Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Bieszczadach wszystkie ścieżki prowadzą do nowych początków.
Nowa powieść Magdaleny Kordel. O miłości odnajdywanej tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa…
Paulinka Kokoszka na co dzień organizuje wakacje dla innych, ale sama nie pamięta, kiedy ostatnio miała okazję naprawdę odpocząć. Postanawia to zmienić – udaje się w Bieszczady z ambitnym planem: cieszyć się pięknymi krajobrazami, spędzać romantyczne wieczory i... planować wspólną przyszłość z przystojnym Waldemarem. Sielankowy scenariusz szybko jednak sypie się jak domek z kart. Waldi okazuje się niewierny, a Paulina z zachwianą wiarą w miłość wyrusza samotnie na wakacje.
Na miejscu znajduje oparcie w serdecznych właścicielach pensjonatu. W otoczeniu wspaniałych widoków Paulina stopniowo odzyskuje równowagę i zaczyna odbudowywać poczucie własnej wartości. Pojawia się też Wojtek, ciepły i dowcipny przewodnik górski. Jednak i on skrywa tajemnice…
Czy w cieniu bieszczadzkich połonin nowa miłość ma szansę zakwitnąć?
Malownicza, wzruszająca i pełna ciepła opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca, nadziei i miłości tam, gdzie najmniej się ich spodziewasz.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Paulinka Kokoszka z zapartym tchem wpatrywała się w obrazek za oknem, jakby żywcem wyjęty z biuletynu biura podróży reklamującego wyjątkowe miejsca. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie, jak musi być tu pięknie o zmierzchu. Zobaczyła niebo, całe skąpane w odcieniach czerwieni, rudości i lśniącego szkarłatu. Zachodzące słońce obejmowało ciepłymi barwami szczyt góry, za którą za moment miało zniknąć. No, może „góra” w tym wypadku to określenie nieco na wyrost, bardziej pasował „pagórek” – poprawiła się w myślach i otworzyła oczy.
Góry, te prawdziwe, potężne góry widziała w oddali. Paulinka wytężyła wzrok i musnęła spojrzeniem majaczące na horyzoncie szczyty. Przez moment dała ponieść się pragnieniu, żeby w końcu pójść o krok dalej. Przestać jedynie patrzeć i ruszyć na szlak. Z plecakiem, namiotem, kuchenką turystyczną, na której co rano parzyłaby kawę. Taka kawa po nocy spędzonej w namiocie, z widokiem na góry musiała smakować bosko. I na pewno poza kawowym aromatem wyczuwało się w niej oszałamiający zapach wolności.
Ale chwilowo na marzeniach musiała poprzestać i zadowolić się podziwianiem gór z oddali. Tak jak robiła od zawsze. Choć zapewne ci wszyscy, którzy przychodzili do biura turystycznego, gdzie pracowała, byliby w niezłym szoku, gdyby się dowiedzieli, że ta dziewczyna, tak przekonująco opowiadająca o zaletach urlopu spędzonego w takich czy innych pasmach górskich, mówiąca o wędrówkach z zapałem przypominającym zakochanie, a o szlakach perorująca tak obrazowo, że niejeden dałby sobie uciąć rękę, nomen omen, ręcząc za to, że wielokrotnie przemierzyła je wzdłuż i wszerz – że ta dziewczyna tak naprawdę nie ma na swoim koncie żadnej górskiej wyprawy. Poza jedną wycieczką wiele lat temu, kiedy to z całą klasą pojechała do Zakopanego i ochoczo ruszyła na szlak. Niestety, ledwo przekroczyła wejście do Doliny Kościeliskiej, poczuła, że coś jest nie w porządku. Zaczęła boleć ją głowa, chwilę później brzuch i nie wiedzieć kiedy, pochylona nad piękną bujną roślinnością, zwracała wszystko, co zjadła na śniadanie. Nie minęło wiele czasu, a dołączyła do niej spora część grupy. Natychmiast podjęto decyzję, że chorzy mają ruszyć z powrotem w towarzystwie jednego z opiekunów. Dwóch pozostałych pomaszerowało w góry z tymi, których przykra dolegliwość ominęła. Prywatne śledztwo przeprowadzone przez obecnych na wyjeździe nauczycieli i rodziców ujawniło, że za grupowe zatrucie odpowiadają parówki. Od tamtego czasu Paulinka ich nie tykała. Resztę wycieczki przeleżała w łóżku. Na całe szczęście widok miała piękny, na Giewont. Podziwiała go więc z daleka, aż w końcu przekonała samą siebie, że właściwie, patrząc, też doświadcza i że może czerpać z tego mnóstwo radości. Była w swoim niepoprawnym optymizmie podobna do Pollyanny, ulubionej bohaterki książkowej. Niemal we wszystkim umiała znaleźć dobre strony i tak jej zostało aż do dziś.
