9,99 zł
Jako nastolatka Millie Dillinger przeżyła traumatyczne chwile na jachcie szejka Saifa. Z rąk szejka wybawił ją jego brat – Khalid, lecz tej nocy zginęła jej matka. Po ośmiu latach Millie ponownie spotyka się z Khalidem. Chce poznać prawdę o wydarzeniach tamtej nocy. Nie jest jednak przygotowana na wrażenie, jakie wywiera na niej przystojny i władczy Khalid, ani na propozycję, jaką jej składa…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
Tłumaczenie:Filip Bobociński
Szafiry spływały migotliwym potokiem z dłoni szejka. Podświetlone światłem świec szlachetne kamienie zdawały się płonąć błękitnym ogniem. Piętnastoletnia Millie Dillinger była zachwycona tym widokiem. Z drugiej strony, widok jej matki wtulonej w ramię szejka wywierał na niej wprost przeciwne wrażenie. Przypominający ropuchę mężczyzna nie miał wiele wspólnego z wyobrażeniami Millie o dziarskim herosie. Tak właśnie go sobie wyobrażała, gdy matka poinformowała ją, że obie będą gośćmi na najważniejszej królewskiej ceremonii zaręczyn.
Dosłownie przed chwilą Millie wkroczyła na pokład superjachtu szejka, do którego dowiozła ją wprost ze szkoły limuzyna z tablicami rejestracyjnymi ambasady. Jacht był jak obcy, przerażający świat. Owszem, był pełen przepychu. Gdziekolwiek by nie spojrzała, znajdowała ostentacyjne oznaki gigantycznego majątku. Jednak, zupełnie jak właściciel, wnętrze superjachtu było bardziej złowieszcze niż atrakcyjne. Co chwila zerkała za siebie w poszukiwaniu możliwych dróg ucieczki, choć zdawała sobie sprawę, że niełatwo byłoby opuścić to miejsce bez wiedzy uzbrojonych po zęby strażników, odzianych w czarne tuniki i workowate spodnie. Dwóch ją eskortowało, kolejni czekali w pomieszczeniu.
W życiu Millie wiele było niepewności, to jednak było po prostu przerażające. Jej matka była całkowicie nieprzewidywalna i zwykle to właśnie Millie musiała dbać o nie obie. W tym momencie oznaczało to ucieczkę z tego strasznego statku, gdy tylko będzie to możliwe. Pomieszczenie to nazywano wielkim salonem, ale różniło się ono od tych, które znała ze zdjęć w kolorowej prasie: było ciemne i stęchłe. Grube zasłony odcinały dostęp światłu, a w powietrzu wisiał brzydki zapach. Jak w starej szafie, pomyślała i zmarszczyła nos.
Szejk i jego goście wpatrywali się w nią, jakby była częścią jakiegoś pokazu, i to takiego, w którym bynajmniej nie chciała występować. Widok matki w objęciach starca był dostatecznie przykry. Może i był z królewskiego rodu, ale to, że siedział pod złotym baldachimem pośród jedwabnych poduszek, nie zmieniało faktu, że był odpychający. Taki był ich gospodarz, Jego Wysokość szejk Saif al Busra bin Khalifa. Matka Millie, Roxie Dillinger, została wynajęta, by zaśpiewać na jego przyjęciu. Chciała, by córka do niej dołączyła. Dlaczego? Tego nie wyjaśniła.
– Witaj, dziewczynko – rzekł szejk przymilnym głosem, od którego dostała ciarek na plecach. – Jesteś tu mile widziana – dodał, gestem zapraszając, by się zbliżyła.
Millie ani drgnęła. Jej matka przysunęła się i powiedziała teatralnym szeptem:
– Na imię ma Millie.
Najwidoczniej imiona nie miały dla niego większego znaczenia, jeszcze raz przywołał ją gestem, w którym tym razem widać było ślady zniecierpliwienia. Wpatrywała się w matkę z nadzieją, że ta poda jakiś pretekst, byleby tylko obie mogły się stąd ulotnić. Matka ją zignorowała. Nadal była bardzo piękna, lecz przez większość czasu także smutna, zupełnie jakby wiedziała, że świetlane dni jej kariery bezpowrotnie minęły. Millie chciała ją chronić. Aż drżała z oburzenia, gdy niektórzy goście ukradkiem zaczęli chichotać. Czasem miała wrażenie, że to ona była w tej relacji opiekunką.
