Kroniki Jakuba Wędrowycza - Andrzej Pilipiuk - ebook + audiobook + książka

Kroniki Jakuba Wędrowycza ebook

Andrzej Pilipiuk

4,5
26,18 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zagadka gumofilców.

Na wojsławickiej komendzie zostały po nim tylko protokół zatrzymania i gumofilce. Choć zarzuty wobec poszukiwanego Jakuba W. mogą szokować, ma on szacowne grono obrońców.

- To filozof oscylujący w stronę menela, dziwaka, geniusza, rycerza i dowcipnisia, Polaka-Który-Potrafi i Polaka, któremu się chce, szlachetny altruista, który za trudy dla świata chce tylko dobrego słowa. I dobrego trunku. Z przewagą mocnego trunku - grzmi Eugeniusz Dębski...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 267

Oceny
4,5 (1179 ocen)
801
253
96
23
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cassio20

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyka! Doskonały lektor!
30
tomaz33

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno tak się nie ubawiłem. Proza świetna, lektor jeszcze lepszy. Polecam.
20
PANdaje

Nie oderwiesz się od lektury

Pilipiuk jak zawsze świetny, ale z lektorem książka zmienia się w arcydzieło
20
azutodragon

Dobrze spędzony czas

Jak zawsze świetna.
20
kat_jamrozik

Nie oderwiesz się od lektury

Spora dawka czarnego, sardonicznego humoru w iście polskim klimacie :)
10

Popularność




Andrzej Pilipiuk

Kroniki Jakuba Wędrowycza

IlustracjeAndrzej Łaski

Lublin 2011

Oblicza Wędrowycza:

1. Kroniki Jakuba Wędrowycza

2. Czarownik Iwanow

3. Weźmisz czarno kure...

4. Zagadka Kuby Rozpruwacza

5. Wieszać każdy może

6. Homo bimbrownikus

* Dobić dziada - Komiks

Pawłowi Siedlarowi i Jarosławowi Grzędowiczowi, bez których zachęty i pomocy Jakub Wędrowycz pozostałby tylko niewykorzystanym pomysłem...

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

Zabójca

Jakub Wędrowycz drgnął nieznacznie, gdy nie wiadomo przez kogo wystrzelona kula urwała mu kawałek ucha i zagłębiła się w ścianie szopy. Brwi staruszka uniosły się lekko do góry. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś go chciał zastrzelić, a zwłaszcza w taki piękny jesienny poranek, ale skoro ktoś właśnie usiłował to zrobić, nie było czasu do stracenia.

W następnym ułamku sekundy leżał już plackiem na ziemi, a jego własny rewolwer, odbezpieczony, tkwił w spracowanej dłoni. Kolejny pocisk zagłębił się w drzwi dobre pół metra od jego głowy. Jakub wydobył z kieszeni okulary i założył je na nos. Chwilę później rozbryznęła się ziemia, zasypując je dużą ilością piasku. Zaklął wściekle i zaczął się czołgać. Wróg, usadowiony nie wiedzieć gdzie, ale w każdym razie dość daleko, umilał mu pełzanie, wystrzeliwując kolejne pociski.

Głucho zabrzęczało trafione wiadro. Rozprysła się szyba w oknie szopy. Zadzwoniła rynna. Egzorcysta doczołgał się do zapasowego wejścia do piwniczki i tam dopiero odetchnął z ulgą. Kimkolwiek był ten, który strzelał, z całą pewnością chciał go zabić. Jakub przeżył już tyle zamachów na swoje życie, że czuł to w kościach. Ściągnął z głowy czapkę i uniósł ją na kawałku kija przez dymnik. Nic się nie stało. Gdy jednak wysunął ją przez drzwi piwniczki, niewidoczny snajper znowu dał o sobie znać. Uderzenie kuli przebiło czapkę i wyrwało staruszkowi drąg z ręki. Sądząc z poszarpanego końca kija, strzelec używał wrednego kalibru i paskudnie rozpryskowych pocisków. Jakub poskrobał się lufą rewolweru za uchem. Następnie zaryglował drzwi i wydobywszy z kąta butelkę bimbru, pociągnął z lubością solidny łyk.

– Jeśli naprawdę chce mnie zabić, to zaraz tu będzie – wydedukował.

Pół flaszki później usłyszał odgłosy skradania. Ktoś majstrował przy drzwiach wiodących do piwniczki. Jakub czknął, poprawił tkwiący za paskiem majcher i odbezpieczywszy rewolwer, podkradł się do drzwi. Ten po drugiej stronie wsadził w szczelinę ostrze ładnego niemieckiego nożyka długości dobrych trzydziestu centymetrów i usiłował podważyć nim zasuwę. Egzorcysta popatrzył na ostrze i poskrobał się z frasunkiem po głowie. Ten tam na zewnątrz to był lepszy fachowiec. Szkoda tylko, że zezulec.

Jakub zabezpieczył rewolwer i cofnął się w głąb pomieszczenia. Łyknął jeszcze trochę, z dziury w ścianie wyciągnął lekko zardzewiałą pepeszę. Założył nowy talerz naboi, a potem wycelował w drzwi i od niechcenia puścił serię. W drzwiach powstały liczne otwory, a skrobanie nożem ucichło.