Paulinka była nieuleczalną optymistką. Cieszyła się z tego, co los jej przynosił, a jak cieszyć się było trudno, to nieco koloryzowała fakty, żeby łatwiej było przetrwać cięższe chwile. Niewątpliwie przydawała jej się do tego bujna wyobraźnia, którą dysponowała w nadmiarze. I to zapewne dzięki niej umiała przekonywać klientów, by ruszali w góry. Z jakiegoś powodu tam właśnie ciągnęło ją samą. W przeciwieństwie do morza. Morze wydawało jej się trochę nudne, ot, ciągły szum, niekończące się plaże, mnogość ludzi, o których trzeba się potykać, i dzieci, a na nie trzeba było mieć ciągłe baczenie, żeby ich nie zdeptać, nie zgubić, przez przypadek nie pomylić i nie zabrać nie swoich. I nie było w tym ani grama przesady – Paulinka znała autentyczną historię, gdy rozgrzany nadmorskim słońcem i nieco otumaniony schłodzonym piwem tatuś zgarnął z plaży dwie radośnie pełzające po kocyku pociechy, zapakował je do wózka i dopiero w kwaterze zdenerwowana do granic matka odkryła, że wózek – a i owszem – jest ich, ale dzieci z całą pewnością nie. Nie dało się podważyć dowodów, bo w wózku leżało dwóch chłopców, gdy tymczasem oni byli szczęśliwymi rodzicami córeczek. Podobno po tym odkryciu matka najpierw dostała histerii, a potem napadu szału...
Tak, z całą pewnością morze było mniej atrakcyjnym wyborem niż góry. W górach takie incydenty się nie zdarzały. Przynajmniej Paulince nic nie było o tym wiadomo. Ale bywało i tak, że jakiś klient upierał się na „morze”, i wtedy nie było na to rady. W końcu „morze” też mieli w swojej ofercie...
W każdym razie, gdy tylko mogła, Paulinka konsekwentnie wybierała góry. Pogodzona z tym, że nie dla niej są szlaki, dojeżdżała do hoteli lub pensjonatów i co najwyżej wychodziła na taras lub wspinała się na leżak. Bała się pójść o krok dalej, bała się, że w rzeczywistości ta jej wielka miłość może ją rozczarować. Tak jak szczeniackie uczucie do uroczego i roześmianego geografa z liceum. Ależ on był przystojny! Miał ciemnobrązowe oczy, ciepłe, wręcz gorące. Pod jego spojrzeniem roztapiała się jak czekolada w upalny słoneczny dzień. Siedziała w pierwszej ławce, a on tak na nią patrzył, tak patrzył, że ach! Więc Paulinka, by sprawić mu przyjemność, uczyła się tej geografii jak głupia. Zasoby naturalne – jest, łańcuchy górskie – jest, rzeki, morza, doliny, kotliny – wszystko miała w małym paluszku! Wyrwana do odpowiedzi, recytowała wszystko bez zająknięcia, miała wrażenie, że on ją tym wzrokiem pochłania. I gdy w końcu w trzeciej klasie chciała zaprosić go na kawę, bo ktoś przecież musiał zrobić pierwszy krok, on, nie bacząc na jej gorące, płomienne uczucie, ożenił się z polonistką. O jakże sobie pluła w brodę! Ileż godzin spędzonych na beznadziejnej nauce zostało straconych, wszystko dla tego wiarołomcy! Chociaż sama przed sobą – a potrafiła być ze sobą szczera – przyznawała, że najbardziej intymne w jej związku z tym zdradzieckim geografem były momenty, gdy odpowiadała przy tablicy i patrzyła na niego w sposób absolutnie oczywisty i wymowny.
Po dwóch tygodniach od ślubu, podczas których tonęła w beznadziejnej rozpaczy, nieoczekiwanie doszła do wniosku, że w sumie to może i dobrze, że nic mu nigdy nie powiedziała o swoim płomiennym uczuciu. Ostatecznie wszystkie koleżanki twierdziły, że przynajmniej raz w życiu trzeba nieszczęśliwie się zakochać i że nikogo to nie ominie. A więc dobrze, że ona miała to już za sobą. Odkreśliła tę obowiązkową nieodwzajemnioną miłość i z głowy. Następnym razem powinno pójść lepiej, bo przecież niemożliwe, żeby jedna i ta sama dziewczyna zakochała się po raz kolejny bez wzajemności.
Bardzo dobrze, że tak ładnie i nieszczęśliwie się zakochałam, przekonywała samą siebie. Same plusy z tego! Nawzdychała się do woli, głupstw żadnych nie zrobiła, bo nie było kiedy, w końcu nigdy z nim nie zostawała sam na sam i chodziła do szkoły nader chętnie, bo mogła się tam napawać jego widokiem. Nawet w dni, kiedy nie miała geografii, wpatrywała się w obiekt westchnień na korytarzach. Uniknęła niechęci do szkoły, tyle dobrego.
Jedynym zgrzytem był ten nieszczęsny wykładany przez niewdzięcznika przedmiot! Na chorobę jej to było? Jej wiedza geograficzna była ogromna, ale co miała z nią począć? Czuła, że wyszła na tej geografii jak Himilsbach na angielskim...
– A czym tu się martwić? Od przybytku głowa nie boli – skwitowała jej niewesołe myśli babcia.
