Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Silna niezależna bohaterka i on - Cashton, który zlecił porwanie córki wroga. Jednak plany nie poszły po jego myśli i jedna wielka pomyłka sprawiła, że porwał inną dziewczynę. Jak wiele będzie go kosztować obietnica zadośćuczynienia, którą złożył pięknej Blace?
Czy jego pomyłka doprowadzi do wojny?
Aranżowane małżeństwo
Mafia
Porwania
Obsesje… krwawe obsesje.
"Nie zapomnisz tej histoii!" - Agata Mania
"Od pierwszych stron spodobała mi się silna bohaterka i jej cięty język. Jeden z nielicznych romansów mafijnych, w którym to właśnie KOBIETA dominuje!" - Charlotte Mils
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krwawa Pomyłka
Seria: Krew Mafii
Tom: 1
Paula Ciulak
© Paula Ciulak, 2023
© Wydawnictwo Spark, 2023
Redakcja: Anna Adamczyk
Redaktor prowadzący: Marcin Bławat
Projekt okładki: Charlotte Mils
Zdjęcie na okładce: Shutterstock/ LightField Studios
Wszelkie prawa zastrzeżone.
ISBN: 978-83-67200-26-4
Dla taty, żebyś był ze mnie dumny.
Playlista
Piękna i Bestia – Zarzycki ft. Jeden
What Other People Say – Demi Lovato ft. Sam Fischer
Stay Numb and Carry On – Madison Beer
Vicio – Selena Gomez
Suerte – Mechi Lambre
De Ti – Maia Reficco
Bez Ciebie – Dawid Kwiatkowski
Silence – Marshmello ft. Khalid
Król bólu – Lazy The Loser
Dobrze, że krwawiące ludzkie serce to tylko metafora, bo inaczej nasza planeta ociekałaby czerwienią
– Beatrice Sparks
Prolog
Cashton
– Szefie, mamy ją – oznajmił jeden z moich ludzi.
Dobre wykonanie powierzonego im przeze mnie zadania to było dokładnie to, co chciałem teraz usłyszeć. Uwielbiałem, gdy wszystko szło po mojej myśli, a ja, krok po kroku, czy trup po trupie, wspinałem się coraz wyżej. To właśnie odznaczało sukces, a w tym świecie można było albo zdobywać więcej, albo spadać niżej, co w moim przypadku nigdy nie wchodziło w grę. Dlatego aż zacierałem ręce na myśl o kolejnym planie, który miał mi przynieść wiele zysków.
– Świetnie, gdzie jest?
Jako szef mafii musiałem trzymać wszystko w ryzach, rządzić twardą ręką, nie dawać się podejść. Właśnie z powodu dzierżącej władzy byłem bezwzględny, twardy i sprytny, bo takim chcieli widzieć mnie moi ludzie, takim nie chcieli widzieć mnie wrogowie i tego wymagał ode mnie ten świat. Wszystko, aby przetrwać i zostać na szczycie.
– W piwnicy.
Skinąłem głową i poszedłem za moimi ludźmi na dół. W głowie obmyśliłem już cały plan, co zrobię z porwaną dziewczyną, a dokładniej – czego zażądam od jej rodziny w zamian za nią. Fakt, było to brutalne i nielegalne, ale przecież te dwa słowa w zasadzie definiowały mafię. Ten świat nie trzymał się sztywnych reguł moralności. Czasem po prostu trzeba było postępować brutalne i niemoralnie. Musiałem strzelać pierwszy, aby ktoś nie zrobił tego za mnie. Musiałem atakować wrogów, zanim im w ogóle przyszło na myśl, by zaatakować mnie. Taki funkcjonował ten świat. Takie było życie. Każdy naginał zasady dla własnego zysku, z tym że ja nigdy się nie myliłem i zawsze wygrywałem. I właśnie dlatego tym razem zleciłem moim ludziom porwanie siostry wroga. Promise Lopez. Ładna, niewinna dziewczyna z szanowanej, wrogiej rodziny była doskonałym środkiem do celu. Dzięki niej będę mógł rozmówić się z nimi i zyskać to, czego chciałem, czyli przewagę.
Wszystko miałem już dokładnie obmyślone i czułem satysfakcję na myśl o kolejnym sukcesie, więc jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy wszedłem do środka piwnicy – która robiła za salę tortur, a teraz także porwań – i zmarłem. To nie mogła być prawda. Nie, nie, nie. Kurwa. Jak mogłem mieć takiego pecha? Zawsze dawałem z siebie wszystko, a teraz…
A teraz moi nieudolni ludzie wszystko spieprzyli. Kurwa mać. Mówią, że jak chce się zrobić coś dobrze, trzeba zrobić to samemu, ale nie da się osobiście wykonywać każdej roboty. Przecież po coś, do cholery, mam tych ludzi. Ludzi, którzy zaraz będę gryźć piach…
– Co to, kurwa, ma być?!
Mój wściekły głos odbił się głuchym echem od pustych ścian. Widok, który miałem przed sobą, wnikał we mnie niczym trucizna, która sączyła się powoli wewnątrz mojego ciała. Wiedziałem, że zatrzyma ją jedynie rozlew krwi.
– Dziewczyna.
– Czy ona wygląda wam na Promise Lopez?
Resztkami spokoju powstrzymywałem się, aby nie powybijać ich wszystkich od razu, zanim nie załatwię priorytetów.
Ci głupcy jedynie wzruszyli ramionami w odpowiedzi na moje pytanie, patrząc po sobie, jakby nie rozumieli, o co tyle szumu. Trójka wyszklonych ludzi, a jednak żaden z nich się nie zorientował. Ani wtedy, ani teraz. Patrzyli na mnie jak totalni debile, którymi oczywiście byli, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, jaki potwory błąd popełnili. Nie, to nie był pierwszy lepszy błąd, to była wprost krwawa pomyłka. Miałem ochotę ich rozszarpać na strzępy, rozsadzić ich głowy, a potem wskrzesić i zabić raz jeszcze. Kurwa.
– Ma brązowe włosy, zielone oczy, szczupła, była tam, gdzie miała być.
Co za półgłówki… Chyba poza testami lojalności, sprawności, strzelania czy wytrzymałości zarówno fizycznej, jak i psychicznej zacznę robić także testy na iloraz inteligencji i intepretować ich wyniki, zanim rozpatrzę przyjęcie kogoś w moje szeregi.
