Kroki na strychu - Marta Malinowska - ebook + książka

Kroki na strychu ebook

Marta Malinowska

4,3

Opis

To miał być wymarzony dom. Skrywał jednak mroczną tajemnicę

 

 

 

Demony przeszłości zawsze mają imię…

 

Patrycja przenosi się na południe Polski. Chce żyć na własnych zasadach. Jest silna i ma ustalone życiowe priorytety. Liczy się dla niej tylko kariera. Uporem i ciężką pracą zdobywa najwyższe stanowiska.

 

Okazyjnie kupuje stary dom, a wraz z nim tragicznąhistorię.

 

Pewnej nocy słyszy kroki, a w komodzie znajduje zakurzony pamiętnik poprzedniej właścicielki. Wydarzenia sprzed lat wracają do niej ze zdwojoną siłą. Teraz musi walczyć nie tylko z własnymi wspomnieniami, ale i z fatum ciążącym nad tym miejscem.

 

Jakie mroki skrywa stary dom?

 

Kroki na strychu to trzymająca w napięciu opowieść o traumach dzieciństwa, próbie budowania siebie od nowa i niezwykłych zdarzeniach, które wpływają na nasz los.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (75 ocen)
43
17
12
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
koza_koza

Z braku laku…

Mam bardzo mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Pierwszą połowę przemęczyłam, nie chcąc jej odkładać po tak świetnych recenzjach. Dalej było już lepiej, wątki się rozwinęły, ale nie wszystkie te rozwinięcia mnie zachwyciły :) ogólnie - nie jest źle, ale czuję, że gdybym po tą pozycję nie sięgnęła, niewiele bym straciła.
10
MariolaaGrz

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się fenomenalnie! Sama książka daje wiele do myślenia... Naprawdę polecam
10
Paulina_220477

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakujące zakończenie! polecam
00
Aguleczek5

Całkiem niezła

Książka jest przykładem jak dobry pomysł i ciekawą fabułę można łatwo zepsuć marną narracją pierwszoosobową i jeszcze gorszą kreacją głównej bohaterki. Wątki z przeszłości, motyw przewodni i bohaterowie drugoplanowi byli naprawdę interesujący. Teraźniejszość totalnie zepsuła całą książkę, a wydawać by się mogło, że była punktem wyjściowym dla wszystkich zdarzeń. Nie wiem dlaczego autorka zdecydowała się na tak sztuczną kreację głównej bohaterki. Jej przemyślenia totalnie mnie odrzucały, nie było w nich nic naturalnego, a jedynie sprawiały wrażenie jakby napisał to ktoś kto w ogóle nie obcuje z ludźmi i tworzy bohatera wzorując się na marnym filmie z przerysowanymi zachowaniami. Być może ktoś inny nie zwróciłby na to uwagi, ale ja bardzo zwracam uwagę na realizm postaci, zwłaszcza w literaturze pięknej. Wątek kryminalny był dość oklepany i przewidywalny, ale wprowadzał nutę dreszczyku do lektury, co było dobrym posunięciem. Ogółem mówiąc książka nie jest zła, fabularnie jest ciekawie, a...
00
iwona10

Nie oderwiesz się od lektury

polecam.. wciągająca 👍
00

Popularność




Marta Ma­lin­owska

Kroki na strychu

Pro­log

Rok 1978

Wiesław Kot jak każdego por­anka wyszedł na spacer ze swoim psem. Na­jbardziej lu­bił te wczesne przechadzki, kiedy słońce dopiero wschodz­iło, a nowy dzień budził się do ży­cia. Wziął głęboki oddech i rozkoszował się rześkim powietrzem, w którym czuć było wiosnę. Spacer­ując, rozejrzał się dokoła, ale tak jak niemal każdego ranka oprócz wi­ernego to­war­zysza Sz­arika dziel­nie machającego ogonem nie dostrzegł ży­wej duszy. Wiesła­wowi podobała się okolica, w której mieszkał wraz z żoną i synem. Kam­er­alne os­iedle domków jed­norodzin­nych usytuow­ane w centrum miasta, a jed­nak z dala od ulicznego zgiełku. Pewnie za kilka czy kilkanaście lat miasto znów poszerzy swoje granice i nie będzie tu tak cicho i spoko­jnie jak na wsi, za którą Wiesław tęsknił, ale na ra­zie nie miał po­wodu do nar­zekania.