Paulinka zwierzyła się jej ze wszystkiego. Zapewne tak wielka szczerość miała ścisły związek z butelką wina, którą wcześniej wypiła razem z przyjaciółką i w ostatnim odruchu przytomności zamiast do domu powędrowała do babci. Rodzice, widząc ją w takim stanie, zapewne dostaliby zawału, a Paulinka stanowczo ani im, ani sobie tego nie życzyła. Nie była to zresztą jedyna przyczyna, dla której wybrała babkę na świadka swojego zejścia na złą drogę. Im mocniej wino szumiało jej w głowie, tym bardziej pragnęła mówić. Czuła ogromną potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, co przychodziło jej na myśl. Opowiedzenia każdego sekretu, wyspowiadania z niedorzeczności, jakie kiedykolwiek przemknęły jej przez głowę. I co tu dużo mówić, babka o wiele lepiej nadawała się na spowiedniczkę. Było pewne, że sarkastyczna i ironiczna starsza pani przymknie oko na alkoholowy wybryk wnuczki, bo sama miała na koncie sporo skandali i awantur. Poza tym kochała swoją Paulinkę nad życie i od zawsze nie tylko pobłażliwie traktowała jej wybryki, ale też w razie konieczności kryła Paulinkowe występki. Słuchała o nich z niezmąconym spokojem. Dokładnie tak samo się stało, kiedy wnuczka zwierzyła jej się z płomiennej miłości do geografa i czkając, wyznała, że była gotowa urodzić mu czwórkę dzieci, z których każde powiłaby w innym zakątku świata.
– Aha, i zapewne nazwałabyś je Północ, Południe, Wschód i Zachód. – Babcia śmiała się na całego.
– Oootyym nie myślałam – zabełkotała Paulinka. – Ale w sumie czemu nie – znów czknęła. – To by było lepsze niż zostanie z tą całą grafią, gołografią. Jak z ręką w nocniku!
– Eee tam, nie demonizuj. – Babcia wzruszyła ramionami i wetknęła jej w rękę szklankę, w której coś szumiało i musowało. – Zaszkodzić ci to nie zaszkodzi – dodała.
A Paulinka do dziś się zastanawiała, czy miała wtedy na myśli zawartość szklanki, czy jej imponująco rozległą wiedzę geograficzną. Najpewniej chodziło o jedno i drugie. Niebawem się okazało, że babcia jak zawsze miała rację, nieco ponad rok później Paulinka śpiewająco dostała się na wymarzone studia, między innymi dzięki świetnie zdanej maturze z chwilowo znienawidzonego przedmiotu.
I ta geografia towarzyszyła jej całe życie. W biurze turystycznym nikt tak jak ona nie umiał doradzić niezdecydowanym klientom. Wystarczyło, że rzucili kilka haseł, a ona już przed oczami miała mapę świata i bezbłędnie dopasowywała miejsce do ich oczekiwań. Lubili ją i cenili, bo potrafiła znaleźć im zupełnie nieoczekiwane kierunki podróży. Myśląc o tym, uśmiechnęła się bezwiednie, ale prawie natychmiast spoważniała. Po pierwsze, obiecała sobie solennie, że dziś nie będzie myśleć o pracy, a po drugie, zbocze pagórka, na które wciąż patrzyła, było coraz ciemniejsze. Robiło się późno.
Co prawda, jak powiedziała jej urocza pani zza baru, kuchnia przyjmuje zamówienia tylko do dziewiętnastej, ale posiedzieć sobie można i do dwudziestej, a czasem nawet do dwudziestej pierwszej. Było to oczywiście bardzo miłe, ale nijak nie rozwiązywało rodzącego się problemu. Było już bowiem sporo po osiemnastej, a wytęsknionego Waldiego jak nie było, tak nie było... A umówili się przecież na szesnastą! Fakt, że Waldi zawsze się spóźniał i że z Krakowa to jednak kawałek drogi, w pewien sposób działał na nią uspokajająco. Przynajmniej pół godziny temu jeszcze za mocno się nie denerwowała. Ale teraz zaczęła czuć coraz większe zniecierpliwienie pomieszane z niepokojem. Jednym haustem dopiła sączone od dwóch godzin, zupełnie już ciepłe piwo, skrzywiła się i sięgnęła do torebki po telefon.
No tak! Pogrążona w podziwianiu widoków za oknem i we wspomnieniach, zupełnie zapomniała, że wyciszyła dźwięk!
Cholera, pewnie dzwonił albo pisał i teraz denerwuje się moim milczeniem, myślała, gorączkowo grzebiąc w czeluściach torby. W końcu wyłowiła komórkę i spojrzała na wyświetlacz. Nic, żadnego powiadomienia, ani jednego nieodebranego połączenia. Nawet z pracy? Zmarszczyła brwi, ale natychmiast przypomniała sobie, że przecież Wiesia, starsza koleżanka, przyjaciółka nawet, z którą pracowały w biurze podróży, zapowiedziała, że skoro Paulinka bierze urlop, to ma odpocząć, i że ona zadba, by nikt jej nie przeszkadzał. Wprawdzie jej entuzjazm nieco ostygł, kiedy się dowiedziała, po co tak naprawdę Paulinka jedzie i jaki ma plan.
– Czyś ty zupełnie zidiociała? – zapytała, otrząsając się z osłupienia, w które wprawiło ją wyznanie koleżanki. – Mam nadzieję, że to jakiś ponury żart, bo w innym wypadku nie będę miała wyboru i będę zmuszona uznać cię za kompletną kretynkę! W dodatku zdesperowaną!
– Ale dlaczego od razu takie mocne słowa? Zidiociała kretynka? Zdesperowana? – powiedziała z urazą. – Przecież mu się nie oświadczam, na litość wszystkiego! Ja tylko chcę popchnąć sprawę nieco do przodu...
– Z tego, co mówisz, raczej to on ma ciebie popchnąć. I to z konkretnym rezultatem – przerwała jej Wiesia, krzywiąc się szpetnie. – Paulinka, po co ci to, dziewczyno, co? Tak się tego nie załatwia.
