Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
52 osoby interesują się tą książką
Nowa, mroczna historia autorki Blood from Blood. Vito!
„Chciał, by przekonała się na własnej skórze, że ludzie, którzy się od niego odwracają, nie mogą liczyć na przebaczenie”.
Trini Abril Jiménez jest córką barona narkotykowego i doskonale zna otaczający ją świat. Myślała, że nic ją już nie zaskoczy, a jednak okazało się, że nie była przygotowana na uczucie, które niczym huragan wtargnęło do jej serca, ściągając na nią niebezpieczeństwo.
Cruz Angel Falasca był jej ideałem – mężczyzną, dla którego kompletnie straciła głowę. Ale sielanka nie trwała długo. Sytuacja, w jakiej znalazła się Trini, sprawiła, że dziewczyna musiała zdradzić ukochanego, żeby uchronić się przed śmiercią. Przez jej nielojalność Cruz stracił szacunek i pieniądze.
Po dramatycznej ucieczce z Meksyku kobieta zaczęła nowe życie w Alicante, ukrywając się przed przeszłością, choć wciąż towarzyszył jej strach, że ta wyciągnie swoje macki.
Jeżeli jednak myślała, że Cruza można upokorzyć i uciec, bardzo się myliła. Po kilku latach mężczyzna stał się zupełnie innym człowiekiem. Teraz jest królem południa i chce, by Trini zapłaciła za zdradę
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 643
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Katarzyna Małecka
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Anna Strączyńska
Korekta:
Aleksandra Szczerba
Joanna Kasprzyk
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-563-1
Mój ojciec – Antonio Guzmán Jiménez był szefem jednego z najsilniejszych karteli w Meksyku. Był potężnym człowiekiem z ogromną władzą i tak samo znaczącą liczbą wrogów. Między kartelami bez końca dochodziło do wojen, a w jednej z nich zginęła moja matka. Została rozstrzelana w progu kościoła, a mój świat rozsypał się niczym domek z kart. Mogłam jedynie bezradnie patrzeć, jak odchodzi najważniejsza osoba w moim życiu.
Po jej śmierci nic nie było takie samo: ja się odcięłam, a ojciec uciekał w alkohol. Nienawidziłam go. Na początku za to, że dopuścił do śmierci mamy, a później za to, że zostawił mnie i moją siostrę Pili pod opieką ciotki, kompletnie się nami nie interesując. Pili była tak mała, potrzebowała go, jednak on wolał rozpaczać w samotności.
Kiedy na mojej drodze pojawił się Cruz Angel Falasca, przepadłam na amen. Omamił mnie swoją urodą, dobrocią… zainteresowaniem. W przeciwieństwie do ojca poświęcał mi mnóstwo uwagi, dlatego lgnęłam do niego niczym ćma do światła. Miłość przyszła nagle, nieoczekiwanie, nie pytając mnie o zdanie. Była zakazana i niebezpieczna, może dlatego smakowała tak dobrze.
Uzależniłam się.
Potrzebowałam Cruza jak dawki kokainy, by móc funkcjonować i nie rozpaść się na kawałeczki. Dawał mi to, czego najbardziej mi brakowało. Będąc w jego ramionach, czułam, że wszystko się ułoży. Nie obchodziło mnie, że był synem wroga mojego ojca. Gdyby ojciec o tym wiedział, zapewne rozpętałoby się piekło. Cruz zapewniał mnie, że jestem z nim bezpieczna, a ja mu wierzyłam. Miałam osiemnaście lat, byłam naiwną, zagubioną i zakochaną nastolatką, a on dwudziestosiedmioletnim mężczyzną z o wiele większym bagażem doświadczeń, co mi imponowało. Nasza miłość trwała dwa lata, a ja mimo strachu i konieczności ukrywania się, byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Cruz był moim wszystkim, z nim moje życie nabierało sensu. Kochałam go i byłam gotowa za niego umrzeć.
Do pewnego sierpniowego wieczoru.
Miałam dwadzieścia lat, kiedy zostałam porwana. Gdy dwóch zamaskowanych mężczyzn naciągnęło na moją głowę czarny worek i siłą wepchnęło mnie do furgonetki, czułam, że już nic nie będzie wyglądać tak samo. Od tego dnia moje życie obróciło się w pył. Odwróciłam się od człowieka, którego kochałam, sprzedałam go oraz zdradziłam. I chociaż uciekłam, wiedziałam, że pewnego dnia przyjdzie mi za to zapłacić.
Nie pomyliłam się.
Sofía
Cztery lata później
Przeciągam się leniwie, mrucząc pod nosem, i odgarniam brązowe kosmyki z czoła. Lekki, ciepły wiatr wpada przez uchylone drzwi na patio, a promienie słoneczne muskają moje policzki. Dzień jak co dzień w pięknym miasteczku Alicante w Hiszpanii.
Kocham to miasto. Wciąż chłonę jego atmosferę, spotykając życzliwych ludzi i zachwycając się straganami ze świeżymi warzywami oraz uliczkami wypełnionymi kwiatami. Uwielbiam spacerować najbardziej znaną ulicą miasta, Explanada de España1, wyłożoną kolorową kostką brukową, która układa się w fale i rzędy palm. Wieczorami przesiaduję na plaży, podziwiając zachód słońca. To moje magiczne miejsce. Czuję się tutaj wspaniale, ale przede wszystkim… bezpiecznie.
Po wydarzeniach w moim rodzinnym mieście, Oaxace w Meksyku, długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Przenosiłam się z Niemiec do Rosji, stamtąd do Norwegii, aż wreszcie trafiłam tutaj. Towarzyszyło mi przeczucie, że odnalazłam raj, gdzie mogłam osiąść na stałe.
Nie było mi łatwo. Strach ściskał za gardło, przerażenie powrotem do Oaxaci nie pozwalało zasnąć w nocy. Zdrady się nie wybacza, a ktoś taki jak Cruz Angel Falasca funduje długą i bolesną śmierć każdemu, kto wbije mu nóż w plecy. Miałam tego pełną świadomość, mimo wszystko zrobiłam to, co do mnie należało. Nie mogłam podjąć innej decyzji, musiałam wybrać, a nie było to łatwe. Kochałam Cruza, był dla mnie wszystkim, bez wahania oddałabym za niego życie. Niestety pechowy zbieg wydarzeń pociągnął za sobą lawinę nieszczęść, a ja wpadłam w sam jej środek.
Kiedy uciekałam w nieznane, nie oglądałam się za siebie. Po porwaniu i tym, co ze mną zrobiono, nigdy nie spojrzałam w oczy ojcu, nawet nie miałam ku temu okazji. Uciekłam w ostatniej chwili, nim zdążył wrócić do domu, choć zapewne nawet nie rozpoznałby mojej twarzy sponiewieranej przez porywaczy. Byłam pewna, że rany nigdy się nie wygoją.
To ciotka zdecydowała o moim wyjeździe. Gdy wyczerpana przekroczyłam próg domu, pokręciła głową, o nic nie pytając. Spakowała mnie w pięć minut, wrzuciła do bagażu gotówkę, ubrania i rozkazała wyjechać na pieprzony koniec świata, jeśli chciałam żyć. Miałam mało czasu, a każda sekunda była na wagę złota. Wiadomość o mojej zdradzie na pewno dotarła do miłości mojego życia z prędkością światła. Zabiłby mnie, wiem o tym. Stracił przeze mnie nie tylko miliony, ale i szacunek. Przez dwa lata nikt nie miał pojęcia, że byłam jego kobietą, że mnie kochał, wielbił i że stałam się jego wielką słabością. Ciekawiło mnie, jak ojciec zareagował na prawdę. Cruz z całą pewnością w pierwszej kolejności odwiedził nasz dom i gdy się zorientował, że mnie nie ma, zrozumiał, że go zdradziłam. Tym sposobem nie tylko Cruz był zagrożeniem, ale i mój własny ojciec. Zdrada była dla niego niczym kula wycelowana prosto w serce.
***
Na targu, który odwiedzam codziennie, jak zawsze panuje tłok oraz gwar. Dawniej nie przepadałam za tłumami ludzi, przytłaczali mnie i przez nich popadałam w paranoję. Tutaj jest inaczej. Każdy wita się serdecznie, uśmiecha, zaraża dobrą energią. Przy zachowaniu ostrożności mogę cieszyć się tym miejscem do woli. Mimo mijającego czasu wciąż odczuwam strach. Myślę, że po tym, co przeszłam, nigdzie nie będę czuła się w pełni bezpiecznie.
– Hola, Sofía!2 – Maria, szeroko uśmiechnięta pulchna kobiecina po sześćdziesiątce, macha mi wesoło.
– Hola, Maria! Como estas?3 – pytam, podchodząc bliżej.
– Och, dziecko. Korzonki dokuczają, stopy bolą, ciśnienie za wysokie – wymienia, machając ręką. Maria to pogodna, kochana kobieta z sercem na dłoni. Uwielbiam ją. Godzinami przesiadywałam przy stoliczku jej maleńkiego sklepiku z miodami i słuchałam o latach młodości, jej mężu, dzieciach. Jest dla mnie jak babcia, której nigdy nie miałam okazji poznać. – A ty jak się miewasz?
– Dobrze. Właśnie kupuję warzywa na sałatkę i muszę rozejrzeć się za winem. Wieczorem odwiedza mnie Rosario.
– Och, tylko nie daj jej się upić! – Maria grozi mi palcem, doskonale wiedząc, jak szalona jest jej córka. – Kiedy ty kończysz, ona dopiero zaczyna. Gdzie ona to mieści?
– Sama się nad tym zastanawiam. – Chichoczę rozbawiona. Rosario mierzy metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, jest drobniutka jak porcelanowa laleczka, ale potrafi wypić morze wina!
– Pilnuj się, żeby nie sprowadziła cię na złą drogę. Już ja z nią swoje przeszłam.
– Może i tak, ale kochasz ją, a ona kocha ciebie. – Puszczam jej oczko, po czym soczyście całuję w policzek. – Do zobaczenia, Mario – żegnam się, a następnie zmierzam na pobliski parking.
Po dwóch godzinach wracam do mojego małego domku oddalonego od miasta o kilka kilometrów. Dojeżdżam tam skuterem, pozwalając, by wiatr rozwiewał mi włosy. Czuję się jak na wsi, codziennie pijąc kawę na patio, podziwiając łąki, trawy oraz wąskie uliczki.
