9,99 zł
Isla Sinclair poznaje szejka Shazima al Q’Aqabi w londyńskim klubie. Następnego dnia spotyka go w kawiarni, w której dorabia jako kelnerka. Shazim jest nią wyraźnie zainteresowany, ale Isla nie wie, z kim ma do czynienia, i traktuje go dość obcesowo. Wkrótce odkrywa, że to on jest fundatorem nagrody, którą otrzymała na studiach. A tą nagrodą jest pobyt w egzotycznym rezerwacie przyrody w kraju szejka Shazima…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 140
Tłumaczenie:
To, że trafili na kolację do gwiazdkowej restauracji Michelina przylegającej do klubu z tańcem egzotycznym, było nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Skoro jednak zarezerwowali stolik w ulubionej restauracji ambasadora, nietrudno było zgadnąć, co się święci, bo w londyńskim Soho kluby striptizu współistniały szczęśliwie z pierwszorzędnymi knajpkami. Ambasador był starym przyjacielem i Shazim nie chciał mu odmawiać, nie podobało mu się tylko, że w spotkaniu miał też wziąć udział jego syn.
Zerknął z oddalenia na tańczące dziewczęta i obiecał sobie, że niezależnie od okoliczności, nie pozwoli młodemu człowiekowi ich nagabywać.
‒ Wychodzimy? – spytał chłopak błagalnie. – Zajrzymy naprzeciwko?
Zachowywał się jak spuszczony ze smyczy szczeniak. Zerwał się od stołu tak gwałtownie, że Shazim musiał złapać potrąconą szklankę, a chłopaka dogonił dopiero przy drzwiach.
‒ Nie jesteś na to trochę za stary? – Wskazał pomalowane na różowo okna klubu, za którymi kołysały się zamglone cienie.
Ambasador już do nich dołączył i kłótnia z synem wisiała w powietrzu.
‒ Idź z nim – poprosił starszy pan przyjaciela. – Dopilnuj, żeby nie wpadł w kłopoty. Zrobisz to dla mnie?
Shazim zobowiązał jednego ze swoich ochroniarzy do odprowadzenia starszego pana do domu, dał napiwek i opuścił restaurację śladem chłopaka.
Zabawne. Wydawałoby się, że jej przyjaciółka, Chrissie, miała wcale nie mniejszy biust, myślała Isla, usiłując wcisnąć okazałe piersi w mikroskopijne bikini. Gdyby ją ktoś spytał, co zdecydowanie nie leży w jej naturze, na pierwszym miejscu wymieniłaby prowokowanie mężczyzn wyglądem. Ale tego wieczoru obiecała zastąpić w klubie tanecznym Chrissie, która miała jakieś rodzinne obowiązki. Obiecała sobie solennie nie wracać do przeszłości, a już na pewno nie dzisiejszej nocy.
Bardzo przeżyła śmierć matki półtora roku wcześniej, a o tym, co się wydarzyło bezpośrednio po pogrzebie, nie była w stanie spokojnie myśleć. Ale skoro obiecała zastąpić Chrissie, dotrzyma słowa, pod warunkiem oczywiście, że uda jej się włożyć przymały stanik. Na razie, kiedy już wcisnęła jedną pierś i zaczynała walczyć z drugą, ta ujarzmiona wymykała się dołem. Cóż, litr się raczej nie zmieści w półlitrowy pojemnik. Z drugiej strony, kostium był fantastyczny. Podobały jej się błyskotki, jakimi go przyozdobiono, i głęboka czerwień. Na Chrissie wyglądał rewelacyjnie.
Zamyśliła się i na chwilę straciła poczucie czasu. Odzyskała je gwałtownie, kiedy dyskretnie zapukano do drzwi.
‒ Pięć minut do występu – poinformował ją beznamiętny, męski głos.
Pięć minut? Żeby wcisnąć się w kostium będzie potrzebowała dużo, dużo więcej.
‒ Idę! – odkrzyknęła, drżącymi dłońmi nakładając sandałki na wysokim obcasie. Zrzuci je, zanim zacznie tańczyć, ale Chrissie uważała, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a nade wszystko nie chciała jej zawieść.
W rządzeniu krajem były pewne kwestie, od których Shazim chętnie trzymałby się z daleka. Należały do nich kontakty z potomstwem ważnych osób, a w szczególności odwiedziny w klubie z tańcem egzotycznym w towarzystwie nieopanowanego młodego człowieka. Większość klubów zakazywała dotykania striptizerek, ale do tego chłopaka nic nie docierało. Przekraczał wszelkie granice, pewny, że chroni go dyplomatyczny immunitet ojca.