Egzorcysta opuścił karabin i pogmerał nieznacznie palcem w uchu. Kanonada ździebko go ogłuszyła. Łyknął sobie jeszcze bimbru i ogłuszenie stopniowo przeszło. Coś ciekło mu za kołnierzyk. Krew. Ta z ucha. Zdezynfekował ranę resztką zawartości butelki, a potem wdrapał się po schodkach i odryglowawszy drzwi, otworzył je z rozmachem. Za drzwiami nie było nikogo. Było to o tyle dziwne, że biorąc pod uwagę ilość kul, które w nie wpakował, za drzwiami mogłaby leżeć połowa wioski. A tu nie było ani jednego zakichanego nieboszczyka. Jakub poskrobał się frasobliwie po głowie. Niespodziewanie przestał się drapać i przyjrzał tkwiącemu za paznokciem paprochowi. Paproch się ruszał. Zidentyfikowawszy go jako wesz, egzorcysta zlazł z powrotem do piwniczki i polał głowę bimbrem z drugiej butelki. Zapiekło. Popatrzył na swój zegarek. Czasomierz stał od kilku lat, ale przyzwyczajenie pozostało.

Strzelanina z całą pewnością była słyszana we wsi i zaraz mógł się spodziewać wizyty smerfów. Podniósł z ziemi nóż i obejrzał go uważnie. Majcher miał pokrytą gumą rękojeść i był ostry jak brzytwa. Jakub bez żenady przywłaszczył go sobie.

– To się przyda – powiedział w przestrzeń.

Wylazł z loszku. Zamachowca nigdzie nie było widać. Nie było też krwi. Ba, na ziemi nie odcisnęły się nawet ślady stóp. Z frasunkiem depnął mocniej nogą. Jego ślad był wyraźny. Niedawno padało. To było dziwne i nawet coś mu przypominało. Poczłapał do domu. Zabrał stamtąd siodło i dosiadłszy swojej klaczy, pojechał do gospody w Wojsławicach. Po drodze rozglądał się uważnie, ale nie wypatrzył nic podejrzanego.

W gospodzie siedziało kilku jego kumpli od kieliszka i takich ogólnych. Było też paru, z którymi nie pił. Jakub wziął kufel piwa i przysiadł się do stołu. Akurat mówił niejaki Witkowski:

– No i ta skatina włazi mi z wiatrówką do kurnika i bach, bach w moje kury! No to ja za orczyk, job jewo w łeb, aż się nogami nakrył.

– Fajo fajn – powiedział Semen, którego też tu dzisiaj przyniosło. – A słyszeliście już o tym nowym piwie? „Perła Mocna” się nazywa.

– Ja tam wolę wino – odparł Miszczuk, miejscowy rzeźbiarz. – Wino to napój artystów.

– A mnie dzisiaj rano chcieli zabić – wtrącił Jakub niewinnie.

– A ja wam mówię, że wino jest niczego sobie, ale trzeba je tak jak denaturat przez skórkę od razowca, to wtedy jest mniej szkodliwe. Bo jak czasem zajedzie siarą, to aż... – nauczyciel, wylany parę lat temu z pracy w szkole, wtrącił swoje dwa grosze.

– Denaturat to oślepi z wolna – powiedział Bardak, który sam ledwo co widział. – Ale spirytus salicylowowy, jak się przepuści przez destylarkę, to nawet salicyl traci. Zostają takie białe kryształki. Cienkie i długie.

– To co się pije? – zaciekawił się Semen.

– No jak to? Kryształki zostają z jednej strony, a esencja z drugiej.

– Prawie mnie zastrzelili – powiedział Jakub.

– A to łobuzy? – zdziwił się Tomasz. – Na pohybel.

Kilka szklanek uniosło się ku sufitowi i zaraz opadło w stronę gardeł. Wielkie mecyje, że ktoś chciał sprzątnąć Jakuba. Ciągle coś mu się przytrafiało. A to gliny go ganiali, a to Ruscy z KGB porywali do Moskwy. Miał szerokie znajomości.

– A ja wam mówię, że ajent dostał skrzynkę „Perły Mocnej” i schował na zaplecze dla swoich kumpli.

– Schował znaczy się? Uch! Dawno już chyba nikt nie podpalił mu stodoły... – obudził się drzemiący w kącie Marek z Tróścianki.

– Co dla kumpli?! – wściekł się ajent zza baru. – Trza było powiedzieć, że chcecie spróbować!

– Ja! – wydarło się kilka gardeł.

Ustawili butelki rządkiem na stoliku. Po jednej dla każdego.

– Jaki toast? – zapytał Jakub.

W tym momencie przez okno wpadła kula i roztrzaskała cały rządek flaszek.

– Kurwa! Co jest? – wściekł się Bardak. – Jakub, to ciebie rano chcieli zabić? Co?

– No tak. Może nie zabić, może tak tylko dla postrachu.

– Że ciebie chcą zabić, to my tracimy tyle piwa! Won mi stąd, niech cię zabiją przed sklepem.

– Uch ty, zaraz ci mordę skuję, że cię rodzona chudoba nie pozna.

– Ty do mnie?

Krzesła i butelki zawirowały w powietrzu. Pospadały lampy. W oknach powstały dziury.

– Mam jeszcze jedną skrzynkę! – darł się ajent, ale nikt go nie słuchał.

Kłąb splecionych ciał, na którego dnie znajdowali się Jakub i Bardak, przetaczał się po pomieszczeniu, łamiąc stoliki i krzesła. Kolejna kula wpadła przez drzwi i roztrzaskała pięciolitrową butlę stolicznej, która królowała nad barem. Walczący przerwali na chwilę.

– No nie – powiedział Bardak. – Pobijemy się później. Najpierw trzeba sprawdzić, kto to. Macie broń?

