9,99 zł
Sycylijczyk Luka Tebaldi odkrywa, że jego zmarły brat zapisał cały swój majątek pracującej w kasynie Jennifer Sanderson. Luka podejrzewa, że Jennifer zmanipulowała jego brata. Znajduje pretekst, by zabraćją na Sycylię i spróbować odzyskać rodzinną fortunę. Jednak inteligentna i pełna pasji Jennifer burzy porządek w sercu Luki…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 141
Tłumaczenie: Katarzyna Berger-Kuźniar
Co?! Dobry Boże...
Luka myślał, że już nic nie może okazać się gorsze od pogrzebu młodszego brata. A jednak... ich ojciec swymi najnowszymi rewelacjami zdołał przyćmić nawet i to.
Klnąc jak szewc, zatrzasnął za sobą drzwi do gabinetu ojca. Odciął się tym samym od niekończącej się procesji żałobników, którzy zjechali na Sycylię, by okazać lojalność wobec klanu Tebaldich. Bardziej chyba przez to niż z powodu żałoby po tragicznej śmierci nieokrzesanego Raula w niedorzecznym wypadku samochodowym. Ród Tebaldich był od tysiąca lat uważany za niekoronowanych władców Sycylii. W dniach takich jak ten Luka bardziej intensywnie odczuwał to, że porzucił swoją ojczyznę i tradycje rodzinne.
Uroczystości pogrzebowe odbywały się na ich prywatnej wysepce, nieopodal Sycylii. Luka już jako młodzieniec zbuntował się przeciw stylowi życia ojca i brata, uważając świat klanów i sycylijskiej mafii za koszmarny przeżytek. Swój sukces oparł wyłącznie na legalnych posunięciach w biznesie, do którego, jak się okazało, miał niebywałą smykałkę. Przy każdej okazji błagał ojca i Raula, by zmienili swe postępowanie, póki nie jest za późno. I cóż z tego, że miał rację?
‒ Gdybym się musiał martwić wyłącznie długami karcianymi Raula... ‒ Starszy człowiek, którego jego świat nadal nazywał Donem Tebaldim, opadł bezsilnie na skórzany fotel.
‒ Cokolwiek trzeba wyprostować, wszystko wyprostuję... nie musisz się o nic martwić – oświadczył Luka. Z pewnością nie zgadzali się na żaden temat, ale jednak płynęła w nich ta sama krew.
‒ Tego nie dasz rady odkręcić nawet ty – wysapał ojciec. Nigdy przedtem nie wyglądał na tak zmarnowanego i pokonanego. – Jakby mało było hazardu, Raul uznał za stosowne przepisać wszystko, co miał, na jakąś dziewczynę, którą poznał w londyńskim kasynie.
Luka nie okazywał po sobie niczego, lecz wewnątrz wszystko w nim wrzało. Jego młodszy brat był nałogowym hazardzistą i całkowicie się od niego zdystansował. Kiedy widzieli się ostatni raz, powiedział, że i tak nigdy się nie zrozumieją.
‒ Ja wkrótce przenoszę się na Florydę – kontynuował ojciec – więc to istotnie ty pojedziesz do Londynu posprzątać po Raulu. Zresztą... kto lepiej nadaje się do tej roli jak nie ty ze swoim głęboko moralnym, krytycznym podejściem do życia?
Brzydki grymas na twarzy Dona Tebaldiego ujawniał pogardę dla obu synów. Jednego – zbyt słabego, drugiego – rzec by można, zbyt silnego.
Luka od dawna nie potrafił zrozumieć, jak rodzic mógł żywić taką nienawiść do własnych dzieci. Przypatrywał się ojcu, po którym dopiero teraz zaczynało być widać podeszły wiek. I na nim wreszcie powoli będzie się mściło wieloletnie życie pełne ekscesów i brak umiaru w czymkolwiek. Współczuł mu, choć nigdy nie byli sobie bliscy. Patrząc zaś na sytuację praktycznie, Lukę – dzięki szczęśliwej passie w interesach – stać na krótką przerwę i załatwienie sprawy brata.
‒ To wszystko by się nie stało, gdybyś to ty się przyłączył do rodzinnego interesu – gderał starszy pan, ukrywszy twarz w dłoniach.
‒ Obaj dobrze wiemy, że „rodzinny interes” nigdy nie był opcją dla mnie. I nigdy nie będzie.
Don Tebaldi podniósł głowę i posłał Luce zawzięte, nienawistne spojrzenie, tak dobrze znane obu braciom od wczesnego dzieciństwa.
‒ Nie zasługujesz na moją miłość – wycedził. – Nie jesteś wart, by być mym synem. Raul był słabeuszem, ale ty jesteś jeszcze gorszy, bo masz tyle siły, że mógłbyś na nowo rozsławić nasz ród... Ale jesteś wyłącznie upartym głupcem.
