Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwa serca bijące we wspólnym rytmie...
Igor i Gaja są dla siebie wszystkim, jednak w ich życiu pojawia się moment, gdy jedno z serc zwalnia.
Zaczyna się walka o życie.
Czy wystarczy im czasu na spełnienie
wszystkich swoich marzeń?
"Jeszcze jedno marzenie" to opowieść o stracie, chorobie, smutku,
nadziei, wewnętrznej sile, przyjaźni oraz miłości na dobre i na złe.
Kupując wspierasz!
Złotówka z każdego sprzedanego egzemplarza "Jeszcze jednego marzenia" zasili konto Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 235
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czy serce, które kocha, ma prawo przestać bić?
Jeszcze_jedno_marzenie to przejmująca opowieść
o cierpieniu, walce i miłości silniejszej niż śmierć.
Daj się porwać powieści, która koi i wzrusza jednocześnie.
Natalia Miśkowiec, @prostymislowami
Ta powieść sprawi, że twoje serce zabije
w nieznanym ci dotąd rytmie.
Bartłomiej Bartoszyński, @bartlomiej.bartoszynski
Piękna, wzruszająca i jednocześnie zabawna powieść z zakończeniem, którego nie przewidziałby nawet sam Sherlock Holmes.
Dominika Matyska, @domsonczyta
Jeszcze_jedno_marzenie to nie jest kolejna zwyczajna książka o miłości. To do głębi poruszająca historia, która zapada nie tylko w pamięci, ale i sercu.
Monika Szklarzewska, @siemamoniaczyta
Sięgając po Jeszcze jedno marzenie możecie być pewni, że historia, którą przeczytacie, na długo pozostanie w waszej pamięci. Magdalena Zeist porusza w swej książce niezmiernie ważne tematy, które skłaniają do refleksji. Czytałam tę powieść z ogromną przyjemnością i zapewniam was, że Wy również będziecie nią oczarowani.
Kinga Maiwald, @kinga_czyta
Redakcja i korekta
Magdalena Wołoszyn-Cępa
Współpraca
Robert Ratajczak
Projekt okładki
Natalia Jargieło
DTP
Wojciech Grzegorzyca
Fotografia Autorki
Agnieszka Wójcik
© Copyright by Magdalena Zeist
© Copyright by Wydawnictwo „Vectra”
Druk i oprawa
WZDZ Drukarnia „Lega”, Opole
Wydanie II
ISBN 978-83-65950-28-4
Wydawca
Wydawnictwo „Vectra”
Czerwionka-Leszczyny 2022
www.arw-vectra.pl
Dla Mamy,
która zawsze mnie wspiera
i nieustannie we mnie wierzy
(…) związek jest zawsze bardzo kruchy,
podatny na różne wstrząsy,
ale jeżeli jest dobry, trzeba walczyć o jego zachowanie.
Oskar i Pani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt
Pięć lat wcześniej
Miłość to przebiegła bestia… Może nas dopaść w najmniej oczekiwanym momencie i wywrócić nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Przekonałam się o tym w pewien grudniowy dzień.
Za oknem płatki śniegu wirowały na wietrze, a na drzewach zebrała się spora warstewka śniegu. Miałam nadzieję, że taki stan utrzyma się do świąt, bo uwielbiam zimę z prawdziwego zdarzenia – mroźną i pełną śniegu.
Gdy byłam mała, nie do pomyślenia było, że w Wigilię za oknem może być szaroburo, tymczasem teraz biały puch w święta to rarytas, na który niemal wszyscy co roku liczą.
Zeszłam do kuchni, by zrobić śniadanie i przygotować sobie kawę ze spienionym mlekiem oraz szczyptą cynamonu. Po zjedzeniu pierwszego posiłku usiadłam w salonie z filiżanką w dłoni i sięgnęłam po książkę, lecz po chwili ją odłożyłam, bo nie potrafiłam się na niej skupić. Głowę zaprzątała mi myśl, że Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, a ja w dalszym ciągu nie kupiłam prezentów dla swoich bliskich.
Tego dnia byłam umówiona na spotkanie z przyjaciółką. Wyszłam z domu wcześniej, niż zamierzałam, bo widok takiej ilości śniegu zachęcił mnie do spaceru. Co prawda mogłam pojechać samochodem, ale byłam pewna, że gorąca czekolada będzie smakowała mi jeszcze bardziej, gdy za jej wypicie zabiorę się zmarznięta.
Mijałam sklepowe witryny, które zachęcały do zrobienia świątecznych zakupów. Przy jednej zatrzymałam się na dłużej, by obejrzeć przepiękne kubki i bożonarodzeniowe dekoracje. Nagle usłyszałam soczyste: „Cholera jasna!”. Odwróciłam się i zobaczyłam starszego mężczyznę, który najwyraźniej poślizgnął się na schodach, gdy wychodził z antykwariatu.
Podbiegłam do niego.
– Nic panu nie jest? Proszę wstać. – Podałam mu rękę, ale chyba jej nie zauważył.
– A co pani myśli, że w moim wieku to tak hop-siup wywinąć orła, a później jak gdyby nigdy nic się pozbierać? – powiedział starszy, przyjaźnie wyglądający mężczyzna. – Proszę dać mi chwilę, poleżę tu kilka minut, zregeneruję siły, a potem się pozbieram.
