Kochankowie Burzy. Tom 11: Dopóki jest nadzieja - Elżbieta Gizela Erban - ebook

Kochankowie Burzy. Tom 11: Dopóki jest nadzieja ebook

Elżbieta Gizela Erban

4,7

Opis

Kochankowie Burzy to monumentalne dzieło życia Elżbiety Gizeli Erban. Porywająca opowieść o wielkiej miłości, dla której tło stanowią wydarzenia poprzedzające wybuch powstania styczniowego. Śledząc losy młodziutkiej Niny, czytelnik przenosi się do czasów, gdy honor i obowiązek wobec Ojczyzny były cenniejsze niż własne życie. Autorka w obrazowy sposób odwzorowuje panujące wtedy nastroje, mody oraz realia codzienności. Wyczarowuje przed naszymi oczami dawno miniony świat, pełen zarówno wystawnych balów, jak i krwawo tłumionych zamieszek. Świat mało znany dla wielu czytelników, a jednocześnie urokliwy jak sceneria ziemiańskiego dworku i pasjonujący jak najbardziej wciągająca salonowa intryga.

Czas popowstaniowej żałoby trwa tak w całej Polsce, znajdującej się pod zaborami, jak i w sercu Niny Klonowieckiej, tkwiącej w szponach rosyjskich władz. Z jednej strony gnębi ją konieczność ciągłego meldowania się na posterunku żandarmerii oraz brak wieści o i od najbliższych krewnych i przyjaciół. Z drugiej targa nią tęsknota za dawno niewidzianą córką, oraz ciekawość tego, kto, za pośrednictwem ambasady Wielkiej Brytanii jej poszukuje, i w jakim celu. Jedynym rozwiązaniem wszelkich problemów zdaje się być wyjazd do Warszawy i próba nawiązania kontaktu z zagranicą. Czy Ninie sztuka ta się powiedzie i zdoła uciec pilnującym jej oprawcom? Czy dotrze do Warszawy, a potem do wymarzonej Francji, czy też los po raz kolejny z niej zakpi, zmuszając do podjęcia decyzji, których będzie żałowała do końca życia? Czy wygra serce, czy zdrowy rozsądek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (67 ocen)
51
12
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TAMI21

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna powieść otwierająca oczy na powstanie styczniowe. Aż prosi się o ekranizację. E.G Erban była świetną pisarką.
20
elawoz

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam te powieść, przypomina nam czytelnikom o sprawach, o których już dawno zapomnieliśmy. jak wiele wycierpieli ludzie, którzy musieli zyc pod zaborami. Wielu ludzi urodziło się w niewoli, zawdzięczając swoje polozenie niefrasobliwym politykom, którzy myśląc o własnych interesach doprowadzili Polskę do takiego stanu. My czytając takie powieści powinniśmy wyciągnąć własne wnioski. Wolności nie dostaje się na zawsze, trzeba dbać o to by jej nigdy nie stracić.
10
jadzia40

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała wszystkie tomy
10
Gardenia33

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza saga jaką przeczytałam.
10
Dorota12_

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniala
10

Popularność




Redakcja

Bartosz Szpojda

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Fotografia na okładce i grafiki na stronach rozdziałowych

©KathySG/shutterstock.com, William Merritt Chase/si.edu, Harry T. Peters/si.edu

Redakcja techniczna, składiłamanie

Damian Walasek

Przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Magda Zimna

[email protected]

Wydanie I w tej edycji, Chorzów 2024

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. + 48 600 472 609, + 48 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2022

tekst © Elżbieta Gizela Erban

ISBN 978-83-8293-195-2

O roku świętych błędów! O roku szaleństwa!

Próżno cię wyklinały rachuby trzeźwości,

Ostało ziarno gniewu w oczach potomności,

Aż kłosem wybujało na polach zwycięstwa.

Twe echa, wielki roku, to sumień kołatka,

Co nie dała do reszty gnuśnieć w niewoli.

