Kod 612: Kto zabił Małego Księcia? - Michel Bussi - ebook + audiobook + książka

Kod 612: Kto zabił Małego Księcia? ebook

Michel Bussi

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Mały Książę” to fenomen i ikona literatury, którą zna każdy i do której należy rekord przekładów – książkę przetłumaczono na większość języków świata. To utwór równie tajemniczy, jak losy i okoliczności śmierci autora. Pilot Antoine de Saint-Exupéry zaginął w trakcie ostatniego w wojennej karierze lotu bojowego nad Morzem Śródziemnym, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Zniknięcie pisarza-lotnika rodzi wiele domysłów i hipotez, podobnie jak treść jego najsłynniejszego dzieła. Co naprawdę autor chciał przekazać i jakie treści ukrył między wierszami?

Mistrz thrillerów sprzedanych w kilkunastu milionach egzemplarzy Michel Bussi podąża śladem tropicieli niewyjaśnionych zagadek i tajemnic z przeszłości, zadając dwa zasadnicze pytania:

Kto zabił Małego Księcia?

Kto zabił Antoine’a de Saint-Exupéry’ego?

I zabiera nas w tę podróż, śladami symboliki ukochanej książki milionów czytelników, skarbów, niedomówień i mrocznych skłonności; na tę czytelniczą ucztę, w której świat Małego Księcia splata się z fabułą, w której ktoś znów pragnie śmierci…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 193

Oceny
3,9 (14 ocen)
5
5
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blapak

Nie oderwiesz się od lektury

To była niesamowita podróż przez wątki związane z Małym Księciem. Wielkie zaskoczenie i miły powrót do jednej z najlepszych książek
10
poldza

Nie polecam

Pozycja zdecydowanie dla Wielkich Fanów Małego Księcia, a ja nie należę nawet to tych zwykłych... Dla mnie pretensjonalna jak pierwowzór. Plusem jest to, że jak w MK, każdy z członków klubu no i chyba też czytających ma swoją, idealną dla siebie hipotezę tego, co się stało. Dużo "smaczków" nawiązujących do inspiracji, natomiast cała historia wg mnie pisana na siłę, naciągana. Intryga grubymi nićmi szyta i nie jestem w stanie zrobić wystarczającego fikołka mentalnego, żeby mnie pociągała. Może tak być tez dlatego, że główne postaci były takie... nie dla mnie Watek Nevena i Ondine yghhh, od początku wiedziałam jak to się skończy, ale i tak byłam zawiedziona. Nie mogłam przez to ani polubić, ani nawet wczuć w historię. Minus za niepotrzebne spoilery do książek Aghaty Christie MINUS ZA BEZCZELNY I NIEPOTRZEBNY SPOILER DO KSIŻEK AGATHY CHRISTIE
00
Waldemar60

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwszy kryminał, gdzie pada tylko jeden trup i tym jedynym trupem jest nuda.
00
Pancerne_serce

Z braku laku…

Uwielbiam "Małego Księcia", ale muszę przyznać, że "Kod 612" trochę mnie rozczarował. Spodziewałam się czegoś innego, może jakiejś analizy, może więcej faktów, ale na pewno nie spodziewałam się kolejnej baśni. Moim zdaniem początek był bardzo ciekawy, pełen symboliki, sekretów i ciekawości, ale im dalej tym moja ciekawość zniknęła, ponieważ niestety nie wiem co jest prawdą, a co jest fikcją. Ogromnie brakowało mi więzi z bohaterami. A sama historia jest dosyć nudna i przewidywalna.
00
Warmia55

Całkiem niezła

"Gdzie jesteś Mały Książę ...  Antoine de Saint-Exupery, Francuz, pisarz i lotnik, napisał powiastkę filozoficzną o chłopcu, co przybył na ziemię z gwiazd. Wydana 6 kwietnia 1943 roku okazała się światowym fenomenem. I od tamtego czasu bardzo wielu ludziom nie dają spokoju dwie zagadki: co autor miał na myśli pisząc "Małego Księcia" i co dokładnie stało się z nim samym. Wiadomo, że Antoine de Saint-Exupery 31 lipca 1944 o godzinie 08.45 wystartował do swojego kolejnego lotu bojowego i już nie powrócił. Do jego zestrzelenia przyznało się dwóch niemieckich pilotów, ale ciała nie odnaleziono, a części jego samolotu odkryto dopiero w 2003 roku na dnie morza. Zginął czy zaginął? Ludzie nie lubią jak zagadki czy tajemnice są nierozwiązane, lubią je rozwiązywać i wiedzieć wszystko na pewno. Zawsze jest ktoś, kto tak długo snuje domysły, śledzi i tropi aż tajemnicę rozwiąże lub podda się - z braku materiałów czy pomysłów. Toteż i w sprawie interpretacji treści "Małego Księcia" oraz zaginięcia...
00

Popularność




Przedmowa

Przed­mowa

Ran­kiem 31 lipca 1941 roku Anto­ine de Saint-Exupéry wyle­ciał z Borgo na Kor­syce, by prze­pro­wa­dzić roz­po­zna­nie woj­skowe. Odtąd nikt go nie widział.

Jego znik­nię­cie pozo­sta­wało zagadką przez nie­mal sześć­dzie­siąt lat, aż do chwili, gdy za sprawą zdu­mie­wa­ją­cego zbiegu oko­licz­no­ści z Morza Śród­ziem­nego wyło­wiono szczątki dwu­sil­ni­ko­wego samo­lotu, który pilo­to­wał tam­tego fatal­nego dnia.

Ciała pisa­rza ni­gdy nie odna­le­ziono, a rela­cje nie­licz­nych świad­ków są sprzeczne.

Czy dziś mamy jesz­cze szansę wyja­śnić tajem­nicę jego zagi­nię­cia? Czy Saint-Exupéry pozo­sta­wił nam jakiś trop? Czy klu­cza należy szu­kać w jego ostat­nich pismach?