– Widzisz, Millie – zawołała matka i wzniosła kieliszek szampana, ochlapując suknię wieczorową, która widziała lepsze dni. – Właśnie takie życie może cię czekać, jeśli tylko pójdziesz w moje ślady i zaczniesz karierę sceniczną.
Na samą myśl o tym Millie skręciło. Marzyła o tym, by zostać inżynierem morskim. Teraz czuła się jak podczas Nocy Walpurgii, gdy wiedźmy i czarnoksiężnicy zbierali się, by ucztować i hulać u stóp samego diabła. Światło świec tańczyło na twarzach zebranych, czuć było bijące od nich oczekiwanie. Zastanawiała się, na co takiego czekali? Nie pasowała tu ani ona, ani jej matka, a jeśli ta zacznie śpiewać, będzie jeszcze gorzej. Beztroskie podejście do kwestii zdrowia zrujnowało jej sławny niegdyś głos. Może i wcisnęła się w tandetną i wiele odkrywającą suknię, ale jej córka zdawała sobie sprawę, że Roxy da radę wykonać zaledwie kilka piosenek zniszczonym papierosami głosem. Nikt z tu zebranych się nie przejmował, że niegdyś Roxy znana była jako Londyński Słowik.
Millie była przejęta. Troszczyła się o matkę jak lwica o swe młode. Ignorując zniecierpliwionego szejka, chwyciła ją za dłonie.
– Już czas wracać do domu. Mamo, proszę…
– Roxy – wysyczała matka i posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – Na imię mi Roxy.
– Proszę… Roxy – poprawiła się niechętnie.
– Nie wygłupiaj się – odparła matka i rozejrzała się po niezbyt zadowolonej publiczności. – Jeszcze nie zaśpiewałam. Swoją drogą – dodała, zmieniając nagle ton głosu – dlaczego ty dla nas nie zaśpiewasz, Millie? Ma cudny głos – wyjaśniła szejkowi. – Oczywiście, nie tak silny i czysty jak mój – dodała, przytulając się do niego.
Sposób, w jaki szejk na nią patrzył, wywoływał u Millie gęsią skórkę, ale nie zamierzała ustąpić.
– Jeśli wrócisz ze mną do domu już teraz, kupię ciastka po drodze – usiłowała zachęcić matkę.
Usłyszała nieprzyjemny rechot. Gestem dłoni szejk uciszył gości.
– Mam na pokładzie światowej sławy piekarzy, dziewczynko. Ty i twoja matka najecie się do woli: oczywiście, gdy tylko zarobicie śpiewem na posiłek.
Millie sądziła, że szejk miał na myśli co innego niż śpiewanie. Jej warkoczyki, okulary i poważne usposobienie sprawiały, że wyglądała na egzotyczne stworzenie w oczach jego wysoko postawionych gości, którzy momentalnie zaczęli skandować jej imię. Było to oczywiście podszyte okrutną drwiną, a nie zachętą, jak zdawała się sądzić jej matka. Jej szyja spąsowiała ze wstydu.
– Mamo, proszę – zaczęła błagać. – Nie potrzebujesz pieniędzy szejka. Wezmę dodatkową zmianę w pralni…
Głośny rechot zagłuszył resztę jej wypowiedzi. Zrozpaczona, rzuciła tęskne spojrzenie w kierunku portu, gdzie życie toczyło się zwyczajnym, spokojnym trybem. Jeśli tak miał wyglądać świat bogaczy, to nie miała zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ten wieczór scementował jej decyzję, by wykuć sobie życie, nad którym mogłaby w pełni zapanować.
– Zaśpiewaj dla nas, Millie – wymamrotała Roxie. – Będziesz zapowiadającym mnie występem.
Millie kochała śpiew, dołączyła nawet do szkolnego chóru, ale jej prawdziwą pasją było odkrywanie, jak funkcjonują różne urządzenia. Gdy tylko zda ostatnie egzaminy szkolne, zamierzała skupić się na pracy w pralni, by zarobić na dalszą edukację.
Zgromadzeni nadal skandowali jej imię. Spojrzała na matkę. Wyglądała na zmęczoną, makijaż zaczął jej się rozmazywać.