Benedykt Hertz,1863

Rozdział 1

Wiosna tego roku była zimna i wilgotna. Często padały deszcze, a rzeka Mleczna wezbrała i pędziła szeroko rozlana, tocząc błotniste fale. Nawet w maju palono w piecach. Jaga narzekała na łamanie w kościach, Nina coraz częściej pokaszliwała, przesiadując całymi dniami nad haftem, i czuła, jak drętwieją jej stopy. Brakowało jej słońca i ruchu na świeżym powietrzu. Niania martwiła się jej mizernym wyglądem, obawiając się, że może zachorować na suchoty.

Z niecierpliwością oczekiwały lata, aby wynajętą furką jechać do pobliskiego Kosowa, odetchnąć świeżym, leśnym powietrzem i od miejscowego pszczelarza kupić słoik znakomitego miodu. Rzadko pozwalały sobie na taką wycieczkę, bo Nina, z niezwykłą u niej oszczędnością, ciułała pieniądze, przeznaczając je na ewentualne koszta wymarzonej ucieczki z kraju. Myśl o wyjeździe za granicę nie opuszczała jej, stając się niemal obsesją.

Pewnego zimnego majowego wieczoru siedziały przy stole, pracując nad ślubną suknią córki pewnego bogatego ziemianina, a panna Eugenia umilała im tę żmudną pracę, czytając na głos śliczną i naiwną książeczkę pani Klementyny z Tańskich Hoffmanowej Pamiętnik Franciszki Krasińskiej. Pochylone nad śliskim białym atłasem słuchały dziejów polskiej hrabianki, która miała szczęście, a może nieszczęście, poślubić Karola Wettina – księcia Kurlandii, królewicza polskiego, syna króla Augusta III, elektora saskiego oraz arcyksiężniczki austriackiej, Józefy Habsburg. Małżeństwo okazało się nieudane i biedna Franciszka całe życie czuła się nieszczęśliwa, tęskniąc za swoją ojczyzną i poświęcając się wychowaniu jedynej córki. Przez małżeństwo córki skromna polska hrabianka Krasińska miała w przyszłości stać się babką królów Sycylii i Włoch.

Książka była napisana interesująco, przenosząc czytelnika w czasy dawnej Rzeczypospolitej szlacheckiej i panie słuchały jej z zainteresowaniem. Wszystkie jednocześnie podskoczyły na krzesłach, kiedy ktoś mocno zapukał do drzwi. Nina doznała wrażenia, że żołądek podchodzi jej do gardła i mimo woli cała się skuliła. „Umrę! – pomyślała. – Jeżeli przyszli po mnie, nie wytrzymam tego!”. Panna Eugenia odłożyła książkę i poszła do kuchni otworzyć drzwi.

– Jakiś pan do pani Niny – oznajmiła, wchodząc do pokoju. – Proszę, niech pan wejdzie.

Za nią pojawiła się ciemna sylwetka wysokiego mężczyzny. W miarę jak wchodził w krąg światła lampy, oczy Niny rozszerzały się ze zdumienia i radości. Nagłym ruchem zerwała się z krzesła, odrzucając haftowany bryt sukni, i wybuchnąwszy płaczem i śmiechem, objęła go za szyję.

– Doktorze! – łkała, wycierając dłonią mokre policzki. – Kochany panie Ignasiu, nareszcie pan wrócił! Straciłyśmy już nadzieję, że kiedykolwiek pana zobaczymy. Wypuścili pana?

Setkowicz był tak zaskoczony tym spontanicznym powitaniem, że nie wiedział, co ma zrobić z rękami i jak się zachować. Uśmiechając się nieśmiało, próbował zdjąć jej kurczowo zaciśnięte ramiona ze swojej szyi. Mira także wydała głośny okrzyk radości, rzucając się do niego i czekając cierpliwie, kiedy wyzwoli się z ramion Niny.

– Nino! – upomniała ją niania. – Udusisz pana doktora! Nie wypada.

Wstydliwy uśmiech nie schodził z ust Setkowicza. Zdołał w końcu delikatnie odsunąć Ninę od siebie na przyzwoitą odległość i rewanżując się, lekko poklepał ją po łopatce.

– No, już dobrze, nie trzeba płakać. Przecież jeszcze mnie nie zakatrupili – odezwał się dawnym, szorstkim tonem, ale jego wąskie czarne oczy patrzyły na nią z czułością.

