Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Mały Książę” to fenomen i ikona literatury, którą zna każdy i do której należy rekord przekładów – książkę przetłumaczono na większość języków świata. To utwór równie tajemniczy, jak losy i okoliczności śmierci autora. Pilot Antoine de Saint-Exupéry zaginął w trakcie ostatniego w wojennej karierze lotu bojowego nad Morzem Śródziemnym, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Zniknięcie pisarza-lotnika rodzi wiele domysłów i hipotez, podobnie jak treść jego najsłynniejszego dzieła. Co naprawdę autor chciał przekazać i jakie treści ukrył między wierszami?
Mistrz thrillerów sprzedanych w kilkunastu milionach egzemplarzy Michel Bussi podąża śladem tropicieli niewyjaśnionych zagadek i tajemnic z przeszłości, zadając dwa zasadnicze pytania:
Kto zabił Małego Księcia?
Kto zabił Antoine’a de Saint-Exupéry’ego?
I zabiera nas w tę podróż, śladami symboliki ukochanej książki milionów czytelników, skarbów, niedomówień i mrocznych skłonności; na tę czytelniczą ucztę, w której świat Małego Księcia splata się z fabułą, w której ktoś znów pragnie śmierci…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 193
Przedmowa
Rankiem 31 lipca 1941 roku Antoine de Saint-Exupéry wyleciał z Borgo na Korsyce, by przeprowadzić rozpoznanie wojskowe. Odtąd nikt go nie widział.
Jego zniknięcie pozostawało zagadką przez niemal sześćdziesiąt lat, aż do chwili, gdy za sprawą zdumiewającego zbiegu okoliczności z Morza Śródziemnego wyłowiono szczątki dwusilnikowego samolotu, który pilotował tamtego fatalnego dnia.
Ciała pisarza nigdy nie odnaleziono, a relacje nielicznych świadków są sprzeczne.
Czy dziś mamy jeszcze szansę wyjaśnić tajemnicę jego zaginięcia? Czy Saint-Exupéry pozostawił nam jakiś trop? Czy klucza należy szukać w jego ostatnich pismach?
Nieco ponad rok przed śmiercią, zanim wrócił do Europy, by walczyć, napisał krótki tekst, początkowo traktowany jako niewiele znaczący i naiwny.
Małego Księcia.
A jeśli ta baśń była jego testamentem?
A jeśli Saint-Exupéry wyjawił w niej sekret swego zniknięcia?
Gwałtowna śmierć baśniowego Małego Księcia i śmierć Saint-Exupéry’ego, która nastąpiła kilka miesięcy później, wykazują zaskakujące podobieństwa. Po pilocie odnaleziono tylko przerdzewiałe szczątki samolotu. Mały Książę twierdził zaś, że pozostanie po nim jedynie „stara porzucona łupina”.
„W starych łupinach nie ma nic strasznego”, perswadował nam Saint-Exupéry. „Będę robić wrażenie umarłego, a to nie będzie prawda” [s. 80]!
Fenomenalny sukces wydawniczy książki, a także pełne przygód życie jej autora stały się inspiracją badaczy i pisarzy. Jednak nikt dotąd nie starał się wskazać paraleli między losem Saint-Exupéry’ego a losem Małego Księcia.
Czyżby dlatego, że zbrodnia została zręcznie ukryta za powiastką filozoficzną?
A może dlatego, że nikt jasno nie sformułował pytania?
Kto zabił Małego Księcia?
Taka jest właśnie myśl przewodnia tej powieści: podążyć tropem dziwnego podobieństwa między odejściem pisarza i odejściem jego bohatera. Przeprowadzić ponowne śledztwo.
Nie brakuje ani potencjalnych podejrzanych, ani motywów. Zgromadziłem wszystkie elementy tej sprawy.
Wszystkie przedstawione w tej książce fakty są prawdziwe. Wszystkie anegdoty o życiu i zaginięciu Saint-Exupéry’ego są autentyczne. Wszystkie przywołane cytaty są dokładne. Każde odwołanie do oryginalnego rękopisu, wzmianka o wahaniach, dokonanych wyborach, przekreśleniach, rysunkach, zachowanych lub nie, a powstałych przed wydaniem baśni, a także odniesienia do mapy Piriego Reisa, są bardzo precyzyjne.
Po zgromadzeniu i weryfikacji wszystkich elementów postanowiłem uporządkować je w sposób, w jaki – tak przynajmniej sądzę – nikt wcześniej do nich nie podchodził.
