Kocham cię z dziesięciu powodów - Julia Quinn - ebook

Kocham cię z dziesięciu powodów ebook

Julia Quinn

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Sebastian Grey ma powodzenie wśród dam, ani grosza przy duszy i widoki na pokaźny spadek – jeśli tylko jego stryj, stary hrabia Newbury umrze bezpotomnie. Lecz hrabia jak na złość postanawia się ożenić. Znalazł już nawet kandydatkę – piękną pannę Annabel Winslow. 
Annabel wie, że to małżeństwo uratuje jej rodzinę przed bankructwem. Jest zdecydowana wyjść za hrabiego... dopóki nie spotka Sebastiana. 
Czy to wystarczający powód, by zaprzepaścić swoją przyszłość? Tak się wydaje – dopóki Annabel nie odkryje, że Sebastian ma własny powód, by odwieść ją od małżeństwa... 
[Opis] 

 

Cykl: Bevelstoke, t. 3 

 

/Kocham cię z dziesięciu powodów, Julia Quinn, 2015 rok, ISBN 9788324155620, wydanie II, Amber/

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Żoliborz miasta stołecznego Warszawy  
Miejska Biblioteka Publiczna w Ciechanowie 
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Galla Anonima w Kołobrzegu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. św. Jana Pawła II w Rawie Mazowieckiej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. ks. Bernarda Sychty w Starogardzie Gdańskim 
Biblioteka Publiczna Gminy Szemud im. ks. dr. Leona Heyke 
Gminna Biblioteka Publiczna w Trąbkach Wielkich

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 439

Rok wydania: 2015

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Kocham cię

z dziesięciu powodów

 

W serii Romans historyczny polecamy również

 

JULIA QUINN

Jak w niebie

Ktoś mnie pokochał

Tylko ta noc

Wszystkie nasze pocałunki

 

oraz najnowsze powieści innych bestsellerowych autorek

 

MARY BALOGH

Sekretna kochanka

 

GRACE BURROWES

Spełnione życzenie

Tajemnica lady Maggie

Chwila zapomnienia lady Eve

Zakazane wiersze lady Louisy

Marzenie lady Jenny

Porażka księcia

 

ANNA CAMPBELL

Siedem nocy z rozpustnikiem

Pocałunek rozpustnika

 

TESSA DARE

Noc uległości

Tydzień na uwiedzenie

Dama o północy

 

SHANA GALEN

Jak zostać księżną

Ukoić duszę dżentelmena

Na falach uniesień

Tajemnice diamentów

 

ELOISA JAMES

Pocałunek księcia

Brzydka Księżniczka

 

NICOLE JORDAN

Księżniczka z bajki

 

CAROLINE LINDEN

Pięćdziesiąt twarzy grzechu

Prawdziwy skandal

 

JULIE ANNE LONG

Gra o markiza

Wyznania hrabiny

Wydarzenie pewnej nocy

 

SARAH MACLEAN

Przyjaciel z dzieciństwa

Róże miłości

Nauczka dla księcia

Trzy twarze damy

 

MARY JO PUTNEY

Dżentelmen bez maski

Dżentelmen bez zasad

Lawendowa dama

 

AMANDA QUICK

Tajemnicza kobieta

Kryształowe Ogrody

Rendez-vous

Płonąca lampa

Czerwień naszyjnika

Wynajęta narzeczona

Ogród kłamstw

 

JULIA

QUINN

 

Kocham cię

z dziesięciu powodów

 

Przekład

Maria Wójtowicz

 

 

Redakcja stylistyczna

Katarzyna Pietruszka

 

Korekta

Longina Kryszkowska

Hanna Lachowska

 

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

 

Zdjęcia na okładce

© Zbigniew Foniok

 

Tytuł oryginału

Ten Things I Love About You

 

Copyright © 2010 by Julie Cotler Pottinger.

 

For the Polish edition

Copyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

 

Druk i oprawa

OSDW Azymut Sp. z o.o., Łódź, ul. Senatorska 31

 

ISBN 978-83-241-5562-0

 

Warszawa 2015. Wydanie II

 

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63

tel. 620 40 13, 620 81 62

 

www.wydawnictwoamber.pl

 

Moim Czytelniczkom.

Dzięki Wam wykonuję najfajniejszą pracę na świecie.

A także Paulowi - dokładnie z tego samego powodu.

Prolog

Kilka lat wcześniej

Nie mógł zasnąć.

Nie było w tym nic nowego. Można by pomyśleć, że do tej pory powinien przywyknąć do bezsenności.

Ale nie! Każdego wieczoru Sebastian Grey zamykał oczy, wierząc święcie, że zaraz zaśnie. No bo czemu nie miałby zasnąć? Cieszył się doskonałym zdrowiem, nic go nie dręczyło. Powinien spać jak suseł.

A jednak nie mógł zasnąć.

Nie męczył się tak każdej nocy, bez wyjątku. Od czasu do czasu - nigdy nie wiedział, kiedy to się stanie ani dlaczego - ledwie przyłożył głowę do poduszki, zapadał w błogi sen. Ale zazwyczaj wiercił się i kręcił, przewracał z boku na bok, wstawał, próbował czytać, pił herbatę, znów się przewracał z boku na bok, wstawał i wyglądał przez okno, wiercił się i kręcił, rzucał strzałkami do tarczy, po raz nie wiadomo który kotłował się w pościeli... aż wreszcie dawał za wygraną i zaczynał się wpatrywać we wschodzące słońce.

Oglądał mnóstwo wschodów słońca. Prawdę mówiąc, był chyba najczęstszym obserwatorem tego zjawiska na Wyspach Brytyjskich.

Nieuchronnie ogarniało go wówczas zmęczenie i gdy już było jasno, zasypiał albo w swoim łóżku, albo w fotelu, albo nawet z twarzą przyciśniętą do szyby - zdarzyło się to kilka razy i zawsze było bardzo niewygodne. Owo przysypianie o świcie nie powtarzało się dzień w dzień, ale wystarczająco często, by Sebastian zaczął uchodzić za śpiocha, co szczerze go bawiło. Nic nie sprawiało mu większej radości niż rześki, napawający energią poranek. A już z pewnością żaden posiłek nie był mu równie miły, jak obfite angielskie śniadanie!

Z czasem nauczył się jakoś żyć z ową bezsennością. Nabrał też zwyczaju wpadania na śniadanie do swego ciotecznego brata Harry’ego Valentine’a - po części dlatego, że to, co im podawała gospodyni Harry’ego, było prawdziwą ucztą, a po części dlatego, że Harry przywykł do jego porannych wizyt i oczekiwał, że Seb się zjawi. Wobec tego w dziewięciu przypadkach na dziesięć Sebastian nie robił mu zawodu - rzadko więc pozwalał sobie na zasypianie o wpół do siódmej rano. Dzięki temu zaś bywał wieczorem jeszcze bardziej zmęczony i pełen nadziei, że gdy doczłapie się wreszcie do łóżka i zamknie oczy, powinien bez większych trudności zasnąć.

Owszem. Ale tylko w teorii.

No, w praktyce również... - rozważał, nieco skołowany. Jego przemyślny plan nie zawsze dawał oczekiwane rezultaty, ale na ogół sypiało mu się trochę lepiej. Tyle że nie tej nocy.

Sebastian wstał, podszedł do okna i przycisnął czoło do szyby. Na dworze było zimno i nawet przez szkło poczuł lodowaty chłód. Seb uważał, że to naprawdę przyjemne. Wspaniałe! W takich chwilach bardzo wyraźnie uświadamiał sobie, że jest człowiekiem. Było mu zimno, a zatem żył. Było mu zimno, a więc nie musiał wiecznie odgrywać roli niezłomnego. Było mu zimno i wobec tego...

Odsunął się od okna i prychnął z niesmakiem. Było mu zimno, więc marzł. I tyle!

Zdziwiło go, że nie pada. Kiedy wracał do domu późnym wieczorem, wyraźnie zanosiło się na deszcz. Podczas pobytu na kontynencie Sebastian stał się prawdziwym mistrzem w przepowiadaniu pogody.

Wkrótce znów się pewnie rozpada.

Zrobił kilka kroków, stanął na środku pokoju i ziewnął. Może warto by coś poczytać? Niekiedy chciało mu się potem spać. Nie o to zresztą chodziło! Czasem był diabelnie śpiący, a mimo to nie mógł zasnąć. Zamykał oczy, uklepywał starannie poduszkę, a jednak...

Ani rusz!

Po prostu leżał i czekał, czekał... czekał bez końca na sen. Usiłował opróżnić umysł ze wszelkich myśli, bo to z pewnością by mu pomogło. Umysł jak niezamalowane płótno... niezapisana tablica... Gdyby osiągnął taki stan doskonałej pustki, z pewnością by zasnął! Był o tym przeświadczony.

Ale nic z tego nie wychodziło. Ilekroć bliski był tej kompletnej nicości, z całą siłą powracała do niego wojna. Widział i czuł znów to wszystko, co już przeżył. Powtarzały się sceny, które - raz widziane i przecierpiane - powinny wystarczyć na całe życie. Aż nadto!

Otwierał więc oczy. Dzięki temu miał przed sobą tylko najzwyczajniejszą w świecie sypialnię i najzwyklejsze łóżko. Zieloną kołdrę, złotawe zasłony, biurko z solidnego drewna.

I panowała tu cisza. Za dnia docierały tutaj odgłosy miasta, ale w nocy w tej części Londynu prawie zawsze było cicho. Doprawdy zdumiewające, jak bardzo go to radowało. Mógł słuchać wiatru, czasem także śpiewu ptaków - ale nie musiał wiecznie nadstawiać ucha, czy nie usłyszy podejrzanych kroków, strzałów... albo jeszcze gorzej.

Można by pomyśleć, że łatwo mu będzie zasnąć w takiej przyjaznej ciszy.