Niestety czuję się również bardzo samotna. Mam dwadzieścia cztery lata, a niemal całkowicie odcięłam się od ludzi. Nie uczę się, nie umawiam się z chłopcami, nie bywam na dyskotekach. Nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę, ponieważ jeden błąd może kosztować mnie życie. Uciekłam, lecz to nie znaczy, że Cruz albo ojciec zaprzestali poszukiwań. Znam ich obu. Szacunek jest dla nich bardzo ważny, dlatego wciąż ubolewam nad tym, jak bardzo skrzywdziłam Cruza.
Bywał okrutny, pozbawiony uczuć. Mordował z zimną krwią, nie odczuwając wyrzutów sumienia. Jeśli ktoś wchodził mu w drogę, szybko go z niej usuwał. Rządził, więc tym samym musiał mieć twardy tyłek. Zabił dla mnie, gdy jeden z jego klientów położył na mnie łapska. Należałam do Cruza i nikt nie miał prawa mnie tknąć.
Jestem ciekawa, czy powiedział ojcu o tym, co łączyło nas przez dwa lata. Wtedy byłam nastolatką, nie odwracałam się za siebie, kiedy biegłam do niego, by wpaść w te silne ramiona i poczuć bezpieczeństwo. Nie liczyłam się z konsekwencjami i, chociaż odczuwałam strach, Cruz był dla mnie najważniejszy. Wymykałam się ojcu, narażając na szlaban i jego gniew, byle tylko być przy mężczyźnie, który skradł moje serce. Nie było rzeczy, której bym dla niego nie zrobiła.
Teraz byłam jego największym wrogiem, a miłość zmieniła się w nienawiść.
Po dotarciu do domu stawiam skuter na stopce i chwytam kosz z zakupami. Planuję ugotować moje ulubione danie – paellę. Za tą prostą potrawą przepadają też Adi oraz Rosario. Moja przyjaciółka zjada wszystko do ostatniego kęsa, a czasami nawet wylizuje patelnię, czego szczerze nienawidzę.
Poznałam ją kilka tygodni po osiedleniu się w Alicante. Wpadłyśmy na siebie w sklepie, zderzając się czołami. Byłam wtedy bardzo przestraszona, lecz gdy Rosario zaczęła chichotać, ku własnemu zaskoczeniu, szybko do niej dołączyłam. Tak narodziła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś, czyli trzy i pół roku. Nie wyznałam jej całej prawdy, tak było po prostu bezpieczniej. Wiedziała tylko, że uciekłam z Meksyku, że ktoś chciał mnie skrzywdzić. Nie wyciągała szczegółów, pokiwała głową, przytuliła mnie i zapewniła, że tutaj będzie mi dobrze. I miała rację. Pokochałam Alicante i wierzyłam, że wszystko zmierzało ku lepszemu.
– Mama! – Zanim przekraczam próg naszego małego, drewnianego domku, rozbrzmiewa głośny, radosny głosik mojego dziecka. Odkładam kosz, kucam i rozchylam ramiona, by przytulić do siebie to małe ciałko i ucałować córeczkę w czoło. Wdycham znajomy zapach, zamykając oczy. – Tęskniłam za tobą. – Odsuwa się, marszcząc brewki.
– Ja też tęskniłam, patito4, ale już jestem. Gdzie podziewa się ciocia?
– Chodź. – Adriana ciągnie mnie za rękę, podskakując wesoło.
O ciąży dowiedziałam się kilka dni po ucieczce. Zameldowałam się w jednym z tańszych hoteli w Niemczech i zaraz potem opadłam na skrzypiące łóżko. Od jakiegoś czasu czułam się fatalnie, męczyły mnie potworne mdłości, szybciej się męczyłam i byłam senna. Kiedy czekałam na wynik testu, nerwowo podrygując nogą, próbowałam wymyślić setki scenariuszy, jeśli wynik będzie pozytywny. Planowałam usunąć dziecko, mając pełną świadomość, że w pojedynkę nie uda mi się go wychować. Miałam dwadzieścia lat, zostałam sama z torbą pieniędzy, poobijaną twarzą i głową pełną koszmarnych wspomnień. Jak miałabym poradzić sobie z noworodkiem, zapewnić mu byt oraz spokojne życie, skoro ledwo ogarniałam samą siebie?
Wynik wyszedł pozytywny. Przepłakałam dwa dni, leżąc w łóżku i użalając się nad własnym losem. Przeklinałam Cruza, siebie, naszą nieuwagę. Przeklinałam ojca za to, że widział jedynie czubek własnego nosa, nie troszcząc się o córki. Porwano mnie przez niego, to on narobił sobie problemów, za które musiałam zapłacić. Zabrano mnie spod sklepu. Nikt nie zwracał uwagi na gapiów, na zbiegowisko. Jeśli ktoś chciał kogoś porwać, po prostu to robił. Do tej pory męczą mnie w koszmarach obrazy brudnego, ciasnego pokoju, zapach stęchlizny i moczu. Budzę się zlana potem, kompletnie przestraszona, po czym biegnę do pokoju, aby się upewnić, że moja mała córeczka jest bezpieczna. Następnie wracam do łóżka i staram się odgonić te koszmarne wspomnienia.
Nie zamierzałam niczego zdradzać tym skurwysynom. Byłam córką barona narkotykowego, wiedziałam, jakie obowiązywały mnie zasady. Ojciec wielokrotnie powtarzał mi, że w sytuacji, kiedy ktoś będzie próbował wyciągnąć ze mnie ważne informacje, mam milczeć. Bez względu na to, czy będę gwałcona, topiona, przypalana czy bita – milczenie jest najważniejsze. W tamtym momencie nie zastanawiałam się, jak okrutnie brzmią te słowa, dopiero gdy zostałam porwana, uderzyły we mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Wiedziałam, że każde słowo, które wyjdzie z moich ust, może sprowadzić na mnie nieszczęście.
Obiecałam sobie, że nie puszczę pary z ust. Dzielnie znosiłam każdy cios, obelgę, plucie. To nie był film, a ja nie grałam głównej roli. Mój porywacz nie okazał się seksownym, przystojnym mężczyzną, który nagle się we mnie zakocha i oszczędzi mi życie. Nie. To był bezwzględny świat, a stojący przede mną ludzie mordowali z zimną krwią. Wiek nie miał dla nich żadnego znaczenia, dlatego musiałam złamać dane ojcu i Cruzowi słowo.
Prawda była taka, że nie wiedziałam zbyt wiele. Ani jeden, ani drugi nigdy nie mówili o interesach w mojej obecności, choć głucha nie byłam i wiele usłyszałam.
Nie rozumiałam porywacza, który próbował wyciągnąć ode mnie kody. Myślałam sobie: jakie kody, człowieku?! Powiedziałam mu, że nie mam pojęcia, o czym mówi. Chlasnął mnie w twarz tak mocno, aż przewróciło się krzesło. Wtedy zyskałam pewność, że nie ujdę z życiem.
Modliłam się, by śmierć nadeszła jak najszybciej, bym nie musiała cierpieć. Na ratunek nawet nie liczyłam. Ten, kto mnie zabrał, nie był amatorem i na pewno świetnie mnie ukrył. Z bólem serca czekałam na ostateczny cios, ubolewając nad stratą kogoś, kto był dla mnie całym życiem. W tamtym momencie żałowałam, że ostatnio pokłóciliśmy się o bzdurę, ponieważ kolejny raz moja zazdrość wyszła na światło dzienne. Byłam wściekła, kiedy jakaś siksa usiadła mu na kolanach, podsuwając mu pod nos swoje wielkie, sztuczne cycki. Bez wahania chwyciłam ją za blond kudły, pokazując jej, do kogo należał Cruz.
Gdy do pokoju wszedł nieznajomy mi mężczyzna i zapytał o Cruza, krew odpłynęła mi z twarzy. Do tej pory w grę wchodził jedynie mój ojciec, imię mojego chłopaka bardzo mnie zaskoczyło. Cruz strzegł swoich sekretów oraz interesu, a mnie nie obchodziło, co, gdzie i kiedy. Tylko jeden raz, krótko przed porwaniem, Cruz wymienił nazwę miejsca spotkania w rozmowie telefonicznej, której byłam świadkiem. Wyjawiłam to, płacząc rzewnie, zdradzając najważniejszą osobę w moim życiu. Nie miałam wyjścia. Dali mi idealny powód do mówienia.
– Nareszcie jesteś! – Rosario opiera ręce na biodrach, kręcąc głową. – Co tak długo? Tylko nie mów, że moja mama znowu dorwała cię w swoje ręce.
– A i owszem, dorwała. – Uśmiecham się, przestawiając kosz na wyspę kuchenną. – To była krótka pogawędka.
– To słowo nie pasuje do mojej matki, moja droga.
– Twoja matka to cudowna kobieta, o czym powinnaś zapewniać ją każdego dnia.
Rosario mruży oczy, posyłając mi pytające spojrzenie.
– Moja umarła dawno temu, zazdroszczę ci, że twoja mama to tak dobra, kochająca kobieta.
– Och, chodź tu! – Rozkłada ramiona i po chwili tuli mnie do siebie, głaszcząc po plecach.
Całe popołudnie spędzam z córką. Rosario ulatnia się do swoich obowiązków, a my przenosimy się do ogrodu. Piję kawę, obserwując bawiącą się w piaskownicy Adrianę.
Trzy miesiące temu skończyła trzy lata. Jest bardzo energicznym i wesołym dzieckiem. Ma tutaj beztroskie, dobre życie. Robiłam wszystko, by tak właśnie było. Nie ma pojęcia o tym, co się wydarzyło ani gdzie jest jej ojciec. Obiecałam sobie, że moje dziecko nigdy nie pozna smaku strachu, niebezpieczeństwa oraz łez. Przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by była szczęśliwa i uśmiechnięta jak w tej chwili. Jest dla mnie wszystkim, tak jak kiedyś jej ojciec.