Mieli wszyscy. Potłuczone butelki, łańcuchy od krów, siekiery, noże. Uzbrojona po zęby gromada wysypała się przed gospodę. Dziesięć par ponurych oczu potoczyło ołowianym spojrzeniem najpierw w prawo, potem w lewo. Na ulicy panował spokój. Kimkolwiek był tajemniczy strzelec, zniknął bez śladu.

– Tam jest! – krzyknął Semen, pokazując jakiegoś typka w szarym garniturze, który znikał w perspektywie ulicy.

Typek niósł futerał na skrzypce, a ostatecznie od czasu do czasu oglądało się różne filmidła. Dziesięć gardeł zawyło ponuro i wataha puściła się w ślad za nim. Człowiek w garniturze odwrócił się lekko zdziwiony i na moment zamarł z przerażenia. A potem rzucił się do ucieczki. Pobiegł prosto, przeciął główny trakt miasta i wypadł na placyk koło zrujnowanej synagogi. Tam się obejrzał. Dzika banda zawyła ponownie. Nieznajomy znowu rzucił się do ucieczki. Za synagogą stało kilka zrujnowanych pożydowskich chałup. I właśnie do jednej z nich wbiegł. Zaryglował nawet za sobą drzwi.

Kumple Jakuba wybili wszystkie okna i wdarli się do środka. Nieznajomy ze zdumiewającą, biorąc pod uwagę jego mizerną postać, energią wdrapał się tymczasem na strych i wciągnął za sobą drabinę.

– No i co dalej? – zdenerwował się Jakub.

– Wykurzymy drania! – zawył któryś, podpalając zapalniczką tapetę.

– Ja bym raczej podszedł po gliny – powiedział egzorcysta, ale nikt go nie słuchał. Paliły się już podłoga i ściany, a uwięziony na strychu wzywał rozpaczliwie pomocy. Podpalacze opuścili lokal dopiero w chwili, gdy zatliły się na nich ubrania. Przed chałupą stały już oba wojsławickie radiowozy, a wóz straży pożarnej właśnie przeciskał się od strony łąk, pomiędzy drzewami. Odrobinę uwędzony snajper, który zlazł po dachu, właśnie wylewał swoje żale.

– Ja to pół biedy, choć mało nie zaczadziałem. Ale moje skrzypce... – Otworzył futerał. – Tak wysoka temperatura mogła je zniszczyć... O, tam są ci bandyci!

Podpalacze rzucili się do ucieczki. Gliniarze nawet za nimi nie pobiegli. Ostatecznie musieli pomóc przy gaszeniu i spisać protokół. Wataha tubylców zatrzymała się dopiero na Zamczysku.

– Cholera, to nie był ten – stwierdził Jakub. – Czy ktoś ma jeszcze jakieś pomysły?

W tej chwili nadleciała kolejna kula. Otarła się o kawał muru pozostałego z ruin stajni dworskiej i zagłębiła w nodze Tomasza. Tomasz zawył.

– Cholera! Jakub, może ty sobie już idź, bo jeszcze nas skasuje przez pomyłkę zamiast ciebie! – zdenerwował się Bardak.

– A pewnie, że pójdę. Nie potraficie mi pomóc, to się obejdę.

Ruszył w stronę miasteczka. Tylko Semen poszedł za nim. Reszta została. Trzeba było przecież opatrzyć rannego. Postrzał został zdezynfekowany sporą ilością spirytusu. To znaczy na ranę poszło w sumie niewiele, ale przecież wiadomo, że każda kula zostawia także w ciele trochę różnego brudu i dlatego niezbędne jest odkażenie wewnętrzne.

– Nu i co teraz, ha? – zapytał Semen.

– E, wracam do chałupy. Nie wyszła nam dzisiaj balanga.

– Może pojadę z tobą?

– Sam sobie poradzę.

Po drodze zaopatrzył się w jeszcze jedną butelkę wódki, dzięki czemu nie poczuł zmęczenia, a nawet jeśli się zmachał, włażąc na swoją górę, to i tak tego później nie pamiętał. Dotarłszy, uwalił się w barłogu i zapadł w sen. A koń sam wrócił do domu.

Obudził się dość wcześnie rano. Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych, bowiem jakiś łobuz, wykorzystując jego mocny sen, związał go starannie. Łobuz siedział sobie na stole i ostrzył długi nóż o kawałek skórzanego pasa. Wyglądał dość dziwnie. Ubrany był całkiem na czarno. Włosy i oczy także miał czarne. Twarz pociągłą, z mocno wystającymi kośćmi policzkowymi. W oczach płonęły mu dziwne iskierki. Gdy ostrzył nóż, jego język nieznacznie oblizywał wąskie wargi.

– Rozwiąż mnie – zażądał egzorcysta.

– No co ty? – zdziwił się siedzący.

Mętne spojrzenie Jakuba omiotło całe pomieszczenie i zatrzymało się na stojącym koło drzwi snajperskim karabinie.

– Znaczy to ty do mnie strzelałeś? – zainteresował się.

– Aha.

– Kto cię wynajął?

– Widzisz, Wędrowycz, jestem zawodowym zabójcą egzorcystów. I co ty na to?

Jakub przeżył wiele niebezpieczeństw i spotkał wielu szaleńców na swojej drodze, ale z takim przypadkiem jeszcze się nie zetknął.

– Chyba dzisiaj nie lałeś – wyraził swoje zdumienie.

Zabójca egzorcystów sprawdził na swojej ręce, czy nóż jest wystarczająco ostry. Wyglądało na to, że jest, bo włoski posypały się na ziemię.

