Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Kręgi Dantego" to intrygujący zbiór wierszy, w którym autor prowadzi odbiorcę przez Piekło – kolejne kręgi Dantego. Krok za krokiem, przed czytelnikiem objawiają się nowe doświadczenia i uczucia, spośród których najbardziej widoczne są tęsknota, rozpacz i beznadzieja. Każdy wiersz to początek nowej opowieści, a zarazem kontynuacja rozpoczętej na pierwszych stronach wędrówki.
W ksiażce nic nie jest nazwane wprost, w każdej strofie znajdziemy elementy magii i tajemnicy. Wśród tych zawiłych opisów wyłania się podmiot liryczny, prawdziwy i do bólu szczery. Odsłania on przed czytelnikiem pokiereszowane serce. Mówi o obsesji, zazdrości oraz miłości. Tym fascynującym wierszom towarzyszą przepiękne ilustracje, które świetnie korespondują z treścią książki i zachęcają do pogłębienia refleksji.
„Kręgi Dantego” to idealna pozycja dla każdego, kto sam przechodzi przez podobne Piekło i poszukuje towarzysza, swojego Wergiliusza, który przeprowadzi go przez trudne doświadczenia.
Ta książka to pożegnanie
Bo pisał ją diabeł
Nad redakcją czuwał Dante
Podpisałem chyba cyrograf na cudu zobaczenie, a ten stał się
człowiekiem
Autor tak pisze o swojej publikacji: „Niniejsza książka to mój literacki debiut, gdyż do tej pory byłem pisarzem w „stanie zawieszenia”, chowając przed światem tę oraz jedenaście pozostałych książek oczekujących na wydanie. To dopiero początek. Czego? Możliwe, że końca albo… czegoś zupełnie nowego. Wszystkiego, a jednocześnie niczego. Bo nic nie musi być tym, czym się wydaje, podobnie jak ja może zmieniać swoją postać, stan skupienia, może znikać i pojawiać się ponownie. Wyciągam do Ciebie dłoń, Czytelniku, proponując zanurzenie się w niewielkim skrawku mojego świata.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 161
Redaktor prowadzący
Wojciech Nowakowski
Korekta
Wojciech Nowakowski
Projekt okładki
Liliowe Astry
Copyright © by Skryba 2020
E-book przygotowany na postawie wydania I
ISBN 978-83-66664-25-8
Przygotowanie, druk i dystrybucja
Wydawnictwo Sorus
ul. Bóżnicza 15/6
61-751 Poznań
tel. (61) 653 01 43
księgarnia internetowa
www.sorus.pl
DM Sorus Sp. z o.o.
KonwersjaEpubeum
„Portret”
Z dedykacją dla wszystkich tych, którzy mają swoje szczęście,
Swój portret osoby ukochanej w pamięci
Wiesz, teraz czuję się jakoś lżej
Wiersz ten dedykuję również Tobie Przeszłości, która odeszłaś
Dziękuję ci za to
To drugi taki wiersz, bo choć mówisz, że łatwo
Wciąż śmiejesz się cudnie w moich snach
Wciąż cię słyszę i widzę, ale znikasz…
Opuszczasz wzrok i widzisz piwne spojrzenie
Grobowe milczenie w tobie narasta
Wiesz, że umierasz bardziej już za życia
Każdy ma taką osobę
Oprócz mnie, wypuściłem szczęście z rąk. Zabrała cię przeszłość
Każdy portret maluje, uwiecznia, co dnia
Na rozdrożu, gdzie ktoś postawił znak zamazany „Stąd do wieczności”
I tyle, żadnej strzałki
Nie robisz tego farbami, choć malujesz pędzlem
Robisz to co dnia słowami
Ja dialogi ze sobą prowadzę
Czasami dość ciekawe, głównie o śmierci i umieraniu
Tworzę nasze rozmowy, których nie było
