Kiedyś jest teraz - Iwona Klimczak - ebook

Kiedyś jest teraz ebook

Iwona Klimczak

4,7

Opis

Gdy Amelia odwiedza nieznaną babcię w podłódzkiej wsi, nie spodziewa się, jak wiele ta wizyta zmieni w jej życiu. Rodzinne tajemnice, romans sprzed wieku i cenne klejnoty to tylko część niespodzianek.
Czy stojąca na życiowym zakręcie dziewczyna znajdzie w cichej, położonej wśród lasów, wsi swój dom? Czy zamknięty w sobie Patryk stanie się dla niej kimś ważnym? Czy tych dwoje przełamie obawy przed uczuciem, zwłaszcza, gdy okaże się, że łączy ich coś więcej niż sąsiedztwo?
"Kiedyś jest teraz" to refleksyjna, momentami zabawna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, o samotności i miłości, która pojawia się zwykle tam, gdzie nikt jej nie szuka.
Autorka zaprasza do Ustronia, urokliwej, leśnej miejscowości w centralnej Polsce, gdzie czas płynie inaczej, a przeszłość splata się z teraźniejszością i przyszłością.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 525

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (20 ocen)
16
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaR64

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka bez seksu i głupich kobiet fajny historyczny wątek i super miejsce akcji gratulacje dla autorki czekam na kolejną książkę
20
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

gorąco polecam, dla mnie był to powrót do przeszłości i za to dziękuję autorce
20
gosiagaj

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła fajna opowieść wciąga O trudnych relacjach rodzinnych......W tle trochę tajemnic rodzinnych, czasem może złych decyzjach Czasem Stachem przed tym co inne nieznane Lęk przed miłością gdy zostaliśmy zranieni ...Ale każdy powinien mieć drugą szanse .....bo nikt nie powinien być sam :) Czekam na kolejną 📖 Polecam :)
10
Justyna-2017

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fajna, ale za dużo w niej podchodów,a za mało miłości.
00
Ladybird001

Całkiem niezła

Trochę się zamotała ta fabuła i kręciła w kółko mam wrażenie, po to by było więcej stron. Niektóre sytuacje przesadzone, dużo niepotrzebnych wstawek o tym jak ktoś był ubrany i dziwnych rozmów o jedzeniu np. Irytowały mocno zdrobnienia imion dorosłych ludzi. Jednak ogólnie nie jest najgorzej i nie żałuję przeczytania.
00

Popularność




Redakcja: Katarzyna Twarduś

Skład: Kamil Potęga, PRACOWNIA RESTORY

Korekta: Inka Wojtczak, PRACOWNIA RESTORY

Projekt okładki: IKA. Iwona Klimczak | PRACOWNIA RESTORY

Zdjęcie na okładce: bit.ly/44mmXmH

Wydawca:

IKA. Iwona Klimczak

iwonaklimczak.pl

e­-mail: [email protected]

Druk: TOTEM Sp. z o.o.

Wydanie I

ISBN: 978-83-971188-1-2

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozdział 1

Amelia wzięła do ręki list w intensywnie zielonej kopercie, zaadresowany do niej nieznanym jej charakterem pisma na adres redakcji. Pismo było równe, proste i bardzo wyraźne. Przyglądała się przez chwilę starannym literom i uznała, że autorem jest jednak mężczyzna. Pismo było może staranne, ale pozbawione wszelkich tych ozdobników, z którymi kojarzyły jej się zawsze kobiece litery. Choć teraz nigdy nic nie wiadomo. Listy są coraz większą rzadkością, a te pisane ręcznie, to w ogóle zanikające eksponaty.

Odwróciła kopertę w poszukiwaniu nadawcy. Ze zdziwieniem przeczytała: Krystyna Krzemińska, ul. Kapryśna 9, 95-073 Ustronie, Poland. Amelia wpatrywała się w to nazwisko, jakby przypominała sobie, czy zna tę osobę albo jakby starała się zapamiętać adres. Znała to nazwisko. Adres w zasadzie też, choć mało z tamtej wizyty pamiętała. Wizyty u jej babci. Niewidzianej od lat matki jej ojca. Nigdy niewidzianego ojca. Straciła ochotę na czytanie.

Odłożyła kopertę na brzeg biurka i zajęła się przeglądaniem zrobionych dziś zdjęć, które miały zilustrować najnowszy artykuł Oskara. Była zadowolona, bo były naprawdę dobre. Uchwyciła to, co chciała pokazać. Wiedziała, że dobre zdjęcia to połowa sukcesu. Przyciągają wzrok i zachęcają do przeczytania artykułu. Dobre fotografie uzupełniają tekst i nawet jeśli czytelnik znudzi się czytaniem, to obejrzy zdjęcia. Taka rzeczywistość obrazkowa. Jej zadaniem było sprawić, żeby te obrazki przemawiały. I jej fotografie mówiły. Była dobra w tym, co robiła. Wiedziała to i pilnowała, by inni to wiedzieli i szanowali. Wybrała kilka ujęć, które zaproponuje Oskarowi.

Nie miała już w sumie nic do roboty w redakcji, więc jej myśli zaczęły uciekać do tego niespodziewanego listu. Czego może chcieć od niej matka człowieka, który ją spłodził, ale który nigdy nie chciał być jej ojcem? Tak bardzo nie chciał, że nawet nie dał jej nazwiska.

Otworzyła powoli kopertę. W środku była gładka kartka zapisana pięknym, ozdobnym pismem, choć miało się wrażenie, że ręka autora była trochę niepewna i niektóre litery jakby lekko drgały. dziewczyna zaczęła czytać.

Kochana Amelio,

pewnie dziwi Cię mój list po tylu latach. Już nawet nie pamiętam, ile ich upłynęło od naszego ostatniego spotkania.

To był dla mnie zawsze wielki ból, że nie mogłam patrzeć, jak rośnie moja wnuczka i staje się piękną i mądrą kobietą.

Zbliżam się nieuchronnie do końca życia. Bardzo nie chcę umierać, ale chyba nie da się na to nic poradzić i nie zostało mi już dużo czasu. Nie zdążę nadrobić tych straconych lat, ale może uda mi się naprawić, choć część błędów, które popełniłam ja i mój syn. Nie zmienimy tego, że nie było nas w Twoim życiu, ale chciałabym się z Tobą spotkać, zanim umrę, opowiedzieć o naszej rodzinie, choć może nie uważasz mnie za swoją rodzinę. Chcę Ci przekazać to, co może być dla Ciebie ważne, bo na tym co było, często można budować przyszłość.

Wiem, że moja prośba może Ci się wydać spóźniona albo nawet niestosowna. Może uznasz, że nic nas nie łączy i nie mam prawa Cię o nic prosić. Ale mimo to proszę: spełnij prośbę słabej, samotnej kobiety u kresu życia.

Twoja babcia, Krystyna

Amelia patrzyła na kartkę. Prośba rzeczywiście była dziwna.

Przypomniało jej się o wnuczce? Miłość w niej się nagle obudziła? Też coś – prychnęła. A może szuka opiekunki, bo jest stara, chora i samotna? Na litość mnie bierze? A przez te wszystkie lata ani znaku życia. Ani ona, ani ten jej synalek.

Amelia nie była nawet zła. Była zdziwiona i zaskoczona. Zapomniała zupełnie o mieszkającej gdzieś w dziurze pod Łodzią babce.

Przez lata jej nie obchodziłam, a teraz ona ma obchodzić mnie? – myślała.

Wzruszyła ramionami. Włożyła list do torby od laptopa. Zabrała komputer i wyszła. Musiała się przebrać, żeby jakoś wyglądać na dzisiejszej kolacji z Oskarem. Uśmiechnęła się. Ich związek nabierał rozpędu i nawet zaczęło jej się to podobać. Znała Oskara od roku i mimo że początkowo uznała go za zadufanego w sobie podrywacza, było im ze sobą coraz lepiej. Oskar był zdolnym korespondentem renomowanej angielskiej gazety, z pochodzenia Polakiem, który mieszkał w Madrycie od kilku lat. A właściwie pomieszkiwał, bo krążył między Madrytem i Londynem, z przystankami w kilku europejskich miastach, gdzie robił reportaże.

Poznali się na jakiejś nudnej konferencji, podczas której czatowali na polityków. On, bo chciał umówić się na wywiad z posłem, który skutecznie unikał dziennikarzy, a ona, bo chciała kilku z nich zrobić dobre zdjęcia dla agencji prasowej. Szybko nawiązali kontakt, a Oskar mówił trochę po polsku i rozczulił ją próbami mówienia w tym języku.

Na początku nie chciała z nim pracować, bo uznała, że praca to praca, a miłość to miłość i lepiej tego nie łączyć. Ale jakoś im szło i zaczynali nawet snuć plany na przyszłość. Prywatne, oczywiście, choć nie obeszło się bez kłótni o wspólne mieszkanie, a Oskar się obraził, że chłodno potraktowała propozycję przeprowadzki do niego.

Wieczorem, gdy kładła się spać w swoim mieszkaniu, jej myśli wróciły do Polski i do czasów dzieciństwa. Musiała mieć z osiem lat, gdy widziała tę babcię. Zadbana, elegancka blondynka budziła w niej jakąś nieokreśloną obawę, mimo że zawsze była odważnym dzieckiem. Słabo pamiętała tę wizytę. Przypominała sobie tylko, że mama bardzo się wtedy pokłóciła z babcią. Od tej pory Amelia jej nie widziała.

I niech tak zostanie – pomyślała, zasypiając.

Rozdział 2

Pół roku później

Pakowała się. Kończyła wszystkie swoje sprawy w Madrycie. Na biurku leżał bilet na samolot do Polski. Podjęła już decyzję i nie zamierzała jej zmieniać, mimo że w redakcji starano się ją do tego przekonać, kusząc nawet wyższą pensją. Nie wiedzieli, że po tym, co zrobił jej Oskar, nie mogła już żyć w tym mieście, pracować w tej samej redakcji, siedzieć na kolegiach w tej samej sali, a nawet chodzić po tych samych ulicach, co on.

Zamieszkałam z nim przecież, do cholery – wyrzucała sobie. ­Zależało mu, więc się wprowadziła, choć może wolałaby jeszcze trochę poczekać. Amelia nigdy nie była zbyt szybka w sprawach uczuć, a związki zawsze traktowała poważnie. Nie szła z byle kim do łóżka i mieszkać też nie zamierzała z byle kim, więc chciała mieć pewność. Ale jemu tak zależało i tak się cieszył, gdy wprowadziła się do niego dwa miesiące temu. A teraz? Klasyka. Wyświechtany banał. Wystarczyło wrócić dzień wcześniej ze zdjęć w Grenadzie, by zastać ich w łóżku. Dosłownie. Jakaś blond piękność z wielkimi cyckami. Wulgarna i seksowna. W ich wspólnym od dwóch miesięcy łóżku. A podobno nie lubił takich kobiet.

