Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
PŁOMIENNE UCZUCIA, TAJEMNICE DWORU I NIEZŁOMNA WŁADCZYNI! OTO HISTORIA MŁODEJ KRÓLOWEJ, KTÓRA ZMIENIŁA BIEG DZIEJÓW
W słoneczny wrześniowy dzień 1761 roku niemiecka księżniczka Charlotta Mecklenburg-Strelitz po raz pierwszy spotkała króla Jerzego III. Tego samego dnia odbył się ich ślub. Młoda królowa była piękna i bardzo inteligentna, a jak się szybko okazało, także uparta i ochoczo manifestująca własne zdanie.
Takie zachowanie niezbyt przypadło do gustu członkom brytyjskiego dworu, którzy od królewskiej małżonki oczekiwali przede wszystkim posłuszeństwa, uległości i rygorystycznego przestrzegania pałacowej etykiety. Niebawem jednak te nie do końca akceptowane przez otoczenie cechy charakteru Charlotty stały się bardzo przydatne w jej relacjach z królem, gdyż Jerzy skrywał sekrety… I to takie, które mogły wstrząsnąć fundamentami monarchii.
W nowej dla siebie roli Charlotta musi nauczyć się rządzić i przywyknąć do codziennej walki – o siebie, o miłość męża i o wszystkich poddanych, wiele oczekujących od młodej władczyni.
OPOWIEŚĆ ZE ŚWIATA BRIDGERTONÓW
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Dla Lyssy Keusch.
Nie zamierzam za tobą tęsknić, ponieważ zawsze będziemy przyjaciółkami.
A także dla Paula. Podkreślam to tutaj:
TO BYŁ OD POCZĄTKU TWÓJ POMYSŁ.
J.Q.
Moim córkom. Każda z was jest królową.
S.R.
Drodzy Czytelnicy,
oto opowieść o królowej Charlotcie ze świata Bridgertonów.
Nie jest to jednak wykład z historii.
To opowieść fikcyjna, jedynie luźno zainspirowana faktami.
Wszelkie odstępstwa od historycznych wydarzeń czy realiów są całkowicie zamierzone.
Miłej lektury!
Ta najzimniejsza z pór roku stała się jeszcze zimniejszą za sprawą smutnej wieści o zgonie Księżniczki Królewskiej. Wnuczka ukochanego króla Jerzego i królowej Charlotty zmarła w połogu wraz ze swym dzieckiem.
I gdy nasze serca toną w smutku z powodu utraty Księżniczki Królewskiej, umysły przepełnia jeszcze większa rozpacz ze względu na przyszłość monarchii. Albowiem Korona boryka się obecnie z pewnym kryzysem. Kryzysem, który, jak można sobie wyobrazić, królowa Charlotta znajduje zapewne wielce irytującym po władaniu na rynku matrymonialnym wysokich sfer tak żelazną ręką.
Autorka i cała Anglia mogą jedynie żywić nadzieję, iż królowa Charlotta wreszcie wykorzysta swe umiejętności w dziedzinie kojarzenia małżeństw do uszczęśliwienia własnej rodziny. Bądź co bądź, Jej Królewska Wysokość ma trzynaścioro dzieci, a obecnie nie sposób znaleźć królewskiego dziedzica po żadnym z nich. Przynajmniej z prawego łoża.
Skłania to do zastanowienia: Czy wiedza królowej o tym, jak zawrzeć udane małżeństwo, nie sprowadza się jedynie do słów?
„Kronika Towarzyska Lady Whistledown”,10 listopada 1817
Jak wszyscy członkowie niemieckiej arystokracji, księżniczka Zofia Charlotta Mecklenburg-Strelitz posiadała imponującą liczbę imion. Imię Zofia nosiła po babce po kądzieli, Zofii Albertynie Erbach-Erbach, hrabiance z urodzenia, a diuszesie za sprawą małżeństwa. Imię Charlotta dostała po ojcu, Charlesie Louisie Fredericku Mecklenburg-Strelitz, który był młodszym synem i zmarł, zanim mógł osiągnąć pozycję głowy rodu. Ponadto wiele rozmaitych określanych podwójnymi nazwiskami ziem i posiadłości składało się na jej dziedzictwo. Oczywiście Wielkie Księstwo Meklemburgii-Strelitz i Erbach-Erbach, ale także Księstwo Saksonii-Hildburghausen, Księstwo Schwarzburg-Sondershausen oraz, jeśli ktoś chciałby cofnąć się daleko w przeszłość, Księstwo Waldeck-Eisenberg.