Zaśmiałam się. Niesamowite, że starszy mężczyzna w tak mało sprzyjających okolicznościach znalazł jakiekolwiek powody do żartów.
– Nie podejrzewałam nawet, że będzie pan próbował wstać sam.
– No tak, w końcu jak stary, to już niedołężny i rady sobie nie da. Ach, te stereotypy…
Wokół nas zebrał się spory tłum, jednak nikt nie odważył się zaoferować starszemu panu pomocy. Chyba nie byli pewni, czy jego odzywki są żartobliwe, czy może zostały wypowiedziane z powagą.
Podałam mu jeszcze raz rękę. Tym razem w taki sposób, by nie uszło to jego uwadze.
– Pomogę panu – powiedziałam życzliwie.
– Jest pani tego pewna?
– Jak najbardziej.
Nachyliłam się nieco w jego stronę. Chwycił moją dłoń, po czym spróbował się podnieść. Straciłam równowagę, noga poślizgnęła mi się na oblodzonym kawałku chodnika i runęłam jak długa. Wybuchliśmy śmiechem, a ludzie, którzy zebrali się wokoło, nie kryli rozbawienia, gdy ujrzeli naszą pozytywną reakcję na całą tę sytuację. Nagle z antykwariatu wyszła starsza pani, prawdopodobnie jego właścicielka lub pracownica, wymachując ręką w powietrzu i powoli schodząc ze schodów.
– Matko Boska! Nic państwu nie jest? Zapomniałam posypać schody solą. Tak mi przykro. Już dzwonię po pogotowie – powiedziała zestresowana.
– Nie! – krzyknęliśmy jednocześnie.
– Na pewno?
– Spokojnie, nic nam nie jest – oznajmił starszy pan.
– To może pomóc wam wstać?
– Lepiej nie, bo jeszcze będzie pani leżała obok nas – zaśmiałam się.
– Proszę pani… – zwrócił się do mnie. – Myślę, że najbezpieczniej będzie, jak obrócimy się na bok, a później podeprzemy się na łokciach i wtedy powoli spróbujemy wstać.
– Można spróbować. Na pewno nic nie stracimy, a może uda nam się stanąć na nogi.
Wstaliśmy z klęczek, nie kryjąc rozbawienia.
– Dziękuję, że zechciała mi pani pomóc.
– Nie ma sprawy. Mam na imię Gaja, proszę mówić mi po imieniu.
– Lucjan. – Mężczyzna posłał mi uśmiech.
– Na pewno nie wezwać karetki? – dopytała starsza kobieta.
– Naprawdę nie trzeba.
– Może odprowadzę cię do domu i upewnię się, że wszystko w porządku? – zapytałam Lucjana.
– To bardzo miło z twojej strony. Nie wiadomo, ile pułapek jeszcze czeka na mnie po drodze.
– Panie Lucjanie, ja bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację. Nie powinnam do tego dopuścić, ale zima dzisiaj chyba wszystkich zaskoczyła – powiedziała właścicielka antykwariatu.
– Nie ma problemu, nie żywię do pani urazy. Proszę posypać schody i chodnik solą, bo komuś może stać się krzywda – odpowiedział.
– Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
– Mam nadzieję, bo chyba nie chce pani stracić stałego klienta. – Uśmiechnął się i podniósł z ziemi małą reklamówkę, której wcześniej nie zauważyłam. – Proszę wracać do środka, bo się pani przeziębi. Do widzenia i miłego dnia życzę.
Przeszliśmy kawałek w milczeniu, po czym Lucjan przerwał niezręczną ciszę.
– Nie musisz mnie odprowadzać. Poradzę sobie, nic mi nie jest. Wcześniej zgodziłem się, abyś towarzyszyła mi w drodze powrotnej, bo nie chciałem, aby pani Alicja się martwiła.
– Nie ukrywam, że ten upadek nie wyglądał zbyt dobrze. Wolę cię dla pewności odprowadzić.
– Dupę mam obitą jak nic, ale szczegółami dzielić się z tobą nie będę. – Zaśmiał się.
– Nie będę nalegać. – Nie potrafiłam ukryć rozbawienia. Lucjan stanowił przeciwieństwo stereotypowego staruszka, co było widać na pierwszy rzut oka.
– Przyjechałem odwiedzić wnuka, więc skoro dalej się upierasz, by mnie odprowadzić, to pójdziemy teraz do jego studenckiego mieszkania.
– Gdzie studiuje?
– Na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, jest na architekturze.
– Serio? Też tam studiuję, nawet na podobnym kierunku. Wybrałam architekturę wnętrz. Ile ma lat?
– A co to, przesłuchanie? – Zaśmiał się. – Dwadzieścia dwa… A ty, dziecino, ile masz lat?
– Przepraszam, nie chciałam, żebyś tak odebrał moje pytania. Dwadzieścia.
– Naprawdę? Dałbym ci góra siedemnaście, bardzo młodo wyglądasz.
– Wiem i bardzo się z tego powodu cieszę. Mam nadzieję, że jeszcze przez wiele lat będę wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości. Zawsze lepiej w tę stronę niż odwrotnie.