– To jest, Blace Arya Gent, kurwa, jej przyjaciółka. – Coraz bardziej traciłem cierpliwość, musząc wyjaśniać im takie rzeczy. Byłem, do cholery, szefem mafii, a nie opiekunką. Moi ludzie mieli być skuteczni, a nie bezużyteczni. –¬ Wiesz kim, do cholery, jest jej ojciec?! Wiesz kim ona jest?!
Podszedłem do dziewczyny, zdarłem chustkę z jej ust i odwiązałem jej ręce i nogi. Miałem przerąbane. Jak cholera. Zawsze uważałem, aby nie popełnić błędu, a te niedojdy wpakowały mnie w wojnę. Cholernie krwawą wojnę. Choć lubiłem przelewać krew, to nie chciałem tracić własnej, a do tego z pewnością dojdzie, gdy jej ojciec dowie się, co zrobili moi ludzie… Nie bałem się go, jednak byłem racjonalistą, który umiał mierzyć siły na zamiary. Potęga rodziny Gent przypominała moją, więc gdyby doszło do naszego starcia, przelałoby się wiele krwi i padło wiele ofiar. Zbyt wiele mógłbym stracić.
– Wreszcie – odezwała się dziewczyna, rozciągając się i rozprostowując nogi, które chwilę wcześniej miała przywiązane do krzesła. – Już zaczynałam myśleć, że wszyscy tutaj są ślepi. Ten. – Wskazała głową na Krisa. – Coś mu świtało, że wyglądam trochę inaczej, ale nic więcej. Jak wrócę do domu, chyba zrobię sobie sesję zdjęciową, żeby moja twarz pojawiła się na wszystkich bilbordach w mieście albo nawet w kraju, bo czuję się niedopieszczona.
– Niedopieszczona… – powtórzyłem.
Jej paplanina całkowicie wybiła mnie z rytmu, a nawet uciszyła moją wściekłość i chęć zabicia nieudolnych pracowników. Teraz byłem przede wszystkim zaskoczony i ciekawy.
– Nie mów tylko, że możesz się tym zająć, bo nie sypiam z porywaczami. Choć w sumie nigdy dotąd nikt mnie nie porwał, więc może nie jest to przesądzone… – odparła, a jej wzrok spoczął na mojej osobie. Nie bała się. Jak to możliwe, że się mnie, kurwa, nie bała, skoro była sama w piwnicy mojego domu, po tym, jak moi ludzie ją porwali? Czyżby i ona nie wiedziała, z kim miała do czynienia?
Jej głos przypominał słodką melodię, podobnie jak cały wygląd. Długie, kasztanowe włosy, wpadające w złoty kolor, zielone niczym szmaragdy oczy, pełne rubinowe usta, kobiece kształty… Zdecydowanie było na czym zawiesić wzrok. Była piękna, a do tego biła z niej niezachwiana pewność siebie. Właśnie to najbardziej mnie zastanawiało, nie wyglądała na przerażoną, tak jak byłaby każda na jej miejscu. Ale nie ona. Wydawała się spokojna i rozbawiona i to kazało mi myśleć, że szykują się kłopoty. Kto normalny tak reaguje? Powinna błagać, bać się, krzyczeć, grozić, ale nie… Nie ona. Nawet w tej sytuacji zdawała się… Królową, która rozdaje karty. Już wtedy poczułem, że drugiej takiej jak ona nigdy nie spotkam. Nie byłem tylko pewien, jak wielkie konsekwencje to za sobą pociągnie…
Rozdział 1
Blace
– Spokojnie, nie zabiję was.
Wstałam, przechodząc po pomieszczeniu kilka razy w te i z powrotem, aby rozruszać zdrętwiałe od siedzenia w niewygodnej pozycji nogi, i rozejrzałam się po zebranych. Trójka głupków, którzy mnie porwali, stała pod ścianą ze spuszczonymi głowami. Zdenerwowali szefa i wiedzieli, że to nie obejdzie się bez kary. Zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli on się ich nie pozbędzie, zrobię to ja. A może jeszcze nie mieli pojęcia, do czego byłam zdolna? Skoro byli tak głupi, by pomylić mnie z moją przyjaciółką, może nawet nie wiedzieli, na co mnie stać? Sama nie wiedziałam, czy ta myśl bardziej mnie bawiła, czy złościła. Tak czy siak, zamierzałam im pokazać, co się dzieje, gdy ktoś ze mną zadziera.
– Nie? – odezwał się jeden z nich, za co szef zgromił go wzrokiem.
Ich strach satysfakcjonował mnie. Porwali mnie, mając za bezbronną, małą dziewczynkę, naiwnie liczyli, że będę środkiem do celu w ich rękach, cieszyli się z łatwego zadania, nie wiedząc, że gdybym tylko chciała, już dawno zabiłabym ich wszystkich. Byli dumni, że im się udało, a tak naprawdę polegli. Mieli władzę, a nagle okazało się, że są jedynie pionkami na szachownicy, które strąca się jednym ruchem, podczas gdy ja byłam królową. To ja byłam tą, która mogła zaszachować króla i pozbawić go władzy. I było to uczucie, które wprost uwielbiałam. Jedni pławili się w pieniądzach, inni w krwi, podczas gdy moim osobistym małym rajem była władza. Władza, którą od początku świata mężczyźni odbierali i nadal w wielu miejscach to się działo. Nadal myśleli, że tylko przez to, co mają w spodniach, są silniejsi i lepsi ode mnie i innych kobiet. Wciąż nie nauczyli się, jak niebezpieczne jest lekceważenie płci pięknej. Ale ja z przyjemnością udzielałam im tych lekcji, i to za darmo…
– Nie – odrzekłam spokojnie, wiedząc, że w tej chwili właśnie to wyprowadzi ich z równowagi. Spokój był bowiem bardzo niedocenianym elementem strategii. Nie zachowywałam się tak, jakby się tego spodziewali, zaskakiwałam ich. Przez to z pewnością czuli, że wchodzą na niepewny grunt, nie wiedząc, czego się spodziewać i jak zareagować. Kiedy nie zna się wroga, nie ma się kontroli. Ale przecież to oni sami zabrali mnie do paszczy lwa, ewidentnie nie zdając sobie sprawy, że takie okazy załatwiam jeszcze przed śniadaniem. – Nie mogę was zabić, bo dziś jest wtorek.