Nieco ponad rok przed śmier­cią, zanim wró­cił do Europy, by wal­czyć, napi­sał krótki tekst, począt­kowo trak­to­wany jako nie­wiele zna­czący i naiwny.

Małego Księ­cia.

A jeśli ta baśń była jego testa­men­tem?

A jeśli Saint-Exupéry wyja­wił w niej sekret swego znik­nię­cia?

Gwał­towna śmierć baśnio­wego Małego Księ­cia i śmierć Saint-Exupéry’ego, która nastą­piła kilka mie­sięcy póź­niej, wyka­zują zaska­ku­jące podo­bień­stwa. Po pilo­cie odna­le­ziono tylko prze­rdze­wiałe szczątki samo­lotu. Mały Książę twier­dził zaś, że pozo­sta­nie po nim jedy­nie „stara porzu­cona łupina”.

„W sta­rych łupi­nach nie ma nic strasz­nego”, per­swa­do­wał nam Saint-Exupéry. „Będę robić wra­że­nie umar­łego, a to nie będzie prawda” [s. 80]!

Feno­me­nalny suk­ces wydaw­ni­czy książki, a także pełne przy­gód życie jej autora stały się inspi­ra­cją bada­czy i pisa­rzy. Jed­nak nikt dotąd nie sta­rał się wska­zać para­leli mię­dzy losem Saint-Exupéry’ego a losem Małego Księ­cia.

Czyżby dla­tego, że zbrod­nia została zręcz­nie ukryta za powiastką filo­zo­ficzną?

A może dla­tego, że nikt jasno nie sfor­mu­ło­wał pyta­nia?

Kto zabił Małego Księ­cia?

Taka jest wła­śnie myśl prze­wod­nia tej powie­ści: podą­żyć tro­pem dziw­nego podo­bień­stwa mię­dzy odej­ściem pisa­rza i odej­ściem jego boha­tera. Prze­pro­wa­dzić ponowne śledz­two.

Nie bra­kuje ani poten­cjal­nych podej­rza­nych, ani moty­wów. Zgro­ma­dzi­łem wszyst­kie ele­menty tej sprawy.

Wszyst­kie przed­sta­wione w tej książce fakty są praw­dziwe. Wszyst­kie aneg­doty o życiu i zagi­nię­ciu Saint-Exupéry’ego są auten­tyczne. Wszyst­kie przy­wo­łane cytaty są dokładne. Każde odwo­ła­nie do ory­gi­nal­nego ręko­pisu, wzmianka o waha­niach, doko­na­nych wybo­rach, prze­kre­śle­niach, rysun­kach, zacho­wa­nych lub nie, a powsta­łych przed wyda­niem baśni, a także odnie­sie­nia do mapy Piriego Reisa, są bar­dzo pre­cy­zyjne.

Po zgro­ma­dze­niu i wery­fi­ka­cji wszyst­kich ele­men­tów posta­no­wi­łem upo­rząd­ko­wać je w spo­sób, w jaki – tak przy­naj­mniej sądzę – nikt wcze­śniej do nich nie pod­cho­dził.

Czy­tel­nik będzie miał do dys­po­zy­cji te ele­menty zagadki. Będzie mógł także bawić się w detek­tywa i zapro­po­no­wać wła­sne roz­wią­za­nie.

Być może ktoś nie czy­tał Małego Księ­cia albo minęło zbyt dużo czasu, by dokład­nie go pamię­tał. W takim przy­padku nie­chaj podąży śla­dem mojej dwójki detek­ty­wów.

Ktoś inny być może wiele razy powra­cał do tej lek­tury i żadne zda­nie nie jest mu obce. Wów­czas będzie mógł czer­pać przy­jem­ność z poro­zu­mie­waw­czych mru­gnięć okiem roz­sia­nych tu pomię­dzy wier­szami.

Aste­ro­idy stały się wyspami, zamiast o wędrow­nych pta­kach mówimy o samo­lo­cie, ale boha­te­ro­wie są tacy sami – absur­dalni i wzru­sza­jący.

Uda­nego lotu, miłej lek­tury, rado­ści ponow­nego odkry­wa­nia tej nie­zwy­kłej baśni. Mam nadzieję, że pasjo­nu­jące okaże się też śledz­two – tajem­ni­cze, zaska­ku­jące i poetyc­kie.

Wyspa biznesmena

Wyspa biz­nes­mena

Jeśli odkry­jesz wyspę, która nie należy do nikogo, jest twoja.

Ban­kier, Aste­ro­ida 328, s. 41

Pilot spo­strzega skra­wek czy­stego nieba z trzema gwiaz­dami, wznosi się ku nim, a potem nie może już obni­żyć lotu i zostaje tam na zawsze, kąsa­jąc gwiazdy…

Nocny lot2

I

– Ta kartka wystaje.

Véronique stała przed drzwiami, na weran­dzie, uśmie­cha­jąc się do mnie. To był pierw­szy od tygo­dni pogodny dzień. Niebo było błę­kitne, bez naj­lżej­szego obłoku. Pomię­dzy dom­kami roz­śpie­wały się kosiarki.

Wyrwa­łem bun­tow­ni­czą kartkę i cie­szy­łem się wido­kiem ligu­stro­wego żywo­płotu, rów­nego, pro­stego. Per­fek­cyj­nego. Véronique prze­słała mi całusa i badaw­czo przy­glą­dała się resz­cie ogródka. Jej oczy zatrzy­mały się na korze­niach cze­re­śni sąsiada, już nie­mal wsu­wa­ją­cych się pod kamienne płyty alejki, potem na grillu z cegły, któ­rego nie wyczy­ści­łem wczo­raj wie­czo­rem, i prze­su­nęły się na otwartą bramę.

Prze­sze­dłem trzy metry dzie­lące nasz dom od gra­nicy ogródka. Pchną­łem bramę.

– Dzięki – szep­nęła Véronique. – Nasza mała pla­neta. Nasza mała pla­neta jest pra­wie dosko­nała.