Ty nie musisz, więc mów do niej, a ty do niego
Odtwarzam obraz, pamiętając już jedynie imię
Ty widzisz anioła co dnia
Nie bierzesz żadnych prochów ani nic nie wdychasz, przynajmniej taką nadzieję mam
Opisu nie strać
Uważaj na kwas codzienności… masz jeszcze przyszłość, macie wspólne życie
Ja marzenia – o skoku, pile mechanicznej, zagadce nie do rozwiązania…
Dotknąć serca to miłość właśnie
Temat ten w moim gaśnie
Gasnę wraz z nim, powiem ci to teraz
To szczere takie i prawdziwe „Jestem żywym trupem”
Wtul się w jej włosy, poczuj perfumy, a ogień z pieca cmentarnego
Lotos nie przemija nigdy
Chyba że wyrósł w moich dłoniach
Ona jest w twoich snach
W mych już nie
…
Ten rozdział zamkniętym miał być
Ty nie zamykaj drzwi
Choć cię nie znam, widzę z okna mojej celi
Rozpoczynasz życie na nowo każdego dnia
Dla mnie istnieje tylko równia pochyła
Podejmij więc próby następne, by przy niej być
Ja za ten czas wysadzę się
Przeszłość przemawia do mnie
Wy pewnie tulicie wasze dzieci i psa – patrzycie na zasadzone drzewo w nowym domu
Jakby co, krypta numer trzynaście…
Nie powiem już tych dwóch słów
Nie potrafię kochać już
Ty mów, powtarzaj… Zaklinam cię… I nawet łom na chwilę odkładam
Chciałem coś powiedzieć, wyjaśnić, pocałować i szepnąć
Maestro… Prowadź tego nieznajomego – Raj podobno nie ma końca
Mojego słowa nie usłyszy
Swoje lepiej w strofy ułóż
Służę pomocą… właśnie piszę nekrolog
Prześlę pocztą, tylko adres podaj
Odczytam z ruchów twarzy marzenie wasze
Ja do swoich strzelam bez rozkazu
Malujesz ją
Ty jego
Ja targam, palę, grabię…
Będziesz mogła się dowidzieć o mnie, jak będzie po wszystkim
Przemilczeć nie mogę… wy idźcie, Bóg na pewno czeka przed ołtarzem
Mi wystarczy karawan dość szybki
Kolejny sekret – wyrzuć go, tak będzie lepiej
Nawet nie wiesz, ile to waży po wielu latach
Umiera i kona… kona i umiera – gruźlicza obstrukcja
Moja nimfa, moja muza… kur* bądź bardziej kreatywny, bo się znudzi
A mam to gdzieś… nie wiem, jak myślisz, rozpalone żelazko… czy bardziej tradycyjnie może
Bogini już być może, już lepiej, w dobrą stronę idziesz
Ja widzę tunel – a w nim pociąg, jakby nie patrzeć, zawsze to jakieś światło
Powiem to, co mnie uciska
A ty nie czekaj… przytul ją… a ty do niego
Mina może trochę twarda jest no, ale…
Może jeszcze nie teraz, może spiszę te słowa
Te zmagania wciąż trwają kochanie
Bije mnie w mordę życie
Już się nie bronię, czekam na rykoszet
To już szóste czy nawet ósme dzieło w aneksie odnotowane
Przypomnieć – pamiętaj
Przytulić – kiedy płacze
Pocałować – zawsze
Moja harfa obesrana przez lata
Teraz gra dla was jej lepszy model
Muzyka ta nie cichnie
Piszę, a ty kierujesz, dyktujesz… Razem jednak trzymacie pióro
Ja topię się w atramencie
Nie powiem Ci już, co do Ciebie czuję
Zachrypłem na to uczucie
Skrybą jestem jedynie mętnym
A wy macie wspomnienia
Pisałem już o istocie, która zniknęła
Ty swojej nie pozwól
Spotkanie wróciło, jedynie twoje imię
Spotkanie z rozpaczą i samotnością już bez twojej zgody
Bo ty nie pozwalałaś im… nie pozwoliłabyś
Kolejna noc bez ciebie – Szaleństwo nieźle całuje