Na początku było mi potwornie ciężko, ledwo sobie z nią radziłam, bo tak naprawdę nie czułam się na tyle dorosła, aby być matką. Rosario i Maria bardzo mnie wspierały – gdyby nie one, zostałabym całkiem sama. To dzięki nim mi się udało, pokonałam chwile słabości i starałam się być najlepszą mamą na świecie.
Patrząc na nią, widziałam Cruza. Adriana miała jego kolor oczu: czekoladowy z ciemniejszymi plamkami. Jej włoski były w brązowym kolorze, sięgające łopatek. Skręcały się w loczki, podskakując wesoło z każdym jej krokiem. Była idealna i moja.
Wieczorem ponownie wpada Rosario. Przebrała się w obcisłe, białe dżinsy, bluzeczkę ze sporym dekoltem i pofalowała włosy. Muszę zacisnąć usta, by się nie roześmiać, ale kiedy gromi mnie wzrokiem, nie komentuję jej stroju. Nic do tego nie mam, po prostu jesteśmy tylko we dwie, bez żadnych szans na przedstawiciela płci przeciwnej na horyzoncie. Rosario wciąż szuka tego jedynego i powtarza, że „musi być gotowa”, jak się napatoczy. Dlatego zawsze o siebie dba, nigdy nie wkłada „byle czego” i karci mnie za każdym razem, gdy jeżdżę do miasta rozczochrana, bez grama makijażu, w zwykłej koszulce i dżinsowych krótkich ogrodniczkach. Prawda jest taka, że czuję się jak na wsi i mam w nosie, jak wyglądam. Liczy się wygoda, poza tym nie zamierzam się z nikim wiązać.
– Dlaczego właściwie nie znajdziesz sobie chłopaka? – zagaduje, upijając łyk cierpkiego wina. Adriana zasnęła chwilę temu, a my mogłyśmy przenieść się na patio i delektować alkoholem. – Jesteś piękną dziewczyną, faceci oglądają się za tobą na ulicy.
– Poważnie? – prycham rozbawiona. – Chciałaś powiedzieć „na targu”. Poza nim raczej nie zapuszczam się dalej.
– I popełniasz ogromny błąd! Dziewczyno, na targu nie znajdziesz faceta! – obrusza się, przewracając oczami. Jej długie rzęsy trzepoczą zalotnie.
– Skąd wiesz? – Unoszę brew, patrząc na nią pytająco. – Może trafi się miły chłopak kupujący świeże ogórki?
– Jesteś niereformowalna – wzdycha zrezygnowana. – Może wybierzemy się w piątek do miasta? Chętnie poszalałabym w klubie, dawno nie byłam.
– Nieśpieszno mi do takich miejsc – mówię smutno, spuszczając wzrok na trzymany w dłoni kieliszek.
– Przecież jesteś tutaj bezpieczna, Sofía! Mieszkasz na zadupiu, nikt nie zna cię w mieście.
– Wiem, ale tam jest mnóstwo ludzi, więc są większe szanse, że natknę się na kogoś, na kogo nie chcę.
– Minęły cztery lata, a ty nadal się boisz. – Patrzy na mnie ze współczuciem. – Tak nie powinno być. Życie przecieka ci przez palce, masz dopiero dwadzieścia cztery lata, a żyjesz jak zakonnica, ukrywając się w tym małym domu.
– Hej! Kocham mój dom – burczę nadąsana. – Jest uroczy, z dala od tłumu ludzi. Dobrze mi tutaj, Adrianie również.
– Wiesz, że ona nie ma kontaktu z żadnymi dziećmi? – Kiedy zadaje to pytanie, coś chwyta mnie za serce. Odruchowo zaciskam palce na nóżce kieliszka, jakbym się bała, że go upuszczę. – Adriana jest cudownym, radosnym, żywiołowym dzieckiem, ale przez cały czas jest albo z tobą, albo ze mną. Od czasu do czasu widuje się z moją matką, jednak to wszystko.
– Czego ode mnie oczekujesz? – pytam ostrzej, niż zamierzałam. – Mam ją wysłać do przedszkola… do miasta? – Na samą myśl robi mi się słabo.
– A czy to byłoby coś złego? – Przechyla głowę, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem. – To by jej dobrze zrobiło. Mogłaby się pobawić z innymi dziećmi, nawiązać przyjaźnie, zintegrować się. Adriana jest wyobcowana.
– To nieprawda. – Zrywam się z miejsca, odkładam kieliszek i podchodzę do barierki, zawieszając wzrok na pokrytym mrokiem wzgórzu. – Robię to wszystko dla niej, nie dla siebie. Muszę trzymać ją z dala od niebezpieczeństwa, nie pozwolę, żeby ją skrzywdzili.
– Nikt jej nie skrzywdzi, nie tutaj. To miejsce jest bardzo daleko od Meksyku.
– Myślisz, że dla mojego ojca to ma znaczenie?
Rosi gwałtownie chwyta oddech, a ja po chwili uświadamiam sobie, co powiedziałam. Nigdy wcześniej nie wspominałam, że chodzi o mojego ojca… i nie tylko.
– Nieważne.
Słyszę za sobą szelest, kroki i czuję obejmujące mnie od tyłu ramiona.
– Wiem, że spotkało cię coś strasznego – mówi cicho, wbijając brodę w moje ramię. – Nigdy nie nalegałam, byś mi opowiedziała, i teraz też tego nie zrobię. Kocham cię i dlatego chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz?
– Wiem, naprawdę. Sęk w tym, że moje życie na serio jest popieprzone i nie mogę pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. To mogłoby kosztować nas życie.
Gdybym wtedy wiedziała, co mówię…
Następnego dnia punktualnie stawiam się w pracy w uroczej, małej kwiaciarni należącej do pana Mateo. Mężczyzna dobiega siedemdziesiątki, jego włosy już dawno posiwiały, a pokiereszowane po wypadku plecy zmusiły go do poruszania się o lasce. Kiedy pewnego dnia zobaczyłam ogłoszenie o etat, nawet się nie wahałam. Uwielbiam kwiaty, choć nigdy wcześniej nie pracowałam w kwiaciarni. Przekraczając próg, zaciągnęłam się głęboko, zamykając oczy i delektując się mieszanką najróżniejszych zapachów. Gdy po chwili uchyliłam powieki, przede mną stał staruszek, uśmiechając się z zadowoleniem. Nic nie powiedziałam, nie zdążyłam się nawet przedstawić, a on rzekł: masz tę pracę. Roześmiałam się szczęśliwa i przytuliłam staruszka. Dopiero po kilku miesiącach wyznał mi, że to Maria szepnęła mu na ucho, że szukam zajęcia.
Polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia i tak pozostało do dzisiaj. Pracowałam codziennie, odbierałam dostawy, nauczyłam się robić bukiety, a także doradzać klientom. Praca sprawiała mi mnóstwo przyjemności i dzięki niej miałam za co żyć. Mateo wiele razy mówił mi, że kogoś takiego nie mógł sobie nawet wymarzyć. Jego żona zmarła parę lat temu, a kwiaciarnia była jej wielkim marzeniem. Rozpłakałam się, kiedy pewnego dnia pokazał mi akt własności wystawiony na moje nazwisko. Fałszywe nazwisko tak jak fałszywe było moje życie w Alicante. Nikt tak naprawdę mnie nie znał i tak musiało pozostać.
Odmówiłam Mateo, chociaż nie pragnęłam niczego innego, jak przejąć kwiaciarnię i dbać o nią niczym o własne dziecko. To miejsce było magiczne i kochałam tutaj przebywać, jednak gdybym się zgodziła, zachowałabym się bardzo nie w porządku.
Unoszę głowę znad pięknych, czerwonych róż, słysząc brzęk dzwoneczka przy drzwiach, informującego o nadejściu klienta. Odwracam się, a wtedy napotykam ciemne oczy utkwione prosto we mnie. Uśmiecham się, odkładam małe nożyczki i wychodzę zza lady.
– Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?
Mężczyzna nie odpowiada, przypatrując mi się uważnie. W kwiaciarni nagle robi się okropnie duszno, jakby stojący przede mną nieznajomy wysysał przesiąknięte zapachem kwiatów powietrze. Jego wzrok zaczyna mnie krępować, przygniatać swoją mocą. Te ciemne oczy mają w sobie coś dziwnego, tajemniczego… niebezpiecznego. Kiedy myślę, że nie przyszedł tutaj przypadkowo, serce zaczyna walić mi w piersi jak obłąkane.
– Chciałbym kupić róże. – Zaskakuje mnie, aż się wzdrygam. Dźwięk jego głosu brzmi nisko, chrapliwie i mrocznie. Wpatruje się we mnie przenikliwie, palcem wskazując na białe kwiaty stojące w wiaderku tuż obok mnie. – Poproszę dwa tuziny.
– O-oczywiście – jąkam, budząc się z transu.
Biorę głęboki wdech, odwracam się i zabieram do pracy.
Przez cały czas czuję na plecach wzrok nieznajomego mężczyzny i mam przeczucie, że nasze pierwsze spotkanie nie będzie ostatnim.
Sofía
Po spotkaniu z nieznajomym przez cały dzień chodzę odłączona od rzeczywistości. Rozmyślam, czy nasze spotkanie było przypadkowe, czy może wręcz przeciwnie. Im dłużej się nad tym głowię, tym mam czarniejsze wizje. Nigdy wcześniej nie widziałam go w kwiaciarni, więc może był po prostu turystą, który wpadł kupić dla ukochanej piękne kwiaty, a może nawet planuje się oświadczyć?
Cholera, ależ ze mnie idiotka!
– Stop! – besztam samą siebie, delikatnie uderzając się w policzek. Adriana unosi wzrok znad malowanki i patrzy na mnie jak na wariatkę. – To nic takiego, kochanie. Maluj dalej.
Posyła mi szeroki uśmiech i chwyta za fioletową kredkę, ja zaś wracam do mieszania makaronu.
Nie mogę pozwolić, by to spotkanie zrobiło mi sieczkę z mózgu. Przecież to tylko zwykły klient. Może trochę dziwny, z zabójczym spojrzeniem, ale to wcale nie musi oznaczać jednego.
A jeśli?