Słońce zda­wało się świe­cić wyłącz­nie dla naszego stu­me­tro­wego skrawka ziemi. I jesz­cze po to, by uczy­nić Véronique pięk­niej­szą. Nagle znik­nęła.

– Tele­fon. Neven, to do cie­bie.

Wycią­gnęła w moją stronę rękę z tele­fo­nem. Sze­dłem przez ogród.

– Neven Le Faou?

– Tak, słu­cham?

– Oko Dòlo. Jest pan mecha­ni­kiem w Aero­klu­bie Słońca XIII? Pań­ski szef podał mi numer.

– Słu­cham.

– Jest mi pan potrzebny. To bli­sko Mar­sy­lii. W Cala­nque de Sor­miou.

– Teraz?

– Panu zaj­mie to tylko chwilę, a ja naprawdę potrze­buję spe­cja­li­sty od sta­rych samo­lo­tów.

Odwró­ci­łem się, mówiąc. Wiał lekki wiatr. Zauwa­ży­łem, że Véronique drży, więc zamkną­łem prze­szklone drzwi werandy, żeby nie mar­zła, ale też – żeby nie sły­szała mojej odpo­wie­dzi.

– Już jadę.

II

Jacht Oko Dòlo odda­lał się od plaży w Sor­miou. Patrzy­łem na male­jącą skalną zatoczkę i na mewy, które opusz­czały swoje kry­jówki, by koło­wać nad stat­kiem. Biały jacht pruł wody nie­mal bez­gło­śnie, jakby to ptaki cią­gnęły go na nie­wi­docz­nych linach.

„Dia­ment Wysp”, tak się nazy­wał, a był smu­kły jak samo­lot, samo­lot bez skrzy­deł, sunący po roz­ko­ły­sa­nym nie­bie.

Oko Dòlo uło­żył wszystko na maho­nio­wym sto­liku. Przy­pa­try­wa­łem się pokry­tym rdzą kawał­kom metalu. Pióru. Sta­rym bla­chom.

Oko deli­kat­nie ujął wiel­gach­nymi pal­cami małe czarne pióro.

– Pewien rybak wycią­gnął to sie­cią. To Par­ker 51. Z żela­zną skuwką.

Pochy­li­łem się tro­chę bar­dziej. Roz­po­zna­łem frag­menty kok­pitu, lotek, uste­rze­nia.

Nie mia­łem naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Rzu­ci­łem:

– Wrak Loc­khe­eda P-38 Light­ning?

Oko Dòlo aż gwizd­nął z podziwu.

– Brawo! Pań­ska repu­ta­cja jest zasłu­żona.

Wzru­szy­łem ramio­nami. Bez fał­szy­wej skrom­no­ści. Nie potra­fi­łem zro­zu­mieć zain­te­re­so­wa­nia tą zżartą przez słoną wodę sko­rupą.

– Nad Morzem Śród­ziem­nym pole­gły setki pilo­tów woj­sko­wych. W czym tkwi wyjąt­ko­wość tego wraku?

Oko bawił się czarną skuwką ze srebr­nym paskiem, skuwką wyło­wio­nego pióra. Jacht zatrzy­mał się na pół­nocny wschód od wyspy Riou. Mewy odfru­nęły.

– Trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku Anto­ine de Saint-Exupéry zagi­nął u wybrzeży Pro­wan­sji. Pilo­to­wał P-38 Light­ning.

Jak zza mgły wyło­niły się wspo­mnie­nia sprzed dwu­dzie­stu lat. Nagłówki na pierw­szych stro­nach gazet. Wia­do­mo­ści radiowe. W tam­tym okre­sie cho­dzi­łem jesz­cze z głową w chmu­rach – inte­re­so­wały mnie samo­loty, które latają, a nie wraki.

– Wydaje mi się, że w końcu go odna­le­ziono?

Oko Dòlo ski­nął głową.

– Ow­szem. Wła­śnie tu. W pobliżu wyspy Riou. Ponad pięć­dzie­siąt lat po jego zagi­nię­ciu. Ale… Ale ni­gdy nie udało się jed­no­znacz­nie potwier­dzić, że to on. Nie było ciała. Ani żad­nych rze­czy oso­bi­stych.

Uważ­niej spoj­rza­łem na pióro Par­kera i na roz­ło­żone przede mną szczątki samo­lotu.

– Myśli pan, że zdo­był jed­no­znaczny dowód?

– Liczę, że pan mi to powie…

– Kim… Kim pan jest?

– Małym księ­ciem. Boga­tym i czar­nym małym księ­ciem. Ksią­żąt­kiem, które wszystko zawdzię­cza Saint-Exupéry’emu.

III

– Wyobraź sobie, że za iden­ty­fi­ka­cję szcząt­ków samo­lotu ten miliar­der z Kame­runu gotów jest zapła­cić mi dzie­sięć tysięcy euro!

– To w Kame­ru­nie są miliar­de­rzy? – zdzi­wiła się Véronique.

Sie­działa na tara­sie, przed kom­pu­te­rem. Pod­sze­dłem do niej.

Przez moment patrzy­łem na nasz dom. Odzwier­cie­dle­nie marzeń Véronique. Speł­ni­łem wszyst­kie jej życze­nia. Różowa cegła, pelar­go­nie w oknach, gołę­bie na dachu.

– Musiał­bym współ­pra­co­wać z pry­wat­nym detek­ty­wem z Fox Com­pany, zatrud­nio­nym przez tego Oko Dòlo. Pojadę tam jutro… Nie­wia­ry­godne, prawda? Takie śledz­two w spra­wie pisa­rza, który zagi­nął ponad sie­dem­dzie­siąt lat temu!

Cie­pło poranka już zale­wało taras. Jasne włosy Véronique wyglą­dały jak zło­ci­ste pro­mie­nie, któ­rych słońce nie zdą­żyło wygła­dzić. Na jej czole mie­niły się kolo­rami tęczy drob­niut­kie kro­pelki.

