Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Sebastian Grey ma powodzenie wśród dam, ani grosza przy duszy i widoki na pokaźny spadek – jeśli tylko jego stryj, stary hrabia Newbury umrze bezpotomnie. Lecz hrabia jak na złość postanawia się ożenić. Znalazł już nawet kandydatkę – piękną pannę Annabel Winslow.
Annabel wie, że to małżeństwo uratuje jej rodzinę przed bankructwem. Jest zdecydowana wyjść za hrabiego... dopóki nie spotka Sebastiana.
Czy to wystarczający powód, by zaprzepaścić swoją przyszłość? Tak się wydaje – dopóki Annabel nie odkryje, że Sebastian ma własny powód, by odwieść ją od małżeństwa...
[Opis]
Cykl: Bevelstoke, t. 3
/Kocham cię z dziesięciu powodów, Julia Quinn, 2015 rok, ISBN 9788324155620, wydanie II, Amber/
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Żoliborz miasta stołecznego Warszawy
Miejska Biblioteka Publiczna w Ciechanowie
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim
Miejska Biblioteka Publiczna im. Galla Anonima w Kołobrzegu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie
Miejska Biblioteka Publiczna im. św. Jana Pawła II w Rawie Mazowieckiej
Miejska Biblioteka Publiczna im. ks. Bernarda Sychty w Starogardzie Gdańskim
Biblioteka Publiczna Gminy Szemud im. ks. dr. Leona Heyke
Gminna Biblioteka Publiczna w Trąbkach Wielkich
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 439
Rok wydania: 2015
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kocham cię
z dziesięciu powodów
W serii Romans historyczny polecamy również
JULIA QUINN
Jak w niebie
Ktoś mnie pokochał
Tylko ta noc
Wszystkie nasze pocałunki
oraz najnowsze powieści innych bestsellerowych autorek
MARY BALOGH
Sekretna kochanka
GRACE BURROWES
Spełnione życzenie
Tajemnica lady Maggie
Chwila zapomnienia lady Eve
Zakazane wiersze lady Louisy
Marzenie lady Jenny
Porażka księcia
ANNA CAMPBELL
Siedem nocy z rozpustnikiem
Pocałunek rozpustnika
TESSA DARE
Noc uległości
Tydzień na uwiedzenie
Dama o północy
SHANA GALEN
Jak zostać księżną
Ukoić duszę dżentelmena
Na falach uniesień
Tajemnice diamentów
ELOISA JAMES
Pocałunek księcia
Brzydka Księżniczka
NICOLE JORDAN
Księżniczka z bajki
CAROLINE LINDEN
Pięćdziesiąt twarzy grzechu
Prawdziwy skandal
JULIE ANNE LONG
Gra o markiza
Wyznania hrabiny
Wydarzenie pewnej nocy
SARAH MACLEAN
Przyjaciel z dzieciństwa
Róże miłości
Nauczka dla księcia
Trzy twarze damy
MARY JO PUTNEY
Dżentelmen bez maski
Dżentelmen bez zasad
Lawendowa dama
AMANDA QUICK
Tajemnicza kobieta
Kryształowe Ogrody
Rendez-vous
Płonąca lampa
Czerwień naszyjnika
Wynajęta narzeczona
Ogród kłamstw
JULIA
QUINN
Kocham cię
z dziesięciu powodów
Przekład
Maria Wójtowicz
Redakcja stylistyczna
Katarzyna Pietruszka
Korekta
Longina Kryszkowska
Hanna Lachowska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcia na okładce
© Zbigniew Foniok
Tytuł oryginału
Ten Things I Love About You
Copyright © 2010 by Julie Cotler Pottinger.
For the Polish edition
Copyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Druk i oprawa
OSDW Azymut Sp. z o.o., Łódź, ul. Senatorska 31
ISBN 978-83-241-5562-0
Warszawa 2015. Wydanie II
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Moim Czytelniczkom.
Dzięki Wam wykonuję najfajniejszą pracę na świecie.
A także Paulowi - dokładnie z tego samego powodu.
Kilka lat wcześniej
Nie mógł zasnąć.
Nie było w tym nic nowego. Można by pomyśleć, że do tej pory powinien przywyknąć do bezsenności.
Ale nie! Każdego wieczoru Sebastian Grey zamykał oczy, wierząc święcie, że zaraz zaśnie. No bo czemu nie miałby zasnąć? Cieszył się doskonałym zdrowiem, nic go nie dręczyło. Powinien spać jak suseł.
A jednak nie mógł zasnąć.
Nie męczył się tak każdej nocy, bez wyjątku. Od czasu do czasu - nigdy nie wiedział, kiedy to się stanie ani dlaczego - ledwie przyłożył głowę do poduszki, zapadał w błogi sen. Ale zazwyczaj wiercił się i kręcił, przewracał z boku na bok, wstawał, próbował czytać, pił herbatę, znów się przewracał z boku na bok, wstawał i wyglądał przez okno, wiercił się i kręcił, rzucał strzałkami do tarczy, po raz nie wiadomo który kotłował się w pościeli... aż wreszcie dawał za wygraną i zaczynał się wpatrywać we wschodzące słońce.
Oglądał mnóstwo wschodów słońca. Prawdę mówiąc, był chyba najczęstszym obserwatorem tego zjawiska na Wyspach Brytyjskich.
Nieuchronnie ogarniało go wówczas zmęczenie i gdy już było jasno, zasypiał albo w swoim łóżku, albo w fotelu, albo nawet z twarzą przyciśniętą do szyby - zdarzyło się to kilka razy i zawsze było bardzo niewygodne. Owo przysypianie o świcie nie powtarzało się dzień w dzień, ale wystarczająco często, by Sebastian zaczął uchodzić za śpiocha, co szczerze go bawiło. Nic nie sprawiało mu większej radości niż rześki, napawający energią poranek. A już z pewnością żaden posiłek nie był mu równie miły, jak obfite angielskie śniadanie!
Z czasem nauczył się jakoś żyć z ową bezsennością. Nabrał też zwyczaju wpadania na śniadanie do swego ciotecznego brata Harry’ego Valentine’a - po części dlatego, że to, co im podawała gospodyni Harry’ego, było prawdziwą ucztą, a po części dlatego, że Harry przywykł do jego porannych wizyt i oczekiwał, że Seb się zjawi. Wobec tego w dziewięciu przypadkach na dziesięć Sebastian nie robił mu zawodu - rzadko więc pozwalał sobie na zasypianie o wpół do siódmej rano. Dzięki temu zaś bywał wieczorem jeszcze bardziej zmęczony i pełen nadziei, że gdy doczłapie się wreszcie do łóżka i zamknie oczy, powinien bez większych trudności zasnąć.
Owszem. Ale tylko w teorii.
No, w praktyce również... - rozważał, nieco skołowany. Jego przemyślny plan nie zawsze dawał oczekiwane rezultaty, ale na ogół sypiało mu się trochę lepiej. Tyle że nie tej nocy.
Sebastian wstał, podszedł do okna i przycisnął czoło do szyby. Na dworze było zimno i nawet przez szkło poczuł lodowaty chłód. Seb uważał, że to naprawdę przyjemne. Wspaniałe! W takich chwilach bardzo wyraźnie uświadamiał sobie, że jest człowiekiem. Było mu zimno, a zatem żył. Było mu zimno, a więc nie musiał wiecznie odgrywać roli niezłomnego. Było mu zimno i wobec tego...