– Słucham? Jaki to ma wpływ na cokolwiek?
Tym razem odezwał się sam szef, zwracając moją uwagę. Był wysoki, przystojny, miał czarne włosy i zielone oczy. Doprawdy czarujący. Nie wszyscy mafiosi byli aż tak pociągający, a to na pewno działało na jego korzyść. Nawet teraz. W końcu szkoda byłoby zniszczyć tak piękną twarz… Jeszcze mogła mi się przydać.
– Wolałbyś, abym to zrobiła i oszczędziła ci roboty? – zakpiłam. – Czy to nie śmieszne, że duzi chłopcy mający się za lepszych wysługują się kobietami? – Uśmiechnęłam się protekcjonalnie, podchodząc do niego o kilka kroków. – Jeśli sobie nie poradzisz, zawsze możesz do mnie zadzwonić jutro, ale moje usługi będą dużo kosztować.
– Usługi? – Oblizał wargi, lustrując mnie wzrokiem.
– Zabicie ich za ciebie – wyjaśniłam. – Na to, co pojawiło się w twoich myślach, nigdy nie byłoby cię stać.
Jeden z jego ludzi prychnął, a ja odwróciłam się w jego stronę z mordem w oczach, bo doskonale wiedziałam, co ten półgłówek pomyślał sobie, słysząc słowo „usługi”. Widocznie był jednym z tych, którzy myśleli, że kobiety mogą pracować jedynie ciałem. Obrzydlistwo. Choć w niewielkim stopniu była to prawda – moja praca także łączyła się z ciałami… Ciałami ofiar, które zabijałam.
– Jakiś problem? – zapytałam, wyciągając z paska przyczepionego do uda nóż. Ci głupcy nawet mnie nie przeszukali. – Bo znam świetne rozwiązanie na wszelkie problemy…
– Wybacz moim ludziom, są dość… – Odchrząknął. – Niekompetentni, i sam się nimi zajmę. Jednak, tak, intryguje mnie, czemu akurat dzień tygodnia ma powstrzymywać twoje mordercze zapędy.
Głos ich szefa sprawił, że znowu skupiłam swoją uwagę na nim, przyglądając się mu uważnie. Mordercze zapędy… Och, chyba w końcu zaczął zdawać sobie sprawę, z kim rozmawia.
– Ojciec martwi się, że przelewam za dużo krwi, więc żeby dał mi spokój, wprowadziłam zasadę: we wtorki nikogo nie zabijam, w pozostałe dni już tak.
Po mojej wypowiedzi patrzyli na mnie jak na wariatkę, lecz wcale mnie to nie obrażało, wręcz przeciwnie, przywykłam do tego. Nie bałam się grupki rosłych gości, mówiłam, co chciałam, lekceważąc ich. Było im łatwiej wziąć mnie za szaloną niż bardziej niebezpieczną od nich. W końcu ich kruche ego mogłoby nie znieść tego, że jakaś kobieta była skuteczniejsza.
– Dlaczego akurat wtorek? – spytał z nieukrywaną ciekawością, co wcale mnie nie dziwiło. Zawsze tak się zaczynało, za to zakończenia bywały bardziej spektakularne.
– W ten dzień tygodnia się urodziłam.
Może byłam wredną suką, ale to nie znaczy, że nie byłam też sentymentalna. Byłam dokładnie taka, jaka chciałam być. A jeśli ktoś miał coś do tego, cóż, to nie moja sprawa.
– Uch, jasne, a skoro już to wyjaśniliśmy… – Mężczyzna odchrząknął, podchodząc do mnie. – Nastąpiła pomyłka. Moi niekompetentni ludzie popełnili błąd i zapewniam, że za to zapłacą. To nie o ciebie chodziło, nie chcę rozpoczynać wojny z twoją rodziną.
– Boisz się mnie…? – rzuciłam pytająco, czekając, aby w końcu zdradził mi swoje imię.
– Cashton Tresso.
– Ach, Tresso. – Uśmiechnęłam się, w końcu mogąc dopasować twarz do pogłosek, które o nim słyszałam. – Podobno rządzisz twardą ręką, bezwzględnie, ale sprawiedliwie.
Próbowałam sobie przypomnieć, czy spotkaliśmy się kiedyś wcześniej. Może minęliśmy się na jakieś gali, przyjęciu… Nasze obszary były dość bliskie i, wrogowie czy przyjaciele, wszyscy mieszaliśmy się na wydarzeniach śmietanki towarzyskiej. Jednak byłam pewna, że do tej pory nie miałam okazji bliżej mu się przyjrzeć ani zamienić z nim choćby słowa. Z pewnością bym to zapamiętała.
– W rzeczy samej.
– Plotki jednak nie oddają twojego uroku.
– Słucham?
Zbiłam go tym z tropu i to wcale nie po raz pierwszy. Byliśmy na jego terenie, a jednak to ja czułam się jak u siebie, robiąc i mówiąc, co chciałam, a to on się martwił, ważąc każde kolejne słowo. Uwielbiałam to, jak działałam na mężczyzn.
– Słyszałam, że jesteś zabójczy, ale nie zabójczo przystojny. – Uniosłam kąciki ust, lustrując go wzrokiem.
Cashton Tresso.
Z tego, co wiedziałam, nie był to ktoś, kogo ot tak mogłam zignorować. Pewnie, gdyby chciał, mógłby urządzić mi zaciętą, wyrównaną walkę, ale właśnie do tego nie zamierzał doprowadzić. Dlatego starał się być delikatny – na tyle, na ile ktoś jego pokoju mógł być. To sprawiało, że tym bardziej czułam, iż to ja dzierżę w rękach władzę. Wojna między naszymi oddziałami nie byłabym nikomu na rękę, jednak to on popełnił błąd i to on miał ponieść konsekwencje.
– Cóż, z tego, co o tobie słyszałem, również nie sądziłem, że będziesz taka…
– Rozczarowany? – Uniosłam brwi z rozbawieniem. Bawiłam się wprost wyśmienicie, patrząc jak się jąka, waha i nie wie, co powiedzieć. Już i tak złamał zasady, nie chciał wpakować się w jeszcze większe kłopoty, a do tego szokowałam go. Chyba byłam dla niego niczym niespodziewany deszcz w środku lata, nie był na mnie przygotowany, ale los już zetknął nasze ścieżki i nie dało się tego cofnąć.