Ma wnuka, pomyślałam. Jeśli chociaż w niewielkim stopniu jest podobny do dziadka, to zapewne można z nim konie kraść. I w dodatku ma podobne zainteresowania.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucjana.
– Przepraszam, mógłbyś powtórzyć?
– Mówiłem, że przypominasz mi żonę Brada.
– Pitta? – Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Przez głowę przeszła mi myśl, że do Angeliny Jolie mi bardzo daleko.
– Hę? – Zdziwił się, najwyraźniej nie wiedząc, o co mi chodzi. – Nie, mojego.
– Co? – W tym momencie już kompletnie nic nie wiedziałam.
– Jesteś podobna do żony mojego brata.
– Aaa, dziękuję. – Palnęłam bez namysłu. Jednak źle go zrozumiałam. Powiedział „brata”, a nie „Brada”.
– O co chodziło ci z tym PIT-em? Ja tu o żonie brata mówię, a ty ni z gruchy, ni z pietruchy z PIT-em wyskakujesz. Do rozliczenia podatku jeszcze kupa czasu.
– Nieważne. Chyba się nie zrozumieliśmy.
– Na to wygląda. – Uśmiechnął się i nie drążył dalej tematu.
Dziesięć minut później stanęliśmy przed kamienicą, która wyglądała, jakby miała się zaraz zawalić. Okolica nie była zbyt przyjazna. Wszędzie walały się śmieci, a stara elewacja budynków nie dość, że była spękana, to w dodatku oszpecona brzydkim graffiti. Według mnie większość budynków mogłaby być ozdobiona muralami, ale takimi prawdziwymi, które są wręcz dużymi dziełami sztuki. Swoją drogą od dawna interesuję się tym tematem. Od kilku lat szukałam w internecie zdjęć murali, a później robiłam wszystko, by zobaczyć je na własne oczy oraz zrobić im kilka zdjęć. Na początku, gdy nie byłam jeszcze pełnoletnia, podawałam tacie adresy, a kiedy on planował wakacyjne wyjazdy, to uwzględniał dane miejsca w planie podróży, aby jak najwięcej murali udało mi się zobaczyć. Koleżanki mi zazdrościły, że moi rodzice potrafili się poświęcić i wielokrotnie przedłużyć czas podróży, abym zdobyła kolejne zdjęcie do swojej kolekcji. Tacy są właśnie moi rodzice – poniekąd szaleni, bardzo wyrozumiali, a przede wszystkim zawsze mnie wspierają.
Po osiemnastych urodzinach odłożyłam trochę pieniędzy i pojechałam w dwie podróże z koleżanką. Spędziłyśmy weekend w Łodzi, podczas którego moja kolekcja wzbogaciła się o siedem nowych zdjęć murali, natomiast z Częstochowy wróciłam z czterema fotografiami. Coraz więcej nauki na studiach uniemożliwiało mi odbywanie dłuższych podróży, na szczęście wiele nowych murali pojawiało się na Śląsku, więc nie musiałam daleko jeździć, by zyskać nowe skarby do albumu.
Weszliśmy do klatki schodowej, w której domofon był zdewastowany, tak więc dostanie się do środka, nie stanowiło najmniejszego problemu. Za bardzo mnie to nie zdziwiło, ponieważ tak wyglądała większość kamienic w Zabrzu.
Udaliśmy się na drugie piętro. Lucek zapukał do drzwi mieszkania, które po chwili otworzył nam młody przystojny mężczyzna. Biodra przepasał mu czerwony ręcznik, a z jego kruczoczarnych włosów skapywała woda. Najwyraźniej wyszedł prosto spod prysznica. Jego sylwetka nie wskazywała na to, by był zagorzałym miłośnikiem ćwiczeń siłowych. Gdybym mogła ją do czegokolwiek porównać, to byłby to… szczypiorek, ale zdecydowanie zdrowo wyglądający.
– Ooo, dzień dobry – przywitał się.
– Dzień dobry – odpowiedziałam speszona.
– Wpuścisz nas czy będziesz tak paradował półnagi? – zapytał Lucjan.
– A tak… Jasne, zapraszam. – Otworzył szerzej drzwi.
– Poślizgnąłem się na chodniku i wywinąłem niezłego orła. Gaja – wskazał na mnie – postanowiła mi pomóc, ale niewiele z tego wyszło, bo wkrótce oboje leżeliśmy na chodniku. Gdy się w końcu pozbieraliśmy, stwierdziła, że odprowadzi mnie do domu, aby upewnić się, że nic mi nie jest.
– To bardzo miło z twojej strony. Może się czegoś napijesz? – Mężczyzna nie zwracał uwagi na dziadka, za to intensywnie wpatrywał się we mnie brązowymi oczami.
– Gaja. – Podałam mu rękę. – Dziękuję za propozycję, ale jestem umówiona z przyjaciółką, więc muszę odmówić.
– Igor. – Ścisnął delikatnie moją dłoń i przytrzymał ją nieco dłużej, niż powinien. Jednocześnie złapał ręcznik, pewnie w obawie, że niepostrzeżenie zsunie mu się z bioder, a ja ujrzę coś, czego nie powinnam na pierwszym spotkaniu zobaczyć. – Wszystko wskazuje na to, że dziadkowi nic nie dolega, ale może dla pewności podasz mi swój numer? Gdyby coś się działo, mógłbym cię o tym poinformować.