Odsunął się od okna i prychnął z niesmakiem. Było mu zimno, więc marzł. I tyle!
Zdziwiło go, że nie pada. Kiedy wracał do domu późnym wieczorem, wyraźnie zanosiło się na deszcz. Podczas pobytu na kontynencie Sebastian stał się prawdziwym mistrzem w przepowiadaniu pogody.
Wkrótce znów się pewnie rozpada.
Zrobił kilka kroków, stanął na środku pokoju i ziewnął. Może warto by coś poczytać? Niekiedy chciało mu się potem spać. Nie o to zresztą chodziło! Czasem był diabelnie śpiący, a mimo to nie mógł zasnąć. Zamykał oczy, uklepywał starannie poduszkę, a jednak...
Ani rusz!
Po prostu leżał i czekał, czekał... czekał bez końca na sen. Usiłował opróżnić umysł ze wszelkich myśli, bo to z pewnością by mu pomogło. Umysł jak niezamalowane płótno... niezapisana tablica... Gdyby osiągnął taki stan doskonałej pustki, z pewnością by zasnął! Był o tym przeświadczony.
Ale nic z tego nie wychodziło. Ilekroć bliski był tej kompletnej nicości, z całą siłą powracała do niego wojna. Widział i czuł znów to wszystko, co już przeżył. Powtarzały się sceny, które - raz widziane i przecierpiane - powinny wystarczyć na całe życie. Aż nadto!
Otwierał więc oczy. Dzięki temu miał przed sobą tylko najzwyczajniejszą w świecie sypialnię i najzwyklejsze łóżko. Zieloną kołdrę, złotawe zasłony, biurko z solidnego drewna.
I panowała tu cisza. Za dnia docierały tutaj odgłosy miasta, ale w nocy w tej części Londynu prawie zawsze było cicho. Doprawdy zdumiewające, jak bardzo go to radowało. Mógł słuchać wiatru, czasem także śpiewu ptaków - ale nie musiał wiecznie nadstawiać ucha, czy nie usłyszy podejrzanych kroków, strzałów... albo jeszcze gorzej.
Można by pomyśleć, że łatwo mu będzie zasnąć w takiej przyjaznej ciszy.
Znowu ziewnął. Może by tak coś poczytać? Wczoraj po południu pożyczył sobie kilka książek z biblioteki Harry’ego. Prawdę mówiąc, nie bardzo było z czego wybierać: Harry lubił czytać po francusku i po rosyjsku, ale Sebastian, choć mówił płynnie w obu tych językach (ich wspólna babka ze strony matki uparła się, że chłopcy muszą znać francuski i rosyjski), nie były mu one tak bliskie jak Harry’emu. Czytanie w jakimkolwiek języku - poza angielskim - stanowiło dla Sebastiana żmudną pracę, a w tej chwili łaknął jakiejś rozrywki.
Czyż lektura nie powinna być przyjemnością?
Gdyby to on pisał książkę, postarałby się, żeby była pasjonująca. Niektóre ze stworzonych przez siebie postaci musiałby pewnie uśmiercić, ale nie za wiele. I żadnego z głównych bohaterów! To byłoby zbyt przygnębiające.
Powinien też być wątek miłosny... I niebezpieczne przygody. Tak, koniecznie!
Może odrobina egzotyki, ale nie za dużo. Sebastian podejrzewał, że większość powieściopisarzy nie bardzo zna się na tym, o czym pisze. Wpadła mu niedawno w ręce powieść, której akcja toczyła się w haremie. I choć to Seba ogromnie zainteresowało...
Jeszcze jak!
... Nie mógł się oprzeć myśli, że autor plątał się w istotnych szczegółach. Owszem, Sebastian lubił niezwykłe przygody (jak każdy mężczyzna), ale jakoś trudno mu było uwierzyć, że nieustraszona Angielka zdołała uciec z niewoli, zwieszając z okna węża i ześlizgując się po nim!
Na domiar złego, autor nawet się nie zająknął, jakim gatunkiem węża posłużyła się jego heroina.
Doprawdy, on sam potrafiłby wymyślić coś lepszego!
Gdyby napisał książkę, wszystko by się działo w Anglii. I obeszłoby się bez węży.
A głównym bohaterem nie byłby jakiś wymoczkowaty fircyk, którego obchodzi tylko najnowszy krój kamizelki. Gdyby to on, Sebastian, napisał książkę, jego bohater byłby, psiakrew, prawdziwym bohaterem!
Najlepiej człowiekiem o tajemniczej przeszłości. To by od razu wzbudziło zainteresowanie.
...Powinna być i bohaterka, oczywiście! Sebastian lubił płeć piękną. Z przyjemnością pisałby o kobiecie... Jakby ją nazwać? Nic cudacznego! Może Joan? Nie, to zbyt bojowe - kojarzy się z Joanną d’Arc. Mary? Anne?
Niech będzie Anne! Podobało mu się to imię. Takie miłe... i zwyczajne. Ale samo imię nie wystarczy. Gdyby pisał książkę, jego bohaterka byłaby samotna, pozbawiona bliskich. Nikt nie zwracałby się do niej po imieniu. Trzeba jej wymyślić odpowiednie nazwisko... Coś łatwego do wymówienia. I sympatycznego.
Sainsbury.
Zastanowił się, przemyślał tę kwestię. Sainsbury... Nie wiedzieć czemu, to nazwisko kojarzyło mu się z serem.
Doskonale! Lubił ser.
Anne Sainsbury. Dobre nazwisko! Anne Sainsbury... Panna Sainsbury. Panna Sainsbury i...
I co?
No właśnie, co z tym bohaterem? Czy nie lepiej, żeby miał jakieś zajęcie? Co prawda, Sebastian wystarczająco dobrze znał życie arystokracji, by stworzyć całkiem przekonujący portret lorda, wiodącego próżniaczy żywot...
Ale to byłoby nudne! A gdyby pisał książkę, powinna to być porywająca lektura.
Jego bohater mógłby być wojskowym. Z całą pewnością Seb wiedział wszystko o życiu w wojsku. Może by tak... major?
Panna Sainsbury i tajemniczy major?
Ale właściwie... czemu żałować mu wyższego stopnia?
Generał...? Nie, generałowie mają zbyt wiele obowiązków, żeby wyruszać na poszukiwanie przygód. No i nie pęta się ich zbyt wielu po świecie. Gdyby autor wspiął się na takie szczyty, wypadałoby dorzucić jeszcze kilku książąt!
Może by tak pułkownik? Wysoka ranga, duży autorytet. Silny charakter. Powiedzmy, ktoś z dobrej rodziny; nie brak mu pieniędzy, ale nie żaden krezus. Młodszy syn. Tak, młodsi synowie muszą sami sobie wyrąbywać drogę w świecie.
Panna Sainsbury i tajemniczy pułkownik. Gdyby pisał książkę, tak by ją właśnie zatytułował!
Tylko że on wcale nie zamierza pisać książki. Ziewnął. Kiedy by na to znalazł czas? Spojrzał na swoje niewielkie biurko. Na pustym blacie stała tylko filiżanka herbaty. Nie było nawet kartki papieru.