Czytelnik będzie miał do dyspozycji te elementy zagadki. Będzie mógł także bawić się w detektywa i zaproponować własne rozwiązanie.
Być może ktoś nie czytał Małego Księcia albo minęło zbyt dużo czasu, by dokładnie go pamiętał. W takim przypadku niechaj podąży śladem mojej dwójki detektywów.
Ktoś inny być może wiele razy powracał do tej lektury i żadne zdanie nie jest mu obce. Wówczas będzie mógł czerpać przyjemność z porozumiewawczych mrugnięć okiem rozsianych tu pomiędzy wierszami.
Asteroidy stały się wyspami, zamiast o wędrownych ptakach mówimy o samolocie, ale bohaterowie są tacy sami – absurdalni i wzruszający.
Udanego lotu, miłej lektury, radości ponownego odkrywania tej niezwykłej baśni. Mam nadzieję, że pasjonujące okaże się też śledztwo – tajemnicze, zaskakujące i poetyckie.
Wyspa biznesmena
Jeśli odkryjesz wyspę, która nie należy do nikogo, jest twoja.
Bankier, Asteroida 328, s. 41
Pilot spostrzega skrawek czystego nieba z trzema gwiazdami, wznosi się ku nim, a potem nie może już obniżyć lotu i zostaje tam na zawsze, kąsając gwiazdy…
Nocny lot2
– Ta kartka wystaje.
Véronique stała przed drzwiami, na werandzie, uśmiechając się do mnie. To był pierwszy od tygodni pogodny dzień. Niebo było błękitne, bez najlżejszego obłoku. Pomiędzy domkami rozśpiewały się kosiarki.
Wyrwałem buntowniczą kartkę i cieszyłem się widokiem ligustrowego żywopłotu, równego, prostego. Perfekcyjnego. Véronique przesłała mi całusa i badawczo przyglądała się reszcie ogródka. Jej oczy zatrzymały się na korzeniach czereśni sąsiada, już niemal wsuwających się pod kamienne płyty alejki, potem na grillu z cegły, którego nie wyczyściłem wczoraj wieczorem, i przesunęły się na otwartą bramę.
Przeszedłem trzy metry dzielące nasz dom od granicy ogródka. Pchnąłem bramę.
– Dzięki – szepnęła Véronique. – Nasza mała planeta. Nasza mała planeta jest prawie doskonała.
Słońce zdawało się świecić wyłącznie dla naszego stumetrowego skrawka ziemi. I jeszcze po to, by uczynić Véronique piękniejszą. Nagle zniknęła.
– Telefon. Neven, to do ciebie.
Wyciągnęła w moją stronę rękę z telefonem. Szedłem przez ogród.
– Neven Le Faou?
– Tak, słucham?
– Oko Dòlo. Jest pan mechanikiem w Aeroklubie Słońca XIII? Pański szef podał mi numer.
– Słucham.
– Jest mi pan potrzebny. To blisko Marsylii. W Calanque de Sormiou.
– Teraz?
– Panu zajmie to tylko chwilę, a ja naprawdę potrzebuję specjalisty od starych samolotów.
Odwróciłem się, mówiąc. Wiał lekki wiatr. Zauważyłem, że Véronique drży, więc zamknąłem przeszklone drzwi werandy, żeby nie marzła, ale też – żeby nie słyszała mojej odpowiedzi.
– Już jadę.
Jacht Oko Dòlo oddalał się od plaży w Sormiou. Patrzyłem na malejącą skalną zatoczkę i na mewy, które opuszczały swoje kryjówki, by kołować nad statkiem. Biały jacht pruł wody niemal bezgłośnie, jakby to ptaki ciągnęły go na niewidocznych linach.
„Diament Wysp”, tak się nazywał, a był smukły jak samolot, samolot bez skrzydeł, sunący po rozkołysanym niebie.
Oko Dòlo ułożył wszystko na mahoniowym stoliku. Przypatrywałem się pokrytym rdzą kawałkom metalu. Pióru. Starym blachom.
Oko delikatnie ujął wielgachnymi palcami małe czarne pióro.
– Pewien rybak wyciągnął to siecią. To Parker 51. Z żelazną skuwką.
Pochyliłem się trochę bardziej. Rozpoznałem fragmenty kokpitu, lotek, usterzenia.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości. Rzuciłem:
– Wrak Lockheeda P-38 Lightning?
Oko Dòlo aż gwizdnął z podziwu.