– Załatwia, załatwia. Szczególnie jak ktoś ma taki charakter jak Waldi! Żeby coś z tego wyszło, to po prostu musi się zadziać. Trzeba postawić go przed faktem dokonanym, bo inaczej to będę czekała w nieskończoność. On nawet na kolor koszuli nie może się zdecydować. Muszę wybierać za niego!
– O, bidulek, no naprawdę nie wiem, kogo żal mi bardziej, jego czy ciebie – sarknęła Wiesia. – A co się dzieje w dramatycznej sytuacji, jak ciebie akurat nie ma w pobliżu? Dzwoni i pyta: slipy granatowe, moja duszko, czy bokserki w osiołki?
– Wtedy zamyka oczy i losuje. – Paulinka nic sobie nie robiła z docinków. – I majtki wybiera sam. Kłopot ma z górną częścią garderoby. Zresztą nie o to w tym chodzi, to był tylko przykład, który miał ci uświadomić, dlaczego robię to, co robię!
– No a ja ci powtarzam, że głupio robisz! I to bardzo! Ale znam cię i wiem, że jak sobie coś umyśliłaś, to choćby skały srały, zrobisz po swojemu. A więc jedź w te góry, a ja dopilnuję, żebyś naprawdę miała wolne.
I jak widać na załączonym obrazku, dotrzymała słowa. Żadnych telefonów, żadnych maili. Nic. Dokładnie tak, jak miało być. Tylko Paulinka, Waldi i ten jej głupi, beznadziejny plan – mówiąc słowami Wiesi.
Paulinka nadal jednak nie rozumiała, dlaczego beznadziejny... Przecież chciała jedynie dać Waldiemu wspaniały i wyczekiwany przez wszystkich mężczyzn prezent. I tyle. To raczej piękne, a nie durne!
Westchnęła i jeszcze raz przynaglająco spojrzała na telefon. Osiemnasta piętnaście. Tym razem Waldi przeginał i nawet jej wytresowaną cierpliwość wystawiał na próbę. Wzięła kilka głębokich oddechów, nie mogła się denerwować. W końcu to miał być romantyczny wieczór, przy świecach, pysznym obiedzie, winie. W restauracji z widokiem na góry. W taki wieczór nie można się wściekać, bo irytacja jednak przeszkadzałaby w realizacji pięknego planu. Uspokoiła oddech i wybrała numer Waldiego. Dopiero po kilku kolejnych próbach i blisko piętnastu minutach dzwonienia w słuchawce rozległ się wyczekiwany głos.
– Tak, słucham? – Leżący w wymiętej pościeli mężczyzna był niezwykle przystojny. Wysoki i anielsko zbudowany, mógł trafić na okładkę modowego albo kulturystycznego magazynu dla panów. Albo o innej tematyce zgoła: dla pań. Nieco zarumieniona twarz wskazywać mogła, że to, co tak okrutnie obeszło się z pościelą, skończyło się chwilę temu. – Halo!
– Cześć, Waldeczku... – Głos Paulinki w telefonie był uwodzicielsko niski. – No, gdzie jesteś, kochany?
– Jak to „gdzie”? – W głosie Waldiego słychać było szczere zdziwienie. – W domu, miałem calla z Amerykanami, wiesz, ten big deal. Mówiłem ci.
– No ale przecież umówiliśmy się dzisiaj w Bieszczadach?! Przypominałam ci o tym tydzień temu, jak sobie życzyłeś. Mam nadzieję, że już wsiadasz w auto i do mnie jedziesz. – Niepokój w głosie Pauliny zdradzał panikę.
– No jak w Bieszczadach, słońce ty moje? Przecież zaraz będę gadał z Japończykami. Jak to sobie wyobrażasz? – Waldi przybrał taki ton, jakby mówił do niemądrego, rozkapryszonego dziecka.
– No, ale mówiłam ci przecież, że to niespodzianka! A ty...
– No mówiłaś, mówiłaś, coś tam wspominałaś, ale miałem wrażenie, że się konkretnie nie dogadywaliśmy, że to taki plan na jakąś dalszą przyszłość, a nie tak na serio raz-dwa... Zresztą sama przyznasz, że zazwyczaj te twoje pomysły od planu do realizacji mają spory rozbieg. – Waldi na widok wchodzącej do sypialni zupełnie nagiej ślicznej dziewczyny położył palec na ustach.
– Bo zawsze czekam, aż ty się zdecydujesz! Nie mogę przecież decydować za nas oboje, a ty zwykle się wykręcasz! Ale tym razem obiecałeś! I ja tutaj czekam jak jakaś...
– Oj, kochanie, to skoro już jesteś w tak pięknym miejscu i okolicznościach przyrody, to odpocznij sobie, należy ci się. – Przerwał zniecierpliwiony i zdecydowany nie dopuścić do kolejnych wyrzutów. Nie miał zamiaru psuć sobie nastroju. Może gdyby był sam, próbowałby ją jakoś udobruchać, a może nawet by tam do niej pojechał, kto wie? Była niezła w łóżku. Ale nie umywała się do tego wygłodniałego kociaka, który teraz czekał niecierpliwie na zakończenie rozmowy. A Waldi nie miał w zwyczaju pozwalać, by nagie dziewczyny z nogami do nieba na niego czekały.
– Waldi, jaja sobie robisz? Jak „odpocznij”? Jak...
