Kręgi Dantego. Strofy w jedną stronę - Tomasz Skryba - ebook

Kręgi Dantego. Strofy w jedną stronę ebook

Tomasz Skryba

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Kręgi Dantego" to intrygujący zbiór wierszy, w którym autor prowadzi odbiorcę przez Piekło – kolejne kręgi Dantego. Krok za krokiem, przed czytelnikiem objawiają się nowe doświadczenia i uczucia, spośród których najbardziej widoczne są tęsknota, rozpacz i beznadzieja. Każdy wiersz to początek nowej opowieści, a zarazem kontynuacja rozpoczętej na pierwszych stronach wędrówki.

W ksiażce nic nie jest nazwane wprost, w każdej strofie znajdziemy elementy magii i tajemnicy. Wśród tych zawiłych opisów wyłania się podmiot liryczny, prawdziwy i do bólu szczery. Odsłania on przed czytelnikiem pokiereszowane serce. Mówi o obsesji, zazdrości oraz miłości. Tym fascynującym wierszom towarzyszą przepiękne ilustracje, które świetnie korespondują z treścią książki i zachęcają do pogłębienia refleksji.

„Kręgi Dantego” to idealna pozycja dla każdego, kto sam przechodzi przez podobne Piekło i poszukuje towarzysza, swojego Wergiliusza, który przeprowadzi go przez trudne doświadczenia.

Ta książka to pożegnanie

Bo pisał ją diabeł

Nad redakcją czuwał Dante

Podpisałem chyba cyrograf na cudu zobaczenie, a ten stał się

człowiekiem

Autor tak pisze o swojej publikacji: „Niniejsza książka to mój literacki debiut, gdyż do tej pory byłem pisarzem w „stanie zawieszenia”, chowając przed światem tę oraz jedenaście pozostałych książek oczekujących na wydanie. To dopiero początek. Czego? Możliwe, że końca albo… czegoś zupełnie nowego. Wszystkiego, a jednocześnie niczego. Bo nic nie musi być tym, czym się wydaje, podobnie jak ja może zmieniać swoją postać, stan skupienia, może znikać i pojawiać się ponownie. Wyciągam do Ciebie dłoń, Czytelniku, proponując zanurzenie się w niewielkim skrawku mojego świata.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 161

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor prowadzący

Wojciech Nowakowski

 

Korekta

Wojciech Nowakowski

 

Projekt okładki

Liliowe Astry

 

Copyright © by Skryba 2020

E-book przygotowany na postawie wydania I

 

ISBN 978-83-66664-25-8

 

Przygotowanie, druk i dystrybucja

Wydawnictwo Sorus

ul. Bóżnicza 15/6

61-751 Poznań

tel. (61) 653 01 43

[email protected]

księgarnia internetowa

www.sorus.pl

DM Sorus Sp. z o.o.

 

KonwersjaEpubeum

Prolog

„Portret”

Z dedykacją dla wszystkich tych, którzy mają swoje szczęście,

Swój portret osoby ukochanej w pamięci

Wiesz, teraz czuję się jakoś lżej

Wiersz ten dedykuję również Tobie Przeszłości, która odeszłaś

Dziękuję ci za to

To drugi taki wiersz, bo choć mówisz, że łatwo

Wciąż śmiejesz się cudnie w moich snach

Wciąż cię słyszę i widzę, ale znikasz…

Opuszczasz wzrok i widzisz piwne spojrzenie

Grobowe milczenie w tobie narasta

Wiesz, że umierasz bardziej już za życia

Każdy ma taką osobę

Oprócz mnie, wypuściłem szczęście z rąk. Zabrała cię przeszłość

Każdy portret maluje, uwiecznia, co dnia

Na rozdrożu, gdzie ktoś postawił znak zamazany „Stąd do wieczności”

I tyle, żadnej strzałki

Nie robisz tego farbami, choć malujesz pędzlem

Robisz to co dnia słowami

Ja dialogi ze sobą prowadzę

Czasami dość ciekawe, głównie o śmierci i umieraniu

Tworzę nasze rozmowy, których nie było

Ty nie musisz, więc mów do niej, a ty do niego

Odtwarzam obraz, pamiętając już jedynie imię

Ty widzisz anioła co dnia

Nie bierzesz żadnych prochów ani nic nie wdychasz, przynajmniej taką nadzieję mam