– Brawo! Pańska reputacja jest zasłużona.
Wzruszyłem ramionami. Bez fałszywej skromności. Nie potrafiłem zrozumieć zainteresowania tą zżartą przez słoną wodę skorupą.
– Nad Morzem Śródziemnym poległy setki pilotów wojskowych. W czym tkwi wyjątkowość tego wraku?
Oko bawił się czarną skuwką ze srebrnym paskiem, skuwką wyłowionego pióra. Jacht zatrzymał się na północny wschód od wyspy Riou. Mewy odfrunęły.
– Trzydziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku Antoine de Saint-Exupéry zaginął u wybrzeży Prowansji. Pilotował P-38 Lightning.
Jak zza mgły wyłoniły się wspomnienia sprzed dwudziestu lat. Nagłówki na pierwszych stronach gazet. Wiadomości radiowe. W tamtym okresie chodziłem jeszcze z głową w chmurach – interesowały mnie samoloty, które latają, a nie wraki.
– Wydaje mi się, że w końcu go odnaleziono?
Oko Dòlo skinął głową.
– Owszem. Właśnie tu. W pobliżu wyspy Riou. Ponad pięćdziesiąt lat po jego zaginięciu. Ale… Ale nigdy nie udało się jednoznacznie potwierdzić, że to on. Nie było ciała. Ani żadnych rzeczy osobistych.
Uważniej spojrzałem na pióro Parkera i na rozłożone przede mną szczątki samolotu.
– Myśli pan, że zdobył jednoznaczny dowód?
– Liczę, że pan mi to powie…
– Kim… Kim pan jest?
– Małym księciem. Bogatym i czarnym małym księciem. Książątkiem, które wszystko zawdzięcza Saint-Exupéry’emu.
– Wyobraź sobie, że za identyfikację szczątków samolotu ten miliarder z Kamerunu gotów jest zapłacić mi dziesięć tysięcy euro!
– To w Kamerunie są miliarderzy? – zdziwiła się Véronique.
Siedziała na tarasie, przed komputerem. Podszedłem do niej.
Przez moment patrzyłem na nasz dom. Odzwierciedlenie marzeń Véronique. Spełniłem wszystkie jej życzenia. Różowa cegła, pelargonie w oknach, gołębie na dachu.
– Musiałbym współpracować z prywatnym detektywem z Fox Company, zatrudnionym przez tego Oko Dòlo. Pojadę tam jutro… Niewiarygodne, prawda? Takie śledztwo w sprawie pisarza, który zaginął ponad siedemdziesiąt lat temu!
Ciepło poranka już zalewało taras. Jasne włosy Véronique wyglądały jak złociste promienie, których słońce nie zdążyło wygładzić. Na jej czole mieniły się kolorami tęczy drobniutkie kropelki.
– Najdroższy, czas na śniadanie, pamiętałeś o mnie?
Zawstydzony, wymknąłem się, by po chwili wrócić ze szklanką zimnej wody. Véronique wciąż wpatrywała się w komputer. Skupiona.
Pochyliłem się nad nią. Podjąłem decyzję.
– Niechaj śpią w spokoju, Saint-Exupéry i Mały Książę. Oko Dòlo chyba będzie musiał radzić sobie beze mnie.
– Dziesięć tysięcy euro to dla niego drobiazg.
Véronique nie oderwała oczu od ekranu, nadal przeglądając artykuły, z których widziałem tylko ilustracje – akwarelki ukazujące planety, wydmy, gwiazdy…
– Małemu Księciu nieźle się powiodło, dziś ma w banku imponujące konto.
Delikatnie uniosła szklankę i popijała wodę drobnymi łyczkami. Potem jej spojrzenie wędrowało od okna do okna.
– Sto siedemdziesiąt milionów egzemplarzy sprzedanych na świecie! A w samej Francji sprzedaje się ich wciąż setki. Czterysta trzydzieści cztery przekłady. Po Biblii to najlepiej sprzedająca się i najczęściej tłumaczona książka na świecie. – Znów uniosła szklankę do ust i zostawiła ślad wag na zaparowanym szkle. – Nawet nie wspomnę o produktach pochodnych. – Kliknęła i na monitorze pojawiła się mozaika pastelowych obrazków. – Maskotki, perfumy, zegarki, okulary, pudełka na śniadanie, zeszyty, notesy, pościel, gry… To niesamowite!