– Pauli, kochanie, nie gorączkuj się tak. Może nie najlepiej wyszło, ale skoro tam jesteś, to skorzystaj. Już tak to wygląda, że żeby jedni mogli leniuchować, inni harują! Padło na mnie. Zamiast się złościć, doceń, jak się o ciebie troszczę! I wiesz co? Nawet przygotuję ci jakąś niespodziankę na powrót. Kiedy wracasz?
– Nie wiem, może dzisiaj. – Ku jego zadowoleniu udało mu się ją skołować. Słyszał to wyraźnie w jej głosie.
– Ale gdzie będziesz jeździć po nocy? Bez sensu. Poza tym skoro już masz urlop, to go wykorzystaj. No i jeszcze jedno, słyszę po głosie, że coś piłaś, prawda? Do kiedy masz coś wynajęte?
– Fakt, piłam. Piwo. A wynajęte mamy – to słowo wymówiła z naciskiem – do wtorku.
– No właśnie, szkoda, żeby przepadło. – Ręka Waldiego gładziła plecy blondynki, która położyła się obok i przeciągała jak kotka. – No to, Paulinko, rozłączamy się i ja dalej pracuję, a ty odpoczywaj, dobrze? Jak mi się uda, to dojadę, a jak nie, to jesteśmy na łączach. Mam tutaj górę roboty. – Waldi przewrócił oczami i spojrzał na śmiejącą się w kułak dziewczynę.
– No dobrze, załatw tych Japończyków i przyjedź – powiedziała z rezygnacją Paulina.
– Obiecać ci nie obiecam, w sumie to raczej bym na to nie liczył. A teraz naprawdę muszę kończyć. – Waldi z sekundy na sekundę coraz bardziej się niecierpliwił. Miał dość tej dyskusji. – Będę się odzywał – dorzucił na koniec.
– W porządku – wymamrotała do słuchawki, choć przecież nic w porządku nie było.
Paulina już nie słuchała. Odłożyła telefon na stół i otarła pojedynczą łzę, która wymsknęła się zdradliwie i potoczyła po policzku. A więc mnie wystawił, pomyślała ze smutkiem. Te jego tłumaczenia to oczywiste kłamstwo, dodatkowo grubymi nićmi szyte. Zagryzła dolną wargę i odruchowo sięgnęła po telefon. Już chciała wrzucić go do torebki, ale wyświetlacz zamigotał i okazało się, że nie tylko ona się nie rozłączyła, ale połączenia nie przerwał też Waldeczek.
A może chciał jej coś powiedzieć? Może cały czas mówi na przykład, że tylko żartował i że zaraz przyjedzie – Pollyanna znów dorwała się do głosu. Jak najszybciej przyłożyła telefon do ucha i zamarła. Po drugiej stronie wyraźnie słyszała kobiecy głos:
– Czyli miałeś z nią jechać w Bieszczady? Ale po co?
– No nie wiem, kolejny durny pomysł tej mojej dziuni. Gdyby mnie spytała, to powiedziałbym, że Lanckorona wystarczy. Po co wlec się taki kawał?
– Rzeczywiście o tym zapomniałeś?
– No co ty, mam pamięć jak słoń. Tylko że się z tym nie obnoszę. Wolę, żeby zawczasu się przyzwyczajała. Jak przywyknie, że się spóźniam albo że tak mam, że wszystko mi się myli, to głowy nie będzie suszyć, a ja będę wolny i swobodny. A w te Bieszczady to mi się upiornie nie chciało jechać. Poza tym w ten weekend byłaś dla mnie znów number one, kociaku! Chodź tu natychmiast!
Paulinka nie słuchała dłużej. Zszokowana nacisnęła czerwoną słuchawkę i przez moment, zastygła w bezruchu, wpatrywała się w ciemny już wyświetlacz. Czuła całą sobą, że jej stabilne i spokojne życie odjeżdża superszybkim pociągiem w najdalszą dal i raczej bezpowrotnie. Właściwie czego się spodziewała? W końcu to nie był pierwszy raz. Wiedziała o romansach Waldiego, taki koleś nie miał problemów z laskami, ale przecież obiecywał jej, że to się skończyło. On obiecywał, a ona głupia mu uwierzyła. W końcu czemu miała nie wierzyć, przecież mówił, to wiedział!
– Idiotka, idiotka, idiotka – wyszeptała, przymykając oczy.
Wiesia miała rację. Była kretynką i o mało co nie wpakowała się po uszy w gówno. Przecież miała ten swój plan, od którego za nic nie zamierzała odstąpić! Bo na co miała czekać, skoro on się zmienił, skoro miał kochać tylko ją! A tymczasem znów jakiś „number one”... I jeszcze kociak... Spojrzała na siedzącą przy stoliku tuż koło baru młodą kobietę o imponujących czarnych włosach, która siłą rzeczy musiała słyszeć rozmowę z Waldim, choć niczego nie dawała po sobie poznać.
– Przepraszam panią! – Paulina wychyliła się w jej stronę.
– Tak? – zapytała tamta, wstając. – W czymś mogę pomóc?
– To zależy. Wie pani, jak się czuje kobieta, która uświadomiła sobie, że jej ukochany partner to ostatnia świnia, a ona sama była tak głupia, że tej głupoty starczyłoby dla kompanii piechoty? – zapytała, nie bawiąc się w żadne wstępy ani w dyplomację.