Wyraźnie już świtało. Powinien wrócić do łóżka. Pewnie by mu się udało pospać kilka godzin, zanim wstanie na dobre i wybierze się do Harry’ego na śniadanie.
Sebastian zerknął na okno. Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szkle...
Zadumał się. Spodobało mu się to zdanie.
Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szkle.
Nie, to mogło wprowadzić w błąd. Jeszcze by ktoś pomyślał, że chodzi o kieliszek brandy!
Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej.
To było dobre! Ale warto by coś do tego dodać.
Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej, a panna Anne Sainsbury kuliła się pod cienkim kocem i zachodziła w głowę, co jej się często zdarzało, skąd zdobędzie pieniądze na następny posiłek.
To było naprawdę dobre! Nawet jego brała ciekawość, co się dalej stanie z panną Sainsbury, a przecież sam wymyślił tę historię.
Sebastian przygryzł dolną wargę. Może warto zapisać to zdanie? I dać dziewczynie psa!
Usiadł przy biurku. Papier... Potrzebny mu papier. I atrament! Powinny być w którejś szufladzie...
Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej, a panna Anne Sainsbury kuliła się pod wytartym kocem i zachodziła w głowę (co jej się często zdarzało), skąd zdobędzie pieniądze na następny posiłek. Popatrzyła na swego wiernego owczarka collie, leżącego spokojnie na dywaniku obok jej łóżka. I nagle dotarło do niej, że nadszedł czas, by podjęła ważką decyzję. Zależało od tego życie jej braci i sióstr.
Patrzcie państwo, toż to cały akapit! I napisał go od ręki.
Sebastian podniósł wzrok i spojrzał znów w stronę okna. Ukośne promienie wschodzącego słońca w dalszym ciągu załamywały się w szybie...
Promienie załamywały się w szybie okiennej, a Sebastian Grey był szczęśliwy.
Dzielnica Mayfair w Londynie
Wiosna 1822 roku
Jak najmniej wchodzić w drogę własnej żonie - oznajmił z namaszczeniem lord Vickers - to niezawodna recepta na udane małżeństwo!
Podobne oświadczenie w normalnych warunkach nie miałoby większego wpływu na życie i dalsze losy panny Annabel Winslow. Było jednak dziesięć powodów, dla których słowa wicehrabiego boleśnie ugodziły ją w serce.
Po pierwsze: lord Vickers był jej dziadkiem ze strony matki, a to wiązało się nierozerwalnie z drugim: wspomniana przez niego żona była babką Annabel, i po trzecie: postanowiła niedawno sprowadzić wnuczkę z Gloucestershire, gdzie Annabel wiodła ciche i szczęśliwe życie, do Londynu. Tam zaś - według słów lady Vickers - „wyszorować dziewczynę, ubrać przyzwoicie i wydać za mąż”.
Równie istotne było to, że po czwarte: lord Vickers skierował swoje słowa do lorda Newbury, który po piąte: był kiedyś żonaty, i to podobno szczęśliwie, ale po szóste: żona mu zmarła, więc został wdowcem, a co więcej, po siódme: jego syn również zmarł przed rokiem, nie pozostawiwszy męskiego potomka.
Z czego wynikało jasno, że po siódme: hrabia Newbury szukał teraz nowej żony oraz po ósme: przypadł mu do gustu pomysł spowinowacenia się z Vickersami, a także, po dziewiąte: wpadła mu w oko Annabel, jako że, po dziesiąte: miała rozłożyste biodra.
Do licha! Czyżby przez omyłkę powtórzyła dwa razy „po siódme”?
Annabel ciężko westchnęła, ponieważ była to jedyna dopuszczalna w eleganckim towarzystwie namiastka tego, na co naprawdę miała ochotę: osunąć się bezwładnie na krzesło i całkiem oklapnąć. Jakie to w końcu ma znaczenie, czy było jedenaście powodów do rozpaczy, czy tylko dziesięć?! Biodra miała, jakie miała, a lord Newbury podejmował właśnie decyzję, czyjego kolejny syn i spadkobierca ma spędzić dziewięć miesięcy w kolebce tych właśnie bioder.
Pełnym rozwagi?... O nie! To nie było właściwe określenie. Gapił się na nią tak, jakby za chwilę miał się oblizać!
Annabel zerknęła na swoją cioteczną siostrę Louisę McCann i zrobiła taką minę, jakby zbierało się jej na wymioty. Louisa przyszła z popołudniową wizytą i obie z Annabel doskonale się bawiły, póki nie zjawił się niespodzianie lord Newbury. Twarz Louisy zachowała - jak zawsze podczas spotkań towarzyskich - niezmącenie pogodny wyraz; Annabel dostrzegła jednak, że oczy kuzynki rozszerzyły się ze współczucia.
Jeśli nawet Louisa, której maniery były zawsze nienaganne, bez względu na okoliczności, nie zdołała ukryć swych uczuć, to znaczy, że ona, Annabel, znalazła się naprawdę w straszliwych opałach!
Wicehrabia uniósł kieliszek w milczącym toaście na cześć swojej najstarszej córki, płodnej Frances Winslow, de domo Vickers, której - jak Annabel dobrze wiedziała - nie nazywał nigdy inaczej niż „idiotką, która wyszła za skończonego durnia”.
Lord Vickers nie był zachwycony, gdy jego córka poślubiła zwykłego ziemianina bez większego majątku. I dotychczas nie zmienił swojej opinii na ten temat.
Matka Louisy natomiast poślubiła młodszego syna księcia Fenniwick, i to zaledwie na trzy miesiące przed tym, gdy pierworodny jego książęcej mości okazał się na tyle głupi, by dosiąść nieujeżdżonego ogiera i zdecydować się na skok, skutkiem czego skręcił sobie kark.
„Było to - jak się wyraził lord Vickers - genialne posunięcie, doskonale wymierzone w czasie”.
Oczywiście pochwała ta odnosiła się do córki wicehrabiego, a późniejszej matki Louisy, nie zaś do niedoszłego księcia. Ani do jego konia.
Nic więc dziwnego, że drogi Annabel i Louisy bardzo rzadko się spotykały... aż do tej wiosny. Państwo Winslow, którzy wraz ze swym licznym potomstwem z trudem się mieścili w zbyt małym domku w Gloucestershire, nie mieli wiele wspólnego z McCannami, gdyż ci, o ile nie przebywali w swej przypominającej pałac londyńskiej rezydencji, mieszkali w rodowym zamczysku, tuż za szkocką granicą.
Annabel aż odwróciła głowę, żeby spojrzeć na dziadka. Po raz pierwszy powiedział coś, co można by uznać za komplement pod adresem jej ojca, Panie, świeć nad jego duszą!
Annabel złożyła usta w ciup, z całej siły zacisnęła spoczywające na podołku ręce i zastanawiała się gorączkowo, co by tu zrobić, by wydać się hrabiemu istotą skazaną na nieuleczalną bezpłodność.
Annabel z trudem przełknęła ślinę. Kiedy hrabia rechotał, a prawdę mówiąc, gdy cokolwiek robił albo mówił, jego liczne podbródki trzęsły się i falowały. Był to wyjątkowo odrażający widok i kojarzył się Annabel z galaretką z cielęcych nóżek, którą gospodyni wmuszała w nią, ilekroć dziewczynka zachorowała. Doprawdy, taki widok mógł pozbawić młodą damę apetytu, i to na dłuższy czas!