Zakasłała. Prawdopodobnie podałem jej za zimną wodę. Pragnąc uchronić jej gardło przed jeszcze większym wychłodzeniem, rozłożyłem na tarasie parawan, wystarczającą przeszkodę dla lekkiej bryzy. A potem spytałem:
– Saint-Exupéry zmarł w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym. Wydaje mi się, że twórczość pisarzy klasycznych przynależy do domeny publicznej?
Véronique kliknęła.
– Zaraz ci powiem… Mam! Dzieło przechodzi do domeny publicznej po upływie siedemdziesięciu lat od śmierci autora.
Szybko policzyłem.
– Czyli Mały Książę należy do domeny publicznej od roku dwa tysiące czternastego!
Jeszcze jedno kliknięcie.
– Otóż nie! Pisarze będący bohaterami wojennymi, „polegli za Francję”, korzystają z wieloletniego wydłużenia swoich praw. A ponieważ Saint-Exupéry należy do tego grona, jego dzieła są chronione prawami autorskimi do roku dwa tysiące trzydziestego drugiego. Przynajmniej we Francji.
Zastanawiałem się. Myślałem o piórze Parkera. O szczątkach P-38 Lightning. I o słowach Oko Dòlo: „Nigdy nie znaleziono jednoznacznych dowodów. Ani jego ciała, ani rzeczy osobistych”.
– To oznacza, że gdyby udowodniono, iż Saint-Exupéry nie poległ za Francję… puf! Koniec z prawami autorskimi do najlepiej sprzedającej się książki świata?
Oczy Véronique jeszcze bardziej zbliżyły się do pyłu na ekranie. Trzepotała rzęsami, jakby chciała ten pył usunąć.
– Wydaje się, że jego jedynymi spadkobiercami są siostrzeńcy i ich potomstwo. To oni wszystkim zarządzają.
– Saint-Exupéry nie był żonaty? Nie miał dzieci? Nie zostawił testamentu?
– Nie miał dzieci… Poza Małym Księciem! Nie spisał testamentu, ale był żonaty! Z tego, co tu przeczytałam, po jego śmierci starły się dwa obozy pałające do siebie nienawiścią – siostrzeńcy Saint-Exupéry’ego i jego żona, Consuelo. Ponieważ nie było testamentu. Consuelo próbowała sfałszować dokument, ale siostrzeńcy to odkryli. Sprawa zakończyła się ugodą – po pięćdziesiąt procent zysków z praw dla każdej ze stron, ale Consuelo została pozbawiona całej reszty. Prawa osobiste należą wyłącznie do rodziny.
– Co to oznacza?
– Że krewni decydują, co wolno, a czego nie, robić z Małym Księciem… Chodzi o kontynuację, film, przekłady, produkty pochodne…
Véronique znów kaszlnęła. Objąłem ją i szepnąłem:
– A ja myślałem, że Mały Książę zniknął, ukąszony przez żmiję, i że została po nim tylko gwiazda.
Wysunęła się z moich objęć i obrzuciła takim spojrzeniem, jakbym był naiwniejszy od małego chłopca.
– Sądzę, że dorośli ludzie zrozumieli, iż miało to znacznie większe znaczenie! Pierwszym odruchem Bankiera było ulokować gwiazdę Małego Księcia, a ściśle mówiąc, jego asteroidę, w banku. Zapisali na kartce jej nazwę, B612, potem schowali ten papier do szuflady i zamknęli ją na klucz. W ten sposób Mały Książę należy do nich, tak samo jak gwiazdy. To niezbyt poetyckie, ale naprawdę poważne!
Oko Dòlo przepędził krążącego wokół niego chrabąszcza. Siedział i patrzył na pudełko. Prostokątne, białe, ozdobione rzędem trzech dziur.
Jacht kołysał się łagodnie w rytm fal, które płynęły, by rozbić się na pustych brzegach wyspy Riou. Trawy, rozrzucone jak konfetti, wegetowały między białymi skałami, niczym na łące oskubanej przez armię królików, kóz i owiec, aż do ogołocenia kamieni.
Oko Dòlo nie zwracał uwagi na pejzaże.
Jeszcze raz przeczytał swoje nazwisko i adres na pudełku, uważnie przyjrzał się znaczkom opatrzonym pieczątkami w nieznanym alfabecie, być może dawnym alfabecie arabskim. Żadnej wzmianki o nadawcy. Tylko nazwa.
Klub 612.