Przywitał się serdecznie z pozostałymi paniami i zwrócił się ponownie do Niny, przypatrując się jej z uwagą.

– Nie wygląda pani zadowalająco. – Potrząsnął głową, widząc jej bezkrwistą twarz i ciemne kręgi pod oczami. – Chorowała pani? A co porabiało moje dzielne kurczątko? – zwrócił się do Miry. – Zawsze takie czupurne?

Uszczęśliwiona i zarumieniona Mira skinęła głową i pobiegła do kuchni, by nastawić wodę na herbatę i przygotować coś do zjedzenia. Nina prędko nakryła stół białą serwetą i z małego czajniczka nalała do szklanek mocną esencję. Po chwili Mira wróciła do pokoju, niosąc duży półmisek pełen kanapek z wędliną i położywszy na krześle miękką poduszkę, usadziła na nim Setkowicza, troszcząc się o niego jak o małe dziecko.

– Na miłość boską, panie doktorze, co pan sobie wyobrażał? – strofowała go łagodnym głosem. – Tyle czasu pozostawił nas pan bez żadnej wieści o sobie. Kiedy pan wyszedł z więzienia? My tu zamartwiałyśmy się o pana. Ninka nawet pisała do generała Czengierego, błagając o uwolnienie pana. Pewnie niewiele to panu pomogło?

– Tego nie wiem, bo nikt nic mi nie mówił. Ale wypuścili mnie już dosyć dawno, jeszcze w styczniu. Nie mogłem wcześniej przyjechać, bo byłem trochę niezdrów. Raz napisałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi.

– Cała moja korespondencja jest konfiskowana – wyjaśniła Nina. – Na co pan chorował, panie Ignasiu? Gdzie pan przebywał do tej pory?

Zauważyła, że był bardzo wychudzony i pożółkły z braku ruchu na świeżym powietrzu. Ale on, jak zwykle, nie przejmował się swoim wyglądem.

– Siekielscy przygarnęli mnie i wykurowali. To prawdziwi przyjaciele, nikogo nie pozostawią w biedzie – odparł, dmuchając na gorącą herbatę i pijąc ją łapczywie, nie zważając, że parzy sobie przy tym usta. – Wypuszczono mnie z kozy, bo chłopi bardzo hałasowali, a Rosjanie liczą się z nimi, posługując się chłopstwem jak straszakiem na dziedziców. Władze carskie myślały i myślały, aż w końcu doszły do wniosku, że lekarz, który ratuje chorych chłopów i kozaków, nie może być buntownikiem! – zaśmiał się, ukazując drapieżne białe zęby. – Oni jednak, przy całej swojej azjatyckiej przebiegłości, mają ograniczoną zdolność rozumowania. Nawet nie przyszło im do głowy, że lekarzowi nie wolno odmówić pomocy nawet wrogowi.

– Bo sądzą po sobie – wtrąciła panna Eugenia. – Rosyjscy lekarze odmawiali pomocy rannym powstańcom.

– Bywało, ale nie uogólniajmy sprawy – mruknął. – Ale co tam, najważniejsze, że jestem już wolny i podejmuję pracę w tutejszym szpitalu. Mam dla pani Niny listy od pani Zofii, panny Wąsockiej i pani Bini, która dla ostrożności skierowała list na adres swego dzierżawcy. – Wyjął z kieszeni garść pomiętych kopert i wręczył je Ninie, a następnie zabrał się do jedzenia, w mgnieniu oka opróżniając półmisek.

Nina przez mgłę łez przypatrywała się wzruszona jego zapadniętym skroniom i gęstym czarnym włosom, przyprószonym siwizną. Jego ciemne ogniste oczy nie płonęły już dawnym zapałem, były przygaszone i smutne. Przypomniała sobie, jak podtrzymywał ją na duchu w najcięższych chwilach powstania, gdy była załamana i bliska szaleństwa. Jak wyrwał ją śmierci, okazując jej w chorobie kobiecą wprost delikatność i serdeczność. Poświęcał się dla niej i nie wątpiła, że nadal ją kocha. Sama także go kochała jak najdroższego przyjaciela i wyrzucała sobie, że nie potrafi pokochać go jak kobieta mężczyznę, odpłacając miłością za miłość.