– Halo, jestem tutaj! – odezwał się Lucek. – Nie musisz o mnie mówić w trzeciej osobie. I z tym numerem… – Pokręcił głową. – Że też się bardziej nie postarałeś, tylko starym dziadkiem i jego potłuczonym dupskiem się posłużyłeś. – Zaśmiał się.
Nie mogłam ukryć rozbawienia, a Igor najwyraźniej się zawstydził, bo poczerwieniał na twarzy. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące, bo gdy tylko go zobaczyłam, miałam ochotę się z nim umówić.
– Oczywiście, z przyjemnością dam ci swój numer. Mam nadzieję, że z twoim dziadkiem w dalszym ciągu będzie wszystko dobrze, ale nie obrażę się, jeśli wykorzystasz ten numer, żeby na przykład zaprosić mnie na kawę.
Tego dnia poznałam najważniejszego mężczyznę w moim życiu, a teraz – pięć lat później od naszego pierwszego spotkania – siedzę przy jego szpitalnym łóżku, trzymając go za rękę. Jednocześnie modlę się, by było nam dane przeżyć kolejne wspólne lata w szczęściu i zdrowiu. Zwłaszcza w zdrowiu, bo gdy ono dopisuje, to wszystko jest możliwe.
Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się,
paraliżują nas, nie dopuszczają nowych
i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych
śmierdzących myśli,jeśli ich nie wypowiesz.
Oskar i Pani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Z niecierpliwością czekałam, aż zegar wybije szesnastą, co oznaczałoby koniec pracy i początek wyczekiwanego weekendu. Co piątek urządzaliśmy sobie z Igorem wieczór filmowy. Kiedyś chodziliśmy na imprezy, jednak odkąd jego stan się pogorszył, byliśmy zmuszeni zmienić naszą tradycję. Igor przed ośmioma laty zachorował na grypę, wskutek której doszło do zapalenia mięśnia sercowego, co przerodziło się w przewlekłą niewydolność serca. Niestety stan jego zdrowia ciągle się pogarszał, a od pół roku Igor figuruje na liście oczekujących na przeszczep serca.
Od jakiegoś czasu wszystko przychodziło mu z trudem. Stracił apetyt, przez co schudł kilka kilogramów. Szybko się męczył i nawet wejście na pierwsze piętro stanowiło dla niego problem. Ciągle powtarzał, że nic mu nie jest, że wszystko będzie dobrze… To był chyba jego sposób, by nie zwariować, czekając na telefon z informacją, że serce się znalazło. Za to ja panicznie się bałam, że kiedyś go zabraknie, że nie dożyje przeszczepu, i to wyniszczało mnie od środka. Jednak starałam się myśleć o tym jak najmniej, co ostatnio całkiem dobrze mi wychodziło, bo mieliśmy w firmie mnóstwo pracy.
Wraz z najlepszym przyjacielem Igora, Brazylijczykiem Júliem Garcią założyliśmy firmę architektoniczno-wnętrzarską G-I-J. Nie mieliśmy pomysłu na nazwę, więc użyliśmy pierwszych liter naszych imion. Tak, wiem, oryginalność na najwyższym poziomie.
Júlio oraz Igor są architektami, ja jestem dekoratorką wnętrz i wspólnie tworzymy całkiem zgraną całość. Gdy stan Igora się pogorszył, postanowiliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zacznie pracować w domu. Przejął lżejsze obowiązki – odpisywanie na maile, wyceny projektów i tym podobne.
Wracając z pracy, postanowiłam wstąpić jeszcze do sklepu. Gdy wybierałam przekąski na wieczór, zadzwonił telefon.
– Cześć, kochanie – odebrałam.
– Hej. Kupisz chipsy paprykowe, jak będziesz wracała?
– Jasne, właśnie jestem w sklepie i stoję przed półką z przegryzkami.
– To weź jeszcze orzeszki. Co dzisiaj oglądamy?
– Może Punishera? Ostatnio rozmawiałam z tatą i powiedział, że ten serial jest świetny. Ostrzegał, żebyśmy zaczęli go oglądać, jak będziemy mieli sporo czasu, bo ponoć wciąga niemiłosiernie.
– W takim razie postanowione. Wracaj szybko do domu, odgrzewam obiad.
– Co dzisiaj zrobiłeś?
– Spaghetti.
– I to mi się podoba – uśmiechnęłam się. – Będę za pół godziny.
Gdy wróciłam do domu, ujrzałam krzątającego się w kuchni Igora. Pocałowałam go, po czym rozpakowałam zakupy.
– Daj mi jeszcze dwie minuty i jedzenie będzie gotowe.
Zjadłam spaghetti, a później zabrałam się za porządki. Przebrałam pościel, odkurzyłam całe mieszkanie, umyłam podłogi, a na koniec zostawiłam najgorsze – sprzątanie łazienki. Wieczorem, jak co piątek, usiedliśmy wygodnie na kanapie, położyliśmy miskę z chipsami między sobą i włączyliśmy serial. Nagle Igor zadał mi zaskakujące – jak na niego – pytanie.