Uniósł pudełko, ważąc je w ręce. Było lekkie. Kiedy nim potrząsnął, nie rozległ się żaden dźwięk. Jakby w środku nic nie było. Wyglądało tak samo, jak skrzynka narysowana przez Saint-Exupéry’ego dla baranka Małego Księcia. To był jego ulubiony rysunek.
Wahał się, czy otworzyć pudełko.
Zastanawiał się, czy inni – Marie-Swan, Moïsès, Izar, Hoshi, geograf – również takie otrzymali, czy też on jest pierwszy.
Oparł się pokusie. Wstał z trudem, położył rękę na plecach, na wysokości nerek – przeklęty reumatyzm stawał się nieznośny, potem wziął pudełko i zaniósł do kambuzy.
Otworzy je później.
Po spotkaniu z detektywem i Nevenem.
Najpierw musi ich przetestować. Tego genialnego psa tropiącego i tego niewydarzonego pilota.
Zadał sobie tyle trudu, żeby ich wybrać.
Czy staną na wysokości zadania?
– Dziękuję, że się pan zgodził – powitał mnie Oko Dòlo.
„Diament Wysp” zacumował w Port-Miou. Był największym jachtem w zatoczce. Słońce igrało z białym klifem, odbijając się od niego, żeby zamienić w piekarnik wąską dolinę. Stojąc na moście, usiłowałem nadążyć wzrokiem za tańcem czarnego cienia nadmorskiej sosny, już żałując, że posłuchałem Véronique i przyszedłem.
– Zaczekamy na detektywa z Fox Company i wypłyniemy w morze – uprzedził Oko Dòlo. – Powinien się wkrótce pojawić.
Kameruńczyk także źle znosił upał. Każdy krok po pokładzie zdawał się przypłacać litrem wody.
– Ma na imię Andy. Stworzycie ekipę.
Czekałem. Krople spływające po moich plecach odmierzały sekundy. Wreszcie jakiś hałas. Czerwona vespa. Motocyklista zaparkował na nabrzeżu. Drobny i niewysoki, zdjął kask. W pierwszej chwili wziąłem go za nastolatka. Włosy miał krótkie i rude. Obcisłe dżinsy i pomarańczowy T-shirt z kapturem. Dopóki się nie odwrócił.
Dziewczyna!
Andy to dziewczyna!
Jednym susem wskoczyła na pokład „Diamentu Wysp” i z promiennym uśmiechem wyciągnęła do mnie rękę. Twarz miała okrągłą jak księżyc w pełni, rudy księżyc, a raczej waniliowy księżyc przypudrowany płatkami cynamonu.
– Andie! Stażystka w Fox Company.
Dziewczyna wyglądała najwyżej na dwadzieścia lat. Może nawet na dwa lata młodszą albo… dwa lata starszą, ale nie więcej. Fox Company przysłała tu stażystkę! Oko Dòlo najwyraźniej się tym nie przejął. Zluzował cumy. Kurs na wyspę Riou.
Jacht płynął z dużą prędkością. Oko umieścił Parkera 51 pod małą szybką z pleksi.
– To wieczne pióro – wyjaśnił – jest trzecim ważnym znaleziskiem, mogącym pomóc w rozwikłaniu zagadki zniknięcia Saint-Exupéry’ego. Trzydziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku wczesnym rankiem wystartował z Borgo na Korsyce, siedząc za sterami amerykańskiego samolotu, bombardiera P-38 Lightning, aby przeprowadzić rozpoznanie w rejonie Grenoble. Nie odpowiedział na żadne radiowe wezwanie. O czternastej trzydzieści skończyło mu się paliwo. O piętnastej trzydzieści uznano go za zaginionego. Odtąd nic o nim nie wiadomo. Początkowo niektórzy sugerowali, że mógł wylądować w Szwajcarii albo Vercors, żeby dołączyć do Résistance… Potem bez powodzenia poszukiwano śladów wraku jego maszyny u wybrzeży w rejonie Saint-Raphäel, opierając się na relacjach niemieckich pilotów, ale także dlatego, że rodzinny dom Saint-Exupérych – zamek Agay – wznosił się tam nad brzegiem morza. Przez z górą pięćdziesiąt lat nie natrafiono na żaden trop, na żadną, choćby najdrobniejszą wskazówkę. Aż wreszcie prawda wybuchła we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku! Tu, w rejonie Marsylii, rybak, niejaki Jean-Claude Bianco, znalazł w sieciach srebrny łańcuszek. Mimo że długo leżał w wodzie, wygrawerowany na nim napis był czytelny. Antoine de Saint-Exupéry (Consuelo) c/o Reynal and Hitchcock Inc., 386 4th Ave N.Y. City, USA. Tajemnica wreszcie się wyjaśniła! Saint-Exupéry utonął gdzieś w tym rejonie.