Panie ogromnie wzruszył jego nienasycony apetyt. Panna Eugenia podreptała do siebie po kruche ciasteczka. Mira wyszła do kuchni, aby pomóc Jadze przygotować gorącą kolację. A Nina, lekceważąc wymogi dobrego wychowania, zamknęła za sobą szczelnie drzwi pokoju, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Jagi, zapowiadające nadchodzącą burzę.

– Chcę z panem porozmawiać bez świadków – powiedziała otwarcie, siadając na łóżku, i poklepała materac, wskazując mu miejsce obok siebie.

Już to samo było pogwałceniem wszelkich norm obyczajności i żadna szanująca się dama przenigdy nie odważyłaby się posadzić obcego mężczyzny na swoim łóżku. Ale ona już dawno wzgardziła konwenansami. Nie ukrywając niczego, opowiedziała Setkowiczowi oswojej rozpaczliwej sytuacji i szykanach żandarmerii. Tylko jemu jednemu zwierzyła się z okropnych przeżyć doznanych na balu i pokazała mu wierszowany paszkwil. Kiedy zamilkła, podniósł na nią wzrok pełen zrozumienia i troski.

– Bardzo pani współczuję, ale co pani po tym? – szepnął, splatając mocno obie dłonie. Pomimo głodu i choroby, zachowały piękny kształt. Palce miał długie, smukłe i mocne – prawdziwe dłonie artysty.

Nina ze wzrastającym niepokojem wyczytała na jego twarzy udrękę bezsiły.

– Jak to? – zawołała wzburzona. – Przecież obiecał mi pan pomoc w ucieczce. Liczyłam na to, panie Ignasiu. Ta myśl podtrzymywała mnie na duchu w najcięższych chwilach.

Pochylił głowę, nie mogąc znieść spokojnie jej skarg.

– Za długo siedziałem w więzieniu. Straciłem dawne kontakty – westchnął. – Wtedy, w Bodzentynie, wszystko było załatwione, ale pani została aresztowana. Pieniądze przepadły, a mój znajomy zniknął. Może został uwięziony albo uciekł za granicę? Nie wiem. Teraz już nie mogę pani pomóc. Po prostu nie mogę! – wybuchnął, rozdrażniony własną bezradnością. – Muszę patrzeć bezsilnie, jak pani się męczy.

Ściągnął brwi i siedział z ponurą miną, a serce Niny ścisnęło się pod wpływem bolesnego zawodu. Spodziewała się innych słów od niego i jeszcze jedna nadzieja rozwiała się jak dym.

– Więc co ja mam zrobić? – spytała, z desperacją wpatrując się w jego przygasłe oczy. – Przecież nawet śmierć jest lepsza od takiego życia. Nie wytrzymam już długo tych potwornych przesłuchań, ordynarnych obelg, jakimi mnie obrzucają, strasznych balów i równie okropnych wierszyków wkładanych mi w drzwi. Żyję w ciągłej niepewności i obawie, że pewnego dnia przyjdą po mnie i ześlą pod biegun. Nie chcę już być suką i polską dziwką. Dawniej ostrzegał mnie pan przed obłędem, a ja bałam się tego. Ale teraz, kiedy jest mi tak źle i znikąd nie widzę ratunku, uciekam w marzeniach do Makowa i przez pewien czas żyję w innym świecie. W moim ukochanym świecie! – Uniosła ręce i chwyciła się z głowę.

Setkowicz, przerażony błędnym wyrazem jej oczu, pochwycił ją za obie ręce i ścisnął je mocno, aż do bólu.

– Nie! Proszę tego nie robić! – krzyknął. – Lepiej kląć, wrzeszczeć i rzucać talerzami o ścianę. Niech pani nie wraca wspomnieniami do tamtych czasów, bo zgubi się pani. Nie ma powodu przejmować się wypocinami jakiegoś kretyna, który chciał pani dokuczyć. Żyje pani godnie i to wystarczy. Ale czy nie ma pani nikogo, kto chciałby pani pomóc?