Luka ignorował zaczepki ojca, myśląc już tylko o wyjeździe do Londynu. Przywykł do nich od małego. Don Tebaldi na okrągło powtarzał swoim synom, że nie byli go godni, bo żaden z nich nie odziedziczył po nim instynktu zabójcy. Tak jakby powinni się tego wstydzić i żałować.
‒ Bo nie robię tego, co mi każesz? – zagadnął uprzejmie.
‒ Owszem. A Raul... ‒ Ojciec wzdrygnął się z obrzydzeniem.
‒ Raul, ojcze, zawsze starał ci się przypodobać...
‒ No to mu się nie udało! – wykrzyknął stary Tebaldi, waląc przy tym pięścią w stół.
Luka ostatnio zbyt długo nie angażował się w historie rodzinne, pochłonięty swymi nowymi projektami charytatywnymi. Teraz żałował, że aż tak bardzo wypadł z obiegu, zaniedbał Raula... Żałował też, że ojca nie stać na jakiekolwiek inne emocje poza nienawiścią w czystej postaci. Był gotów nawet okazać mu współczucie, lecz mina i gesty Don Tebaldiego wykluczały wszelkie formy normalnego ludzkiego kontaktu. Nie wspominając już o więziach rodzinnych.
‒ A teraz... zostaw mnie! – zagrzmiał starszy pan. – Nie masz nic pozytywnego do zaproponowania, to się wynoś!
‒ Nigdy. Rodzina jest najważniejsza, ojcze, czy stanowię część interesu rodzinnego, czy nie... ‒ odpowiedział z przekąsem Luka.
‒ Jaki tam... interes rodzinny! Dzięki twemu bratu nie pozostało już nic! Jestem tu skończony! – Wielki szef zaczął nagle szlochać niczym mały chłopiec.
Luka odwrócił się taktownie, by przeczekać kolejny groteskowy wybuch. Ani ojciec, ani Raul nie potrafili zaakceptować, że na swój sposób zawsze ich tolerował i kochał.
Człowiek wyglądający na wymarzonego następcę tronu imperium, którym przez ponad pięćdziesiąt lat władał żelazną ręką Don Tebaldi, Luka Tebaldi, prezentował się jak rzymski gladiator: niesamowicie przystojny, ponad metr dziewięćdziesiąt, mięśnie ze stali, spojrzenie wojownika, pozornie: urodzony, by rządzić. Tymczasem był to erudyta o intelekcie genialnego uczonego, który dzięki swej żelaznej konsekwencji stworzył całkowicie legalną korporację z dala od popadającego w ruinę mafijnego imperium ojca. Dodatkowo, nieokiełznany seksapil czynił Lukę superatrakcyjnym dla wszystkich kobiet. Młody Tebaldi jednak i na to potrafił się uodpornić, chociaż jego nieżyjąca matka, piękna i namiętna Włoszka, zaszczepiła mu uwielbienie dla „słabszej” płci.
‒ Jak mogłeś nie wiedzieć, co się dzieje z Raulem, skoro obaj macie nieruchomości w Londynie? – Po chwili przerwy starszy pan wznowił atak.
‒ Nie spotykaliśmy się za często. Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć, zanim udam się do Anglii? – Luka postanowił skupić się wyłącznie na konkretach.
Ojciec wzruszył niechętnie ramionami.
‒ Raul wszędzie miał długi. Zostawił kilkanaście nieruchomości, wszystkie mają obciążone hipoteki. Ale martwi mnie wyłącznie jego fundusz powierniczy. Bo ona go dostanie!
Fundusz wart miliony. Jedyne źródło pieniędzy, którego Raul nie mógł roztrwonić, bo miał doń zyskać dostęp dopiero w swe trzydzieste urodziny. Za pół roku...
‒ Czy wiemy cokolwiek o tej dziewczynie?
‒ Wystarczająco dużo, by ją zniszczyć! – ożywił się Don Tebaldi.
‒ To nie będzie konieczne, ojcze. Raul z pewnością nie spodziewał się nagłej śmierci, a zatem prawdopodobnie spisał ten testament pod wpływem chwili. Pewnie gdy się o coś akurat poróżniliście. Z czasem sam by go zmienił.
‒ Bardzo pocieszające! Zwłaszcza teraz... I co zamierzasz z tym zrobić?
‒ Przede wszystkim chciałbym, żeby Raul żył.
‒ Wedle twoich zasad? Ciężko pracować i ufać bliźniemu, który ma cię w nosie. Wolałbym nie żyć, niż żyć tak jak ty!
‒ Na razie to Raul nie żyje.
Luka chwilowo miał dość wysłuchiwania mądrości ojca. Marzył już o tym, by zamknąć się gdzieś, zebrać myśli i powspominać lepsze czasy. Raul nie zawsze był słabeuszem i kryminalistą. Jako dziecko był ufny i radosny. Luka pamiętał go jako bardzo żywiołowego urwisa, który robił wszystko, by być akceptowanym przez starszego brata i jego kolegów. Wcześnie pływał, nurkował, szalał na rowerze. Kiedy Luka z przyjaciółmi powoli wyrastali z kompletnej dzikości, Raul pozostał pasjonatem ryzyka. Tak też zginął, w zderzeniu czołowym dwóch aut, bo na sam koniec swego tragicznie krótkiego życia wstąpił do gangu organizującego wyścigi uliczne samochodów.