Stażystka Fox Company, która dotąd grzecznie słuchała, nagle zabrała głos. Pomachała ręką niczym uczennica wystarczająco pewna siebie, żeby przerwać nauczycielowi.
– Tak właśnie wszyscy myślą! – oświadczyła.
Uniosła ramiona i wzburzyła sobie włosy. Zauważyłem różę wytatuowaną nisko na jej szyi.
– Zagadka rozwiązana? – ciągnęła Andie, czarująco się uśmiechając. – Osobiście nigdy nie wierzyłam w tę historyjkę o łańcuszku!
Oko również się uśmiechnął. Widać było, że z niecierpliwością czekał na ten początek dyskusji.
– Taka jest jednak wersja oficjalna – powiedział rzeczowo.
– To przede wszystkim wersja opatrznościowa! – odparła Andie. – Obszar poszukiwań pomiędzy Korsyką a Alpami obejmuje ponad osiemset tysięcy kilometrów kwadratowych. W morzu oznacza to setki tysięcy metrów sześciennych wody! A tu, jakby przypadkiem, ktoś wyłowił z głębokości ponad stu metrów łańcuszek o wadze trzydziestu gramów! Cóż za rozwiązanie wielkiej zagadki kryjącej się w Morzu Śródziemnym! Z reguły jestem dość naiwna, ale nie aż tak, żeby wierzyć w cuda…
Andie nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Biegała po pokładzie jak myszka, przyprawiając mnie o zawroty głowy. Albo była świetną specjalistką od Saint-Exupéry’ego, albo wkuwała przez całą noc.
– Ale ten łańcuszek naprawdę istnieje – przekonywał Oko. – Z wygrawerowanym nazwiskiem Saint-Exupéry’ego, imieniem jego żony oraz adresem jego nowojorskiego wydawcy.
– No tak – odparła Andie. – Wszystko jest napisane. Na tym łańcuszku wyłowionym z morza wszystko jest tak oczywiste, że trudno go nie zauważyć. Nie pasuje mi tu tylko jeden szczegół: zanim rybak wyciągnął go z sieci, nikt nigdy o nim nie słyszał. Żadnej wzmianki! Nikt nie wie, skąd się wziął. Specjaliści obejrzeli setki zdjęć pisarza – nigdy nie nosił takiego łańcuszka! A kiedy wreszcie, po długich poszukiwaniach, ustalono, że bliska przyjaciółka Saint-Exupéry’ego kilka miesięcy przed jego śmiercią podarowała mu łańcuszek w zamian za rękopis Małego Księcia, okazało się, że nie był srebrny, tylko złoty! Pif-paf! Ale to drobiazg, dorobiono hipotezę o prezencie od Consuelo albo od wydawcy, tyle że w żaden sposób jej nie potwierdzono. Może w takim razie Saint-Exupéry nosił dwa łańcuszki? Po jednym od każdej ukochanej! Może nie jestem tak mądra, jak inni, ale wystarczy się nad tym chwilę zastanowić, żeby stwierdzić, że to pokryte rdzą srebro, wyłowione przez Jeana-Claude’a Bianco, jest fałszerstwem! Tak zresztą zareagowały wszystkie gazety po „odkryciu”, nazywając rybaka oszustem. Wtedy przegrał proces sądowy!
Oko wyłączył silnik, zatrzymując jacht na wprost wyspy Riou. Morze było niewiarygodnie przejrzyste. Wydawało się wręcz, że widać samo dno.
– To prawda, Andie… Początkowo nikt nie uwierzył w ten łańcuszek. A żeby rozwiać wątpliwości, nurkowie prowadzili poszukiwania w miejscu, gdzie go znaleziono. Dokładnie tu, gdzie teraz jesteśmy. W maju roku dwutysięcznego znaleźli kabinę myśliwca. Kiedy już wydobyli szczątki, które następnie poddano ekspertyzie, w roku dwa tysiące trzecim, we wrześniu, poznaliśmy ostateczną odpowiedź. Numer odczytany na jednym z elementów, 2734L, to numer samolotu Saint-Exupéry’ego. Szczątki można obejrzeć w muzeum lotnictwa Le Bourget. Koniec zagadki! Koniec polemiki! Saint-Exupéry zginął w tym miejscu.