Annabel próbowała wykalkulować, jak długo musiałaby powstrzymywać się od jedzenia, aby znacznie zmniejszyć objętość swoich bioder. Najlepiej do rozmiarów uniemożliwiających rodzenie dzieci.
Uniosła kieliszek kseresu w toaście licho wie na czyją cześć, po czym wypiła wino do dna.
Annabel zerknęła na Louisę, siedzącą tak przykładnie na krześle obok niej. Jej cioteczna siostra była drobniutka, miała szczupłe ramiona, ciemnoblond włosy i jasnozielone oczy. Annabel wydawało się, że - zwłaszcza w porównaniu z kuzynką - przypomina jakąś dzikuskę: włosy miała ciemne i kołtuniaste, a cerę taką, że ledwie padło na nią słońce, a już była opalona. Co się zaś tyczy jej figury, to od dwunastego roku życia przyciągała męskie spojrzenia. Ku rozpaczy i wściekłości Annabel!
Jednak nigdy dotąd, ale to nigdy, męskie zainteresowanie nie wydawało się jej aż tak niepożądane jak teraz, gdy hrabia Newbury gapił się na nią łakomie, jakby była wyjątkowo smakowitym deserem.
Annabel siedziała cichutko, starając się naśladować Louisę i nie dopuścić do tego, by jakaś myśl odbiła się na jej twarzy. Babka bez przerwy łajała ją za to, że stroi miny.
W tym punkcie swojej przemowy lady Vickers pociągała zazwyczaj łyk jakiegoś trunku, po czym dodawała życzliwszym tonem:
O ile wiedza Annabel o świecie była poprzednio znikoma, teraz z pewnością się poszerzyła. Dowiedziała się choćby tego, że co najmniej troje z dzieci lorda i lady Vickers nie było tak naprawdę Vickersami. Jej babka - jak zaczęło docierać do Annabel - poza szokującym słownictwem miała dość swobodne poglądy na wierność małżeńską i tym podobne sprawy.
Sielskie życie w Gloucestershire wydawało się teraz Annabel pięknym snem. W Londynie wszystko było takie... na wysoki połysk! Nie dosłownie, rzecz jasna. W gruncie rzeczy w Londynie wszystko było raczej szare, pokryte cienką warstewką sadzy i brudu. Annabel sama nie wiedziała, czemu takie właśnie określenie przyszło jej do głowy. Może dlatego, że brakowało tu prostoty i naturalności? A zwłaszcza szczerości! I stąpało się tu jak po śliskim lodzie.
Odkryła, że tęskni za szklanką zwykłego mleka, jakby ten świeży i zdrowy napój mógł jej pomóc w odzyskaniu równowagi ducha. Nigdy nie uważała się za świętoszkę: Bóg świadkiem, że to właśnie ona najczęściej ze wszystkich Winslowów drzemała w kościele! A mimo to każdy dzień w Londynie przyprawiał ją o kolejny szok i w głowie miała zamęt.
Była już w Londynie od miesiąca. Od miesiąca! A jednak nadal miała wrażenie, iż porusza się tu z trudem, krok za kroczkiem, nigdy nie mając pewności, że to, co zrobi, będzie właściwe.
Nie mogła tego znieść!
W domu, w Gloucestershire, wszystko było proste i jasne. A ona może nie zawsze miała rację, ale wszystko, co robiła i mówiła, wynikało z jej przekonań. W Londynie obowiązywały całkiem inne reguły gry. A co gorsza, wszyscy znali wszystkich. A jeśli nawet nie znali, to i tak wszystko o nich wiedzieli. Zupełnie, jakby cały wielki świat był wtajemniczony w sekrety, do których nie dopuszczano tylko jej. Każda konwersacja zdawała się toczyć równocześnie na dwóch płaszczyznach, każde słowo miało drugie, ukryte znaczenie. Annabel zaś, która nie tylko pierwsza zasypiała w kościele, ale i pierwsza mówiła bez ogródek, co myśli, czuła, że nie może się nawet odezwać, bo zaraz kogoś obrazi.
Albo sama się skompromituje.
Albo narazi jakąś inną osobę na wstyd.
Nie mogła znieść takich myśli! Ani poczucia, że umocni tylko dziadka w przekonaniu, że jej matka to idiotka, tata był skończonym durniem, a ona, Annabel, jest jeszcze głupsza.
Bez przerwy natrafiała na sytuacje, w których mogła się skompromitować, udowodnić, że cierpi na wrodzoną i nieuleczalną głupotę. Z każdym dniem liczba takich pułapek rosła, a ich nieustanne wymijanie było wyjątkowo męczące.
Gdy lord Newbury żegnał się z nimi, Annabel wstała i dygnęła, starając się nie zważać na to, że hrabia nie odrywa wzroku od jej biustu. Dziadek wyszedł z pokoju wraz z gościem, pozostawiając Annabel tylko z Louisą, babką i karafką kseresu.
Babka popatrzyła na nią z ogromnym znużeniem, odrobiną niedowierzania i szczyptą nudy.
Annabel uśmiechnęła się krzywo. Jak to miło, że ktoś interesuje się nami z czystej desperacji!
Annabel pokręciła głową.
Lady Vickers zerknęła na drugą wnuczkę, ale ta bezzwłocznie odmówiła ruchem głowy.
Rówieśnice jej babki chciały się wydać za lorda Newbury. Rówieśnice jej babki chciały poślubić kogoś, kto - według wszelkiego prawdopodobieństwa - chciał się teraz ożenić z nią!
Dobry Boże!
Ale lady Vickers skinęła głową z aprobatą i nalała Annabel kieliszek wina.
Annabel pociągnęła zdrowy łyk. Wino spłynęło jej do gardła piekącym strumyczkiem, ale jakoś się nie zakrztusiła. W domu nigdy by jej nie zaproponowano kseresu, a już z pewnością nie przed kolacją. W tej chwili jednak łaknęła jakiegoś pokrzepienia.
Annabel i Louisa wstały, gdy babka opuszczała pokój, ale siadły znów obok siebie, skoro tylko wyszła. Kuzynka spytała ciekawie:
Annabel lekko westchnęła.
Było to jednak raczej pobożne życzenie niż stwierdzenie faktu.
Sądząc ze względów okazywanych jej przez hrabiego w trakcie tych czterech dni, Newbury był właśnie w drodze do Canterbury, by zdobyć od arcybiskupa specjalne pozwolenie na zawarcie małżeństwa od razu, jeszcze przed końcem tego tygodnia.
Z pewnością nie wiedziała tyle, co jej kuzynka. To był już drugi sezon Louisy, a co ważniejsze, od urodzenia należała do londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Annabel mogła się poszczycić dziadkiem wicehrabią, ale sama była zaledwie córką ziemianina, prowincjuszką. Louisa natomiast od dzieciństwa spędzała w stolicy każdą wiosnę i lato. Jej matka (dla Annabel: ciocia Joan) zmarła przed kilkoma laty, ale księciu Fenniwick nie brakło sióstr, z których każda zajmowała ważną pozycję w towarzystwie. Louisa mogła być nieśmiała i niezdolna do rozsiewania jakichkolwiek pogłosek czy plotek, ale z pewnością wiedziała wszystko o wszystkich.