Znowu ziewnął. Może by tak coś poczytać? Wczoraj po południu pożyczył sobie kilka książek z biblioteki Harry’ego. Prawdę mówiąc, nie bardzo było z czego wybierać: Harry lubił czytać po francusku i po rosyjsku, ale Sebastian, choć mówił płynnie w obu tych językach (ich wspólna babka ze strony matki uparła się, że chłopcy muszą znać francuski i rosyjski), nie były mu one tak bliskie jak Harry’emu. Czytanie w jakimkolwiek języku - poza angielskim - stanowiło dla Sebastiana żmudną pracę, a w tej chwili łaknął jakiejś rozrywki.

Czyż lektura nie powinna być przyjemnością?

Gdyby to on pisał książkę, postarałby się, żeby była pasjonująca. Niektóre ze stworzonych przez siebie postaci musiałby pewnie uśmiercić, ale nie za wiele. I żadnego z głównych bohaterów! To byłoby zbyt przygnębiające.

Powinien też być wątek miłosny... I niebezpieczne przygody. Tak, koniecznie!

Może odrobina egzotyki, ale nie za dużo. Sebastian podejrzewał, że większość powieściopisarzy nie bardzo zna się na tym, o czym pisze. Wpadła mu niedawno w ręce powieść, której akcja toczyła się w haremie. I choć to Seba ogromnie zainteresowało...

Jeszcze jak!

... Nie mógł się oprzeć myśli, że autor plątał się w istotnych szczegółach. Owszem, Sebastian lubił niezwykłe przygody (jak każdy mężczyzna), ale jakoś trudno mu było uwierzyć, że nieustraszona Angielka zdołała uciec z niewoli, zwieszając z okna węża i ześlizgując się po nim!

Na domiar złego, autor nawet się nie zająknął, jakim gatunkiem węża posłużyła się jego heroina.

Doprawdy, on sam potrafiłby wymyślić coś lepszego!

Gdyby napisał książkę, wszystko by się działo w Anglii. I obeszłoby się bez węży.

A głównym bohaterem nie byłby jakiś wymoczkowaty fircyk, którego obchodzi tylko najnowszy krój kamizelki. Gdyby to on, Sebastian, napisał książkę, jego bohater byłby, psiakrew, prawdziwym bohaterem!

Najlepiej człowiekiem o tajemniczej przeszłości. To by od razu wzbudziło zainteresowanie.

...Powinna być i bohaterka, oczywiście! Sebastian lubił płeć piękną. Z przyjemnością pisałby o kobiecie... Jakby ją nazwać? Nic cudacznego! Może Joan? Nie, to zbyt bojowe - kojarzy się z Joanną d’Arc. Mary? Anne?

Niech będzie Anne! Podobało mu się to imię. Takie miłe... i zwyczajne. Ale samo imię nie wystarczy. Gdyby pisał książkę, jego bohaterka byłaby samotna, pozbawiona bliskich. Nikt nie zwracałby się do niej po imieniu. Trzeba jej wymyślić odpowiednie nazwisko... Coś łatwego do wymówienia. I sympatycznego.

Sainsbury.

Zastanowił się, przemyślał tę kwestię. Sainsbury... Nie wiedzieć czemu, to nazwisko kojarzyło mu się z serem.

Doskonale! Lubił ser.

Anne Sainsbury. Dobre nazwisko! Anne Sainsbury... Panna Sainsbury. Panna Sainsbury i...

I co?

No właśnie, co z tym bohaterem? Czy nie lepiej, żeby miał jakieś zajęcie? Co prawda, Sebastian wystarczająco dobrze znał życie arystokracji, by stworzyć całkiem przekonujący portret lorda, wiodącego próżniaczy żywot...

Ale to byłoby nudne! A gdyby pisał książkę, powinna to być porywająca lektura.

Jego bohater mógłby być wojskowym. Z całą pewnością Seb wiedział wszystko o życiu w wojsku. Może by tak... major?

Panna Sainsbury i tajemniczy major?

Ale właściwie... czemu żałować mu wyższego stopnia?

Generał...? Nie, generałowie mają zbyt wiele obowiązków, żeby wyruszać na poszukiwanie przygód. No i nie pęta się ich zbyt wielu po świecie. Gdyby autor wspiął się na takie szczyty, wypadałoby dorzucić jeszcze kilku książąt!

Może by tak pułkownik? Wysoka ranga, duży autorytet. Silny charakter. Powiedzmy, ktoś z dobrej rodziny; nie brak mu pieniędzy, ale nie żaden krezus. Młodszy syn. Tak, młodsi synowie muszą sami sobie wyrąbywać drogę w świecie.

Panna Sainsbury i tajemniczy pułkownik. Gdyby pisał książkę, tak by ją właśnie zatytułował!

Tylko że on wcale nie zamierza pisać książki. Ziewnął. Kiedy by na to znalazł czas? Spojrzał na swoje niewielkie biurko. Na pustym blacie stała tylko filiżanka herbaty. Nie było nawet kartki papieru.

Wyraźnie już świtało. Powinien wrócić do łóżka. Pewnie by mu się udało pospać kilka godzin, zanim wstanie na dobre i wybierze się do Harry’ego na śniadanie.

Sebastian zerknął na okno. Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szkle...

Zadumał się. Spodobało mu się to zdanie.

Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szkle.

Nie, to mogło wprowadzić w błąd. Jeszcze by ktoś pomyślał, że chodzi o kieliszek brandy!

Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej.

To było dobre! Ale warto by coś do tego dodać.

Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej, a panna Anne Sainsbury kuliła się pod cienkim kocem i zachodziła w głowę, co jej się często zdarzało, skąd zdobędzie pieniądze na następny posiłek.

To było naprawdę dobre! Nawet jego brała ciekawość, co się dalej stanie z panną Sainsbury, a przecież sam wymyślił tę historię.

Sebastian przygryzł dolną wargę. Może warto zapisać to zdanie? I dać dziewczynie psa!

Usiadł przy biurku. Papier... Potrzebny mu papier. I atrament! Powinny być w którejś szufladzie...

Ukośne promienie wschodzącego słońca załamywały się w szybie okiennej, a panna Anne Sainsbury kuliła się pod wytartym kocem i zachodziła w głowę (co jej się często zdarzało), skąd zdobędzie pieniądze na następny posiłek. Popatrzyła na swego wiernego owczarka collie, leżącego spokojnie na dywaniku obok jej łóżka. I nagle dotarło do niej, że nadszedł czas, by podjęła ważką decyzję. Zależało od tego życie jej braci i sióstr.

Patrzcie państwo, toż to cały akapit! I napisał go od ręki.

Sebastian podniósł wzrok i spojrzał znów w stronę okna. Ukośne promienie wschodzącego słońca w dalszym ciągu załamywały się w szybie...

Promienie załamywały się w szybie okiennej, a Sebastian Grey był szczęśliwy.

1

Dzielnica Mayfair w Londynie

Wiosna 1822 roku

 

Jak najmniej wchodzić w drogę własnej żonie - oznajmił z namaszczeniem lord Vickers - to niezawodna recepta na udane małżeństwo!

Podobne oświadczenie w normalnych warunkach nie miałoby większego wpływu na życie i dalsze losy panny Annabel Winslow. Było jednak dziesięć powodów, dla których słowa wicehrabiego boleśnie ugodziły ją w serce.

Po pierwsze: lord Vickers był jej dziadkiem ze strony matki, a to wiązało się nierozerwalnie z drugim: wspomniana przez niego żona była babką Annabel, i po trzecie: postanowiła niedawno sprowadzić wnuczkę z Gloucestershire, gdzie Annabel wiodła ciche i szczęśliwe życie, do Londynu. Tam zaś - według słów lady Vickers - „wyszorować dziewczynę, ubrać przyzwoicie i wydać za mąż”.

Równie istotne było to, że po czwarte: lord Vickers skierował swoje słowa do lorda Newbury, który po piąte: był kiedyś żonaty, i to podobno szczęśliwie, ale po szóste: żona mu zmarła, więc został wdowcem, a co więcej, po siódme: jego syn również zmarł przed rokiem, nie pozostawiwszy męskiego potomka.

Z czego wynikało jasno, że po siódme: hrabia Newbury szukał teraz nowej żony oraz po ósme: przypadł mu do gustu pomysł spowinowacenia się z Vickersami, a także, po dziewiąte: wpadła mu w oko Annabel, jako że, po dziesiąte: miała rozłożyste biodra.

Do licha! Czyżby przez omyłkę powtórzyła dwa razy „po siódme”?

Annabel ciężko westchnęła, ponieważ była to jedyna dopuszczalna w eleganckim towarzystwie namiastka tego, na co naprawdę miała ochotę: osunąć się bezwładnie na krzesło i całkiem oklapnąć. Jakie to w końcu ma znaczenie, czy było jedenaście powodów do rozpaczy, czy tylko dziesięć?! Biodra miała, jakie miała, a lord Newbury podejmował właśnie decyzję, czyjego kolejny syn i spadkobierca ma spędzić dziewięć miesięcy w kolebce tych właśnie bioder.

- Najstarsza z ośmiorga rodzeństwa, doprawdy? - wymamrotał hrabia, mierząc Annabel spojrzeniem pełnym rozwagi.

Pełnym rozwagi?... O nie! To nie było właściwe określenie. Gapił się na nią tak, jakby za chwilę miał się oblizać!

Annabel zerknęła na swoją cioteczną siostrę Louisę McCann i zrobiła taką minę, jakby zbierało się jej na wymioty. Louisa przyszła z popołudniową wizytą i obie z Annabel doskonale się bawiły, póki nie zjawił się niespodzianie lord Newbury. Twarz Louisy zachowała - jak zawsze podczas spotkań towarzyskich - niezmącenie pogodny wyraz; Annabel dostrzegła jednak, że oczy kuzynki rozszerzyły się ze współczucia.

Jeśli nawet Louisa, której maniery były zawsze nienaganne, bez względu na okoliczności, nie zdołała ukryć swych uczuć, to znaczy, że ona, Annabel, znalazła się naprawdę w straszliwych opałach!