Shazim przepchnął się przez tłum rozentuzjazmowanych mężczyzn, rozmyślając o swoim starszym bracie. On sam nie był przygotowywany do roli władcy, ale tragedia na pustyni, za którą winił siebie, zmusiła go do wzięcia na barki ciężaru, który jego brat niósł z taką swobodą.
‒ Czy mogę coś panu podać, sir?
Zerknął na dziewczynę. Śliczna. Smukła. O charakterystycznie nieufnym spojrzeniu.
‒ Nie, dziękuję.
Chciał tylko wyciągnąć syna ambasadora z klubu przy minimum zamieszania.
‒ Zechce pan usiąść?
Spojrzał na drugą dziewczynę. Ta miała oczy tak lodowate, że aż martwe. Częste u dziewcząt uprawiających ten zawód. Podziękował i jej.
Jego misja w Londynie była sprawą ogromnej wagi i nie pozwoli, by arogancki, rozpuszczony synalek dyplomaty sprowokował niekorzystny rozgłos. Stworzenie rezerwatu przyrody, gdzie zagrożone gatunki mogłyby się bezpiecznie rozwijać w naturalnym środowisku, wymagało specjalistycznej wiedzy. Wszystko, czego potrzebował, znalazł na londyńskim uniwersytecie, gdzie zainwestował miliony w badania i nowe budynki, wszystko po to, by zrealizować marzenie zmarłego tragicznie brata.
Zamierzał jak najspokojniej wyprowadzić młodego człowieka z klubu, ale na scenie pojawiła się kolejna dziewczyna. W przeciwieństwie do koleżanek była uśmiechnięta. Miała jedwabistogładką, miodowozłocistą skórę, ale to jej twarz przyciągnęła jego uwagę. Wydawała się zagubiona w myślach, ale promieniował z niej optymizm wystarczający, by zauroczyć każdego z obecnych w klubie mężczyzn.
Shazim oparł się o kolumnę i obserwował występ. Była naprawdę świetna i bardzo seksowna, miała ten specjalny dar, dzięki któremu jej taniec nie miał w sobie nic wulgarnego. Mężczyźni wokół niego byli bardziej zauroczeni niż pobudzeni. Właściwie w innym kostiumie spokojnie mogłaby pokazać ten sam układ przy jakiejś bardziej szacownej okazji.
Isla, świadoma utkwionych w niej spojrzeń, starała się zatańczyć jak najlepiej z myślą o Chrissie. Tylko raz coś wybiło ją z rytmu. Była właśnie w trakcie skomplikowanego ruchu, kiedy kogoś wyrzucono z klubu. Chrissie ostrzegała ją, że coś takiego może się zdarzyć, ale dzięki ochronie nie było się czego obawiać. Jednak nie była w stanie w pełni skupić się na swoim zadaniu. Głównie z powodu mężczyzny, który obserwował ją, oparty o kolumnę.
Nie była pewna, co o nim myśleć. Potężnie zbudowany, wyglądał egzotycznie, a jednocześnie miał w sobie niezwykłą godność. Wysoki, ciemnowłosy i bardzo dobrze ubrany. Śnieżnobiała koszula kontrastowała z czernią fraka, a spinki były chyba z czarnych brylantów. Najwyraźniej nigdzie się nie wybierał, więc spokojnie kontynuowała występ.
Kiedy znalazła się bezpiecznie w małej garderobie, usłyszała pukanie do drzwi.
‒ Proszę! – zawołała.
Była wprawdzie dopiero w połowie ubrana, ale spodziewała się koleżanki, która miała jej podrzucić plan występów Chrissie na następny tydzień.
Włożyła już dżinsy i miała właśnie narzucić bluzkę, kiedy w drzwiach stanął ten nieznajomy. Spłoszona, instynktownie cofnęła się pod ścianę.
To był dawny lęk, dręczące wspomnienie z przeszłości. Szczęśliwie nieudana napaść na tle seksualnym pozostawiła w niej instynktowną obawę przed mężczyznami. Tamto wydarzenie miało miejsce niedługo po pogrzebie mamy, kiedy szczególnie łatwo było ją zranić. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że ochrona jest tuż obok. Wystarczyło krzyknąć.
‒ Proszę o wybaczenie, jeżeli panią przestraszyłem – odezwał się mężczyzna, który wcześniej oglądał jej występ oparty o kolumnę. – Powiedziano mi, że tu panią znajdę.