Opisu nie strać

Uważaj na kwas codzienności… masz jeszcze przyszłość, macie wspólne życie

Ja marzenia – o skoku, pile mechanicznej, zagadce nie do rozwiązania…

Dotknąć serca to miłość właśnie

Temat ten w moim gaśnie

Gasnę wraz z nim, powiem ci to teraz

To szczere takie i prawdziwe „Jestem żywym trupem”

Wtul się w jej włosy, poczuj perfumy, a ogień z pieca cmentarnego

Lotos nie przemija nigdy

Chyba że wyrósł w moich dłoniach

Ona jest w twoich snach

W mych już nie

Ten rozdział zamkniętym miał być

Ty nie zamykaj drzwi

Choć cię nie znam, widzę z okna mojej celi

Rozpoczynasz życie na nowo każdego dnia

Dla mnie istnieje tylko równia pochyła

Podejmij więc próby następne, by przy niej być

Ja za ten czas wysadzę się

Przeszłość przemawia do mnie

Wy pewnie tulicie wasze dzieci i psa – patrzycie na zasadzone drzewo w nowym domu

Jakby co, krypta numer trzynaście…

Nie powiem już tych dwóch słów

Nie potrafię kochać już

Ty mów, powtarzaj… Zaklinam cię… I nawet łom na chwilę odkładam

Chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, pocałować i szepnąć

Maestro… Prowadź tego nieznajomego – Raj podobno nie ma końca

Mojego słowa nie usłyszy

Swoje lepiej w strofy ułóż

Służę pomocą… właśnie piszę nekrolog

Prześlę pocztą, tylko adres podaj

Odczytam z ruchów twarzy marzenie wasze

Ja do swoich strzelam bez rozkazu

Malujesz ją

Ty jego

Ja targam, palę, grabię…

Będziesz mogła się dowidzieć o mnie, jak będzie po wszystkim

Przemilczeć nie mogę… wy idźcie, Bóg na pewno czeka przed ołtarzem

Mi wystarczy karawan dość szybki

Kolejny sekret – wyrzuć go, tak będzie lepiej

Nawet nie wiesz, ile to waży po wielu latach

Umiera i kona… kona i umiera – gruźlicza obstrukcja

Moja nimfa, moja muza… kur* bądź bardziej kreatywny, bo się znudzi

A mam to gdzieś… nie wiem, jak myślisz, rozpalone żelazko… czy bardziej tradycyjnie może

Bogini już być może, już lepiej, w dobrą stronę idziesz

Ja widzę tunel – a w nim pociąg, jakby nie patrzeć, zawsze to jakieś światło

Powiem to, co mnie uciska

A ty nie czekaj… przytul ją… a ty do niego

Mina może trochę twarda jest no, ale…

Może jeszcze nie teraz, może spiszę te słowa

Te zmagania wciąż trwają kochanie

Bije mnie w mordę życie

Już się nie bronię, czekam na rykoszet

To już szóste czy nawet ósme dzieło w aneksie odnotowane

Przypomnieć – pamiętaj

Przytulić – kiedy płacze

Pocałować – zawsze

Moja harfa obesrana przez lata

Teraz gra dla was jej lepszy model

Muzyka ta nie cichnie

Piszę, a ty kierujesz, dyktujesz… Razem jednak trzymacie pióro

Ja topię się w atramencie

Nie powiem Ci już, co do Ciebie czuję

Zachrypłem na to uczucie

Skrybą jestem jedynie mętnym

A wy macie wspomnienia

Pisałem już o istocie, która zniknęła

Ty swojej nie pozwól

Spotkanie wróciło, jedynie twoje imię

Spotkanie z rozpaczą i samotnością już bez twojej zgody

Bo ty nie pozwalałaś im… nie pozwoliłabyś

Kolejna noc bez ciebie – Szaleństwo nieźle całuje

Kolejny dzień bez Ciebie –

I znów noc

Chciałbym… mógłbym, zapytać cię… kochanie… no trochi kultury w dup* węża jak z nią rozmawiasz