Sz­arik jak zwykle pod­czas spaceru pod­biegł do swo­jego ulu­bionego słupa, by ozn­aczyć teren. Wiesław kole­jny raz spojrzał na wiszące od miesiąca ogłoszenie o za­gin­ię­ciu sąsi­ada. Stan­isław Konieczny wyszedł ponoć do sklepu po mleko i nigdy nie wró­cił do domu, jakby rozpłynął się w powietrzu. To było jakoś niedługo przed Świętami Wielkanocnymi.

– Jaka to musi być straszna tra­gedia dla Janinki – west­ch­nął Wiesław. – Widzisz, Sz­arik – zwró­cił się do czworo­no­giego przy­ja­ciela – my to mamy jed­nak dobre życie, rodz­ina w kom­plecie i jeszcze codzi­enna chwila wytch­ni­enia na spacerze.

Pies w odpow­iedzi zamer­dał ogonem i po­ciągnął swo­jego właś­ciciela w kier­unku za­krętu, za którym mieś­cił się sklep.

Wiesław posłusznie ski­erował swoje kroki za pu­pilem i ser­decznie pozdrowił prac­ującą w ogrodzie sąsi­adkę. Przez os­tat­nie kilka dni właśnie tam na­jczęś­ciej widy­wał Marię.

– Pewnie w ten sposób próbuje sobie poradzić z własną traumą, której niedawno doświad­czyła. A do tego wszys­tkiego jeszcze ten wiecznie pi­jany Henryk. – Wiesław znów na głos wypo­w­iedział swoje myśli, po czym ski­erował wzrok na dom sto­jący naprze­ciwko tego, w którym mieszkała Maria z mężem. W oknie dostrzegł niezn­aczny ruch i falującą fir­ankę. Z pewnoś­cią Jan­ina roz­poczyna kole­jny dzień od stania w oknie w nadziei, że Stan­isław nagle wyłoni się zza za­krętu i wróci do domu, jakby nigdy nic się nie stało.

– Biedna stoi tak całymi dniami od miesiąca. – Wiesła­wowi zrobiło się żal kobi­ety. W końcu z dnia na dzień została sama z córeczką. – Ona bez męża, a córka bez ojca – west­ch­nął. – Chodź, piesku, idziemy w stronę sklepu, to kupimy świeże bułeczki na śni­adanie.

Przy sklepie Wiesław za­uważył kole­jne ogłoszenie o za­gin­ię­ciu sąsi­ada. Za­stanowił go fakt, że służby nic z tym nie robią. Prze­cież nazwa Milicja Oby­wa­tel­ska do czegoś zobowiązuje i oby­wa­tele pow­inni być na­jważniejsi. Co prawda po kilku dniach od zniknię­cia Stan­isława funk­c­jon­ari­usze chodz­ili po okolicy i py­tali sąsi­adów, czy nie za­uważyli czegokolwiek. Do Wiesława również przyszli, ale ak­urat nie mógł im w żaden sposób pomóc. Dopiero co wró­cił z rodz­iną z Oleśnicy od si­o­stry, gdzie wspól­nie spędz­ali Wielkanoc. Krystyna, jego żona, chciała wyprawić święta w kam­er­alnym gronie, tylko we trójkę, ale Tereska tak bardzo zaprasz­ała i przekony­wała, że nareszcie będzie więcej czasu dla rodz­iny, że Krysia w końcu uległa. Spakowali się i po­jechali na kilka dni. Nacieszyli się sobą, odpoczęli, nawet za­częli snuć wspólne plany na wakacje. Mogliby się trochę rozer­wać i wyjechać na kilka dni nad morze albo nad jezi­oro. Zatrzymaliby się na polu nami­otowym, w końcu to za­wsze tan­iej niż na kwa­t­er­ach. Por­anki spędz­a­liby, wypatrując wschodu słońca, a wieczorami ob­ser­wowaliby gwiazdy. To całkiem ro­mantyczne, tak jak Krysia lubi. A z młodym w ciągu dnia mógłby po­grać w piłkę albo pły­wać w chłod­nej wodzie i wszy­scy byliby zad­o­woleni. Te piękne plany i mar­zenia nies­podziewanie przyćmiła in­form­acja o za­gin­ię­ciu sąsi­ada, którego zresztą całą rodz­iną dar­zyli sym­patią.