Andie zwróciła oczy na wodę i wybuchnęła śmiechem, który zabrzmiał, jakby nagle rozgwiazdy zamieniły się w dzwoneczki.
– To już szczyt manipulacji! Łańcuszek, w który nikt nie wierzył, stał się autentyczny tylko dlatego, że w pobliżu znaleziono wrak samolotu! I uznano, że to musi być samolot Saint-Exupéry’ego, ponieważ spadł dokładnie tam, skąd wyłowiono łańcuszek! Zapomniał pan tylko dodać, że pod nami najpierw wydobyto z wody silnik niemieckiego samolotu. Potem części samolotu amerykańskiego. Przemieszane? Na całym bezkresie Morza Śródziemnego dwie maszyny miałyby się rozbić dokładnie w tym samym miejscu? I wszyscy w to uwierzyli! Może pan wierzyć w przypadek, ale ja, kiedy mnożą się zbiegi okoliczności, wolę uznać, że tropy zostały starannie rozsiane przez jakiegoś tajemniczego Tomcia Palucha.
Z zainteresowaniem obserwowałem mecz między Oko a Andie.
– Dobrze pani wie, Andie, że istnieją nie tylko dowody materialne. Niemiecki pilot, Horst Rippert, potwierdził, że trzydziestego pierwszego lipca zestrzelił w pobliżu Marsylii amerykańską maszynę i że jest przekonany, iż pilotował ją Saint-Exupéry.
– I ten uprzejmy Horst powiedział o tym dopiero sześćdziesiąt lat po wojnie, jako dziewięćdziesięciolatek! Dopiero po odnalezieniu tego wraku… A przy okazji dodał, że przed drugą wojną światową był wiernym czytelnikiem książek Saint-Exupéry’ego i że nigdy nie wybaczy sobie strącenia myśliwca swego ulubionego pisarza! Może pan w to wierzyć, ja nie potrafię traktować poważnie takich relacji, zwłaszcza z ust człowieka, który twierdzi też, że został odznaczony niemieckimi medalami wojennymi, na co nigdy nie było dowodów, a trzydziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku zupełnie przypadkowo odbywał lot samotnie, zaś jego sukces bojowy – strącenie amerykańskiej maszyny – nie został nigdzie odnotowany. Zresztą, gdyby nawet ten Horst Rippert mówił prawdę, to nic nie dowodzi, że jego przeciwnikiem w powietrzu był Saint-Exupéry! Tego dnia co najmniej trzech innych niemieckich pilotów zgłosiło strącenie amerykańskich P-38 na południu Francji, od Castellane do Monte Carlo. To niemożliwe do ustalenia. Próbowało już wielu badaczy… Żadne archiwa wojskowe nie dysponują danymi pozwalającymi poznać prawdę!
Oko zwrócił oczy na wyspę Riou.
– Ale wiarygodni świadkowie, rybacy z wyspy twierdzą, że pod koniec wojny znaleźli ciało pilota zaplątane w spadochron. Po ciele nie został ślad, choć w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym na wyspie Riou znaleziono szkielet pogrzebany pod kamieniami.
– I po latach ustalono, że to szczątki niemieckiego pilota wojennego. A poza tym, że był to mężczyzna poniżej trzydziestego piątego roku życia… Saint-Exupéry miał czterdzieści cztery lata!
Oko uśmiechnął się.
– Brawo, Andie! Świetnie przygotowała pani dokumentację. Cała ta sprawa zaczęła się od niesamowitego odnalezienia tego łańcuszka. Jeżeli jednak dobrze zrozumiałem, według pani to oszustwo, mistyfikacja, tylko w jakim celu marsylski rybak miałby się do tego posuwać? Nikt nie zdołał podważyć jego uczciwości. Odznaczono go nawet Legią Honorową.
– Och, jestem przekonana, że ten dzielny kapitan działał w dobrej wierze. Ale nie był sam na swoim kutrze. Wystarczyło, żeby ktoś z załogi dyskretnie podłożył łańcuszek do sieci rybackiej i wszystko było załatwione! A zatopienie w morzu kawałków blachy z samolotu to też nie taki problem.
– Tylko w jakim celu ktoś miałby organizować taką mistyfikację?