Odchodzę od kuchenki, opieram dłonie o zlew i biorę głęboki wdech. Niepewność oraz strach miażdżą moje wnętrzności. Tak długo byłam ostrożna, nie wychylałam się, nie paradowałam po mieście i nie wystawiałam pleców jako tarczy strzelniczej. Robiłam wszystko, by unikać ludzi, aby nie zostać rozpoznaną. Do kwiaciarni nie przychodziło zbyt wiele osób, a ja kojarzyłam praktycznie wszystkich. Nie mieszkam w centrum. Specjalnie wybrałam obrzeża, żeby znaleźć się jak najdalej od kłopotów. Dlatego tak dobrze się tutaj czuję. Znam ludzi, wiem, że są nieszkodliwi i nie mają pojęcia, kim naprawdę jestem. Niestety nieznajomy zburzył mój spokój oraz poukładane z trudem życie.
Po południu, chcąc nie chcąc, pakuję Adrianę na skuter, wciskam na głowę kask i jedziemy do miasta. Od miesiąca byłyśmy umówione z logopedą. Adriana skończyła trzy lata, jednak wciąż nie mówiła zbyt wiele. Tak naprawdę ograniczała się do słowa „mama” i tego, czego w danym momencie potrzebowała: sok, spać, ciocia. Nie składała zdań, co bardzo mnie martwiło.
Przypominam sobie wczorajszą rozmowę z przyjaciółką. Jej słowa o wyobcowaniu, o braku kontaktu z rówieśnikami. Gdyby Adriana uczęszczała do przedszkola, na pewno podłapałaby o wiele więcej słów. Mam świadomość, że dobrze zrobiłby jej kontakt z dziećmi, zabawa i nauka. Poświęcam jej naprawdę dużo czasu, tłumaczę, pokazuję. Zabieram ją na długie spacery, nazywając wszystko w zasięgu wzroku. Potrafi powtórzyć, jednak ze zdaniami nadal jest problem.
Pani doktor wita nas szerokim uśmiechem. To nasza trzecia wizyta i choć pokładam w niej duże nadzieje, nadal nie zauważam zadowalających efektów. Doktor Ramirez ćwiczy z Adrianą, kiedy ja czekam w poczekalni cała w nerwach. Nie lubię spuszczać jej z oczu. Ufam tylko Marii oraz Rosi, która opiekuje się małą, gdy ja jestem w kwiaciarni. Strzegę jej jak oka w głowie i może tym samym wyrządzam jej krzywdę.
Może przyjaciółka ma rację? Może powinnam trochę popuścić tę niewidzialną smycz i pozwolić rozwijać się mojemu dziecku? Może to przeze mnie tak mało mówi, choć codziennie starałam się z nią pracować?
Chowam twarz w dłoniach, a poczucie winy przygniata mnie niczym worek kamieni. Zrobiłabym dla niej wszystko, dlaczego więc czuję się winna?
Po wizycie zabieram małą na lody. Adriana trzyma moją dłoń, człapiąc przy moim boku i liżąc loda w jej ulubionym smaku słonego karmelu. Zerkam na nią ukradkiem, chłonąc widok jej uśmiechniętej buzi. Jest taka krucha, drobna i piękna. Doktor Ramirez powiedziała, że mała robi postępy, że trzeba dać jej czas i nie naciskać. Nigdy tego nie robiłam, po prostu boję się, że z moim dzieckiem dzieje się coś złego i w przyszłości wynikną z tego nieprzyjemne konsekwencje. Nie chcę, by była inna tylko dlatego, że fiksuję na jej punkcie.
Wieczorem odprężam się, nalewam do kieliszka czerwonego wina i wchodzę do wanny wypełnionej gorącą wodą z dodatkiem pachnącego płynu. Próbuję wyciszyć męczące myśli, ponieważ nie chcę ponownie się zadręczać. Dzisiejszy dzień nie należał do tych najlepszych, jednak nigdy nie narzekałam, nawet wtedy, kiedy bywało ciężko.
Moje życie wcześniej nie było łatwe, a po ucieczce wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Ciągły strach zgniata mój żołądek na miazgę, wpędzając mnie w obłęd. Przez wiele miesięcy odwracałam się przez ramię, by upewnić się, że nikt mnie nie śledzi. To trudne, gdy wokół są nieznajomi ludzie. Tak naprawdę każdy z nich mógł być podejrzany mimo łagodnego wyrazu twarzy.
Przekonałam się o tym na własnej skórze. Rok przed śmiercią mamy do naszego domu zapukała piękna, wysoka blondynka. Trudno określić jej wiek, ale myślę, że nie miała więcej niż trzydzieści lat. Uśmiechała się, ściskając nasze dłonie, by po chwili wyjąć pistolet i mierzyć prosto w moją mamę. Jak się okazało, śliczna blondynka była kochanką mojego ojca. Na matce ten fakt nie wywarł większego wrażenia, jakby doskonale zdawała sobie sprawę, że ojciec od dawna ją zdradza. Ja w przeciwieństwie do niej byłam zszokowana. Czy ojciec był na tyle głupi, by pozwolić przyjść do naszego domu jednej ze swoich dziwek?
Bałam się o mamę. Bałam się, że ta kobieta strzeli i mi ją odbierze. Na szczęście w porę pojawił się ochroniarz, który obezwładnił kochankę, a gdy dołączył do nas ojciec, bez wahania uderzył ją w twarz, zwalając z nóg. Białe płytki pokryła czerwona maź. Myślę, że zabił tę biedną, zazdrosną kobietę. Krzyczała, jak bardzo go kocha, że należy tylko do niej, a my jesteśmy przeszkodą. Zażądała rozwodu, co rozbawiło ojca do łez.
Ojciec był, jaki był, ale nigdy w życiu nie pozwoliłby mamie odejść.
Godzinę później opuszczam łazienkę, zawiązując sznureczki od szlafroka. Kiedy odkładam kieliszek do zlewu i gaszę światło w kuchni, dziwny hałas na podwórku przyciąga moją uwagę. Bez wahania biegnę do sypialni, podchodzę do ściany i gapię się w ekran.
Natychmiast po przeprowadzce zleciłam zainstalowanie monitoringu. Nie było to nic wyszukanego, po prostu musiałam mieć pewność, że mogę szybko zareagować. Niestety nie widzę niczego podejrzanego, nie wychwytuję żadnego ruchu. Kamery są na podczerwień, więc nawet mimo ciemności byłabym w stanie zobaczyć intruza.
– Wariuję – mówię do siebie zrezygnowana.
***
Jak każdego ranka budzi mnie alarm nastawiony w telefonie. Zrywam się na równe nogi, przygotowuję do pracy i w biegu popijam kawę. Adriana jeszcze śpi, a Rosario zakrada się po cichu, po czym macha mi, ledwie patrząc na oczy, i człapie do jej pokoju, żeby jeszcze pospać.
Uśmiecham się pod nosem, chwytam torebkę i opuszczam dom, przerzucając przez ramię czarny sweterek. I wtedy je widzę. Cofam się, jakby poraził mnie prąd, i nie odrywam wzroku od białych róż leżących na ganku. Bujają się na drewnianej huśtawce, owinięte szarym, ozdobnym papierem. Papierem, w który owinęłam je wczoraj.
W pracy jestem rozkojarzona i roztrzęsiona. Przyklejam do twarzy uśmiech, tworząc bukiet kwiatów na przeprosiny dla żony. Młody mężczyzna co chwilę wzdycha, jakby z żalu. Zapewne nawywijał i teraz przyjdzie mu się pokajać.
– Aż tak źle? – zagaduję, by przerwać niezręczną ciszę.
– Zaszalałem wczoraj z kolegami – wyznaje niewinnie. – Wie pani, kilka piw, bar, rozmowa. Nie widzieliśmy się kawał czasu, dobrze było znowu pogadać. Zasiedziałem się, wróciłem do domu o trzeciej nad ranem, a tam czeka żona, wkurwiona jak sam diabeł.
Zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie wypada.
– Przywykłem do krzyków, pretensji, lamentów, ale na pewno nie do spokoju. Nic nie powiedziała. Pokręciła głową i wyszła, a ja stałem jak skamieniały. Zaskoczyła mnie! – Zakłada dłonie za głowę i gapi się w sufit. – Do tej pory zastanawiam się, co to mogło znaczyć. Byłem pewny, że walnie mi wiązankę roku, a ona sobie… poszła. Jasna cholera, to chyba nie wróży dobrze, prawda?
– Trudno powiedzieć. – Sięgam po papier, który wybrał klient, i owijam róże. – Było późno, może dlatego pana żona nie krzyczała? – Unoszę wzrok, by na niego spojrzeć. Marszczy brwi zaskoczony, jakby nie brał tego pod uwagę. Widocznie założył, że awantura to jedyny scenariusz. – Mnie też nie chciałoby się wrzeszczeć o trzeciej nad ranem. Zostawiłabym to na śniadanie. – Puszczam mu oczko.
– Cholera! Może ma pani rację? – zastanawia się. – Może moje jaja da się jeszcze uratować?
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, a mężczyzna do mnie dołącza.
– Przepraszam, nie powinnam się śmiać.
– Dlaczego? – pyta zaskoczony. – Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić. Proszę uśmiechać się jak najczęściej. – Odbiera ode mnie kwiaty, a potem płaci i wychodzi, życząc mi miłego dnia.
O dwunastej odbieram dostawę, a później pochłania mnie rozkładanie kwiatów, podlewanie ich, przygotowanie dwóch zamówionych bukietów i jednej wiązanki pogrzebowej.
W wolnej chwili zaparzam kawę, wychodzę na zewnątrz i upijam łyczek, obserwując ludzi. Kwiaciarnia Marinella nosi imię zmarłej żony pana Mateo i znajduje się w najpiękniejszym miejscu, jakie do tej pory widziałam. Chłonę widok wąskiej, długiej ulicy między kamienicami, gdzie znajduje się kwiaciarnia, sklepy, a nawet hotel. Zawsze panuje tutaj tłok i gwar, zewsząd dochodzą śmiechy. Ludzie są dla siebie przyjaźni, kulturalni oraz dobrzy. Mijając mnie w drodze na bazarek zaledwie kilka kroków dalej, kłaniają się i życzą miłego dnia. Z kwiaciarni mogę spojrzeć na sklepik z miodami Marii, ponieważ mam go praktycznie pod ręką.
Kocham to miejsce.