Przyszedł jej na myśl Orlewicz. On miał znajomości wśród dawnych powstańców, będąc kurierem Rządu. Był także zamożny i posiadał dobre układy z naczelnikiem wojennym. Tylko że Orlewicz liczył na małżeństwo z nią, więc nie mogła prosić go o pomoc, nie dając nic w zamian.

– Nie, panie Ignasiu. Nie mam nikogo. Jeśli dłużej pozostanę w kraju, oni mnie po prostu zamęczą. Albo naprawdę zwariuję.

– Pani Nino, może jednak przypomni pani sobie jakiegoś wpływowego znajomego? – badał, obserwując ją spod przymkniętych powiek. – Czy nie zapomniałapani o kimś?Przecież dawniej spotykała pani różnych ludzi, którzy mają jakieś znaczenie na carskim dworze – napomknął, pamiętając o ironicznej uwadze szefa żandarmerii.

– O, naturalnie, że znałam wiele osób wybitnych, ale oni są w niełasce, na wygnaniu lub nie żyją. W końcu, kogo ja mogę dziś obchodzić? – zapytała ze smutkiem i skuliła ramiona, jak zmęczony ptak skrzydła.

Setkowicz z nieukrywanym wzruszeniem wpatrywał się wjej twarz, bladą i przygnębioną, z której zniknęły śliczne zalotne dołeczki odbierające mu dawniej rozum. Szczupłe policzki były zapadnięte, a wielkie oczy, w cieniu gęstych rzęs, bezgranicznie smutne. Odruchowo uniósł jej rękę do ust i ucałował. Nie spuszczał z niej wzroku pełnego miłości, a jego dłoń trzymająca jej rękę w uścisku była gorąca. Widok jej ponownie wzniecił w nim ukrywane, jak grzech śmiertelny, pragnienie. Nina spostrzegła to iserce mocniej uderzyło w jej piersi. Zarumieniła się i najdelikatniej, jak tylko umiała, cofnęła rękę z jego uścisku.

– Zaraz, przecież wspomniała mi pani, że ktoś pilnie pani poszukuje – rzekł, przerywając moment niezręcznej ciszy.

– No właśnie! – Ożywiła się, odzyskując odrobinę nieśmiałej nadziei. – Ach, panie Ignasiu, gdybym tylko mogła się dowiedzieć, kto mnie szuka. Ale musiałabym jechać do Warszawy i w konsulacie brytyjskim sprawdzić, kim jest ta osoba.

– Przecież to czyste szaleństwo! – zawołał, nie ukrywając przerażenia. – Nie wolno pani podróżować bez paszportu i zezwolenia żandarmerii. Wpadnie pani na pierwszej rogatce. Nie, proszę nawet o tym nie myśleć.

– Kiedy ja muszę tam pojechać! – wybuchnęła, połykając pierwsze łzy. – Muszę, rozumie pan? Zgniję w tej obrzydliwej norze na suchoty, jak pomarli mój tatuś, ciocia Tekla i tylu innych krewnych. Chcę znowu spotkać się z Binią, poznać moją córeczkę! Niech pan nie kracze, że mi się nie uda. Proszę mi nie odbierać ostatniej nadziei!

Upadła twarzą na jego kolana, wybuchając rozpaczliwym szlochem i bijąc go pięściami. Wiedział, że nie był to przejaw kobiecej histerii, ale wyładowanie nagromadzonej miesiącami rozpaczy i zawiedzionych nadziei na jego pomoc w ucieczce. Bezradny, nie bardzo wiedział, jak mężczyźnie wypada zachować się w podobnej sytuacji i jak ma ją uspokoić. Wytargał z kieszeni nie pierwszej czystości chusteczkę i niezgrabnie, lecz troskliwie wytarł jej zapłakane oczy.

– Proszę wysiąkać nos – polecił ojcowskim tonem. – Niechże pani nie będzie beksą. No, już dobrze. Ma pani jakiś pomysł na dostanie się do tej Warszawy?

Spełniła jego polecenie i wysiąkawszy nos, uśmiechnęła się przez łzy.