‒ Tak! Czasami myślę, że gotów był zrobić wszystko, by mnie dobić! – zagrzmiał ojciec i chwycił bezmyślnie groźnie wyglądający nóż do papieru, leżący przed nim na biurku. Zdawało się, że za chwilę wbije go w rozłożony tam dokument, który mógł być wyłącznie testamentem Raula.
‒ Mogę zobaczyć jego ostatnią wolę, zanim ją zniszczysz?
‒ Proszę bardzo, nie krępuj się. Prawnik Raula odwiedził mnie tuż przed pogrzebem. Udawał coś... ale oczywiście chodziło mu wyłącznie o pieniądze.
‒ Nie ma go o co winić. Raul zazwyczaj nie płacił na czas. A teraz już na pewno nic nikomu nie zapłaci.
‒ Nie rozumiesz, Luka. Wizyta prawnika miała być ostrzeżeniem, żebym nie zrobił nic z tym testamentem, bo wszyscy wyczuli już kasę.
‒ Raul miał prawo robić, co chciał. Dokument sprawia wrażenie bardzo precyzyjnego. Ta dziewczyna musiała wiele dla niego znaczyć.
‒ Nie wierzę! Pewnie jakaś podstawiona spryciara. Przez idiotyczne postępowanie Raula rodzina Tebaldich straciła władzę i wpływy, ale nadal mamy wrogów. Mówię ci, że ktoś ją podstawił!
‒ Czy została powiadomiona o śmierci Raula?
‒ Kazałem prawnikowi na razie się wstrzymać. Z mediów też się nie dowie, bo wiadomość o śmierci twojego brata z pewnością nie pojawi się w międzynarodowych serwisach. A więc... masz fory, jedź do Londynu, i rób, co trzeba!
Podczas gdy ojciec znowu się ożywił, węsząc zbliżające się porachunki, Luka starał się zapanować nad ogarniającym go przygnębieniem. W ostatnim czasie widywali się z Raulem sporadycznie i zupełnie się od siebie oddalili. Młodszy brat coraz bardziej pogrążał się w długach i hazardzie, coraz bardziej naśmiewał się ze sposobu życia Luki. Na ostatnim spotkaniu wydawało się, że dojdzie do jakiejś rozmowy, lecz ostatecznie Raul nie odważył się zaufać Luce. Może wbrew pozorom w rozwikłaniu zagadki pomoże dziewczyna z Londynu.
‒ Co w ogóle wiemy o tej kobiecie?
‒ To szara mysz. Nie sprawi ci żadnych kłopotów. Mieszka sama, nie ma pieniędzy ani rodziny. Nie wygra z nami.
‒ Tak ci powiedział ten prawnik?
‒ Mam jeszcze swoje własne kanały. Ta pani pracuje w Domu Aukcyjnym Smithers & Worseley, zajmującym się głównie drogimi kamieniami szlachetnymi. Takimi, jakie sam zbieram. Parzy tam herbatę i ściera kurz z obrazów, ale też podobno coś studiuje. Jak widzisz, nie traciłem czasu dziś rano. Pogadałem sobie z panem prezesem, w końcu jestem cenionym klientem...
Gdyby Luka nie znał swego ojca na wylot, mógłby się poczuć nieco zaszokowany, wiedząc, czym tatko był prawdziwie pochłonięty w dzień pogrzebu młodszego syna. Jednak skupił się na tym, by wykorzystać dobrze wszystko, co usłyszał. Don Tebaldi, gdy chodziło o kamienie, był jak sroka. Albo małe dziecko. Swe bezcenne kamyki trzymał ukryte gdzieś na wyspie... Powoli w głowie Luki rodził się pewien plan. Bo szczęśliwie przypomniał sobie, że czytał właśnie o pewnym „przeklętym” klejnocie, który wkrótce będzie sprzedawany w Londynie.
‒ Ta dziewczyna ma jeszcze jedną pracę, pracuje w ekskluzywnym barze przy kasynie, w którym grywał twój brat – opowiadał dalej ojciec. – Pewnie tam namierza klientów z kasą!
‒ Tego nie wiemy, ojcze. ‒ Lukę interesowały wyłącznie fakty. Poza tym wątpił, by jakakolwiek rozsądna kobieta zainteresowała się nałogowym hazardzistą. – Zobaczymy, jak ją odnajdę. Mówisz, że to szara mysz, ale na to również nie mamy dowodu. Tak czy siak, wkrótce będzie bardzo bogatą myszką... Przeszłość...
‒ Co mnie obchodzi jakaś przeszłość? Zwłaszcza gdy będę już na Florydzie. Sam jestem już przeszłością... A ty, Luka, bierz się do roboty. I uwiedź tę dziewuchę, jeśli będzie trzeba! – Starszy pan znów mocno się ożywił.