– No to wybieraj sobie, egzorcysto, sposób, w jaki umrzesz.

Jakub miał ochotę poskrobać się po głowie, ale jego ręce były związane.

– Może ze starości? – zaproponował żałośnie.

– Już jesteś stary, więc to na jedno wyjdzie. Wymyśl coś innego.

Jakub myślał przez chwilę.

– Ciapuś! – wrzasnął wreszcie. – Gdzie jesteś, zdechlaku?

– Przecież nie masz psa – zdziwił się morderca.

Dwumetrowy pyton wystrzelił spod łóżka i owinął mu się wokół nóg.

– Co to jest? – zawył.

– Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś, uduś pana.

Pyton najwyraźniej i bez tej zachęty miał ochotę to zrobić. Nawijał się coraz wyżej i wyżej. Morderca wyciągnął z kabury pistolet i zastrzelił węża.

– Cholera – powiedział Jakub w zadumie.

– Zdziwiony? – zapytał zabójca.

– Trochę.

– Twój wybór?

– Sam wymyśl.

– Dobra. Wstrzyknę ci taki środek, który paraliżuje na trzy dni. Pochowają cię żywcem.

Egzorcysta próbował się wyrwać, ale nie zdołał uwolnić się z więzów. Niebawem stracił przytomność.

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Jakubowi było duszno, ciasno i w dodatku ciemno. Obmacał rękami kieszenie. Miał na sobie białogwardyjski mundur, zapewne z zapasów Semena. W górnej kieszeni znalazł zapalniczkę i paczkę papierosów. Zapalił płomień. Przeczucie go nie myliło. Znajdował się w trumnie. W dodatku założyli mu za ciasne buty. Spróbował pchnąć wieko rękami.

Zgodnie z jego przewidywaniami nie drgnęło nawet. Wyciągnął stopy z butów i kopnął kilkakrotnie w tylną ściankę. Ta również nawet nie drgnęła. W zadumie zaczął obmacywać rękami ściany swojego więzienia. W bok uwierał go jakiś znajomy kształt. Butelka. Któryś z kumpli włożył mu wódkę do trumny. Jakub odkorkował i z lubością pociągnął kilka łyków. Okowita poprawiła mu nastrój. Ostatecznie bywał w gorszych opałach. Rozbił butelkę o burtę trumny i sporządziwszy z długiego szklanego wióra coś w rodzaju rylca, zaczął nim ze zdwojoną energią drapać w wieko.

Kumple Jakuba zebrali się w gospodzie. Wiadomo, po tak wybitnym człowieku należy wyprawić stypę. Ajent dostarczył piwo. „Perłę Mocną” z browaru w Lublinie. Pili. Wspominali. Nie zwracali praktycznie uwagi na siedzącego w kącie dziwnego, chudego typka ubranego na czarno. Było już dobrze po dwudziestej i wszyscy byli zdrowo podchmieleni, gdy otworzyły się drzwi. Zaskrzypiały złowrogo, więc wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę. Następnie parę osób zemdlało.

Pochowany tego dnia rankiem egzorcysta wszedł jak gdyby nigdy nic do gospody i przepchnął się do baru.

– Jedną „Perłę” – zadysponował.

Ajent nic nie odpowiedział. Leżał za ladą nieprzytomny. Większość gości opuszczała właśnie lokal, skacząc przez okna.

– Co jest? – wściekł się. – Ducha zobaczyliście czy co?

– Nie – wykrztusił z siebie Tomasz. – Nic nie widzimy, prawda, chłopaki?

Chłopaków już nie było. Tylko Semen został w kącie nad kuflem piwa.

– Mówiłem im, żeby zaczekali trzy dni – powiedział w zadumie. – A tak na marginesie, to mogłeś zmyć z siebie warstwę gleby, zanim przyszedłeś między ludzi. Niektórzy mają słabe serca. I łachy trzeba było zmienić.

Paru takich, którzy ocknęli się z omdlenia, pełzło właśnie w stronę wyjścia.

– Cholera, co za ciemnota – zdziwił się Jakub.

– Ty chyba jesteś temu winien.

– Ja?

– A kto polował na duchy przez te wszystkie lata?

– No dobra. Jestem winien.

Sięgnął za ladę i wyjąwszy sobie ze skrzynki butelkę, odkorkował ją o kant stołu, po czym wlał zawartość do gardła. Gdy piwo spłynęło do żołądka, rozejrzał się wokoło i spostrzegł zabójcę egzorcystów siedzącego spokojnie w kącie. Wyglądał na lekko zaskoczonego.

Jakub trzasnął butelką o kant baru i uzbrojony w śmiercionośne narzędzie zbliżył się wolnym krokiem do nieznajomego.

– Zdziwiony?

Wróg wypił resztkę z dna kufla, po czym niespodziewanie skoczył. W jego dłoniach błysnęły jakieś ostrza czy pazury. Egzorcysta wsadził mu butelkę w twarz, ale to nie zatrzymało drania. Semen wyrwał zza pasa siekierę i zaszedł ich od tyłu. Siekiera błysnęła w powietrzu, obuch uderzył zabójcę w potylicę. Semen znany był z tego, że potrafi uśmiercić jednym takim uderzeniem tucznika. Wróg padł na podłogę.

– Kto to, do cholery, jest? – zapytał Semen.

– Czepił się mnie. Twierdzi, że chce mnie zabić.

Z rozbitej głowy nieznajomego ciekła krew. W słabym świetle jednej żarówki wydawała się zupełnie czarna. Odkorkowali po jeszcze jednej „Perle”.