Dziewczyna zamrugała gęsto, wyraźnie zaskoczona jej bezpośredniością, zmarszczyła brwi i spojrzała na Paulinkę badawczym wzrokiem. Widać zastanawiała się, czy odpowiedzieć zdawkowo, ale profesjonalnie, czy jednak przekroczyć granice zawodowej uczynności. To drugie nie zawsze się opłacało. Przekonała się nie raz i nie dwa, że za bycie empatyczną i wrażliwą czasem dostaje się niezłe wciry. W Paulince było jednak coś, co ją do niej przekonało, bo z jej twarzy zniknął uprzejmy uśmiech, a w zamian pojawiło się współczucie pomieszane z sympatią.
– Nie, ale mogę to sobie wyobrazić. No i z obserwacji, i doświadczenia zawodowego wiem, co w pierwszej chwili należy zrobić. Jak się jest kelnerką, to coś w rodzaju pierwszej pomocy. Ordynuję kieliszek wina.
– No nie wiem... – Paulinie strasznie podobała się ta knajpa, ale chyba jeszcze bardziej podobała jej się obsługująca gości dziewczyna. – Wino to zbyt szlachetny trunek, aby zmywać nim Waldiego... A macie whisky?
– Tak. Ale też szlachetne. – Dziewczyna śmiesznie zmarszczyła nos. – Może nie top topów, ale jednak... – Zawiesiła głos i rozłożyła ręce.
– Dużo rodzajów? – Paulinka wykazała ożywienie.
– Z sześć gatunków. – Dziewczyna spojrzała na bar. – A nie! Osiem!
– A napije się pani ze mną? Tłoku nie ma. W zasadzie to mam na imię Paulina, ale wszyscy mówią Paulinka, bo to przynosi szczęście – dorzuciła w zamyśleniu, jakby do siebie.
Kelnerka zerknęła na nią zaintrygowana. Miała ochotę o to imienne szczęście podpytać, choć to chyba nie był najlepszy moment.
– No to jak, napije się pani ze mną? Bo tak samej to jakoś niezręcznie – wdarł się w jej rozmyślania głos Pauliny.
– Nie mogę. – Pokręciła stanowczo głową. – Ale mogę z panią usiąść, jeżeli ma pani ochotę – dodała natychmiast, widząc na twarzy Paulinki rozczarowanie. – Aha, jestem Mirela i wszyscy mówią Mirela. Chociaż to w sumie niczego nie przynosi – zaśmiała się pod nosem.
– Tego akurat nie wiesz. Mirela do ciebie pasuje, wyglądasz mi na Mirelę, a to już o czymś świadczy – mruknęła Paulinka, wytężając wzrok w kierunku półki, na której pyszniły się butelki. – Wolałabym, żebyś mogła się ze mną napić, ale rozumiem, praca. Więc bądź tak miła i nalej z każdej z tych whisky po szklaneczce i zwyczajnie ze mną pogadaj. Wyglądasz na taką, przy której nie upija się na smutno – dorzuciła z ciężkim westchnieniem.
– Na pewno wiesz, co robisz? Osiem porcji? To grubo. A moje towarzystwo i zjadliwe poczucie humoru może i poprawi ci nastrój, ale od kaca nie uchroni. – Mirela spojrzała na nią znacząco.
– Dzięki za troskę, lecz podjęłam decyzję. Nie ma miękkiej gry i albo grubo, albo wcale! Dość półśrodków i zadowalania się czymkolwiek! W nowe życie zamierzam wejść z przytupem. A poza tym skoro wszystko się posypało, to jak ktoś tam śpiewał, tylko upić się warto.
– Jak tam sobie panienka uważa. W końcu klient nasz pan. – Mirela skłoniła się z uśmiechem i poszła przygotować szklaneczki.
Dwie godziny i ponad pół litra whisky później Paulinka w pół słowa oparła głowę o stół i zasnęła snem sprawiedliwego. Mirela patrzyła na nią, gęsto mrugając. Absolutnie się tego nie spodziewała, bo minutę wcześniej całkiem sensownie i roztropnie omawiały wady i zalety Waldiego. Zaletom nie poświęcały zbyt wiele uwagi, skoncentrowały się głównie na wadach, których Waldeczek miał całe mrowie. Rozmawiało im się świetnie, bo Paulince po whisky język się rozwiązał, a dowcip wyostrzył. Opowiadała wartko, płynnie, z ironią. Tym bardziej dziwne było to jej nagłe zaśnięcie.
Mirela najpierw delikatnie poklepała ją po ramieniu, potem, gdy subtelność zawiodła, potrząsnęła Paulinką nieco mocniej, ale żadna z tych prób nie przyniosła pożądanego efektu. Poddała się więc, wstała od stolika i poszła na zaplecze.
– Wojtuś – odezwała się przymilnie do chłopaka zagłębionego w lekturze grubego tomiszcza – sprawa jest...
– Yhym... – mruknął nieuważnie, nie odrywając oczu od książki.
– Wojtek, tu ziemia, haloo! – Podeszła bliżej i zamachała ręką tuż przed jego nosem.
– No już, czemu krzyczysz, przecież słyszę! Chciałem tylko dokończyć zdanie – mruknął. – Co się urodziło?
– W sumie to Paulinka. Ta pani, która siedziała przy stole obok okna. Byłbyś tak miły i odniósł ją do jej domku?
– Że co proszę? – Brwi Wojtka uniosły się tak wysoko, że Mirela miała wrażenie, że za moment wylądują gdzieś na środku jego głowy.