– Ech… te dzi­ałania milicji to o kant dupy rozbić! Psiakrew! – Wiesław się zden­er­wował i os­ten­tacyjnie splunął na ziemię. – Chodź, Sz­arik, wracamy do domu – pow­iedział do psa i po­ciągnął go za smycz.

Kiedy szedł z powro­tem tą samą trasą, Jan­ina nadal nieruchomo stała w oknie niczym posąg. Jej twarz nie wyrażała żad­nych emocji.

Rozdział 1

Patrycja

Rok 2021

Gorące promi­enie słońca padają na moją twarz, gdy tylko wysi­adam z sam­ochodu. Szpilki od Man­olo Blahnika za­padają się lekko w topniejący as­falt. Poprawiam ok­u­lary prze­ciwsłoneczne i wyjmuję torebkę. Ledwo zamknęłam swoje służbowe audi, a już czuję, jak się topię w up­alnym powietrzu. Dobrze, że w domu mam za­mon­tow­aną klimatyz­a­cję, za chwilę więc poczuję przyjemny chłód.

Staję przed nowym domem i podzi­wiam odre­mon­tow­aną ele­wację. Piękna, niemal śnieżna biel ścian oraz granatowe oki­en­nice. Jak na­jpiękniejsze wspom­ni­enia z wakacji w greckich klimatach. Podoba mi się ten efekt. Ekipa budow­lańców wykon­ała dobrą ro­botę. Nie widzi­ałam jeszcze środka, ale czuję, że nie będę za­w­iedziona.

Po­woli wyciągam klucz z torebki i otwi­eram drzwi mo­jego nowego domu. W powietrzu un­osi się jeszcze za­pach farby oraz drobinki kurzu, które wirują, podświetlone przez promi­enie słoneczne.

Mi­jam schody prowadzące na strych i udaję się do głów­nych pom­ieszczeń mieszkal­nych, które otwi­eram dod­atkowym kluczem. Bezpieczeństwa nigdy dość! Lu­bię mieć wszys­tko pod kon­trolą. Przestępując przez próg, roz­poczy­nam nowy rozdział w moim ży­ciu.

Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi pow­iedział, że awan­suję, w ogóle by mnie to nie zdzi­wiło. W końcu dążę do tego od początku. Gdyby jed­nak do tego dodać, że będę dyrektorem nowego oddzi­ału FalaBanku we Wrocławiu, mieście tak bardzo oddalonym od mo­jego poprzed­niego domu, to chyba bym nie uwi­erzyła. Mam ogromną satys­fak­cję, że moje zaangażow­anie w pracę za­wodową oraz całkow­ite poświę­cenie nareszcie przyn­oszą efekty. Owszem, świet­nie wykony­wałam pracę w nowo powstałym FalaBanku, który początkowo miał dzi­ałać tylko na Wybrzeżu, ale rozwijał się tak dobrze, że pod­jęto decyzję o kole­j­nych oddzi­ałach. Mój ukochany Gdańsk ideal­nie wpasow­y­wał się w idee firmy, która od początku en­er­gicznie rozwijała żagle.

Nawet na na­jn­iższym szczeblu kari­ery doskonale wiedzi­ałam, czego chcę i do czego dążę. Nie in­teresowała mnie praca odtąd dotąd i wypełni­anie obowiązków po łeb­kach. Za­danie ma być wykon­ane na sto pro­cent, z głową ot­wartą na wszelkie sug­estie szefa, by doskonale realizować je krok po kroku na na­jwyższym poziomie. Kon­sek­wencja i per­fek­cja doprowadz­iły mnie po dra­binie suk­cesu aż do tego miejsca.