– Mamo, proszę…
– Zostaniesz tutaj – wyrzęził ropuch na podeście. Na jego gest ochroniarze otoczyli dziewczynę, odcinając jej wszelkie drogi ucieczki. – Podejdź bliżej, dziewczynko – powiedział niepokojąco przesłodzonym głosem. Przestraszyło ją to. – Zanurz dłoń w moich szafirach. Zainspirują cię, tak jak zainspirowały twoją matkę.
Ktoś wydał z siebie obrzydliwy rechot. Millie wzdrygnęła się.
– Dotknij ich – kontynuował szejk oślizgłym, hipnotycznym głosem. – Poczuj chłód ich majestatu…
– Przestań! – zagrzmiał surowy rozkaz, który poraził całą salę. Millie obejrzała się i ujrzała prawdziwego kolosa w stroju podróżnym, dziarskim krokiem przemierzającego salon. Strażnicy stawali przed nim na baczność, nawet szejk zamknął swe obleśne usta, wyraźnie nadąsany.
Co za oszałamiający mężczyzna, pomyślała Millie. Był dużo młodszy od szejka i nieskończenie bardziej przystojny. Do tego w tej chwili spełniał wszelkie jej wyobrażenia o romantycznym herosie. Podczas gdy szejk rozlewał się po swych niezliczonych poduszkach, nowo przybyły mężczyzna był szczupły i wysportowany, jak żołnierz lub ochroniarz.
– Nie bądź taki pruderyjny, bracie – wycedził szejk.
Millie głośno wciągnęła powietrze.
To był jego brat?! Brat ropucha?
Między tymi mężczyznami było tak niewielkie podobieństwo, że wydawało jej się niemożliwe, by byli braćmi. Na widok szejka aż drżała z obrzydzenia. Jego brat wywoływał u niej zgoła inną reakcję.
Ze wstrętem patrzyła, jak szejk ciaśniej obejmuje jej matkę, jakby chciał zaznaczyć swój stan posiadania w obliczu wyzwania.
– Czyżbyś nigdy wcześniej nie zabawiał się międzypokoleniowo? – spytał, przebiegając wzrokiem między nowo przybyłym, Millie a jej matką.
– Budzisz we mnie wstręt – odparł jego brat. – To jeszcze dziecko – zauważył po przyjrzeniu się przez chwilę Millie.
To krótkie spojrzenie poruszyło ją do głębi. W jego oczach ujrzała gniew, ale i troskę. Po raz pierwszy, od kiedy wsiadła na pokład jachtu, poczuła się bezpiecznie.
– Nie mogę uwierzyć, że zniżyłbyś się do wciągania dziewczynki w swą rozpustę – rzucił zjadliwie.
– Doprawdy? – Szejk wzruszył beztrosko ramionami. – To śliczna, młoda osóbka. Może sam się nią zainteresujesz, gdy tylko mnie znudzi?
– Nie jestem taki jak ty, bracie.
– Niewątpliwie – zgodził się szejk. – Ale to nie twoja sprawa, jak spędzam swój czas wolny.
– To moja sprawa, ilekroć szargasz reputację naszego kraju.
Millie zauważyła, że wszystkie oczy skupione były na przystojnym bracie szejka. Nic zresztą dziwnego. Miał skórę barwy polerowanego brązu i gęste, faliste, kruczoczarne włosy. Potężną sylwetką przypominał gladiatora, jego przeszywające, sokole oczy koronowały ciemne brwi, a ostro zarysowane kości policzkowe tylko podkreślały egzotyczność postaci, która dominowała teraz nad całym pomieszczeniem.
– Brzydzisz mnie – rzucił ze wstrętem. – Właśnie wróciłem z frontu, gdzie walczyłem ramię w ramię z naszymi żołnierzami, tylko po to, by zastać cię oddającego się najbardziej zdeprawowanym wynaturzeniom. Nie przestaniesz, nawet jeśli miałoby to rzucić nasz kraj na kolana.
– Coś tutaj na pewno przede mną upadnie na kolana – zgodził się szejk, rzucając Millie lubieżne spojrzenie.
Millie głośno wciągnęła powietrze, gdy młodszy mężczyzna otoczył ją opiekuńczym ramieniem.
– Nie tkniesz jej – ostrzegł.
Odpowiedzią szejka było leniwe machnięcie ręką.