– To nie o ciebie chodziło.
– A jednak to ja mam otarte nadgarstki po niezbyt umiejętnym wiązaniu liny. – Dla demonstracji pomasowałam obolałe miejsca. Coś takiego nie mogło mnie złamać, byłam o wiele bardziej wytrzymała, ale on nie musiał o tym wiedzieć, dopóki było to na moją korzyść.
– Wybacz niedogodności. – Odchrząknął. – Możemy dojść do porozumienia.
– Z pewnością. Przy kolacji z winem? – Zmarszczył brwi, po czym powoli skinął głową. – Świetnie, nakarmisz mnie i odstawisz do domu. Przyjemniej tyle jesteś mi winien, ale ostrzegam mój ojciec i brat będą chcieli cię zabić.
– Niczego innego się nie spodziewam.
Był nad wyraz spokojny. Poza złością, gdy zobaczył, że nie jestem tym, kim miałam być, nie okazał zbyt wielu uczuć. Ważył każde słowo, nie chcąc spowodować większych strat, co miało sens, ale chciałam go sprowokować. Czułam potrzebę, aby doprowadzić do jego wybuchu, jednak on trzymał emocje na wodzy. Zaintrygowało mnie to. Chciałam zobaczyć tę jego mroczną, żadną krwi stronę, o której tak wiele słyszałam. Zabrzmię banalnie, mówiąc, że od zawsze miałam słabość do złych chłopców? Z tym że w moim przypadku nie chodziło o wagarowiczów, tylko zabójców. Jeśli facet mógł przelać dla mnie krew albo mnie zabić, zdecydowanie był dla mnie.
– Och, nie przez to, że mnie porwałeś. Tym się nie przejmą. Jakby mieli się kimś martwić to bardziej tobą niż mną.
– Słucham?
Szok na twarzach mężczyzn był jednym z moich ulubionych widoków, zaraz po ich błaganiach o litość, a w drodze wyjątku także imponujących rozmiarów przyrodzeniach. Czy byłam wredna? Byłam kobietą walczącą o przetrwanie i pozycję w męskim świecie.
– Wiedzą, że sobie poradzę. Natomiast może im odbić na widok mnie z mężczyzną.
– Chyba nie rozumiem…
Nie ty pierwszy, skarbie…
Zrozumienie mnie było niczym pojęcie fizyki kwantowej i czarnej magii w jednym, zbyt trudne dla większości ludzi, którym nie chciało się nawet podjąć wysiłku spróbowania tej sztuki. Ale dla tych wybrańców, którzy odważyli się podjąć to wyzwanie i mu sprostać…
– Nie mają problemu, abym przelewała krew. Ich zdaniem jestem dość dorosła i twarda, aby zabijać, ale facet? – Wywróciłam teatralnie oczami i westchnęłam. – Nie ma opcji. Mafiosa, czy nie, zarówno ojciec, jak i brat są okropnie nadopiekuńczy w tej kwestii i nie pozwalają nikomu się do mnie zbliżyć.
– Ciekawe…
– Żebyś wiedział. – Uniosłam kąciki ust, przyglądając się mu z uwagą. – Chętnie opowiem więcej, o ile też zdradzisz jakieś swoje sekrety. To gdzie mogę wziąć prysznic?
Przystojny brunet rozchylił swoje apetyczne wargi, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie jedynie pokręcił głową i wskazał mi drogę, podążając za mną.
Zawsze wywoływałam taki efekt. Szokowałam, dziwiłam, podniecałam, przerażałam. Ojciec lubił mówić, że jestem jego sekretną bronią, bo nikt nie spodziewałby się takiego działania po słodko wyglądającej dziewczynie. Z kolei brat nazwał mnie kiedyś trucizną, tłumacząc, że otumaniam jak używki, mogące zapewnić wielkie szczęście, aby ostatecznie zniszczyć. Oba te przydomki bardzo mi schlebiały. Bądź co bądź, sama wypracowałam sobie taką pozycję, a dla kobiety w tym świecie wcale nie było to takie łatwe. Przeszłam długą drogę, która odcisnęła ślady zarówno na moim ciele, jak i duszy, ale nadal znajdowałam się w tym samym miejscu. Nadal walczyłam i byłam gotowa na kolejne życiowe siniaki.
Byłam nieprzewidywalna, jak na córkę i siostrę mafiosów przystało. Dlatego też ani trochę nie bałam się, przebywając pod dachem obcego mi gangstera. Nie bałam się Cashtona i raczej on nie bał się mnie. Po jego zachowaniu widziałam, że o mnie słyszał, darzył szacunkiem i zależało mu na dogadaniu się, a nie rozpoczęciu wojny. Mogłam zyskać z tego wiele dla siebie.
– Tam jest łazienka – odezwał się, wskazując mi odpowiednie drzwi. – Jeśli chcesz, znajdę ci ubrania mojej starszej siostry, żebyś mogła się przebrać.
– Przydałoby się, bo te śmierdzą porwaniem. – Zmarszczyłam nos. – Szkoda, że nie mogę liczyć na swój żel lawendowy i aksamitny szlafrok – westchnęłam z udawanym żalem. – Ale w końcu to porwanie, nie miesiąc miodowy.
Puściłam mu oczko i weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Jego bezcenna mina była co najmniej na wagę szmaragdów i wiem, co mówię, bo w zeszłym tygodniu kupiłam sobie nowy naszyjnik wysadzany tymi kamieniami w sam raz do mojej kolekcji. Miały idealnie pasować do moich oczu, ale teraz miałam wrażenie, że jeszcze lepiej oddawały kolor jego tęczówek. Ponoć zielone oczy są najbardziej wyjątkowe. Z pewnością oboje tacy byliśmy.
Odkręciłam wodę, lecz zanim się rozebrałam, wysłałam SMS-a do mojej przyjaciółki i jednocześnie informatorki Diane. Jeśli szukało się hakera, nie było nikogo lepszego od niej. I pomyśleć, że faceci nadal sądzą, że to zawód tylko dla nich.
Blace: Dawaj wszystko, co masz o Cashtonie Tresso.