Nigdy nie lu­b­iłam miejsca, z którego pochodzę – przeklęte Mielno! Samo mi­asteczko ma swój urok, morze też, ale ci chol­erni turyści… Co mi po spa­cer­ach plażą, skoro nie ma tam spokoju, którego oczekuję od takiego miejsca? Początkowo nie dawałam za wygraną i nie po­jawiałam się tam w godz­in­ach szczytu, kiedy tłumy biegną na plażę, by złapać promi­enie słońca, wraz z całym bałaganem, jaki im to­war­zyszy. Ha, ha, i te rodz­iny truchta­jące z wielkimi torbami wypchanymi leżakami, parawanami, kocami i ręcznikami. Do tego obowiązkowo prowi­ant (jakby nie można było wytrzymać kilku godzin bez żar­cia), na­jczęś­ciej śmieciowe jedzenie, jak chrupki czy bat­oniki. Poza tym oczy­wiście al­ko­hol (prze­cież Janusz z Grażyną przyjechali nad morze na ur­lop i będą korzys­tać ze wszys­tkich przyjem­ności, a jedną z na­jważniejszych jest zi­mne pi­wko na plaży pośród szumu fal). A do tego wszys­tkiego banda rozwrzeszcza­nych ba­chorów, które nie po­trafią się zachować. Brrr! Ok­ropne! Aż mnie ciarki przechodzą na wspom­ni­enie pełni sezonu wakacyjnego. Nawet z samego rana lub wieczorową porą niemal potykałam się o turys­tów. Po­tra­fili zry­wać się w środku nocy, by zdążyć na wschód słońca na plaży, lub też siedzieli długo po zachodzie, um­il­a­jąc sobie czas al­ko­holem i głośną muzyką. Nie mi­ałam sz­ans zebrać myśli, aż wreszcie całkow­icie odpuś­ciłam sobie takie wycieczki.

Ni­estety w samym centrum tego nad­mor­skiego kur­ortu wcale nie było lepiej. W całym Miel­nie czułam smród smażonej ryby oraz słysz­a­łam wszędzie: „Go­tow­ana kukur­y­dza!”, „Zi­mne piwo!”, „Lody Bambino, takie jak daw­niej!”. Jak ludzie mogą jeść takie świństwa? Czy naprawdę po to prac­ują cały rok, by odłożone pien­iądze wydawać na trucie włas­nego or­gan­izmu? I jeszcze pchają te fast foody w dziecięce żołądki. Aż mi niedobrze, jak pomyślę o ocieka­ją­cych tłuszczem frytkach, go­frach z bitą śmi­etaną czy wszechobec­nych lo­dach przy­go­tow­y­wa­nych na różne sposoby. Do tego brak jakich­kolwiek za­sad dotyczą­cych ubioru. To skan­daliczne! Jak można parad­ować środkiem miasta bez koszulki, dum­nie wyp­ina­jąc tors, który nie dość, że obrośn­ięty jest ohydnymi włosami, to jeszcze za­raz pod nim zna­j­duje się na­jczęś­ciej ogrom­nych rozmi­arów brzuch. A do tego niezmi­en­nie od lat na­jwięk­szym krzykiem mody są plastikowe klapki za­łożone na stopy w skar­petach. Panie wcale nie są lepsze. Przemierzają nad­mor­skie stragany w sa­mych biu­s­tono­sz­ach (co z tego, że od bikini?) oraz w spód­niczkach tak krótkich, że chcąc nie chcąc, ek­sponują wszys­tkim swój cel­lulit. Taka widokówka Mielna jest ohydna i ob­leśna. Poza tym jest jeszcze jeden powód, dlaczego nie lu­bię tego miejsca. To moje miasto rodzinne, a rodz­ina to twór, o którym pragnę po prostu za­pom­nieć.

Od za­wsze postę­powałam in­aczej i zdrowo się odży­wiałam. Prze­cież odpow­ied­nio zb­il­ansow­ana i zdrowa di­eta to pod­st­awa dłu­giego ży­cia i dobrego sam­o­poczu­cia. Gdybym zjadła cokolwiek z tego, czym ży­wią się turyści nad pol­skim morzem, nie byłabym w stanie nawet myśleć, a co dopiero pra­cować. Om­i­jam też szer­okim łukiem wszelkie uży­wki, ni­en­aw­idzę papi­erosów oraz al­ko­holu. Stępiają umysł, a mój musi pra­cować na na­jwyższych obrotach. Je­dyny nałóg, któremu jestem wi­erna od lat, to ko­feina – i to tylko w postaci kawy. Na­jlepiej, gdy jest par­zona ze świeżo mielo­nych zi­aren, ale cza­sami pozwalam sobie także na zwykłą sypaną lub os­tatecznie rozpuszcza­lną. A właś­ciwie tylko wtedy, kiedy w pob­liżu nie ma in­nej ka­wowej op­cji. Po wyp­i­ciu aro­matycznej filiżanki od razu czuję, jak dostaję kopa do dzi­ałania, i mogę się za­b­rać do pracy, która jest dla mnie na­jważniejsza. Jestem zdania, że jeśli ktoś się decy­duje z włas­nej woli na pracę w takim miejscu jak bank, pow­inien całkow­icie oddać się pracy. Należy za­pom­nieć o po­si­adaniu rodz­iny, pasji lub in­nych zain­t­eresow­a­niach. Do tego każdy pra­cownik banku pow­inien się odpow­ied­nio prezentować. Mężczyźni w garnitu­r­ach, kobi­ety w ideal­nie sk­rojo­nych i dopasow­a­nych gar­sonkach, maryn­arkach, ewen­tu­al­nie suki­en­kach czy spód­nic­ach, oczy­wiście zachow­ując odpow­ied­nią długość. Bank to miejsce, które pow­inno być wzorem pro­fes­jon­al­izmu. Do tego też nieus­tan­nie dążę.