– Czego tu można nie rozumieć? Trzeba ją odnieść. Sama bym to zrobiła, ale niestety pomimo najszczerszych chęci nie dam rady, a ty jesteś przecież naszym wykidajłą, prawda?
– Z założenia tak, ale zawsze myślałem, że to polega raczej na tym, że wyrzucam awanturujących się gości. O dostarczaniu do domków tych, co posnęli, jakoś nie było mowy.
– Wojtuś, nie bądź taki drobiazgowy – zaśmiała się Mirela. – Ta Paulinka jest postury kurczaka, nawet nie zauważysz, że coś niesiesz. Zresztą chodź i sam zobacz, czy masz sumienie wyrzucić ją za drzwi i tam zostawić. – Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. – Ostatnia szklaneczka jej chyba zaszkodziła i biedaczka usnęła, i teraz nie mogę jej obudzić – dorzuciła, stojąc koło stolika, na którym spoczywała upojona Paulinka.
– No rzeczywiście, wypisz wymaluj, śpiąca królewna. – Wojtek z trudem ukrył rozbawienie. – Chyba sporo tych szklaneczek było. Czuć gorzelnią. – Sugestywnie pociągnął nosem.
– Fakt, piła z dużym zaangażowaniem. Trzeba będzie uzupełnić zapasy whisky, bo to była końcówka. – Mówiąc to, Mirela jeszcze raz poklepała Paulinkę po ramieniu, ale bez skutku. – No sam widzisz, że dokumentnie odpłynęła. Dasz radę ją przetaszczyć?
– Phi! Sama powiedziałaś, że to taki trochę kurczak. Oj, będzie ją jutro bolała głowa. Coś tak czuję. Który domek?
– Górna szóstka. Masz kluczyk. – Mirela podała leżący obok śpiącej Paulinki klucz. – Poczekaj, jeszcze torebka, przerzucę ci ją przez głowę, żebyś nie zgubił.
– A ty ze mną nie idziesz? – Pochylony nad stołem Wojtek na moment znieruchomiał.
– Jeśli muszę, to pójdę, ale trzeba tu jeszcze posprzątać, pozamykać. Jak będę wstawiała rzeczy do zmywarki, to w tym czasie trochę przewietrzę, żeby jutro na śniadaniu goście nam od tych alkoholowych oparów nie popadali. A jak pójdę z tobą, to okien przecież nie zostawię otwartych. Poradzisz sobie? – Spojrzała na niego błagalnie.
Wojtek omiótł spojrzeniem jej podkrążone, zmęczone oczy i westchnął. Mirela była na nogach od wielu godzin, została dłużej, bo widać nie miała serca wyprosić, w tej chwili chrapiącej i leżącej na stole, śpiącej królewny. Nie dziwił się, że poświęcenie kolejnych dwudziestu minut jej się nie uśmiecha. Siedząc na zapleczu, chcąc nie chcąc, słyszał co nieco z opowieści Paulinki. Poznając historię jej i niejakiego palanta Waldeczka, nie dziwił się, że przyjezdna tak się sponiewierała. Przez moment nawet miał wyrzuty sumienia, że podsłuchuje, ale po chwili sam się rozgrzeszył. Rozgrzana i napędzona whisky Paulinka mówiła tak głośno, że musiałby być kompletnie głuchy, żeby nie słyszeć tego, co opowiada. Było w tej historii coś takiego, co sprawiało, że Wojtek miał szczerą ochotę znaleźć tego całego Waldeczka i porządnie obić mu gębę. Nie znał Paulinki, ale i tak wzbudziła w nim sympatię. Może dlatego, że się nad sobą za bardzo nie roztkliwiała. A może dlatego, że i owszem, obgadywała tego swojego pożal się Boże chłoptasia, w sumie to nie zostawiła na nim suchej nitki, ale jakimś cudem robiła to z ogromną klasą. Przy okazji nie oszczędzając też siebie. Była uczciwa, a to Wojtek bardzo cenił. Widać Mirela czuła podobnie, bo z całą pewnością nie zostawałaby po godzinach i nie dotrzymywałaby towarzystwa turystce tylko dlatego, że ta miała ciągoty do alkoholu. Ta cała Paulinka i ją musiała bardzo ująć. Co nie zmieniało faktu, że teraz Mirela była wykończona. Nawiasem mówiąc, już od dłuższego czasu powinna być w drodze do domu. Płaciła za swoje dobre serce i patrząc na jej bladą twarz, musiałby być kompletnie pozbawiony uczuć, żeby jej nie pomóc.
– Pewnie, że dam radę. Tylko wiesz co, w takim razie zataszczę naszego gościa na miejsce i pójdę już do siebie. Bez sensu, żebym wracał. Może być?
– Jasne. Ja tu wszystko pozamykam. Dobranoc, Wojtuś. – Mirela uśmiechnęła się do chłopaka.
– Pa! O matko, całkiem wypasiony ten kurczak – jęknął, zarzucając sobie Paulinkę na ramię.
Dziewczyna mruknęła coś niezrozumiałego, ale nie otworzyła oczu. Trochę jakbym dźwigał worek zboża, pomyślał z rozbawieniem, zbliżając się do domku numer sześć. Dobrze, że nie pada. Po pierwsze, nasza panna całkowicie by przemokła i jeszcze musiałbym ją przebierać, a tego stanowczo wolałbym uniknąć, a po drugie, w końcu zrobię swoje wymarzone zdjęcia – zerknął na ciemne niebo, na którym pysznił się wielki, okrągły księżyc w pełni.