Amelia była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co zrobić. Odwróciła się więc i bez słowa wyszła. Siedziała w pobliskiej kawiarni, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła. A później wynajęła pokój w hotelu na drugim końcu miasta.

Teraz się pakowała. Wiedziała, że Oskar siedzi w redakcji, więc przyszła zabrać swoje rzeczy. Obiecała sobie, że będzie trzymać fason, ale nie dała rady. Łzy same płynęły po twarzy. Patrzyła na to wspólne mieszkanie, w którym odciskała coraz więcej swoich śladów, i myślała o wszystkich planach, które snuli. Myślała o przyszłym życiu i karierze, którą jej przy okazji złamał. Owszem, poradzi sobie, ma fach, zna języki, wszędzie może znaleźć pracę równie dobrą jak ta. Ale tu powoli budowała swój dom. Przez duże de. O dziwo, była szczęśliwa, choć była kilka tysięcy kilometrów od Polski. Chciała wrócić, pewnie, że chciała. Kiedyś. A więc kiedyś jest teraz – westchnęła i zamknęła drzwi. Włożyła klucz do koperty i wrzuciła do skrzynki pocztowej.

Amelia nie miała żadnego planu. To wszystko stało się tak nagle i tak szybko podjęła decyzję o wyjeździe, że nie zdążyła się zastanowić. Później, gdy o tym myślała, stwierdziła, że zachowała się trochę histerycznie. Reakcja godna temperamentu Hiszpanów, wśród których żyła kilka lat. Może gdyby wzięła głębszy oddech, wyjechała na kilka dni, pomyślała… Ale wtedy chciała tylko do Polski. Siedziała więc w samolocie. Bez planu na przyszłość, bez celu. I ze złamanym sercem. Miała wylądować w Gdańsku, więc zamierzała odwiedzić mamę, posiedzieć może trochę u niej, a później będzie musiała wynająć jakieś mieszkanie i znaleźć pracę.

Matka przyjęła ją niezwykle ciepło, a nawet wylewnie, i Amelia się zastanawiała, czy rzeczywiście stała się taka otwarta, czy to zawodowa uprzejmość. Może jako szefowa salonu sukien ślubnych, który podarował jej nowy mąż, wyrażała wobec wszystkich wręcz służbową radość? Amelia była w zbyt kiepskim nastroju, by się nad tym pochylać dłużej. Mama nie zadawała dużo pytań, gdy się zorientowała, że córka nie ma ochoty opowiadać, dlaczego tak nagle postanowiła wrócić do Polski. Od kilku lat widywały się rzadko i w ich relacje wkradło się chyba trochę niezręczności.

– Co teraz zamierzasz, córeczko? – spytała, gdy siedziały wieczorem po kolacji, a Marek, jej ojczym, który od razu, gdy się poznali, poprosił, by mówić mu po imieniu, dyplomatycznie wyszedł, by mogły swobodnie porozmawiać.

– Nie wiem, zatrzymam się u was kilka dni, jeśli pozwolisz. A później coś znajdę i poszukam pracy. A jak mi się nie uda, to będziesz mnie polecać swoim klientkom i będę robić zdjęcia na ślubach.

– A wiesz, Amelko, że to całkiem dobry pomysł. To może być dochodowy interes. Bo ładne te zdjęcia robisz. Oglądam czasem.

Amelia popatrzyła na mamę nieco zdziwiona. Nie wyczuła ironii. Bo przecież nie zamierzała robić zdjęć na ślubach, rozmieniać się na drobne i pstrykać ustawione fotki. Ona była fotoreporterką. Fotograficzką z dyplomem. Artystką. Do tego musiałaby patrzeć na te szczęśliwe, wpatrzone w swoich mężów naiwniaczki. Aż ją mdliło na samą myśl. Ale nie chciało jej się tego tłumaczyć mamie, kiwnęła więc tylko głową. Widać obudzony niedawno instynkt przedsiębiorczyni kazał jej szukać wszędzie okazji do dobrego biznesu.

Poszła do pokoju, który pani Witkowska, teraz już Michalczyk, oddała do jej dyspozycji, mieszczącego się na piętrze okazałego, jak na gust Amelii nieco zbyt okazałego, domu. Pokój był wygodny, musiała przyznać. Zachęcające szerokie łóżko, duży telewizor, niewielka brązowa kanapa i dwa fotele oraz gustowna toaletka z lusterkiem pozwalały na całkiem wygodne mieszkanie. Do tego miała łazienkę tylko do swojej dyspozycji, bo mama z Markiem korzystali z tej przy swojej sypialni. Na piętrze były jeszcze trzy pokoje, a na parterze, oprócz dużego salonu z jadalnią i kuchnią, dodatkowo gabinet i spory taras. Marek był właścicielem firmy budowlanej i po tym domu było widać, że mu się powiodło. Amelii to jakoś specjalnie nie imponowało, ale potrafiła docenić, że osiągnął sukces, a zaczynał od remontowania mieszkań. Umiał wykorzystać czas, koniunkturę, był pracowity, ale może miał jakieś inne sposoby, które uczciwemu człowiekowi mogłyby się nie spodobać? Tego Amelia nie wiedziała. Ale ponieważ nie było powodu, żeby cokolwiek mu zarzucić, więc nie zarzucała. A mama była chyba wreszcie szczęśliwa.

Oskar dzwonił codziennie. Amelia nie odbierała tych telefonów i za każdym razem obiecywała sobie, że zablokuje jego numer, ale z jakiegoś powodu wciąż tego nie robiła. A przecież była pewna, że zamknęła tamten rozdział życia. Może chciała sprawdzić, po ilu dniach mu się znudzi? Pisał też esemesy z przeprosinami, prośbami o wybaczenie i deklaracjami miłości, niektóre nawet po polsku ze śmiesznymi błędami, zwłaszcza ortograficznymi. O polskiej ortografii Oskar nie miał pojęcia. Podobnie jak o miłości. Na początku czytała te wiadomości, później kasowała je bez zaglądania.

Dni mijały powoli i wiosnę czuć było coraz bardziej. Zaraz nad morzem zaczną pojawiać się turyści i ciszę, która panowała teraz, diabli wezmą. Dziewczyna pomyślała, że wykorzysta ten spokój i zrobi trochę zdjęć. Może gdzieś sprzeda jakieś ładne nadmorskie widoczki? A jak nie, to zrobi sobie przyjemność. Pojechała więc do Sopotu, żeby połazić po plaży. Popstrykała trochę, ale szybko ją to znudziło. Po raz kolejny się okazało, że żeby zdjęcie wyszło dobre, trzeba w nie włożyć serce.

Teraz to mogę najwyżej pokazywać brudne podwórka i rynsztoki. To wyjdzie mi na pewno kapitalnie – pomyślała, przeglądając zrobione fotki.

Chodząc po plaży, nie umiała rozkoszować się pięknem wokół, tylko wciąż myślała, jak mogła być taka głupia. Jak on mógł jej to zrobić i jak mogła niczego nie zauważyć? Była przecież pewna, że to nie był jego pierwszy wyskok. A nawet jeśli, to na pewno nie ostatni. Co to w ogóle było? Miłość? A może potrzebował dobrej, dyspozycyjnej i swojej własnej fotoreporterki? I wyjściowej partnerki. Wiedziała, że podoba się mężczyznom. Wysoka, z ciemnorudymi długimi włosami i zielonymi oczami przyciągała wzrok. Oskar też to wiedział. Lubił, gdy mu zazdrościli. Chełpił się tym. Dlaczego wcześniej tego nie widziała? Przypomniała sobie kilka scen zazdrości, które jej zrobił o niewinne flirty podczas imprez czy w pracy. Święty się znalazł!

Poradzę sobie – przekonywała samą siebie. Po co mi taki facet? Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Czasem czuła tylko mocniejsze ukłucie w sercu, gdy pomyślała, że zbliża się do trzydziestki i powoli chciałaby już myśleć o tym, co najważniejsze w życiu: małżeństwo, rodzina, dzieci, dom przez duże de. Bo zaraz może być za późno. Ale miała pecha. Przyciągała dwa typy mężczyzn: fajtłapów jak ten Paweł, który łaził za nią jeszcze w Polsce, i drani. Jak Oskar. Nie wiedziała, czy było z nią coś nie tak. Postanowiła przez jakiś czas nie zaprzątać sobie tym głowy.

Gdy wyjmowała laptop, żeby zgrać zdjęcia z aparatu – choć była przekonana, że na nic jej się nie przydadzą – z torby wypadł list w jaskrawozielonej kopercie. Zastanowiła się, o co była ta kłótnia mamy z babcią. Tylko to pamiętała. Postanowiła się dowiedzieć.

– Mamo, pamiętasz babcię Krysię? – spytała, gdy kończyli kolację.

Matka niemal zakrztusiła się herbatą.

– Babcię Krysię? – spytała, unosząc wysoko wypielęgnowane brwi. – Jaką Krysię?

Amelia spojrzała na nią zdziwiona.

– Jak to jaką? Jego matkę. Ojca. Pamiętam, że byłyśmy u niej…

Barbara spojrzała szybko na swojego męża. Marek był całkowicie pochłonięty sałatką. Amelia zauważyła, że z reguły nie wtrącał się do ich rozmów, jakby z góry przyjął, że wszystko, co mówią do siebie matka i córka, jego nie dotyczy. Dziewczyna nie wiedziała, czy taki przybrał styl w kontaktach z – jakby nie było – pasierbicą, by nie powodować konfliktów, czy to wyraz lekceważenia. A może to mama go o to prosiła? Amelia nie odnosiła się do niego wrogo ani z niechęcią. Już przed ich ślubem wydał jej się porządnym facetem. O ile tacy istnieją. Może wśród jego pokolenia tacy jeszcze są? Uważała, że mama zasługiwała na trochę szczęścia. Nie była jeszcze przecież stara i była wciąż całkiem atrakcyjna.

Marek pocałował żonę lekko we włosy i powiedział, że na chwilę wychodzi.

– On nie chciał być twoim ojcem – powiedziała twardo.

– Wiem, mamo. Nie chodzi mi o niego, ale o nią. Jak tam byłyśmy, to strasznie się o coś kłóciłyście. Dobrze pamiętam?