– To co robimy? – zapytał Semen. – Zaraz będą tu smerfy.

– No to niech mu sprawdzą kieszenie. A jeśli nawet kipnął, to w obronie własnej. Trzeba gościa wyjaśnić...

– Może sami sprawdzimy? Trochę waluty czy broń mogłoby się...

Skierował wzrok na leżącego i umilkł. Ciało zniknęło. Ślady krwi wskazywały na to, że poczołgał się do wyjścia.

– Za nim!

Wybiegli przed gospodę. Było tu zupełnie pusto. Ślady urywały się na schodkach. Obaj kumple klęli długo i głośno. A potem wrócili... do gospody, bo było bliżej. Ajent doszedł właśnie do siebie. Wyczłapał chwiejnym krokiem zza baru i popatrzył smętnie na wywalone okna oraz potłuczone butelki. Zatrzymał się przy plamie czarnej krwi. Wziął jej trochę na palec i powąchał. Potem podniósł wzrok i popatrzył na Jakuba.

– Uch ty! – pokręcił głową. – Znaczy żyjesz?

– Tak. Żyję.

– To zapłacisz, sukinsynu, za straszenie gości i wybite szyby.

Z zaplecza przyniósł szmatę i butelkę rozpuszczalnika.

– I jeszcze zasmarowaliście podłogę smołą. No i czego tak stoicie? Won w diabły, będzie zamknięte do końca tygodnia!

Z książki kucharskiej Jakuba Wędrowycza

Hot Dog

1) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa.

2) Podcinamy gardziołko bagnetem.

3) Krew zbieramy do wiadra, przyda się na kaszankę.

4) Polewamy psa spirytusem i podpalamy dla usunięcia sierści.

5) Patroszymy. Wnętrzności nie wyrzucamy, posłużą nam jako przynęta na następnego.

6) Mięso tniemy na niewielkie kawałki i nadziewamy na szprychy rowerowe.

7) Szaszłyki opiekamy na ognisku.

Serwować na ciepło, w drewnianej lub glinianej misce, z pieczywem i schłodzonym bimbrem.

Ghost Dog

1) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego czarnego samuraja. Należy wybrać takiego z długim mieczem, wówczas mamy od razu rożen...

Na rybki

Południowa część stawu znajdującego się w Wojsławicach, a należącego do straży pożarnej, była tego lata wyjątkowo silnie zarośnięta trzcinami. Pewnego sierpniowego dnia Józef Paczenko, jadąc koło stawu na rowerze, zobaczył wśród nich jakiś dziwny przedmiot. Wzrok miał już mocno przytłumiony i dlatego dopiero po dłuższej chwili domyślił się, co to jest.

– Ach – powiedział sam do siebie, a potem zjechał z szosy i ruszył wąską ścieżką nad wodą z zamiarem obejścia jeziora od drugiej strony.

Jakub Wędrowycz urządził się idealnie. Na wodzie, wśród trzcin, kołysała się dętka od traktora. Wokół niej przywiązano dwanaście butelek piwa „Perła”, które chłodziły się zanurzone w wodzie. Jakub rozwalił się wygodnie w dętce i zwiesił nogi do wody. Gdy chwilami wiatr rozwiewał nieco trzciny, widać było stojący o dwa metry od egzorcysty słupek ozdobiony tablicą:

Łowienie ryb pod karąWzbronione!

Słupek przydał się jak raz, żeby zaczepić o niego cumę. Jakub miał ochotę zerwać wraży napis gwałcący jego swobody, ale słoneczko rozleniwiło go tak, że nie miał siły się ruszyć. Od czasu do czasu wyławiał jedną butelkę i zerwawszy resztkami zębów kapsel, lał w gardło spienioną zawartość. Alkohol mile szumiał mu już w głowie, a palące problemy współczesności zeszły na plan dalszy. W lewej dłoni trzymał kij długości dwu metrów, na którego końcu zaczepiona była żyłka z haczykiem. Na haczyk nadziany był plasterek mocno czosnkowej kiełbasy. Jakub lubił czasami posiedzieć z wędką nad wodą. Jeśli potrzebował trochę ryby, to brał elektrykę albo dynamit, a jeśli nie potrzebował, to siedział i moczył kij. Nikt mu nie przeszkadzał. Gdy Jakub wybierał się na ryby, ludzie starali się omijać staw. Wściekał się, że mu płoszą. A w gniewie to on był nieobliczalny. Józef wszedł na resztki spróchniałej kładki i – stojąc na jej końcu – zawołał kumpla.

– Biorą?

Wędrowycz poruszył lekko jedną nogą i odwrócił się razem z dętką w jego stronę.

– Tak sobie, dzisiaj chyba nie pogoda na ryby. Napijesz się „Perły”? Mam jeszcze chyba ze sześć butelek?

– Nie, dzięki, muszę jakoś zajechać do domu.

– Ja tam się nie przejmuję. Koń sam zawiezie.

Jego kumpel poszukał wzrokiem klaczki Mariki i stwierdził, że weszła w szkodę na pobliskim polu. Wzruszył ramionami.

– Co zrobisz, jak złapiesz złotą rybkę? – zagadnął.

Umysł jego przyjaciela był już nieco zmącony przez zawartość tych butelek, które opróżnione unosiły się wokoło na wodzie.

– Jak złotą, to przetopię.

– Nie, to nie taka. Taką, która spełnia życzenia. Złapiesz, a ona pyta, co chcesz dostać, żebyś ją wypuścił.

– A! To słyszałem musi w bajkach. Ale tu takich nie ma.