– Miałabyś coś przeciwko, aby dziadek Lucek z nami zamieszkał? Przynajmniej na jakiś czas…
– Yyy, nie. Oczywiście, że nie, ale dlaczego?
– Bo… – Załamał mu się głos. – Już dłużej tu sam nie wytrzymam. Wszystko mnie męczy, nawet wyjście do ubikacji jest dla mnie problemem.
– Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś? Przecież mogę pracować w domu i we wszystkim ci pomagać.
– Nie chcę, żebyś się podporządkowywała i wszystko za mnie robiła. Nie chciałbym też być dla ciebie kulą u nogi. Dziadek nie pracuje i również całymi dniami siedzi sam w domu. Może więc będzie nam raźniej…
– Nigdy, ale to nigdy nie waż się mówić, że jesteś ciężarem. Nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz dla mnie kulą u nogi. A co do dziadka, myślę, że to dobry pomysł. Tylko… – Urwałam. – Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Za każdym razem, gdy pytam, jak się czujesz, odpowiadasz, że dobrze, ale widzę, że jest inaczej, więc jaki sens ma kłócenie się z tobą, skoro ty powtarzasz bez przerwy jedno i to samo? Mówienie w kółko, że jest dobrze, nie sprawi, że tak będzie.
– Nie wiem, może sam próbuję się oszukiwać. Wiesz, co mnie najbardziej dobija? Że czekamy na czyjąś śmierć. Ja, ty, dziadek, twoi rodzice, Júlio… Każdy z nas chce, żeby znalazło się dla mnie serce, nawet jeśli oznacza to, że ktoś musi umrzeć. Po przeszczepie będę musiał żyć ze świadomością, że ktoś cierpi z powodu straty bliskiej osoby, podczas gdy my się cieszymy, bo dzięki niej ja mogę dalej żyć. Nie wiem, czy ja to wytrzymam. Myśl, że życie uratuje mi czyjaś śmierć, wyniszcza mnie. Nie chcę tego serca, rozumiesz? Nie chcę!
Rozpłakał się. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie. Gdy postawili mu diagnozę i okazało się, że potrzebny jest przeszczep, nie uronił ani jednej łzy. A w tamtej chwili wyglądał, jakby rozpadł się na milion kawałków.
– Nie mów tak! Jesteś nam wszystkim potrzebny. Przecież na nikogo nie wydałeś wyroku śmierci, nikomu też nie każesz oddawać serca. Oczywiście, rodzina dawcy będzie cierpiała z powodu straty, ale myślę, że po części będą szczęśliwi, że ktoś bliski ich sercu uratował komuś życie po śmierci. To, że ludzie umierają, jest normalne. Taka kolej rzeczy, ale podpisując oświadczenie woli, już za życia decydują o tym, co stanie się z ich organami. Jeśli nie oni, to ich najbliższa rodzina. Nie możesz popatrzeć na to w ten sposób? Że dawca chce oddać serce i pomóc po śmierci?
– Skoro normalne jest to, że ludzie umierają, to dlaczego nie możecie pogodzić się z tym, że i ja w końcu umrę? – zapytał z ogromnym bólem w głosie, a po chwili dodał: – Gaja, ja… przepraszam. Nie powinienem tak mówić.
Zrobiło mi się przykro, choć wiedziałam, że jego słowa to kumulacja wszystkich emocji, którymi z nikim do tej pory się nie dzielił.
Tak łatwo powiedzieć, że ludzie umierają i mogą po śmierci uratować nawet kilka istnień. Szybko godzimy się ze śmiercią obcego człowieka, który może być dawcą dla bliskiej nam osoby, jednak o śmierci biorcy nawet nie chcemy myśleć. Nie potrafimy pogodzić się z tym, że ktoś dla nas ważny może nie doczekać przeszczepu.
– Stanowczo za długo zwlekaliśmy z tą rozmową. Powinieneś wcześniej mi powiedzieć, co cię trapi. Zgadza się, nie potrafimy się pogodzić z tym, że kiedyś może cię zabraknąć. To przecież normalne, w końcu jesteś dla nas bardzo ważny. Mamy tę świadomość, że nie wszystko może pójść po naszej myśli, jednak ciągle żywimy nadzieję… Chcemy mieć cię przy sobie jak najdłużej. Na przeszczep popatrz z innej perspektywy. Czy gdybym umarła i byłaby możliwość przekazania moich organów po śmieci, zgodziłbyś się na to?
– Oczywiście, zwłaszcza że sama tego chcesz i często o tym wspominasz.
– No właśnie… Tak samo jest z osobami, które oddają narządy po śmierci. Tak będzie również z twoim dawcą. – Igor spuścił głowę i zamilkł na chwilę.
– Dziękuję – odpowiedział i mnie pocałował.
– Za co?
– Za to, że jesteś. Potrzebowałem tej rozmowy.
– Następnym razem, gdy będziesz chciał porozmawiać, to mi to powiedz, a nie czekaj, aż wszystko się w tobie skumuluje.
Nie umiałam skupić się na Punisherze, więc po prostu przytuliłam się do Igora, a łzy spływały mi po policzkach.