Uspokoiła się od razu. Nie każdy mężczyzna musi być groźny. Pamiętała też o Chrissie, której bardzo zależało na tej pracy, nie zamierzała więc robić niepotrzebnego zamieszania.
‒ W czym mogę panu pomóc? – spytała chropawo.
Miała wrażenie, że przybysz zajął większość wolnego miejsca w małej garderobie, więc siłą rzeczy dzieliła ich tylko niewielka odległość. Był bardzo atrakcyjny, co wcale nie pomogło jej się rozluźnić.
‒ Chciałem przeprosić za zamieszanie w czasie pani występu. – Nie spuszczał z niej uważnego wzroku. – Usunięto z klubu pewnego mężczyznę. Przykro mi, że stało się to akurat w trakcie pani tańca. Jest pani świetną tancerką, a ten incydent z pewnością zakłócił pani występ.
‒ Dziękuję – uśmiechnęła się blado.
‒ Może mógłbym odwieźć panią do domu?
Przez chwilę milczała, zaskoczona.
‒ Raczej nie. Pojadę autobusem. Ale bardzo dziękuję za propozycję.
‒ Pojedzie pani autobusem sama, w środku nocy?
‒ Transport publiczny w Londynie jest zupełnie bezpieczny. Autobus dowozi mnie pod sam dom – odparła, rozbawiona.
‒ Rozumiem.
Wciąż sprawiał wrażenie nieprzekonanego. Zapewne był przyzwyczajony do posłuchu. Ale jakkolwiek był bardzo przystojny i świetnie ubrany, ona była niezależną kobietą, która doskonale potrafiła o siebie zadbać.
‒ Więc nie skorzysta pani z mojej propozycji? – upewnił się jeszcze.
‒ Nie, dziękuję.
Tak jej podpowiadał instynkt samozachowawczy.
‒ Może się jeszcze zobaczymy. – To było stwierdzenie, nie pytanie.
‒ Być może – zgodziła się lekko i szeroko otworzyła drzwi.
‒ Dobranoc, Isla.
To ją zaskoczyło.
‒ Skąd pan zna moje imię?
‒ Zdradził mi je menedżer, kiedy poprosiłem o spotkanie z panią – odparł z uśmieszkiem.
Wiedziała, że menedżer nie dopuściłby klienta do rozmowy z nią bez ważnego powodu. O co tu chodziło? Bo raczej nie o przeprosiny…
‒ Kim pan jest? – spytała, zaniepokojona tym jawnym naruszeniem regulaminu klubu.
Pytanie chyba go rozbawiło.
‒ Przyjaciele nazywają mnie Shaz.
‒ Dobranoc, Shaz – powiedziała z mimowolną ostentacją.
‒ Dobranoc, Isla.
W zwróconym na nią wzroku było ciepło i iskierki humoru, co uspokoiło ją wystarczająco, by dodać:
‒ Miło mi, że podobał ci się występ.
Ulga, że wychodzi, była podszyta żalem, że prawdopodobnie nigdy się już nie spotkają. Westchnęła głośno, kiedy lekko oparł dłonie na jej ramionach, ale nie spodziewała się tego, że pocałuje ją w policzki, najpierw w prawy, potem w lewy.
W wielu krajach był to przyjęty gest pożegnania, mimo to poczuła się niepewnie i sztywno czekała, aż wyjdzie. W głębi serca wiedziała jednak, że niełatwo jej będzie o nim zapomnieć.
Orszak szejka przypłynął łodziami. Najważniejszą, czarną i smukłą, otaczała chmara mniejszych. Wszystkie dążyły do nadbrzeża niedaleko kafejki, gdzie Isla dorabiała sobie na uniwersyteckie czesne.
‒ Hej, Chrissie, popatrz na to! – zawołała teraz.
Niewielka flotylla przykuła uwagę zarówno pracowników, jak i klientów. Chrissie w okamgnieniu odzyskała dobry nastrój. Kłopoty rodzinne zostały zażegnane, a dużą pociechą była bardzo dobra wypłata w klubie za poprzednią noc dla obu dziewczyn.
Pieniądze pochodziły od tajemniczego ofiarodawcy i miały być rekompensatą za zakłócenie tańca. Przypuszczalnie był nim mężczyzna, który odwiedził Islę w garderobie.