– A pomoże mi pan?

– Czy pani ma dobrze w głowie? – wrzasnął, wywijając pięściami. – Jestem chirurgiem, a nie specjalistą od wariatów! Zamierza pani ryzykować życie i chce pani, żebym jej w tym pomógł? Kompletna idiotka!

– Impertynent! – zrewanżowała się Nina. – A co mi pozostaje? Muszę stąd zniknąć, zanim Moskale dojdą do wniosku, że lepiej będzie zamknąć mnie lub zesłać. Ja nie potrafię dalej żyć jak zaszczute zwierzę. Mogę się w końcu załamać i powiedzieć na śledztwie nawet to, czego nie wiem. Ach, ta moja głowa! – jęknęła, czując łupanie w skroniach.

Setkowicz natychmiast złagodniał i położył jej dłoń na czole, a potem zmierzył tętno.

– Straszny zpani raptus – gderał dobrodusznie. – No, już w porządku. Nie powinna się pani tak podniecać. Oczywiście, że pani pomogę. Przecież pani dobrze o tym wie. Najwyżej razem zgnijemy w turmie. Zapiszę pani dobre lekarstwo na nerwy. A teraz proszę opowiedzieć mi, jak wyobraża sobie pani tę podróż? Tylko bez szlochów i stękania, bo nie mam drugiej chustki, a ta jest już mokra.

Ale Nina nie miała zamiaru się rozczulać. W mgnieniu oka wstąpiła w nią energia i szeptem zwierzyła się mu z nadziei na bezpieczną podróż do Warszawy w karecie Jadwigi Wąsockiej.

– A paszport, ty szalona kobieto!? – przerwał jej Setkowicz. – Chce pani podróżować nielegalnie?

– Legalnie mnie nie puszczą. Poza tym, służba nie potrzebuje dokumentów. Jeżeli Jadwiga wyrazi zgodę, mogę jechać jako jej pokojówka. No, może to zły pomysł?

– Awantura arabska. – Setkowicz z roztargnioną miną przygładził włosy. – Ale niekiedy szaleńcom szczęście sprzyja.

– Pięknie dziękuję za taki komplement. – Nina nadąsała się i prychnęła gniewnie.

– A czego się pani spodziewała? Że fiknę z radości koziołka? No więc, co dalej?

– W Warszawie zatrzymam się u mojej dawnej przełożonej, panny Gousselin, albo u naszego doradcy prawnego, pana mecenasa Porzyckiego. Lecz na wypadek, gdybym z jakichś nieprzewidzianych względów nie mogła tego zrobić, potrzebne mi będą inne adresy.

– Hm, to da się zrobić. Ale na razie niech się pani dogada z panną Wąsocką. Na dziś skończmy wałkować ten temat. Mam dla pani wiadomość od Tadzia. Prosił, żeby nie wspominała pani o tym nikomu, a zwłaszcza pani Zofii, bo to wrażliwa istota, nie taki kozak jak pani.

Posłała mu bardzo obrażone spojrzenie, ale zaraz się zaniepokoiła.

– O czym mam nie mówić? Mam nadzieję, że to nie jest zła wiadomość.

– Raczej powinna się pani cieszyć. Starego Żabca diabli wzięli!

Zaniemówiła ze zdumienia i tylko jej oczy rozbłysły okrutną radością.

– Naprawdę nie żyje? – Wpatrywała się w niego podejrzliwie. – Doktorze, czy to przypadkiem nie sprawka pana i Tadeusza?

– To „przypadkiem” nie my! – Skrzywił się pociesznie. – Chociaż nie przeczę, że mieliśmy dobre chęci. Ale tak się złożyło, że ktoś inny wziął sprawę w swoje ręce i wymierzył draniowi sprawiedliwość. Powiedziała pani Maćkowi o Żabcu, prawda?

– O nie! Tylko nie to! – wydała głośny jęk. – Chyba nie miałam dobrze w głowie.