Ciągle odtwarzałam w głowie naszą rozmowę. Żałowałam, że wcześniej nie poruszyłam z nim tego tematu, ale nie miałam pojęcia, że tak bardzo go to trapi.
Zaniepokoił mnie fakt, że Igor poprosił, by dziadek Lucek do nas przyjechał.
Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, ale skoro poprosił o jego przyjazd, oznaczało to tylko jedno – on naprawdę cierpiał.
Zazwyczaj robił wszystko sam i nie okazywał słabości, czego oczywiście nigdy nie popierałam. Musiał czuć się fatalnie, skoro otwarcie poprosił o pomoc.
Nieustannie się bałam, że kiedyś może go zabraknąć w moim życiu.
(…) z chorobą jest tak jak ze śmiercią.
Jest faktem. Nie żadną karą.
Oskar i Pani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt
W weekendy budziki dla nas nie istnieją. To też czas, gdy możemy pozwolić sobie na przygotowanie nieco bardziej czasochłonnego śniadania. W sobotę wstaliśmy o dziesiątej, przygotowałam naleśniki z czekoladą i powidłami śliwkowymi mojej mamy, natomiast Igor zrobił kawę ze spienionym mlekiem i szczyptą cynamonu.
Gdy zjedliśmy śniadanie, Igor zadzwonił do dziadka. Włączył tryb głośnomówiący, żebym słyszała całą rozmowę.
– Centrala rybna, słucham.
Odbieranie połączeń w ten sposób było u niego normą. Za każdym razem wymyślał coś innego, a ja nie miałam pojęcia, skąd on bierze te wszystkie pomysły.
– Cześć, dziadku. Nie będę owijał w bawełnę. Chciałem zapytać, czy mógłbyś u nas na jakiś czas zamieszkać. Niestety…
– Dlaczego? Co się dzieje? – Przerwał mu.
– Gorzej się czuję. Codzienne czynności sprawiają mi coraz więcej kłopotu. Gaja zaproponowała, że może pracować w domu i się mną opiekować, ale nie sądzę, aby to był dobry pomysł.
– Oczywiście! Z przyjemnością do was przyjadę. Jakby nie patrzeć, całymi dniami nie mam co robić.
– To samo powiedziałem wczoraj Gai. – Zaczął się śmiać.
– Ale na weekendy chciałbym wracać do domu, bo inaczej rośliny mi zwiędną, a poza tym z domu bliżej mam na cmentarz.
Igora wychowywali dziadkowie. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał trzy latka. Niestety w jego życiu szybko zabrakło również babci Rozalii, która zmarła przed dziesięcioma laty na raka trzustki.
Kiedy wykryto chorobę, na leczenie było już za późno. Lekarze powiedzieli, że nie da się już nic zrobić i zostało jej niewiele życia – zmarła po miesiącu.
Rozalia poprosiła dziadka Lucjana, by ten zaopiekował się roślinami, które tak uwielbiała pielęgnować.
Myślę, że przywiązanie do tego domu nie pozwala mu opuszczać go na dłużej.
Wychowali w nim Wiktora – tatę Igora, wychowali tam wnuka i w tym domu zmarła Rozalia. Dziadek, gdy tylko dowiedział się, jak źle jest z jego żoną, nie zgodził się na przeniesienie jej do hospicjum. Zabrał ją do domu i trwał przy niej do samego końca, a teraz – nawet tyle lat po jej śmierci – wciąż co weekend odwiedza ją na cmentarzu.
Niestety, nie zdążyłam poznać babci Rozalii, bo z Igorem jesteśmy razem od pięciu lat, ale z opowieści wiem, że była cudowną kobietą.
– Dobrze. W takim razie widzimy się w poniedziałek?
– Tak, będę z samego rana. Pozdrów ode mnie Gaję.
Weekend minął nam spokojnie. Poszliśmy do pobliskiej kawiarni.
Spotkaliśmy się ze znajomymi – odwiedzili nas Júlio i jego siostra Adélia, a w niedzielę pojechaliśmy do moich rodziców na obiad, po czym udaliśmy się na cmentarz.
Do piątkowej rozmowy już nie wracaliśmy, ale zauważyłam, że Igorowi po niej ulżyło. Myślę, że musiał w końcu to wszystko z siebie wyrzucić.
W poniedziałek, tak jak ustaliliśmy, przyjechał do nas dziadek Lucek.
Skończyłam pakować do teczki projekty, których tego dnia potrzebowałam do pracy, gdy rozbrzmiało pukanie do drzwi.
– Dzień dobry! Gdzie mogę zostawić swoje rzeczy? – Dziadek uściskał mnie na powitanie.
Jak na siedemdziesięciolatka wyglądał rewelacyjnie. Dużo jeździł na rowerze i starał się zdrowo odżywiać. Sylwetki pozazdrościłby mu niejeden równolatek.
Jego siwe, gęste włosy zawsze były idealnie przystrzyżone i ułożone. Tego dnia miał na sobie czerwoną koszulę, jeansy oraz białe trampki, czyli ubrał się jak zwykle, na luzie, ale jednocześnie schludnie i elegancko.
– Cześć. W pokoju gościnnym wszystko już na ciebie czeka. Zrobić ci kawę?