Gdzie teraz jesteś? Nie wiem

Znam twoje imię

Piszę je następny raz

Znam twoje nazwisko – taki boski bat okładający po oczach co dnia

Jeśli to czytasz, mnie już tu nie ma

Umarłem we własnym więzieniu

Piszę to we śnie

Ciągle jest luty i amor skur* mnie goni

On już nie biegnie, on za mną z… nieważne to się wytnie

Światła blasków kolorowych – każdy z chochlików mówił „Nie”

Tyle dzieł, ale brak numeru

Numer swój dla ciebie zostawiłem jeszcze wtedy w pełni świadomy

Korytarz stał się labiryntem

Po raz kolejny szyfr zapisuję

Nagranie wciąż trwa, ale wiem, kiedy zniszczyć taśmę

Nie popełniajcie tego błędu

Pustak to mój dom

Wy pewnie macie kominek, drewno na opał i ciepło…

Abstrakcyjne to pojęcia

Już nie ma serca

Straciło rację bytu

Zaufanie… odeszło

Wtedy… miałem nie umierać, nie być przedmiotem, pragnąłem ciepła

Został tylko tytuł tej piosenki

Bo piosenka zbyt żywe ma jeszcze słowa

Las odebrał… Los odebrał…

Piszę, nie mogę zapomnieć

Piszę, bo chce to zrobić

Żałośnie powtarzam fakty

Dlatego coraz bardziej okrajam je, ciosy mocniejsze

Szczęście musi umrzeć

Mówisz nawet teraz

Jeśli to czytasz

Tam jest wszystko, tam jest wiele

Zatrzymane te chwile, a tu portret Twój

Żywego człowieka, jakiego pamiętam zza tafli szkła

Istoty wypalone

Świetliki świateł spadły

Długie włosy barwy kasztanu

Wiesz, kiedyś myślałem, że… śniłem o spotkaniu

Piwne oczy niby ten szmaragd wygasły

Nie… diament, choć już bez blasku

Jestem nieczuły

Jestem martwy w środku

Wieczny asceta i skryba

Dotknij, jeśli to czytasz, swojego serca

Przyłóż tę kartkę do niego

Pomyśl o mnie czasami

Zniknij wreszcie ze snów i myśli sekundowych

Zabierz kartkę… I odejdź

Twoje imię królowej Egipskiej… chyba

Grobowiec zamknięty w nim

Zielone morze zbyt słone

Wyspy fioletu aksamitnego

Telefon, spojrzenia, umieranie

Ta książka to pożegnanie

Bo pisał ją diabeł

Nad redakcją czuwał Dante

Podpisałem chyba cyrograf na cudu zobaczenie, a ten stał się człowiekiem

Tak bardzo za tobą tęsknię

„I że nigdy Cię nie opuszczę”

Nigdy nie opuścisz, maro cudowna?

Nie wiem, to może księdza wezwać?

Bezcelowe ruchy pędzla

Nie zapomnisz a tak

Będę pisał i zapiszę… wieczna obsesja

Wizje bez grozy mistrza

Bez żadnych rozmów

Liczby, wiele liczb, tak zwanych dat

Każdy dzień jest ważny dla was

Nie, nigdy jednak nie zapomnę

Nawet jeśli to sen

A profil w sepii nie istniał

Wiersz ten pisany trzydziestego pierwszego dnia

Październik

Nie wiem, czy nie pójdę

Nie wiem, czy nie pójdę na cmentarz

Tam umrę

Zabiję może wreszcie to wspomnienie

Inaczej wieczne to moje cierpienie

Jeśli czekasz na odpowiedź więcej śladów i sekretów

Pełna ich lista tu

Świadomość… Czekaj…kiedyś spotkamy się, kiedyś

Głos milknie w tym obrazie

Kawałki siebie zostawiał tu

Lotos wszechobecny nie wiem, dlaczego

A może to fałsz

Siódma to liczba drugiego wersu

Opada topór kata

Zasypiam tam i w nim, co dnia

Nieopisane, niedokończone

Znów zimno

Znów pada deszcz

Głos milknie

A może jednak to łkanie błysku?

Opada jeszcze to ostrze?

Pamiętam, pragnę, kocham

Wrócisz pewnie za chwilę w myśli, jak i twarzy

Co pamiętam jeszcze?