Annabel z lekką autoironią wzruszyła ramionami.
Annabel nie zaprotestowała, lecz prawda przedstawiała się następująco: jeśli nie uda się jej złapać bogatego męża, i to wkrótce, Bóg raczy wiedzieć, co stanie się z jej rodziną. Nigdy nie byli bogaci, ale zawsze jakoś sobie radzili, dopóki żył ojciec. Annabel nie miała pojęcia, jakim cudem rodzice zdobywali pieniądze na wysokie czesne, ale jej bracia, wszyscy czterej, uczyli się w Eton, by wyrosnąć na prawdziwych dżentelmenów Annabel za żadne skarby nie chciała jakimś nieprzemyślanym postępkiem pozbawić swoich braci tego atutu, jakim jest należyte wykształcenie.
Annabel skinęła głową, zastanawiając się, czemu zawsze przy braku potomstwa zakłada się, że to żona jest bezpłodna. Czyżby wina nie mogła leżeć po stronie męża?
Annabel znała już tę część historii lorda Newbury, ale była pewna, że Louisa wie na ten temat znacznie więcej od niej, toteż spytała:
Oczami duszy widziała jasnowłosego adonisa o piersi tak muskularnej, że rozsadza mu kamizelkę, jak brodzi w morzu kobiecości - porażonych jego urokiem, zemdlonych dam. Byłoby jeszcze bardziej interesująco, gdyby niektóre z nich zachowały resztki przytomności i, powiedzmy, czepiały się jego nóg. Mógłby stracić wówczas równowagę i...
Panna Winslow wróciła raptownie do rzeczywistości. Louisa mówiła coś do niej z ogromnym przejęciem, należało więc słuchać uważnie.
Annabel skinęła głową i nagle ogarnęło ją uczucie zgoła niespotykane, zwłaszcza tu, w Londynie: czuła szczerą wdzięczność dla kuzynki, a nawet miłość do niej! Poznały się niedawno, ale już zawiązała się między nimi nić sympatii. Annabel była przekonana, że Louisa zrobi wszystko, co w jej mocy, by uchronić swą cioteczną siostrę przed zawarciem nieszczęśliwego małżeństwa.
Niestety, możliwości działania Louisy w podobnej sytuacji były raczej ograniczone. A poza tym kochana kuzynka nie mogła, po prostu nie była w stanie zrozumieć, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach najstarszej córki z niezamożnej rodziny!
Louisa pokręciła głową.
Zdezorientowana Annabel zamrugała mocno, daremnie usiłując przypomnieć sobie kogoś takiego.
Annabel odruchowo uniosła brwi. Louisa ze zdumiewającym spokojem przekazała jej tę tragiczną wieść.
Jej ciekawość mogła się wydać niestosowna, ale czuła, że musi jakoś ją zaspokoić.
Annabel wstała i zadzwoniła na służbę. Zależało jej, by kuzynka nie przerywała opowieści.
To nazwisko obiło się jej o uszy, ale nie wiedziała, z czym je powiązać.
Louisa posępnie skinęła głową.
Annabel uśmiechnęła się krzywo.
Louisa, jak zawsze uprzejma, spełniła jej prośbę.
Podczas gdy Louisa spędziła zapewne zimę w Szkocji, marznąc w rodowym zamczysku.
Annabel wiedziała, że to prawda. I że jeśli hrabia się oświadczy, bardzo trudno jej będzie odmówić. Dziadkowie dali już wnuczce do zrozumienia, że popierają to małżeństwo. Mama z pewnością pozwoliłaby jej dać kosza hrabiemu... ale przecież znajdowała się sto mil stąd. A poza tym choćby słowami ją zapewniała, że wcale nie musiała wychodzić za hrabiego, matczyne oczy powiedzą jej prawdę.
Będzie w nich miłość, ale także troska. Ostatnio twarz mamy była zawsze zatroskana. W pierwszym roku po śmierci taty malowały się na niej przede wszystkim ból i tęsknota za zmarłym, ale teraz zostały już tylko troska i lęk. Annabel pomyślała, że mama nieustannie martwi się o to, by jakoś wyżywić swoją rodzinę, i nie ma już nawet czasu, by opłakiwać męża.
Gdyby lord Newbury naprawdę chciał się ożenić z Annabel, mógłby udzielić pomocy finansowej jej bliskim - a to byłaby wielka ulga dla matki. Na przykład, zapłaciłby czesne za braci swojej żony. I zadbałby o to, żeby jej siostry miały posag.
Annabel postanowiła, że nie wyrazi zgody na małżeństwo z hrabią, póki Newbury jej tego nie obieca. Najlepiej na piśmie.
Ale stanowczo zbyt daleko wybiega myślą! Hrabia nie poprosił dotąd, by została jego żoną. A ona nie zdecydowała się jeszcze, czy odpowie mu „tak”.
...A może już się zdecydowała?
Następnego dnia rano
Newbury upatrzył sobie nową!
Sebastian Grey otworzył jedno oko, by zmierzyć wzrokiem swego ciotecznego brata Edwarda, który siedział na wprost niego - acz w sporej odległości - pożerając coś, co z grubsza przypominało pasztecik z mięsem. Wstrętna woń tego obrzydlistwa docierała do Seba nawet z drugiego końca pokoju. Sebastianowi pękała głowa - ubiegłej nocy wypił stanowczo za dużo szampana - doszedł więc do wniosku, że lepiej mu będzie w ciemności. I zamknął oko.
Edward zachichotał.
- Uznał widać - odparł Sebastian, zmieniając nieco pozycję na kanapie, trochę przykrótkiej na jego długie nożyska - że nawet ja będę lepszym spadkobiercą od cudzego bękarta. - Przestał szukać wygodniejszej pozycji i oparł nogi o poręcz kanapy, tak że stopy wisiały w powietrzu. - Choć trudno sobie wyobrazić, że zaakceptował mnie, nawet w takich okolicznościach!
Sebastian myślał przez chwilę o swoim stryju, po czym zrobił co mógł, by o nim zapomnieć. Każdy kontakt z hrabią Newbury wprawiał go w fatalny nastrój, a teraz i bez tego bolała go głowa. Stryj i bratanek nigdy nie mogli się ze sobą dogadać, ale nie miało to większego znaczenia do chwili, gdy - mniej więcej półtora roku temu - umarł Geoffrey, stryjeczny brat Sebastiana. Skoro tylko stało się jasne, że wdowa po Geoffreyu nie spodziewa się dziecka, a domniemanym spadkobiercą hrabiowskiego tytułu jest Sebastian, Newbury popędził do Londynu szukać nowej żony Zaklinał się, że prędzej umrze, niż pozwoli, by znienawidzony bratanek został jego sukcesorem.
Hrabia najwidoczniej nie uświadamiał sobie absurdalności swojej wypowiedzi.
Sebastian znalazł się więc w niezręcznym i kłopotliwym położeniu. Jeśli hrabiemu uda się znaleźć nową żonę i spłodzić syna - a Bóg świadkiem, że starał się, jak mógł! - Sebastian pozostanie nadal jednym z wielu wytwornych, lecz nic nieznaczących, bo nieutytułowanych dżentelmenów. Gdyby jednak Newbury nie zdołał się rozmnożyć albo - co gorsza - zdobyłby się tylko na córkę, Sebastian odziedziczyłby po nim cztery rezydencje, krocie pieniędzy i jeden z najstarszych w Anglii tytułów hrabiowskich.