- ...I każde z nich - dodał z dumą lord Vickers - było od urodzenia zdrowe i silne.

Wicehrabia uniósł kieliszek w milczącym toaście na cześć swojej najstarszej córki, płodnej Frances Winslow, de domo Vickers, której - jak Annabel dobrze wiedziała - nie nazywał nigdy inaczej niż „idiotką, która wyszła za skończonego durnia”.

Lord Vickers nie był zachwycony, gdy jego córka poślubiła zwykłego ziemianina bez większego majątku. I dotychczas nie zmienił swojej opinii na ten temat.

Matka Louisy natomiast poślubiła młodszego syna księcia Fenniwick, i to zaledwie na trzy miesiące przed tym, gdy pierworodny jego książęcej mości okazał się na tyle głupi, by dosiąść nieujeżdżonego ogiera i zdecydować się na skok, skutkiem czego skręcił sobie kark.

„Było to - jak się wyraził lord Vickers - genialne posunięcie, doskonale wymierzone w czasie”.

Oczywiście pochwała ta odnosiła się do córki wicehrabiego, a późniejszej matki Louisy, nie zaś do niedoszłego księcia. Ani do jego konia.

Nic więc dziwnego, że drogi Annabel i Louisy bardzo rzadko się spotykały... aż do tej wiosny. Państwo Winslow, którzy wraz ze swym licznym potomstwem z trudem się mieścili w zbyt małym domku w Gloucestershire, nie mieli wiele wspólnego z McCannami, gdyż ci, o ile nie przebywali w swej przypominającej pałac londyńskiej rezydencji, mieszkali w rodowym zamczysku, tuż za szkocką granicą.

- Ojciec Annabel był jednym z dziesięciorga rodzeństwa - oznajmił lord Vickers.

Annabel aż odwróciła głowę, żeby spojrzeć na dziadka. Po raz pierwszy powiedział coś, co można by uznać za komplement pod adresem jej ojca, Panie, świeć nad jego duszą!

- Doprawdy? - zainteresował się lord Newbury i popatrzył na Annabel oczami, które jeszcze bardziej rozbłysły.

Annabel złożyła usta w ciup, z całej siły zacisnęła spoczywające na podołku ręce i zastanawiała się gorączkowo, co by tu zrobić, by wydać się hrabiemu istotą skazaną na nieuleczalną bezpłodność.

- A my, jak wiesz, doczekaliśmy się siedmiorga pociech - dorzucił wicehrabia i machnął niedbale ręką, jak zwykli czynić mężczyźni, gdy chcą się wydać skromni, a w rzeczywistości pękają z dumy.
- No to widać nie zawsze schodziłeś z drogi lady Vickers! - zarechotał hrabia.

Annabel z trudem przełknęła ślinę. Kiedy hrabia rechotał, a prawdę mówiąc, gdy cokolwiek robił albo mówił, jego liczne podbródki trzęsły się i falowały. Był to wyjątkowo odrażający widok i kojarzył się Annabel z galaretką z cielęcych nóżek, którą gospodyni wmuszała w nią, ilekroć dziewczynka zachorowała. Doprawdy, taki widok mógł pozbawić młodą damę apetytu, i to na dłuższy czas!

Annabel próbowała wykalkulować, jak długo musiałaby powstrzymywać się od jedzenia, aby znacznie zmniejszyć objętość swoich bioder. Najlepiej do rozmiarów uniemożliwiających rodzenie dzieci.

- Pomyśl o tym! - poradził lord Vickers staremu przyjacielowi, klepnąwszy go po plecach.
- Myślę, myślę - zapewnił go lord Newbury. Zwrócił na Annabel swe bladoniebieskie oczy, z wyraźnym zainteresowaniem. - Bez przerwy o tym myślę!
- Myślenie jest stanowczo zbyt przeceniane! - stwierdziła lady Vickers.

Uniosła kieliszek kseresu w toaście licho wie na czyją cześć, po czym wypiła wino do dna.

- Całkiem zapomniałem, że tu jesteś, Margaret - wyznał z rozbrajającą szczerością lord Newbury.
- Ja tam nigdy nie mogę o tym zapomnieć! - burknął wicehrabia.
- Miałam na myśli wasze myślenie, moi panowie - wyjaśniła jego małżonka, wyciągając ku nim rękę z pustym kieliszkiem i nie precyzując, który z dżentelmenów miałby go napełnić. - Kobieta zawsze musi myśleć!
- Z tym się nie mogę zgodzić - odparł hrabia. - Moja Margaret nigdy nie zawracała mi głowy tym, co myśli. Nasze małżeństwo było wyjątkowo udane!
- Starała się nie wchodzić ci w drogę, co? - podchwycił wicehrabia.
- Jak powiedziałem, był to nad wyraz udany związek.

Annabel zerknęła na Louisę, siedzącą tak przykładnie na krześle obok niej. Jej cioteczna siostra była drobniutka, miała szczupłe ramiona, ciemnoblond włosy i jasnozielone oczy. Annabel wydawało się, że - zwłaszcza w porównaniu z kuzynką - przypomina jakąś dzikuskę: włosy miała ciemne i kołtuniaste, a cerę taką, że ledwie padło na nią słońce, a już była opalona. Co się zaś tyczy jej figury, to od dwunastego roku życia przyciągała męskie spojrzenia. Ku rozpaczy i wściekłości Annabel!

Jednak nigdy dotąd, ale to nigdy, męskie zainteresowanie nie wydawało się jej aż tak niepożądane jak teraz, gdy hrabia Newbury gapił się na nią łakomie, jakby była wyjątkowo smakowitym deserem.

Annabel siedziała cichutko, starając się naśladować Louisę i nie dopuścić do tego, by jakaś myśl odbiła się na jej twarzy. Babka bez przerwy łajała ją za to, że stroi miny.

- Na litość boską - powtarzała w kółko - przestań się uśmiechać, jakbyś zjadła wszystkie rozumy! Panowie nie lubią, żeby dama była wszechwiedząca. A już z pewnością nie żona!

W tym punkcie swojej przemowy lady Vickers pociągała zazwyczaj łyk jakiegoś trunku, po czym dodawała życzliwszym tonem:

- Kiedy już wyjdziesz za mąż, będziesz mogła okazać, że wiesz to i owo. Zwłaszcza w kontaktach z dżentelmenami. Prócz męża!

O ile wiedza Annabel o świecie była poprzednio znikoma, teraz z pewnością się poszerzyła. Dowiedziała się choćby tego, że co najmniej troje z dzieci lorda i lady Vickers nie było tak naprawdę Vickersami. Jej babka - jak zaczęło docierać do Annabel - poza szokującym słownictwem miała dość swobodne poglądy na wierność małżeńską i tym podobne sprawy.

Sielskie życie w Gloucestershire wydawało się teraz Annabel pięknym snem. W Londynie wszystko było takie... na wysoki połysk! Nie dosłownie, rzecz jasna. W gruncie rzeczy w Londynie wszystko było raczej szare, pokryte cienką warstewką sadzy i brudu. Annabel sama nie wiedziała, czemu takie właśnie określenie przyszło jej do głowy. Może dlatego, że brakowało tu prostoty i naturalności? A zwłaszcza szczerości! I stąpało się tu jak po śliskim lodzie.

Odkryła, że tęskni za szklanką zwykłego mleka, jakby ten świeży i zdrowy napój mógł jej pomóc w odzyskaniu równowagi ducha. Nigdy nie uważała się za świętoszkę: Bóg świadkiem, że to właśnie ona najczęściej ze wszystkich Winslowów drzemała w kościele! A mimo to każdy dzień w Londynie przyprawiał ją o kolejny szok i w głowie miała zamęt.

Była już w Londynie od miesiąca. Od miesiąca! A jednak nadal miała wrażenie, iż porusza się tu z trudem, krok za kroczkiem, nigdy nie mając pewności, że to, co zrobi, będzie właściwe.

Nie mogła tego znieść!

W domu, w Gloucestershire, wszystko było proste i jasne. A ona może nie zawsze miała rację, ale wszystko, co robiła i mówiła, wynikało z jej przekonań. W Londynie obowiązywały całkiem inne reguły gry. A co gorsza, wszyscy znali wszystkich. A jeśli nawet nie znali, to i tak wszystko o nich wiedzieli. Zupełnie, jakby cały wielki świat był wtajemniczony w sekrety, do których nie dopuszczano tylko jej. Każda konwersacja zdawała się toczyć równocześnie na dwóch płaszczyznach, każde słowo miało drugie, ukryte znaczenie. Annabel zaś, która nie tylko pierwsza zasypiała w kościele, ale i pierwsza mówiła bez ogródek, co myśli, czuła, że nie może się nawet odezwać, bo zaraz kogoś obrazi.

Albo sama się skompromituje.

Albo narazi jakąś inną osobę na wstyd.

Nie mogła znieść takich myśli! Ani poczucia, że umocni tylko dziadka w przekonaniu, że jej matka to idiotka, tata był skończonym durniem, a ona, Annabel, jest jeszcze głupsza.

Bez przerwy natrafiała na sytuacje, w których mogła się skompromitować, udowodnić, że cierpi na wrodzoną i nieuleczalną głupotę. Z każdym dniem liczba takich pułapek rosła, a ich nieustanne wymijanie było wyjątkowo męczące.

Gdy lord Newbury żegnał się z nimi, Annabel wstała i dygnęła, starając się nie zważać na to, że hrabia nie odrywa wzroku od jej biustu. Dziadek wyszedł z pokoju wraz z gościem, pozostawiając Annabel tylko z Louisą, babką i karafką kseresu.

- Ależ się twoja matka ucieszy! - stwierdziła wicehrabina.
- Z czego, proszę babci? - spytała Annabel.

Babka popatrzyła na nią z ogromnym znużeniem, odrobiną niedowierzania i szczyptą nudy.

- Z powodu hrabiego. Gdy zdecydowałam się umożliwić ci debiut w wielkim świecie, nawet mi się nie śniło, że zdołamy upolować dla ciebie coś lepszego od, powiedzmy, barona. Cóż za szczęśliwy traf, że Newbury jest w desperacji!