‒ Mam lepszy pomysł – zbył go syn, nie zamierzając uczestniczyć w chorych fantazjach starzejącego się ojca.
‒ To mów!
‒ Mamy sześć miesięcy do czasu, gdy fundusz będzie dostępny. Ona też wcześniej nie sięgnie po pieniądze. A na wypadek, gdyby prawnik miał do tej pory jakiś przebłysk dobroci...
‒ ...przywieziesz ją tu na wyspę!
‒ Takie właśnie wydaje się najbardziej oczywiste rozwiązanie.
‒ Ale jak zamierzasz ją przekonać?
‒ Dzięki tobie... kupisz kolejny kamień do swej kolekcji...
Don Tebaldi powoli się rozchmurzał.
‒ Luka, jesteś genialny. Ale... obiecaj mi, że po drodze trochę się zabawisz. Życie nie składa się z samych obowiązków, zmartwień i zasad. Może ta dziewczyna okaże się całkiem ładna, a jest nam coś winna za stres, który wywołała.
Luka, całkowicie zdegustowany, powstrzymał się jednak od komentarza.
Czas było wyruszyć na polowanie... na szarą myszkę.
‒ Dzisiejsza noc to jedna jedyna taka noc w roku, Noc Retro! – wykrzykiwał przez mikrofon Jay-Dee, który zazwyczaj, podobnie jak Jen, obsługiwał klientów kasyna.
Na jedną noc w roku zamieniał się jednak w niepowtarzalnego Mistrza Ceremonii dorocznej imprezy charytatywnej. Był wtedy w swoim żywiole i wszyscy naprawdę go kochali, bo i na co dzień miał w sobie coś z prawdziwego aktora, niesamowitą werwę, ciepło i pozytywną energię.
Dla Jen jej znajomi z kasyna stanowili radosną, barwną odskocznię od uporządkowanej i poukładanej, szarej codzienności. Na co dzień, jeśli nie tkwiła godzinami w pogrążonym w ciszy domu aukcyjnym, to ślęczała nad książkami w malutkiej wynajętej klitce, gdzie ucząc się, musiała zawsze trzymać nogi na elektrycznym kaloryferze, co zresztą ratowało ją od nabawienia się odmrożeń. Studiowała gemmologię, naukę o kamieniach szlachetnych, chcąc w ten sposób kontynuować tradycję rodzinną po matce, która była znanym ekspertem od kamieni. Mama zaraziła swą rzadką pasją córki, gdy były jeszcze całkiem małe. Opowiadała im na okrągło niesamowite historie o skarbach ukrytych głęboko w ziemi, tak że młodsza Lidia dorastała, domagając się biżuterii do każdego stroju, a starsza Jen cały czas chciała czytać tylko na ten jeden temat. Dziewczynki nigdy nie wyzwoliły się z magii kamieni, zawsze wydawało im się, że gdzieś głęboko pod nimi znajdują się cenne minerały czy nawet diamenty.
Ale tak naprawdę to jedynie praca w kasynie dodawała życiu Jen jakiegokolwiek kolorytu, a może nawet zastępowała utracone życie rodzinne. Dziewczyny straciły rodziców w wypadku samochodowym, gdy Jen skończyła osiemnaście lat. Opieka społeczna chciała umieścić Lidię w odpowiednim ośrodku, lecz wtedy starsza siostra, przezwyciężywszy szok, zawalczyła o zatrzymanie jej przy sobie. Rodzice dziewcząt dali im tak wzorcowy przykład szczęśliwego domu rodzinnego, że postanowiła w ten sposób, niejako im w hołdzie, za wszelką cenę utrzymać Lidię przy sobie i kontynuować prowadzenie normalnego gospodarstwa domowego. Oczywiście początkowo urzędnicy upierali się, że nie powierzą osiemnastolatce pieczy nad parę lat młodszą nastolatką, jednak ostatecznie upór Jen się opłacił. Zabiorą ją do ośrodka dopiero po moim trupie! – myślała. – Tylko los może nas rozdzielić...
I tak się niestety stało...
‒ Sięgajcie do portfeli! – Przenikliwy głos Jay-Dee przywołał Jen do rzeczywistości. – Przecież wiem, że chcecie! Cele dobroczynne czekają na wasze wsparcie! Pamiętajcie, że sami pewnego dnia możecie potrzebować pomocy! Sięgajcie głęboko!
Spojrzenie i gorączkowe gesty Jay-Dee oznaczały, że zbliżał się nieubłaganie czas wejścia Jen na scenę.
‒ No i co mi dacie za tego pulchnego króliczka... Jesteście gotowi?
‒ O rany! – zaśmiała się nieoczekiwanie Jen. – Jak mam po takim wstępie wejść spokojnie na scenę?!
‒ Z charakterem – doradziła jej z uśmiechem Tess, stojąca obok niej menedżerka kasyna.
‒ Czy Jay-Dee naprawdę musi wprowadzać widownię w aż tak niezdrową ekstazę? Nigdy bym się nie zgodziła na te wygłupy, gdyby nie nasz zbożny cel...