– Wiesz, poznałem wczoraj na targu dobry dowcip.

– To opowiedz.

– Jeden Ruski złapał złotą rybkę i ona mówi: „Wypuść mnie, a spełnię każde twoje życzenie”.

– I co chciał?

– Początkowo nic, a potem zapragnął zostać bohaterem Związku Radzieckiego.

– Hy!

– No to ona zaklaskała w płetwy, on patrzy, siedzi w okopie, wokoło trupy sołdatów i jedzie na niego sto szwabskich czołgów. No, wziął karabin i wali do nich, ale nic nie pomogło, bo ona pośmiertnie mu dała.

Jakub wybuchł koszmarnym śmiechem, płosząc stadko kaczek na rzeczce pół kilometra dalej.

– Galantny dowcip. A jeszcze jakieś takie?

– Aha. Tylko chciał zostać królem i zrobiła z niego tego tam francuskiego Ludwika czy Filipa, co to go ścięli na gilotynie.

– Myślałem, że na gilotynie to Napoleona. Nu nic.

– Jak coś złowisz, to wpadnij do mnie. Upieczemy, popijemy, mam świetny ruski koniak.

– A pomyślę.

– No to bywaj.

– Do zobaczenia.

Poszedł sobie. Niebawem nadszedł posterunkowy Birski.

– Co wy tu robicie, obywatelu? – zagadnął.

– Ach, pan posterunkowy. Może piwko?

– Obywatelu Wędrowycz...

– A, tak, tak. Powtarzajcie moje nazwisko, bo jeszcze zapomnicie. Poza tym na służbie nie jesteście panem, tylko obywatelem. Aha, i na służbie nie wolno pić.

– Tu nie wolno pływać.

– A gdzie jest jakaś tablica z zakazem pływania? Zresztą ja nie pływam, tylko unoszę się na falach. Chcesz mnie spałować, to będziesz musiał tu wleźć.

Birski popatrzył na swój czyściutki mundur i zabłocone trzcinowisko dzielące go od Jakuba.

– Za stary jesteś, żeby cię pałować.

– No to aresztuj mnie za zakłócanie porządku, tyle że ja mam osiemdziesiąt lat i zaraz mnie zwolnią, a wszystko, co robię, podlega pod starczą demencję.

– Ty, Jakub, nie zasłaniaj się starczą demencją. Taka jasność umysłu nie zdarza się często nawet u czterdziestolatków.

– Ach. Miło słuchać.

– Co chcesz złowić?

– A, złotą rybkę.

Birski roześmiał się.

– Znam świetny dowcip.

– O złotej rybce?

– Aha. Jeden Ruski złapał złotą rybkę i poprosiła, żeby ją wypuścił, to spełni jego życzenie. To on powiedział, że chce zostać księciem. W oczach mu zmętniało i zobaczył, że leży na jedwabnej pościeli. A potem weszła księżna i powiedziała: „Ferdynandzie, zbudź się, jedziemy do Sarajewa”.

– A, to zrobiła go tym od wybuchu pierwszej światowej. Hy, hy, hy!

– Nu nic. Muszę lecieć. Ktoś właśnie popełnia przestępstwo.

– Kto taki? – zaciekawił się Jakub.

– Och, to takie powiedzenie z jednego filmu.

Poszedł sobie. Na polu spostrzegł klacz Jakuba buszującą w zbożu. Wszedł w pszenicę po pas i ruszył w jej stronę. Na jego widok odwróciła się tyłem i uniosła kopyto. Takie przyjacielskie ostrzeżenie. Wolał się ulotnić.

Jakub odkorkował kolejną butelkę. W głowie nieźle mu już szumiało, a nadgarstki trochę napuchły. A potem wyciągnął wędkę z wody i zobaczył na haczyku złotą rybkę.

– O karwia! – wymamrotał.

Odczepił ja zręcznie i wsadził do słoika z wodą.

– Nu nic, zje się. Dobrze, że nic nie mówi – powiedział sam do siebie.

– Jakubie... – odezwała się rybka ze słoika.

Wzdrygnął się. Na szczęście przypomniał sobie, że czasami, gdy był pijany, to słyszał, jak zwierzęta rozmawiają ze sobą.

– Może to tylko delirium – pocieszył się.

– To nie jest delirium – zaprotestowała rybka.

– Zaraz się obudzę...

– Nie obudzisz się.

Wyciągnął zza pazuchy flaszkę ze spirytusem i pociągnął dwa lub trzy łyki.

– Słuchaj, ubijemy interes – powiedziała rybka. – Ty mnie wypuścisz, a ja spełnię twoje życzenie.

– Jeszcze czego – wściekł się. – Już ja was znam, rybki. Żadnych życzeń, tylko patelnia.

Dopił spirytus, ale wcale mu się od tego nie polepszyło.

– Popatrzcie na tego idiotę – powiedziała mama kaczka do swoich dzieci. – To miejscowy kłusownik Jakub Wędrowycz. Uważajcie na niego.

Potrząsnął głową. Nadgarstki mu pulsowały.

– Jasna cholera, zalałem się w trupa właśnie wtedy, kiedy mózg jest mi niezbędnie potrzebny do myślenia – zdenerwował się.

Brodząc po pas w błocie, wypełzł ze słoikiem w ręce na brzeg. Dopiero na twardym lądzie zrozumiał, jak bardzo jest pijany. Postawił słoik na ziemi, przycisnął go cegłą, żeby rybka nie wyskoczyła, i poszedł po konia. Marika odsunęła się na jego widok.

– Najpierw się umyj, a potem właź na czyste zwierzę – powiedziała.