Nie dość na tym, bo oto po raz pierwszy od lat spotkała mężczyznę, który najwyraźniej nie był nędzną kreaturą, pomimo że wyglądał jak ucieleśnienie męskości. Powtarzała sobie wprawdzie, że to tylko niewinny całus w policzki, wiedziała jednak, że nigdy go nie zapomni.
Chrissie podeszła do okna.
‒ Och!
Isla przetarła zaparowane okno rękawem, żeby mogły lepiej widzieć cumujące łodzie. Wyskakiwali z nich mężczyźni i mocowali cumy do pachołków na nadbrzeżu. Przystań i przyległy do niej kompleks w budowie były częścią kampusu uniwersyteckiego nad Tamizą, ufundowanego przez legendarnego filantropa, szejka Shazima bin Khalifa al Q’Aqabi. Co niezwykłe, w wieku lat trzydziestu pięciu był on nie tylko jednym z najbogatszych ludzi na świecie, ale też praktycznie niewidzialnym dla mediów do tego stopnia, że najmniejsza nawet wzmianka o nim natychmiast stawała się sensacją. Ufundowane przez niego budynki obejmowały wydział nauk weterynaryjnych, co ogromnie cieszyło Islę, która właśnie otrzymała nagrodę za projekt badawczy dotyczący gatunków zagrożonych wyginięciem. Nagroda obejmowała wyjazd do pustynnego królestwa Q’Aqabi i zwiedzanie niezwykłego rezerwatu dzikiej przyrody. Miała nadzieję, że będzie miała okazję tam popracować.
‒ Isla! Chrissie! Wracajcie do pracy!
Dziewczęta aż podskoczyły na głos szefa, Charliego. Isli wciąż brakowało pieniędzy. Zamierzała jeszcze zrobić specjalizację z chirurgii, więc tym staranniej planowała swój budżet i nie mogła sobie pozwolić na utratę żadnego z kilku źródeł zarobku.
Jednak na przystani działy się ciekawe rzeczy i dziewczęta nie mogły się powstrzymać przed zerkaniem w okno. Umundurowana załoga przycumowała łodzie, a choć zaczął kropić deszcz, część osób wysiadła i ruszyła w stronę budynków. Niestety wszyscy byli ubrani po europejsku.
‒ Myślisz, że ten pierwszy to szejk? – spytała Chrissie, wyrywając przyjaciółkę z zamyślenia.
‒ Kto wie? – Uważnie przyglądała się mężczyźnie.
Z daleka nie widziała rysów, ale było w nim coś…
‒ Isla! Chrissie! Przygotujcie zamówienie dla grupy szejka – zawołał Charlie.
Zamówiona wcześniej kawa miała być dostarczona na miejsce natychmiast po przybyciu grupy.
‒ Myślę, że go z nimi nie ma – szepnęła Isla do przyjaciółki. – Pewnie ma ważniejsze rzeczy na głowie.
‒ A co może mieć ważniejszego? – Chrissie wzruszyła ramionami. – Chyba zechce przekonać się osobiście, że jego miliony nie zostaną zmarnowane.
‒ Na pewno nie! Nowy budynek będzie fantastyczny. Widziałam plany w bibliotece uniwersyteckiej.
Gatunki zagrożone wyginięciem były jej pasją i marzyła, by przyczynić się do ich ratowania, ale trudno jej było uwierzyć, że już wkrótce przeleci pół świata, by odwiedzić pustynne królestwo Q’Aqabi.
‒ Isla!
‒ Idę – odpowiedziała Charliemu i szybko zastawiła kartonową tacę filiżankami z kawą.
‒ Znając twoje szczęście, szejk tam będzie. – Chrissie zrobiła zabawnie żałosną minę. – Już sobie wyobrażam, jak z nim flirtujesz
‒ Ja? – Isla aż się skrzywiła. – Zapominasz, że najbardziej lubię spokój, a ta poprzednia noc…
‒ Chyba nie było tak źle. Poznałaś fantastycznego faceta…
‒ Nic takiego nie mówiłam.
‒ Dajmy spokój szczegółom, najważniejsze, że się opłaciło.
Isla nie zdradziła przyjaciółce, że występ w skąpym kostiumie nie przyszedł jej łatwo. Fakt, że tamta napaść wydarzyła się już dawno, nie miał większego znaczenia.
‒ Ja nie flirtuję, tylko jestem miła. A szejka na pewno nie spotkam. Byłabym zaskoczona, gdyby własnoręcznie przeciął wstęgę, kiedy budynek zostanie oddany do użytku.