Unosząc głowę, mogę pomachać Sisi, młodej dziewczynie mieszkającej w jednym z mieszkań w kamienicy. Na wietrze powiewają kolorowe girlandy zawieszone na linkach i łączące obie strony. Ciągną się przez całą długość ulicy.
Po południu robi się ciszej. Ludzie udają się do domów, by zjeść posiłek i odpocząć. Kwiaciarnia jest czynna tylko do pierwszej, dłuższe siedzenie nie miałoby sensu. Kto miał kupić kwiaty, zrobił to już wcześniej.
Scenariusz z wczorajszego dnia się powtarza. Kiedy sięgam po torebkę, dzwoneczek przy drzwiach brzdęka radośnie. Nim mam szansę, aby się odwrócić, moje serce już reaguje i przyspiesza, jakby próbowało uciec mi z piersi. Na plecach zaś czuję to wiercące spojrzenie, przez co robi mi się cieplej. Jeszcze go nie widzę, a już wiem, że to on.
Kurwa!
– Dzień dobry. – Jego głęboki, surowy głos niemal przebija mi bębenki. Prostuję się, odwracam i witam z nieznajomym, który odwiedził mnie wczoraj. Dzisiaj prezentuje się równie elegancko, mimo że garnitur zastąpił dżinsami i dopasowanym, grafitowym swetrem. Góruje nade mną wzrostem niemal o dwie głowy, spokojnie mogę schować się pod jego pachą, a ten fakt jedynie pogłębia mój niepokój. – Chciałbym kupić róże.
Chryste!
– Oczywiście. – Z trudem przełykam ślinę, próbując zachować spokój. – Które?
– Białe. Dwa tuziny. – Kurwa, kurwa, kurwa!
Na drżących nogach podchodzę do kwiatów, skrupulatnie wybieram te bez żadnej skazy i zabieram się za przygotowanie bukietu. Przez cały czas czuję na sobie jego wzrok, aż mnie dusi. Odnoszę wrażenie, jakby moja klatka piersiowa się zaciskała i boję się, że zaraz stracę przytomność. Mężczyzna wkłada dłonie do kieszeni spodni i cierpliwie czeka. Nie robi niczego więcej, ale wcale nie musi, by mnie przerazić. Najchętniej zapytałabym go wprost, o co tutaj chodzi, lecz wystarczy jedno spojrzenie w jego oczy, bym skurczyła się ze strachu.
– Mam owinąć je w papier? – pytam przez ściśnięte gardło.
– Tak, w szary. – Ja pieprzę. – Jeśli można.
Potwornie trzęsą mi się dłonie i nie tylko, bo nogi ledwie utrzymują ciężar mojego ciała. W mojej głowie toczy się bitwa na śmierć i życie, a czarne wizje zalewają mnie niczym mgła, docierając do każdego zakamarka mojego organizmu i rozsiewając strach. Boję się, choć jeszcze nic się nie wydarzyło.
Do głowy wpada mi pomysł, aby związać kokardę w inny niż zazwyczaj sposób. Robię dwa supełki i zostawiam jeden koniec dłuższy, by sprawdzić, czy bukiet wyląduje pod moim domem.
– Gotowe. – Wręczam mężczyźnie piękny, duży bukiet.
– Dziękuję – mruczy zmysłowo, płaci, po czym wychodzi, nucąc pod nosem.
Opadam na krzesło, łapczywie chwytając powietrze.
***
Na ganku czeka na mnie Adriana. Na jej widok uspokajam się, przywołuję na twarz szeroki uśmiech i jak zawsze kucam, by mogła wpaść w moje ramiona. Tulę ją do siebie, wciągając do płuc jej zapach i powtarzając sobie bez końca, że jest bezpieczna.
– Tęskniłam – mówi słodko, odgarniając moje włosy na plecy.
– Wiem, ja też tęskniłam. – Pocieram nosem o jej nosek, chwytam ją za rękę i wchodzimy do domu. Moja przyjaciółka urzęduje w kuchni, przewracając na drugą stronę bananowe placuszki. Adi jest ich wielką fanką. – Hej, kochana.
– Słabo wyglądasz – stwierdza od razu, przyglądając mi się podejrzliwie.
– Miałam dzisiaj sporo pracy, dotarła duża dostawa kwiatów.
– I Mateo zostawił cię tam całkiem samą?
– Przypominam ci, że to starszy pan! Kwiaciarnia jest pod moją opieką.
– No wiem, ale bez przesady. Mógłby chociaż podrzucić ci młodego, co? – Unosi brew, zagryzając wargę.
Przewracam oczami, sięgam po szklankę i napełniam ją wodą. Wnuk pana Mateo zalecał się do mnie od kilku miesięcy. Jest starszy, ma dwadzieścia siedem lat i czasami wpada do kwiaciarni, kiedy przychodzi większa dostawa, jak dzisiaj. Nie poinformowałam o tym mojego pracodawcy, więc i César się nie pojawił. Wolę go unikać, by oszczędzić sobie wstydu i patrzenia na jego marne zaloty.
– Mówiłam ci, że nie jestem zainteresowana chłopakami. I nie szczerz się tak.
– Jezu, zachowujesz się jak stara baba, wiesz? Jesteś młoda, korzystaj z życia.
Nie komentuję, przeczesując włoski siedzącej obok mnie Adi. Skupia uwagę na rysowaniu, co uwielbia nie mniej od bananowych placuszków. Ma talent. Jej rysunki są naprawdę ładne i bardzo dokładne, jakby przed namalowaniem czegokolwiek najpierw skrupulatnie obmyślała każdy ruch. To niesamowite, że ma dopiero trzy lata i trzy miesiące!
Wieczorem wybieramy się na spacer. Idziemy polną drogą, trzymając się za ręce, a nasze długie, letnie sukienki znikają w trawie. Adriana zrywa kilka kwiatków i przystawia mi pod nos, a ja zaciągam się ich zapachem. Śmieje się radośnie i biegnie do dmuchawca, po czym nabiera powietrze i je wydmuchuje, obserwując, jak lekkie nasiona się unoszą.
– Chodź do mnie, patito.
Zrywa jeszcze kilka mniszków i podchodzi, wystawiając jednego ku mnie. Dmucham na jej życzenie i patrzę na jej śliczną buźkę.
– Mamusia bardzo cię kocha, wiesz?
Przytakuje, ściskając moją szyję, a ja połykam łzy, wtulając się w to małe ciało.
***
W piątkowy ranek otwieram oczy jeszcze przed dźwiękiem budzika, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niechętnie zwlekam tyłek z łóżka, biorę szybki prysznic i wciskam się w jasne dżinsy. Na górę wybieram koszulę w kratę, którą związuję u dołu na supeł, a włosy spinam w wysoki kok. Dzisiaj nie mam ochoty się stroić, chcę odbębnić robotę i wrócić do Adriany, by spędzić z nią weekend. Zaplanowałam na jutro wesołe miasteczko, aby mała trochę się rozerwała. Dozowałam jej takie chwile, ale po słowach Rosario czuję się winna. Może przesadzam, może za bardzo wszystko wyolbrzymiam, ale póki czuję strach muskający mój kark, nie jestem w stanie wyluzować.
Rosario wita mnie machnięciem ręki, mamrocze coś pod nosem i w piżamie idzie prosto do Adi. Moja przyjaciółka mieszka niedaleko kwiaciarni, więc ma do pokonania siedem kilometrów. Przyjeżdża zaraz po zmianie w pubie, zmęczona i zaspana, po czym od razu udaje się do pokoju małej, by odespać nockę.
Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, jak w ogóle udaje jej się do mnie dojechać!
Opuszczam dom z duszą na ramieniu. Nie zdążę nawet zamknąć drzwi, a już przekręcam głowę i gapię się na drewnianą huśtawkę, na której leżą róże. Gniew natychmiast uderza w moje ciało. Dopadam do kwiatków i zerkam na kokardę, którą wiązałam wczoraj.
To on.
Ta wiedza mnie nie uspokaja, wręcz przeciwnie, mam mieszane uczucia i potwornie złe wizje. Wczorajszy bukiet wylądował w koszu za domem, ten podzieli jego los. Nie chcę, by Rosario je zobaczyła i zadała pytanie, na które nie mogę odpowiedzieć. Przyjaciółka nie jest częścią mojego poprzedniego życia i nie zamierzam jej wtajemniczać.
Obchodzę dom, unoszę klapę, po czym wrzucam kwiaty do środka. Są piękne, a moje serce krwawi na myśl, jak bestialsko je traktuję. Wczoraj z czułością układałam je i wiązałam białą tasiemką, dzisiaj patrzę, jak znikają w śmieciach.
Nie tym jednak powinnam się martwić.
Tajemniczy mężczyzna o głosie przyprawiającym o ciarki jest w tej chwili moim utrapieniem. Pojawił się znikąd, podrzuca mi kwiaty i burzy spokój. Skąd, u licha, zna mój adres?
Nie zważając na godzinę i fakt, że się spóźnię, wracam do domu. Po cichutku, by nie obudzić dziewczyn, idę do sypialni i stukam w mały ekran od monitoringu. Wracam do wczorajszego wieczora i obserwuję nagranie. Koło północy dostrzegam ciemną postać w czapce z daszkiem oraz w kapturze naciągniętym na głowę. Nie ma szans, abym ujrzała jego twarz, zapewne on również nie chciał mi jej pokazać. Po samej posturze ciężko stwierdzić, czy to ten sam mężczyzna, ale nie zamierzam tego dłużej tolerować. Muszę się z nim skonfrontować.
Pracuję na autopilocie. Robię to, co do mnie należy, ale mam wrażenie, że duszą jestem gdzieś daleko stąd. Uśmiecham się do klientów, zagaduję i popełniam błąd za błędem. Przygotowuję wiązankę z innych kwiatów, niż zostały zamówione. Zapominam o niewielkiej dostawie specjalnie na dzisiejsze urodziny małej Clary, przecinam sobie nożyczkami opuszkę kciuka i na deser potrącam nogą wiaderko, a woda zalewa podłogę.
Klnę na samą siebie, ścierając mopem bałagan. Facet totalnie mnie rozstroił, sprawił, że nie jestem w stanie skupić się na podstawowych rzeczach. Jestem wściekła i lepiej dla niego, by nie przekroczył teraz progu kwiaciarni. Czuję, że przywitałabym go małym sekatorem.