Charytatywne, „zbożne” cele były wyjątkowo bliskie sercu Jen. To właśnie wolontariusze wsparli ją, gdy zmarła Lidia. Ktoś towarzyszył jej nieustannie od pierwszej chwili, gdy zobaczyła siostrę w śpiączce na OIOM-ie, aż do chwytającego za serce nabożeństwa żałobnego.
‒ Gdyby nie pieniądze na dobroczynność, nigdy bym nie pozwoliła temu sadystycznemu magikowi od gorsetów zamknąć się w tej uprzęży ani umocować pompona na tyłku! – gderała dalej pod nosem, w myślach zadedykowawszy już najbliższą godzinę pamięci swej siostry, która z pewnością, gdyby żyła, siedziałaby teraz na widowni i świetnie się bawiła.
‒ Im więcej wywołasz podniecenia, tym więcej kasy nam spłynie – oświadczyła bezlitośnie zawsze bardzo praktycznie nastawiona do życia Tess, chwilowo przebrana w toporny, kanciasty męski garniturek w stylu lat czterdziestych ubiegłego wieku, wzbogacony wielką muchą. – A kiedy znajdziesz się w świetle reflektorów, jak zwykle sama też zaczniesz się dobrze bawić. Poza tym powinnaś być dumna ze swych pięknych kształtów.
‒ Przynajmniej ze sceny nie widzę mężczyzn, którzy licytują, by wygrać obiad w moim króliczym towarzystwie... jeśli w ogóle ktoś już licytował...
‒ Licytowali, licytowali... a teraz zmykaj na scenę i wypinaj cycki!
Jen wiedziała, że nie da się dalej opóźniać idiotycznego występu. Jay-Dee doprowadził widownię na skraj wytrzymałości oczekiwaniem na „pulchnego króliczka”, który istotnie wyglądał ponętnie w lycrowym, obcisłym kostiumie, niepozostawiającym wielkiego pola do popisu dla męskiej wyobraźni. Dodać do tego długie, rozpuszczone rude włosy Jen, na których tkwiły wielkie, olśniewające królicze uszy, i trudno się dziwić niezdrowym emocjom wywołanym przez występ „tancerki”, na co dzień, o ironio losu, przypominającej szarą myszkę.
‒ To wszystko wyłącznie dla ciebie, Lidusiu – wyszeptała pod nosem i wbiegła na scenę.
Jay-Dee, ubrany w jaskrawą koszulę, dzwony z lat osiemdziesiątych i w wielkie buty na koturnach, zagwizdał z zachwytu. Widownia zawtórowała mu bez wahania.
Jen wczuła się w rolę i wskoczyła w sam środek świateł reflektorów.
Ojciec zwracał się do niego wyłącznie wtedy, gdy miał w tym jakiś interes – skonstatował Luka, parkując w zamyśleniu pod ekskluzywnym londyńskim klubem. Nigdy nie byli ze sobą blisko. Nigdy nie będą. Luka ułożył sobie życie z dala od posiadłości rodzinnej, na której się wychował, za ogrodzeniem z drutu kolczastego, pośród przechadzających się ochroniarzy z gotowymi do strzału karabinami maszynowymi.
Teraz wysiadł z auta, przygładził włosy i wieczorowy garnitur. Na nadgarstkach połyskiwały mu spinki do mankietów, ozdobione drogimi czarnymi diamentami. Tak zazwyczaj prezentował się w Londynie, a jego wygląd stanowił, poza oczywiście pieniędzmi, przepustkę do najbardziej ekskluzywnych miejsc dostępnych wyłącznie dla biznesmenów z najwyższej ligi.
Pierwsze wrażenie Luki z londyńskiej jaskini hazardu dla zamożnej klienteli było niestety zbieżne z tym, co usłyszał od ojca. Mimo subtelnej elegancji i dyskretnie przyćmionych świateł było to bardzo posępne miejsce, przypominające wręcz znienawidzoną rodzinną posiadłość, o której wolał nie pamiętać. Odruchowo zastanowił się nawet, czy szyby w małych okienkach są kuloodporne.
‒ Czy przyszedł pan na aukcję? – zapytała go rozpromieniona hostessa.
‒ Najmocniej przepraszam, zamyśliłem się... powiedziała pani coś o aukcji?
‒ Na cele dobroczynne. Tym razem na rzecz osób z ranami głowy odniesionymi w wypadkach komunikacyjnych, na rzecz ich opiekunów oraz tych, którzy stracili bliskich w podobnych okolicznościach. Jednak proszę się nie obawiać, nasza impreza nie przypomina stypy, wprost przeciwnie. Na pewno będzie się pan świetnie bawił. Miłego wieczoru...