Cieszyły ją wszystkie imiona i z każdego była dumna, ale najbardziej podobało jej się Lottie.
Lottie. Najprostsze w całym tym nagromadzeniu, ale nie dlatego je lubiła. Jej gusta rzadko skłaniały się ku prostocie. Lubiła wysokie peruki i przepyszne suknie, a przy tym była przekonana, że nikt spośród domowników nie docenia złożoności muzyki czy sztuki równie przenikliwie jak ona.
Nie była istotą prostą.
O nie.
Ale lubiła, gdy nazywano ją Lottie. Lubiła to, gdyż mało kto tak mówił. Musiał ją znać, by zwracać się do niej Lottie.
Trzeba było na przykład wiedzieć, że wiosną jej ulubiony deser to torcik malinowo-morelowy, a zimą strudel z jabłkami, ale prawda była taka, że żywiła upodobanie do owoców, a także do słodyczy i jej najulubieńszym deserem były słodycze z owocami.
Ludzie, którzy mówili do niej Lottie, wiedzieli również, że jako dziewczynka lubiła pływać w jeziorze w pobliżu domu (kiedy było wystarczająco ciepło, co rzadko się zdarzało). Wiedzieli ponadto, iż gdy matka zabroniła tych praktyk (oznajmiając, że córka jest zbyt dorosła na taką frywolność), Charlotta nie odzywała się do niej przez trzy tygodnie. Zgodę zawarto dopiero, gdy Charlotta napisała zaskakująco dopracowane oficjalne pismo, określające prawa i obowiązki wszystkich zaangażowanych stron. Matkę nie od razu przekonały jej argumenty, ale wtrącił się starszy brat, Adolf. Stwierdził, że Charlotta przedstawiła sprawę w sposób przekonujący. Wykazała się logiką i inteligencją, co z pewnością zasługuje na nagrodę.
Adolf był tym, który wymyślił pieszczotliwe zdrobnienie Lottie. I to był prawdziwy powód, dla którego było to jej ulubione imię. Ponieważ nadał je ukochany brat.
Czy raczej: dawniej ukochany brat.
— Wyglądasz jak posąg — stwierdził Adolf, uśmiechając się, jakby nie spędziła ostatnich trzech tygodni na błaganiach, by nie wydawał jej za obcego mężczyznę.
Charlotta pragnęła go zignorować. Najbardziej by jej się podobało, gdyby do końca życia nie zamieniła z nim ani słowa, ale nawet ona dostrzegała bezcelowość takiego uporu. Ponadto znajdowali się w powozie na południowym wschodzie Anglii i mieli za sobą długą podróż.
Była znudzona i wściekła, co nie jest dobrym połączeniem.
— Posągi są dziełami sztuki — powiedziała lodowatym tonem. — Sztuka jest piękna.
To skłoniło jej brata do uśmiechu.
— Sztuka może być piękna, gdy się na nią spogląda — zauważył z lekkim rozbawieniem. — Z drugiej strony, ty dla oka stanowisz niedorzeczny widok.
— Jest w tym jakiś sens? — spytała kąśliwie.
Wzruszył ramionami.
— Od sześciu godzin nie drgnęłaś nawet o cal.
Och. Nie powinien się do tego posuwać. Charlotta utkwiła swoje ciemne oczy w jego oczach ze srogim wyrazem, który powinien go przestraszyć.
— Noszę lyońskie jedwabie. Ozdobione szafirami z Indii. Przybrane koronką, która liczy sobie dwieście lat.
— I wyglądasz pięknie — powiedział. Wyciągnął rękę, by poklepać siostrę po kolanie, ale pospiesznie cofnął dłoń, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy.
Morderczy.
— W istocie zbyt wiele ruchów mogłoby sprawić, że szafiry podrą koronki — warknęła Charlotta. Dosłownie warknęła. — Chcesz, żebym podarła koronki? Chcesz?
Nie czekała na odpowiedź. Oboje wiedzieli, że nie o to chodzi.