Annabel uśmiechnęła się krzywo. Jak to miło, że ktoś interesuje się nami z czystej desperacji!

- Napijesz się kseresu? - zaproponowała babka.

Annabel pokręciła głową.

- A ty, Louiso?

Lady Vickers zerknęła na drugą wnuczkę, ale ta bezzwłocznie odmówiła ruchem głowy.

- Newbury na pierwszy rzut oka jest nieciekawy - stwierdziła wicehrabina. - Ale w młodości był całkiem przystojny, więc wasze dzieci nie powinny być szpetne.
- Jak miło - odparła Annabel słabym głosem.
- Sporo moich przyjaciółek chciało się za niego wydać, ale on sobie upatrzył Margaret Kitson.
- Twoich przyjaciółek, babciu? - mruknęła Annabel pod nosem.

Rówieśnice jej babki chciały się wydać za lorda Newbury. Rówieśnice jej babki chciały poślubić kogoś, kto - według wszelkiego prawdopodobieństwa - chciał się teraz ożenić z nią!

Dobry Boże!

- No i zapewne niedługo już pociągnie - perorowała dalej babka. - Doprawdy, trudno o lepsze widoki na przyszłość!
- Chyba się jednak napiję - oświadczyła Annabel.
- Annabel?! - zdumiała się Louisa, spoglądając na kuzynkę ze zgorszeniem.

Ale lady Vickers skinęła głową z aprobatą i nalała Annabel kieliszek wina.

- Nie wygadaj się tylko przed dziadkiem - ostrzegła wnuczkę, podając jej kieliszek. - On uważa, że dama przed trzydziestką nie powinna tykać żadnych trunków.

Annabel pociągnęła zdrowy łyk. Wino spłynęło jej do gardła piekącym strumyczkiem, ale jakoś się nie zakrztusiła. W domu nigdy by jej nie zaproponowano kseresu, a już z pewnością nie przed kolacją. W tej chwili jednak łaknęła jakiegoś pokrzepienia.

- Milady życzyła sobie - rozległ się głos majordoma - żebym jej przypomniał, kiedy nadejdzie pora, by udać się na przyjęcie do pani Marston.
- A prawda! - przytaknęła lady Vickers i podniosła się z pewnym trudem. - Okropna z niej stara gaduła, ale jada się u niej dobrze.

Annabel i Louisa wstały, gdy babka opuszczała pokój, ale siadły znów obok siebie, skoro tylko wyszła. Kuzynka spytała ciekawie:

- Co się tu wydarzyło pod moją nieobecność?

Annabel lekko westchnęła.

- Chodzi ci pewnie o lorda Newbury?
- Wyjechałam do Brighton tylko na cztery dni... - Louisa rozejrzała się spiesznie, chcąc się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym dodała niecierpliwym szeptem: - A on już się chce z tobą żenić?!
- Nie dał tego wyraźnie do zrozumienia - odparła Annabel.

Było to jednak raczej pobożne życzenie niż stwierdzenie faktu.

Sądząc ze względów okazywanych jej przez hrabiego w trakcie tych czterech dni, Newbury był właśnie w drodze do Canterbury, by zdobyć od arcybiskupa specjalne pozwolenie na zawarcie małżeństwa od razu, jeszcze przed końcem tego tygodnia.

- Wiesz coś o nim? - spytała Louisa.
- No, tak... - odparła Annabel. - To i owo.

Z pewnością nie wiedziała tyle, co jej kuzynka. To był już drugi sezon Louisy, a co ważniejsze, od urodzenia należała do londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Annabel mogła się poszczycić dziadkiem wicehrabią, ale sama była zaledwie córką ziemianina, prowincjuszką. Louisa natomiast od dzieciństwa spędzała w stolicy każdą wiosnę i lato. Jej matka (dla Annabel: ciocia Joan) zmarła przed kilkoma laty, ale księciu Fenniwick nie brakło sióstr, z których każda zajmowała ważną pozycję w towarzystwie. Louisa mogła być nieśmiała i niezdolna do rozsiewania jakichkolwiek pogłosek czy plotek, ale z pewnością wiedziała wszystko o wszystkich.

- On na gwałt poszukuje żony! - oznajmiła.

Annabel z lekką autoironią wzruszyła ramionami.

- Ja też gwałtownie poszukuję męża.
- Nie aż tak rozpaczliwie jak on!

Annabel nie zaprotestowała, lecz prawda przedstawiała się następująco: jeśli nie uda się jej złapać bogatego męża, i to wkrótce, Bóg raczy wiedzieć, co stanie się z jej rodziną. Nigdy nie byli bogaci, ale zawsze jakoś sobie radzili, dopóki żył ojciec. Annabel nie miała pojęcia, jakim cudem rodzice zdobywali pieniądze na wysokie czesne, ale jej bracia, wszyscy czterej, uczyli się w Eton, by wyrosnąć na prawdziwych dżentelmenów Annabel za żadne skarby nie chciała jakimś nieprzemyślanym postępkiem pozbawić swoich braci tego atutu, jakim jest należyte wykształcenie.

- Żona hrabiego umarła... sama już nie wiem, przed iloma laty - mówiła dalej Louisa. - Wtedy jednak nie miało to większego znaczenia, gdyż syn lorda Newbury był zdrowy jak ryba. A to, że doczekał się dwóch córek, świadczyło niezbicie, że jego żona nie jest bezpłodna.

Annabel skinęła głową, zastanawiając się, czemu zawsze przy braku potomstwa zakłada się, że to żona jest bezpłodna. Czyżby wina nie mogła leżeć po stronie męża?

- ...Ale potem syn hrabiego zmarł. Na jakąś gorączkę, zdaje się.

Annabel znała już tę część historii lorda Newbury, ale była pewna, że Louisa wie na ten temat znacznie więcej od niej, toteż spytała:

- Czy hrabia nie ma nikogo, kto mógłby po nim dziedziczyć? Z pewnością musi mieć brata albo kuzyna...
- Ma bratanka - potwierdziła Louisa. - Nazywa się Sebastian Grey. Ale lord Newbury nie może go znieść!
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia - odparła kuzynka i wzruszyła ramionami. - Nikt tego nie wie. Może przez zazdrość? Pan Grey jest niesamowicie przystojny. Wszystkie damy odchodzą od zmysłów i padają mu do stóp.
- Chciałabym to zobaczyć! - wyrwało się mimo woli Annabel, która wyobraziła sobie tę scenę.

Oczami duszy widziała jasnowłosego adonisa o piersi tak muskularnej, że rozsadza mu kamizelkę, jak brodzi w morzu kobiecości - porażonych jego urokiem, zemdlonych dam. Byłoby jeszcze bardziej interesująco, gdyby niektóre z nich zachowały resztki przytomności i, powiedzmy, czepiały się jego nóg. Mógłby stracić wówczas równowagę i...

- Annabel!

Panna Winslow wróciła raptownie do rzeczywistości. Louisa mówiła coś do niej z ogromnym przejęciem, należało więc słuchać uważnie.

- To naprawdę bardzo istotne, Annabel! - zapewniała Louisa.

Annabel skinęła głową i nagle ogarnęło ją uczucie zgoła niespotykane, zwłaszcza tu, w Londynie: czuła szczerą wdzięczność dla kuzynki, a nawet miłość do niej! Poznały się niedawno, ale już zawiązała się między nimi nić sympatii. Annabel była przekonana, że Louisa zrobi wszystko, co w jej mocy, by uchronić swą cioteczną siostrę przed zawarciem nieszczęśliwego małżeństwa.

Niestety, możliwości działania Louisy w podobnej sytuacji były raczej ograniczone. A poza tym kochana kuzynka nie mogła, po prostu nie była w stanie zrozumieć, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach najstarszej córki z niezamożnej rodziny!

- Posłuchaj mnie - zaklinała ją Louisa. - Syn lorda Newbury zmarł mniej więcej przed rokiem. I wówczas hrabia zaczął rozglądać się za żoną... zanim ciało jego syna ostygło w grobie!
- I do tej pory nie udało mu się znaleźć żony?

Louisa pokręciła głową.

- Omal się nie ożenił z Mariel Willingham.
- Z kim?

Zdezorientowana Annabel zamrugała mocno, daremnie usiłując przypomnieć sobie kogoś takiego.

- No właśnie: nigdy o niej nie słyszałaś. Umarła.

Annabel odruchowo uniosła brwi. Louisa ze zdumiewającym spokojem przekazała jej tę tragiczną wieść.

- Przeziębiła się na dwa dni przed ślubem.
- Zmarła już po dwóch dniach? - zdumiała się Annabel.

Jej ciekawość mogła się wydać niestosowna, ale czuła, że musi jakoś ją zaspokoić.

- Nie. Hrabia nalegał, żeby w tej sytuacji przesunąć datę ślubu. Powiedział, że to dla dobra Mariel: zbyt źle się czuje, by mogła ustać na nogach podczas ceremonii ślubnej... Ale wszyscy i tak wiedzieli, że chciał się po prostu upewnić, czy narzeczona jest dość krzepka, by mu urodzić syna!
- A potem?
- No cóż... potem umarła. Chorowała mniej więcej dwa tygodnie. Doprawdy, wyjątkowo smutne! Była zawsze bardzo miła dla mnie. - Louisa pokiwała leciutko głową i ciągnęła dalej: - Lord Newbury wyszedł z tej tragedii obronną ręką: gdyby się ożenił z Mariel, musiałby nosić po niej żałobę. I tak już zamierzał ją poślubić nieprzyzwoicie szybko po śmierci swego syna! A gdyby panna Willingham nie umarła przed ślubem, przez cały rok chodziłby w czerni...
- A jak długo czekał, nim zaczął się rozglądać za inną? - spytała Annabel, obawiając się, co usłyszy.
- Nie dłużej niż dwa tygodnie! Prawdę mówiąc, nie czekałby nawet tak długo, gdyby sądził, że ujdzie mu to na sucho. - Louisa rozejrzała się dokoła i jej spojrzenie padło na kieliszek kuzynki. - Muszę się napić herbaty! - oświadczyła.