– Naj­droż­szy, czas na śnia­da­nie, pamię­ta­łeś o mnie?

Zawsty­dzony, wymkną­łem się, by po chwili wró­cić ze szklanką zim­nej wody. Véronique wciąż wpa­try­wała się w kom­pu­ter. Sku­piona.

Pochy­li­łem się nad nią. Pod­ją­łem decy­zję.

– Nie­chaj śpią w spo­koju, Saint-Exupéry i Mały Książę. Oko Dòlo chyba będzie musiał radzić sobie beze mnie.

– Dzie­sięć tysięcy euro to dla niego dro­biazg.

Véronique nie ode­rwała oczu od ekranu, na­dal prze­glą­da­jąc arty­kuły, z któ­rych widzia­łem tylko ilu­stra­cje – akwa­relki uka­zu­jące pla­nety, wydmy, gwiazdy…

– Małemu Księ­ciu nie­źle się powio­dło, dziś ma w banku impo­nu­jące konto.

Deli­kat­nie unio­sła szklankę i popi­jała wodę drob­nymi łycz­kami. Potem jej spoj­rze­nie wędro­wało od okna do okna.

– Sto sie­dem­dzie­siąt milio­nów egzem­pla­rzy sprze­da­nych na świe­cie! A w samej Fran­cji sprze­daje się ich wciąż setki. Czte­ry­sta trzy­dzie­ści cztery prze­kłady. Po Biblii to naj­le­piej sprze­da­jąca się i naj­czę­ściej tłu­ma­czona książka na świe­cie. – Znów unio­sła szklankę do ust i zosta­wiła ślad wag na zapa­ro­wa­nym szkle. – Nawet nie wspo­mnę o pro­duk­tach pochod­nych. – Klik­nęła i na moni­to­rze poja­wiła się mozaika paste­lo­wych obraz­ków. – Maskotki, per­fumy, zegarki, oku­lary, pudełka na śnia­da­nie, zeszyty, notesy, pościel, gry… To nie­sa­mo­wite!

Zaka­słała. Praw­do­po­dob­nie poda­łem jej za zimną wodę. Pra­gnąc uchro­nić jej gar­dło przed jesz­cze więk­szym wychło­dze­niem, roz­ło­ży­łem na tara­sie para­wan, wystar­cza­jącą prze­szkodę dla lek­kiej bryzy. A potem spy­ta­łem:

– Saint-Exupéry zmarł w tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stym czwar­tym. Wydaje mi się, że twór­czość pisa­rzy kla­sycz­nych przy­na­leży do domeny publicz­nej?

Véronique klik­nęła.

– Zaraz ci powiem… Mam! Dzieło prze­cho­dzi do domeny publicz­nej po upły­wie sie­dem­dzie­się­ciu lat od śmierci autora.

Szybko poli­czy­łem.

– Czyli Mały Książę należy do domeny publicz­nej od roku dwa tysiące czter­na­stego!

Jesz­cze jedno klik­nię­cie.

– Otóż nie! Pisa­rze będący boha­te­rami wojen­nymi, „pole­gli za Fran­cję”, korzy­stają z wie­lo­let­niego wydłu­że­nia swo­ich praw. A ponie­waż Saint-Exupéry należy do tego grona, jego dzieła są chro­nione pra­wami autor­skimi do roku dwa tysiące trzy­dzie­stego dru­giego. Przy­naj­mniej we Fran­cji.

Zasta­na­wia­łem się. Myśla­łem o pió­rze Par­kera. O szcząt­kach P-38 Light­ning. I o sło­wach Oko Dòlo: „Ni­gdy nie zna­le­ziono jed­no­znacz­nych dowo­dów. Ani jego ciała, ani rze­czy oso­bi­stych”.

– To ozna­cza, że gdyby udo­wod­niono, iż Saint-Exupéry nie poległ za Fran­cję… puf! Koniec z pra­wami autor­skimi do naj­le­piej sprze­da­ją­cej się książki świata?

Oczy Véronique jesz­cze bar­dziej zbli­żyły się do pyłu na ekra­nie. Trze­po­tała rzę­sami, jakby chciała ten pył usu­nąć.

– Wydaje się, że jego jedy­nymi spad­ko­bier­cami są sio­strzeńcy i ich potom­stwo. To oni wszyst­kim zarzą­dzają.

– Saint-Exupéry nie był żonaty? Nie miał dzieci? Nie zosta­wił testa­mentu?

– Nie miał dzieci… Poza Małym Księ­ciem! Nie spi­sał testa­mentu, ale był żonaty! Z tego, co tu prze­czy­ta­łam, po jego śmierci starły się dwa obozy pała­jące do sie­bie nie­na­wi­ścią – sio­strzeńcy Saint-Exupéry’ego i jego żona, Con­su­elo. Ponie­waż nie było testa­mentu. Con­su­elo pró­bo­wała sfał­szo­wać doku­ment, ale sio­strzeńcy to odkryli. Sprawa zakoń­czyła się ugodą – po pięć­dzie­siąt pro­cent zysków z praw dla każ­dej ze stron, ale Con­su­elo została pozba­wiona całej reszty. Prawa oso­bi­ste należą wyłącz­nie do rodziny.

– Co to ozna­cza?

– Że krewni decy­dują, co wolno, a czego nie, robić z Małym Księ­ciem… Cho­dzi o kon­ty­nu­ację, film, prze­kłady, pro­dukty pochodne…

Véronique znów kaszl­nęła. Obją­łem ją i szep­ną­łem:

– A ja myśla­łem, że Mały Książę znik­nął, uką­szony przez żmiję, i że została po nim tylko gwiazda.

Wysu­nęła się z moich objęć i obrzu­ciła takim spoj­rze­niem, jak­bym był naiw­niej­szy od małego chłopca.