Nie mógł nie przyznać jej racji. Wrócił do jeziora i zdjął spodnie. Wrzucił je do wody, żeby się wypłukały, a sam, świecąc gołym zadkiem, wrócił po konia. Tymczasem na brzegu jeziora pojawił się miejscowy plugawy (to znaczy plugawszy od Jakuba) degenerat Marcin Bardak. Jakub biegał za klaczą, toteż go nie zauważył. Wreszcie udało mu się jej dosiąść. Kozacka krew zaważyła i mimo że był zupełnie pijany, zdołał nad nią zapanować. Myślał już tylko o jednym. Uciec, uciec jak najdalej od śmiercionośnej rybki.

– Do Józefa – rzucił polecenie, po czym zaczął odlatywać.

Doszedł do siebie, gdy stał na podwórzu kumpla. Klacz Józefa, Gniada, wyjrzała ze stajni.

– Znowu się ululał? – zapytała Marikę.

– W trupa. Cholera, kiedyś go zrzucę prosto pod pekaes, tyle tylko, że mogę trafić na gorszego właściciela niż on.

– To jest pewne ryzyko.

W drzwiach chałupy stanął Józef. Zagdakał coś jak kura. Jakub padł mu w objęcia z pijackim szlochem.

– Ratuj, stary, złowiłem złotą rybkę!

Józef uratował go, przenocował w stodole i dał mu nawet stare portki dla przykrycia nagości. Rano Jakub wskoczył na konia i uciekł do domu. Podobno zabarykadował się i przez miesiąc nie zbliżał do żadnej wody. Ale czego to ludziska nie gadają.

Posterunkowy Birski stał na podwórzu plugawej siedziby plemienia Bardaków. Nowiutki mercedes na zachodnich numerach swoją nieskazitelną czystością wyraźnie psuł estetykę podwórka, na którą składały się zaniedbane budynki, snujące się wokoło szare od brudu kury oraz jeziorko szaroczarnej gnojówki.

– A więc pytam po raz ostatni, gdzie są papiery tego wozu? – posterunkowy tracił resztki cierpliwości.

– Nie ma – wymamrotał Bardak, patrząc w ziemię. – A może zresztą są w środku.

– Tak. A kluczyki, też ich nie ma? Skąd ten wóz. Pytam po raz ostatni.

– No, złota rybka...

Dzieciaki i reszta plemienia Bardaków wycofali się do szop i domu.

– Ja ci pokażę złotą rybkę, cholerny złodzieju!!! – wydarł się Birski, a potem zaczął walić pałą, aż drzazgi leciały.

Horroskop na rok bieżący

według Jakuba Wędrowycza

Baran

Głową muru nie przebijesz, do tego potrzebny ci będzie kilof lub dynamit. Możesz liczyć na przychylność fortuny, na sukcesy powinieneś jednak zapracować. Jeśli jesteś podwładnym, musisz wykazać się w pracy oślim uporem i lisią chytrością, wykończ konkurencję, a wtedy kto wie, może sam zostaniesz szefem? Jeśli zaś piastujesz kierownicze stanowisko, może uda ci się wreszcie pójść w dyrektory? Poprzedniego kierownika zakop głęboko, będą go szukać.

Byk

Wrogów bierz na rogi i wdeptuj ich truchła w piasek areny. Zapach świeżej krwi postawi cię na nogi. Nie masz wrogów? Zajmij się przyjaciółmi, którzy z czasem mogą stać się wrogami. Pamiętaj, że kumplom można wybaczyć, ale na wszelki wypadek nie zaszkodzi ich zlikwidować. Jeśli nie masz przyjaciół, zgłoś się do psychiatryka albo załóż zakazaną sektę religijną. Układ planet wskazuje, że będziesz znakomitym psychopatycznym guru, a twoja wspólnota zajmie wysokie miejsce z rankingach UOP-u.

Bliźnięta

Twoja romantyczna natura będzie potrzebowała ucieczki od szarej codzienności. Może w Legii Cudzoziemskiej odnajdziesz sens życia? Czyż może być coś przyjemniejszego niż uganianie się z karabinem po pustyni... A może lepiej spędzić ten czas u dziadków na wsi, uganiając się za wiejskimi dziewuchami i pociągając mętny kartoflany bimber z butelki po mineralnej? Najpiękniejsze zachody, a nawet zaćmienia słońca (jak na Titanicu) zobaczysz z dachu stodoły, miłość znajdziesz pod dachem, na sianie, tylko uważaj i nie nadziej się na widły.

Rak

Na horyzoncie wielka miłość. Tylko jak ją usidlić? Doświadczenie uczy, że najlepszy jest lubczyk. Jeśli ta pożyteczna roślinka jeszcze nie rośnie w twoim ogródku, może pora ją zasadzić? Ostatecznie użyj suszonego, też powinien zadziałać. Sprawy finansowe ułożą się jakoś przed znalezieniem miłości i gwałtownie pogorszą zaraz potem. Obsyp ukochaną wyszukanymi podarkami, może poczuje przypływ miłości właśnie do ciebie? Staraj się uchodzić za osobę majętną, twoja przyszła teściowa będzie ci wówczas przychylna.