W miarę upływu czasu trochę się uspokajam. Wypijam kawę przed kwiaciarnią, gapię się na ludzi, słucham ich wesołego trajkotania i macham Sisi. Dzień jak co dzień, ten sam schemat. Jedynie mężczyzna, który niespostrzeżenie zmącił mój spokój, nie pozwala się rozluźnić. Z niepokojem spoglądam na zegarek, obserwując przesuwającą się wskazówkę. Za trzydzieści sześć minut zamknę kwiaciarnię i wrócę do domu.
Modlę się, by dzisiaj nie przyszedł.
Za pięć pierwsza szykuję się do wyjścia. Ostatni raz zerkam na kwiaciarnię, aby się upewnić, że ogarnęłam bałagan i dokładnie wytarłam podłogę. Jeszcze tego by brakowało, żebym się poślizgnęła i wybiła sobie zęby. Doprawdy to byłoby cudowne zwieńczenie tego dnia.
Zabieram torebkę i sweterek, nasłuchując, czy za moment nie usłyszę dzwoneczka. Czekam cała roztrzęsiona, sparaliżowana, z mocno walącym w piersi sercem. Nie mam pojęcia, co zrobię, kiedy ponownie go zobaczę, jednak mam przeczucie, że moje nadszarpnięte nerwy zerwą się ze smyczy.
Gdy zamykam kwiaciarnię, wsiadam na skuter i uruchamiam silnik, mężczyzny nadal nie ma. Jakby doskonale wyczuł, że mam do niego mnóstwo pytań i specjalnie dzisiaj odpuścił. To lepiej. Przynajmniej spokojnie spędzę weekend.
***
Nazajutrz w domu już od rana panuje gwar. Adriana nie może usiedzieć na miejscu, wpycha w siebie śniadanie w przyspieszonym tempie, a o dziesiątej już jest zwarta i gotowa. Uśmiecham się szeroko, widząc ją taką podekscytowaną, choć serce zaciska się z bólu.
Zastanawiam się, czy jestem złą matką, skoro tak bardzo się o nią boję. Moje poprzednie życie nie było łatwe i nie chcę, by Adriana podzieliła mój los.
– Ktoś tu jest bardzo podekscytowany, co? – Rosario czochra jej włoski i puszcza oczko.
– Wesołe miasteczko! – Adi piszczy, podskakując.
– Jesteśmy gotowe! Możemy jechać. – Rosario rusza pierwsza. Otwiera drzwi w swoim samochodzie, pomaga Adi usiąść w foteliku i zapina ją pasami. Moja przyjaciółka uwielbia Adrianę, jest jej matką chrzestną i bierze tę rolę naprawdę na poważnie. – No, moja droga! Dzisiaj będziemy się świetnie bawić i zjemy tonę waty cukrowej!
– Na pewno! – besztam ją. – Nakarmisz ją cukrem i nie będzie spała całą noc!
– Matka, to jej dzień. Musisz poluzować smycz. – Wzrusza ramionami, a następnie wsiada za kółko.
Do Parque de atracciones familiar5 docieramy po godzinie. To miejsce to prawdziwy raj dla dzieci. Można znaleźć tutaj wszystko, zaczynając od dmuchanych zamków, przez basen z kolorowymi piłeczkami, po liny imitujące bungee, a nawet kino. Byłyśmy tutaj dotąd tylko jeden raz, ale Adi bardzo się spodobało.
– Więc? Od czego zaczynamy? – pytam, odpinając pas bezpieczeństwa.
Już z parkingu widać biegające po alejkach dzieci i próbujących nadążyć za nimi rodziców. Mnie również to dzisiaj czeka, a moja kondycja nie należy do najlepszych.
– Wata! – Adriana piszczy, wyskakując z samochodu niczym wystrzelona z procy.
Wymownie spoglądam na przyjaciółkę, która nic sobie z tego nie robi. Bierze Adi za rękę i kierują się prosto do stoiska z watą cukrową.
Nie przywykłam do tłumu ludzi, unikałam go jak ognia, a teraz trafiłam w sam środek chaosu. Mocno trzymam małą rączkę Adi, by nigdzie mi się nie zawieruszyła, i pozwalam jej na wszystko, na co tylko ma ochotę. Rosario miała rację, to był jej dzień i chcę, by dobrze się bawiła. Wygląda na szczęśliwą, uśmiech nie schodzi jej z twarzy i ma mnóstwo energii.
Zganiam to na nadmiar cukru.
Na chwilę zostawiam dziewczyny, by skorzystać z toalety. Przed tym przekazuję przyjaciółce instrukcje, żeby nie spuszczała wzroku z Adi, ale zbywa mnie machnięciem ręki, burcząc pod nosem, że ją również traktuję jak dziecko. Zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem, i zostawiam je przy kolejce z lokomotywą Myszki Miki.
Mam szczęście, bo udaje mi się dostać do łazienki bez stania w kilometrowej kolejce. Raz-dwa załatwiam potrzebę, myję ręce i poprawiam koka, po czym wychodzę i zmierzam w kierunku dziewczyn. Po drodze kupuję na straganie wodę z lodem, cytryną oraz miętą, pochłaniając niemal całość jednym haustem. Wzdycham z ulgą, czując przyjemne igiełki zimna wbijające się w gardło.
I wtedy go widzę. Zatrzymuję się w pół kroku, zamierając niczym przestraszone zwierzę. Serce natychmiast przyspiesza, obijając się o żebra. To nie przypadek, nie ma mowy, by był tutaj w tym samym momencie, co ja. Nie widzę obok niego żadnego dziecka ani kobiety. Stoi przy stoisku z pamiątkami, oglądając małą figurkę słonia. Jest blisko. Wystarczy kilkanaście kroków, abym znalazła się tuż obok.
Kiedy spogląda na mnie spod nisko opuszczonego daszka czapki, mam pewność, że facet mnie śledzi. Jestem przerażona jego widokiem, świadomością, że ma jakiś plan. Jego uśmiech skierowany prosto do mnie potwierdza moje przypuszczenia.
Mam przejebane.
Sofía
Przez całą drogę jestem kłębkiem nerwów. Rosario i Adi przysypiają, co przyjmuję z ulgą. Nie jestem w stanie prowadzić rozmowy ani słuchać wesołego świergotania. Tak mocno zaciskam palce na kierownicy, aż bieleją mi knykcie i drętwieją dłonie. Wbijam wzrok w przednią szybę, starając się skupić uwagę na drodze. Nie jest łatwo. W mojej głowie szaleje tornado, podsuwając coraz czarniejsze wizje przyszłości.
Ktoś siedzi mi na ogonie, znalazł mnie w Alicante – tysiące kilometrów od Oaxaci! To oczywiste, że ten człowiek został wysłany przez mojego ojca albo, co gorsza, przez Cruza. Chryste! Jak to możliwe, że mnie znalazł? Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nie rzucać się w oczy. Pracować musiałam, nie miałam innego wyjścia, żeby zdobyć środki do życia. Mam córkę, jej potrzeby są na pierwszym miejscu. Pieniądze dane mi przez ciotkę skończyły się rok temu i nie mogłam już liczyć na niczyją pomoc. Nie pokazywałam Adriany nikomu oprócz Rosi, Marii, Mateo i Césara. Nikt prócz nich nie wiedział o jej istnieniu, a ci ludzie byli mi naprawdę bliscy. Nie sądzę, by zagrozili jej bezpieczeństwu. Może i nie znali całej prawdy, jednak wyznałam, że jeśli ktoś się o nas dowie, stracimy życie.
Cztery lata właśnie poszły się pieprzyć. Każdy dzień uważnego oglądania się przez ramię i ostrożności okazał się stracony. Miałam nadzieję, że Cruz i ojciec odpuścili, chociaż znając ich obu, to dosyć naiwne myślenie z mojej strony. Zdrady się nie wybacza… nigdy.
W niedzielę budzę się obok Adriany. Śpi wtulona w poduszkę i oddycha spokojnie, a ja, mimo że dochodzi dopiero siódma trzydzieści, nie jestem w stanie ponownie zmrużyć oka.
Opuszczam łóżko, podchodzę do ściany i uważnie oglądam nagranie na monitorze. Śledzę każdą minutę minionej nocy, upewniając się, że nikt nie pojawił się na terenie mojej małej posesji.
Nic. Pusto.
Na tyłach domu stoi gotowy do drogi samochód. Dawno temu zapakowałam do niego najpotrzebniejsze rzeczy: koce, jedzenie z długim terminem ważności, lewe paszporty. Wszystko schowałam w bagażniku, pod kołem zapasowym, by móc uciec w ciągu minuty.
Noc jednak minęła spokojnie. Na nagraniu nie ma nikogo, nie widzę niczego podejrzanego. Oddycham z ulgą, idę do kuchni i włączam ekspres. Nie podoba mi się obecny stan rzeczy. Ponowny stres, który powrócił ze zdwojoną siłą. Było tak dobrze i dopiero teraz zastanawiam się, czy nie za długo zostałam w jednym miejscu. Może powinnam poszukać nowego, uciec jeszcze dalej? Na samą myśl robi mi się smutno. To moje miejsce, kocham je!
Szlag by to! Ile jeszcze będę musiała uciekać?
Moja podświadomość szydzi ze mnie, podpowiadając… całe życie.
Po południu po obfitym obiedzie przenosimy się przed dom. Siadamy na drewnianej huśtawce, bujamy się i delektujemy piękną pogodą. Jest początek lipca, słońce przygrzewa, a temperatura wynosi prawie trzydzieści dwa stopnie. Adriana zażyczyła sobie dmuchany basen, czym mnie zaskoczyła. Jutro, w drodze do domu, wyskoczę do sklepu i zrobię jej prezent. Gdybym tak nie fiksowała, zabrałabym ją na prawdziwy basen, jednak w obecnej sytuacji nie biorę tego pod uwagę.
Dźwięk silnika samochodowego burzy mój spokój. Gwałtownie przekręcam głowę, wypatrując intruza. Kątem oka spoglądam na schowek tuż obok drzwi, gdzie trzymam mały pistolet. Kupiłam go na lewo, bez numeru, by w razie czego mieć się czym bronić. Na szczęście dzisiaj go nie użyję, ponieważ naszym gościem jest César, wnuk pana Mateo.