Już po chwili przyszła odpowiedź – nie obszerna, ale zadowalająca, jak na tak krótki czas.
Diane: Cashton Tresso, dwadzieścia siedem lat. Rodzice: zmarli. Rodzeństwo: dwa lata starsza siostra, Lena. Zawód: głowa mafii Tresso. Zasięg: Los Angeles. Języki: angielski, włoski, hiszpański, francuski, bułgarski, rosyjski, japoński. Specyfika: zabójstwa z zimną krwią, zero litości, kolekcja broni, noży, wszystkiego, co może kogoś okaleczyć. Status związku: kawaler od zawsze. Podobno to megaciacho, ale uważaj, bo jest cholernie niebezpieczny.
Prychnęłam cicho pod nosem. Ci, którzy sądzili, że Cashton jest królem niebezpieczeństwa, nie poznali mnie. Ale to wkrótce się zmieni i sam zainteresowany dowie się, z kim ma do czynienia.
Blace: Tak samo jak ja. Dzięki za informacje.
Wystukałam odpowiedź, w myślach obliczając, jak najlepiej wykorzystać te informacje i jak zdobyć więcej. Kilka godzin temu Cashton Tresso był dla mnie kompletnie obcą osobą, którą prawdopodobnie bym się nie zainteresowała, ale skoro mnie porwał, wszystko się zmieniło. Teraz miałam ochotę, aby na niego zapolować.
Diane: W ogóle czemu chcesz wiedzieć coś akurat o nim?
Blace: Porwał mnie.
Diane: I jeszcze żyje?
Stłumiłam parsknięcie śmiechu. Diane znała mnie tak dobrze… Rzeczywiście, w innej sytuacji nie okazałabym tyle cierpliwości, ale musiałam przyznać, że dobrze się bawiłam, szokując i przerażając ich. Czemu miałabym odmawiać sobie takiej przyjemności?
Blace: Może mi się jeszcze przydać.
Diane: Powodzenia.
Nie potrzebowałam go. Wszystko miałam w sobie, wypracowane potem, cierpieniem i łzami. I właśnie to sprawiło, że byłam niepokonana. A Tresso już wkrótce miał się o tym przekonać.
Już nie mogłam się doczekać, aż król mafii pozna królową… Nigdy wcześniej nie pozwoliłam się porwać, ale chyba powinnam zacząć robić to częściej, bo coś czułam, że z Cashtonem czeka mnie niezła zabawa… A zabawa to coś, co nade wszystko uwielbiałam. Zabawa i władza. Mężczyźni myśleli, że posiadają monopol na te dwie kwestie, ale nie było tak tam, gdzie ja miałam coś do powiedzenia.
Rozdział 2
Cashton
Wkurwiony, chodziłem w tę i z powrotem po jadalni, próbując jakoś uspokoić emocje, zanim ona przyjdzie. Nie mogła przecież zobaczyć mojej złości, to dałoby jej niepotrzebne poczucie wyższości, a i tak zdawała się dobrze bawić, zbyt dobrze… Miałem wrażenie, że za jej słodkim uśmiechem kryje się żądna krwi bestia, tak bardzo podobna do mnie. Przez to tym bardziej wiedziałem, że to nie skończy się bez ofiar… Pozostawało jedynie pytanie, kto w tym układzie będzie myśliwym, a kto zwierzyną, bo zdawało się, że oboje bardziej zamierzamy zdobyć to trudniejsze stanowisko.
To było popieprzone. Cholernie popieprzone. Jeszcze chwilę wcześniej byłem zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z planem, a teraz miałem na głowie piękną, choć – jak się zdawało – nieobliczaną dziewczynę. Co miałem zrobić?
Spokój. Jak to mawiają starsi, tylko spokój mógł nas uratować. I pieniądze oraz krew, ale na razie zostaniemy przy tym pierwszym. Przecież na stół nie wykłada się od razu najlepszych kart. Najpierw trzeba poczekać i sprawdzić, co rywal ma do zaoferowania.
Niestety łatwiej było powiedzieć, niż w rzeczywistości zrobić. Nie mogłem się uspokoić, bo byłem naprawdę zdenerwowany. Nie znosiłem, gdy coś nie szło po mojej myśli, zawsze trzymałem się sztywnego planu, który przynosił mi kolejne zyski. A teraz? Moi ludzie, którzy mieli tak proste zadanie, wszystko schrzanili i sprawili, że sytuacja stała się o wiele bardziej skomplikowana. Wyszkoliłem ich, a jednak mnie zawiedli. Co to mówiło o mnie i mojej intuicji w doborze pracowników? Zdecydowanie nic dobrego i na to także musiałem znaleźć rozwiązanie.
Teraz, nie dość, że nie przetrzymywałem dziewczyny, która miała być moją kartą przetargową, to jeszcze w moim domu znajdowała się inna, której rodzinę wolałem mieć za partnera niż wroga. Wszystko się posypało. Jedna pomyłka mogła skończyć się krwawą jatką i to wcale nie taką, w jakiej gustowałem.
Taki był ciężar bycia na samym szczycie. Nie mogłem robić wszystkiego sam. Zdawało się, że miałem odpowiednich ludzi, ale gdy zawalali, jak teraz, musiałem to naprawić. Rządzenie całą mafią nie było proste, dlatego robiłem to twardą ręką, bez litości, tak jak o mnie mówili. Gdy ktoś popełniał błąd, nie było dla niego miejsca. A to oznaczało, że musiała polać się krew. Pozostawało tylko pytanie: co z panną Gent? Kto z nas pierwszy przeleje krew, a może jakimś cudem do tego nie dojdzie?
– Czekałeś na mnie.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Blace. Szatynka miała na sobie czarne legginsy i biały sweter mojej siostry. Wyglądała w tym tak zwyczajnie i niewinne, że wielu mogłaby zwieść, ale nie mnie. Wiedziałem, że miałem do czynienia z najlepiej wyszkoloną zabójczynią, a nie słodką panienką. Choć kto wie, może była jedną i drugą jednocześnie? Dotąd nie miałem okazji osobiście poznać jedynej córki Thomasa Genta, ale wiele o niej słyszałem – sprytna, inteligentna, przebiegła, olśniewająco piękna. Rozmawiałem z nią jedynie pięć minut i już mogłem potwierdzić każdą z tych cech.