Wszystko to sprawiło, że nikt nie wiedział dokładnie, jak należy Sebastiana traktować. Czy okaże się najlepszą partią na matrymonialnym targowisku, czy tylko jednym z łowców posagów? Nie sposób było przewidzieć.
Przezabawna sytuacja, przynajmniej zdaniem Sebastiana.
Nikt raczej nie zakładał z góry, że Grey nie zostanie hrabią, toteż zapraszano go wszędzie. Doskonale się składało, bo Seb lubił dobrze zjeść, posłuchać dobrej muzyki i przyjemnie sobie pogawędzić. Debiutantki krążyły wokół niego jak motylki, więc nie brakowało mu niewinnej rozrywki. Co się zaś tyczy nieco dojrzalszych dam, takich, które miały wolną rękę i mogły szukać przyjemności, gdzie tylko zechcą...
No cóż, te przeważnie decydowały się na Sebastiana. To, że był bardzo przystojny, stanowiło niewątpliwy walor. To, że był doświadczonym kochankiem, napawało je entuzjazmem. Ale to, że mógł zostać hrabią...
To czyniło go niezwyciężonym.
Jednakże w chwili obecnej, gdy głowa mu pękała, a żołądek się buntował, Sebastian był skłonny nie tyle do podbojów, co do stawiania oporu. A nawet do głośnego wyrażania protestu.
Choćby Afrodyta we własnej osobie spłynęła doń z sufitu na swej muszli, nie mając na sobie nic, z wyjątkiem kilku kwiatków umieszczonych w strategicznych punktach, prawdopodobnie padłby jej do stóp... i puścił pawia.
Nie, żadnych kwiatków, powinna być kompletnie naga. Jeśli miał już dostąpić takiego zaszczytu, że bogini fatygowała się do niego osobiście, powinna być naga, do wszystkich diabłów!
Ale i tak puściłby pawia u jej stóp.
Sebastian ziewnął i przeniósł ciężar ciała na lewe biodro. Ciekawe, czy uda mu się zdrzemnąć? Nie spał zbyt dobrze ostatniej nocy (z powodu szampana) ani poprzedniej (licho wie czemu), a kanapa w domu jego ciotecznego brata wydawała się równie dobrym miejscem do drzemki jak każde inne. W pokoju nie było zbyt jasno, poza tym oczy miał zamknięte, jedynymi zaś dźwiękami, jakie do niego docierały, były odgłosy wydawane przez Edwarda, który coś przeżuwał.
To przeżuwanie...
Nieprawdopodobne, jak głośno można poruszać szczękami! Wystarczy się w to wsłuchać...
Sebastian jęknął.
Sebastian nadal miał zamknięte oczy, ale wydawało mu się, że słyszy, jak kuzyn wzrusza ramionami. Widać nie mógł tego ranka liczyć na to, że ktoś okaże mu serce i poda pomocną dłoń!
A zatem stryj Newbury znów się ugania za jakąś rozpłodową klaczą. Nie powinno to dziwić Sebastiana. I wcale nie był zdziwiony, do diabła! Chodziło tylko o to...
O to, że...
Psiakrew! Nie wiedział tak naprawdę o co.
Odpowiedziało mu milczenie. Zapewne Edward musiał przełknąć to, co miał w ustach, bo wkrótce się odezwał:
Sebastian się zastanowił. Lord Vickers miał kilka wnuczek. Nic dziwnego, jako że on i lady Vickers dorobili się chmary dzieciaków. Cały mendel, czy coś koło tego...
W tym sezonie przybył dość późno do Londynu. Jeśli to była debiutantka, z pewnością jej nie znał.
To już zasługiwało na otwarcie oka! Obojga oczu, prawdę mówiąc.
Z cichym jękiem Sebastian uniósł się do pozycji siedzącej. W każdym razie z grubsza przypominało to pozycję siedzącą. Bardziej niż poprzednia poza.
Edward wzruszył ramionami.
Sebastian nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby biedny kuzynek zaczął się ślinić.
Edward obrzucił ciotecznego brata twardym spojrzeniem i wrócił do pożerania tego, co zgromadził na talerzu. Obaj siedzieli w salonie sir Harry’ego i lady Olivii Valentine, gdzie zresztą często można ich było spotkać. Edward - jako brat Harry’ego - mieszkał razem z nim i bratową. Sebastian przychodził tu na śniadania. Kucharka Valentine’ów zmieniła ostatnio przepis na jajka w koszulkach i były teraz przepyszne! Sebastian podejrzewał, że kucharka dodaje po prostu więcej masła; wszystko smakuje znacznie lepiej, gdy się doda masła. Od tygodnia Seb ani razu nie opuścił śniadania w La Casa de Valentine.
Poza jedzeniem, odpowiadało mu tamtejsze towarzystwo.
Harry i Olivia - nawiasem mówiąc, bynajmniej nie byli Hiszpanami; to tylko Sebastian lubił nazywać ich dom „La Casa de Valentine” - wyjechali na dwa tygodnie na wieś, być może po to, by uwolnić się od wiecznego towarzystwa Sebastiana i Edwarda. Obaj po wyjeździe prawowitych właścicieli zaprowadzili natychmiast w La Casa de Valentine kawalerskie obyczaje: spali do południa, przenieśli się z drugim śniadaniem do salonu i zawiesili tarczę do gry w strzałki na drzwiach w pokoju gościnnym.
Sebastian wyraźnie prowadził w tej grze: pokonał kuzyna czternaście razy, a Edward jego tylko trzy.
Prawdę mówiąc, Seb wygrał szesnaście razy, a przegrał raz. Gdzieś w połowie turnieju żal mu się zrobiło Edwarda. A poza tym całe współzawodnictwo od razu stało się bardziej interesujące. Okazało się, że daleko łatwiej uczciwie wygrać niż przegrać tak, żeby przeciwnik się nie połapał, że to oszustwo. Ale Sebowi udało się: Edward niczego nie podejrzewał.
Tego wieczoru mieli zmierzyć się ze sobą po raz osiemnasty. Oczywiście Sebastian zjawi się o ustalonej porze. Prawdę mówiąc, ostatnio niemal się wprowadził do Valentine’ów. Wmawiał sobie, że czyni to ze względu na tego młokosa, Edwarda; ktoś powinien mieć go na oku! Ale w rzeczywistości...
Sebastian wziął się w garść. Przecież to czysta prawda. Albo prawie.
Ziewnął. O Boże, ależ był skonany... Diabli wiedzą, po co tyle pił ostatniej nocy. Od bardzo dawna nie zalał się aż tak! Ale zbyt wcześnie położył się do łóżka, a potem nie mógł zasnąć, więc wstał i chciał pisać, ale znów nie mógł, z powodu...
Nie było żadnego powodu. I to właśnie tak cholernie go irytowało! Nie mógł pisać, i tyle. Słowa nie napływały mu do głowy, choć zostawił swą nieszczęsną bohaterkę w nader niezręcznej sytuacji: ukrywała się pod łóżkiem. A w tym łóżku leżał główny bohater. Była to najbardziej ryzykowna scena, na jaką sobie dotąd Sebastian pozwolił. Można by pomyśleć, że będzie mu się pisało piorunem, choćby ze względu na niezwykłość sytuacji.