Nie mam pojęcia, co tutaj robi i czego ode mnie chce. Przyklejam na twarz uśmiech, schodzę ze schodów i czekam, aż opuści samochód. Mówiłam mu, żeby zezłomował tego grata, bo był niebezpieczny nie tylko dla niego, ale i dla innych. Za każdym razem, kiedy uruchamiał silnik, coś strzelało, a ja modliłam się, żeby tylko nie doszło do wybuchu. César jest za młody, żeby umierać i to w dodatku we własnym samochodzie!
– Twoje spojrzenie mówi wszystko. – Uśmiecha się szeroko, trzaskając drzwiami. Te, jakby żyły własnym życiem, ponownie się otwierają, waląc go w plecy. – Co za szajs!
– Mówiłam ci, żebyś się pozbył tego złomu!
– Wiem, wiem, zrobię to. – Przeczesuje włosy i podchodzi, po czym cmoka mnie w policzek.
Lubię go. Jest przystojny, miły i zabawny. Zawsze prawi mi komplementy i wciąż próbuje zaprosić na randkę. Nigdy nie byłam dziewczyną dającą złudną nadzieję. Wiedziałam, że podobam się Césarowi, że być może chciałby ode mnie czegoś więcej. Nie jestem gotowa na związek, twierdzę nawet, że nigdy nie będę. Miłość mogłaby mnie omamić, osłabić, zmącić czujność. Po drugie i najważniejsze… wciąż kocham Cruza. To nie tak, że odkochałam się po ucieczce, wyrzuciłam go z głowy i machnęłam ręką. Nic z tych rzeczy. Jest moją pierwszą miłością, moim uzależnieniem. Czuję, że to się nigdy nie zmieni, że tak bardzo we mnie wsiąknął, że nie byłabym w stanie pokochać innego.
Śni mi się po nocach. Nawiedza mnie, przytulając do swojego muskularnego ciała, gładząc moje włosy, co uwielbiał robić, całując w czoło. Niekiedy w moich snach kochamy się namiętnie, pochłaniając siebie nawzajem. A potem się budzę, patrzę w sufit i tęsknię, bo bez względu na wszystko Cruz już zawsze będzie częścią mnie.
– Pomyślałem, że może chciałabyś wyskoczyć jutro do kina? Wchodzi nowy film z Jasonem Stathamem.
Bestia! Już on wie, że kocham gościa!
– Och, nie wiedziałam – kłamię.
Od miesiąca czekam na ten film i bez końca namawiałam przyjaciółkę, aby zarezerwowała sobie dla mnie czas. Planowałam podrzucić Adi do Marii i nacieszyć oczy ulubionym aktorem.
– Więc? Zarezerwuję bilety, o to się nie martw. Pytanie tylko, czy chcesz?
– Sama nie wiem. – Drapię się po karku, zerkając na Adrianę. Siedzi na huśtawce, wesoło machając nóżkami odzianymi w różowe trampki.
– Rozmawiałem już z Marią, chętnie zajmie się małą. – Przebiegły drań!
– Niech będzie. Ale! – Unoszę palec, robiąc dzióbek z ust. – To nie jest randka, César.
– Wiem. To tylko koleżeńskie wyjście do kina, Sofía. Nie jestem głuchy, usłyszałem za pierwszym razem, jak mówiłaś, że nie umawiasz się na randki. – Zawstydza się, chowając dłonie w kieszenie dżinsowych spodenek.
– Lubię cię, wiesz o tym.
Przytakuje, wzdychając.
– To po prostu nie jest dobry czas ani na randki, ani na cokolwiek więcej. Może pewnego dnia… – Mam ochotę przywalić sobie z liścia za te słowa. César gwałtownie unosi głowę, a w jego oczach błyszczy nadzieja. No i masz, idiotko! – Niczego nie obiecuję.
– Jestem cierpliwy. Jeśli będzie trzeba, poczekam.
– Na razie kino. To musi ci wystarczyć, mój drogi.
– Wystarczy, dzięki. – Błyska szerokim uśmiechem i wycofuje się, idąc tyłem. – Przyjadę po ciebie, wcześniej dam znać o której. – Salutuje, wsiada do samochodu i już go nie ma.
– Mamusiu? – słodki głosik Adriany sprowadza mnie na ziemię. Wracam do niej, siadam na huśtawce i sadzam ją sobie na kolanach. Odgarnia moje włosy i dotyka twarzy. Jej maleńkie paluszki łaskoczą moje policzki. – Kocham cię.
– Och, kaczuszko, a ja kocham ciebie. Najmocniej na świecie. – Ujmuję jej buźkę w dłonie i całuję w czoło, policzki, nosek i oczka. Moje wszystko.
***
Nienawidzę poniedziałków. Od samego rana wszystko idzie nie tak. Budzik nie zadzwonił, w pośpiechu wywalam się w kuchni, uderzając się w mały palec, i na deser parzę sobie język kawą. Skuter też jakby ma dzisiaj mniej energii lub paliwa, bo odpalił dopiero za trzecim razem. Na szczęście w kwiaciarni wszystko idzie gładko, a klienci poprawiają mi humor. Szczególnie pan Santiago, który opowiada kilka historyjek ze swojego życia.
W międzyczasie César wysyła mi wiadomość. Zarezerwował bilety na siódmą trzydzieści i przyjedzie godzinę wcześniej, by podrzucić Adrianę do Marii. Moja córka jest wniebowzięta, bo Marię traktuje jak babcię, której nigdy nie miała. Moja mama odeszła zbyt wcześnie, a matka Cruza nie miała pojęcia o istnieniu wnuczki. Tak samo jak Cruz.
Podlewam kwiaty doniczkowe, gdy rozbrzmiewa brzęk dzwoneczka. O jedenastej miała przyjść Bárbara mieszkająca tuż nad kwiaciarnią. Zamówiła piękny bukiet na urodziny dla swojej córki: osiemnaście długich, czerwonych róż i ogromny balon z napisem Feliz cumpleaños6.
Odwracam się z szerokim uśmiechem, zamierając z konewką w dłoni. To nie Bárbara a mój prześladowca. Stoi w drzwiach, patrząc prosto na mnie. Mam po dziurki w nosie tego faceta i najchętniej posłałabym go do diabła! Na usta cisną mi się pytania, na które chcę znać odpowiedź, lecz ponownie z tego rezygnuję pod naporem jego spojrzenia. Boję się, że może stać się coś nieoczekiwanego, coś, co pozbawi mnie życia i nie wrócę do córki.
– W czym mogę panu pomóc? – pytam uprzejmie, wysilając się na słaby uśmiech.
– Chciałbym kupić kwiaty. – No coś ty! – Róże. Białe.
– Dwa tuziny? – wchodzę mu bezczelnie w słowo. Mężczyzna zaciska usta, powstrzymując cisnący się na nie uśmiech, i przytakuje. – Robi się. – Odkładam konewkę, a następnie wybieram kwiaty, starając się zachować spokój. Odegram swoją rolę, nie pokażę, jak cholernie mnie przeraża i jak bardzo się boję, że jest wysłannikiem Cruza. Jeśli do końca tygodnia facet nie zniknie, ja będę musiała to zrobić. Na samą myśl wszystko w moim brzuchu przekręca się na drugą stronę, niemniej wiem, że tak trzeba. – Owinąć w papier? – Unoszę głowę, a następnie patrzę mu w oczy. – Szary?
– Tak, jeśli można.
– Oczywiście. – Przełykam strach, owijając kwiaty w szary papier. Jaka szkoda, że kolejny bukiet wyląduje w moim koszu za domem. – Gotowe.
– Dziękuję. – Jak zawsze płaci gotówką, po czym wychodzi bez słowa.
Jezu Chryste, wykończę się!
***
Chodząc po sklepie i szukając dmuchanego basenu, jestem cała w nerwach. Kolejne spotkanie z panem nieznajomym nieźle wyprowadziło mnie z równowagi. Sytuacja robi się nieciekawa, a ja czuję coraz większy niepokój. Cholerny dupek bawi się mną, przychodzi do mojej kwiaciarni, kupuje te same kwiaty i nawet mówi, kurwa, to samo! Czy rano również znajdę bukiet na drewnianej huśtawce? Czy podczas następnego spotkania dam radę zachować pozory? Co on sobie myśli?! Jakim prawem mnie straszy? Czy obrał sobie za cel, bym kompletnie sfiksowała? Jeśli tak, naprawdę dobrze mu idzie. A jeśli to są tylko podchody? Może, do cholery, wpadłam mu w oko? Facet jest przystojny, pewnie sporo starszy ode mnie, lecz to nie ma znaczenia. Gdybym spotkała go w innych okolicznościach i by mnie tak nie przerażał, zapewne zrobiłby na mnie wielkie wrażenie. Ciekawi mnie, kim jest i czego tak naprawdę ode mnie chce.
Szykując się na spotkanie z Césarem, staram się wyrzucić ten koszmarny dzień z głowy. Robię delikatny makijaż, nic wyszukanego, jedynie podkład, tusz do rzęs i czerwona pomadka. Po raz pierwszy od dawna wkładam sukienkę: prostą, w kolorze pudrowego różu, przed kolano. Na stopy wsuwam sandałki na płaskim obcasie z uroczymi kamyczkami i jestem gotowa.
Adriana czeka na mnie w salonie, oglądając bajkę i zajadając plasterki banana. Wygląda na zadowoloną.
– Będziesz grzeczna u Marii, prawda? – pytam.
– Tak, mamusiu. – Uśmiecha się, odkładając miseczkę. – Jedziemy? Już?
– Tak, César powinien być lada chwila. – Jak na zawołanie dociera do nas dźwięk klaksonu. – No to w drogę, córeczko!
Adi wybiega z domu, nawet na mnie nie czekając.
Po podrzuceniu małej do Marii jedziemy do pobliskiego kina. Byłam w nim kilka razy. Rosario uwielbia filmy i udało jej się mnie tutaj zaciągnąć. Tym razem towarzyszy mi chłopak, którego znam, lubię i dobrze czuję się w jego towarzystwie. Gdyby jeszcze nie miał złudnej nadziei, byłoby idealnie!