Lew

W nadchodzącym roku masz szansę stać się poważnym biznesmenem. Kapitał zgromadzisz, szmuglując różne rzeczy z Ukrainy, uważaj jednak na rudego, zezowatego celnika. Na pozostałych celników i kumpli po fachu też uważaj. Unikaj kontaktu z Ruskimi posiadającymi bogaty garnitur złotych zębów i niemarynarskie tatuaże na owłosionych łapach. Kupując złoto, sprawdzaj, czy jest ze złota, kupując spirytus, zbadaj, czy jest etylowy, kupując diamenty, sprawdź, czy chociaż zarysowują szkło. Na wszelki wypadek każ sobie założyć mikroprocesor, wówczas można cię będzie namierzyć z satelity i po chrześcijańsku pogrzebać.

Panna

Nieżyczliwi sąsiedzi będą znowu ryć pod tobą dołki. Znasz ich dobrze, to masoni, Marsjanie albo przedstawiciele mniejszości religijnych. W zaufaniu powiem ci, że ten w okularach to szalony profesor. Pamiętasz te dziwne dźwięki nocą? Buduje w piwnicy bombę atomową. Popatrz tylko na jego twarz. Nienawidzi nas wszystkich. Sądzę, że należy uprzedzić te niecne zamiary. Kup na wszelki wypadek niezarejestrowaną broń palną albo kilka granatów. A może warto puścić z dymem jego plugawą siedzibę? Pospiesz się przed wiosenną podwyżką cen benzyny! Pod koniec roku, jeśli będziesz postępować rozważnie i śmiało, pozbędziesz się oszczerców i kapusiów ze swojego otoczenia. Może nawet na ćwierć wieku?

Waga

Produkcja w domowym zaciszu smacznej i niedrogiej gorzałki może przynieść niewielkie, ale pewne zyski. W tym roku obrodzą jęczmień, kartofle i buraki. Cukier nie powinien znacząco podrożeć. Uważaj podczas drugiej destylacji. Układ planet sugeruje niebezpieczeństwo wybuchu aparatury. Sąsiadów, którzy dotąd pisali na ciebie donosy, najlepiej umiejętnie zaszantażuj. Gdyby powinęła ci się noga, pamiętaj, że adwokaci to słudzy diabła, a przed sądem najlepiej bronić się samemu. Jednak, biorąc pod uwagę nikłe nakłady na policję, wylądowanie w pudle raczej ci nie grozi.

Skorpion

Przed tobą perspektywa dalekich podróży. Może transsyberyjską do Władywostku? Albo tratwą przez Atlantyk? A może do cioci na prowincję? Po drodze uważaj na piratów, ludzi w dresach, Indian oraz inne nacje żyjące z obrabiania podróżnych. Na złodziei najlepiej działa granat umieszczony w walizce: urywa łapy razem z głową. Mogą cię spotkać nieprzyjemności ze strony rudego kanara, ale nie po to przed ruszeniem w drogę wykopałeś w ogródku karabin po dziadku, by byle chłystek mógł cię bezkarnie znieważać.

Strzelec

Przed tobą rok wielkiej szansy. Pomyślny układ planet wróży ci wielką karierę zawodową. Nie zaniedbaj nauki rosyjskiego, przyda się w drugiej połowie roku. Twoje kwalifikacje mogą docenić nawet profesjonaliści z białoruskiego KGB oraz przyjaciele z dalekiej Czeczenii. Będąc na Kaukazie, spróbuj koniecznie wódki z morwy. Uważaj na zdrowie, nadmiar ołowiu w organizmie może przysporzyć ci problemów. Śrut z nerek najlepiej wypłuczesz piwem „Perła”. Zgubiona blaszka identyfikacyjna przyniesie kłopoty, może nawet w postaci międzynarodowych listów gończych?

Koziorożec

Zarabiasz zbyt dużo? Interesy idą ci jak po maśle? Urząd Skarbowy o tobie zapomniał? Otaczają cię zawistnicy? W nadchodzącym roku wszystko zależało będzie od twojej pomysłowości. Nowe, interesujące przepisy zawierały będą ciekawe luki prawne. Łyknij więc szklankę samogonu, zagryź pasztetem z kota, a potem bierz się do roboty. Już pod koniec roku liczba osób zazdroszczących ci poziomu życia powinna się podwoić. Pieniądze najkorzystniej ulokujesz w szklanym słoiku zakopanym pod krzakiem głogu albo zamurowanym w piecu.

Wodnik

Nerwy będą ci trochę dokuczać. Zamiast łykać tabletki, może po prostu zlikwiduj przyczynę swojego niepokoju. Czujesz się niedowartościowany? Pomyśl, ilu wokół siebie zgromadziłeś krytykantów. Nauczyciele nie dostrzegają twojego geniuszu... Chyba nadeszła pora, by przerzedzić ich szeregi. Czyż może być piękniejszy widok niż szkoła zmieniająca się w niezidentyfikowany obiekt latający? Uważaj z dynamitem, wynajmij do tego kuzynów zza Buga. Tylko nie zapomnij im zapłacić. Najlepiej po robocie.

Ryby

Rok wielkich wyzwań i pracy ponad siły. Jednak już w pierwszej jego połowie zauważysz pozytywne zmiany na niebie i ziemi. Jeśli nazywasz się Andrzej Pilipiuk, masz przed sobą unikalną szansę zostania sławnym literatem. Jeśli nazywasz się inaczej, twoje szanse są mniejsze, ale sam sobie jesteś winien.

Głowica

Przypadki chodzą po ludziach. Zwłaszcza jeśli jest się wysłannikiem mafii, można wieść życie ciekawe i pełne przygód. Tyle tylko, że zazwyczaj niezbyt długie. Co gorsza, ciało rzadko jest wydawane rodzinie. Najczęściej znika w odmętach rzeki z kulą betonu zamiast skarpetek i ciężko je później wyłowić.