Luka sądził raczej, że będzie to dlań ponure przeżycie. Na wstępie, z trudem się przyzwyczaił do egipskich ciemności panujących w samym kasynie. Po chwili zauważył, że żaden ze stołów nie jest używany, a zaraz potem oślepiło go wyjątkowo agresywne światło z prowizorycznej sceny, na której wiła się we wściekłych podrygach rudowłosa tancerka w skąpym stroju króliczka. Wszystko odbywało się w takt dzikiej, zbyt głośnej, pulsującej muzyki, a dziwacznemu występowi towarzyszyły okrzyki podnieconych klientów licytujących coraz wyższe kwoty ku radości nawiedzonego Mistrza Ceremonii.
‒ Co tu się właściwie dzieje? – zagadnął Luka mijającego go w pośpiechu kelnera.
‒ Licytują obiad we dwoje z Panią Króliczkiem...
‒ Hm, dziękuję...
Wcisnąwszy kelnerowi napiwek, oparł się o kolumnę. W pewnym sensie od razu zrozumiał, dlaczego dziwny występ budził aż tyle emocji. Pani Króliczek miała w sobie coś... absolutnie niepowtarzalnego. Naprawdę nawet jemu zrobiło się wesoło i zachciało mu się śmiać. Dziewczyna wcale nie umiała dobrze tańczyć. Wprost przeciwnie poruszała się zupełnie beznadziejnie, ale robiła to z ogromnym poczuciem humoru i bez zażenowania, jak zawodowy klown. Coś w jej niezdarnych wygibasach sprawiało, że człowiek miał ochotę podejść i otoczyć ją ramieniem, by mogła się ukryć przed ryczącym tłumem.
Spojrzenie Luki okazało się tak intensywne, że szybko nawiązali kontakt wzrokowy. Jednak wzrok kobiety jasno informował, że nie oczekuje ona niczyjej pomocy, a może nawet jej sobie nie życzy.
Pod kostiumem królika czaił się prawdziwy wulkan i to wystarczyło, by Luka został do końca przedziwnego występu. Tancerka była bardzo atrakcyjna, ale nie w krzykliwy sposób, nie na pokaz, chociaż taki starała się osiągnąć efekt. Klientela kasyna gwizdała z aprobatą i przytupywała, by wydłużyć show. Pani Króliczek z przyjemnością tańczyła dalej.
Luka zauważył mężczyznę wyglądającego na kierownika sali i przypomniał sobie o prawdziwym celu swojej wizyty w kasynie. Niechętnie odwrócił wzrok od sceny i postanowił zagadnąć go o panią Jennifer Sanderson.
‒ Jen jest kelnerką – brzmiała odpowiedź – ale nie dziś... ‒ Kierownik znacząco zerknął na scenę. – Na jedną noc w roku zamienia się w atrakcję aukcji dobroczynnej, te kwestie są bardzo bliskie jej sercu... Widzi ją pan zresztą... rewelacyjna, nie? Na co dzień widuję ją w stroju kelnerskim albo w dżinsach. Niesamowite, jaką różnicę czyni para króliczych uszu...
Obaj panowie nie mieli jednak z pewnością na myśli wyłącznie uszu upiętych na głowie Jen.
Plan Luki powoli krystalizował się w jego głowie. Ze sposobu, w jaki pani Sanderson radziła sobie z męską widownią kasyna, należało wyciągnąć wniosek, że w niczym nie przypomina szarej myszki, o której wspominał ojciec. Bywalcy kasyna, starzy wyjadacze, byli gotowi jeść jej z ręki, gdyby tylko zechciała ich karmić. Im ostrzej dokazywała na scenie, tym bardziej ją kochali. Kierownik sali trafił w dziesiątkę: kobieta była rewelacyjna!
Gdy Jen znalazła się w końcu za kulisami, żegnana gromkimi brawami, nie mogła uwierzyć, że wylicytowano aż tyle!
‒ Dziesięć tysięcy?! Któż to zapłacił aż tyle, by zjeść ze mną kolację?!
‒ Ktoś poważny. A teraz przebieraj się i do dzieła. Trzeba jakoś uspokoić rozgrzane do czerwoności nastroje – odparła podekscytowana Tess.
Jen nie mogła się już doczekać, by zdjąć obcisły kostium. Uwielbiała swoją pracę, bo każdy wieczór był inny i niepowtarzalny. Niektórzy klienci przychodzili tu z poczucia samotności. Dla wielu z pewnością hazard był niebezpiecznym nałogiem. Ale wszyscy oni mieli do opowiedzenia mnóstwo historii, a ona okazała się doskonałą słuchaczką. Praca z ludźmi uratowała ją po śmiertelnym wypadku rowerowym Lidii, rutyna cowieczornych rozmów pomogła się wyrwać z otchłani żałoby. Zaprzyjaźnieni wolontariusze powtarzali cały czas, że najgorsze, co mogła zrobić, to odciąć się od życia i wyizolować, kiedy tak naprawdę musiała się podźwignąć i zacząć wszystko od nowa. Przecież tego na pewno chciałaby dla niej ukochana Lidia.
Tak też się stało. A ponieważ doceniła wartość i jednocześnie kruchość życia ludzkiego, nie wahała się tańczyć tańca szalonego królika, by zebrać jak najwięcej dla potrzebujących.