‒ Dziewczęta, przestańcie plotkować i wracajcie do pracy – zniecierpliwił się Charlie.
Przyjaciółki wymieniły spojrzenia i pospiesznie wróciły do swoich obowiązków.
‒ Twoja zmiana już się chyba kończy? – spytała w pewnej chwili Isla.
‒ Owszem – odparła Chrissie. – Ale skoro ty masz wyjść z tą kawą, to chętnie zostanę dłużej. Zależy mi na tej pracy.
‒ Tak jak i mnie.
Jak na komendę obie wzruszyły ramionami. Łączenie studiów z zarobkowaniem nie było łatwe dla żadnej z nich, ale podczas gdy Chrissie śmiało pokazywała, co umie, w klubie tanecznym za niezłe pieniądze, Isla pracowała dodatkowo w bibliotece uniwersyteckiej i prowadziła lekcje gimnastyki dla dzieci i młodzieży. Ale nie skarżyła się, bo lubiła spokój biblioteki, a lekcje z dzieciakami pozwalały jej zachować sprawność i dawały mnóstwo radości.
‒ Isla!
‒ Tak, szefie? – Świadoma, że Charlie ją obserwuje, szybko dostawiła ostatnie filiżanki. – Gotowe.
‒ Zanieś je, zanim całkiem wystygną. – Charlie wyglądał, jakby właśnie wyssał cytrynę.
Deszcz wciąż padał, więc włożyła bluzę.
‒ To kafejka, a nie centrala plotkarska – marudził jeszcze, ale bez specjalnego przekonania.
Jak zwykle udało jej się odmienić jego zły nastrój jednym ze swoich promiennych uśmiechów.
‒ Wiesz, że zatrudniłem cię tylko ze względu na ten uśmiech – przyznawał niechętnie.
‒ Przemokniesz. – Chrissie spojrzała w okno.
‒ Owszem. Ale im szybciej pójdę, tym szybciej wrócę.
‒ Dobra, tylko nie zapomnij pozdrowić ode mnie szejka.
‒ Raczej nie podejdę do niego blisko.
‒ Racja, pewno będzie otoczony ochroniarzami.
‒ Pochwal się, że wkrótce przyjedziesz do Q’Aqabi.
Isla miała nadzieję, że szejk jednak zechce zobaczyć, jak rośnie ufundowany przez niego budynek. Przypuszczała, że mokka z karmelem i podwójną śmietanką jest właśnie dla niego. Wyobrażała sobie przystojniaka o egzotycznej urodzie dosiadającego śnieżnobiałego ogiera. Powinien nosić powiewne szaty i mieszkać w beduińskim namiocie.
Chwilowo jednak spuściła głowę i ruszyła w deszcz i błoto. Nie było łatwo wędrować przez plac budowy i nie rozlać kawy.
‒ Stop!
Zamarła na miejscu i omal nie upuściła tacy. Właśnie przeszła przez solidną, stalową bramę, strzeżoną przez poważnego strażnika.
‒ Tu nie wolno wchodzić – odezwał się strażnik.
‒ Ale mnie kazano…
‒ Tu nie wolno wchodzić bez ubrania ochronnego. I muszę sprawdzić pani tożsamość…
Kiedy wyciągnął do niej rękę, wzdrygnęła się instynktownie.
Za plecami strażnika pojawił się drugi mężczyzna.
‒ Ja się tym zajmę.
Reakcja strażnika była zaskakująca. Wyprężył się na baczność i zasalutował.
‒ Tak jest, sir.
Na dźwięk głosu przybysza Isla drgnęła.
‒ To ty – bąknęła, rozpoznając mężczyznę z klubu.
‒ Niespodzianka – odpowiedział sucho.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, otoczył ją ramieniem i pociągnął za sobą, tak że z najwyższym trudem utrzymała tacę z kawą.
‒ Upuszczę ją, jeżeli nie zwolnisz.
Bez słowa skierował ją do jednego z baraków ustawionych na placu budowy. Otworzył drzwi i gestem nakazał jej wejść do środka, ale była już taka zła, że przystanęła na progu i pokręciła głową.
‒ Na plac budowy nie wolno wchodzić bez odpowiedniego ubrania ochronnego i przepustki – wyjaśnił.
Milczała, grając na zwłokę. Nie czuła się w jego towarzystwie jakoś bardzo niekomfortowo, ale wolała nie zostawać z nim sam na sam.
‒ Nigdy wcześniej nie miałam takich problemów – bąknęła gwoli usprawiedliwienia. – Większość studentów skraca sobie drogę do kafejki przez plac budowy.