Po otrzy­maniu pro­pozycji ob­ję­cia nowego oddzi­ału we Wrocławiu od razu wiedzi­ałam, że to dla mnie sz­ansa na dalszy rozwój. Trochę szkoda mi było mo­jego gus­townie urząd­zonego aparta­mentu w samym centrum Gdańska – miasta, do którego uciekłam z rodzin­nego Mielna tak szybko, jak to tylko było możliwe, ale niechęć do turys­tów, którzy ni­estety po­jawiają się już nie tylko w sezonie i psują at­mos­ferę tego miejsca, wygrała. W całym marnym dzieciństwie mi­ałam tyle szczęś­cia, że jakaś daleka ci­otka zostaw­iła mi w spadku swój ma­jątek, bo in­nej bliższej rodz­iny nie mi­ała. Dz­ięki temu mo­głam, z niew­ielkim kredytem, kupić własny kąt. Z żalem postanow­iłam go jed­nak sprzedać, by dać sz­ansę in­nemu wielkiemu mi­astu. Wrocław daje równie wiele możli­wości roz­woju co Gdańsk, a poza tym ma dod­atkową zaletę – leży bardzo daleko od moich rodzin­nych stron. Po znalez­i­eniu kilku ciekaw­ych ofert mieszkań w samym sercu Dol­nego Śląska zdecy­dowałam się wziąć parę dni wolnego i przyjechać tu, by znaleźć swój nowy dom. Na szczęście gdziekolwiek bym zam­ieszkała, nie zna­jdę tego ob­leśnego tłumu, który widy­wałam na plaży. Za­pewne będzie mi nieco brakować nad­mor­skiej bryzy, ale jeśli się skupię na pracy oraz nowym zespole pra­cowników, wszys­tko pow­inno się ułożyć.

Dom, który od tej pory będzie moim nowym miejscem na ziemi, zn­alazłam dość szybko. Jego niska cena w porównaniu z innymi tego typu nierucho­moś­ciami tylko dod­atkowo przyspieszyła decyzję o za­k­upie, więc spotkałam się z właś­cicielką, by jak na­j­prędzej dopełnić wszelkich form­al­ności i roz­począć re­mont. Jej także za­leżało na cza­sie, tym bardziej że wiąz­ała z tym miejscem dość smutne wspom­ni­enia, a ja okaza­łam się je­dyną tak zdes­perow­aną os­obą, która dążyła do sprawnego za­łatwienia sprawy.

**

Kiedy po raz pier­wszy rozmawiałam z właś­cicielką, od razu złapałyśmy kon­takt i umówiłyśmy się do not­ari­usza. Obejrzenie domu trak­towałam je­dynie jako form­al­ność, w końcu byłam zdecy­dow­ana i wiedzi­ałam, na co się piszę, a to ozn­aczało całkow­ity re­mont wszys­tkich pom­ieszczeń. Niska cena dod­atkowo mnie przekon­ała.

Ag­nieszka wyszła mi naprze­ciwko, gdy tylko pod­jechałam pod bramę. Panowała niemiło­si­erna duch­ota, cho­ciaż był led­wie początek wiosny. Przy­wit­ała mnie miło i ser­decznie, pewnie dlat­ego, że naprawdę za­leżało jej, by szybko sprzedać tę nierucho­mość. Ag­nieszka okazała się sym­patyczną, choć trochę naiwną blon­dynką, ale kiedy za­raz po przek­roczeniu progu zapro­ponowała mi kawę, spojrz­a­łam na nią nieco ła­god­niej, choć to nie leży w mo­jej naturze.