Annabel wstała i zadzwoniła na służbę. Zależało jej, by kuzynka nie przerywała opowieści.

- Jak tylko wrócił do Londynu - podjęła Louisa - zaczął się zalecać do lady Frances Sefton.
- Sefton... - mruknęła Annabel.

To nazwisko obiło się jej o uszy, ale nie wiedziała, z czym je powiązać.

- Właśnie! - potwierdziła Louisa z ożywieniem. - To córka hrabiego Brompton. - Pochyliła się w stronę kuzynki. - Lady Frances jest trzecia z dziewięciorga rodzeństwa.
- Boże święty!
- Mariel Willingham była najstarsza z czworga, ale ona... - Louisa urwała zmieszana. Widać było, że nie wie, jak to delikatnie ująć.
- Miała figurę podobną do mojej? - podpowiedziała Annabel.

Louisa posępnie skinęła głową.

Annabel uśmiechnęła się krzywo.

- Założę się, że nawet nie spojrzał w twoją stronę!
- Louisa zmierzyła wzrokiem swoją kruchą postać - ważyła niewiele ponad sto funtów1.
- Nigdy - przyznała. Po czym zapominając, że nie należy wzywać imienia Pana Boga nadaremno, dodała żarliwie: - Bogu dzięki!
- I co się stało z lady Frances? - spytała Annabel.
- Uciekła. Z lokajem!
- Wielkie nieba! Musiała już wcześniej mieć do niego słabość, nie uważasz? Nikt by nie uciekał z lokajem tylko dlatego, żeby uniknąć małżeństwa z hrabią!
- Naprawdę tak myślisz?
- No pewnie! - odparła Annabel. - To byłoby całkiem bez sensu.
- A ja myślę, że ona się wtedy nie zastanawiała, co ma sens, a co nie. Wyobrażała sobie tylko małżeństwo z tym... tym...
- Proszę cię, nie kończ!

Louisa, jak zawsze uprzejma, spełniła jej prośbę.

- Jeśli chciała uniknąć małżeństwa z lordem Newbury - kontynuowała swoje rozważania Annabel - z pewnością mogła wymyślić jakiś lepszy sposób niż małżeństwo z lokajem! Chyba że, ma się rozumieć, była zakochana w tym lokaju. To całkiem zmienia sytuację.
- No tak... ale nie o to chodzi. Lady Frances uciekła do Szkocji i nikt więcej o niej nie słyszał. A tymczasem sezon dobiegł końca. Jestem pewna, że lord Newbury w dalszym ciągu szukał żony, ale w trakcie sezonu dużo o to łatwiej niż poza sezonem, bo wszyscy są razem w Londynie. W każdym razie - dorzuciła Louisa od niechcenia - jeśli uganiał się po sezonie za jakąś panną, ja nic o tym nie słyszałam. Przebywał w swoich dobrach w Hampshire.

Podczas gdy Louisa spędziła zapewne zimę w Szkocji, marznąc w rodowym zamczysku.

- A teraz wrócił do Londynu - stwierdziła Annabel.
- Tak, a ponieważ stracił cały rok, chce znaleźć czym prędzej kogoś odpowiedniego. - Louisa popatrzyła na cioteczną siostrę z mieszaniną współczucia i bezradności. - Jeśli zainteresował się tobą, nie będzie tracił czasu na zaloty!

Annabel wiedziała, że to prawda. I że jeśli hrabia się oświadczy, bardzo trudno jej będzie odmówić. Dziadkowie dali już wnuczce do zrozumienia, że popierają to małżeństwo. Mama z pewnością pozwoliłaby jej dać kosza hrabiemu... ale przecież znajdowała się sto mil stąd. A poza tym choćby słowami ją zapewniała, że wcale nie musiała wychodzić za hrabiego, matczyne oczy powiedzą jej prawdę.

Będzie w nich miłość, ale także troska. Ostatnio twarz mamy była zawsze zatroskana. W pierwszym roku po śmierci taty malowały się na niej przede wszystkim ból i tęsknota za zmarłym, ale teraz zostały już tylko troska i lęk. Annabel pomyślała, że mama nieustannie martwi się o to, by jakoś wyżywić swoją rodzinę, i nie ma już nawet czasu, by opłakiwać męża.

Gdyby lord Newbury naprawdę chciał się ożenić z Annabel, mógłby udzielić pomocy finansowej jej bliskim - a to byłaby wielka ulga dla matki. Na przykład, zapłaciłby czesne za braci swojej żony. I zadbałby o to, żeby jej siostry miały posag.

Annabel postanowiła, że nie wyrazi zgody na małżeństwo z hrabią, póki Newbury jej tego nie obieca. Najlepiej na piśmie.

Ale stanowczo zbyt daleko wybiega myślą! Hrabia nie poprosił dotąd, by została jego żoną. A ona nie zdecydowała się jeszcze, czy odpowie mu „tak”.

...A może już się zdecydowała?

2

Następnego dnia rano

 

Newbury upatrzył sobie nową!

Sebastian Grey otworzył jedno oko, by zmierzyć wzrokiem swego ciotecznego brata Edwarda, który siedział na wprost niego - acz w sporej odległości - pożerając coś, co z grubsza przypominało pasztecik z mięsem. Wstrętna woń tego obrzydlistwa docierała do Seba nawet z drugiego końca pokoju. Sebastianowi pękała głowa - ubiegłej nocy wypił stanowczo za dużo szampana - doszedł więc do wniosku, że lepiej mu będzie w ciemności. I zamknął oko.

- Chyba tym razem traktuje sprawę poważnie - dorzucił Edward.
- W poprzednich trzech wypadkach też brał to poważnie - odparował Sebastian, nie unosząc nawet powiek.
- No tak... - doleciał znów do niego głos kuzyna. - Miał stary pecha. Jedna umarła, druga uciekła... a co było z tą trzecią?
- Zjawiła się przed ołtarzem... w niewątpliwej ciąży.

Edward zachichotał.

- Może powinien wziąć ją z pocałowaniem ręki? Przynajmniej miałby pewność, że nie jest bezpłodna!

- Uznał widać - odparł Sebastian, zmieniając nieco pozycję na kanapie, trochę przykrótkiej na jego długie nożyska - że nawet ja będę lepszym spadkobiercą od cudzego bękarta. - Przestał szukać wygodniejszej pozycji i oparł nogi o poręcz kanapy, tak że stopy wisiały w powietrzu. - Choć trudno sobie wyobrazić, że zaakceptował mnie, nawet w takich okolicznościach!

Sebastian myślał przez chwilę o swoim stryju, po czym zrobił co mógł, by o nim zapomnieć. Każdy kontakt z hrabią Newbury wprawiał go w fatalny nastrój, a teraz i bez tego bolała go głowa. Stryj i bratanek nigdy nie mogli się ze sobą dogadać, ale nie miało to większego znaczenia do chwili, gdy - mniej więcej półtora roku temu - umarł Geoffrey, stryjeczny brat Sebastiana. Skoro tylko stało się jasne, że wdowa po Geoffreyu nie spodziewa się dziecka, a domniemanym spadkobiercą hrabiowskiego tytułu jest Sebastian, Newbury popędził do Londynu szukać nowej żony Zaklinał się, że prędzej umrze, niż pozwoli, by znienawidzony bratanek został jego sukcesorem.

Hrabia najwidoczniej nie uświadamiał sobie absurdalności swojej wypowiedzi.

Sebastian znalazł się więc w niezręcznym i kłopotliwym położeniu. Jeśli hrabiemu uda się znaleźć nową żonę i spłodzić syna - a Bóg świadkiem, że starał się, jak mógł! - Sebastian pozostanie nadal jednym z wielu wytwornych, lecz nic nieznaczących, bo nieutytułowanych dżentelmenów. Gdyby jednak Newbury nie zdołał się rozmnożyć albo - co gorsza - zdobyłby się tylko na córkę, Sebastian odziedziczyłby po nim cztery rezydencje, krocie pieniędzy i jeden z najstarszych w Anglii tytułów hrabiowskich.

Wszystko to sprawiło, że nikt nie wiedział dokładnie, jak należy Sebastiana traktować. Czy okaże się najlepszą partią na matrymonialnym targowisku, czy tylko jednym z łowców posagów? Nie sposób było przewidzieć.

Przezabawna sytuacja, przynajmniej zdaniem Sebastiana.

Nikt raczej nie zakładał z góry, że Grey nie zostanie hrabią, toteż zapraszano go wszędzie. Doskonale się składało, bo Seb lubił dobrze zjeść, posłuchać dobrej muzyki i przyjemnie sobie pogawędzić. Debiutantki krążyły wokół niego jak motylki, więc nie brakowało mu niewinnej rozrywki. Co się zaś tyczy nieco dojrzalszych dam, takich, które miały wolną rękę i mogły szukać przyjemności, gdzie tylko zechcą...

No cóż, te przeważnie decydowały się na Sebastiana. To, że był bardzo przystojny, stanowiło niewątpliwy walor. To, że był doświadczonym kochankiem, napawało je entuzjazmem. Ale to, że mógł zostać hrabią...

To czyniło go niezwyciężonym.

Jednakże w chwili obecnej, gdy głowa mu pękała, a żołądek się buntował, Sebastian był skłonny nie tyle do podbojów, co do stawiania oporu. A nawet do głośnego wyrażania protestu.

Choćby Afrodyta we własnej osobie spłynęła doń z sufitu na swej muszli, nie mając na sobie nic, z wyjątkiem kilku kwiatków umieszczonych w strategicznych punktach, prawdopodobnie padłby jej do stóp... i puścił pawia.

Nie, żadnych kwiatków, powinna być kompletnie naga. Jeśli miał już dostąpić takiego zaszczytu, że bogini fatygowała się do niego osobiście, powinna być naga, do wszystkich diabłów!