Czekaj na Sanatorium

Jego dziewięć kręgów przyjdzie po Ciebie i wskaże drogę

Przyjdzie po Ciebie Dante

Umówicie się na kawę

Piszę ten wiersz

Dokładniej znaczy mniej.

Prolog – Lirycznie

Prolog zawiera znalezione w pewnym zeszycie wiersze mojej mamy – jedną z bezpośrednich inspiracji dla całego zbioru. Dla zapisania pamięci przeszłości, skoro nie wróci, skoro część jej odchodzi.

Bez tytułu

Wiele razy księżyc wzeszedł

Odkąd słońce dla mnie zgasło

Tyle naszych żyć powstało

Od chwili, gdy miłość umarła

Wiele kwiatów zakwitło

Od kiedy się dla nas

Ziemia rozpadała

Wszystko już przeszłość

A ciągle w mych myślach istnieje

Dlaczego ludzie, których tak bardzo kochamy

Tak szybko o nas zapominają?

Ostrzeżenie przed złudzeniem

Gdzieś w kręgu świecy leci ćma

Ślepa, naiwna, głupia

Leci, bo ciepło, bo błaga

Stój! – Nie podlatuj – ogień!

Gdzieś w kręgu młodości idzie człowiek

Ślepy, naiwny, głuchy

Idzie, bo piękne, beztroskie

Stój! – Nie podchodź – złudne!

Pytania w kręgu Dantego

Dlaczego byłam taka głupia?

Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?

Gdy biegłam krętą zieloną drogą

Krzycząc za tobą „kocham”?

Dlaczego potem

Gdy wpadłam w potrzask

Uciekłeś

Gdy ja krzyczałam „Nie odchodź”

To boli

Zostań

Bez tytułu II

Czy wiesz, co naprawdę znaczy żyć?

Nie – nie wiesz

Ja też nie wiem

Ja nawet nie wiem

Homer nawet nie wie

Ja, on i ono

Tak naprawdę wszyscy

Chyba tego nie wiemy

Rozstanie

Krótkie rozstanie

Czasem nie można być razem

Nie raz los nas rozdzieli

Ty tutaj – ja tam…

Daleko

Lecz zawsze nad nami jest niebo

Więc spójrz w tę przestrzeń błękitną

Widzisz jak ptaki spotykają się w locie?

Tak my, po chwili, w oddali

Znów będziemy razem

Problem w węźle gordyjskim

Nie wiem, co robić

Czy błądzić ślepo

Czy szukać światła

Które chyba gdzieś świeci?

Wybrałam pierwsze

Bo nie mam już siły

Nie mam nadziei

I…

Wiary w siebie

Są czasem takie dni…

Są czasem takie dni

Gdy myślisz

Nie warto żyć

Lecz w takich chwilach

Ciężkich i złych

Jest ktoś, kto widzi twe łzy

Ktoś, kto wysłucha,

Zrozumie

A gdy poprosisz

Na pewno pomoże

Znaki na Niebie

Biały – znak szczęścia

Złoty – powodzenia

Niebieski – radości

A ja z tych kolorów

Długą tęczę składam

I dodaję czerwony

Kolor mej miłości

Bez tytułu III

Mam kasę

Mam mądrość

Mam sławę

Mam Ciebie

Lecz zdobywając to wszystko

Zgubiłam gdzieś siebie

Tam, gdzie spadają Anioły – prolog

Zbiór wierszy z lat 2013 do 2019

Niespisany tytuł

Tam gdzie spadają Anioły

Jest na świecie takie miejsce

Jest to zbiór wierszy z tamtych lat notą tą właśnie opatrzony

Jest to można powiedzieć trzecia niekanoniczna część powieści Magicznych

Napisany zbiór wierszy z doby, kiedy początek miał miejsce w Sanatorium, tam gdzie teraz wszystko się kończy