– Sądzę, że doro­śli ludzie zro­zu­mieli, iż miało to znacz­nie więk­sze zna­cze­nie! Pierw­szym odru­chem Ban­kiera było ulo­ko­wać gwiazdę Małego Księ­cia, a ści­śle mówiąc, jego aste­ro­idę, w banku. Zapi­sali na kartce jej nazwę, B612, potem scho­wali ten papier do szu­flady i zamknęli ją na klucz. W ten spo­sób Mały Książę należy do nich, tak samo jak gwiazdy. To nie­zbyt poetyc­kie, ale naprawdę poważne!

IV

Oko Dòlo prze­pę­dził krą­żą­cego wokół niego chra­bąsz­cza. Sie­dział i patrzył na pudełko. Pro­sto­kątne, białe, ozdo­bione rzę­dem trzech dziur.

Jacht koły­sał się łagod­nie w rytm fal, które pły­nęły, by roz­bić się na pustych brze­gach wyspy Riou. Trawy, roz­rzu­cone jak kon­fetti, wege­to­wały mię­dzy bia­łymi ska­łami, niczym na łące osku­ba­nej przez armię kró­li­ków, kóz i owiec, aż do ogo­ło­ce­nia kamieni.

Oko Dòlo nie zwra­cał uwagi na pej­zaże.

Jesz­cze raz prze­czy­tał swoje nazwi­sko i adres na pudełku, uważ­nie przyj­rzał się znacz­kom opa­trzo­nym pie­cząt­kami w nie­zna­nym alfa­be­cie, być może daw­nym alfa­be­cie arab­skim. Żad­nej wzmianki o nadawcy. Tylko nazwa.

Klub 612.

Uniósł pudełko, ważąc je w ręce. Było lek­kie. Kiedy nim potrzą­snął, nie roz­legł się żaden dźwięk. Jakby w środku nic nie było. Wyglą­dało tak samo, jak skrzynka nary­so­wana przez Saint-Exupéry’ego dla baranka Małego Księ­cia. To był jego ulu­biony rysu­nek.

Wahał się, czy otwo­rzyć pudełko.

Zasta­na­wiał się, czy inni – Marie-Swan, Moïsès, Izar, Hoshi, geo­graf – rów­nież takie otrzy­mali, czy też on jest pierw­szy.

Oparł się poku­sie. Wstał z tru­dem, poło­żył rękę na ple­cach, na wyso­ko­ści nerek – prze­klęty reu­ma­tyzm sta­wał się nie­zno­śny, potem wziął pudełko i zaniósł do kam­buzy.

Otwo­rzy je póź­niej.

Po spo­tka­niu z detek­ty­wem i Neve­nem.

Naj­pierw musi ich prze­te­sto­wać. Tego genial­nego psa tro­pią­cego i tego nie­wy­da­rzo­nego pilota.

Zadał sobie tyle trudu, żeby ich wybrać.

Czy staną na wyso­ko­ści zada­nia?

V

– Dzię­kuję, że się pan zgo­dził – powi­tał mnie Oko Dòlo.

„Dia­ment Wysp” zacu­mo­wał w Port-Miou. Był naj­więk­szym jach­tem w zatoczce. Słońce igrało z bia­łym kli­fem, odbi­ja­jąc się od niego, żeby zamie­nić w pie­kar­nik wąską dolinę. Sto­jąc na moście, usi­ło­wa­łem nadą­żyć wzro­kiem za tań­cem czar­nego cie­nia nad­mor­skiej sosny, już żału­jąc, że posłu­cha­łem Véronique i przy­sze­dłem.

– Zacze­kamy na detek­tywa z Fox Com­pany i wypły­niemy w morze – uprze­dził Oko Dòlo. – Powi­nien się wkrótce poja­wić.

Kame­ruń­czyk także źle zno­sił upał. Każdy krok po pokła­dzie zda­wał się przy­pła­cać litrem wody.

– Ma na imię Andy. Stwo­rzy­cie ekipę.

Cze­ka­łem. Kro­ple spły­wa­jące po moich ple­cach odmie­rzały sekundy. Wresz­cie jakiś hałas. Czer­wona vespa. Moto­cy­kli­sta zapar­ko­wał na nabrzeżu. Drobny i nie­wy­soki, zdjął kask. W pierw­szej chwili wzią­łem go za nasto­latka. Włosy miał krót­kie i rude. Obci­słe dżinsy i poma­rań­czowy T-shirt z kap­tu­rem. Dopóki się nie odwró­cił.

Dziew­czyna!

Andy to dziew­czyna!

Jed­nym susem wsko­czyła na pokład „Dia­mentu Wysp” i z pro­mien­nym uśmie­chem wycią­gnęła do mnie rękę. Twarz miała okrą­głą jak księ­życ w pełni, rudy księ­życ, a raczej wani­liowy księ­życ przy­pu­dro­wany płat­kami cyna­monu.

– Andie! Sta­żystka w Fox Com­pany.

Dziew­czyna wyglą­dała naj­wy­żej na dwa­dzie­ścia lat. Może nawet na dwa lata młod­szą albo… dwa lata star­szą, ale nie wię­cej. Fox Com­pany przy­słała tu sta­żystkę! Oko Dòlo naj­wy­raź­niej się tym nie prze­jął. Zlu­zo­wał cumy. Kurs na wyspę Riou.

Jacht pły­nął z dużą pręd­ko­ścią. Oko umie­ścił Par­kera 51 pod małą szybką z pleksi.