Dom urząd­zony był w stylu lat sześćdziesią­tych, no na­jwyżej siedem­dziesią­tych, lecz dla mnie to prze­cież żadna różn­ica. Nie dzi­wił mnie ten wys­trój, kiedy się dow­iedzi­ałam, kto w nim mieszkał.

– Dom należał do mo­jej babci – tłu­maczyła Ag­nieszka – ale po jej śmierci okazało się, że przepisała go na mnie.

– To dlaczego chcesz się go pozbyć? Ro­zu­miem, że wymaga odnowienia, ale taki dom w dość dobrej lokal­iz­a­cji Wrocławia to chyba niezła gratka dla tak młodej dziew­czyny. – Nie mo­głam po­jąć, kto nor­malny, o zdrow­ych zmysłach chce sprzedać (i to naprawdę za niew­ielką kwotę jak na tę okolicę) tak duży dom, który poza częś­cią mieszkalną ma również strych.

– Chcę go sprzedać, bo ciąży na nim fatum – stwi­er­dz­iła ze smutkiem.

– Fatum? – dopy­tałam, choć w duchu chciało mi się śmiać. Nie wi­erzę w takie rzeczy.

– Tak. Jak wiesz, przedtem mieszkała tu moja bab­cia, na­jpi­erw z mężem i córką, czyli moją mamą, a po­tem sama. Ni­estety wiosną tego roku zmarła. – Os­tat­nie słowa Ag­nieszka wypo­w­iedzi­ała niemal szeptem. Widać, że nadal to przeży­wała. – Praw­do­podob­nie przedawkowała leki nasenne.

– Jak to? – Ta his­toria za­czyn­ała mnie nawet in­teresować.

– Wzięła zbyt dużą dawkę tab­letek na sen, bo od wielu lat ci­er­pi­ała na bez­sen­ność, i już się nie obudz­iła. Być może zwycza­jnie pomyliła dawkę, nawet nie chcę myśleć, że mo­głaby to zrobić świadomie.

– O, ro­zu­miem, przykro mi, ale nadal nie po­jmuję, dlaczego przez jedną śmi­erć, choćby i tra­giczną, mi­ałoby na tym domu ciążyć fatum.

– Bab­cią opiekowała się moja mama, ale ona wraz z tatą także nie żyją. – Ag­nieszka mi­ała już łzy w oczach. Odwró­ciła się na mo­ment w stronę okna i ukradkiem wytarła oczy, po czym po chwilach kontynuowała: – Rod­zice jechali razem na ur­lop, chcieli pochodzić po górach, zwiedzić Za­ko­pane, ale… – Głos jej się łamał. – … mama praw­do­podob­nie za­s­nęła za kierown­icą i wjechała prosto w drzewo. Zginęli na miejscu.

Fak­tycznie his­toria brzmi­ała tra­gicznie, ale bez przesady. Nie widzi­ałam związku z miejscem, w którym właśnie piję kawę. Up­iłam kole­jny łyk, by zebrać myśli i pow­iedzieć coś ­sensownego.

Fatum sratum – pomyślałam, ale nie wypo­w­iedzi­ałam tego na głos. Zami­ast wewnętrznego śmiechu, który chciałby się wydostać na zewnątrz, przy­brałam na­jbardziej zatroskaną minę, jaką tylko po­trafiłam.

– Bardzo mi przykro, to mu­siał być dla ciebie ogromny cios. – De­likat­nie dotknęłam ręki dziew­czyny w geście zro­zu­mi­enia.

– Tak, nasza rodz­ina była bardzo szczęśliwa, ale wszys­tko skończyło się w jed­nej chwili. Śmi­erć rod­z­iców i babci tego samego dnia. Jakby wiedzi­ała, co się wydarzy, i nie była w stanie dłużej żyć bez ukochanej córki i zię­cia.

– No, ale mi­ała prze­cież jeszcze ciebie. – Próbowałam ją trochę rozweselić i naprowadzić na konkrety, które doprowadzą do za­łatwienia wszys­tkich form­al­ności. W końcu za­leżało mi na cza­sie.