– Jesteś zbyt poważny, Khalidzie. Zawsze taki byłeś.
Khalid.
Serce zabiło jej szybciej, gdy tylko poznała imię swego obrońcy. Stał między nią a Szejkiem, osłaniając ją przed prymitywnymi umizgami i obleśnym wzrokiem jego brata. Gdyby tylko był w stanie także ocalić jej matkę.
– Nie obnażaj tu swego miękkiego serca – dodał szejk z pogardliwym spojrzeniem. – Nikogo to nie rusza.
– Mam miękkie serce, bo troszczę się o ludzi? – odgryzł się książę, po czym odsunął się od Millie. – A gdzie ty byłeś, gdy nasz kraj cię potrzebował, Saifie? – rzucił oskarżycielsko. – Zostawiłeś nasze granice niechronione, a naszych poddanych w niebezpieczeństwie. Powinieneś się wstydzić – zakończył lodowato.
– To raczej ty powinieneś się wstydzić tego, że rujnujesz dobrą zabawę moim gościom – odparł szejk beznamiętnie. – Sądzę, że powinieneś za to przeprosić – dodał z naciskiem.
Kręcąc głową, książę Khalid zapewnił brata, że nie ma najmniejszego zamiaru tego robić.
– Chodź – rzucił ostro do Millie. – Zaraz stąd wyjdziesz. A ty – zwrócił się do jej matki – gdybyś miała choć odrobinę oleju w głowie, też byś opuściła ten statek.
W odpowiedzi Roxy oparła nadąsaną twarz o ramię szejka.
– Czy tego właśnie chcesz? – spytał szejk Millie.
– Tak – głos miała bliski krzyku – ale nie ruszę się stąd bez mojej mamy. Proszę… – To było bezcelowe. Matka ani drgnęła.
– Przynajmniej zabierz kilka szafirów na pamiątkę – zasugerował szejk kpiącym głosem.
– Nie dotykaj ich – ostrzegł jego brat.
– Ani myślę! – tym razem krzyczała. Nie było to do niej podobne, by tracić panowanie nad głosem, ale nie wytrzymała tego, że sądził, że da się przekupić.
Książę Khalid posłał jej blady uśmiech. W jego oczach czaił się niemal szacunek, zupełnie jakby wiedział, że tak jak on uważała całą zaistniałą sytuację za pożałowania godną.
– Hańbisz cały ród Khalifa – zgromił brata. – Gdybyś nie był władcą Khalifa…
– To co byś wtedy zrobił? – przerwał szejk. – Stoję między tobą a tronem. Czy właśnie to jest prawdziwym powodem twych humorów, bracie? – Rozłożył szeroko ramiona, jakby zapraszając poruszonych gości do dyskusji. – Mój nieszczęsny brat nie jest w stanie przeboleć, że nie może urządzić wszystkiego na swój własny, ponury sposób. Jakże nudnym byłoby życie w rządzonym przez ciebie kraju, Khalidzie.
W odpowiedzi słychać było serię pełnych zgody pomruków gości. Millie ukradkiem zerknęła, jak książę zniósł tę zniewagę. Nie licząc nieznacznych ruchów mięśni szczęki, pozostał jednak w bezruchu.
– Zabieram dziewczynkę – odparł. – A gdy wrócę, oczekuję, że nie zastanę tu jej matki. Dziecko nie powinno pozostawać bez opieki w nocy, szczególnie gdy tyle szemranych typów kręci się po King’s Dock.
Słychać było oburzone westchnienia spowodowane tą obrazą. Szejk pozostał jednak obojętny.
– Ależ nie będzie sama, czyż nie, kochanieńka? Będzie przecież miała ciebie – rzucił drwiąco do księcia Khalida.
Millie w tym czasie trawił lęk o los jej matki.
– Nie mogę jej zostawić – powiedziała księciu, gdy ten usiłował ją odciągnąć do wyjścia.
Chwycił ją mocno za ramię, po czym ostrzegł:
– Tylko bez żadnych głupich pomysłów. Musisz stąd wyjść. Już.
– Nie bez mojej mamy – powtórzyła z uporem.
– A zabieraj ją stąd! – wrzasnęła matka Millie, wskazując na córką gniewnym gestem.
Uwolniwszy się wreszcie z objęć szejka, Roxy wstała. Dłonie zaciśnięte miała w pięści.