Kolejny dzień bez Ciebie –
I znów noc
Chciałbym… mógłbym, zapytać cię… kochanie… no trochi kultury w dup* węża jak z nią rozmawiasz
Gdzie teraz jesteś? Nie wiem
…
Znam twoje imię
Piszę je następny raz
Znam twoje nazwisko – taki boski bat okładający po oczach co dnia
Jeśli to czytasz, mnie już tu nie ma
Umarłem we własnym więzieniu
Piszę to we śnie
Ciągle jest luty i amor skur* mnie goni
On już nie biegnie, on za mną z… nieważne to się wytnie
Światła blasków kolorowych – każdy z chochlików mówił „Nie”
Tyle dzieł, ale brak numeru
Numer swój dla ciebie zostawiłem jeszcze wtedy w pełni świadomy
Korytarz stał się labiryntem
Po raz kolejny szyfr zapisuję
Nagranie wciąż trwa, ale wiem, kiedy zniszczyć taśmę
Nie popełniajcie tego błędu
Pustak to mój dom
Wy pewnie macie kominek, drewno na opał i ciepło…
Abstrakcyjne to pojęcia
Już nie ma serca
Straciło rację bytu
Zaufanie… odeszło
Wtedy… miałem nie umierać, nie być przedmiotem, pragnąłem ciepła
Został tylko tytuł tej piosenki
Bo piosenka zbyt żywe ma jeszcze słowa
Las odebrał… Los odebrał…
Piszę, nie mogę zapomnieć
Piszę, bo chce to zrobić
Żałośnie powtarzam fakty
Dlatego coraz bardziej okrajam je, ciosy mocniejsze
Szczęście musi umrzeć
Mówisz nawet teraz
Jeśli to czytasz
…
Tam jest wszystko, tam jest wiele
Zatrzymane te chwile, a tu portret Twój
Żywego człowieka, jakiego pamiętam zza tafli szkła
Istoty wypalone
Świetliki świateł spadły
Długie włosy barwy kasztanu
Wiesz, kiedyś myślałem, że… śniłem o spotkaniu
Piwne oczy niby ten szmaragd wygasły
Nie… diament, choć już bez blasku
Jestem nieczuły
Jestem martwy w środku
Wieczny asceta i skryba
Dotknij, jeśli to czytasz, swojego serca
Przyłóż tę kartkę do niego
Pomyśl o mnie czasami
Zniknij wreszcie ze snów i myśli sekundowych
Zabierz kartkę… I odejdź
Twoje imię królowej Egipskiej… chyba
Grobowiec zamknięty w nim
Zielone morze zbyt słone
Wyspy fioletu aksamitnego
Telefon, spojrzenia, umieranie
Ta książka to pożegnanie
Bo pisał ją diabeł
Nad redakcją czuwał Dante
Podpisałem chyba cyrograf na cudu zobaczenie, a ten stał się człowiekiem
Tak bardzo za tobą tęsknię
„I że nigdy Cię nie opuszczę”
Nigdy nie opuścisz, maro cudowna?
Nie wiem, to może księdza wezwać?
Bezcelowe ruchy pędzla
Nie zapomnisz a tak
Będę pisał i zapiszę… wieczna obsesja
Wizje bez grozy mistrza
Bez żadnych rozmów
…
Liczby, wiele liczb, tak zwanych dat
Każdy dzień jest ważny dla was
Nie, nigdy jednak nie zapomnę
Nawet jeśli to sen
A profil w sepii nie istniał
Wiersz ten pisany trzydziestego pierwszego dnia
Październik
Nie wiem, czy nie pójdę
Nie wiem, czy nie pójdę na cmentarz
Tam umrę
Zabiję może wreszcie to wspomnienie
Inaczej wieczne to moje cierpienie
Jeśli czekasz na odpowiedź więcej śladów i sekretów
Pełna ich lista tu
Świadomość… Czekaj…kiedyś spotkamy się, kiedyś
Głos milknie w tym obrazie
Kawałki siebie zostawiał tu
Lotos wszechobecny nie wiem, dlaczego
A może to fałsz
Siódma to liczba drugiego wersu
Opada topór kata
Zasypiam tam i w nim, co dnia
Nieopisane, niedokończone
Znów zimno
Znów pada deszcz
Głos milknie
A może jednak to łkanie błysku?