– To wieczne pióro – wyja­śnił – jest trze­cim waż­nym zna­le­zi­skiem, mogą­cym pomóc w roz­wi­kła­niu zagadki znik­nię­cia Saint-Exupéry’ego. Trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku wcze­snym ran­kiem wystar­to­wał z Borgo na Kor­syce, sie­dząc za ste­rami ame­ry­kań­skiego samo­lotu, bom­bar­diera P-38 Light­ning, aby prze­pro­wa­dzić roz­po­zna­nie w rejo­nie Gre­no­ble. Nie odpo­wie­dział na żadne radiowe wezwa­nie. O czter­na­stej trzy­dzie­ści skoń­czyło mu się paliwo. O pięt­na­stej trzy­dzie­ści uznano go za zagi­nio­nego. Odtąd nic o nim nie wia­domo. Począt­kowo nie­któ­rzy suge­ro­wali, że mógł wylą­do­wać w Szwaj­ca­rii albo Ver­cors, żeby dołą­czyć do Résistance… Potem bez powo­dze­nia poszu­ki­wano śla­dów wraku jego maszyny u wybrzeży w rejo­nie Saint-Raphäel, opie­ra­jąc się na rela­cjach nie­miec­kich pilo­tów, ale także dla­tego, że rodzinny dom Saint-Exupérych – zamek Agay – wzno­sił się tam nad brze­giem morza. Przez z górą pięć­dzie­siąt lat nie natra­fiono na żaden trop, na żadną, choćby naj­drob­niej­szą wska­zówkę. Aż wresz­cie prawda wybu­chła we wrze­śniu tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tego ósmego roku! Tu, w rejo­nie Mar­sy­lii, rybak, nie­jaki Jean-Claude Bianco, zna­lazł w sie­ciach srebrny łań­cu­szek. Mimo że długo leżał w wodzie, wygra­we­ro­wany na nim napis był czy­telny. Anto­ine de Saint-Exupéry (Con­su­elo) c/o Rey­nal and Hitch­cock Inc., 386 4th Ave N.Y. City, USA. Tajem­nica wresz­cie się wyja­śniła! Saint-Exupéry uto­nął gdzieś w tym rejo­nie.

Sta­żystka Fox Com­pany, która dotąd grzecz­nie słu­chała, nagle zabrała głos. Poma­chała ręką niczym uczen­nica wystar­cza­jąco pewna sie­bie, żeby prze­rwać nauczy­cie­lowi.

– Tak wła­śnie wszy­scy myślą! – oświad­czyła.

Unio­sła ramiona i wzbu­rzyła sobie włosy. Zauwa­ży­łem różę wyta­tu­owaną nisko na jej szyi.

– Zagadka roz­wią­zana? – cią­gnęła Andie, cza­ru­jąco się uśmie­cha­jąc. – Oso­bi­ście ni­gdy nie wie­rzy­łam w tę histo­ryjkę o łań­cuszku!

Oko rów­nież się uśmiech­nął. Widać było, że z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na ten począ­tek dys­ku­sji.

– Taka jest jed­nak wer­sja ofi­cjalna – powie­dział rze­czowo.

– To przede wszyst­kim wer­sja opatrz­no­ściowa! – odparła Andie. – Obszar poszu­ki­wań pomię­dzy Kor­syką a Alpami obej­muje ponad osiem­set tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. W morzu ozna­cza to setki tysięcy metrów sze­ścien­nych wody! A tu, jakby przy­pad­kiem, ktoś wyło­wił z głę­bo­ko­ści ponad stu metrów łań­cu­szek o wadze trzy­dzie­stu gra­mów! Cóż za roz­wią­za­nie wiel­kiej zagadki kry­ją­cej się w Morzu Śród­ziem­nym! Z reguły jestem dość naiwna, ale nie aż tak, żeby wie­rzyć w cuda…

Andie nie potra­fiła usie­dzieć na miej­scu. Bie­gała po pokła­dzie jak myszka, przy­pra­wia­jąc mnie o zawroty głowy. Albo była świetną spe­cja­listką od Saint-Exupéry’ego, albo wku­wała przez całą noc.

– Ale ten łań­cu­szek naprawdę ist­nieje – prze­ko­ny­wał Oko. – Z wygra­we­ro­wa­nym nazwi­skiem Saint-Exupéry’ego, imie­niem jego żony oraz adre­sem jego nowo­jor­skiego wydawcy.

– No tak – odparła Andie. – Wszystko jest napi­sane. Na tym łań­cuszku wyło­wio­nym z morza wszystko jest tak oczy­wi­ste, że trudno go nie zauwa­żyć. Nie pasuje mi tu tylko jeden szcze­gół: zanim rybak wycią­gnął go z sieci, nikt ni­gdy o nim nie sły­szał. Żad­nej wzmianki! Nikt nie wie, skąd się wziął. Spe­cja­li­ści obej­rzeli setki zdjęć pisa­rza – ni­gdy nie nosił takiego łań­cuszka! A kiedy wresz­cie, po dłu­gich poszu­ki­wa­niach, usta­lono, że bli­ska przy­ja­ciółka Saint-Exupéry’ego kilka mie­sięcy przed jego śmier­cią poda­ro­wała mu łań­cu­szek w zamian za ręko­pis Małego Księ­cia, oka­zało się, że nie był srebrny, tylko złoty! Pif-paf! Ale to dro­biazg, doro­biono hipo­tezę o pre­zen­cie od Con­su­elo albo od wydawcy, tyle że w żaden spo­sób jej nie potwier­dzono. Może w takim razie Saint-Exupéry nosił dwa łań­cuszki? Po jed­nym od każ­dej uko­cha­nej! Może nie jestem tak mądra, jak inni, ale wystar­czy się nad tym chwilę zasta­no­wić, żeby stwier­dzić, że to pokryte rdzą sre­bro, wyło­wione przez Jeana-Claude’a Bianco, jest fał­szer­stwem! Tak zresztą zare­ago­wały wszyst­kie gazety po „odkry­ciu”, nazy­wa­jąc rybaka oszu­stem. Wtedy prze­grał pro­ces sądowy!

Oko wyłą­czył sil­nik, zatrzy­mu­jąc jacht na wprost wyspy Riou. Morze było nie­wia­ry­god­nie przej­rzy­ste. Wyda­wało się wręcz, że widać samo dno.