Basia miała niezbyt zadowoloną minę. Pewnie nie miała ochoty wspominać trudnej przeszłości.

– Skąd ci przyszła do głowy ta stara wiedźma? – spytała ze złością.

– Wiedźma? – Amelia była trochę zaskoczona takim określeniem. Pomyślała, że w liście nie brzmiała jak wiedźma. Już miała powiedzieć, że babcia do niej napisała, ale coś ją powstrzymało.

– Dlaczego wiedźma?

– Bo chciała mi cię zabrać. – Twarz matki wykrzywiła wściekłość. – Wiedźma uznała, że jak ma pieniądze, to może cię kupić.

– Jak to kupić? – zdziwiła się Amelia.

– Kiedy byłaś mała, to nie wiodło nam się zbyt dobrze. Starałam się, żebyś tego nie odczuwała. Zresztą babcia i dziadek pomagali, ale lekko nie było. Znalazła nas jakoś i zaprosiła. Wiedziałam, że on pochodził z bogatej rodziny. Pojechałam, bo, nie powiem, liczyłam na jakieś wsparcie. Dla ciebie oczywiście – podkreśliła. – Mogła zapewnić ci jakąś przyszłość, założyć lokatę, coś podarować, ale ona chciała, żebym cię u niej zostawiła. Że niby zapewniłaby ci warunki, zadbała o przyszłość i tak dalej. – Rozłożyła ręce.

– I co? – spytała Amelia, bo nic z tego nie pamiętała. Mama nigdy też o tym nie wspominała, choć o ojcu i jego rodzinie w ogóle się w domu nie mówiło.

– Pokłóciłyśmy się – szepnęła. – Powiedziałam jej parę przykrych słów… – Basia jakby się zawahała, czy powiedzieć, co to były za słowa. – Powiedziałam, co sądzę o niej i jej synalku – dodała tylko i zamilkła.

Amelia była wstrząśnięta.

– Chciała, żebyś się zrzekła praw do mnie? – spytała zdziwiona.

– Tak by się to skończyło. Proponowała, żebyśmy zamieszkały u niej, pewnie po to, żeby mogła cię nastawić przeciwko mnie.

– A on tam był? – spytała Amelia. O ojcu najczęściej mówiła „on”. Nigdy nie uważała go zresztą za ojca i właściwie nie mówiła o nim w ogóle.

– Nie, jego nie było. Czemu ci się, córciu, przypomniała ta wiedźma? – spytała żałośnie matka, jakby chciała uciąć temat.

I rzeczywiście Amelia uznała, że lepiej tego nie ciągnąć. Po co robić przykrość mamie?

Ale babcia próbowała nawiązać kontakt, więc może coś ją jednak z nami łączyło? Może nie wyparła się nas tak całkiem? Może naprawdę chce coś naprawić? – myślała.

– A nic, ktoś wołał jakąś Krystynę na plaży i tak mi się skojarzyło – powiedziała Amelia, machając ręką.

Rozdział 3

Wiosna przebijała się w tym roku wyjątkowo powoli. Dni ze słońcem można było policzyć na palcach jednej ręki. A nawet jak już to słońce się pokazało, nie zdołało ogrzać zziębniętej ziemi. Pierwsze roślinki, które nieśmiało wysunęły główki w cieplejsze dni, marzły albo kuliły się w sobie, zamiast wybuchać zielenią. Wszystko było jeszcze szare, uśpione, zimne.

– Pani Krysiu, mogę? – spytał młody człowiek, zaglądając przez uchylone okno. Rano pierwszy raz od wielu dni słońce świeciło mocno, ale teraz znów padało i czuć było przejmujący chłód. Nie powinna otwierać okna – pomyślał. Trochę na to jeszcze za zimno.

– Wejdź, chłopcze. – Z wewnątrz domu słychać było dźwięczny, choć dość słaby głos.

– Pani Krysiu, nie za zimno trochę na to wietrzenie? – spytał z lekką przyganą, patrząc uważnie na bladą, wymęczoną twarz.

– Zamknij, Paciu, zamknij. Trochę chciałam przewietrzyć i zapomniałam – powiedziała zgodnie pani Krysia.

„Chłopiec” zamknął okno, wytarł starannie buty w wiklinową wycieraczkę i wszedł do wielkiej kuchni, w której przy piecu siedziała pani Krysia, próbując rozpalić ogień. Miała na sobie nieodłączną długą czarną spódnicę i gruby fioletowy sweter, w którym jej siwe włosy wyglądały na jeszcze bielsze, niż były w rzeczywistości. Na stole leżał otwarty opasły zeszyt, w którym prowadziła swój dziennik. Co jakiś czas kazała mu kupować kolejny i zawsze prosiła, by był gruby.

– Zgasło?

– Ano, chyba tak – powiedziała pani Krysia. – Nie dopilnowałam, zapomniałam – dodała bezradnie.

Uśmiechnął się tylko lekko.

– Zdarza się. Pomóc?

Starsza pani zaprzeczyła.

– Dzwoniła? – spytała, patrząc na niego z nadzieją w oczach.

Chłopak pokręcił tylko głową, podchodząc do pieca i sprawdzając, czy rzeczywiście nie musi pomagać. Ale ogień już płonął i za chwilę po domu rozniesie się miłe ciepło. Starsza pani westchnęła.

– Nic nie poradzę, pani Krysiu. Dzwoniłem do tej redakcji, ale wyjechała i nie chcą nic powiedzieć. Kazali napisać mail, ale nie ma odpowiedzi. Z takim samym skutkiem szukałem w mediach społecznościowych. Jakby się pod ziemię zapadła. Nic nie poradzę. – Rozłożył ręce. – Ale będę próbować – dodał, bo widział, że kobieta jakby skurczyła się w sobie i zrobiła się jeszcze smutniejsza.

– Nie przyjedzie, prawda?

– Nie wiem, naprawdę. Robię, co mogę.

Ponownie na nią popatrzył. Wydawało mu się, że wygląda gorzej niż wczoraj.

– Jak się pani dziś czuje? – powiedział, stawiając na stole dużą czarną torbę.

– Dobrze, synku, dobrze. Tylko trochę słabo mi się robi czasem. Tchu ciężko złapać – powiedziała. – Jakby przyjechała, to zrobiłoby mi się lepiej – dodała.

Młody człowiek mocno wątpił w leczniczą moc jakiejkolwiek wizyty, może poza lekarską, ale ludzki umysł to niezbadana wciąż tajemnica i różne cuda już widział. Zresztą lekarze niewiele mogli już pomóc jego sąsiadce.

– Potrzebuje pani czegoś? – spytał, wyjmując aparat do mierzenia ciśnienia.

– Dziękuję, synku, mam wszystko. Nie zjadłam jeszcze tej pysznej zupy, którą mi wczoraj przyniosłeś. Chleb też jeszcze jest. I mleko.

Starsza pani niedawno zaczęła mówić do niego „synku”. Było to nawet miłe, choć nieco krępujące, ale nie zamierzał ani jej pouczać, ani oponować. Zbliżała się do kresu. Nic nie dało się na to poradzić, więc niech sobie mówi, jak chce. Nawet to „Paciu” przełykał, choć nie znosił, jak ktoś tak się do niego zwracał. Ciśnienie było za wysokie. Westchnął, wyjmując stetoskop.

– Po co to wszystko, synku? – powiedziała, patrząc na stetoskop i lekarstwo, które wyjmował.

– Serce trzeba wzmocnić, pani Krysiu. Sił będzie więcej – tłumaczył cierpliwie.

Zawsze, gdy ją badał i podawał leki, zadawała to samo pytanie, a on za każdym razem odpowiadał podobnie. Ale dziś pierwszy raz stwierdził, że trzeba będzie zorganizować jakąś stałą opiekę – pielęgniarkę albo opiekunkę – choć na kilka godzin dziennie. Cały dzień nie może tu siedzieć, a pani Krysia nie powinna zbyt długo zostawać sama.

Po raz kolejny pomyślał, że starość i samotność to najgorsze możliwe połączenie. Miała pieniądze, dom, była wykształcona i pewnie kiedyś piękna. A dziś stara, chora i przeraźliwie samotna. I na co to wszystko? Pewnie, że robił, co mógł. Przychodził codziennie, leczył ją całkiem bezinteresownie, choć przecież stać by ją było na lekarzy i nawet na luksusowy ośrodek opieki, o którym w ogóle nie chciała słyszeć – gdy o tym kiedyś wspomniał, wyrzuciła go z domu, za co później wylewnie przeprosiła. Ale był przecież dla niej obcy, był tylko sąsiadem, który z sympatii i poczucia lekarskiego obowiązku niósł jej pomoc.

Znów przypomniał sobie o tej zadowolonej z siebie, pięknej dziewczynie pozbawionej serca, której nie stać było na to, żeby odwiedzić starą kobietę u kresu życia, potrzebującą tylko jej. Której nie stać było na to, żeby chociaż zadzwonić i o cokolwiek spytać.

– Patrysiu, pamiętaj, jakby kiedyś tu przyjechała, jest dla niej list. Dopilnuj, żeby dostała. Pamiętaj – mówiła starsza pani. – Chcę, żeby zrozumiała, chcę, żeby wybaczyła.

Zaczęło jej brakować tchu z emocji.

– Pani Krysiu, niech się pani nie denerwuje, bo serce będzie boleć. Będę pamiętał o liście i o wszystkim.

– Myślisz, że dobrze zrobiłam, że jej to wszystko napisałam?

Mówiła to już któryś raz i czasem miał wrażenie, że po prostu nie pamiętała, że pytała go już wcześniej. Ale nie – umysł miała ostry, czas go nie dosięgał. Widać nie była pewna, czy to, co napisała, nie zburzy spokoju tej dziewczynie bez serca. Ona martwiła się nawet tym, a tamta nie pomyśli o starej, samotnej kobiecie, która kiedyś zrobiła błąd i teraz rozpaczliwie próbuje go naprawić.

– Rozmawialiśmy, pani Krysiu. Może nie zawsze trzeba w życiu wszystko wiedzieć…

– Ale chcę, żeby zrozumiała i żeby mi wybaczyła.

– Czasem wystarczy tylko poprosić o wybaczenie, nic więcej nie potrzeba… – powiedział i zastanowił się, czy ma na myśli panią Krysię i dziewczynę bez serca, czy siebie i Monikę.