— Jakby tego było mało — ciągnęła — suknia jest nałożona na uszytą na miarę konstrukcję z płyt rogowych wieloryba.
— Wieloryba?
— Tak. Wieloryba, bracie. Takie jakby zęby wielorybów. Wieloryby zginęły,żebym mogła tak wyglądać.
Słysząc to, Adolf parsknął śmiechem.
— Lottie…
— Nie mów tak — ostrzegła Charlotta. — Nie ośmielaj się nazywać mnie Lottie, jakbym cię obchodziła.
— No, Liebchen, przecież wiesz, że mnie obchodzisz.
— Czyżby? Naprawdę nie odnoszę takiego wrażenia. Wygląda na to, że związano mnie jak nagrodzoną maciorę i złożono na ołtarzu ofiarnym.
— Charlotto…
Obnażyła zęby.
— Wetkniesz mi jabłko w usta?
— Charlotto, przestań. Król cię wybrał. To wielki zaszczyt.
— Właśnie! — prychnęła Charlotta. — Dlatego jestem zła. Kłamstwa. Nie przestajecie kłamać.
Nie mogła tego znieść, tych niekończących się kłamstw. To nie był zaszczyt. Nie była przekonana, czym to było, ale na pewno nie zaszczytem.
Król Wielkiej Brytanii i Irlandii Jerzy III pojawił się znikąd (a raczej to jego ludzie przybyli, on sam nie raczył się pojawić) i nieoczekiwanie zdecydował, że ona, Zofia Charlotta z Mecklenburg-Strelitzów, zostanie następną królową.
Mecklenburg-Strelitz. Przebyli całą tę drogę do Księstwa Meklemburgii-Strelitz.
Charlotta kochała swój dom, z jego spokojnymi jeziorami i bujnymi zielonymi trawnikami, ale była również świadoma, że Meklemburgię-Strelitz uważano za jedno z najmniej ważnych państewek całego Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
Nie wspominając już o odległości. Doradcy króla musieli przepłynąć przez dziesiątki księstw i księstewek — z dziesiątkami księżniczek — zanim dotarli do Meklemburgii-Strelitz.
— Nie okłamuję cię, Charlotto — powiedział Adolf. — Takie są fakty. Zostałaś wybrana.
Gdyby Charlotta mogła poruszać się w fiszbinowym gorsecie, obróciłaby się natychmiast w jego stronę. Ale ponieważ nie mogła, zmuszona była ograniczyć się do lodowatego spojrzenia.
— I jakiż trudny był to wybór? — zapytała z naciskiem. — Czego potrzebują? Nikogo szczególnego. Kogoś, kto urodzi dużo dzieci. Kto umie czytać. Kogoś z ogładą towarzyską. Z królewską krwią z żyłach. Tylko tego wymagali.
— To coś znaczy, Liebchen.
— To nie jest wielki zaszczyt. I mogłeś im powiedzieć, by wybrali kogoś innego. Kogoś na tyle głupiego, by tego pragnąć.
— Nie chcieli kogoś głupiego. Chcieli ciebie.
Dobry Boże, on przecież nie jest aż tak tępy.
— Adolfie, zastanów się — przemówiła błagalnym tonem. — Dlaczego ja? Mógł mieć każdą. Każdą. A jednak przebyli cały kontynent, by znaleźć mnie. Musi istnieć jakiś powód.
— Ponieważ jesteś wyjątkowa.
— Wyjątkowa? — Zdumiała ją jego naiwność. Ale nie, raczej nie o to chodziło. Nie był naiwny, po prostu chciał ją udobruchać, jakby była nierozumnym cielątkiem, zbyt ślepym lub głupim, by rozpoznać zdradziecką sieć, która ją oplatała. — Jestem dla nich obca — powiedziała. — Oni są obcy dla nas. Nie możesz uważać mnie za aż tak niedouczoną. Istnieje powód, dla którego zechcieli mnie, z obcego kraju. I na pewno nie chodzi tu o moją wyjątkowość. Wiem, że ukrywasz przede mną prawdę, ponieważ od czasu, gdy o tym powiedziałeś, nie spojrzałeś mi w oczy.
Minęła chwila, zanim Adolf się odezwał. Gdy to uczynił, jego słowa okazały się nieprzydatne.
— To coś dobrego, Lottie. Będziesz szczęśliwa.