– Też tak sądzę! – chętnie się z nią zgodził. – Maciek zaraz po powrocie z Radomia, pojechał do Porajów i pogadał sobie z Kochanem. Następnego dnia obaj zniknęli jak kamfora. Panna Lasewiczówna i Siekielscy bardzo się martwili, sądząc, że capnęli ich gdzieś Moskale. Ale po kilku dniach obaj wrócili, jakby nigdy nic, cali i zdrowi. Kochan zaraz spakował manatki i pożegnawszy pannę Kazimierę, wyfrunął za granicę. Nikt o niczym nie wiedział, bo Maciek zachował tajemnicę, ale Tadzio zaczął coś podejrzewać i wziął chłopaka na „dywanik”. Wtedy okazało się, że te dwa zuchy postanowiły pomścić śmierć pana pułkownika i kolegów powstańców. Piechotą, przez lasy, wybrali się do Ratajów. Stary Żabiec, za wierną służbę, dostał od władz carskich nagrodę. Wybudował sobie nową chałupę, kupił konia, krowę, a na ostatek wziął sobie babę, pragnąc doczekać się drugiego syna.

– Nie ma sprawiedliwości na świecie! – mruknęła zawzięcie.

– Jak powiadają biedacy i filozofowie, którzy także groszem nie śmierdzą – zaśmiał się doktor. – Ale tym razem sprawiedliwość wymierzono. Chłopcy jakiś czas śledzili drania potajemnie, aż w końcu dopadli go gdzieś na uboczu i zamordowali z takim okrucieństwem, na jakie tylko mściwy chłop zdobyć się może. Nie powiem pani, jak umierał, ale proszę mi wierzyć, nie była to lekka śmierć i zaraz nie skonał. Jego ścierwo zakopali gdzieś w lesie i teraz nikt nigdy się nie dowie, co się z nim stało.

– Myśli pan, że ja wzruszyłabym się jego męką? – powiedziała szeptem przepojonym taką nienawiścią, że aż drgnął. – Ale czy mojemu Maciusiowi nic nie grozi?

– Naszemu Maciusiowi zagraża najwyżej żona, bo wkrótce się ożenił. Kochan dojechał do Paryża, bo panna Kazimiera niedawno otrzymała od niego kartę pocztową.

– O, jak to dobrze! – ucieszyła się Nina. – Tomek jest już bezpieczny, więc może i mnie uda się wydostać za granicę – powiedziała z nową nadzieją.

– A licho wie, bo mnie się pani wariackie pomysły wcale nie podobają. Za dużo w tym ryzyka, ale z upartą babą nikt jeszcze nie wygrał. No, no, tylko bez obrazy! Moskale są bardzo czujni, ponieważ ciągle jeszcze niedobitki powstańców usiłują dostać się na Zachód lub przemieszczają się z jednej guberni do drugiej. Niewykluczone, że w końcu zaczną sprawdzać i służbę.

– Ja nie mam wyboru, doktorze – powiedziała, a jej szczupła twarz przybrała tak stanowczy i zdecydowany wyraz, że Setkowicz zrozumiał, iż nic nie zdoła jej powstrzymać, bo już podjęła postanowienie. – A pan, kochany panie Ignasiu, urządził się pan w mieście? Ma pan gdzie spać i co jeść?

– Mam pracę w szpitalu, a zamieszkam na poddaszu. Stołować się będę także w szpitalu.

– Jak zwykle nic pan o siebie nie dba – powiedziała serdecznie, kładąc dłoń na jego ręce.

Na moment przymknął powieki, a potem szorstko i niegrzecznie cofnął rękę.

– Niech się pani nade mną nie lituje. Nie potrzebuję tego. – W jego czarnych oczach dostrzegła urazę i gniew.

Uśmiechnęła się, nie przejmując się jego szorstkością.

– To nie litość, tylko serdeczna troska o pana i przyjaźń podyktowały mi te słowa. Przecież i pan troszczył się o mnie i dodawał mi odwagi, nawet szturchańcami. – Końcami palców pogładziła spłowiały materiał jego starego surduta. Tym razem się nie cofnął, ale ucałował jej rękę.

– Nie spotkałem jeszcze kobiety o tak silnym charakterze, jak pani. Ale musi się pani oszczędzać, bo choroba tylko czyha, żeby zaatakować i złamać człowieka. A co wtedy?