‒ Co nie znaczy, że to jest dozwolone.
Najchętniej możliwie szybko pozbyłaby się kawy i umknęła stamtąd, ale ciepłe wnętrze baraku dziwnie ją przyciągało. Mężczyzna przeglądał wieszaki z kurtkami ochronnymi i w końcu podał jej jedną.
‒ Włóż tę – powiedział, biorąc od niej tacę. – Jest najmniejsza.
Odstawił tacę, by pomóc jej zdjąć przemokniętą bluzę. Następnie wypisał jej przepustkę.
‒ Potrzebuję twojego zdjęcia.
Kiedy podniósł wzrok, zobaczyła najbardziej wyraziste oczy, jakie w życiu widziała. Pozornie zwyczajnie ciemne, miały w sobie niezwykły, ciepły blask.
Zrobił jej zdjęcie polaroidem i przymocował do przepustki.
‒ Przyda się na następny raz – powiedział, podając jej gotowy dokument.
Wzięła ją i cofnęła się o krok.
‒ Z kawą dla was mogą wysłać kogoś innego – odparła.
‒ To będziesz ty – powiedział stanowczo. – Nie mam zamiaru wyposażać całego personelu kafejki w przepustki i kurtki.
‒ Więc wyciągnęłam szczęśliwy los?
‒ Chyba tak. – Rozchmurzył się trochę.
‒ W każdym razie, dziękuję. – Zawiesiła sobie przepustkę na szyi.
‒ Miej ją ze sobą zawsze, kiedy tu przychodzisz.
‒ Dobrze – obiecała, choć raczej wątpiła, że jeszcze będzie jej potrzebować.
Była coraz bardziej ciekawa, kim jest ten człowiek, najwyraźniej dość ważny, by komenderować strażnikami. Może architektem? Ale jego dłonie sprawiały wrażenie nawykłych do pracy fizycznej.
‒ Dziękuję za kawę – powiedział, kiedy odwróciła się do wyjścia.
Popatrzył krytycznie na jej stopy.
‒ Przydałyby ci się odpowiednie buty. I kask – dodał po namyśle.
‒ To tylko błoto – odparła lekko.
Zachmurzył się, jakby nie znosił sprzeciwu.
‒ Serio – dodała z uśmiechem na widok jego miny. – Dajmy sobie spokój z butami i kaskiem. – Zerknęła na rząd żółtych kasków ułożonych na półce. – Na pewno w przypadku gości istnieje możliwość drobnego odstępstwa od regulaminu…
Dopiero teraz spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem.
‒ Masz bardzo małe stopy, a długie włosy źle układałyby się pod kaskiem.
Przez chwilę szacował ją wzrokiem i pomyślała, że porównuje jej dzisiejszy wizerunek z tym zapamiętanym z klubu.
‒ Wystarczy kurtka – stwierdził w końcu. – Przynajmniej nie zmarzniesz i nie przemokniesz.
Drgnęła, kiedy poprawił jej kurtkę na ramionach i starannie zapiął. Odniosła wrażenie, że dotyka nie materiału, ale jej nagiej skóry.
‒ Taka jesteś drobna – powiedział.
Trochę ją to zdziwiło. Chyba nikt inny nie nazwałby jej drobną. Chociaż, przy nim mogła się taka wydawać.
Pod jego uważnym spojrzeniem zarumieniła się i nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Kiedy delikatnie odgarnął jej z twarzy mokre kosmyki, odetchnęła głęboko. Nie spodziewała się tego i po raz pierwszy w życiu pożałowała, że nie jest ładniejsza. Zwykle nie przejmowała się swoim wyglądem, ale teraz, kiedy ten atrakcyjny mężczyzna chciał się jej lepiej przyjrzeć, poczuła się nieswojo. Gdyby była ładniejsza, może spełniłaby się fantazja: przypadkowe spotkanie i miłość od pierwszego wejrzenia…
‒ Do zobaczenia – powiedział.
Szorstki ton wyrwał ją z rozmarzenia. Najwyraźniej pożegnanie przeciągnęło się nadmiernie. Ruszyła do drzwi, ale potknęła się o stół i byłaby się przewróciła, gdyby jej błyskawicznie nie złapał. Przez moment pozostała w jego ramionach, a kiedy ją puścił, uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że ani przez chwilę nie czuła się zagrożona.
Tytuł oryginału: In the Sheikh’s Service
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2016 by Susan Stephens
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3577-8
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.