Zbiór dla wszystkich osób z tamtych lat i turnusów

Każdy wiersz jest taką notą opatrzony oraz z wyjaśnieniem dopisanym

Oficjalna część następnych wydarzeń – nowego w życiu i egzystencji rozdziału

Część pierwsza

Wtedy otworzyły się drzwi

Były zamknięte, w ciemnościach skryte

Ich głosów, tych, jakie dochodziły zza nich niestety nie zliczę

Za dużo ich było

Więc mówię „Mości panowie, wyjmijcie mi knebel z ust” – odejdźcie

I tutaj właśnie dostałem w mordę

Ten pierwszy nazywał się Los

Zaczął się mną bawić

Czekanie

Czekał na mnie

Więc się za nim rozglądałem

Szukałem, patrzyłem, pytać nawet chciałem

Widziałem w korytarzu piramidy jakiegoś kata

Wyłupiłem więc sobie oczy

Nie mogłem tak dłużej

Nie mogłem tak dalej

Czas mijał

Godzina – raniła jak harpun

Sekunda – jak ostrze katany, ostrze pod żebro

Kosa zgięta po prostej trajektorii leciała, kręgi błędne zataczała

Minuta – gryzła wraz z psem samotności do tamtej pory

Klepsydra lodowego piachu

Zabiła mnie chwila czekania

Wiersz ten napisany między drzwiami a korytarzem

Między życiem a śmiercią zawieszony

Pierwszy ruch uczynił Los

Pomógł mu Przypadek

Wegetacja

Wegetacja przeszła jak taki przebłysk

Sen głęboki zapadł albo dopiero zapadnie

Zdobył lub zdobędzie jawę

Przechodziłem w nim poszukując jej

Poruszałem dłońmi w zgubie powietrza

Paliło słońce wygasłych koszmarów

Oddech przesuwał noce

Było ich więcej niż jedna

Płomyk w niej mówiły

Dużo ich było

Każdy nazwany

Każdy imienny

Przestrzenie zawieszone na rzeźniczych hakach

W ostatnim ich oskórowaniu

Pieczęć z wosku wytopiona

Konie odjechały

Krypta – błądziłem między rozrastaniem i ścieśnianiem się ścian

Wegetacja…

I sen…

Wyjaśnienie

Wiesz ten z kolei wiersz dedykowany jest chwili ubiegłej

Przez nią zgasło w niej tamto uczucie aury

Wraz z nim trzecia po prawej żarówka ledowa

Chińska a może radziecka robota

A… już nieważne

Teraz mnie to prawdę mówiąc już gówno obchodzi

Nie mam już po co tam wracać, nie mam po co tam przychodzić

Tak bardzo tęsknię za tobą

Nawet jeśli byłaś jedynie snem i nie znikniesz już nigdy w całości z mej pamięci

Urok

Rzuciłeś na mnie czar mój wrogu okrutny

Przy beczce soli z dobrym winem – zjadasz mnie i wypijasz

Smacznego, bo smaczny jestem. Prawda?

Tak to już dawno byś rzygał… stary dziadu

Chciałbym Cię zapytać o coś więcej

Powiedzieć słów kilka w odchodnym zdaniu uwięzionych

Zanim mnie puścisz

Zanim polecę i opadnę w mary

Spuść więc tę bestię ze smyczy

Niech przemówi Wąż

Zamień we wrak klątwę

Zamień klątwę w urok

Losie wskaż mi moją trumnę

Wypowiedz zaklęcie

Chcę zgasić się w krainie Myśli

Popłynąć w niej rzeką miodu i mleka

Cienka sieć tych smaków

Ruchami skrzydła podcina

O Autorze

Mam na imię Tomasz. Piszę od dziewięciu lat w szerokim spektrum: wiersze (m.in. poezja japońska), opowiadania (surrealistyczne, kryminalne, dziejące się w uniwersum mitologii Cthulhu), powieści (głównie horrory oraz fantastykę), scenariusze teatralne i nie tylko… Niniejsza książka to mój literacki debiut, gdyż do tej pory byłem pisarzem w „stanie zawieszenia”, chowając przed światem tę oraz jedenaście pozostałych książek oczekujących na wydanie. To dopiero początek. Czego? Możliwe, że końca albo… czegoś zupełnie nowego. Wszystkiego, a jednocześnie niczego. Bo nic nie musi być tym, czym się wydaje, podobnie jak ja może zmieniać swoją postać, stan skupienia, może znikać i pojawiać się ponownie. Wyciągam do Ciebie dłoń, Czytelniku, proponując zanurzenie się w niewielkim skrawku mojego świata.