– Tak, ale bab­cia zn­ała moje plany, które po tej całej tra­gedii tylko przyspieszyły moją decyzję – poin­for­mowała.

– To zn­aczy? – Aż dzi­wne, jak ta his­toria mnie za­ciekaw­iła.

– Za­wsze chciałam wyjechać nad morze, kupić tam mały pens­jonat i przyj­mować gości przez cały rok. Uwiel­biam Bałtyk! – Jej oczy na chwilę się roz­promi­en­iły jak u małej dziew­czynki, która w swej dziecięcej naiwności wi­erzy, że mar­zenia za­wsze się spełniają, a życie jest piękne i pełne przyjem­ności.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapy­tałam, zami­ast ją zniechęcać. – Pochodzę znad morza i po­mimo że lu­bię nad­mor­skie spacery, to jest wiele in­nych rzeczy, które po­trafią obrzy­dzić życie w tamtym re­jonie Pol­ski.

– Pewnie, że tak! Jak tylko za­łatwimy wszys­tko, co trzeba, jeśli oczy­wiście nadal jesteś zdecy­dow­ana, to pak­uję się i jadę prosto do Gdańska! – wykrzyknęła niemal w euforycznym szale.

To dopiero los po­trafi płatać nam różne figle – ja wyprowadz­iłam się z Gdańska do Wrocławia, a ta niewinna dziew­czyna pełna pasji i mar­zeń właśnie do niego zmierz­ała, by tam za­cząć wszys­tko od początku. Kończąc mój ulu­biony napój, patrzyłam jeszcze na nią w mil­czeniu. Jakże była piękna w tej swo­jej mydlanej bańce. Ciekawe, czy ja też kiedyś taka byłam? Była ode mnie jakieś dziesięć lat młod­sza, pewnie dopiero co skończyła stu­dia i myśli, że świat stoi przed nią ot­worem. Ja w jej wieku już wiedzi­ałam, czego chcę, i mi­ałam świado­mość, bolesną świado­mość, że życie to nie jest ba­jka i trzeba mieć twardy tyłek, by odnieść w nim jakiś suk­ces. Cóż, w każdym ra­zie nie życzyłam jej źle, w końcu dz­ięki tej słodkiej dziew­czynie kupowałam wielki dom za tak niew­iele i mo­głam odciąć się od przeszłości.

– Mam tylko jedną prośbę odnośnie do tego domu – dodała.

– Tak?

– Możesz tu sobie wyre­mon­tować, zmi­enić wszys­tko tak, jak tylko chcesz, ale na strychu zostało jeszcze sporo rzeczy po mo­jej babci. Proszę, abyś tego nie wyrzu­cała. Teraz nie mam do tego czasu ani głowy, ale jak tylko się zaak­limatyzuję w Gdańsku, to z pewnoś­cią wrócę po wszys­tko i sama up­orządkuję.

– Oczy­wiście, nie ma sprawy, na ra­zie wys­tar­czy mi ta przestrzeń na dole.

– Dz­iękuję. Pewnie to nic takiego, kilka pam­iątek po babci, jakieś zdję­cia, wspom­ni­enia. Wiele z nich za­pewne trzeba będzie wyrzu­cić, ale jestem dość sen­ty­ment­alna i chciałabym wszys­tko przejrzeć.

– Dobrze, ro­zu­miem, nie będę ruszać strychu. Zresztą za­leży mi na cza­sie i chcę się jak najszy­b­ciej wprowadzić, więc w pier­wszej kole­jności za­jmę się tym, co jest na parterze.

**

Si­adam na mo­jej nowiutkiej sofie, wspom­ina­jąc tamten czas, i ze zdu­mi­eniem stwi­er­dzam, że owszem, klimatyz­a­cja dzi­ała, ale chyba nawet zbyt dobrze. W środku jest za zi­mno. Szybko pod­chodzę do pan­elu ster­ującego tym us­trojstwem, ponieważ nig­dzie nie mogę znaleźć pi­lota. Z niedow­i­erz­aniem dostrzegam, że jest led­wie pięt­naście stopni. Na­tych­mi­ast poprawiam ten błąd, a następnie idę do sam­ochodu po bagaże. Przy aucie spotykam praw­do­podob­nie sąsi­ada z domku obok, więc kiwam mu głową na pow­it­anie, ale widocznie jemu to nie wys­tar­cza.