– To prawda, Andie… Począt­kowo nikt nie uwie­rzył w ten łań­cu­szek. A żeby roz­wiać wąt­pli­wo­ści, nur­ko­wie pro­wa­dzili poszu­ki­wa­nia w miej­scu, gdzie go zna­le­ziono. Dokład­nie tu, gdzie teraz jeste­śmy. W maju roku dwu­ty­sięcz­nego zna­leźli kabinę myśliwca. Kiedy już wydo­byli szczątki, które następ­nie pod­dano eks­per­ty­zie, w roku dwa tysiące trze­cim, we wrze­śniu, pozna­li­śmy osta­teczną odpo­wiedź. Numer odczy­tany na jed­nym z ele­men­tów, 2734L, to numer samo­lotu Saint-Exupéry’ego. Szczątki można obej­rzeć w muzeum lot­nic­twa Le Bour­get. Koniec zagadki! Koniec pole­miki! Saint-Exupéry zgi­nął w tym miej­scu.

Andie zwró­ciła oczy na wodę i wybuch­nęła śmie­chem, który zabrzmiał, jakby nagle roz­gwiazdy zamie­niły się w dzwo­neczki.

– To już szczyt mani­pu­la­cji! Łań­cu­szek, w który nikt nie wie­rzył, stał się auten­tyczny tylko dla­tego, że w pobliżu zna­le­ziono wrak samo­lotu! I uznano, że to musi być samo­lot Saint-Exupéry’ego, ponie­waż spadł dokład­nie tam, skąd wyło­wiono łań­cu­szek! Zapo­mniał pan tylko dodać, że pod nami naj­pierw wydo­byto z wody sil­nik nie­miec­kiego samo­lotu. Potem czę­ści samo­lotu ame­ry­kań­skiego. Prze­mie­szane? Na całym bez­kre­sie Morza Śród­ziem­nego dwie maszyny mia­łyby się roz­bić dokład­nie w tym samym miej­scu? I wszy­scy w to uwie­rzyli! Może pan wie­rzyć w przy­pa­dek, ale ja, kiedy mnożą się zbiegi oko­licz­no­ści, wolę uznać, że tropy zostały sta­ran­nie roz­siane przez jakie­goś tajem­ni­czego Tom­cia Palu­cha.

Z zain­te­re­so­wa­niem obser­wo­wa­łem mecz mię­dzy Oko a Andie.

– Dobrze pani wie, Andie, że ist­nieją nie tylko dowody mate­rialne. Nie­miecki pilot, Horst Rip­pert, potwier­dził, że trzy­dzie­stego pierw­szego lipca zestrze­lił w pobliżu Mar­sy­lii ame­ry­kań­ską maszynę i że jest prze­ko­nany, iż pilo­to­wał ją Saint-Exupéry.

– I ten uprzejmy Horst powie­dział o tym dopiero sześć­dzie­siąt lat po woj­nie, jako dzie­więć­dzie­się­cio­la­tek! Dopiero po odna­le­zie­niu tego wraku… A przy oka­zji dodał, że przed drugą wojną świa­tową był wier­nym czy­tel­ni­kiem ksią­żek Saint-Exupéry’ego i że ni­gdy nie wyba­czy sobie strą­ce­nia myśliwca swego ulu­bio­nego pisa­rza! Może pan w to wie­rzyć, ja nie potra­fię trak­to­wać poważ­nie takich rela­cji, zwłasz­cza z ust czło­wieka, który twier­dzi też, że został odzna­czony nie­miec­kimi meda­lami wojen­nymi, na co ni­gdy nie było dowo­dów, a trzy­dzie­stego pierw­szego lipca tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku zupeł­nie przy­pad­kowo odby­wał lot samot­nie, zaś jego suk­ces bojowy – strą­ce­nie ame­ry­kań­skiej maszyny – nie został ni­gdzie odno­to­wany. Zresztą, gdyby nawet ten Horst Rip­pert mówił prawdę, to nic nie dowo­dzi, że jego prze­ciw­ni­kiem w powie­trzu był Saint-Exupéry! Tego dnia co naj­mniej trzech innych nie­miec­kich pilo­tów zgło­siło strą­ce­nie ame­ry­kań­skich P-38 na połu­dniu Fran­cji, od Castel­lane do Monte Carlo. To nie­moż­liwe do usta­le­nia. Pró­bo­wało już wielu bada­czy… Żadne archiwa woj­skowe nie dys­po­nują danymi pozwa­la­ją­cymi poznać prawdę!

Oko zwró­cił oczy na wyspę Riou.

– Ale wia­ry­godni świad­ko­wie, rybacy z wyspy twier­dzą, że pod koniec wojny zna­leźli ciało pilota zaplą­tane w spa­do­chron. Po ciele nie został ślad, choć w roku tysiąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym pią­tym na wyspie Riou zna­le­ziono szkie­let pogrze­bany pod kamie­niami.

– I po latach usta­lono, że to szczątki nie­miec­kiego pilota wojen­nego. A poza tym, że był to męż­czy­zna poni­żej trzy­dzie­stego pią­tego roku życia… Saint-Exupéry miał czter­dzie­ści cztery lata!

Oko uśmiech­nął się.

– Brawo, Andie! Świet­nie przy­go­to­wała pani doku­men­ta­cję. Cała ta sprawa zaczęła się od nie­sa­mo­wi­tego odna­le­zie­nia tego łań­cuszka. Jeżeli jed­nak dobrze zro­zu­mia­łem, według pani to oszu­stwo, misty­fi­ka­cja, tylko w jakim celu mar­syl­ski rybak miałby się do tego posu­wać? Nikt nie zdo­łał pod­wa­żyć jego uczci­wo­ści. Odzna­czono go nawet Legią Hono­rową.

– Och, jestem prze­ko­nana, że ten dzielny kapi­tan dzia­łał w dobrej wie­rze. Ale nie był sam na swoim kutrze. Wystar­czyło, żeby ktoś z załogi dys­kret­nie pod­ło­żył łań­cu­szek do sieci rybac­kiej i wszystko było zała­twione! A zato­pie­nie w morzu kawał­ków bla­chy z samo­lotu to też nie taki pro­blem.