Opada jeszcze to ostrze?
Pamiętam, pragnę, kocham
Wrócisz pewnie za chwilę w myśli, jak i twarzy
Co pamiętam jeszcze?
Czekaj na Sanatorium
Jego dziewięć kręgów przyjdzie po Ciebie i wskaże drogę
Przyjdzie po Ciebie Dante
Umówicie się na kawę
Piszę ten wiersz
Dokładniej znaczy mniej.
Prolog – Lirycznie
Prolog zawiera znalezione w pewnym zeszycie wiersze mojej mamy – jedną z bezpośrednich inspiracji dla całego zbioru. Dla zapisania pamięci przeszłości, skoro nie wróci, skoro część jej odchodzi.
Wiele razy księżyc wzeszedł
Odkąd słońce dla mnie zgasło
Tyle naszych żyć powstało
Od chwili, gdy miłość umarła
Wiele kwiatów zakwitło
Od kiedy się dla nas
Ziemia rozpadała
Wszystko już przeszłość
A ciągle w mych myślach istnieje
…
Dlaczego ludzie, których tak bardzo kochamy
Tak szybko o nas zapominają?
Gdzieś w kręgu świecy leci ćma
Ślepa, naiwna, głupia
Leci, bo ciepło, bo błaga
Stój! – Nie podlatuj – ogień!
Gdzieś w kręgu młodości idzie człowiek
Ślepy, naiwny, głuchy
Idzie, bo piękne, beztroskie
Stój! – Nie podchodź – złudne!
Dlaczego byłam taka głupia?
Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?
Gdy biegłam krętą zieloną drogą
Krzycząc za tobą „kocham”?
Dlaczego potem
Gdy wpadłam w potrzask
Uciekłeś
Gdy ja krzyczałam „Nie odchodź”
To boli
Zostań
Czy wiesz, co naprawdę znaczy żyć?
Nie – nie wiesz
Ja też nie wiem
Ja nawet nie wiem
Homer nawet nie wie
Ja, on i ono
Tak naprawdę wszyscy
Chyba tego nie wiemy
Krótkie rozstanie
Czasem nie można być razem
Nie raz los nas rozdzieli
Ty tutaj – ja tam…
Daleko
Lecz zawsze nad nami jest niebo
Więc spójrz w tę przestrzeń błękitną
Widzisz jak ptaki spotykają się w locie?
Tak my, po chwili, w oddali
Znów będziemy razem
Nie wiem, co robić
Czy błądzić ślepo
Czy szukać światła
Które chyba gdzieś świeci?
…
Wybrałam pierwsze
…
Bo nie mam już siły
Nie mam nadziei
I…
Wiary w siebie
Są czasem takie dni
Gdy myślisz
Nie warto żyć
Lecz w takich chwilach
Ciężkich i złych
Jest ktoś, kto widzi twe łzy
Ktoś, kto wysłucha,
Zrozumie
A gdy poprosisz
Na pewno pomoże
Biały – znak szczęścia
Złoty – powodzenia
Niebieski – radości
A ja z tych kolorów
Długą tęczę składam
I dodaję czerwony
Kolor mej miłości
Mam kasę
Mam mądrość
Mam sławę
Mam Ciebie
Lecz zdobywając to wszystko
Zgubiłam gdzieś siebie
Zbiór wierszy z lat 2013 do 2019
Tam gdzie spadają Anioły
Jest na świecie takie miejsce
Jest to zbiór wierszy z tamtych lat notą tą właśnie opatrzony
Jest to można powiedzieć trzecia niekanoniczna część powieści Magicznych
Napisany zbiór wierszy z doby, kiedy początek miał miejsce w Sanatorium, tam gdzie teraz wszystko się kończy
Zbiór dla wszystkich osób z tamtych lat i turnusów
Każdy wiersz jest taką notą opatrzony oraz z wyjaśnieniem dopisanym
Oficjalna część następnych wydarzeń – nowego w życiu i egzystencji rozdziału
Wtedy otworzyły się drzwi
Były zamknięte, w ciemnościach skryte
Ich głosów, tych, jakie dochodziły zza nich niestety nie zliczę
Za dużo ich było
Więc mówię „Mości panowie, wyjmijcie mi knebel z ust” – odejdźcie