– Masz ochotę na popcorn albo colę? – pyta, otwierając mi drzwi.
– Nie. Szczerze mówiąc, nie jestem fanką ani jednego, ani drugiego.
– Nie ma sprawy. Może coś innego?
– Mrożona herbata brzoskwiniowa.
Przytakuje z uśmiechem, idzie do kasy, a ja opadam na skórzaną, bordową kanapę.
Obserwuję wchodzących ludzi, roześmiane twarze, zakochane pary. Cóż, w sumie fajnie byłoby przyjść z ukochanym na film z Jasonen Stathamem. Cruz nie przepadał za takimi rozrywkami, przeważnie nie miał czasu, bo był zajęty swoim biznesem. Czasami bardzo mi to przeszkadzało, dąsałam się, a on karcił mnie, bym nie zachowywała się jak dziecko. Właśnie w takich sytuacjach dziewięcioletnia różnica wieku dawała się we znaki. Ja byłam wtedy nastolatką: szaloną, roztrzepaną, ciągle wpadającą na nowe pomysły. Cruz zaś prowadził wielkie interesy i musiał mieć ciągle oczy dookoła głowy. Jego ojciec był bardzo wymagający. Ciekawiło mnie, czy nadal doprowadzał Cruza do szału ciągłymi pretensjami.
Film okazuje się strzałem w dziesiątkę. Helloł, to w końcu Jason Statham! Skurczybyk jest jak czerwone wino – im bardziej dojrzałe, tym lepsze. To zadziwiające, że mimo wieku jest w tak doskonałej formie, zwinny, sprytny i gorący. Mam wrażenie, że przez cały seans cieknie mi ślinka. Chociaż nie jestem w tym osamotniona, bo siedząca nieopodal dziewczyna wzdycha bardziej niż ja. Ha! Zapomnij mała, Jason jest mój!
Po opuszczeniu kina César zaprasza mnie na spacer. Korzystam z tej chwili wolności, zgadzam się i pozwalam sobie wsunąć dłoń pod jego ramię. Dla mnie to niezobowiązujący przyjacielski gest, mam nadzieję, że dla niego również.
– Mieszkasz w Alicante już kawał czasu – zaczyna nieśmiało. – Znamy się, lubimy. Dlaczego właściwie nie chcesz dać mi szansy?
– Jak wspominałam, to nie jest odpowiedni czas na randki i związek – wyjaśniam.
– Dlaczego? Jesteś tutaj sama, nie licząc Adriany. To o nią chodzi, tak?
– Nie rozumiem. – Patrzę na niego, nieco zaskoczona.
– Boisz się, że przyzwyczai się do mnie, a kiedy nam nie wyjdzie, ona na tym ucierpi? – Wszystko nabiera sensu, gdy to mówi. Sam podał mi na tacy argument.
– Tak, właściwie tak – odpowiadam smutno. Nie mogę powiedzieć mu o mojej przeszłości, o tym, że w każdej chwili mogę wsiąść w samochód i wyjechać, nigdy więcej tutaj nie wracając. To dlatego nie zgodziłam się przejąć kwiaciarni. Żałowałam, ponieważ kocham to miejsce, jak i uroczego staruszka, jednak nie chcę, by źle o mnie myślał, gdybym nagle przepadła jak kamień w wodę. César również nie zasługuje na tak podłe potraktowanie. Dlatego trzymam go na dystans. Powodem jest też fakt, że chowam w sercu miłość do innego mężczyzny. – Adriana jest jeszcze bardzo mała, dopiero niedawno skończyła trzy lata. Nie chcę fundować jej nowego tatusia, bo jest na to za wcześnie.
– Wiesz, że nigdy nie znajdziesz faceta z takim podejściem?
Wiem, ale nie mówię tego na głos.
– Możemy zmienić temat? – proszę, wlepiając wzrok we własne buty.
– Hej. – Zatrzymuje się nagle, ujmuje moją twarz w dłonie i unosi, a nasze oczy się spotykają. – Nie chciałem cię urazić, naprawdę! Po prostu… – Wzdycha ciężko. – Podobasz mi się od dawna, ale widzę, jak bardzo jesteś niedostępna.
– To się nie zmieni, zapewniam cię.
Marszczy brwi, patrząc na mnie z rozczarowaniem wymalowanym na przystojnej twarzy.
– Powinniśmy wracać.
Odbieram Adrianę od Marii i dziękuję jej za pomoc, wręczając kupione niedawno czekoladki. Uwielbia je. Samira robi wszystko ręcznie, dzięki temu każda czekoladka ma niepowtarzalny smak. Sama zajadam się nimi, kiedy mam doła.
– Zdecydowanie za rzadko ją widzę. Popraw się, Sofía! – Grozi mi palcem.
– Poprawię, obiecuję! – Uśmiecham się szeroko i cmokam jej policzek.
Wysiadam z samochodu, pomagając Adi. César w tym czasie wyjmuje fotelik i stawia go na ganku, następnie obserwuje, jak Adriana wpada do domu. Między nami zapada niezręczna cisza. Mimo że w kinie czułam się świetnie, teraz cały dobry nastrój pryska jak bańka mydlana.
– Dziękuję za dzisiejszy wieczór. Było naprawdę miło.
– To prawda. Dzięki, że się zgodziłaś. – Przeczesuje włosy, zerkając na mnie spod rzęs. – Będę się zbierał. Do zobaczenia.
Oddycham z ulgą, że ta niezręczność zaraz się skończy, jednak César zaskakuje mnie, nagle wpijając się w moje usta. Tak mnie oszałamia, że przez chwilę nie reaguję, stojąc niczym słup soli. Wyrywam się z odrętwienia, dopiero czując napierający zachłannie ciepły język. Odsuwam się, mrugając powiekami tak szybko, aż obraz mi się rozmazuje.
– Musiałem to zrobić – wyznaje ze skruchą, schodzi ze schodów i wsiada do samochodu.
Z walącym w piersi sercem patrzę, jak odjeżdża spod mojego domu. Co to było?!
***
Wtorek budzi mnie wpadającym przez okno chłodnym powiewem. Przeciągam się leniwie i nie otwierając oczu, macam szafkę w poszukiwaniu telefonu. Kiedy moje palce wreszcie natrafiają na komórkę, chwytam ją i unoszę, by sprawić godzinę: dziesięć minut do pobudki. Nie ma nic lepszego niż wyrwanie się ze snu przed budzikiem i świadomość, że można poleżeć jeszcze kilka minut. Wyłączam alarm, opatulam się kołdrą i obmyślam, co mam dzisiaj do zrobienia. Przede wszystkim czeka mnie odbiór sadzonek na balkony oraz truskawek. No i pan nieznajomy. Jeśli przyjdzie również dzisiaj, porozmawiamy sobie na poważnie. Trudno, niech się dzieje, co chce. Nie mogę dłużej trwać w niewiedzy.
Mimo wieczornych wydarzeń mój humor jest wyśmienity. Od samego rana kwiaciarnia tętni życiem, dzięki czemu uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Pani Casilda odbiera swoje sadzonki, soczyście całując mnie w policzek. W południe odwiedza mnie Rosario, wyciągając ze mnie wszystkie szczegóły odnośnie do spotkania z Césarem. Streszczam jej przebieg spotkania, a kiedy wyznaję, że chłopak mnie pocałował, niemal piszczy podekscytowana. Chociaż ona jedna się cieszy, ja mam do tego sceptyczne podejście. Nie mam mu tego za złe, w końcu to tylko pocałunek, ubolewam jedynie nad nadzieją, którą César wciąż żywi.
– Porywam cię dzisiaj do baru – informuje Rosario, zaciągając się zapachem róż. Zaskoczona unoszę wysoko brwi. – Nie patrz tak na mnie, to tylko wyjście na piwo i tapas. Chyba nic wielkiego, prawda?
– Oczywiście. Sęk w tym, że wczoraj miałam wychodne i twoja mama zajęła się Adi.
– Moja matka najchętniej nie wypuszczałaby małej z ramion. Nawet teraz nie chciała mi jej oddać i układają razem dostawę miodów. Z miłą chęcią zajmie się nią też dzisiaj. To tylko trzy, cztery godzinki.
– Skąd ten pomysł? – pytam, opierając łokcie na ladzie. Przyglądam się przyjaciółce, która nagle się czerwieni. – Oho! Coś się kroi! Gadaj!
– Okej, okej – dąsa się jak Adriana. – W tym barze pracuje ciacho, które bardzo mi się podoba. Chcę go bliżej poznać.
– Nie wierzę, że chcesz mnie tam zaciągnąć! Będę czuła się nieswojo, kiedy zaczniesz podryw!
– Dajże spokój! Nie zamierzam go podrywać! – oburza się.
– Serio? – Uśmiecham się, wspominając pewien piątkowy wieczór w nowo otwartym klubie. Wyciągnęła mnie tam kilka miesięcy temu pod pretekstem obczajenia nowego miejsca. Przez cały wieczór zarywała do barmana, totalnie mnie olewając. – A pamiętasz…
– Tak! – wchodzi mi w słowo. – Doskonale pamiętam! Tamten koleś to niewypał. Już dawno o nim zapomniałam. – Macha ręką.
– Jesteś niemożliwa. – Parskam, zabierając się za sprzątanie.
Rosario wychodzi przed pierwszą. Ogarniam kwiaciarnię, łącznie z umyciem szyby, którą zapaskudził dzisiaj ptak, i zbieram się do wyjścia.
Na dźwięk dzwoneczka każdy nerw w moim ciele staje na baczność. Nie sądziłam, że nieznajomy dzisiaj przyjdzie, i chociaż jeszcze się nie odwróciłam, doskonale wiem, że to on. Natychmiast czuję, jak powietrze gęstnieje, robi się duszno i niebezpiecznie. Emanuje pewnością siebie, zgniatając mnie niczym papierek po batoniku. Prześladuje mnie od pięciu dni, to nie jest przypadek i zapewne nie są to zaloty. Facet działa na czyjeś zlecenie, chce mnie nastraszyć i dlatego wysyła kwiaty przygotowane przeze mnie, z mojej kwiaciarni!
– Dzień dobry – wita się tym cichym, głębokim i mrocznym głosem, a mnie natychmiast zalewa krew.
Ja mu dam, kurwa, dzień dobry!