Popatrzyła na niego, na mężczyznę, którego, jak jej się wydawało, znała lepiej niż kogokolwiek innego. Był jej bratem, głową domu od śmierci ojca przed dziewięciu laty. Przysiągł ją chronić. Mówił jej, że jest dobra i wartościowa, a ona mu wierzyła.
Powinna była okazać się mądrzejsza. Był mężczyzną i jak wszyscy mężczyźni postrzegał kobiety jako pionki, które można przesuwać po całej Europie, nie myśląc o ich szczęściu.
— Nie masz o tym pojęcia — oznajmiła cichym głosem.
Nic nie odpowiedział.
— Oznajmiasz, że będę szczęśliwa, jakbyś mógł to wiedzieć. I jakby twoje czcze słowa zdołały to sprawić. Czy kiedykolwiek zapytałeś, czego pragnę? Nie, nie zrobiłeś tego.
Adolf westchnął z irytacją. Łatwo było dostrzec, że nadużywa jego cierpliwości. Ale nie dbała o to i gniew podsycał jej brawurę.
— Zawróć powóz — zażądała. — Nie zrobię tego.
Twarz Adolfa zastygła.
— Podpisałem umowę zaręczynową. Zrobisz to.
— Nie.
— Tak.
— Bracie. — Obdarzyła go odpychająco miłym uśmiechem. — Zawróć powóz albo zacznę podskakiwać. Chciałbyś wiedzieć, co się wtedy stanie?
— Jestem pewien, że mnie poinformujesz.
— Ten mój gorset, wykonany z najlepszych i najkosztowniejszych fiszbinów, jest dość delikatny. A także bardzo, ale to bardzo ostry. Ponieważ, rzecz jasna, jestem na bieżąco z modą, jest też mocno dopasowany. — Charlotta pstryknęła palcem w okolice talii, by to udowodnić, ale żart obrócił się przeciw niej. Straciła czucie w żebrach i równie dobrze mogła stukać w ścianę.
— Poluzujemy go? — zasugerował Adolf.
— Nie, nie zrobimy tego — syknęła. — Mam się zjawić jak na pokazie, co oznacza, że muszę tkwić w tym okropieństwie. I jeśli sprawiam zabawne dla ciebie wrażenie posągu, to dlatego, że nie mogę się poruszać. Nie, nie ośmielam się poruszyć. Suknia jest tak wytworna, że gdybym się zbytnio ruszała, mogłabym zostać posiekana i zakłuta na śmierć przez własną bieliznę.
Adolf zamrugał.
— Jakaż to uciecha być damą — mruknęła.
— Jesteś wytrącona z równowagi.
Miała ochotę go zamordować.
— Charlotto…
— To realna możliwość — powiedziała. — Poruszanie się. Rozważałam to. Wybranie śmierci zadanej przez własną bieliznę. Musi w tym być jakaś ironia, choć wyznam, że jeszcze jej nie dostrzegam. Komizm, tak. Ironia… nie jestem pewna.
— Charlotto, mówię poważnie, przestań.
Ale nie mogła. Jej umysł płonął. Jej wściekłość miała uzasadnienie, a ona sama była przerażona, z każdą milą mknąc ku przyszłości, której nie rozumiała. Wiedziała, co się dzieje, ale nie miała pojęcia dlaczego, a to sprawiało, że czuła się głupia i nieważna.
— Przed nami jeszcze chyba godzina drogi? — narzekała. — Jestem przekonana, że jeśli się postaram odpowiednio poruszać, uda mi się wykrwawić na śmierć, zanim dojedziemy do Londynu.
Adolf stłumił jęk.
— Jak mówiłem, jesteś wytrącona z równowagi. Pobudzona. Jak rozumiem…
— Rozumiesz? Naprawdę? Cieszę się, że to słyszę. Ponieważ nie jestem wytrącona z równowagi. Ani pobudzona. Jestem zła. I nie mogę oddychać. A wszystko dzięki tobie, bracie.
Skrzyżował ramiona.
— Zrobię to — ostrzegła. — Wyskoczę, nadzieję się na ten absurdalny gorset i wykrwawię na śmierć.
— Charlotto!
Wtedy wreszcie zamilkła. Adolf rzadko zwracał się do niej takim tonem. Tak naprawdę nie była pewna, czy kiedykolwiek to uczynił.