I tutaj właśnie dostałem w mordę
Ten pierwszy nazywał się Los
Zaczął się mną bawić
Czekał na mnie
Więc się za nim rozglądałem
Szukałem, patrzyłem, pytać nawet chciałem
Widziałem w korytarzu piramidy jakiegoś kata
Wyłupiłem więc sobie oczy
Nie mogłem tak dłużej
Nie mogłem tak dalej
Czas mijał
Godzina – raniła jak harpun
Sekunda – jak ostrze katany, ostrze pod żebro
Kosa zgięta po prostej trajektorii leciała, kręgi błędne zataczała
Minuta – gryzła wraz z psem samotności do tamtej pory
Klepsydra lodowego piachu
Zabiła mnie chwila czekania
Wiersz ten napisany między drzwiami a korytarzem
Między życiem a śmiercią zawieszony
Pierwszy ruch uczynił Los
Pomógł mu Przypadek
Wegetacja przeszła jak taki przebłysk
Sen głęboki zapadł albo dopiero zapadnie
Zdobył lub zdobędzie jawę
Przechodziłem w nim poszukując jej
Poruszałem dłońmi w zgubie powietrza
Paliło słońce wygasłych koszmarów
Oddech przesuwał noce
Było ich więcej niż jedna
Płomyk w niej mówiły
Dużo ich było
Każdy nazwany
Każdy imienny
Przestrzenie zawieszone na rzeźniczych hakach
W ostatnim ich oskórowaniu
Pieczęć z wosku wytopiona
Konie odjechały
Krypta – błądziłem między rozrastaniem i ścieśnianiem się ścian
Wegetacja…
I sen…
Wiesz ten z kolei wiersz dedykowany jest chwili ubiegłej
Przez nią zgasło w niej tamto uczucie aury
Wraz z nim trzecia po prawej żarówka ledowa
Chińska a może radziecka robota
A… już nieważne
Teraz mnie to prawdę mówiąc już gówno obchodzi
Nie mam już po co tam wracać, nie mam po co tam przychodzić
Tak bardzo tęsknię za tobą
Nawet jeśli byłaś jedynie snem i nie znikniesz już nigdy w całości z mej pamięci
Rzuciłeś na mnie czar mój wrogu okrutny
Przy beczce soli z dobrym winem – zjadasz mnie i wypijasz
Smacznego, bo smaczny jestem. Prawda?
Tak to już dawno byś rzygał… stary dziadu
Chciałbym Cię zapytać o coś więcej
Powiedzieć słów kilka w odchodnym zdaniu uwięzionych
Zanim mnie puścisz
Zanim polecę i opadnę w mary
Spuść więc tę bestię ze smyczy
Niech przemówi Wąż
Zamień we wrak klątwę
Zamień klątwę w urok
Losie wskaż mi moją trumnę
Wypowiedz zaklęcie
Chcę zgasić się w krainie Myśli
Popłynąć w niej rzeką miodu i mleka
Cienka sieć tych smaków
Ruchami skrzydła podcina
Mam na imię Tomasz. Piszę od dziewięciu lat w szerokim spektrum: wiersze (m.in. poezja japońska), opowiadania (surrealistyczne, kryminalne, dziejące się w uniwersum mitologii Cthulhu), powieści (głównie horrory oraz fantastykę), scenariusze teatralne i nie tylko… Niniejsza książka to mój literacki debiut, gdyż do tej pory byłem pisarzem w „stanie zawieszenia”, chowając przed światem tę oraz jedenaście pozostałych książek oczekujących na wydanie. To dopiero początek. Czego? Możliwe, że końca albo… czegoś zupełnie nowego. Wszystkiego, a jednocześnie niczego. Bo nic nie musi być tym, czym się wydaje, podobnie jak ja może zmieniać swoją postać, stan skupienia, może znikać i pojawiać się ponownie. Wyciągam do Ciebie dłoń, Czytelniku, proponując zanurzenie się w niewielkim skrawku mojego świata.