– Dzień dobry, pani kochana – zwraca się do mnie.

No tak, dzi­wne przy­wit­ania to dom­ena starszych ludzi, a chyba tylko tacy mieszkają w okolicy. Cóż, przyna­jm­niej nie będzie tu hucz­nych im­prez, a ja w spokoju będę mo­gła oddać się pracy w do­mowym za­ciszu. Okolica wydaje się całkiem przyjemna. Wokół cisza i spokój, a jak się wyjdzie z tego labiryntu domków jed­norodzin­nych, to mamy niemal centrum miasta. W pob­liżu zaled­wie kilka małych sklepów, ogól­nie nuda. A i do mo­jej nowej pracy nie jest daleko. Ta os­tat­nia myśl wy­wołuje u mnie uśmiech na twarzy, jakim nieświadomie ob­dar­zam sto­jącego przede mną sąsi­ada.

– Dzień dobry – odpowiadam, ma­jąc nadzieję, że na tym się skończy, mam prze­cież mnóstwo rzeczy do rozpakow­ania.

– To pani się wprowadza do tego domu po Marysi? – ­dopy­tuje.

– Tak, to ja we włas­nej os­obie. – Staram się być miła, choć nie pałam zbyt­nią sym­patią do starszych osób. W ogóle nie pałam sym­patią chyba do nikogo, ale to już moja sprawa.

– A nie boi się pani? Chyba słysz­ała pani, co się tutaj wy­dar­zyło?

Pewnie ma na myśli tę rodzinną tra­gedię.

– Tak, słysz­a­łam, ale proszę mi wi­erzyć, że w ogóle mi to nie przeszkadza. Lu­bię takie miejsca i za­pewniam pana, że będę się tu świet­nie czuła. A teraz, proszę wybaczyć, ale chciałabym się rozpakować, bo dopiero co przyjechałam. – Mam nadzieję, że tymi słowami go spławię.

– Tak, tak, oczy­wiście – przy­tak­uje i kłania mi się niezn­acznie, dotyka­jąc ręką swego kape­lusza. – Tylko proszę na siebie uważać – dodaje na odchodnym. – Fatum to fatum.

– Na pewno będę – odpowiadam mu, po czym sama do siebie dorzu­cam: fatum sratum, i wracam do wyciągania kole­j­nych bagaży.

Spis rozdzi­ałów

Pro­log. Rok 1978

Rozdział 1. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 2. Maria. Rok 1966

Rozdział 3. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 4. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 5. Maria. Rok 1968

Rozdział 6. Patrycja. Rok 1994

Rozdział 7. Maria. Rok 1969

Rozdział 8. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 9. Maria. Rok 1971

Rozdział 10. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 11. Bogusia. Rok 2018

Rozdział 12. Maria. Rok 1971

Rozdział 13. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 14. Maria. Rok 1976

Rozdział 15. Patrycja. Rok 1998

Rozdział 16. Bogusia. Rok 2018

Rozdział 17. Maria. Rok 1978

Rozdział 18. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 19. Maria. Rok 1978

Rozdział 20. Bogusia. Rok 2018

Rozdział 21. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 22. Maria. Rok 1992

Rozdział 23. Bogusia. Rok 2019

Rozdział 24. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 25. Patrycja. Rok 2004

Rozdział 26. Bogusia. Rok 2020

Rozdział 27. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 28. Bogusia. Rok 2021

Rozdział 29. Patrycja. Rok 2021

Rozdział 30. Patrycja. Rok 2021

Epi­log. Stan­isław. Rok 1978

Od Autorki

© Wydawn­ictwo WAM, 2023

© Marta Ma­lin­owska, 2023

Opieka redak­cyjna: Ag­nieszka Ćwieląg-Piec­ulewicz

Redak­cja: Anna Pliś

Korekta: Monika Ka­rol­czuk, Maria Armatowa

Pro­jekt okładki: Mari­usz Banachow­icz

Skład: Lucyna Ster­czewska

ISBN 978-83-277-3164-7

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.wydawn­ict­wo­mando.pl

DZIAŁ HAND­LOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: han­del@wydawn­ict­wo­mando.pl

Druk i oprawa: LEYKO Sp. z o.o. • Kraków

Pub­likację wydrukow­ano na papierze Artis cream 70 g vol. 2.0