Ale gdzie tam! Panna Spencer nadal tkwiła pod łóżkiem, jej Szkot leżał nad nią, a Sebastian nie był bliższy końca rozdziału dwunastego niż tydzień temu!
Po dwóch godzinach, które spędził przy biurku, wpatrując się w niezapisaną kartkę, dał ostatecznie za wygraną. Nie mógł spać i nie mógł pisać, więc na przekór samemu sobie wstał, ubrał się i poszedł do swojego klubu.
A tam lał się szampan. Ktoś oblewał jakiś sukces i nie przyłączyć się do świętowania byłoby szczytem nietaktu. Znalazło się tam również kilka bardzo ładnych dziewuszek. Chociaż... jakim cudem trafiły do klubu, Sebastian nie miał pojęcia!
A może wcale nie byli już w klubie?... Czyżby udał się potem w całkiem inne miejsce?
Dobry Boże! Był już stanowczo za stary na takie głupie wyskoki!
Sebastian usiadł prosto i ścisnął bolące skronie.
Seb wzruszył ramionami.
Przeważnie wiedział dzięki obserwacji. Zdumiewające, ilu rzeczy można się dowiedzieć o istotach ludzkich, obserwując je! I przysłuchując się uważnie. I robiąc z siebie cholernego czarusia, żeby nikt nawet nie podejrzewał, że ma jeszcze w głowie odrobinę pomyślunku.
Mało kto traktował poważnie Sebastiana, a jemu całkiem to odpowiadało.
Edward spałaszował ostatni z mięsnych pasztecików. Ich woń - niestety - unosiła się nadal w powietrzu.
Sebastian rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś do picia. Czegoś, co nie byłoby alkoholem. Herbata! Tak, herbata z pewnością dobrze mu zrobi. Babka zawsze powtarzała, że herbata to najlepsza rzecz pod słońcem, jeśli nie liczyć wódki.
Seb opadł z powrotem na kanapę.
Sebastian poczuł, że kwas podchodzi mu do gardła. Pospiesznie przełknął ślinę. Newbury to przecież zawsze był jego stryj, zwalisty i wrzaskliwy, obdarzony przez los nieświeżym oddechem i paskudnym charakterem. Wprost nie do pomyślenia, by Newburym mógł stać się kiedyś on, Sebastian!
Edward gapił się na niego jak na wariata. Sebastian w odpowiedzi przybrał znów pozycję horyzontalną. Zamknął oczy i postanowił ich nie otwierać, póki nie przyniosą herbaty.
Seb wzruszył ramionami.
Sebastian wzruszył znów ramionami i usiłował się zdrzemnąć. Przeważnie w ten tylko sposób mógł zakosztować snu; na krótko, z przerwami, przysypiał to na kanapie, to w fotelu - wszędzie, z wyjątkiem własnego łóżka. Ale jego umysł, wyjątkowo uparty, nie chciał się za nic oderwać od najnowszych plotek na temat stryja.
Sebastianowi naprawdę nie zależało na odziedziczeniu tytułu hrabiowskiego. Ludzie przeważnie nie mogli w to uwierzyć, ale była to szczera prawda. Jeśli stryj ożeni się z tą małą Vickersówną i spłodzi z nią syna, niechże się tym cieszy! A on, Sebastian Grey, nadal będzie się obywał bez tytułu. Nie zamierzał płakać nad utratą czegoś, co i tak nigdy do niego nie należało.
W ten sposób Seb najchętniej zwracał się do Edwarda, ten zaś nie protestował, póki kuzyn przezywał go tak wyłącznie w rodzinnym gronie.
Teraz też się tylko roześmiał.
Chciał się po prostu zorientować, czy powinien słuchać uważnie, czy nie musi.
Sebastian zignorował go kompletnie.
Edward znów głęboko westchnął.
W jego głosie było tyle pożądania, że Sebastian otworzył szeroko oczy i uważnie się kuzynkowi przyjrzał.
Edward wzruszył ramionami.
Chłopak zasługiwał na coś lepszego, ale Sebastian nie był teraz w nastroju do takich rozważań. Potrzebował, i to pilnie, czegoś na wzmocnienie.
Sebastian uniósł pytająco brew.
Sebastian się zastanowił.
Edward wziął do ręki gazetę i w salonie zapadło przyjazne milczenie. Sebastian wpatrywał się w okno na wprost siebie. Wzrok zawsze mu dopisywał, mógł więc obserwować urocze damy, przechadzające się po drugiej stronie ulicy Przyglądał im się przez chwilę, z ulgą myśląc o błahostkach. W tym sezonie, jak widać, najmodniejszym kolorem był lazurowy błękit. Rozsądny wybór: prawie każdemu było w nim do twarzy. Seb nie miał jednak tej pewności co do nowego fasonu spódnic; wydawały się sztywniejsze niż dotąd i bardziej podobne do stożków Owszem, przyciągały uwagę, ale stanowiły nie lada przeszkodę dla każdego mężczyzny, który chciałby pod nie zajrzeć.
Pokojówka postawiła tacę na stole pomiędzy nimi, oni zaś przez chwilę wpatrywali się tępym wzrokiem - dwóch niezdarnych olbrzymów o wielkich łapskach - w delikatny czajniczek do herbaty.
Edward uśmiechnął się od ucha do ucha.
Edward pokręcił głową.
Sebastian chlapnął mleka do swej filiżanki, po czym doszedł do wniosku, że jest zbyt spragniony, by przestrzegać całego ceremoniału. Nalał więc herbaty czym prędzej i byle jak, wdychając wonną parę, która unosiła się ku górze. Zdumiewające, jak błyskawicznie herbata uspokoiła jego wzburzony żołądek!
Może warto by się udać do Indii? Wszak to kraina wielkich możliwości, królestwo herbaty...
Wypił kolejny łyk. Gorący płyn spływał przez gardło prosto do wzburzonych wnętrzności. Cudowny, po prostu cudowny lek!
Edward popatrzył na niego i leciutko uniósł brwi. Zmiana tematu była raptowna, ale zbyt dobrze znał Sebastiana, by czuć się zaskoczony
Seb przemyślał sprawę.
Sebastian zetknął się z wieloma przypadkami tej choroby, gdy służył w osiemnastym pułku huzarów w Portugalii i Hiszpanii. Obiekcje Edwarda w stosunku do malarii były stanowczo zbyt słabe!
...A poza tym, gdyby przebywał za granicą, bardzo trudno by mu było kontynuować swą, utrzymywaną w ścisłej tajemnicy, działalność literacką. Jego pierwsza powieść Panna Sainsbury i tajemniczy pułkownik okazała się wielkim sukcesem. Tak wielkim, że Sebastian postanowił pisać dalej. Następnie powstały Panna Davenport i mroczny markiz, Panna Truesdale i małomówny dżentelmen oraz - ciesząca się największym powodzeniem - Panna Butterworth i szalony baron.
Wszystkie te książki Seb wydawał pod pseudonimem, oczywiście. Gdyby wyszło na jaw, że Sebastian Grey pisze awanturnicze powieści...