Rozumiał starszą panią. Też już wiedział, czym jest samotność, bo choć rodzice, brat i siostra mieszkali niedaleko, to gdy wracał tu, był przeraźliwie samotny. Mimo że miał Wiki. Może dlatego tak chętnie i z takim zapałem zajął się panią Krysią?

Westchnął. Wieczorem pomyśli o jakiejś opiekunce. Teraz musi się przespać.

– Zajrzę po południu, pani Krysiu – powiedział, wychodząc.

Szesnaście godzin dyżuru to chyba trochę za dużo. Może jednak trzeba zmienić tę pracę? – pomyślał, wyciągając pościel. Ale czy gdzieś będzie inaczej?

1 sierpnia 1962 r.

Wiem już, że nie będę szczęśliwa. Robiłam wiele, by tak się nie stało. Starałam się ze wszystkich sił pokochać tego przystojnego, pięknie uśmiechającego się człowieka. Ale czy można pokochać kogoś pozbawionego serca? Czy można sobie nakazać, że od jutra wyrzuca się kochanego całą duszą człowieka i oddaje się tę duszę innemu? Nie można. Można tylko część siebie oddać, sprzedać, wyrzec się.

Czym jest szczęście w życiu człowieka? Czy naprawdę czymś najważniejszym? Niezbędnym do życia? Można mieć poczucie ­spełnionego obowiązku, kochać innych, dawać z siebie tyle, ile się da – tak też można czuć się szczęśliwym. Nie będę szczęśliwa w tym sensie, w jakim mogłabym być z Karolem. Ale zrobię wszystko, by przeżyć dobrze życie. To był mój wybór i zawsze muszę o tym pamiętać.

Mój mąż nie jest takim złym człowiekiem, choć robi złe rzeczy. Może musi, może chce, może tak mu się układa. Nie znam go chyba tak naprawdę, więc jak mogę ocenić? Przy mnie jest miły, ­układny, grzeczny, bardzo się stara, ale i tak jest bardzo zimny. Nawet w tych chwilach, gdy jesteśmy ze sobą jak mąż i żona wydaje mi się taki nieczuły. Może nie powinnam tego wszystkiego pisać, bo gdyby tak kiedyś znalazł ten mój dziennik, to miałabym duże kłopoty, ale dzięki temu mogę sobie wszystko układać i dawać sobie radę każdego dnia. Chowam go dobrze i pilnuję tego. Skrytki, które zrobił mi kiedyś Karol, tak bardzo się przydają. Jan szanuje na szczęście moje przywiązanie do drobnych rzeczy – rodowego biurka, zabytkowego krzesła i mojej toaletki z lustrem, choć pewnie uważa je za burżuazyjne zabawki. Sam w końcu też lubi kilka burżuazyjnych przeżytków, oczywiście, gdy nie widzą tego jego nowi postępowi koledzy od równości proletariatu.

Jestem dobrą żoną i taką będę. Jestem dla niego miła, staram się być zgodna, pięknie wyglądam i zachowuję się jak trzeba. Jestem i będę mu wierna. Mam nadzieję, że urodzę dzieci, które wychowam na dobrych Polaków. Tak jak ja rozumiem dobrego Polaka.

Przyjmuję jego gości, choć nie zawsze wiedzą, do czego służy widelec. Uśmiecham się do nich i podaję im własnoręcznie przyrządzone jedzenie. Znoszę bezwstydne spojrzenia, gdy wypiją zbyt dużo, a nawet i bez tego. Na szczęście Jan ma zbyt dobrą pozycję, by któryś ośmielił się mi uchybić w czymkolwiek, choć przecież sama ich obecność w tym domu z wielką historią jest uchybieniem. Przodkowie, których portrety pochowane są na strychu, razem ze świętymi obrazami i krzyżami, o które dbam i które często odkurzam, przewracają się chyba w grobach.

Moja rodzina jest bezpieczna, to najważniejsze. Mogą w spokoju żyć w naszym rodzinnym domu, choć muszą ciężko na to życie zapracować. Mam ich przy sobie i zrobię wszystko, żeby im niczego nie zabrakło. To będzie mój życiowy cel. Chcę o nich dbać. Chcę dać życie mym dzieciom i dla nich żyć. Będę się modlić, by wytrwać. Oby Karol kiedyś mi wybaczył…

Rozdział 4

Po tygodniu spędzonym u matki i ojczyma Amelia stwierdziła, że trzeba jednak poszukać jakiegoś konkretnego zajęcia, bo to nicnierobienie wcale nie robi jej dobrze, zwłaszcza na nadwerężone nerwy, nie poprawia też jej nastroju.

Trzeba znaleźć jakąś pracę – pomyślała, przeglądając ogłoszenia. Jakaś redakcja, agencja prasowa, reklamowa. W ostateczności jakieś tłumaczenia.

Amelia nie zamierzała oczywiście brać byle czego, bo po kilku latach pracy dla uznanych redakcji i agencji zamierzała się cenić. Nie trafiła na nic ciekawego, ale wysłała swoją ofertę do kilku miejsc i postanowiła trochę poczekać.

Zauważyła, że od kilku dni coraz częściej myśli o dzieciństwie, o tych biednych, ale szczęśliwych latach z mamą, babcią i dziadkiem w niewielkim zaniedbanym mieszkanku w śródmieściu Łodzi, a później lepszym na Kamiennej Górze w Gdyni. Uwielbiała Gdynię. Zawsze chciała tu wrócić i mieszkać. Może dlatego, że kojarzyła jej się z bezpiecznymi latami? Później zakochała się w Hiszpanii i tam też chciała żyć i mieszkać. Aż zniszczył to ten drań, Oskar.

Spacerując wieczorami po plaży, myślała też często o babci Krystynie, niepoznanej matce człowieka, który nie chciał być jej ojcem. Pamiętała wielki ogród i duży piękny dom z gankiem podpartym dwiema kolumnami, wokół których biegała aż do zawrotu głowy. Chodziła też po wielkim ogrodzie pełnym kolorowych krzewów, dużych grubych drzew i zbierała szyszki, które spadły z rosnących tam choinek. Musiała to być jesień, bo wszystko było żółte i czerwone.

A może by tam jednak pojechać? Zobaczyć ją, posłuchać, co ma do powiedzenia. Spytać, dlaczego nie chciała nam pomóc, a chciała mnie zabrać mamie? – pomyślała.

Dziewczyna stwierdziła, że i tak siedzi bezproduktywnie. Gdyby pojawiła się jakaś propozycja pracy, to internet dochodzi pewnie do tego dziwnego Ustronia. A jeśli jej się ta niby­-babcia nie spodoba, to po prostu wyjedzie. Nie jest jej przecież nic winna.

Nazajutrz wstał piękny dzień. Najbliższe miały być podobne i wszystko wskazywało na to, że wiosna nie zamierza już ustępować zimie. I wiał ten cudowny wiatr, który Amelia tak uwielbiała.

– Pojadę jutro do Łodzi – powiedziała przy śniadaniu. – Mogę wypożyczyć gdzieś samochód?

Matka spojrzała na nią czujnie. Łódź, jej rodzinne miasto. To tu spotkała tego człowieka, który zostawił ją od razu na wieść o ciąży.

– Po co do Łodzi? – spytała ostro.

Amelia patrzyła jej prosto w oczy. Widziała jej reakcję, więc była pewna, że decyzja, żeby nie powiedzieć jej prawdy, była dobra.

– Jest tam taka dobra agencja fotograficzna, podobno szukają ludzi. Może się zatrudnię?

– Ale w Łodzi? – Matka była wstrząśnięta, jak wtedy, gdy Amelia powiedziała jej, że jedzie na studia do Madrytu, a później, że tam zostaje.

Łódź była miastem, w którym Amelia się urodziła i w którym mieszkała przez kilkanaście lat, zanim nie przenieśli się do Gdyni, gdzie dziadek znalazł bardzo dobrą pracę w porcie. Od tamtej pory nie byli w Łodzi.

– Nie chcę tam zamieszkać, mamo – uspokajała Amelia. – To, że pracowałabym dla tej agencji, nie oznacza, że muszę tam mieszkać.

– Jeśli to dobra oferta, to jedź, oczywiście, że jedź – powiedziała, jakby wyjazd Amelii miał zależeć od tego, czy Barbara wyrazi na niego zgodę.

– Nie musisz wypożyczać samochodu – wtrącił milczący dotąd Marek. – Jeszcze nie sprzedałem swojego starego auta, więc możesz je wziąć. Jest w porządku, sprawne. Jak ci się spodoba, to możesz nim jeździć, dopóki nie dorobisz się lepszego – mówił, zerkając na żonę. – Prawo jazdy masz? – spytał półżartem.

– Mam – przytaknęła Amelia. – Dziękuję. Jak wrócę, zacznę ­szukać jakiegoś mieszkania.

– Mieszkać też tu możesz, prawda, Basiu?

– Tak, oczywiście, dom jest duży. Nie ma potrzeby, żebyś szukała czegoś na łapu­-capu. Przynajmniej spędzimy trochę więcej czasu razem. W końcu parę lat cię właściwie nie było. – Matka się zastanowiła. – A może tu czegoś poszukasz? W końcu to Trójmiasto, możliwości mnóstwo. Dziadek też w Łodzi nie mógł znaleźć dobrej pracy, a tu od razu.

– Może masz rację, mamo. – Amelia była bardzo ugodowa, bo chciała uniknąć szczegółowych pytań, żeby nie musieć kłamać bez potrzeby. – Sprawdzę tę Łódź, a jak mi nie będzie pasować, poszukam czegoś tutaj.

Amelia zdawała sobie sprawę, że w swoim zawodzie i ze swoimi oczekiwaniami najłatwiej znajdzie pracę w Warszawie, bo w Łodzi wychodziły chyba ze dwie gazety, więc ilu mogli potrzebować fotoreporterów? Chyba że agencja reklamowa, co też mogłoby być ciekawe. Spojrzała na telefon. Oskar dzwonił dziś już trzeci raz. Dlaczego nie zablokowałam jeszcze tego numeru? – spytała samą siebie po raz kolejny.

Autostradą mknęło się szybko. Samochód prowadził się łatwo, a prędkość sprawiała, że można było się wyciszyć, ale nie mogła pozwolić, by myśli ją opanowały. Odzwyczaiła się od takich wypraw. W Hiszpanii jeździła komunikacją publiczną albo samochodem z ekipą, więc rzadko prowadziła sama. Tu też mogła wsiąść w pociąg i nawet to rozważała, do Łodzi dojechałaby szybko i wygodnie, ale jak udałoby jej się dostać do tej wsi o dziwnej nazwie – nie wiedziała. Wybrała więc samochód. Niezależność.