– Idealne warunki, zero chmur, niebo jak złoto – mruknął pod nosem i zapewne gdyby nie to, że ręce miał zajęte, to zatarłby je z zadowoleniem.
Sapiąc, wdrapał się po wąskich schodach na taras i otworzył drzwi. Może i kurczak, ale jednak było co nieść. Wtarabanił się do środka i położył nadal śpiącą dziewczynę na łóżku, zsuwając buty z jej stóp.
Przez moment przyglądał się jej ze współczuciem, na które mógł sobie pozwolić, bo przecież nikt go nie widział. Sądząc po liczbie pustych szklanek i butelek, jutro będzie miała ciężki dzień. W końcu piła jak starzy bieszczadnicy, ludzie Bieszczad, o których opowiadał ojciec. No, tylko że oni pili bimber i byli chłopami wielkimi jak buki albo niedźwiedzie, a nie dziewczyną postury wyrośniętej sikorki!
Biorąc pod uwagę, ile wlała w siebie tego świństwa, to pewnie będzie pijana ze dwa dni, pomyślał. Przynajmniej nie będzie miała siły na rozpamiętywanie tego, co się wydarzyło. Chociaż zapewne ledwo się obudzi i już będzie żałować każdej kropli, którą w siebie wlała.
Już miał wychodzić, ale zawrócił spod drzwi. Sięgnął po leżący na fotelu koc i otulił nim coraz mocniej pochrapującą dziewczynę. Jak mały miś – przemknęło mu przez głowę. Zaśmiał się pod nosem i zbliżył do wyjścia. W pół kroku zatrzymały go dobywające się spod koca dziwne dźwięki. Obrócił się ku niej i zobaczył, że choć się nie obudziła, to wykonuje konwulsyjne ruchy.
– Noż kurna, tylko tego mi brakowało! A jak ona, do cholery, jest chora, bierze jakieś leki, ma padaczkę?! – Przez głowę przebiegły mu niepokojące myśli i natychmiast zawrócił.
Dziewczyna w tym czasie zdążyła rozkopać koc i nadal śpiąc, miotała się po łóżku. Wojtek z niepokojem pochylił się nad nią, usiłując wygrzebać z pamięci, co na litość wszystkiego robi się w przypadku ataku epilepsji. Ale coś mu nie pasowało. Z namysłem wpatrywał się w leżącą i w końcu dotarło do niego, co Paulinka wyczynia. Ni mniej, ni więcej, walczyła ze spodniami, które najwyraźniej usiłowała zdjąć.
– No, nie! Nie, nie, nie! – jęknął Wojtek.
Wlała w siebie tyle płynu, że zapewne chciało jej się do łazienki. Jak ją tu zostawię, to niechybnie zleje się w łóżko – dotarło do niego.
– No cóż, jak mawiała mama, jak się powie „A”, to potem trzeba przejść do „B” – mruknął i zaciskając zęby, pochylił się nad Paulinką, przytrzymał ją stanowczym ruchem i rozpiął jej spodnie.
Starając się nie patrzeć, nieco je zsunął, po czym szybkim ruchem, łapiąc za materiał u kostek, niemal wytrząsnął dziewczynę z nogawek.
– Oż, kurwa! – wyrwało się mu.
Tego nie był w stanie przewidzieć. Wprawdzie słyszał, siedząc na zapleczu, sporo, ale w swoich zwierzeniach Paulinka nie dotarła do tak intymnych szczegółów, mówiących o tym, że tego dnia postanowiła paradować w spodniach bez bielizny. Waldi bardzo to lubił, a ona przecież tego wieczoru postanowiła dać mu wszystko, czego pragnął. Nawet to, o czym jeszcze nie wiedział, że jest jego marzeniem. W efekcie co miał zobaczyć Waldi, stało się udziałem Wojtka. Dwa krągłe, zgrabne pośladki na chwilę przykuły jego wzrok, który jakoś nie bardzo chciał się odwrócić.
Jak na sikorkę miała bardzo dużo atutów. Krągłości dokładnie tam, gdzie trzeba i ile trzeba. Stary, nie idź tą drogą, nakazał sobie w duchu, biorąc się w garść i łapiąc gramolącą się z łóżka, półprzytomną Paulinkę za łokieć.
– No co tam, księżniczko, pewnie wybierasz się do łazienki? – zagadał, holując ją w stronę odpowiedniego pomieszczenia i na wszelki wypadek wbijając wzrok w sufit. Trzeba by było odmalować, odnotował, ślizgając się spojrzeniem po ścianie wokół lampy.
– Eee, bryy, sku – dobiegło go spod ramienia.
– Tak, tak, siku – powiedział uspokajająco, otwierając klapę sedesu.
Gdybym wiedział, jak to się skończy, za nic nie zrezygnowałbym z towarzystwa Mireli, pomyślał, gdy udało mu się odprowadzić Paulinkę do łóżka. Czym prędzej po raz drugi tego wieczoru przykrył śpiącą dziewczynę kocem. Paulinka skomentowała jego poczynania aprobującym mruknięciem, zwinęła się w kłębek i spała dalej w najlepsze. Wojtek odetchnął i wreszcie opuścił domek.
Dobrze, że założyliśmy zamki zatrzaskowe – pomyślał, zamykając cicho drzwi. Głupi ten jej Waldi, że aż strach – przemknęło mu przez głowę.