Dziewczyna nie bała się ani nawet nie kłóciła, nie dawała się ponieść emocjom, choć została porwana. Imponowało mi to. Miała też w sobie coś takiego… Błysk w zielonych oczach, który mówił, że był w niej ogień. Kusiło mnie, aby go podpalić. Sposób, w jaki się zachowywała i mówiła, mieszał mi w głowie. Nie była dziwką, damą w opałach ani zwykłym partnerem biznesowym. Nie było żadnej znanej mi roli, którą mógłbym jej przypisać. Byliśmy w moim domu, a to ona zachowywała się jak królowa. Sam nie wiedziałam, czy bardziej mnie to wkurwiało, czy intrygowało. Bardziej chciałem ją zabić czy zdobyć? Dawno nikt tak nie mącił mi w głowie, więc teraz tym bardziej czułem, że powinienem odzyskać kontrolę.
– Oczywiście – odrzekłem, odsuwając jej krzesło przy stole. – Musimy porozmawiać.
– Dżentelmen, no proszę – skomentowała, siadając. – Podoba mi się.
– Słucham? – Usiadłem naprzeciwko niej. – Co dokładnie ci się podoba?
Uważnie obserwowałem jej twarz – od intensywnie zielonych oczu aż po pełne wargi, po których przejechała wypielęgnowanym, ostrym paznokciem, pomalowanym oczywiście na czerwono. Czyżby i ona miała słabość do koloru rubinowego, szczególnie gdy wypływał z ciał wrogów?
– Podoba mi się twój dom.
Uniosła kieliszek z winem, mocząc w nim usta, i spojrzała prosto na mnie. Nie mówiła o domu. Nie miałem pojęcia, w co grała, ale widziałem, że była pewna swojej wygranej.
Przykro mi, skarbie, ale tutaj nikt nie da ci taryfy ulowej. Chcesz wygrać, musisz pokonać króla.
– Świetnie, a więc częstuj się, czym chcesz.
– Jestem wegetarianką.
– Co proszę? – Zamrugałem oczami. To musiał być żart. – Zabijasz ludzi bez mrugnięcia okiem, a zwierząt nie?
– Moja sława mnie wyprzedza, bardzo mnie to cieszy. Ludzie są podli i bezwzględni, zwierzęta nie. Nie przyznasz mi racji?
Zagryzłem wargę, powoli kiwając głową. Ta dziewczyna albo było kompletnie szalona, albo genialna. Nie wiedziałem jeszcze, ku której z tych opcji skłaniałem się bardziej. Z każdym następnym wypowiedzianym przez nią słowem, w mojej głowie rodziły się kolejne związane z nią dylematy. Zabić czy zdobyć? Wariatka czy geniusz? Udaje czy naprawdę taka jest?
Jedno na pewno musiałem jej przyznać już teraz – umiała zrobić pierwsze wrażenie.
– W takim razie mogę zaproponować ci jedynie sałatkę, ryż. – Rozglądałem się po stole. – Gdybym wiedział…
– Spokojnie, poradzę sobie – odrzekła nad wyraz opanowanie. Po kimś jak ona spodziewałbym się ciągłych awantur i gróźb, a jednak nic takiego nie nastąpiło. Zastanawiające. To stanowiło tylko część jej gry czy może wcale nie była taka, jak ją opisywali? Doskonale wiedziałem, jak bardzo opinie innych potrafiły przerysować rzeczywistość i nigdy zbytnio mi to nie przeszkadzało, ale teraz moja ciekawość zdawała się głodować i pragnąć zaspokojenia w postaci tajemnic panny Gent. – Następnym razem będziesz przygotowany.
– Następnym?
– Intuicja podpowiada mi, że jeszcze się spotkamy, a ona nigdy się nie myli.
Nad wyraz pewna siebie, arogancka, zadziorna. Czy na pewno nie patrzyłem w skrzywione lustro? Wydawała się zbyt podoba do mnie. Intensywnie wyróżniała się na tle wszystkich kobiet, jakie znałem. Oczywiście, moi ludzie nie mogli porwać kogoś bez znaczenia. Nie, to musiała być akurat ona. Piękna, choć niebezpieczna, niczym syrena. Z tym że nie zamierzałem być jednym z tych naiwniaków, których już nie raz sprowadziła na zgubę. Miałem zamiar rozegrać to wszystko inaczej.
– Cieszę się, że w tej sytuacji nadal zachowujesz dobry humor.
– Przecież nie będę płakać nad rozlanym mlekiem. Rozczarowałam cię? Może kręci cię widok łez? Hmm, jak to jest, lubisz, kiedy kobiety przez ciebie płaczą?
Pogrywała sobie ze mną, nawet nie kryjąc się z podtekstem, który zawierały jej słowa. Zacisnąłem szczękę, powoli ją rozluźniając w sztucznym uśmiechu. Plotkujący o pannie Blace zapomnieli wspomnieć, że jest irytująca i nie ma hamulców. To niedobrze, zważywszy na to, że ja zawsze lubiłem łamać ograniczenia prędkości.
– Rozmowę o moich fetyszach zostawmy na później.
– W porządku, będę pamiętać. Więc o czym będziemy rozmawiać teraz, Cash?
Znała mnie kilka chwil, znajdowała się w moim domu przypadkowo porwana przez moich ludzi, a zachowywała się, jakbyśmy znali się całe życie i byli przyjaciółmi. Przeszukałem wspomnienia, zastanawiając się, czy znałem kogoś choćby trochę podobnego do niej, ale nikt nie przyszedł mi do głowy. Blace Gent była jedyna w swoim rodzaju, a ja jeszcze nie zdecydowałem, czy to będzie nasze błogosławieństwo, czy przekleństwo.
– Cashton – odchrząknąłem, poprawiając ją. Nikt nie mówił do mnie zdrobnieniami i na pewno ona nie będzie pierwsza.
– Podoba mi się Cash.
– Nie tobie o tym decydować.
– Ale mnie decydować o tym, czy pomyłka zostanie ci wybaczona, czy nie – odrzekła. – Więc co możesz mi zaoferować, Cash?
Prowokowała mnie. Nie wiem, co chciała tym osiągnąć, ale była jak benzyna, podczas gdy ja wewnętrznie paliłem się niczym ogień. Z takim połączeniem nie dało się przewidzieć konsekwencji.