– Jesteś cholerną nudziarą! – wrzeszczała. – Nic, tylko psujesz mi dobrą zabawę!
Zraniona do głębi, Millie ledwie zwróciła uwagę na to, jak drzwi do wielkiego salonu zatrzaskują się za nią.
– Jak masz na imię? – spytał bladą, spiętą dziewczynkę, gdy wyprowadzał ją z pokładu „Szafira”. Chciał odwrócić jej uwagę od przykrości, a do tego chciał ją nakłonić do mówienia. Była nienaturalnie cicha.
Przez chwilę milczała, po czym, z wyraźną ulgą, odparła pełnym napięcia szeptem:
– Millicent.
– Millicent? – podchwycił. – Podoba mi się twoje imię. – Pasowało do dziewczynki o tak poważnej powierzchowności, do jej dużych okularów i precyzyjnie zaplecionych warkoczy.
– Mówią do mnie Millie – dodała nieśmiało, gdy opuścili już mroki jachtu i odetchnęli czystym, morskim powietrzem.
Dziecko robiło na nim dobre wrażenie i był zdecydowany je ochronić przed krzywdą.
– A jak byś chciała, by cię nazywać? – zapytał, gdy odwróciła się do zasłoniętych okien jachtu.
Zmarszczyła brwi i spojrzała mu ponownie w twarz.
– Lubię, gdy nazywają mnie Millie.
– Millie – powtórzył.
– Zrobiłbyś coś dla mnie? – zaskoczyła go szybkim pytaniem.
– Jeśli będę w stanie – odparł.
Zatrzymała się, gdy schodzili na nabrzeże.
– Powiesz mojej mamie, by wróciła? – poprosiła. – Ciebie może posłucha. Wynająłbyś jej taksówkę i posłał do domu? Mam pieniądze, mogę zapłacić…
– Masz pieniądze na taksówkę? – spytał. Była młoda, ale zdawała się odpowiedzialna i zaradna. W sumie, chyba nie miała wyboru, pomyślał.
– Owszem – potwierdziła. -Zrobisz to? – naciskała.
– Zobaczę, co się da zrobić – odparł.
– Proszę! – naciskała dalej. – Obiecaj, że spróbujesz!
Miała w spojrzeniu coś nieustępliwego.
– Obiecuję. Wracaj już do domu i odrób lekcje.
Zainteresowany, śledził jej spojrzenie, aż nagle coś innego przykuło jej uwagę. Spojrzała na szofera jego brata, stojącego na baczność obok królewskiej limuzyny. Zasalutował, gdy tylko Khalid się zbliżył.
– Stoi tak od dawna – szepnęła Millie dyskretnie. – Mógłbyś mu przynieść coś do picia, zanim mnie odwiezie?
– Ja?! – zawołał zdziwiony.
– A czemu by nie? Dla ciebie to chyba nie problem?
Zaskoczyła go. Musiał przyznać: dziewczyna miała tupet.
– Przywiózł mnie tu – wyjaśniła. – Wiem więc, że musi być zmęczony i spragniony.
Zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na status społeczny. Odświeżające przypomnienie o tym, że on swój zawdzięczał jedynie wysokiemu urodzeniu. Zaczerwieniła się, gdy wskazał jej saturatory z wodą będące na wyposażeniu wnętrza limuzyny.
– O niego się nie martw – powiedział tym samym, dyskretnym tonem. – Podaj mu adres zamieszkania i odwiezie cię bezpiecznie do domu.
– A co z moją matką? – spytała, spoglądając ponownie na statek.
– Zrobię, co w mojej mocy. – Skrzywił się zniesmaczony na samą myśl o powrocie na pokład. – Nigdy więcej się nie narażaj na takie niebezpieczne sytuacje – dodał surowo.
Odpowiedziała natychmiast i z determinacją:
– Nigdy więcej nie będę, obiecuję!
Patrzył, jak samochód odjeżdża z samotną dziewczynką na tylnym siedzeniu. Trudno mu było wyobrazić sobie dziecko bardziej niepodobne do swej matki. Zanim się obrócił, by wrócić na jacht, pomyślał, że Millie była dobrym dzieckiem i zdecydowanie zasługiwała na kogoś lepszego.
Tytuł oryginału: The Sheikh’s Shock Child
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Susan Stephen
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327647344