Ale i tak puściłby pawia u jej stóp.

Sebastian ziewnął i przeniósł ciężar ciała na lewe biodro. Ciekawe, czy uda mu się zdrzemnąć? Nie spał zbyt dobrze ostatniej nocy (z powodu szampana) ani poprzedniej (licho wie czemu), a kanapa w domu jego ciotecznego brata wydawała się równie dobrym miejscem do drzemki jak każde inne. W pokoju nie było zbyt jasno, poza tym oczy miał zamknięte, jedynymi zaś dźwiękami, jakie do niego docierały, były odgłosy wydawane przez Edwarda, który coś przeżuwał.

To przeżuwanie...

Nieprawdopodobne, jak głośno można poruszać szczękami! Wystarczy się w to wsłuchać...

Sebastian jęknął.

- Coś nie tak? - spytał Edward.
- To twoje jedzenie...
- Dać ci trochę?
- O Boże, nie!

Sebastian nadal miał zamknięte oczy, ale wydawało mu się, że słyszy, jak kuzyn wzrusza ramionami. Widać nie mógł tego ranka liczyć na to, że ktoś okaże mu serce i poda pomocną dłoń!

A zatem stryj Newbury znów się ugania za jakąś rozpłodową klaczą. Nie powinno to dziwić Sebastiana. I wcale nie był zdziwiony, do diabła! Chodziło tylko o to...

O to, że...

Psiakrew! Nie wiedział tak naprawdę o co.

- Wiesz, kogo sobie upatrzył tym razem? - spytał Seb, jako że nie było mu to całkiem obojętne.

Odpowiedziało mu milczenie. Zapewne Edward musiał przełknąć to, co miał w ustach, bo wkrótce się odezwał:

- Wnuczkę Vickersa.

Sebastian się zastanowił. Lord Vickers miał kilka wnuczek. Nic dziwnego, jako że on i lady Vickers dorobili się chmary dzieciaków. Cały mendel, czy coś koło tego...

- Ma dziewczyna szczęście! - burknął.
- Widziałeś ją? - spytał Edward.
- A ty? - odparował Seb.

W tym sezonie przybył dość późno do Londynu. Jeśli to była debiutantka, z pewnością jej nie znał.

- Podobno prosto ze wsi. A takie z niej uosobienie płodności, że ptaszki zaczynają ćwierkać, kiedy się zbliża.

To już zasługiwało na otwarcie oka! Obojga oczu, prawdę mówiąc.

- Ptaszki - powtórzył Sebastian drewnianym głosem. - Też coś!
- Myślałem, że to całkiem zgrabna metafora - odparł Edward, nieco dotknięty.

Z cichym jękiem Sebastian uniósł się do pozycji siedzącej. W każdym razie z grubsza przypominało to pozycję siedzącą. Bardziej niż poprzednia poza.

- A po czym można poznać tę płodność u nieskalanej lilii? Na inną by Newbury nie reflektował, jestem tego pewien!

Edward wzruszył ramionami.

- To się od razu rzuca w oczy! Jej biodra... - Ręce chłopaka wykonywały jakieś obłe ruchy, oczy zrobiły mu się dziwnie lśniące. - A piersi... - urwał, wyraźnie dygocząc.

Sebastian nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby biedny kuzynek zaczął się ślinić.

- Opanuj się, Edwardzie - upomniał go. - Pamiętaj, że siedzisz na kanapie, którą Olivia dopiero co kazała na nowo obić.

Edward obrzucił ciotecznego brata twardym spojrzeniem i wrócił do pożerania tego, co zgromadził na talerzu. Obaj siedzieli w salonie sir Harry’ego i lady Olivii Valentine, gdzie zresztą często można ich było spotkać. Edward - jako brat Harry’ego - mieszkał razem z nim i bratową. Sebastian przychodził tu na śniadania. Kucharka Valentine’ów zmieniła ostatnio przepis na jajka w koszulkach i były teraz przepyszne! Sebastian podejrzewał, że kucharka dodaje po prostu więcej masła; wszystko smakuje znacznie lepiej, gdy się doda masła. Od tygodnia Seb ani razu nie opuścił śniadania w La Casa de Valentine.

Poza jedzeniem, odpowiadało mu tamtejsze towarzystwo.

Harry i Olivia - nawiasem mówiąc, bynajmniej nie byli Hiszpanami; to tylko Sebastian lubił nazywać ich dom „La Casa de Valentine” - wyjechali na dwa tygodnie na wieś, być może po to, by uwolnić się od wiecznego towarzystwa Sebastiana i Edwarda. Obaj po wyjeździe prawowitych właścicieli zaprowadzili natychmiast w La Casa de Valentine kawalerskie obyczaje: spali do południa, przenieśli się z drugim śniadaniem do salonu i zawiesili tarczę do gry w strzałki na drzwiach w pokoju gościnnym.

Sebastian wyraźnie prowadził w tej grze: pokonał kuzyna czternaście razy, a Edward jego tylko trzy.

Prawdę mówiąc, Seb wygrał szesnaście razy, a przegrał raz. Gdzieś w połowie turnieju żal mu się zrobiło Edwarda. A poza tym całe współzawodnictwo od razu stało się bardziej interesujące. Okazało się, że daleko łatwiej uczciwie wygrać niż przegrać tak, żeby przeciwnik się nie połapał, że to oszustwo. Ale Sebowi udało się: Edward niczego nie podejrzewał.

Tego wieczoru mieli zmierzyć się ze sobą po raz osiemnasty. Oczywiście Sebastian zjawi się o ustalonej porze. Prawdę mówiąc, ostatnio niemal się wprowadził do Valentine’ów. Wmawiał sobie, że czyni to ze względu na tego młokosa, Edwarda; ktoś powinien mieć go na oku! Ale w rzeczywistości...

Sebastian wziął się w garść. Przecież to czysta prawda. Albo prawie.

Ziewnął. O Boże, ależ był skonany... Diabli wiedzą, po co tyle pił ostatniej nocy. Od bardzo dawna nie zalał się aż tak! Ale zbyt wcześnie położył się do łóżka, a potem nie mógł zasnąć, więc wstał i chciał pisać, ale znów nie mógł, z powodu...

Nie było żadnego powodu. I to właśnie tak cholernie go irytowało! Nie mógł pisać, i tyle. Słowa nie napływały mu do głowy, choć zostawił swą nieszczęsną bohaterkę w nader niezręcznej sytuacji: ukrywała się pod łóżkiem. A w tym łóżku leżał główny bohater. Była to najbardziej ryzykowna scena, na jaką sobie dotąd Sebastian pozwolił. Można by pomyśleć, że będzie mu się pisało piorunem, choćby ze względu na niezwykłość sytuacji.

Ale gdzie tam! Panna Spencer nadal tkwiła pod łóżkiem, jej Szkot leżał nad nią, a Sebastian nie był bliższy końca rozdziału dwunastego niż tydzień temu!

Po dwóch godzinach, które spędził przy biurku, wpatrując się w niezapisaną kartkę, dał ostatecznie za wygraną. Nie mógł spać i nie mógł pisać, więc na przekór samemu sobie wstał, ubrał się i poszedł do swojego klubu.

A tam lał się szampan. Ktoś oblewał jakiś sukces i nie przyłączyć się do świętowania byłoby szczytem nietaktu. Znalazło się tam również kilka bardzo ładnych dziewuszek. Chociaż... jakim cudem trafiły do klubu, Sebastian nie miał pojęcia!

A może wcale nie byli już w klubie?... Czyżby udał się potem w całkiem inne miejsce?

Dobry Boże! Był już stanowczo za stary na takie głupie wyskoki!

- ...Może da mu kosza? - Dotarł do niego, chyba z głębi niebytu, głos Edwarda.
- Kto taki?
- No, ta Vickersówna. Może da Newbury’emu kosza?

Sebastian usiadł prosto i ścisnął bolące skronie.

- Na pewno mu nie da kosza.
- Myślałem, że jej nie znasz?
- Bo nie znam. Ale Vickersom z pewnością to małżeństwo odpowiada. Przyjaźnią się z Newburym, a poza tym on ma pokaźny majątek. Jeśli ta dziewczyna nie ma wyjątkowo pobłażliwego tatusia, będzie musiała zrobić to, co powie dziadek. Chwileczkę... - Uniósł nagle brwi i zmarszczył czoło, żeby pobudzić do działania otumaniony umysł. - Jeśli to córka Fenniwicka, to da Newbury’emu kosza!
- Skąd ty to wszystko wiesz?!

Seb wzruszył ramionami.

- Wiem, i już.

Przeważnie wiedział dzięki obserwacji. Zdumiewające, ilu rzeczy można się dowiedzieć o istotach ludzkich, obserwując je! I przysłuchując się uważnie. I robiąc z siebie cholernego czarusia, żeby nikt nawet nie podejrzewał, że ma jeszcze w głowie odrobinę pomyślunku.

Mało kto traktował poważnie Sebastiana, a jemu całkiem to odpowiadało.

- Nie, nie!... Chwileczkę! - odezwał się znowu, bo przypomniała mu się mała zwiewna istotka, tak chudziutka, że jej prawie nie było widać, zwłaszcza gdy stała bokiem. - To nie może być córka Fenniwicka! Ona w ogóle nie ma biustu.

Edward spałaszował ostatni z mięsnych pasztecików. Ich woń - niestety - unosiła się nadal w powietrzu.

- Mam nadzieję, że nie mówisz z własnego smutnego doświadczenia? - zagadnął bezczelnie kuzynek.
- Jestem w stanie trafnie ocenić kobiece kształty. Nawet z przyzwoitej odległości.

Sebastian rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś do picia. Czegoś, co nie byłoby alkoholem. Herbata! Tak, herbata z pewnością dobrze mu zrobi. Babka zawsze powtarzała, że herbata to najlepsza rzecz pod słońcem, jeśli nie liczyć wódki.