– Chciałbym ci wynagrodzić tę nieplanowaną i niekomfortową sytuację.
– W łóżku? – wypaliła, a ja rozchyliłem wargi, patrząc na nią w zupełnym osłupieniu. Czy ta dziewczyna aby na pewno była zdrowa na umyśle? W sensie, jasne, wiedziałem, że podobam się płci przeciwnej, a i sama Blace miała w sobie coś, co sprawiało, że chciałem poznać ją od tej intymnej strony. Jednak nie był to najlepszy moment na takie insynuacje. Mimo to ona… Nie mogłem rozgryźć, czy jest na tyle genialnym strategiem, że chce w ten sposób uśpić moją czujność, czy tylko niedojrzałą, rozkapryszoną dziewczynką. – Nie wiem, co innego mógłbyś mi dać. Mam już wszystko – kontynuowała niewzruszona.
Była jak rozpieszczona nastolatka, manipulantka w ciele dorosłej kobiety, która umiała wykorzystywać okazje i ludzi, aby dostać to, czego chciała. Wkurzało mnie to, ale jednocześnie mi imponowało. Ludzie, którzy niczego się nie bali i traktowali cały świat jak swoją własność, byli najbardziej niebezpieczni. Coś o tym wiedziałem, bo sam byłem jednym z nich.
– Nie tego typu propozycję chciałem ci złożyć.
– Szkoda – westchnęła, przekładając kieliszek z jednej ręki do drugiej. – W takim razie będziesz moim dłużnikiem.
– Słucham?
– Porwałeś mnie, to był błąd, a za błędy się płaci, Cashton, zwłaszcza takie jak ten. Nawet jeśli miałeś dobre intencje, oboje wiemy, że są one jedynie składnikiem budulcowym piekła, po którym stąpamy. Nie masz teraz nic, czego bym od ciebie chciała. Wszelkie biznesowe transakcje, towary czy zasięgi możesz umawiać z moim ojcem, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Upomnę się, gdy będę czegoś chciała, a wtedy ty bez kapryszenia mi to dasz.
A więc w ten oto sposób dochodziła do tego, czego pragnęła. Najpierw trochę słodyczy, szaleństwa i zaskoczenia, a potem zdecydowane przejście do celu.
– W porządku. Uznajmy, że jestem winien ci przysługę i gdy będziesz potrzebować pomocy, zwrócisz się do mnie, a ja wtedy ci pomogę.
– Nie będzie to pomoc, a spłacenie długu, który masz wobec mnie przez swoich nieudolnych pracowników, ale poza tym wszystko się zgadza. Jesteśmy umówieni. – Zaklaskała w dłonie, wyraźnie z siebie dumna. Miała z czego. Nie wyświadczałem przysług, nie pomagałem i nie byłem miły, gdy nie miałem w tym swojego interesu.
Nie byłem zachwycony takim obrotem spraw, jednak mimo wszystkich strasznych rzeczy, które o mnie mówili, byłem sprawiedliwy. Moi ludzie popełnili błąd i musiałem jej to wynagrodzić, a ja zawsze dotrzymywałem słowa.
– Skoro mamy to już za sobą, opowiedz mi coś o sobie – zażądałem.
Skłamałbym, mówiąc, że mnie nie intrygowała. Dziewczyn jak ona nie spotykało się codziennie. Była seksowna, piękna, odważna, znała świat mafii i nie stała w cieniu. Z pewnością nie była jedną z tych, które służą jedynie do aranżowanych małżeństw. Nie mogłem wyobrazić jej sobie jako uległej, posłusznej żony. Współczułbym temu biedakowi, który musiałby się z nią męczyć.
– Twoi ludzie mnie nie prześwietlili? Nawet tego nie potrafią zrobić?
– Wolę sam zdobywać informacje.
– Informacje kosztują, kochanie.
Choć już dostała, czego chciała, nadal grała w swoją grę. Czyżby zawsze polowała na większą nagrodę? Tak nienasycona, nieprzewidywalna kobieta mogłaby być… Nie, to bez sensu, nawet ona nie odnalazłaby się u mojego boku.
– Sekret za sekret.
– Mój ulubiony kolor to fiolet – odrzekła, a ja uniosłem brwi na jej banalne wyznanie, więc po wywróceniu oczami kontynuowała: – Uznałam, że przyda ci się ta wiedza, gdybyś chciał kupić mi kwiaty czy coś. – Mrugnęła.
– Ciekawa wyobraźnia. Ja lubię czerwień.
– Jak krew twoich ofiar.
Bingo.
Ktoś tu zdecydowanie umiał łączyć kropki, aby powstał z nich obraz. Czy ten namalowany krwią wrogów równie bardzo by się jej spodobał? Była to jedyna dziedzina sztuki, w której mogłem nazwać siebie artystą, nawet jeśli dla reszty świata byłem potworem…
– Uwielbiam pikantne jedzenie, choć lubię też włoską kuchnię.
– Mają w niej jakieś wegetariańskie dania? – spytałem, nie mając o tym pojęcia.
– Owszem. Pokażę ci fajne miejsca, abyś wiedział, gdzie mnie zabrać. No wiesz, w razie gdybym zawróciła ci w głowie i chciałbyś się ze mną umówić. Chyba że wolisz przepisy. Umiesz gotować?
Mówiła szybko i dużo, a jednocześnie nie denerwowała mnie, bardziej intrygowała. To mnie dziwiło, byłem przecież typem samotnika, który nie przepadał za towarzystwem, szczególnie tak głośnym i absorbującym, ale ona… Ona miała w sobie coś, co nie pozwalało oderwać od niej wzroku i przestać jej słuchać.
– Coś tam umiem – przyznałem. – Ale mam kucharza, który się tym zajmuje.
– Oczywiście. Wszyscy robią wszystko za ciebie, to pewnie wygodne.
– Ty niby nie masz całej masy ludzi, którzy wykonują twoje polecenia?
– Mam, ale to nie znaczy, że ich potrzebuję. – Upiła łyk wina. No proszę, panna niezależna. – Jestem w stanie zarówno ugotować obiad, jak i zabić człowieka, więc wiesz, nic mnie nie zaskoczy.