– Ależ panie miliarderze, wie pan równie dobrze jak ja, że powodów może być wiele… Napisać historię na nowo. Chronić tajemnicę. Ukryć prawdę. Zmylić poszukiwania… Jest na przykład takie dziwne pytanie, na które nigdy nie odpowiedziano: co właściwie robił Saint-Exupéry w rejonie Marsylii? Trasa lotu, który miał odbyć z Korsyki do Grenoble, prowadziła w linii prostej przez Niceę albo Saint-Raphaël… Marsylia była od niej oddalona o prawie dwieście kilometrów. Nawiasem mówiąc, matka Saint-Ex, Marie, była przekonana, że słyszała, jak syn w dniu swego zaginięcia przelatywał nad zamkiem Agay. Kolejne pytanie bez odpowiedzi: nigdy nie odnaleziono zwłok Saint-Exupéry’ego! Łańcuszek tak, ale szkieletu nie! I gdyby nawet ta cholerna błyskotka należała do niego, chociaż ani trochę w to nie wierzę, i gdyby miał ją na ręce w dniu ostatniego lotu, chociaż nikt nie przypomina sobie, żeby ją widział, to i tak nie byłby to dowód, że Saint-Exupéry zginął tu i spoczął na dnie morza! Inny niemiecki żołnierz, Karl Böhm, który podczas wojny był ratownikiem wojskowym na Morzu Śródziemnym, na krótko przed śmiercią potwierdził, że wyciągnął z wody rannego w nogę pilota, który podawał się za znanego pisarza! Pisarz jeniec miał poprosić o wyrzucenie za burtę wszystkich dokumentów czy papierów, które umożliwiłyby jego identyfikację, a następnie został przekazany niemieckim władzom w celu przesłuchania. Czy przeżył? Czy odzyskał wolność? Tego nikt nie wie. Kolejna zagadka… Kolejna tajemnica!
Oko wydawał się zafascynowany. I zaskoczony. Zarówno informacjami, którymi stażystka sypała jak z rękawa, jak i jej temperamentem.
– Tajemnica, Andie? Jaka tajemnica? Co pani ma na myśli?
– Nic… I wszystko… Czy Saint-Exupéry poległ w walce za Francję, zestrzelony przez Horsta Ripperta w rejonie wyspy Riou? Czy popełnił samobójstwo, przeleciawszy po raz ostatni nad domem matki? Czy przeżył i trafił do niewoli? A może istnieje inna możliwość, której nikt nie wziął pod uwagę? O, na przykład w Borgo na Korsyce, w dniu poprzedzającym ostatni lot, Saint-Ex jak zwykle pokazał kolegom kilka magicznych sztuczek karcianych i wyszedł około północy. Nie spał w bazie, pojawił się tam dopiero o ósmej rano, żeby wsiąść do samolotu. Nikt nie wie, gdzie spędził tę noc. Wszyscy natomiast wiedzieli, że to już jego ostatnie zadanie, Saint-Exupéry był za stary, nazajutrz miał zostać zdemobilizowany. Jeszcze jeden piekielnie dziwny zbieg okoliczności, prawda? Zostać zastrzelonym podczas ostatniego lotu! Na stole w swoim biurze, w dobrze widocznym miejscu, zostawił dwa listy. Jeden do kochanki, Nelly de Vogüé, wielkiej rywalki jego żony Consuelo. To Nelly zabrała wszystkie notatki, pozostawione przez Saint-Exupéry’ego w walizkach, to ona zrobiła z niego bohatera narodowego i napisała jego pośmiertną legendę. Zadbała, aby po jej śmierci, czyli w roku dwa tysiące trzecim, archiwa pisarza trafiły do Biblioteki Narodowej i zażądała, by otwarto je dopiero po upływie pięćdziesięciu lat od jej zgonu. Kolejna cholerna zagadka!
Andie nabrała tchu. Ręce miała spocone. Otarła je o zjeżone włosy. Po raz pierwszy zabrałem głos – chciałem jak najszybciej poznać zakończenie tej historii.
– Powiedziała pani, że Saint-Exupéry zostawił dwa listy. Do kogo adresowany był ten drugi?
– Do Pierre’a Dalloza, dowódcy partyzantki w Vercors. Wiedzą panowie, jakimi słowami kończy się ten list?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Andie wyrecytowała dźwięcznym głosem cztery zdania.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Cytaty za: Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę, przeł. Jan Szwykowski, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1976. Fragmenty bez podanych stron w przekładzie KS. [wróć]
2. Przekład Anna Trznadel-Szczepanek, Muza, Warszawa 2002, s. 72. [wróć]