Zjechała z autostrady. Zerkała co chwilę na nawigację, którą włączyła na ostatnim postoju, tuż przed zjazdem. Bała się trochę, że może się zgubić, bo patrzyła jeszcze w domu na mapę w internecie i okolica była pełna gruntowych i leśnych dróg i dróżek, które mogły okazać się problemem dla zwykłej miejskiej osobówki.

Wjechała do Grotnik. Pamiętała Grotniki – wypoczynkową wieś położoną wśród lasów, zielone płuca Łodzi, pełne ośrodków wypoczynkowych. Przynajmniej wtedy. Była tu na jakichś półkoloniach. Bardzo chciała jeździć na kolonie, ale nie było ich stać, więc spędzała wakacje z dziadkami albo właśnie na półkoloniach. Pamiętała wycieczkę do Grotnik, dzień spędzony na kąpielisku nad rzeką Lindą, a później jeszcze turniej siatkówki dla takich dzieci jak ona.

Po obu stronach wąskiej i kiepskiej drogi wyrosło sporo pięknych, stylowych domów i domków letniskowych położonych wśród lasów. Teren był wprawdzie lekko pofałdowany, ale określenie „góra” czy „górka”, jakie nosiło kilka okolicznych miejscowości, było zdecydowanie na wyrost.

Gdy minęła tablicę z napisem „Ustronie”, droga stała się jeszcze węższa, a asfalt gorszy. Po obu stronach piętrzył się mieszany las, wśród którego stały z rzadka domy i domki. Co jakiś czas mijała odchodzące w prawo i w lewo leśne dróżki. Sądząc ze śladów kół i tam pewnie były jakieś domy, choć z głównej drogi nie było ich zupełnie widać.

Co to za przyjemność tu mieszkać? Zakopać się w takiej głuszy? – pomyślała.

Nagle asfalt się urwał. Zupełnie niespodziewanie. Najpierw na drodze pojawiło się trochę piachu, kawałek dalej piachu było więcej, by za chwilę zupełnie pokryć asfalt. Miała przed sobą regularną, leśną, piaszczystą drogę prowadzącą wprost do pokaźnego – przynajmniej z jej perspektywy – lasu. Ale i tu były ślady kół, ktoś tędy jeździł, była więc szansa, że znajdowały się tu jakieś zabudowania.

Zawahała się. Zatrzymała samochód i zastanawiała się, co zrobić. Popatrzyła nieufnie na nawigację, która nadal pokazywała kierunek, i wyglądało, że jedzie dobrze, a cel ma za pięćset metrów.

– I co? Teraz nic nie powiesz? – spytała urządzenie.

Zerknęła na telefon. Zasięg był słaby. Myślała, co zrobić. Z jednej strony wydawało się, że wszystko jest w porządku, z drugiej bała się wjechać w las, bo piaszczysta droga mogła zrobić się jeszcze bardziej piaszczysta, a wtedy utknie. A jeśli nie będzie jeszcze zasięgu, to utknęłaby na dobre. Mogłaby zostawić samochód, przejść te pięćset metrów i sprawdzić, ale musiałaby sama wejść w las, w którym było nie wiadomo co. No i zostawić samochód na, jakby nie było, środku drogi, bo zaparkować nie było gdzie i jak.

Amelia westchnęła i postanowiła zaryzykować. Skoro wpadła na ten głupi pomysł, żeby tu przyjechać, to teraz musi sobie poradzić. Ruszyła powoli i pilnowała, by jechać płynnie, bo każdy błąd groził zakopaniem się w piachu. Było tu dziwnie sucho. Po drodze padało, i to sporo, a tu tylko piach.

Po jakichś dwustu metrach las zaczął się przerzedzać, a droga zrobiła się nieco twardsza. Nagle wyrosła przed nią kolejna ściana drzew, a droga po prostu się kończyła. Dopiero gdy podjechała niemal pod same drzewa, zobaczyła, że w prawo i w lewo odchodziły dość wąskie leśne dróżki. Popatrzyła w jedną i w drugą stronę. Obie wydawały się identyczne. Spojrzała na swoją przyjaciółkę, nawigację, która wcześniej gadała jak najęta, a teraz, gdy była naprawdę potrzebna, zamilkła. Z mapki wynikało, że w prawo, ale Amelia podejrzewała, że nie ma zasięgu, więc diabli wiedzą, co ona pokazywała.

– I co teraz? W prawo czy w lewo? – mruknęła, zerkając w obie strony, jakby szukała podpowiedzi na drodze.

Skręciła w prawo. Przejechała kawałek i droga znów zakręcała.

– O matko, czy to się nie skończy… – Westchnęła.

Po kolejnym zakręcie jej oczom ukazało się nieco przygarbione ogrodzenie z siatki. Las się nie skończył, ale to ogrodzenie było ważną zmianą.

– Jakiś ślad ludzkiej ręki! – Ucieszyła się.

Po prawej stronie las też rzedniał i jakieś dwieście metrów dalej stał niewielki jasny domek. Z jego komina szła w niebo strużka białego dymu. Jechała powoli wzdłuż tego ogrodzenia z siatki, aż las się skończył i dojechała do szerokiej bramy wjazdowej. Po jej obu stronach rosły wielkie drzewa. Amelia nie wiedziała, co to za gatunek, ale były naprawdę okazałe. Od bramy szła dość wąska szlakowa droga, na końcu której stał dom. Zatrzymała się, bo brama była zamknięta. Spojrzała na budynek. To tu. Trafiła. Ale była mocno rozczarowana. Pamiętała piękny biały dom z brązową dachówką, dużym gankiem i rosnącymi obok kolorowymi krzewami i drzewami. Wprawdzie ten dom miał ganek, ale był dużo mniejszy, nie był biały, tylko sinoszary, gdzieniegdzie odpadał tynk, brakowało też kilku dachówek. Ogród również wyglądał nędznie. Niemal łyse gałęzie krzewów i drzew, jakieś pozostałości zeszłorocznych roślin, suche badyle rosnące i leżące byle jak i byle gdzie. Całość robiła wrażenie walącego się gospodarstwa, którego nikt nie doglądał.

Może babunia szuka robotnicy? – pomyślała ze złością.

Amelia się rozejrzała. Jak tu zaparkować? Podjechała maksymalnie blisko bramy, a później pomyślała, że próżno się trudzi, bo trzeba by chyba cudu, żeby ktoś przejeżdżał akurat teraz przez to zadupie.

Dziewczyna wysiadła i zastanowiła się, co dalej. Brama była zamknięta. Przy furtce nie było żadnego dzwonka ani domofonu. Ma czekać przy bramie, aż babka zauważy, że ktoś przyjechał? Czy wejść przez furtkę? O ile była otwarta. Nacisnęła klamkę. W końcu została zaproszona, wprawdzie pół roku wcześniej, ale trudno potraktować ją jak intruza, który bez pozwolenia wchodzi na nie swój teren. Otworzyła. Furtka straszliwie zaskrzypiała. Rozległ się przeraźliwy, żałosny dźwięk, który świdrował jej w głowie. Skoro wywołała już taki zgrzyt w środku tego lasu, to pomyślała, że wejdzie. Zrobiła kilka kroków i się rozejrzała.

W głębi ogrodu zobaczyła wysokiego ciemnowłosego człowieka, który z wielkim rozmachem grabił jakieś resztki zeszłorocznej roślinności, wznosząc przy tym sporo kurzu. Miał na sobie jasną bluzę i ciemne dresowe spodnie. Pewnie jakiś ogrodnik.

Jeśli ma w obowiązkach dbanie o stan furtki, to babcia powinna go wyrzucić na zbity pysk – pomyślała.

O dziwo, nie zareagował na to donośne skrzypnięcie.

Taki pracownik to skarb. Dobrze, że grabie umie trzymać – dodała w myślach zgryźliwie.

Nagle z boku dobiegł ją dziwny szelest. I jakby cichy warkot. Obejrzała się i zamarła. Kilka kroków od niej stał wielki ciemnorudy wilczur i wlepiał w nią czujnie brązowe ślepia. Pysk miał lekko otwarty i pokazywał fragmenty pokaźnych białych zębów. Pies robił wrażenie, jakby tylko czekał na ruch Amelii, by skoczyć i pewnie rzucić jej się wprost do gardła. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić. Nigdy nie miała psa. Babcia Zosia miała kota, którego Amelia bardzo lubiła, ale to przecież nie to samo. Kot nie patrzył na nią z mordem w oczach.

Stała tam, bojąc się wykonać najmniejszy choćby ruch. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że może udałoby jej się zrobić te kilka kroków, by znaleźć się ponownie z drugiej strony furtki, ale uznała, że nie miałaby najmniejszych szans. Bała się nawet krzyknąć do ogrodnika, bo pies i to mógłby uznać za agresywne zachowanie i zaatakować.

Nagle rozległ się krótki gwizd i pies zniknął tak szybko, jak się pojawił, by za chwilę znaleźć się przy nodze ogrodnika, który rzucił grabie na ziemię. Pogłaskał psa po łbie i wolnym krokiem, jakby z niechęcią, ruszył w jej stronę. Właściwie ruszyli razem, bo pies szedł przy nodze pana, nie wyprzedzając go ani o krok. Ogrodnik miał rozbawioną minę, która – w miarę jak się do niej zbliżał – zmieniała się w nieprzyjazną. Był wysoki, choć może nieco zbyt chudy. Lekko zmarszczone czoło nadawało jego twarzy groźnego wyglądu.

– Psa należy trzymać na smyczy, nie wie pan? – powiedziała teraz już odważna Amelia.

– Nie należy włazić na cudzy teren, jak się nie wie, co na nim jest, nie wie pani? – powiedział ze złością, ale i, jak się Amelii wydawało, z lekkim rozbawieniem.

– To raczej nie pana teren, więc nie pan decyduje, kto i gdzie włazi – odparowała kładąc nacisk na to „włazi”.

Ogrodnik spojrzał na nią groźnie.

– Właścicielka się znalazła – powiedział ze złością.

Pies zawarczał cicho i Amelia zerknęła spłoszona. Mężczyzna spojrzał na nią i zobaczył strach w jej oczach.

– Cicho, cicho – powiedział miękko do psa, głaszcząc po łbie.

– Podam pani rękę, a pani poda rękę mnie, żeby ona widziała, że nie jest pani wrogiem. Wtedy będzie spokojna. Ona bardzo nie lubi, jak ludzie się kłócą.

Wyciągnął rękę.