- No cóż - stwierdził Edward, przyglądając się Sebastianowi, który podniósł się z trudem z kanapy i przeszedł przez pokój, by zadzwonić na majordoma. -Jeśli ona przyjmie oświadczyny Newbury’ego, możesz się na zawsze pożegnać z tytułem hrabiowskim.

Seb opadł z powrotem na kanapę.

- Nigdy go nie posiadałem.
- Ale mógłbyś go mieć! - odparował Edward, pochylając się nad nim. - Naprawdę mógłbyś! Ja w najlepszym wypadku wyląduję na szarym końcu jakiejś długiej kolejki do czyjegoś tam tytułu... ale ty naprawdę mógłbyś zostać hrabią Newbury!

Sebastian poczuł, że kwas podchodzi mu do gardła. Pospiesznie przełknął ślinę. Newbury to przecież zawsze był jego stryj, zwalisty i wrzaskliwy, obdarzony przez los nieświeżym oddechem i paskudnym charakterem. Wprost nie do pomyślenia, by Newburym mógł stać się kiedyś on, Sebastian!

- Słowo ci daję, Edwardzie - odparł, spoglądając ciotecznemu bratu prosto w oczy - ani trochę mi na tym nie zależy.
- Nie mówisz tego poważnie!
- Właśnie że tak - mruknął Seb.

Edward gapił się na niego jak na wariata. Sebastian w odpowiedzi przybrał znów pozycję horyzontalną. Zamknął oczy i postanowił ich nie otwierać, póki nie przyniosą herbaty.

- Nie powiem, że miałbym za nic wszelkie... udogodnienia, związane z tym tytułem - powiedział wreszcie. - Ale przeżyłem trzydzieści lat bez niego, a dwadzieścia dziewięć bez najmniejszych szans na jego otrzymanie.
- Udogodnienia?... - powtórzył Edward, najwyraźniej zbity z tropu tym określeniem. - Udogodnienia?!

Seb wzruszył ramionami.

- No cóż... uważam, że znacznie wygodniej żyć, mając mnóstwo pieniędzy.
- Udogodnienia! - zdumiewał się Edward. - Tylko ty mogłeś tak to określić!

Sebastian wzruszył znów ramionami i usiłował się zdrzemnąć. Przeważnie w ten tylko sposób mógł zakosztować snu; na krótko, z przerwami, przysypiał to na kanapie, to w fotelu - wszędzie, z wyjątkiem własnego łóżka. Ale jego umysł, wyjątkowo uparty, nie chciał się za nic oderwać od najnowszych plotek na temat stryja.

Sebastianowi naprawdę nie zależało na odziedziczeniu tytułu hrabiowskiego. Ludzie przeważnie nie mogli w to uwierzyć, ale była to szczera prawda. Jeśli stryj ożeni się z tą małą Vickersówną i spłodzi z nią syna, niechże się tym cieszy! A on, Sebastian Grey, nadal będzie się obywał bez tytułu. Nie zamierzał płakać nad utratą czegoś, co i tak nigdy do niego nie należało.

- Zazwyczaj... - powiedział Sebastian głośno, ponieważ w pokoju nie było nikogo prócz Edwarda, a przy nim bez żenady mógł odgrywać napuszonego błazna. - Zazwyczaj spadkobierca wie z góry, że przypadnie mu tytuł, na przykład hrabiowski. Jest tak zwanym spadkobiercą prawowitym. Od razu wiadomo, że to on będzie następny, i kropka. O ile, oczywiście, ktoś nie zdąży go przedtem zakatrupić.
- Co ty wygadujesz?
- Powinno się takiego nazywać „spadkobiercą oczywistym” - mamrotał Seb.
- Czy ty zawsze popisujesz się słówkami, jak się zalejesz?
- Zamknij się, szczeniaku!

W ten sposób Seb najchętniej zwracał się do Edwarda, ten zaś nie protestował, póki kuzyn przezywał go tak wyłącznie w rodzinnym gronie.

Teraz też się tylko roześmiał.

- Monolog z przerwami! - orzekł Sebastian, po czym kontynuował: - ...Ale jeśli chodzi o „spadkobiercę domniemanego”, to nie ma on żadnej pewności.
- Usiłujesz mnie w coś wtajemniczyć, czy jak? - spytał Edward, bez cienia ironii.

Chciał się po prostu zorientować, czy powinien słuchać uważnie, czy nie musi.

Sebastian zignorował go kompletnie.

- Można jedynie przypuszczać, że ten ktoś zostanie spadkobiercą, ominąwszy szczęśliwie wszystkie „z wyjątkiem, gdyby...”, „jeśliby przypadkiem i tak dalej. W moim przypadku nic z tego nie będzie, jeśli Newbury zdoła dosiąść tej biednej dziewuszki o gwarantujących potomstwo biodrach i wielkich piersiach.

Edward znów głęboko westchnął.

- Zamknij się! - ostrzegł go Seb.
- Gdybyś je sam zobaczył, tobyś mnie rozumiał!

W jego głosie było tyle pożądania, że Sebastian otworzył szeroko oczy i uważnie się kuzynkowi przyjrzał.

- Potrzeba ci kobiety, i tyle.

Edward wzruszył ramionami.

- Podeślij mi jakąś, co ci się przejadła. Nie będę wybrzydzał na resztki z twego stołu!

Chłopak zasługiwał na coś lepszego, ale Sebastian nie był teraz w nastroju do takich rozważań. Potrzebował, i to pilnie, czegoś na wzmocnienie.

- Psiakrew, gdzie ta herbata? Postawiłaby mnie na nogi!
- Trzeba ci czegoś więcej, byś naprawdę stanął na nogi.

Sebastian uniósł pytająco brew.

- Wściekasz się, bo twoja pozycja jest taka niepewna - oświecił go Edward.

Sebastian się zastanowił.

- Nie wściekam się. Ale przyznam, że jestem trochę rozdrażniony.

Edward wziął do ręki gazetę i w salonie zapadło przyjazne milczenie. Sebastian wpatrywał się w okno na wprost siebie. Wzrok zawsze mu dopisywał, mógł więc obserwować urocze damy, przechadzające się po drugiej stronie ulicy Przyglądał im się przez chwilę, z ulgą myśląc o błahostkach. W tym sezonie, jak widać, najmodniejszym kolorem był lazurowy błękit. Rozsądny wybór: prawie każdemu było w nim do twarzy. Seb nie miał jednak tej pewności co do nowego fasonu spódnic; wydawały się sztywniejsze niż dotąd i bardziej podobne do stożków Owszem, przyciągały uwagę, ale stanowiły nie lada przeszkodę dla każdego mężczyzny, który chciałby pod nie zajrzeć.

- Jest herbata! - zawołał Edward, przerywając Sebastianowi tok myśli.

Pokojówka postawiła tacę na stole pomiędzy nimi, oni zaś przez chwilę wpatrywali się tępym wzrokiem - dwóch niezdarnych olbrzymów o wielkich łapskach - w delikatny czajniczek do herbaty.

- Gdzież się podziewa nasza droga Olivia, gdy jest nam tak potrzebna? - westchnął Sebastian.

Edward uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Z przyjemnością przekażę Olivii, jak wysoko cenisz... jej zręczność w nalewaniu herbaty.
- To chyba byłby jedyny rozsądny powód do żeniaczki! - Sebastian nachylił się nad tacą, szukając dzbanuszka z mlekiem. - Chcesz trochę?

Edward pokręcił głową.

Sebastian chlapnął mleka do swej filiżanki, po czym doszedł do wniosku, że jest zbyt spragniony, by przestrzegać całego ceremoniału. Nalał więc herbaty czym prędzej i byle jak, wdychając wonną parę, która unosiła się ku górze. Zdumiewające, jak błyskawicznie herbata uspokoiła jego wzburzony żołądek!

Może warto by się udać do Indii? Wszak to kraina wielkich możliwości, królestwo herbaty...

Wypił kolejny łyk. Gorący płyn spływał przez gardło prosto do wzburzonych wnętrzności. Cudowny, po prostu cudowny lek!

- Myślałeś kiedyś o podróży do Indii? - zagadnął Edwarda.

Edward popatrzył na niego i leciutko uniósł brwi. Zmiana tematu była raptowna, ale zbyt dobrze znał Sebastiana, by czuć się zaskoczony

- Nie - odparł. - Zbyt tam gorąco.

Seb przemyślał sprawę.

- Chyba masz słuszność.
- A poza tym - dodał Edward - spotkałem kiedyś człowieka chorego na malarię. - Wzdrygnął się. - Nie chciałbyś jej chyba złapać?

Sebastian zetknął się z wieloma przypadkami tej choroby, gdy służył w osiemnastym pułku huzarów w Portugalii i Hiszpanii. Obiekcje Edwarda w stosunku do malarii były stanowczo zbyt słabe!

...A poza tym, gdyby przebywał za granicą, bardzo trudno by mu było kontynuować swą, utrzymywaną w ścisłej tajemnicy, działalność literacką. Jego pierwsza powieść Panna Sainsbury i tajemniczy pułkownik okazała się wielkim sukcesem. Tak wielkim, że Sebastian postanowił pisać dalej. Następnie powstały Panna Davenport i mroczny markiz, Panna Truesdale i małomówny dżentelmen oraz - ciesząca się największym powodzeniem - Panna Butterworth i szalony baron.

Wszystkie te książki Seb wydawał pod pseudonimem, oczywiście. Gdyby wyszło na jaw, że Sebastian Grey pisze awanturnicze powieści...

Przez chwilę rozważał ten problem. Co właściwie by się stało, gdyby jego sekret wyszedł na jaw? Bardziej konserwatywni przedstawiciele wyższych sfer zerwaliby z nim stosunki. Nie byłaby to jednak dla niego żadna tragedia, raczej ulga. Reszta towarzystwa uznałaby to za „coś uroczego”! Fetowano by go jak bohatera przez długie tygodnie.

Ale i zasypywano idiotycznymi pytaniami! I wszyscy by go namawiali, by spisał dzieje ich życia. Straszliwe nudy.