Po zdjęciu króliczego kostiumu, Jen ubrana w zwyczajny czarno-biały strój kelnerki, ruszyła na salę do pracy. Jakież było jej zdziwienie, gdy nagle na drodze stanął jej nieznajomy mężczyzna: szczupły, wysoki, ogorzały, czarnowłosy, niesamowicie męski i pociągający. Z pewnością nie był częstym gościem w kasynie, ale miała przedziwne wrażenie, jakby się już gdzieś wcześniej spotkali. I nie chodziło tylko o to, że – jak sobie od razu przypomniała – przez długi czas natarczywie śledził jej występ.
‒ Chciałbym zamienić z panią słowo na osobności – powiedział.
‒ Ze mną?
‒ Tak, z panią.
‒ Przykro mi, ale jestem tu w pracy.
Coś w wyrazie jego twarzy zaalarmowało ją na tyle, że zaczęła się odruchowo rozglądać za ochroniarzem.
‒ Nie będzie pani potrzebować ochrony – oznajmił, jakby czytał jej w myślach. – Nie mam żadnych złych zamiarów.
‒ Mam nadzieję – starała się zmusić do uśmiechu – ale naprawdę muszę teraz iść...
‒ Zapłaciłem mnóstwo pieniędzy, żeby zjeść z panią kolację.
‒ Ach... więc to pan! – Natychmiast przypomniała sobie kwotę dziesięciu tysięcy funtów. – Pan jest... Włochem?
‒ Dokładnie Sycylijczykiem.
‒ Wspaniale...
‒ Nie powiedziałbym...
Tymczasem z ciałem Jen działy się przedziwne rzeczy. Sycylijczyk musiał rozsiewać jakieś tajemnicze feromony. Z drugiej strony... od tak dawna żyła z wyboru w celibacie...
‒ A właściwie...? Dlaczego uważa pani, że Sycylijczycy są tacy wspaniali?
‒ No wie pan... Sycylia... to podobno takie bajecznie piękne miejsce, turkusowe morze, piaszczyste plaże, sceneria Ojca Chrzestnego...
‒ To głupie fantazje...
‒ Rozumiem, ale... czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić, bo naprawdę muszę się zabrać do pracy?
‒ Tak. Proszę wyznaczyć termin kolacji.
‒ Obawiam się, że dziś wieczorem nie dam rady. Ale na pewno coś da się ustalić. – Jen miała nadzieję, że piękny Sycylijczyk zrozumie aluzję i uda się do kierownika sali lub kierowniczki kasyna.
‒ Wolę rozmawiać z panią. – Mężczyzna ani drgnął.
Dał nam tyle pieniędzy, że należy go uszanować, pomyślała.
‒ Ale ja naprawdę muszę już wracać do pracy...
‒ Szkoda.
Spoglądał na nią ciepło i przyjaźnie. Ale od czubka głowy z elegancką fryzurą po koniec wypolerowanych butów wyglądał na człowieka sukcesu, władzy i pieniędzy. Dlaczego więc wyjął dziesięć tysięcy za randkę z kelnerką, skoro z pewnością mógł wybierać z długiej kolejki chętnych kobiet ze swoich „wyższych sfer”? Naprawdę miał aż tak wielkie serce dla potrzebujących? Nie za bardzo potrafiła w to uwierzyć. Zaczynała mieć złe przeczucia. Co gorsza, w łudzący sposób przypominał pewnego nałogowego hazardzistę, Raula, którego poznała w tutejszym klubie. Lubiła spokojnego, cichego Sycylijczyka, choć wszyscy wokół powtarzali, że był synem znanego gangstera mafijnego. Połączyły ich podobne przeżycia, ona straciła rodzinę, on zaś od swojej się odseparował. Najbardziej przeżywał brak kontaktu ze starszym bratem, z którym był bardzo związany w dzieciństwie. Niestety od dłuższego czasu nie widywała już Raula w klubie.
‒ Obiecuję, że wkrótce umówimy się na kolację.
‒ Nie mogę długo czekać.
‒ Nie zawiodę pana.
‒ Może sam wybiorę termin i miejsce i...
‒ Kolacja powinna odbyć się tutaj. Zapłacił pan za to.
‒ Zgoda, jeśli wybierzemy termin przed moim wyjazdem.
‒ Z pewnością będzie to możliwe.
Dziewczyna albo była tak niewinna i naiwna, jak się prezentowała w rozmowie, albo była wyśmienitą aktorką. Żadna z tych opcji nie tłumaczyła jednak posunięcia Raula. Niewinność raczej go nie pociągała, a jeśli został zmanipulowany? Tym gorzej... Tak jak przewidział ojciec, śmierć brata nie znalazła się na przysłowiowych pierwszych stronach gazet, więc kobieta jeszcze nic nie wiedziała. Trudno też było na razie ocenić, czy miała świadomość, co zawiera jego testament.