– Mam na imię Patryk.

Złapała jego dłoń i uścisnęła.

– To strach z takim psem – powiedziała spokojnie. Nie zamierzała mu się przedstawiać, bo i po co.

– Wręcz przeciwnie. Jak widać – powiedział Patryk, uśmiechając się lekko i znów głaszcząc psa.

Amelii nie udzielił się dobry nastrój ogrodnika.

– Pani Krzemińska jest w domu? – spytała z wyższością.

– Co? – bąknął tylko, a na jego twarzy widać było zaskoczenie.

– Krystyna Krzemińska. Pytałam, czy jest w domu. Pan tu pracuje?

Patryk patrzył na nią z głupią miną.

– Nieważne, niech pan się zajmie robotą. I psem. Sama sprawdzę – powiedziała, robiąc ostrożnie krok w stronę domu. Ostrożnie, bo wciąż nie była pewna reakcji psa.

– Otworzę bramę, niech pani wjedzie tym samochodem.

Amelia przypomniała sobie o aucie.

Racja, lepiej wjechać. Ale jest jakiś dziwny. To może lepiej nie? – pomyślała.

– Niech pan otwiera, ja najpierw sprawdzę, czy babcia w domu, skoro nie umie pan odpowiedzieć na proste pytanie.

Patryk popatrzył na nią z wściekłością.

– Umiem, nawet bardzo umiem. Pani babcia jest w Zgierzu, przy Parzęczewskiej. Chwilowo tam mieszka. – Uśmiechnął się krzywo.

– Dlaczego tam? Dlaczego chwilowo? – Amelia wciąż nic nie rozumiała, a ten głupek coraz bardziej ją denerwował.

– Tam trzyma się zmarłych, zwłaszcza takich, których rodzina nie zamierza pochować – powiedział ze złością.

Amelię zamurowało. Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. Nie była też pewna, czy nie kpił. Może to w ogóle jakiś makabryczny żart, a ten człowiek z grabiami i wściekłym psem okaże się psychopatą?

– Jak to zmarłych? – powtórzyła tylko.

Patryk się zreflektował. Chyba trochę przesadziłem – pomyślał. Ale należało jej się – usprawiedliwił się natychmiast.

– Niech pani wejdzie do domu. Pani babcia zmarła dwa tygodnie temu. I niech pani da kluczyki, wjadę tym samochodem.

Wyjął jej kluczyki z ręki i gwizdnął na psa, który poszedł za nim w stronę bramy. Wyciągnął z kieszeni klucze i ją otworzył.

Amelia stała na środku, jakby ciągle nic nie rozumiała. Odsunęła dopiero, gdy Patryk wjeżdżał jej samochodem na teren posiadłości. Podjechał blisko domu i poszedł zamknąć bramę. Włożył jej z powrotem do ręki kluczyki i poszedł w kierunku wejścia, nawet nie oglądając się za siebie. Wszedł, zostawiając otwarte drzwi, a za nim wbiegł pies.

Dopiero gdy zobaczyła tego radośnie biegnącego wilczura, ruszyła z miejsca i poszła w stronę budynku.

Wciąż nie do końca rozumiała, co jej powiedział ten człowiek. Jak to umarła? Przecież napisała list i mnie zapraszała. Chciała mi opowiedzieć… Amelia nie wiedziała, o czym babcia chciała jej opowiedzieć, ale musiało to być coś ważnego. Ważnego dla niej.

No tak, ale to było pół roku temu. – Westchnęła.

Czuła się znów oszukana i zdradzona. Jak wtedy, gdy matka powiedziała jej, że ojciec nie chciał jej znać. Wprawdzie później próbował podobno nawiązać kontakt, ale wtedy to Amelia już nie chciała.

– Zapraszam do środka – powiedział już nieco łagodniej Patryk.

Widział, że wiadomość o śmierci babci zrobiła na niej wrażenie, więc może miała jednak jakieś uczucia.

Amelia się ocknęła. Weszła do sporej sieni, a z niej do dużej jasnej kuchni. Po prawej stronie stał żelazny piec z płytą do gotowania, od którego biło ciepło, bo ogień palił się mocno. Po lewej stał duży biały stół i cztery proste niewyściełane krzesła. Przy ścianie zobaczyła staroświecki kredens. Takie widywała tylko na filmach albo w stylizowanych wnętrzach, w których czasem robiła zdjęcia. W oknach były kremowe firanki i zasłonki w biało­-zieloną kratkę. Dla wielu kuchnia marzeń. Klimatyczna, oldskulowa, vintage – jakkolwiek by jej nie nazwać. Ale Amelia nie miała nastroju, by ją podziwiać, choć wyćwiczone przez lata spojrzenie fotografa kazało wyłowić szczegóły, które czynią przestrzeń odpowiednią do dobrego zdjęcia.

– Próbowałem się z tobą skontaktować – powiedział nadal dość łagodnie Patryk. – Właściwie od pół roku próbuję, na różne sposoby – dodał już ostrzej.

– Jak to próbujesz? – spytała Amelia, nie zwracając nawet uwagi na to przejście na ty, do którego go nie upoważniła.

Popatrzył na nią ze zmarszczonym czołem. Wiedział, że gdy tak robił, jego twarz nabierała ostrego, groźnego wyrazu. Mówiono mu to nieraz. To znaczy ona mówiła. Monika. Odgonił te myśli.

– Normalnie. Wysyłam maile, piszę wiadomości. A ty nic. Żadnej reakcji. Można było chyba napisać, żebym się odczepił, dał spokój, poszedł do diabła. Kulturalni ludzie tak robią – powiedział ze złością.

Amelia wciąż była pod wrażeniem wiadomości o śmierci babci. Gdyby była w normalnym stanie, taki tekst na pewno spotkałby się z jej ostrą reakcją.

– Dostałam list, ale… – zaczęła i pomyślała, że nie musi się przecież tłumaczyć temu obcemu człowiekowi, o którym nic nie wie. – Kim ty właściwie jesteś? – spytała za to. – Pracujesz tu?

Patryk zaśmiał się nieprzyjemnie. Ten śmiech też robił niezbyt dobre wrażenie. Jakby lekceważył rozmówcę. To też jej opinia. Moniki.

– Nie, nie pracuję. Chociaż sam nie wiem. Spędzam tu tyle czasu i robię tyle, że sam już nie wiem. Zwłaszcza ostatnio. – Zamyślił się. – Zadzwonić też nie mogłaś? Podała ci numer telefonu w liście – dodał ostrym tonem. Wciąż nie mógł zrozumieć, jak można do tego stopnia nie mieć serca dla starej, samotnej kobiety.

Amelia zignorowała znów tę uwagę, ale powoli zaczynała mieć dosyć tych inwektyw. I wciąż nie powiedział jej, co on właściwie robi na terenie jej babci. Babci, która umarła.

Patryk się zreflektował.

– Jestem jej sąsiadem. Byłem. Pomagałem jej. W ostatnich miesiącach wymagała już dużo pomocy. I była bardzo samotna. Pod koniec żyła już chyba tylko nadzieją – powiedział cicho.

– Nadzieją? – spytała Amelia.

– Nadzieją, że przyjedzie do niej dawno niewidziana wnuczka – powiedział z zimną satysfakcją. Obiecał sobie, że da jej już spokój, ale nie mógł się powstrzymać, bo przypomniał sobie oczy pani Krysi, gdy zadawała pytanie o wnuczkę zawsze, gdy wchodził.

Jak można do tego stopnia nie mieć serca? – pomyślał po raz nie wiadomo który.

Amelia usiadła przy stole. Za dużo było tego wszystkiego na jeden raz.

– Co ty możesz wiedzieć na ten temat? – powiedziała zaczepnie. – Jak śmiesz w ogóle oceniać…

Chciała powiedzieć, że nie ma prawa oceniać jej postępowania, bo nie wie, co zrobił jej ojciec i jak zachowała się ta kobieta, która była teoretycznie jej babcią. Tak jak ojciec tylko teoretycznie był jej ojcem. Bo nie chciał nim być nawet formalnie.

– Napijesz się herbaty? – spytał Patryk. – Woda jest gorąca.

Kiwnęła tylko głową.

Patrzyła, jak swobodnie poruszał się po tej kuchni. Nie zaglądał do szafek na chybił trafił. Wiedział, gdzie stoją kubki, gdzie jest herbata. Trochę ją to niepokoiło, choć nie była pewna dlaczego. Pomagał, przychodził, więc to chyba normalne, że wiedział, co gdzie jest.

Podał jej śliczny kremowy kubek w czerwone maki z wymyślnie wygiętym uchwytem i usiadł przy stole. Obok postawił cukiernicę w drobne różyczki z pokrywką zwieńczoną ciemnoczerwoną różą. Babcia lubiła widać zastawę w kwiatowe wzory.

Objęła kubek dłońmi, jakby zmarzły jej ręce i chciała je w ten sposób ogrzać.

– Mieszkasz tu gdzieś?

Kiwnął głową.

– Niemal naprzeciwko. Musiałaś przejeżdżać.

– Widziałam jakiś dom, ale jest kawałek dalej.

– Jechałaś przez las? – zdziwił się Patryk.

Amelia popatrzyła na niego zaskoczona.

– Tu wszędzie są lasy.

– Nawigacja pokazuje drogę przez las. Łatwo się zakopać. Trzeba skręcić wcześniej i wtedy jedzie się od drugiej strony, dobrą drogą. Ale skąd możesz to wiedzieć… – Machnął ręką.

Przez chwilę korciło go, by dołożyć jakąś kąśliwą uwagę, ale dał spokój. Denerwowała go, fakt, ale była naprawdę przejęta. W tych zielonych oczach malował się chyba prawdziwy smutek. Pomyślał, że jest bardzo ładna. No, ale co z tego? Może wszystkie ładne kobiety nie mają serca? Znów przypomniał sobie o niej. O Monice. Zdecydowanie za dużo dziś o niej myślał. Już dawno tego nie robił.

– Jakoś dojechałam. Będę pamiętać – powiedziała dziewczyna, choć nie wiedziała, czy ma po co pamiętać, bo skoro ona nie żyje, to po co tu przyjeżdżać?

– Zostawiła szczegółowe wytyczne co do pogrzebu – powiedział cicho. – U swojego notariusza. Mieliśmy czekać dwa tygodnie. Jeśli nie zjawiłby się nikt z rodziny, to mieliśmy ją pochować. Czyli ty – dodał, żeby miała jasność, o czym mówił.

Spojrzała na niego z, jak mu się zdawało, zdziwieniem.