– Nie, dziękuję, piłem już. Leć do pracy, bo się spóźnisz. Igor jeszcze śpi?
– Tak, ale wkrótce pewnie wstanie. Dzisiaj o piętnastej ma wizytę kontrolną u kardiologa. Mój tata zawiezie go do lekarza, a ja odbiorę po pracy.
– Przecież ja mogę go zawieźć. Po co Marek ma się fatygować…
– Dla taty to nie problem, zresztą umówiłam się z nim już jakiś czas temu, więc nie chcę mu zmieniać planów na ostatnią chwilę.
– Rozumiem… A jak mój wnuk się czuje?
– Bardzo szybko się męczy i wiele rzeczy sprawia mu trudność…
– Nie musisz wszystkim rozpowiadać, jaki jestem słaby – powiedział Igor, niespodziewanie wchodząc do kuchni.
– Przecież wiesz, że nie to miałam na myśli.
– Wiem. – Podszedł i mnie przytulił. – Przecież żartowałem.
– Cześć, Igor – powiedział dziadek i przybili sobie piątki. Witają się tak, odkąd pamiętam.
– Cześć, dziadku. Super, że przyjechałeś.
– Dobra, panowie, ja lecę do pracy, bo się spóźnię. Kochanie, pamiętaj o wycenie projektu dla Starczyńskich.
Przyjechałam do biura, zdjęłam płaszcz i odwiesiłam go na wieszak, po czym od razu skierowałam się do ekspresu.
– Chcesz kawę? – zapytałam Júlia.
– A może zrobiłabyś herbatę?
– Mogę się poświęcić. – Uśmiechnęłam się. – Owocową?
– Poproszę.
Podałam mu filiżankę, po czym usiadłam przy swoim biurku, które znajdowało się naprzeciwko biurka Júlia.
– Co u Igora?
– Względnie dobrze, ale jego stan ciągle się pogarsza. Dzisiaj ma kontrolę u kardiologa, więc jestem ciekawa, co mu powie lekarz. Od rana jest u nas dziadek Lucek i będzie dotrzymywał Igorowi towarzystwa w domu.
– A to nowość! Po co przyjechał?
– Igor go o to poprosił.
– Tak sam od siebie? – zapytał zdziwiony.
– Mhm… – Kiwnęłam głową.
Wiedziałam, o czym Júlio pomyślał, w końcu znał Igora równie dobrze, jak ja. Zdawał sobie sprawę, że jeśli inicjatywa wyszła od niego, to znaczy, że naprawdę źle się czuł.
Dochodziła szesnasta, a ja nie dostałam żadnej wiadomości z informacją, kiedy mam po niego przyjechać. Napisałam więc SMS-a.
Gaja: O której mam być?
Igor: Przyjedź po nas o siedemnastej. Wizyta trochę się przedłużyła.
Gaja: Po was?
Igor: Tak, po nas. Gdy przyjechał Twój tata, dziadek stwierdził, że też się zabierze, bo nie chce siedzieć sam w domu :)
Gaja: Ok :)
Do tej pory kontrole Igora trwały w miarę krótko, więc przedłużona konsultacja trochę mnie zmartwiła. Korzystając z tego, że po pracy miałam jeszcze wolną godzinę, pojechałam na małe zakupy.
Chwilę po umówionej godzinie Igor i dziadek weszli do samochodu. Mina dziadka zdradzała, że coś jest nie tak.
– Hej, kochanie! – Igor przywitał się, dając mi buziaka. – Jak było w pracy?
– Dobrze. Powiedz lepiej, czemu to tak długo trwało.
– Sprawy się trochę skomplikowały, ale opowiemy ci o wszystkim na spokojnie w domu.
– Wszystko notowałem, żeby niczego nie zapomnieć – dodał dziadek Lucek.
Ze szpitala do domu mamy mniej więcej dziesięć minut samochodem, ale tego dnia podróż dłużyła mi się w nieskończoność.
Gdy weszliśmy do mieszkania, dziadek od razu zaproponował, że odgrzeje obiad. Ja jednak nie wytrzymałam.
– Jedzenie w tej chwili jest ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Powiecie mi w końcu, o co chodzi?
– Dobrze, chodźmy usiąść. – Igor wskazał dłonią salon. – Mój stan zdrowia stale się pogarsza, serce ciągle słabnie.
– Lekarz nie może zmienić leków na inne? – zapytałam.
– Zmodyfikował dawki leków, które przyjmowałem do tej pory, i powiedział, że powinno być lepiej. Otwarcie też przyznał, że mój stan będzie się nadal pogarszał. W końcu nie można w nieskończoność czekać na dawcę i przez cały ten czas czuć się dobrze.
– Dlatego powiedział nam – wtrącił dziadek, spoglądając w swoje notatki – że prawdopodobnie będzie możliwość założenia wirowej pompy wspomagania jako pomostu do transplantacji serca. Dzięki takiej pompie Igor będzie mógł normalnie funkcjonować, oczekując na przeszczep.
– Tak po prostu?
– Tak, tak po prostu. Jednak pompa nie zastąpi normalnego serca. Należy ją traktować jako długotrwałe wspomaganie serca w warunkach domowych – przeczytał ze swoich zapisków.