– Nic a nic? – mruknąłem, pochylając się nieco w jej stronę. Musiało być coś, co ją przerażało albo chociaż wytrącało z równowagi. Coś, co pozwoliłoby mi zdobyć nad nią przewagę. Im dłużej jednak patrzyłem w jej szmaragdowe oczy, tym mniej widziałem, jedynie odczuwałem wibrujące powietrze między nami. Oblizałem wargi. – Myślę, a zasadzie jestem pewien, że udałoby mi się ciebie zaskoczyć.
– To brzmi jak zakład, a ciebie nie stać na przegraną. Nawet nie spłaciłeś jeszcze jednego długu – odparła.
– Stać mnie na wszystko i na jeszcze więcej.
– W to nie wątpię – odrzekła, nawet na moment nie odwracając ode mnie wzroku, przez co patrzyliśmy na siebie jak dwoje ludzi gotowych się na siebie rzucić. Pytanie tylko, czy w celu przyjemności przez podniecenie wirujące dookoła, czy zabicia siebie nawzajem. – Stać się na wszystko na tym świecie, ale nie na mnie.
– Dlaczego akurat nie na ciebie?
– Bo mnie nie da się kupić.
– A zdobyć?
– Obawiam się, że nawet ty nie byłbyś w stanie tego zrobić.
– Obawiasz? – podchwyciłem. – A więc chcesz, abym to zrobił?
Dziewczyna oblizała wargi, nie mogła nie czuć tego napięcia, które sama zapoczątkowała swoimi gierkami. Chciała mnie podejść swoim wyglądem i dwuznacznymi tekstami. Udało się jej, bo zdobyła u mnie coś, czego nikomu wcześniej się nie udało – dług. Jednak i tak niezbyt rozsądne było budzenie wygłodniałej bestii. Kto wie, w którym momencie straci zahamowania…
– Łapiesz mnie za słowa, Cashton – odparła. Miałem wrażenie, że celowo zwracała się do mnie po imieniu, bawiąc się tym, jak ono smakuje na jej języku. – Choć z pewnością wolałbyś złapać za coś innego.
– Jesteś aż tak pewna siebie?
– Jeśli sama nie będę widziała w siebie zwyciężczyni, jak ktoś inny ma ją we mnie zobaczyć?
Punkt dla niej, kolejny świadczący o tym, że w parze z jej pięknym wyglądem, szła niemała inteligencja. Ta kobieta brała, co chciała, nie dbając o to, czego wymaga się od jej płci w tym świecie. Ciekawiło mnie tylko, jak wiele bitew musiała stoczyć, aby zasłużyć na swoją pozycję.
– Muszę przyznać, zaintrygowałaś mnie.
– Och, tylko tyle? – Wydęła wargi. – Spodziewałam się, że powiesz, iż zrobiłeś się twardy i nie wytrzymasz dłużej, ale dobrze, widzę, że jesteś trudniejszym zawodnikiem. I nawet mi się to podoba.
– Sugerujesz, że każdy facet na twój widok myśli tylko o zabraniu cię do łóżka?
– Zdecydowanie nie tylko do łóżka i tak, fantazjują o tym.
– A ty łaskawie spełniasz te fantazje?
– Tylko jeśli sama tego chcę.
– A więc chcesz tego ze mną?
Nie było to pytanie, którym powinienem raczyć porwaną dziewczynę. Jednak zdawało się, że tutaj nie obowiązywały żaden typowe reguły. Oboje byliśmy poza wszelkimi granicami.
– Zdaje mi się, że za bardzo przyspieszasz naszą zabawę, Cashton. – Oblizała wargi. – Wy, mężczyźni, macie to w zwyczaju. Chcecie robić wszystko na szybko i na już, podczas gdy o wiele większą przyjemnością jest stopniowo wzrastające oczekiwanie, doprowadzanie wszystkiego na skraj, a potem powolne delektowanie się wybuchem.
– Już sobie wszystko zaplanowałaś, prawda?
– Przeciwnie, wolę iść na żywioł – odpowiedziała, ponownie mnie zaskakując. W końcu znalazło się coś, co tak znaczenie odróżniało ją ode mnie. – A z jakim żywiołem ty się utożsamiasz, Cashton?
– Z mrokiem.
– To nie żywioł.
– Więc go stworzę.
– Nawet ty nie możesz naginać praw natury.
– Jesteś taka pewna? – Uniosłem brwi. – No dobra, to powiedz, z jakim ty się utożsamiasz, panno wszystkowiedząca.
– To proste. – Rozłożyła ramiona. – Z ogniem.
Oczywiście. Nieokiełznana, nieprzewidywalna, pewna siebie, gorąca… Tak, ogień zdawał się pasować do niej idealnie.
– W takim razie zdradź mi, co twoim zdaniem pasuje do mnie.
Przyjrzała mi się przez dłuższą chwilę w milczeniu, zupełnie jakby swoimi oczami próbowała przebić się przez mój mur, przez mrok i wszystkie moje maski, aby dotrzeć do samego wnętrza. Zadziwiająco, nie czułem się przy tym niekomfortowo, ciągle pozostawałem jedynie zaintrygowany.
– Lód.
– Chwilę temu sama zwróciłaś mi uwagę, że mrok nie jest jednym z żywiołów, a tak się składa, moja droga, że lód także nim nie jest – rzuciłem nieco protekcjonalnym tonem. – I naprawdę lód? Twoim zdaniem nie ma we mnie nic gorącego?
– Jest taki wiersz mówiący o tym, że świat zniszczy albo ogień, albo lód – odparła, całkowicie ignorując moje pytania. – Ja myślę, że świat zniszczysz ty albo ja.
– Kto by pomyślał, że dziewczyna taka jak ty będzie interesować się poezją. A co się stanie, gdy lód i ogień się połączą?
– Zniszczą siebie nawzajem i wszystko dookoła – mówiąc to, patrzyła prosto w moje oczy, a jej ton głosu nie przypominał groźby końca świata, a słodką, namiętną obietnicę czegoś o wiele przyjemniejszego. Umiała sprawie operować tematami rozmowy tak, aby powiedzieć jak najmniej o sobie, a jednak zrobić jak największe wrażenie.
– Ta opcja najbardziej mnie przekonuje. – Napiłem się, nie odrywając od niej wzroku. – A ciebie, Blace? Lubisz siać zniszczenie i chaos? W końcu mało która kobieta ma na swoim koncie wiele trupów.