Pogrzeb? A co ja mam z tym wspólnego? To obca osoba – pomyślała Amelia.

– Chciała, żebyś się wszystkim zajęła. Jeśli się zjawisz. Od dwóch tygodni szuka cię też notariusz. Aż dziwne, że w tych czasach nie można kogoś namierzyć. Gdyby się nie udało, po dwóch tygodniach mieliśmy ją pochować – powtórzył. – Prosiła, żebym o to zadbał. To znaczy ona zajęła się już wszystkim, ja tylko miałem dopilnować, żeby wszystko było dobrze – dodał.

Spojrzał na nią, jakby sprawdzał, czy dociera do niej to, co mówi, czy rozumie sens tych słów i jakie są ich konsekwencje.

– No, ale jesteś…

– Ja? A on, jej syn? – spytała. Słowo „ojciec” nie chciało jej przejść przez gardło. Zwłaszcza przy tym nieprzyjaznym człowieku.

– Syn? – Patryk popatrzył na nią ze zdziwieniem. – On nie żyje od ­pięciu lat.

Nie wie czy udaje? – pomyślał. Co za porąbana rodzinka!

– Jak to nie żyje? – spytała zaszokowana. Wprawdzie ojciec nic jej nie obchodził, podobnie jak ta kobieta, ale wiadomość, że i on nie żyje, była zaskakująca. Wszystko było tu zaskakujące.

– Mało o tym mówiła – powiedział, marszcząc czoło. – Zabił się, ale nie znam szczegółów.

– Zabił się? – Amelia wiedziała, że to powtarzanie jest bez sensu, ale za dużo było tego wszystkiego. Chciałaby odwrócić się na pięcie i odjechać. Albo cofnąć czas i w ogóle tu nie przyjechać, nie wiedzieć tego wszystkiego. Żyć jak dotąd swoim życiem, bez całej tej obcej dla niej historii.

– Musimy ją pochować – przypomniał dobitnie Patryk. Wie czy nie wie, wszystko mu jedno. Ale panią Krysię trzeba godnie pochować. Zamierzał tego dopilnować.

– Ale co ja mam robić? – spytała bezradnie. Zupełnie nie wiedziała, po co ma się zajmować pogrzebem obcej osoby i jak ma się tym zająć. Gdy umierała babcia i dziadek, była w szkole, mama i wujek zajmowali się wszystkim.

– Notariusz ci powie, co i jak. Wszystkim się zajęła. Trzeba tylko podpisać jakieś papiery. Chyba trumnę nawet wybrała. I ubranie. To wszystko wiedzą w zakładzie pogrzebowym. Miejsce na cmentarzu jest, tylko umówić termin. Mogę pójść z tobą do księdza, będzie łatwiej, bo go znam – mówił spokojnie.

Chciał, żeby pani Krysia miała godny pogrzeb, więc zamierzał dopilnować, żeby to dziewuszysko nie zepsuło chociaż tego.

– Ale dlaczego ja? Nawet jej nie znałam. Co ja mam z tym wspólnego? – pytała trochę przerażona tą sytuacją. Rzadko bywała przerażona i umiała sobie radzić z różnymi życiowymi problemami, ale zajmowanie się śmiercią i zmarłym było czymś zupełnie nowym. Nieznanym.

Patryk się zdenerwował. Obiecywał sobie zachować spokój, ale było to coraz trudniejsze. W ogóle był w gorącej wodzie kąpany i łatwo wpadał w złość. Chyba że był w pracy. Tam umiał zachować zimną krew, żeby nie wiadomo, co się działo. Ale ta dziewucha wyjątkowo działała mu na nerwy.

– Co masz z tym wspólnego? – zaczął podnosić głos. – Czy ty w ogóle masz serce?! Jesteś jej jedyną krewną i pytasz, co masz z tym wspólnego?! Nie raczyłaś nawet odpowiedzieć na jej list i po śmierci też cię nie obchodzi? Ojca, jak widzę, też nie raczyłaś pochować – mówił ze złością.

Amelia się zdenerwowała.

– Co ty możesz wiedzieć?! Włazisz tu jak do siebie i wydaje ci się, że zjadłeś wszystkie rozumy, bo jej pomagałeś za życia?!

Wiedziała, że to, co mówi, ma mało sensu, w dodatku brzmi nieprzekonująco i w sumie ma niewiele związku z sytuacją, w jakiej się znalazła, ale denerwował ją ten przemądrzały facet.

Patryk wstał. Podszedł do kuchennej szafki i wyjął pęk kluczy.

– Klucze od domu i od furtki. Rób, co chcesz. To twoja babcia, nie moja – powiedział, idąc w stronę wyjścia. Wyszedł na dwór, trzaskając drzwiami z całej siły. Wydawało się, że walnięcie słychać było w całej okolicy. Pies stał przed domem i uważnie patrzył na pana.

Patryk zatrzymał się na ganku. Stał tak przez chwilę, jakby sprawdzał, jaka jest pogoda i czy widać tę spóźniającą się w tym roku wiosnę. Postanowił dać sobie chwilę. Wiedział, że będzie musiał tam wrócić. Przecież obiecał pani Krysi.

Amelia siedziała przy stole, wciąż obejmując rękoma kubek z herbatą.

– I po co mi to było? – mruknęła. Chciało jej się płakać i chciało jej stąd uciec i zapomnieć o tym koszmarnym miejscu i o tym prostaku.

Nagle otworzyły się drzwi i zobaczyła psa, który usiadł tuż za progiem. Za nim wszedł Patryk ze zmarszczonym czołem. Spojrzała na niego z lękiem.

– Słuchaj, nie musimy się lubić, nie musimy nawet ze sobą rozmawiać. Ale obiecałem pani Krysi, że będzie miała godny pogrzeb. Zamierzam dopilnować, żeby tak się stało. Ale ponieważ jesteś krewną, to musisz mi trochę pomóc. Chociaż w kwestii formalności – tłumaczył.

Dziewczyna patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem. Dziwny był. Ludzie nie troszczą się o innych tak całkiem bezinteresownie. Może mu płaciła? Ale to za życia. A jednak dbał o nią i po śmierci.

– Dlaczego to robisz? – spytała tylko.

– Pani Krysia zasłużyła sobie na to swoim życiem. Była naprawdę dobrym człowiekiem. Pojedziemy do notariusza, dobrze? Powie co i jak – mówił powoli, spokojnie, jakby chciał w ten sposób załagodzić swój wybuch.

Amelia popatrzyła na niego zdziwiona. Przypomniała sobie, jak mama o niej mówiła. Wiedźma. Nie nazwałaby jej dobrym człowiekiem. Co Amelia w sumie o niej wiedziała? Tyle, ile powiedziała jej mama i ile wynikało z listu. A wynikało niewiele.

– Dobrze – powiedziała tylko. Nie chciała już kłótni. Chciała szybko załatwić to, co musiała i uciec stąd jak najdalej.

Patryk wyjął telefon i odszukał numer. Przyglądał się dziewczynie dość obcesowo, gdy czekał na nawiązanie połączenia. Ta rozglądała się po pomieszczeniu.

– Dzień dobry, mówi Patryk Zwierzchowski. Przyjechała wnuczka pani Krzemińskiej. Możemy przyjechać, najlepiej zaraz, bo nie wiem, jakie ona ma plany…

Amelia pomyślała, że trochę mało grzecznie rozmawiać przy kimś, mówiąc o tej osobie „ona”, ale zignorowała to zachowanie. W końcu człowiek ze wsi. Może nie powinna za dużo wymagać? Chyba w ogóle nie powinna za dużo wymagać. Już pokazał przecież, co potrafi, i że kultura osobista nie jest jego mocną stroną.

Gdy się rozłączył zapatrzył się gdzieś w dal, jakby się zastanawiał, co powiedzieć.

– I co? Możemy jechać? – spytała wreszcie zniecierpliwiona jego milczeniem.

– Dziś nie da rady. Umówiłem nas na jutro o dziesiątej. Możesz tu spać. Tylko będziesz musiała może napalić w piecu.

– Tutaj? – spytała głupio.

– Jesteś przecież u siebie. – Uśmiechnął się krzywo. – Jak jesteś głodna, to możesz przyjść do mnie, mam dobrą zupę. Albo pojechać do Grotnik, jest tam restauracja. Sklep jest tu, kawałek dalej.

– A jest tu jakiś hotel?

– Hotel? Po co ci hotel? Przecież masz gdzie spać.

Amelia popatrzyła trochę spłoszona.

– Bo trochę…

– Boisz się sama tu spać? – Uśmiechnął się z przekąsem i, jak się Amelii wydawało, z satysfakcją. – Pani Krysia była zbyt dobrym człowiekiem, żeby cię straszyć po śmierci. Chociaż przydałoby ci się.

Amelia popatrzyła na niego przerażona.

Obiecał sobie, ale nie mógł się powstrzymać. Zbyt długo patrzył chyba, jak cierpiała ta stara kobieta. Pomyślał, że taka noc dobrze by dziewczynie zrobiła. Na początku, gdy zamieszkał w Ustroniu, też czuł się dziwnie niemal w środku lasu. Pani Krysia była najbliższą sąsiadką, następny dom był jakieś dwieście metrów dalej, bo działki były tu duże, często przedzielone pustymi leśnymi parcelami. Teraz się przyzwyczaił i ta cisza nie robiła już na nim wrażenia. Wiadomo przynajmniej, że jak coś słychać, to coś się dzieje. No ale on miał jeszcze Wiki…

– Jak chcesz. Jak zgłodniejesz, to przyjdź. Jestem do szóstej, bo później idę na nockę do roboty. Rano wrócę – uściślił, jakby Amelia nie wiedziała, że po nocnej zmianie wraca się rano do domu.

– Pościel masz, łazienka jest, nawet niezła. Do pieca mogę dołożyć, bo noce są trochę zimne. Jak tu przychodzę, to palę czasem, żeby nie zawilgotniało.

– Powiedz mi, gdzie ona umarła – poprosiła cicho Amelia.

Popatrzył na nią, jakby się zastanawiał, czy pyta, bo ją to interesuje, czy chce po prostu wiedzieć, które części domu omijać. Na wszelki wypadek, gdyby pani Krysia chciała ją jednak postraszyć.

– W pokoju – powiedział, wchodząc do pomieszczenia po prawej stronie. Z kuchni wchodziło się do dwóch pokojów, dopiero z nich do kolejnych. I do łazienki, która prawdopodobnie została wydzielona z części jednego z pomieszczeń. W sieni były jeszcze wejścia na strych i do piwnicy.