– Wcześniej zapomniałeś dodać „prawie”przed słowem „normalnie”. To nie jest takie hop-siup. Nie wsadzą mi pompy, która załatwi sprawę. Będę musiał być ciągle podłączony do prądu bądź baterii i chodzić nieustannie ze sterownikiem przy dupie. Niczym RoboCop – wyjaśnił Igor.
– No już nie przesadzaj. Jeśli twój stan bardzo się pogorszy, to będziesz musiał poważnie się zastanowić nad jej wszczepieniem. Może życie z tą pompą nie będzie w pełni normalne, ale z pewnością poprawi się nieco twoje samopoczucie – rzucił dziadek.
– Dziadku, mnie po prostu przeraża ta cała linia życia, bateryjki i podpinanie do gniazdka.
– Możecie jaśniej? Nic z tego nie rozumiem.
– Czekaj, czekaj… Wszystko zanotowałem, niech no ja to tylko znajdę – powiedział dziadek Lucek, przeglądając swoje zapiski. – O, mam! Taka pompa tłoczy od dwóch do dziesięciu litrów krwi na minutę, dzięki czemu ratuje życie pacjenta. Żeby mogła działać, musi być ciągle zasilana elektrycznie. Zasilanie i sterownik pacjent musi mieć cały czas przy sobie, najczęściej w torebce lub „nerce”. – Zrobił palcami cudzysłów w powietrzu. – To mnie nieco zdziwiło. Bo cóż to za rozbieżność: albo w torebce, albo w nerce?
Igor zaczął się śmiać, a ja mu zawtórowałam.
– Dziadku, ty naprawdę myślałeś, że lekarz, mówiąc „nerka”, miał na myśli prawdziwą nerkę?
– Tak! – wtrącił się Igor. – Dopytał jeszcze, w jaki sposób steruje się tym urządzeniem, skoro sterownik jest wszczepiony w nerkę. Bo z torebki to jasne, ale z nerki?
Myślałam, że pęknę ze śmiechu, chociaż dziadka najwyraźniej to nie bawiło.
– Dziadku, nie obraź się, ale… No ja nie wytrzymam – powiedziałam, zaśmiewając się. – A nie pomyślałeś, że lekarz, mówiąc „torebka”, ma na myśli na przykład torebkę stawu skokowego?
To już dziadka rozbawiło i prawie popłakaliśmy się ze śmiechu.
– Skąd ja miałem wiedzieć – rzekł Lucek – że mówiąc „nerka”, ma na myśli sakiewkę? Potem mi to wytłumaczył, no ale masz rację z tą torebką. Że ja na to wtedy nie wpadłem… Obróciłbym to w żart, a w domu zapytałbym się was, o co chodziło z tą nerką. No dobra, ale skończcie się już naśmiewać ze starego człowieka. – Dziadek spojrzał w swoje notatki – Igor musiałby chodzić z tym sterownikiem w nerce, torebce… Do wyboru, do koloru… W ciągu dnia sterownik musi być zasilany bateriami, w nocy powinno się go podłączyć do gniazdka elektrycznego. Nawet dłuższe podróże nie stanowią z tą pompą problemu, bo wtedy wystarczy podpiąć urządzenie do gniazda zapalniczki samochodowej. Do pompy znajdującej się wewnątrz organizmu podłączona jest linia życia, czyli prościej mówiąc, kabel, który wychodzi przez powłoki brzuszne i łączy się ze sterownikiem. Po wszczepieniu pompy Igor musiałby przebyć małe szkolenie z jej obsługi i rehabilitację, a potem powinien zjawiać się na kontrolach co półtora miesiąca.
– To chyba świetne rozwiązanie? Czemu nie chcesz tej pompy?
– To nie jest tak, że jej nie chcę. Po prostu przeraża mnie to wszystko. Na razie nie czuję się aż tak źle, więc nie jest mi potrzebna. Zresztą lekarz tylko wyjaśnił nam, na czym to polega. By taka pompa została wszczepiona, stan pacjenta musi być naprawdę ciężki. Z ciekawostek ci jeszcze powiem, że jak się ma taką pompę, to nie ma się wyczuwalnego tętna. Ona ciągle pompuje krew i przez to nie wytwarza fali tętna. Czasami pojawiają się też problemy z zakażeniem rany. Trzeba uważać, żeby nie zalać opatrunku w miejscu, gdzie jest wejście urządzenia do ciała. Na razie dotychczasowe zalecenia się nie zmieniły. Powinienem kontrolować wagę, zdrowo się odżywiać, mierzyć regularnie ciśnienie, pić dużo wody, przyjmować leki i w miarę możliwości prowadzić aktywny tryb życia.
Widzisz, umarła jak wszyscy, ale myśl o tym,
że umrze, zatruła jej życie.
Oskar i Pani Róża, Eric-Emmanuel Schmitt
Kolejne tygodnie minęły wręcz bezproblemowo. Nowe leki zaczęły działać, dzięki czemu stan Igora nieco się poprawił. Nie na tyle, by wrócić do pracy i prowadzić normalny tryb życia, ale przynajmniej mógł pozwolić sobie na dłuższe spacery.