Sebastianowi zresztą sprawiało przyjemność, że ma swój sekret. Nie wtajemniczył nikogo, nawet miłych sercu krewnych. A jeśli nawet któregoś z nich dziwiło, skąd Seb ma pieniądze, nikt nie zadawał mu kłopotliwych pytań. Harry zapewne sądził, że Seba wspiera matka. A częste poranne wizyty kuzyna przypisywał temu, że ów oszczędza sobie wydatków, pałaszując darmowe śniadanka.

A poza tym Harry’emu nie podobały się jego książki. Tłumaczył je na rosyjski i płacono mu za to kupę pieniędzy; pewnie więcej niż on sam otrzymywał za oryginał powieści od rodzimych wydawców. Mimo to Harry nie nabrał sympatii do książek „pani Gorely”. Uważał, że są głupie, i często to powtarzał. Seb nie miał serca wyznać mu, że powieściopisarka Sarah Gorely to w rzeczywistości Sebastian Grey, jego cioteczny brat.

Ależ by się Harry’emu głupio zrobiło!

Sebastian popijał herbatę i przyglądał się Edwardowi, czytającemu gazetę. Gdyby pochylił się trochę do przodu, mógłby przeczytać wszystko, co wydrukowano na odwrotnej stronie. Wzrok miał zawsze nad podziw bystry.

Nie, jednak nie do tego stopnia... „London Times” drukowano wyjątkowo małą czcionką. Wytężywszy wzrok, Seb zdołał przeczytać nagłówki.

Edward odłożył gazetę i zmierzył kuzyna nieżyczliwym spojrzeniem.

- Aż tak się nudzisz?

Seb wypił resztkę herbaty.

- Okropnie! A ty?
- Mnie diabli biorą, bo nie mogę czytać gazety, kiedy się gapisz na mnie.
- Tak ci to przeszkadza? - Seb się uśmiechnął. - No, no!

Edward pokręcił głową i podał gazetę ciotecznemu bratu.

- Chcesz poczytać?
- Ależ skąd! Wplątałem się wczoraj wieczorem w dyskusję z lordem Worth na temat podatku akcyzowego. Gdybym miał jeszcze czytać na ten temat... brr! Wolałbym chyba, żeby mi wyrywano paznokcie.

Edward spojrzał na niego przeciągle.

- Płody twej wyobraźni graniczą niekiedy z makabrą.
- Tylko graniczą? - mruknął Seb.
- Starałem się wyrażać jak najoględniej.
- O, nie musisz się krępować ze względu na mnie.
- No tak! Jasne.

Sebastian milczał tak długo, że Edward uznał, iż rozmowa dobiegła końca. Kuzyn jednak odezwał się znowu:

- Starzejesz się, szczeniaku! I robisz się całkiem nudny.

Edward uniósł brew.

- W takim razie co można powiedzieć o tobie?
- Ze jestem stary jak świat, ale interesujący - odparł Seb z szerokim uśmiechem.

Może był to dobroczynny skutek herbaty, a może przyjemności, jaką sprawiały mu przekomarzanki z młodszym kuzynem... tak czy owak, Sebastian poczuł się zdecydowanie lepiej. Głowa nadal go pobolewała, ale już się nie bał, że splugawi dywan.

- Wybierasz się dziś wieczorem na przyjęcie u lady Trowbridge? - zagadnął.
- W Hampstead? - upewnił się Edward.

Seb skinął głową i nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty.

- Chyba tak. Nie mam nic lepszego do roboty. A ty?
- Mam, zdaje się, schadzkę z uroczą lady Cellars. Na wrzosowisku.
- Na wrzosowisku?!
- Zawsze lubiłem dziką przyrodę - mruknął Sebastian. - Muszę tylko wymyślić jakiś sposób na przemycenie koca tak, żeby nikt tego nie zauważył.
- Jak widzę, wolisz się nie stykać bezpośrednio z dziką przyrodą w całej jej krasie?
- Wystarczy świeże powietrze i atmosfera przygody Bez kłujących gałązek i spalonej słońcem trawy mogę się obejść.

Edward wstał.

- No cóż, jeśli komuś uchodzą płazem takie figle, to z pewnością tobie!

Seb spojrzał na wychodzącego, zdumiony i chyba trochę zawiedziony.

- Dokąd się wybierasz?
- Mam przymiarkę u Hoby’ego.
- Ach tak?

Nie powinien zatem zatrzymywać Edwarda. Nikt nie ośmieliłby się sprawić zawodu słynnemu panu Hoby’emu i nikt, z pewnością, nie powinien zagradzać angielskiemu dżentelmenowi drogi do nowych butów!

- Będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę? - spytał Edward od drzwi. - A może chcesz pomieszkać u siebie w domu?
- Chyba jeszcze tu będę - odparł Sebastian.

Wypił ostatni łyk herbaty i położył się znów na kanapie. Dochodziło zaledwie południe, więc nie musiał wracać jeszcze do domu, by przygotować się na spotkanie z lady Trowbridge i lady Cellars. Zostało mu dobrych kilka godzin.

Edward skinął kuzynowi głową na pożegnanie i wyszedł. Sebastian zamknął oczy i próbował zasnąć, ale po upływie dziesięciu minut dał za wygraną i zaczął przeglądać gazetę.

Upiornie trudno zasnąć, kiedy człowiek jest całkiem sam!

3

Tego samego dnia, późnym wieczorem

 

Nie mogę wyjść za niego! Boże miłosierny, nie mogę!

Annabel biegła mrocznym korytarzem, nie wiedząc, dokąd zmierza. Próbowała spełnić swój obowiązek. Usiłowała zachować się, jak należy. Ale teraz zbierało się jej na mdłości, żołądek się buntował i przede wszystkim potrzebowała świeżego powietrza.

Babka nalegała, by Annabel wzięła udział w urządzanym każdego roku przez lady Trowbridge przyjęciu w jej wiejskiej rezydencji. Od chwili, gdy Louisa wyjaśniła kuzynce, że rezydencja znajduje się daleko poza miastem, aż w Hampstead, Annabel cieszyła się na ten wyjazd. Lady Trowbridge miała podobno wspaniały ogród, który na dodatek wychodził na słynne tamtejsze wrzosowisko. Jeśli więc pogoda dopisze, ogród zostanie oświetlony pochodniami i lampionami, a przyjęcie odbędzie się pod gołym niebem.

Zanim jednak Annabel zdążyła zobaczyć coś oprócz sali balowej, odnalazł ją lord Newbury. Dygnęła i uśmiechnęła się do niego, zachowując się tak, jakby jego zaloty jej pochlebiały. Zatańczyła z nim - dwukrotnie - i nie poskarżyła się ani słowem, kiedy nadepnął jej na nogę.

A nawet wtedy, gdy przesunął ręką po jej siedzeniu.

Piła razem z hrabią lemoniadę w kącie sali balowej, starając się bawić go rozmową w nadziei, że coś - wszystko jedno co - odciągnie uwagę Newbury’ego od jej biustu.

A potem jakimś sposobem wyciągnął ją na korytarz; sama nie wiedziała, jak to się stało. Plótł coś o jakimś przyjacielu i o wiadomości, którą musiał mu przekazać... i zanim się Annabel spostrzegła, zaciągnął ją w ciemny kąt i przyparł do ściany.

- Dobry Boże! - jęknął z zachwytu, obejmując mięsistą łapą jedną z jej piersi. - Nie mieści mi się w ręku!
- Ależ panie hrabio! - zaprotestowała Annabel, usiłując wyrwać się z jego uścisku. - Niechże pan przestanie!
- Obejmij mnie nogami! - rozkazał szorstko hrabia i przycisnął usta do jej ust.
- Co takiego?! - usiłowała wykrzyknąć, ale nie mogła nawet poruszyć ustami, tak się do nich przyssał.

Postękiwał i coraz bardziej przyciskał się do niej; czuła na brzuchu twardy napór jego członka. Jedną ręką chwycił ją za pośladki i starał się podnieść nogę dziewczyny, by objęła go tak, jak sobie tego życzył.

- Podciągnij jak najwyżej spódnicę! Chcę zobaczyć, jak szeroko potrafisz się otworzyć!
- Nie! - jęknęła Annabel. - Bardzo proszę, nie! Ja tak nie mogę!
- Wstydliwość damy w ciele ladacznicy! - Roześmiał się i ścisnął z całej siły koniuszek jej piersi przez cienki materiał sukni. - Niezrównane połączenie!

Annabel ogarnął paniczny strach. Zdarzało się jej odpierać nieproszone karesy, ale nigdy dotąd nie musiała się bronić przed zakusami para Anglii! A w dodatku człowieka, którego miała poślubić.

Czyżby lord Newbury spodziewał się, że pozwoli mu na takie niesłychane poufałości? Zanim jeszcze oświadczył się ojej rękę?!

Niemożliwe! Mógł sobie być hrabią, przywykłym do tego, że wszyscy spełniają jego rozkazy, ale nie myślał chyba o skompromitowaniu przyzwoitej młodej damy!

- Puść mnie, milordzie - zażądała najbardziej stanowczo, jak umiała. - Natychmiast!

On jednak tylko się uśmiechnął i znów próbował ją pocałować.

Cuchnął zupełnie jak ryba, a ręce miał wielkie i kluchowate. Annabel nie mogła już tego znieść. To wcale nie miało być tak! Nie spodziewała się fascynującego romansu ani miłości od pierwszego wejrzenia, ani... Dobry Boże, sama już nie wiedziała, czego się właściwie spodziewała... ale z pewnością nie tego, że ten okropny człowiek przyciśnie ją do ściany w obcym domu i...

To nie może być prawda. Jej dalsze życie nie mogło wyglądać w taki sposób!

Sama nie wiedziała, skąd się w niej wzięło tyle siły - on przecież musiał ważyć grubo ponad dwieście funtów! Zdołała jednak wcisnąć obie ręce pomiędzy nich - jak klin - a potem odepchnęła go, najmocniej jak zdołała.