Na jej oczach znikł łagodny brat, zastąpiony przez surowego i potężnego diuka Mecklenburg-Strelitz. Było to niepokojące. Niezmiernie irytujące. I sprawiało, że małej dziewczynce, która wciąż kryła się w głębi jej serca, zbierało się na płacz.
— Wiem, że po śmierci mamy i taty powinienem był trzymać cię twardszą ręką — oznajmił. — Pozwalałem ci zbyt wiele czytać, pobłażałem twoim kaprysom i płochości. Tak więc ponoszę pełną odpowiedzialność za to, iż obecnie jesteś niezwykle uparta i mylnie sądzisz, że możesz podejmować decyzje. Nie możesz. Ja jestem twoim opiekunem. Tak to wygląda.
— Nie rozumiem, dlaczego nie mógłbyś po prostu…
— Ponieważ to jest Imperium Brytyjskie, a my jesteśmy małym niemieckim państewkiem! — wrzasnął.
Charlotta skuliła się w sobie. Odrobinę.
— Nie mieliśmy wyboru — zasyczał. — Ja nie miałem wyboru. Chcesz powodu? Dobrze. Nie znam go. Nie ma żadnego właściwego powodu. Tak naprawdę powód może być przerażający. Wiem, że nikt, kto wygląda jak ty lub ja, nigdy nie poślubił nikogo z tych sfer. Nigdy. Ale nie mogę tego kwestionować! Bo nie mogę zrobić wroga z najpotężniejszego narodu na ziemi. Sprawa jest przesądzona. — Pochylił się naprzód, pełen gniewu, zniecierpliwienia i może nawet rezygnacji. — Więc milcz, spełnij obowiązek wobec swego kraju i bądź szczęśliwa!
Charlotta wzdrygnęła się, ponieważ Adolf wreszcie nie kłamał. Jej skóra była brązowa. Brązowa jak czekolada, jak ciepły, głęboki kolor drewna. Nie musiała na własne oczy oglądać króla Wielkiej Brytanii i Irlandii Jerzego III, by wiedzieć, że jego skóra taka nie jest.
Dlaczego zatem? Dlaczego to robił? Wiedziała, co bladoskórzy Europejczycy mówią o ludziach takich jak ona. Dlaczego miałby „kalać” swą rasę związkiem z dziewczyną o mauretańskim pochodzeniu? Jej korzenie sięgały Afryki i nie trzeba było cofać się o wiele pokoleń, by je znaleźć.
Dlaczego chciał ją poślubić?
Co ukrywał?
— Liebchen — odezwał się Adolf. Westchnął i jego oczy złagodniały. Znowu był po prostu starszym bratem. — Przykro mi. Ale są gorsze zrządzenia losu niż zostanie żoną króla Anglii.
Charlotta przełknęła ślinę i popatrzyła na przesuwający się za oknem krajobraz angielskiej wsi. Był zielony i tętnił życiem. Pola i lasy, niewielkie wioski z ich urokliwymi kościółkami i głównymi ulicami. Uznała, że nie bardzo się różni od jej ojczystego, choć nie wypatrzyła ani jednego jeziora.
Czy to tak wiele, życzyć sobie jeziora?
— Czy kiedykolwiek powrócę do Schloss Mirow? — zapytała cicho.
Oczy jej brata nabrały tęsknego, może nawet nieco smutnego wyrazu.
— Zapewne nie — przyznał. — Nie zechcesz tego. Za rok staniemy się zbyt prostaccy jak na twój gust.
Charlotta doznała przedziwnego wrażenia, że gdyby była gdziekolwiek indziej, gdyby była kimkolwiek innym, mogłaby się rozpłakać. Wczoraj jej łzy popłynęły. Gorące i gniewne, przepełnione pasją młodości.
Ale teraz miała zostać królową. Nie płakała. Cokolwiek we wnętrzu istoty ludzkiej tworzy łzy, wywołuje szloch — zostało odcięte.
— Usiądź prosto — powiedziała. Wysunęła dłonie z jego rąk i oparła je mocno o kolana. — Narażasz na szwank moją suknię. Gdy tam przybędę, powinnam wyglądać doskonale, czyż nie?
Jej pałac czekał.
Przez większość czasu Jerzy nie miał nic przeciw byciu królem.