Przez chwilę rozważał ten problem. Co właściwie by się stało, gdyby jego sekret wyszedł na jaw? Bardziej konserwatywni przedstawiciele wyższych sfer zerwaliby z nim stosunki. Nie byłaby to jednak dla niego żadna tragedia, raczej ulga. Reszta towarzystwa uznałaby to za „coś uroczego”! Fetowano by go jak bohatera przez długie tygodnie.
Ale i zasypywano idiotycznymi pytaniami! I wszyscy by go namawiali, by spisał dzieje ich życia. Straszliwe nudy.
Sebastianowi zresztą sprawiało przyjemność, że ma swój sekret. Nie wtajemniczył nikogo, nawet miłych sercu krewnych. A jeśli nawet któregoś z nich dziwiło, skąd Seb ma pieniądze, nikt nie zadawał mu kłopotliwych pytań. Harry zapewne sądził, że Seba wspiera matka. A częste poranne wizyty kuzyna przypisywał temu, że ów oszczędza sobie wydatków, pałaszując darmowe śniadanka.
A poza tym Harry’emu nie podobały się jego książki. Tłumaczył je na rosyjski i płacono mu za to kupę pieniędzy; pewnie więcej niż on sam otrzymywał za oryginał powieści od rodzimych wydawców. Mimo to Harry nie nabrał sympatii do książek „pani Gorely”. Uważał, że są głupie, i często to powtarzał. Seb nie miał serca wyznać mu, że powieściopisarka Sarah Gorely to w rzeczywistości Sebastian Grey, jego cioteczny brat.
Ależ by się Harry’emu głupio zrobiło!
Sebastian popijał herbatę i przyglądał się Edwardowi, czytającemu gazetę. Gdyby pochylił się trochę do przodu, mógłby przeczytać wszystko, co wydrukowano na odwrotnej stronie. Wzrok miał zawsze nad podziw bystry.
Nie, jednak nie do tego stopnia... „London Times” drukowano wyjątkowo małą czcionką. Wytężywszy wzrok, Seb zdołał przeczytać nagłówki.
Edward odłożył gazetę i zmierzył kuzyna nieżyczliwym spojrzeniem.
Seb wypił resztkę herbaty.
Edward pokręcił głową i podał gazetę ciotecznemu bratu.
Edward spojrzał na niego przeciągle.
Sebastian milczał tak długo, że Edward uznał, iż rozmowa dobiegła końca. Kuzyn jednak odezwał się znowu:
Edward uniósł brew.
Może był to dobroczynny skutek herbaty, a może przyjemności, jaką sprawiały mu przekomarzanki z młodszym kuzynem... tak czy owak, Sebastian poczuł się zdecydowanie lepiej. Głowa nadal go pobolewała, ale już się nie bał, że splugawi dywan.
Seb skinął głową i nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty.
Edward wstał.
Seb spojrzał na wychodzącego, zdumiony i chyba trochę zawiedziony.
Nie powinien zatem zatrzymywać Edwarda. Nikt nie ośmieliłby się sprawić zawodu słynnemu panu Hoby’emu i nikt, z pewnością, nie powinien zagradzać angielskiemu dżentelmenowi drogi do nowych butów!
Wypił ostatni łyk herbaty i położył się znów na kanapie. Dochodziło zaledwie południe, więc nie musiał wracać jeszcze do domu, by przygotować się na spotkanie z lady Trowbridge i lady Cellars. Zostało mu dobrych kilka godzin.
Edward skinął kuzynowi głową na pożegnanie i wyszedł. Sebastian zamknął oczy i próbował zasnąć, ale po upływie dziesięciu minut dał za wygraną i zaczął przeglądać gazetę.
Upiornie trudno zasnąć, kiedy człowiek jest całkiem sam!
Tego samego dnia, późnym wieczorem
Nie mogę wyjść za niego! Boże miłosierny, nie mogę!
Annabel biegła mrocznym korytarzem, nie wiedząc, dokąd zmierza. Próbowała spełnić swój obowiązek. Usiłowała zachować się, jak należy. Ale teraz zbierało się jej na mdłości, żołądek się buntował i przede wszystkim potrzebowała świeżego powietrza.
Babka nalegała, by Annabel wzięła udział w urządzanym każdego roku przez lady Trowbridge przyjęciu w jej wiejskiej rezydencji. Od chwili, gdy Louisa wyjaśniła kuzynce, że rezydencja znajduje się daleko poza miastem, aż w Hampstead, Annabel cieszyła się na ten wyjazd. Lady Trowbridge miała podobno wspaniały ogród, który na dodatek wychodził na słynne tamtejsze wrzosowisko. Jeśli więc pogoda dopisze, ogród zostanie oświetlony pochodniami i lampionami, a przyjęcie odbędzie się pod gołym niebem.
Zanim jednak Annabel zdążyła zobaczyć coś oprócz sali balowej, odnalazł ją lord Newbury. Dygnęła i uśmiechnęła się do niego, zachowując się tak, jakby jego zaloty jej pochlebiały. Zatańczyła z nim - dwukrotnie - i nie poskarżyła się ani słowem, kiedy nadepnął jej na nogę.
A nawet wtedy, gdy przesunął ręką po jej siedzeniu.
Piła razem z hrabią lemoniadę w kącie sali balowej, starając się bawić go rozmową w nadziei, że coś - wszystko jedno co - odciągnie uwagę Newbury’ego od jej biustu.
A potem jakimś sposobem wyciągnął ją na korytarz; sama nie wiedziała, jak to się stało. Plótł coś o jakimś przyjacielu i o wiadomości, którą musiał mu przekazać... i zanim się Annabel spostrzegła, zaciągnął ją w ciemny kąt i przyparł do ściany.
Postękiwał i coraz bardziej przyciskał się do niej; czuła na brzuchu twardy napór jego członka. Jedną ręką chwycił ją za pośladki i starał się podnieść nogę dziewczyny, by objęła go tak, jak sobie tego życzył.
Annabel ogarnął paniczny strach. Zdarzało się jej odpierać nieproszone karesy, ale nigdy dotąd nie musiała się bronić przed zakusami para Anglii! A w dodatku człowieka, którego miała poślubić.
Czyżby lord Newbury spodziewał się, że pozwoli mu na takie niesłychane poufałości? Zanim jeszcze oświadczył się ojej rękę?!
Niemożliwe! Mógł sobie być hrabią, przywykłym do tego, że wszyscy spełniają jego rozkazy, ale nie myślał chyba o skompromitowaniu przyzwoitej młodej damy!
On jednak tylko się uśmiechnął i znów próbował ją pocałować.
Cuchnął zupełnie jak ryba, a ręce miał wielkie i kluchowate. Annabel nie mogła już tego znieść. To wcale nie miało być tak! Nie spodziewała się fascynującego romansu ani miłości od pierwszego wejrzenia, ani... Dobry Boże, sama już nie wiedziała, czego się właściwie spodziewała... ale z pewnością nie tego, że ten okropny człowiek przyciśnie ją do ściany w obcym domu i...
To nie może być prawda. Jej dalsze życie nie mogło wyglądać w taki sposób!
Sama nie wiedziała, skąd się w niej wzięło tyle siły - on przecież musiał ważyć grubo ponad dwieście funtów! Zdołała jednak wcisnąć obie ręce pomiędzy nich - jak klin - a potem odepchnęła go, najmocniej jak zdołała.