‒ I jestem pewna, że zasmakuje panu tutejsze jedzenie... ‒ Jen wyrwała go z zamyślenia. – No i zjemy gratis.
Ładne mi gratis – pomyślał rozbawiony. Dziesięć tysięcy to chyba niemało za dwuosobową kolację?! Szala zdecydowanie przechyliła się na stronę niewinności dziewczyny.
‒ Mamy jeść tutaj?
‒ Dlaczego nie?
Póki co Luka miał po prostu ochotę wyjść z kasyna, które przypominało mu o nałogach brata i o tym, że nie zdążyli się pogodzić.
‒ Nie rozczaruje się pan! Tutejsi szefowie kuchni są doskonali! – przekonywała, nie rozumiejąc jego prawdziwych pobudek.
‒ Ale może miałaby pani ochotę na odmianę? Możemy zjeść kolację wszędzie... naprawdę w każdym miejscu na ziemi, które pani wskaże...
Jen patrzyła na niego zdumiona i jednocześnie niesamowicie podekscytowana. Najwyraźniej celibat nikomu nie służy na dłuższą metę. Na szczęście miała jeszcze odrobinę rozumu i chociaż od lat nie była na prawdziwej randce, poczuła, że czas wracać do rzeczywistości.
‒ To bardzo uprzejme z pana strony, lecz nigdy przedtem się nie spotkaliśmy, więc pewnie pan z łatwością zrozumie, że najbezpieczniej będę się czuła tutaj.
‒ Nie ufa mi pani? – zapytał najwyraźniej rozbawiony.
‒ Nie znam pana. A zatem... jutro o dziewiętnastej, tutaj. Zanim zacznie się robić tłoczno. Czy to panu odpowiada?
‒ Już nie mogę się doczekać.
‒ Dobrze... ja podobnie. A teraz... naprawdę muszę iść.
‒ Oczywiście.
Tym razem bez żadnej dyskusji, odwrócił się i ruszył do wyjścia. Dopiero gdy zniknął, Jen zorientowała się, że nawet się sobie nie przedstawili. Nie wiedziała zatem, czy jest w jakikolwiek sposób spokrewniony z Raulem. Ale... kiedy przekazywał na licytację taką sumę pieniędzy, z pewnością zostawił jakąś adnotację, podpis... Ludzie rzadko rozstawali się anonimowo z dużymi pieniędzmi.
‒ Coś nie tak? ‒ Jen odwróciła się i zobaczyła Tess, która ze swoim szóstym zmysłem zawsze zjawiała się tam, gdzie pracownicy mieli jakiś problem. – Był namolny?
‒ Nie. Tylko chciał zjeść kolację od razu dzisiaj, więc powiedziałam mu, że nie dam rady, bo jest za mało personelu. Nie przypominał ci nikogo? Pamiętasz tego samotnego gracza, nałogowca... Raula z Sycylii?
Tess wzruszyła ramionami.
‒ Przewijają się tu tysiące mężczyzn. Nie zapamiętuję nikogo, chyba że składają jakieś reklamacje. Dlaczego pytasz?
‒ Bez powodu. Pewnie przesadzam. W każdym razie wolę z góry ustalić zasady.
‒ Mogłam to zrobić w twoim imieniu. Wystarczyło powiedzieć.
‒ Radzę sobie z takimi facetami! Inaczej nie mogłabym tu pracować – oznajmiła Jen z większą pewnością siebie, niż naprawdę czuła.
‒ Ale? – Tess najwyraźniej wyczuła jednak wahanie w jej głosie.
‒ Ale wydał mi się człowiekiem, który nie postępuje według zasad.
‒ Chyba że sam je narzuci?
Jen zaśmiała się pod nosem. Miała nadzieję, że praca za chwilę oderwie ją od rozmyślań nad Panem Tajemniczym. Aż do jutra.
Luka z ulgą wyszedł z klubu i wciągnął mocno powietrze, jakby Londyn słynął z najczystszego tlenu. Nie potrafił się pogodzić z tym, że nie zapobiegł aż takiemu stoczeniu się brata, że okazał się ślepy na rozmiar jego problemów.
Długi Raula uregulował bez mrugnięcia u pozbawionego wyrazu mężczyzny za barem, zanim wpłacił darowiznę na rzecz poszkodowanych. Potem musiał się zająć weryfikacją historii o szarej myszce, która miała za pół roku zostać spadkobierczynią wielkiej fortuny, nie mając o niczym zielonego pojęcia.
Co do Jennifer Sanderson, nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji poza tym, że szalenie zaintrygowała go dziwacznym show. Wyszedł z klubu, mając przed oczami dość niewygodną wizję Jen podrygującej w jego ramionach na zupełnie prywatnym występie... A przecież zupełnie nie po to przyjeżdżał do Londynu.
Tytuł oryginału:
The Sicilian’s Defiant Virgin
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2017
Redaktor serii:
Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne:
Marzena Cieśla
Korekta:
Hanna Lachowska
© 2017 by Susan Stephens
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
ISBN 59788327640727
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.