Amelia była zaskoczona. Pokój urządzony był dość nowocześnie, z wyjątkiem dużego staromodnego fotela, bogato rzeźbionego i wyłożonego jakąś kwiecistą tkaniną. Duże okno wychodziło na ogród, w którym rosły kiedyś kępy pięknych kwiatów. Przynajmniej tak to zapamiętała. Przy oknie stał mały stolik, obok niego dwa stylowe fotele i niewielka sofa, w rogu na niskiej komodzie duży telewizor z odtwarzaczem DVD.

– Tu siedziała. – Wskazał jeden z foteli. – Oglądała jakiś film. Twoja babcia uwielbiała kryminały. Przynosiłem jej często jakieś ­filmy na płytach. Wyglądało, jakby spała. Musiała umrzeć kilka minut przed moim przyjściem, bo…

Chciał powiedzieć, że ciało było jeszcze ciepłe i nie było tych wszystkich nieprzyjemnych zmian pośmiertnych, ale pomyślał, że daruje sobie te medyczne szczegóły.

– Co jej się stało?

– Trudno powiedzieć, w akcie zgonu jest niewydolność serca. I chyba tak było. Miała kłopoty z sercem, po prostu przestało bić.

Zamilkł, dając jej przetrawić to, co powiedział.

– To idę, przyjdź na ten obiad – powiedział, ruszając do wyjścia.

– Zaczekaj – powiedziała jakoś tak rozpaczliwie. – Nie zostanę tu. Pojadę do jakiegoś hotelu.

Pomyślał, że nie będzie jej namawiać, choć jakiś diabełek kusił, bo wiedział, że będzie się tu bała. Trochę kary za całokształt.

– Jak chcesz. Nie wiem, czy w Grotnikach coś znajdziesz o tej porze roku, ale w Zgierzu albo w Łodzi na pewno. Notariusz jest w Zgierzu. Zobaczymy się na miejscu, chyba że przyjechać gdzieś po ciebie. Zapiszę ci mój numer telefonu.

Rozejrzał się w poszukiwaniu kartki. Wziął jakiś zapomniany rachunek za zakupy, ale nie widział nigdzie długopisu. Podszedł do kuchni i wziął spod pieca niewielki węgielek.

Amelia uśmiechnęła się lekko.

– Podaj mi, zapiszę od razu w telefonie.

Też się uśmiechnął.

Pomyślała, że jak się uśmiechał bez tego krzywego wyrazu twarzy i bez tej złości, to uśmiechał się bardzo ładnie.

– Zadzwoń do mnie od razu, zapiszę twój numer, żebym nie musiał cię szukać kolejne pół roku – powiedział już po swojemu, z wrogością w głosie.

Posłusznie nacisnęła zieloną słuchawkę i po chwili usłyszała, jak Metallica śpiewa Nothing else matters.

– Ciekawy dzwonek – powiedziała z uśmiechem.

Wzruszył tylko ramionami, powiedział „cześć” i skierował się do wyjścia.

– Zaczekaj – powiedziała znowu. Bardzo nie chciała zostać tu sama. – Może pozamykasz, bo ja nie wiem, co i jak.

Westchnął. Podszedł do pieca, zasypał ogień popiołem.

– Chodź, później przyjdę sprawdzić, czy ogień się wypalił.

Rozdział 5

Amelia wynajęła pokój w hoteliku w Zgierzu. Nic specjalnego, ale też nie szukała niczego niezwykłego. Chciała mieć miejsce do spania, żeby dotrwać jakoś do jutra. Siedziała wieczorem w pokoju i zastanawiała się, czy zadzwonić do matki. W sumie powinna, ale pamiętała przecież jej reakcję, więc może tylko zburzy jej spokój, a i tak nic to nie da. Myślała też, jak ta dzisiejsza wiadomość wpłynie na jej własne życie. Czy w ogóle wpłynie? Czy fakt, że babcia, z którą chciała porozmawiać i która chciała jej coś wytłumaczyć, umarła, coś zmienia? Po prostu nic nie powie. Amelia żyła przez tyle lat w błogiej niewiedzy i była szczęśliwa, będzie więc żyć dalej. Tyle że wtedy nie wiedziała, że ona ma coś do powiedzenia wnuczce. No i ten dziwny sąsiad, który nazwał babcię dobrym człowiekiem i który tak się stara, by miała godny pogrzeb. Nie umiała się zdecydować. No, ale zostanie tu kilka dni, więc jakoś trzeba to uzasadnić. Wybrała numer.

– Cześć, mamo.

– Co słychać, córciu? Wracasz dziś? – spytała, jak się Amelii zdawało, z lekkim niepokojem w głosie.

– Nie, zostanę tu kilka dni – powiedziała ostrożnie Amelia. Wciąż nie zdecydowała, ile jej powie.

– Ta praca to coś ciekawego? Bo jakoś dziwnie brzmisz… – zaniepokoiła się mama.

– Nie, nic ciekawego. Ale muszę tu zostać z innego powodu.

W telefonie zapadła cisza. Matka czekała.

– Pojechałam do Ustronia… – zaczęła Amelia.

– Ama, po co? – Basia wiedziała, że córka nie lubi, jak mówi się do niej „Ama”. Mówiła tak, gdy była na nią zła.

– Pomyślałam, że zobaczę. Rozmawiałyśmy i… – urwała. – Chciałam zobaczyć – dodała tylko, rezygnując z obszerniejszego tłumaczenia.

– Po co ci ta stara wiedźma? Namiesza ci tylko w głowie. – Głos Barbary był pełen złości.

– Mamo, ona nie żyje.

Matka była chyba zaskoczona, bo milczała. Nie trwało to jednak długo.

– I bardzo dobrze. Wreszcie nie będzie się wtrącać w nasze życie.

– Jak to wreszcie?

– No wreszcie – tłumaczyła Barbara. – Nie będę sobie musiała tego przypominać. I w ogóle.

Amelia pomyślała, że mama brzmi dziwnie. Jakoś tak fałszywie. Gdyby rozmawiała z nią twarzą w twarz, może by odkryła, o co chodzi, ale przez telefon było trudniej.

– Dowiedziałam się też, że on umarł pięć lat temu.

Amelia była pewna, że jej rozmówczyni świetnie wie, kogo ma na myśli.

W telefonie znów zapadła cisza.

– Mamo? – Amelia sprawdziła, czy nie zerwało połączenia.

– Po co tam zostajesz? – spytała Barbara, zupełnie nie komentując informacji o śmierci ojca. Amelia ją poniekąd rozumiała. W końcu nie spotkało ją nic dobrego od tego człowieka.

– Bo muszę zorganizować jej pogrzeb. Zmarła dwa tygodnie temu. Tak chciała.

– Czyli jak?

– No… żebym wyprawiła jej pogrzeb.

– A skąd wiedziała, że tam się pojawisz?

Robiło się niezbyt dobrze. Mama zaczynała myśleć i kojarzyć.

– Podobno prosiła, że jeśli się pojawię, to mam ją pochować, a jeśli nie, to sąsiad.

– To niech uznają, że się nie pojawiłaś. Amelko, po co ci to? Po co masz się zatruwać tym wszystkim? Jesteś młoda, masz życie przed sobą. Po co grzebać w przeszłości? – Matka niemal ją prosiła.

Teraz to Amelia nie rozumiała. Jakie grzebać? W jakiej przeszłości?

– Mamo, chcę tylko być na pogrzebie. Nic więcej.

– Zrobisz, jak będziesz chciała, ale posłuchaj rady matki: uciekaj stamtąd, bo to była stara wiedźma.

Gdy się rozłączyły, Amelia pomyślała, że mama zachowywała się dziwnie. Histerycznie. Mogła zrozumieć, że ma żal do babki, a nawet, że wspominanie tej przeszłości jest bolesne, ale co jej może zrobić babcia Krzemińska zza grobu? I dlaczego ma nie grzebać w przeszłości?

Patryk przyjechał do hotelu tuż przed dziesiątą. Powiedział, że to niedaleko i mogą iść pieszo. Aż tak blisko jednak nie było i Amelia była zła, że nie wzięła samochodu. Przez drogę niemal nie rozmawiali, choć z twarzy Patryka zniknęła wczorajsza wrogość. Amelia miała wrażenie, że widzi na niej raczej zmęczenie.

– Trudna noc w pracy? – spytała ostrożnie, z grzeczności, bo przecież nic o nim nie wiedziała. Także o jego pracy. Może jest na przykład grabarzem. Grabarzem? W nocy?

– Raczej tak – odpowiedział oględnie. – W sumie jak ­zwykle – dodał.

Popatrzyła na niego dziwnie. Nie wie, czy było ciężko, czy jak zwykle?

– Czym się zajmujesz? Jeśli można… – Popatrzył tak dziwnie, że aż urwała.

– Jestem… – zawahał się, aż Amelia spojrzała zdziwiona. Nie wie, gdzie pracuje?

Patryk się uśmiechnął, jakby mówił dobry żart.

– …piekarzem.

Amelia popatrzyła na niego ponownie. Coś było nie tak z tym człowiekiem. Był jakiś zdenerwowany, spięty. I w ogóle dziwny.

Weszli do kancelarii, w której widać było pełen niezbyt dobrego smaku przepych. Amelia pomyślała, że to cecha chyba wszystkich prawników świata. Onieśmielić klienta, oczarować bogactwem. Nie to, żeby była stałą klientką kancelarii prawniczych, ale we wszystkich, w których była, tak to wyglądało. Ta różniła się jednym – w poczekalni na skórzanym fotelu siedział przystojny młody człowiek. Amelia zmierzyła go wzrokiem. Bardzo przystojny. Dość jasne włosy, ciemne oczy, dobrze zbudowany – trudno było nie zatrzymać na nim spojrzenia. Miał na sobie granatową, dobrze skrojoną marynarkę i jasnoszare dżinsy. Ubranie schludne, ale bez wyjściowej elegancji. Codzienne. W porównaniu z jakimiś czarnymi, obcisłymi spodniami Patryka, skórzaną kurtką i czarną bluzą, która spod niej wystawała, tamten wyglądał jak model z kolorowego pisma. Amelia znała się na tym. O dziwo, młody człowiek wstał, gdy weszli.

– O, kogo ja widzę – powiedział, uśmiechając się lekko i zerkając na Amelię.

Wyciągnął rękę do Patryka. Ten całkowicie zignorował ten gest.

– Pewnie to przypadek, co? Czy kolejne polowanie? – rzucił Patryk.