Korzyści były oczywiste. Miał więcej pieniędzy, niż jeden człowiek potrafiłby wydać, rozliczne pałace, które mógł nazywać domem, oraz istną flotyllę służących i doradców prześcigających się w zaspokajaniu każdego jego kaprysu.
Poranna czekolada z dokładnie trzema łyżeczkami cukru i odrobiną mleka? Natychmiast, Wasza Wysokość, na posrebrzanym spodku.
Egzemplarz The History of Succulent Plants Richarda Bradleya? Bez obaw, nie ma znaczenia, że książka ukazała się w 1739 roku, natychmiast ją wyszukamy!
Nieduży słoń? Pozyskanie go może potrwać kilka miesięcy, ale zaraz się tym zajmiemy.
Gwoli ścisłości, Jerzy nigdy nie zażyczył sobie słonia. Jakichkolwiek rozmiarów. Ale rozweselała go świadomość, że mógłby.
Tak więc bycie królem często sprawiało dużą przyjemność. Ale nie zawsze, a nie można było sobie pozwolić na narzekanie, ponieważ brzmiałoby się jak osioł, narzekając na to, że jest się królem.
Istniały jednak również pewne niedogodności. Na przykład, prywatność bywała w niepokojącym stopniu ograniczona. Jak teraz. Normalny człowiek mógłby cieszyć się goleniem przez lokaja, słuchając jedynie ptasiego śpiewu płynącego przez otwarte okno, ale do bawialni Jerzego wtargnęła wcześniej matka w towarzystwie jednego z doradców.
Żadne z nich nie zamierzało milczeć.
— Gdy od niej wychodziłam, dopasowywano jej suknię — powiedziała księżna Augusta.
— Wszystko jest w najlepszym porządku — mruknął lord Bute.
— Chce nosić jakieś szkaradzieństwo z Paryża. Z Paryża!
Bute skinął głową, w dyplomatyczny sposób nie wyrażając ani poparcia, ani sprzeciwu.
— Przypuszczam, że stolica Francji uznawana jest za centrum mody.
Jerzy zamknął oczy. To było naprawdę dziwne, ale ludzie zdawali się mówić bardziej otwarcie w jego obecności, gdy miał zamknięte oczy, jakby wówczas nie mógł ich słyszeć.
Nie była to sztuczka, którą często stosował; nie można było na przykład zamykać oczu, zasiadając na tronie czy przyjmując głowy państw. Jednak w takich okolicznościach, z ciepłym ręcznikiem spoczywającym na jego policzkach i gardle, gdy czekał na przybycie lokaja z pianą i ostrą brzytwą, mogło się to okazać całkiem pouczające.
Dyskusja jego matki z lordem Bute’em skupiła się na narzeczonej Jerzego, co nie miałoby aż takiego znaczenia, gdyby nie fakt, że jeszcze nie poznał narzeczonej, a ślub miał się odbyć za sześć godzin.
Takie jest życie króla. Ktoś mógłby pomyśleć, że pomazańcowi Bożemu wolno rzucić okiem na oblubienicę przed ślubem. Ale nie, król żenił się dla kraju, nie dla serca czy lędźwi. Tak naprawdę nie miało znaczenia, że nie zobaczy Zofii Charlotty Mecklenburg-Strelitz, zanim złożą przysięgę małżeńską. Ogólnie rzecz biorąc, może tak jest lepiej.
Jednak nadal był ciekaw.
— Poślubi angielskiego króla — mówiła jego matka. — Powinna włożyć angielską suknię. Widziałeś, jak była ubrana rano, gdy mi ją przedstawiono?
— Niestety, nie zwróciłem uwagi, pani.
— Ozdóbki i falbanki. Wszystkiego o wiele za dużo jak na przedpołudniowe przyjęcie. Szafiry. W środku dnia. A koronkę wykonały zakonnice. Zakonnice! Czy ona bierze nas za katolików?
— Jestem pewien, że chciała jedynie wywrzeć korzystne wrażenie na przyszłej teściowej — zaoponował Bute.
Księżna Augusta prychnęła.
— Ci z kontynentu. Wszyscy mają zbyt duże mniemanie o sobie.
Jerzy uśmiechnął się lekko. Jego matka urodziła się jako Augusta Saxe-Gotha-Altenburg. Nic nie mogłoby leżeć bardziej pośrodku kontynentu niż Gotha.