– Tylko w jakim celu ktoś miałby orga­ni­zo­wać taką misty­fi­ka­cję?

– Ależ panie miliar­de­rze, wie pan rów­nie dobrze jak ja, że powo­dów może być wiele… Napi­sać histo­rię na nowo. Chro­nić tajem­nicę. Ukryć prawdę. Zmy­lić poszu­ki­wa­nia… Jest na przy­kład takie dziwne pyta­nie, na które ni­gdy nie odpo­wie­dziano: co wła­ści­wie robił Saint-Exupéry w rejo­nie Mar­sy­lii? Trasa lotu, który miał odbyć z Kor­syki do Gre­no­ble, pro­wa­dziła w linii pro­stej przez Niceę albo Saint-Raphaël… Mar­sy­lia była od niej odda­lona o pra­wie dwie­ście kilo­me­trów. Nawia­sem mówiąc, matka Saint-Ex, Marie, była prze­ko­nana, że sły­szała, jak syn w dniu swego zagi­nię­cia prze­la­ty­wał nad zam­kiem Agay. Kolejne pyta­nie bez odpo­wie­dzi: ni­gdy nie odna­le­ziono zwłok Saint-Exupéry’ego! Łań­cu­szek tak, ale szkie­letu nie! I gdyby nawet ta cho­lerna bły­skotka nale­żała do niego, cho­ciaż ani tro­chę w to nie wie­rzę, i gdyby miał ją na ręce w dniu ostat­niego lotu, cho­ciaż nikt nie przy­po­mina sobie, żeby ją widział, to i tak nie byłby to dowód, że Saint-Exupéry zgi­nął tu i spo­czął na dnie morza! Inny nie­miecki żoł­nierz, Karl Böhm, który pod­czas wojny był ratow­ni­kiem woj­sko­wym na Morzu Śród­ziem­nym, na krótko przed śmier­cią potwier­dził, że wycią­gnął z wody ran­nego w nogę pilota, który poda­wał się za zna­nego pisa­rza! Pisarz jeniec miał popro­sić o wyrzu­ce­nie za burtę wszyst­kich doku­men­tów czy papie­rów, które umoż­li­wi­łyby jego iden­ty­fi­ka­cję, a następ­nie został prze­ka­zany nie­mieckim wła­dzom w celu prze­słu­cha­nia. Czy prze­żył? Czy odzy­skał wol­ność? Tego nikt nie wie. Kolejna zagadka… Kolejna tajem­nica!

Oko wyda­wał się zafa­scy­no­wany. I zasko­czony. Zarówno infor­ma­cjami, któ­rymi sta­żystka sypała jak z rękawa, jak i jej tem­pe­ra­men­tem.

– Tajem­nica, Andie? Jaka tajem­nica? Co pani ma na myśli?

– Nic… I wszystko… Czy Saint-Exupéry poległ w walce za Fran­cję, zestrze­lony przez Hor­sta Rip­perta w rejo­nie wyspy Riou? Czy popeł­nił samo­bój­stwo, prze­le­ciaw­szy po raz ostatni nad domem matki? Czy prze­żył i tra­fił do nie­woli? A może ist­nieje inna moż­li­wość, któ­rej nikt nie wziął pod uwagę? O, na przy­kład w Borgo na Kor­syce, w dniu poprze­dza­ją­cym ostatni lot, Saint-Ex jak zwy­kle poka­zał kole­gom kilka magicz­nych sztu­czek kar­cia­nych i wyszedł około pół­nocy. Nie spał w bazie, poja­wił się tam dopiero o ósmej rano, żeby wsiąść do samo­lotu. Nikt nie wie, gdzie spę­dził tę noc. Wszy­scy nato­miast wie­dzieli, że to już jego ostat­nie zada­nie, Saint-Exupéry był za stary, naza­jutrz miał zostać zde­mo­bi­li­zo­wany. Jesz­cze jeden pie­kiel­nie dziwny zbieg oko­licz­no­ści, prawda? Zostać zastrze­lo­nym pod­czas ostat­niego lotu! Na stole w swoim biu­rze, w dobrze widocz­nym miej­scu, zosta­wił dwa listy. Jeden do kochanki, Nelly de Vogüé, wiel­kiej rywalki jego żony Con­su­elo. To Nelly zabrała wszyst­kie notatki, pozo­sta­wione przez Saint-Exupéry’ego w waliz­kach, to ona zro­biła z niego boha­tera naro­do­wego i napi­sała jego pośmiertną legendę. Zadbała, aby po jej śmierci, czyli w roku dwa tysiące trze­cim, archiwa pisa­rza tra­fiły do Biblio­teki Naro­do­wej i zażą­dała, by otwarto je dopiero po upły­wie pięć­dzie­się­ciu lat od jej zgonu. Kolejna cho­lerna zagadka!

Andie nabrała tchu. Ręce miała spo­cone. Otarła je o zje­żone włosy. Po raz pierw­szy zabra­łem głos – chcia­łem jak naj­szyb­ciej poznać zakoń­cze­nie tej histo­rii.

– Powie­działa pani, że Saint-Exupéry zosta­wił dwa listy. Do kogo adre­so­wany był ten drugi?

– Do Pierre’a Dal­loza, dowódcy par­ty­zantki w Ver­cors. Wie­dzą pano­wie, jakimi sło­wami koń­czy się ten list?

Zanim zdą­ży­łem odpo­wie­dzieć, Andie wyre­cy­to­wała dźwięcz­nym gło­sem cztery zda­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Cytaty za: Anto­ine de Saint-Exupéry, Mały Książę, przeł. Jan Szwy­kow­ski, Insty­tut Wydaw­ni­czy PAX, War­szawa 1976. Frag­menty bez poda­nych stron w prze­kła­dzie KS. [wróć]

2. Prze­kład Anna Trzna­del-Szcze­pa­nek, Muza, War­szawa 2002, s. 72. [wróć]