Lecz Augusta była księżną Wielkiej Brytanii od dwudziestu pięciu lat. Więcej niż przez połowę swego życia. Miała zostać królową, ale pozbawiono ją tego zaszczytu, gdy ojciec Jerzego, wówczas książę Walii, został uderzony w pierś piłką do krykieta i zmarł wkrótce potem. Korona opuściła pokolenie, przechodząc z dziadka na wnuka, a nie mając męża, który byłby królem, Augusta nie mogła być królową.
Jednakże poświęciła się temu krajowi. Księżna Augusta urodziła dziewięcioro książąt i księżniczek i dla nich wszystkich angielski był ojczystym językiem. Jeśli jego matka obecnie postrzegała siebie jako Brytyjkę, Jerzy uważał to za zrozumiałe.
— Jest jednak atrakcyjna — powiedział Bute. — Twarz ma przyjemną. I nosi się dobrze. Można by powiedzieć, że posturę ma królewską.
— Tak, oczywiście — przyznała Augusta. — Ale ma bardzo ciemną skórę.
Jerzy otworzył oczy. To było nieoczekiwane.
— Ziemia jest ciemna — zauważył.
Matka odwróciła się do niego. Zamrugała.
— Zejdź z obłoków na zie… — Urwała, nim powstała gra słów, co Jerzy przyjął z rozczarowaniem. Dość lubił kalambury, zamierzone czy nie. Podobało mu się to, w jaki sposób słowa się łączyły, i jeśli czasami jego zdania składały się z czterystu sześćdziesięciu trzech słów, był to już problem kogoś innego.
Był królem. Prawo do układania długich zdań przysługiwało mu od urodzenia.
— Co to ma — przemówiła ponownie jego matka, po pauzie, która nie wydawała się wystarczająco długa, by zawrzeć w sobie cały proces myślowy Jerzego — wspólnego z czymkolwiek?
— Kocham ziemię — odparł Jerzy, uważając to wyjaśnienie za wystarczające.
— Jak my wszyscy — mruknął Bute.
Jerzy go zignorował. Nie miał nic przeciw lordowi Bute’owi; przeważnie był pomocny, a obu łączyło zamiłowanie do nauk przyrodniczych. Ale bywał też niekiedy irytujący.
— Ziemia jest ciemna — powtórzył Jerzy. — Z niej wyrasta wszelkie życie, wszelka nadzieja. Jest ciemna. Jest piękna.
Matka wpatrywała się w niego. Bute także. Jerzy tylko wzruszył ramionami.
— Tak czy inaczej — ciągnęła nieustępliwie matka — nikt nam nie powiedział, że ona jest aż tak ciemna.
— To jakiś problem? — spytał Jerzy. Znowu zamknął oczy. Pojawił się Reynolds z brzytwą i w ten sposób było to znacznie bardziej odprężające. Choć logicznie rzecz biorąc, nikt nie powinien być zanadto odprężony, gdy brzytwa znajduje się w pobliżu królewskiego gardła.
— Oczywiście, że nie — odparła szybko matka. — Ja z pewnością nie dbam o kolor jej skóry.
— Przejęłabyś się, gdyby był fioletowy.
Cisza. Jerzy uśmiechnął się w duchu.
— Przyprawiasz mnie o migrenę — powiedziała wreszcie matka.
— W pałacu jest wielu lekarzy — zauważył usłużnie Jerzy. Było to prawdą. W pałacu było znacznie więcej lekarzy, niż ktokolwiek mógłby potrzebować.
Wyjąwszy króla, oczywiście. Król potrzebował licznych lekarzy. Zwłaszcza ten.
— Wiesz, że teraz nie dostanę migreny — powiedziała gniewnym tonem jego matka. — Doprawdy, Jerzy, mógłbyś pozwolić mi skończyć?
Skinął ręką. Królewski gest. Nauczył się go w młodym wieku i ten gest okazał się przydatny.
— Nie byliśmy przygotowani na to, że okaże się tak brązowa — oznajmiła matka.
— Rzeczywiście — przyznał lord Bute, nie wnosząc nic do rozmowy.
— I to nie schodzi.
Na te słowa oczy Jerzego otwarły się raptownie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki