Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Była ulubioną agentką Churchilla, Francuzi uhonorowali ją najwyższymi odznaczeniami za odwagę, podczas gdy rodacy uważali za zdrajczynię. Jeszcze przed wojną przylgnęła do niej łatka kobiety, która równie łatwo zmienia wyznania co mężczyzn. Chciała być kobietą niezależną i żyć na własnych warunkach. Jej tragiczna śmierć wciąż jest zagadką. Czy zginęła z ręki zazdrosnego kochanka czy była ofiarą wojny wywiadów? Musiała umrzeć, bo wiedziała za dużo? Tego nie dowiemy się chyba nigdy, bo jej akta w brytyjskim archiwum są utajnione do dziś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Od Autora
Poznawszy dzieje Krystyny Skarbek, można by odnieść wrażenie, że próba rekonstrukcji jej życia przynosi więcej pytań niż odpowiedzi. Przez wiele lat to nazwisko było w naszym kraju praktycznie nieznane; mało kto wiedział o jej wojennych zasługach. Przeciętny uczeń szkoły średniej, zapytany o bohaterskich Polaków, którzy zasłużyli się w walce z hitlerowcami na wojennych frontach, wymieni pewnie generałów Sikorskiego i Maczka. Wspomni ewentualnie o lotnikach z rozsławionego książką Arkadego Fiedlera Dywizjonu 303. Może jeszcze przyjdą mu na myśl kryptolodzy, którzy rozszyfrowali tajemnicę niemieckiej Enigmy, ale konkretnych nazwisk raczej nie poda.
Od pewnego jednak czasu o Krystynie Skarbek zrobiło się głośno. W mediach pojawiła się informacja o filmie, jaki ma nakręcić Agnieszka Holland, choć na razie ten projekt utknął chyba w jakiejś szufladzie; podobnie zresztą jak złożony na Woronicza scenariusz serialu o losach „ulubionej agentki Churchilla”. Bardzo trudno znaleźć materiały dokumentujące jej istnienie – w końcu szpiedzy byli szkoleni tak, aby nie pozostawiać po sobie żadnych śladów. Początkowo wszystko, co udało mi się znaleźć, to były raptem dwa ręcznie napisane przez nią listy.
Dokładne odtworzenie losów Krystyny Skarbek bardzo utrudniają braki w dokumentacji archiwalnej, ponieważ wiele z tych dokumentów uległo – czy to przypadkowemu, czy też intencjonalnemu – zniszczeniu w czasie działań wojennych 1939–1945. Jakby słowa Winstona Churchilla: „A teraz podpalcie Europę!” miały się okazać prorocze! Tym zdaniem premier Wielkiej Brytanii, w nocy z 16 na 17 lipca 1940 roku, dał sygnał do utworzenia Special Operations Executive, czyli Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE). Równie dosłownie potraktowano potem dokumentację: spalono ją, by nie zostało zbyt wiele śladów tej – jak sam brytyjski premier sarkastycznie to ujął – „niedżentelmeńskiej wojny”. Podczas zamykania siedziby SOE w Londynie pośpiesznie opróżniano biura i pozbywano się całych stert papierów, które nagromadziły się przez tych pięć gorączkowych, nerwowych lat. Wyrzucano je, często bez przeglądania albo wręcz urządzając zawody, kto pierwszy wypełni kubeł na śmieci. Siedzibom zamiejscowym nakazano odesłać dokumenty, które jeszcze istniały i mogły mieć jakiekolwiek znaczenie. Wiele z archiwaliów nie przetrwało więc wojny; zostały spalone przez zapobiegliwych agentów.
Czy jest szansa, że kiedyś odnajdą się jakieś zapomniane a ocalałe dokumenty? To mało prawdopodobne, bo w lutym 1946 roku, zaledwie miesiąc po połączeniu SOE i SIS, w dawnej siedzibie na Baker Street wybuchł pożar, który doszczętnie zniszczył całe piętro. Pojawiły się spekulacje, że łatwopalny materiał został tam z premedytacją podłożony i wiele wskazuje na to, że to słuszna hipoteza. Któż jednak w gorączkowej atmosferze tamtego okresu mógł wiedzieć, co było choćby w połowie tych akt?
Jeżeli w istocie próbowano wtedy pozbyć się jakichś sekretów najwyższej wagi, to powodzenie takich działań mogło być co najwyżej dziełem przypadku. Weteran SOE, Angus Fyffe, sformułował podejrzenie, które wcale nie wydaje się bezpodstawne:
„Nie mogłem uwierzyć, że archiwum zniszczono specjalnie, a jednocześnie wiedziałem o dokumentach, które były istnymi bombami zegarowymi. Może i istnieje jakaś przyczyna wybuchnięcia tego pożaru, sam nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby zniszczono je specjalnie”1.
Tak czy inaczej, pożar na Baker Street stał się być może odpowiednim zakończeniem dla historii, która rozpoczęła się pięć lat wcześniej rozkazem Winstona Churchilla, aby „podpalić Europę”. Ocenia się, że utracono w ten sposób około 85% zasobów, jakie w Londynie udało się zgromadzić. Przez wiele dziesięcioleci nawet te smętne resztki akt, które ocalały, pozostawały utajnione.
Dopiero od 2003 roku zaczęto je udostępniać badaczom, ale też nie wszystkie. Skąpe materiały o Krystynie Skarbek, oznaczone sygnaturą: HS 9/612, przechowywane w Archiwum Narodowym (The National Archives) w Londynie, w niewielkim stopniu rzucają światło na jej wojenną działalność. Sprawy nie ułatwia fakt, że Krystyna posługiwała się wieloma dokumentami na różne nazwiska, takie jak: Krystyna Giżycka, Christine Granville, Pauline Armand, Zofia Andrzejewska czy Maria Kamińska, lub pseudonimami: „Madame Marchand”, „Folkstone” czy „Mucha”.
Archiwa brytyjskiego wywiadu – zgodnie z obowiązującymi w tej służbie zasadami – pozostają tajne przez 75 lat od śmierci agenta, chyba że on sam, za życia, ujawni dane o swej wywiadowczej przeszłości. Nawet jednak w takim przypadku ujawniane archiwalia podlegają restrykcyjnemu ocenzurowaniu.
Również komunistyczna ojczyzna Krystyny nie miała żadnego interesu w tym, aby hołubić i stawiać na piedestale angielską agentkę, która w nowej, zimnowojennej Europie mogła ponownie odegrać istotną rolę. Takim ludziom raczej odbierano polskie obywatelstwo (jak na np. generałowi Andersowi), niż obsypywano zaszczytami i umieszczano w panteonie narodowych bohaterów. W efekcie o hrabiance Skarbek w Polsce praktycznie zapomniano.
Dopiero kilka lat temu zainteresowanie jej osobą odżyło; być może dlatego, że Andrzej Kowerski, główny orędownik obrony jej imienia, od końca lat 80. spoczywa u boku swojej ukochanej na londyńskim cmentarzu Kensal Green. Teraz ich – już wiecznej – miłości strzeże ulubiony ryngraf Krystyny z jasnogórską Czarną Madonną, który przyjaciele umieścili na nagrobku.
Ta książka nie jest biografią; to raczej opowieść o kobiecie, która chciała żyć na swoich warunkach, i o czasach, w jakich przyszło jej umrzeć. Była dumna, chciała być niezależna, a historie takich ludzi rzadko kończą się happy endem. Wszelako śledząc losy Krystyny Skarbek, jednego można być pewnym: była postacią nietuzinkową. Dlaczego szpiegowała? Wyłącznie dla pieniędzy? Z miłości do ojczyzny? A może rację miały angielskie brukowce, gdy po jej tragicznej śmierci w 1952 roku biły w oczy wielkimi nagłówkami: „As wywiadu, który szpieguje dla każdego i w każdej wojnie!”?
Na to pytanie Czytelnicy muszą sobie odpowiedzieć sami.
Korzystając z tej sposobności, chciałbym podziękować Katarzynie Rokickiej za pomoc w przetłumaczeniu z języka angielskiego dokumentów, do których udało mi się dotrzeć. Bez Niej ta książka nie powstałaby tak szybko ani w takim kształcie.
Świnoujście, 2013
D. Stafford, Tajny agent. Prawdziwa historia ukrytej wojny z Hitlerem, przeł. M. Łakomy, Warszawa 2007, s. 317. [wróć]
Rozdział I
Pakt Czterech
Nie możemy pozwolić na szarganie dobrego imienia Krystyny – powiedział dobitnym tonem Andrzej Kowerski i spojrzał badawczo na trzech mężczyzn, siedzących przy stole.
Spotkanie miało charakter nieformalny, by nie powiedzieć: konspiracyjny. Jego uczestnikami, obok Kowerskiego, byli dwaj Anglicy i Belg, wykształcony w Wielkiej Brytanii. Wszystkich panów łączyła – oprócz aktywnego udziału w II wojnie światowej – wielka zażyłość z Krystyną Skarbek, w niektórych kręgach znaną jako Christine Granville. Mężczyźni, na których życiu odcisnęła ona mniej lub bardziej znaczące piętno, pokiwali głowami, zgadzając się ze słowami kolegi.
– Wątpię, by można było stworzyć logiczny obraz jakiejkolwiek kobiety, a co dopiero mówić o kimś o takiej osobowości jak Krystyna – stwierdził jeden z zebranych.
Słowa te padły z ust dowódcy legendarnych francuskich partyzantów maquis, Francisa Cammaertsa, którego kilka lat wcześniej Krystyna uwolniła z rąk gestapo podczas nie tyle brawurowej, co wręcz zuchwałej akcji. Pozostałymi uczestnikami spotkania byli: jeden z licznych jej kochanków, John Roper, i przyjaciel Patrick Howarth, który prawdopodobnie też się w niej podkochiwał.
– My, jej przyjaciele, nie chcemy, aby stała się wyłącznie prasową sensacją – Kowerski tłumaczył cele założonego właśnie Zespołu ds. Ochrony Pamięci Krystyny Skarbek. – Będziemy bronić jej reputacji.
– Należy wszelkimi sposobami i środkami powstrzymać publikację artykułów, pisanych przez dziennikarzy, którzy nigdy jej nie spotkali, a także wspomnień ludzi, którzy ją mało znali – zaproponował Cammaerts.
Miał na myśli choćby Williama Stanleya Mossa, którego córka Krystyna – owoc jego małżeństwa z Zofią Tarnowską – otrzymała imię właśnie na cześć przyjaciółki żony. Moss był wysokim, przystojnym i diabelnie romantycznym poszukiwaczem przygód, miał literackie zacięcie i przyciągał uwagę bezpretensjonalną autoironią. „Świetnie wyglądał, doskonale tańczył, był zabawny. Wspaniały towarzysz!” – wspominała jego polska żona.
Poznali się w Kairze, gdzie Moss najpierw mieszkał w hotelu „Shepheard”, ale wyprowadził się stamtąd, gdy w jego pokoju dostawiono łóżka i dokwaterowano obcych. Wkrótce doszło do zatargu, który Billy musiał rozstrzygnąć nokautującym ciosem. Potem nocował w lokalu kontaktowym SOE, mieszkaniu urządzonym w koszarowym stylu, które jego towarzysze określali mianem Hangover Hall (Sala Kaca).
Zmusić takiego człowieka do czegokolwiek wbrew jego woli było nie lada sztuką. W swoim dorobku miał już wspomnieniową książkę, opowiadającą o jego wyczynach na Krecie, gdzie wiosną 1944 roku porwał niemieckiego komendanta wyspy, generała Heinricha Kreipe1. Moss zdążył opublikować serię czterech artykułów w „Picture Post” pod znamiennym tytułem Bohaterska Krystyna, zanim zabrał się za pisanie książki, którą jego córka określiła powściągliwie: „Trudno ją nazwać hagiografią, bo Krystyna święta nie była”.
Moss w jej przygodach wyczuł dobry temat nie tylko na książkę, ale także na film. Główną rolę miała zagrać Sarah Churchill. Tak, tak, córka samego Winstona, który nazwał Krystynę swoją „ulubioną agentką”. Ponoć ten fakt przekonał aktorkę do przyjęcia tej roli. Moss jednak swojego projektu nie zrealizował, a na jego zaniechanie być może miała wpływ korespondencja z Włodzimierzem Ledóchowskim, który już w 1953 roku przekonywał go: „Chyba niemożliwością jest, aby właściwie opisać niezwykły charakter Krystyny, przedstawić ją jako anioła cnoty, pozbawić erotyzmu”.
Prawdopodobnie z tego samego powodu akceptacji członków paktu nie uzyskała również biografia Krystyny jego autorstwa, chociaż Christine Cole, de domo Moss, uznała ją za „subtelną”. Skarbek potrafiła wytwarzać magiczne ciepło, ale nie gnębiły ją wyrzuty sumienia, które innych powstrzymywały od obdarzania miłością więcej niż jednej osoby naraz. Urocza z natury i niezwykle lojalna w stosunku do przyjaciół, raniła jednak czasami tych, których kochała najmocniej. Stan, jaki wywoływała w mężczyznach, trafnie oddał Włodzimierz Ledóchowski:
„Byłem nieprzytomny. Zazdrość ciskała mną. Co noc widziałem ją w objęciach Andrzeja. Byłem zazdrosny o każdy jej gest i uśmiech przeznaczony dla niego, o każde słowo nie do mnie wypowiedziane. Gdy wracałem wieczorem do domu, z zaciśniętymi zębami patrzyłem w niebo i wygrażałem gwiazdom w bezsilnej złości; tym samym gwiazdom, które patrzyły na pierwszy nasz pocałunek”.
Zdawałem sobie sprawę, że gdybym miał tę kobietę dla siebie, z miejsca rzuciłbym ją, z miejsca miałbym jej dość2.
Czy jednak na pewno? Ledóchowski, opowiadając potem o tej historii, utrzymywał, że to on był obiektem adoracji. Skarbkównę opisał dość złośliwie, sugerując, że poligamia była jej drugą naturą. Choć zdarzały mu się też chwile szczerości:
„Kosztował mnie ten okres w Budapeszcie niesłychanie wiele nerwów – przyznawał. – Świat zniknął mi sprzed oczu; pozostało tylko jedno, dla czego warto było żyć – Krystyna. Ona, kochanka dwóch mężczyzn, okłamująca każdego z nas. Po stokroć pragnąłem wybrnąć z tej sytuacji, oderwać się od tego splotu i nie mogłem, bo stale ta słaba strona woli podszeptywała mi rozwiązanie wygodniejsze: przecież za parę dni idziesz do Polski i będziesz ją miał dla siebie”3.
Krystynę zawsze otaczało kółko wielbicieli, których wabiła, nawet jeśli niektórych określała mianem „wiernych psów”. Część z nich była w niej zakochana, mimo że ich miłość pozostawała nieodwzajemniona. Innym oddawała się niemal impulsywnie. „Zawsze mogliśmy rozpoznać tych, którzy zostali »pobłogosławieni«; mieli to »coś« we wzroku” – przyznawał z nutką zazdrości jeden z członków paktu.
Hrabia Ledóchowski dotrzymał słowa danego kolegom i nie opublikował maszynopisu (choć korzystała z niego Clare Mulley, pisząc swoją książkę The Spy Who Loved).
W podobny sposób zniechęcano profesora Michaela R.D. Foota, któremu jednak udało się w 1966 roku wydać monografię SOE in France. Uzyskał on dostęp do tego, co pozostało z archiwów Kierownictwa Operacji Specjalnych, łącznie z aktami personalnymi agentów. Mimo że jemu samemu nieraz bardzo skutecznie utrudniano rozmowy z tymi, którzy działali w SOE, to należy uznać, że jego opracowanie stworzyło podwaliny tego, co dzisiaj możemy nazywać studiami nad SOE.
Jeśli okazywało się, że przyjaciele Krystyny nie są w stanie zablokować publikacji książki o niej, natychmiast podejmowali działania mające na celu zdyskredytowanie wartości takiej pozycji. Tak było w przypadku książki Edwarda Spiro (publikującego pod pseudonimem E.H. Cookridge), którego wspomnienia dotyczące Christine Granville wykpił Francis Cammaerts. „Wziął na warsztat historię, która miała pięć tysięcy słów, i rozdmuchał ją do pięćdziesięciu tysięcy” – wspomina w nagraniu z Muzeum Wojny. Inna sprawa, że They Came from the Sky Cookridge’a zawiera bardzo interesujące opowieści i detale, które jednak trudno zweryfikować czy dotrzeć do ich źródła; przykładem może być cytat z wywiadu dla BBC, w którym Krystyna opisywała epizody ze swojej młodości.
Mimo że melodramatyczna śmierć Krystyny, w połączeniu z jej szpiegowską przeszłością, była dla mediów łakomym kąskiem, to Paktowi Czterech udawało się przez kilka dekad wyciszać hałas wokół Skarbek. Wszak zobowiązali się, że do końca życia będą strzec jej dobrego imienia. Jak to robili? Podobno straszyli wydawców, wykorzystywali swoje znajomości, by wstrzymywać publikację „podejrzanych” artykułów prasowych. Z powodzeniem tworzyli swoistą, przyjacielską blokadę informacyjną. Późniejszy biograf Skarbkówny, Jan Larecki, zauważa:
„Trudno się oprzeć wrażeniu, że współtowarzysze Krystyny byli w pewnym sensie brązownikami jej losów. I mieli sporo racji w swych poczynaniach, bo w jej niezbyt długim życiu było wiele bohaterskich czynów. Ale nie tylko – w końcu była tylko kobietą, której wybacza się wiele”4.
Anna Rey Konstantowa Potocka opisuje historię przemytu z okupowanej Polski do Budapesztu karabinu przeciwpancernego, który wzbudzał zainteresowanie wszystkich europejskich wywiadów. Skrzynię z tą bronią ukrył po kampanii wrześniowej Ludwik Popiel, który potem, w 1940 roku, jeden jej egzemplarz przetransportował na Węgry. Jeszcze długo po wojnie inni ludzie przypisywali sobie jego przygody, zasługi i medale.
„Będąc w Kanadzie, pytałam go o powód milczenia – wspominała. – Odpowiedział, że jego kuzyn i przyjaciel, Andrzej Kowerski, kochał się w Krystynie Skarbek i prosił Ludwika, by o jej działalności nie mówić, gdyż to, co ona zrobiła w Budapeszcie, stawiałoby ją w złym świetle. Więc Ludwik milczał – noblesse oblige”5.
Pierwszą osobą, której udało się sporządzić w miarę pełną, aczkolwiek zawierającą liczne nieścisłości faktograficzne biografię Skarbek, była Madeleine Masson. Na początku lat 50. przez przypadek poznała Krystynę podczas rejsu z Capetown do Southampton. Masson płynęła jako pasażerka promu „Winchester Castle”, a Polka była jej stewardesą. Ponad dwadzieścia lat później, pod dyktando Paktu Czterech, powstało jedyne – przez długi czas – opracowanie na temat Krystyny Skarbek, zatytułowane A Search for Christine Granville.
Co takiego w postępowaniu Krystyny należało ukryć, czego nie można było wybaczyć? I czy za te zatajenia na temat „milady” odpowiada tylko czwórka jej „muszkieterów”? Madeleine Masson w podsumowaniu swojej książki stwierdza, że maszynopis, ze względów bezpieczeństwa, został przesłany do Foreign and Commonwealth Office i tam sprawdzony6. To właśnie Ministerstwu Spraw Zagranicznych Wspólnoty Brytyjskiej podlega m.in. tajna służba wywiadowcza Wielkiej Brytanii – Secret Intelligence Service (SIS), która w masowej świadomości (zwłaszcza dzięki filmom o Jamesie Bondzie) znana jest jako MI6.
Co w maszynopisie zostało potraktowane czarnym markerem – tego nie dowiemy się pewnie nigdy. Może przy okazji premiery filmu, jaki ma powstać na podstawie książki, autorka uchyli rąbka tajemnicy, o ile nie istnieje jakaś klauzula, która jej tego zakazuje. Dlaczego? Ponieważ Skarbek nie tylko pracowała dla brytyjskiego wywiadu; ona była jednym z najlepszych jego szpiegów. Pewien agent, z którym pracowała, powiedział o niej: „Ta prawie hipnotyzująca siła, którą oddziaływała na mężczyzn, była mieszanką świeżości, flirtu, uroku i tej niezwykłej osobowości, którą – jak latarkę – mogła wyłączać i włączać, kiedy chciała, oślepiając wszystkich jej światłem”7.
Zachowało się trochę jej fotografii, ale niezwykłe jest to, że na prawie każdym ze zdjęć wygląda jak inna osoba. Czasami spogląda z pewnością siebie gwiazdy filmowej, pełna wdzięku i świadomości swojej urody; innym razem widać tylko czar i radość. Mogła wyglądać na osobę bez trosk i pełną życia albo zamyśloną i wycofaną w siebie; potrafiła robić wrażenie delikatnej i subtelnej albo figlarnej i kokietującej.
W uzyskiwaniu niektórych z tych póz na pewno pomagały jej przepiękne, czarne włosy, upinane na różne sposoby: raz spływały jej po ramionach ciemną falą, innym razem zwijała je misternie w kok, odsłaniając zgrabne, cudownie małe uszy. Uderzające były również jej delikatne rysy i niewiarygodnie biała karnacja. „Zastanawiała mnie jej gracja i sposób poruszania się”. Myślałam, że może była baleriną, której w życiu się nie powiodło – przypomina sobie Madeleine Masson8.
Długo pokutowało przekonanie, że tak jak wojny i rewolucje są domeną mężczyzn, tak i wywiad powinien stanowić obszar dla nich zarezerwowany. SOE wyłamało się z tego schematu – jako jedna z niewielu organizacji czasu wojny umożliwiała kobietom działanie na linii frontu w tym samym zakresie, co mężczyznom.
Agentki szkolono nie tylko na kurierki i radiotelegrafistki; w kilku przypadkach stały się nawet przywódczyniami ruchu oporu – znanymi we Francji jako reseaux. W sytuacji gdy coraz więcej mężczyzn zaczęło podlegać STO (przymusowej pracy w Niemczech), młode kobiety miały tę przewagę, że mogły się poruszać niemal bez ograniczeń i bez wzbudzania większych podejrzeń.
Oczywiście, kurierki wykonywały równie ważne zadania, przenosząc między członkami ruchu oporu pieniądze i informacje dotyczące naboru i zrzutów broni. Od momentu lądowania w Normandii, kobiety brały też udział w organizowaniu zasadzek na niemieckie oddziały, a także w akcjach sabotażowych, organizowanych na coraz większą skalę. Kurierzy byli niezbędni z powodu cenzurowania przesyłek pocztowych, a rozmowy telefoniczne musiały być wtedy zamawiane przez operatorów, którzy zazwyczaj je podsłuchiwali. Każdy, kto chciał wysłać telegram lub zamówić rozmowę, musiał też wylegitymować się dowodem tożsamości.
Domingo Pastor Petit w książce Kobieta szpieg przedstawia dość dokładnie zasady używania kobiet w wywiadzie; wgląd w nie uzyskał za pośrednictwem wyższego funkcjonariusza brytyjskiej tajnej służby, którego nazwiska zdecydował się nie ujawniać:
„Wykorzystujemy je z rozwagą. Niezbyt lubimy korzystać z ich usług, ale jednocześnie potrzebujemy ich. Ogólnie rzecz biorąc, są dobre w charakterze podwójnych agentów na naszym żołdzie. Uważam, że dobrą agentką jest ta, która dostarcza więcej informacji, niż ich ujawnia nieprzyjacielowi. Agentka, którą wysyłam za granicę, musi wiedzieć, że jedynie wtedy uzyska ważne informacje, kiedy ujawni inne nieprzyjacielskiej tajnej służbie. Kiedy zostanie schwytana, zawsze może powiedzieć, że pracuje dla wrogów Zjednoczonego Królestwa. Mężczyźni łatwiej uzyskują informacje, ale to nie oznacza, że mogą je nam z równą łatwością przekazać. Sześćdziesiąt procent mężczyzn nie wraca z zadania; kobiety są chytrzejsze i na ogół mają więcej szczęścia”9.
Bernard Newman w swojej monografii The World of Espionage przyznaje, że „[…] nikt nie może pochwalić się taką odwagą jak one. W mojej książce mówiłem o dzielnych kobietach, które we Francji skakały ze spadochronem, by wziąć udział w walkach Résistance. W większości były specjalistkami od radiotelegrafii. To ich tradycja. Pogardza się nimi jako agentkami, ale jako specjalistki od łączności są bezkonkurencyjne”10.
Kierownictwo Operacji Specjalnych widocznie nie podzielało tej opinii, skoro w ciągu czterech lat tylko do Francji wysłało 393 kobiety, spośród których śmierć poniosły aż 102 agentki. Wszystkie przeszły takie samo szkolenie jak mężczyźni, włączając w to walkę wręcz, obsługę broni palnej i wykorzystywanie ładunków wybuchowych. Nie istniał żaden system, według którego działały.
Jakakolwiek oficjalna rekrutacja nie wchodziła w grę, ponieważ kluczowe znaczenie miało zachowanie całej procedury w ścisłej tajemnicy. Zamiast tego w dyskretny sposób informowano rozmaite organizacje zbrojne, że poszukiwane są kobiety znające języki obce, które byłyby zainteresowane służbą specjalną. Doświadczenia Yvonne Baseden, które przywołuje David Stafford, mogą posłużyć jako modelowy przykład takiego postępowania:
„Słuchając przemówień de Gaulle’a, pomyślałam, że mogłabym dowiedzieć się, czy mogę ze swojej strony coś zrobić. Poszłam do ministerstwa, gdzie poinformowano mnie, że mogą być zainteresowani współpracą i że mam poczekać. Po chwili jednak dowiedziałam się, że ze względu na ojca Anglika i moje podwójne obywatelstwo nie mogą mnie zatrudnić ani w żaden sposób pomóc mi w przystąpieniu do francuskich organizacji. To było wszystko ze strony Wolnych Sił Francuskich.
Odeszłam więc i przemyślałam wszystko jeszcze raz. Pamiętam, jak mój ojciec opowiadał mi, że w czasie I wojny światowej był kurierem, a później także jednym z pierwszych pilotów Królewskiego Korpusu Lotniczego (Royal Flying Corps), zatem pomyślałam, że wstąpię do Kobiecych Królewskich Sił Powietrznych (WRAF). Pełniłam różne role w Ministerstwie Lotnictwa (Air Ministry), pracowałam jako sekretarka podpułkownika lotnictwa tego departamentu, a także dla Francuzki, która wykonywała zadania polowe dla SOE. Nie słyszałam wcześniej o SOE, ale najwyraźniej powiedziano jej, że jeśli spotka kogoś, kto będzie nadawał się do współpracy, ma o tym powiadomić. Tak właśnie trafiłam do tej organizacji”11.
Do coraz szerszej polityki rekrutacyjnej kobiet przez SOE przyczyniały się też sukcesy dwóch z najwcześniej zrekrutowanych agentek. Pierwszą z nich była właśnie Krystyna Skarbek, jedna z najodważniejszych i najdłużej działających agentek SOE. Druga to Virginia Hall, która dzięki swojemu amerykańskiemu obywatelstwu prowadziła działalność szpiegowską pod przykrywką korespondentki „New York Timesa” do listopada 1942 roku.
Tajna siatka wywiadowcza SIS działała cicho i spokojnie, natomiast akcje sabotażowe SOE z definicji były głośne i przyciągały uwagę Niemców, dlatego między SOE a SIS często miał miejsce konflikt interesów. Oficerowie SIS (lub MI6) uważali siebie za profesjonalistów, obecnych w branży od dziesięcioleci, podczas gdy do SOE należeli „amatorzy” i „żółtodzioby”. Zawodowy brak zaufania ze strony SIS ocierał się niekiedy o absurd, a najlepszym tego przykładem był przypadek brata sławnego ministra niemieckiego, Gottfrieda Reinholda Treviranusa, którego znał hrabia Ledóchowski:
„Był on z nami na statku «Warszawa» i swoim wyglądem, przypominającym wychudzonego bociana, wzbudzał powszechną wesołość i zainteresowanie. Ponieważ mówił dobrze po niemiecku, co jest rzeczą co najmniej niecodzienną u Anglików, mogłem się z nim doskonale porozumieć, toteż dowiedziałem się niektórych interesujących szczegółów z jego życia. Matką jego była Angielka, a dziwnym zrządzeniem losu on – brat ministra, hakatysty niemieckiego – poszedł za głosem krwi swych przodków po kądzieli i stał się Anglikiem.
Znając doskonale język niemiecki, zgłosił się do usług swego rządu w Intelligence Service. Przed wojną mieszkał w Kenii, a po jej wybuchu pracował na Bałkanach. Później, jako obserwator angielski, znalazł się w Finlandii, obecnie zaś w jakiejś misji wraca znów do Kenii. Kolekcja paszportów, jaką mi pokazywał, świadczyła rzeczywiście o jego dość rozległych stosunkach. Miał nawet paszport polski na nazwisko fikcyjne, który umożliwił mu podróż naszym statkiem.
Byłem przekonany, że władze angielskie odniosą się do niego z ogromnym szacunkiem, że od razu poczynią mu wszelkiego rodzaju ułatwienia. Tymczasem jakież było moje zdziwienie, gdy Anglik nagle znikł z naszego namiotu. Wrócił potem wściekły, klnąc Anglików i Dwójkę w sposób dość nieparlamentarny. Potem powtórnie znikł, jak się okazało, w obozie koncentracyjnym dla podejrzanych. Znacznie później spotkałem go dopiero w Jerozolimie, dokąd po paru miesiącach, po dość długich badaniach, udał się, wypuszczony ostatecznie przez zbyt ostrożnych lub też głupich oficerów Dwójki angielskiej”12.
Christopher Montague Woodhouse, który działał w ruchu oporu na Peloponezie, wspominał potem, jak Grecy często komentowali jaskrawe sprzeczności w taktyce brytyjskiej: „Jeśli trzech brytyjskich oficerów powie ci dokładnie co innego, to wcale nie znaczy, że któryś z nich się myli albo że jest mało zorientowany. Oznacza to tylko, iż sprawa jest bardziej zawikłana i sięga dalej, niż z początku przypuszczano”13.
Co skłoniło Krystynę do pracy w wywiadzie? Zdaniem jednej z sekretarek SOE, którą wykorzystywano nie tylko do pracy biurowej, działalność agentki nie miała w sobie nic z tego, co wyobraża sobie przeciętny zjadacz chleba, wychowany na literaturze szpiegowskiej. David Stafford przytacza wypowiedź Noreen Riols, która stwierdziła:
„Nie uważam, żeby życie szpiega było choćby w niewielkim stopniu tak romantyczne, jak przedstawiają to książki. Nie było tam przyjęć z koktajlami ani przystojnych szpiegów z długimi cygarniczkami, ujmujących całe otoczenie. Była to proza życia, często bardzo trudna. Nie, nie było w tym ani krzty romantyzmu”14.
Wywiad brytyjski nie prowadził werbunku wśród kobiet pokroju Maty Hari. Oczywiście, były sytuacje, w których agentki, aby uniknąć niebezpiecznych konsekwencji, musiały uciekać się do swojego kobiecego wdzięku. Świadkiem takiego zachowania Krystyny Skarbek był Włodzimierz Ledóchowski:
„Widzę teraz, że coś szepcze żandarmom, że o coś ich prosi. Staram się usłyszeć, o co chodzi. Tak, rozumiem, ze strzępków rozmowy domyślam się treści. Krystyna wygrywa swoje atuty, korzysta z ciemnej nocy, by pozwolić swoim włosom musnąć twarze żandarmów. Już rozmawiają z nią łagodniej, już jest dla nich kobietą, a nie zbiegiem i szpiegiem”15.
Agentki nie były także dziewczynami Bonda w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, ekspertkami w jujitsu, karate lub innych sztukach walki. Spośród nich wszystkich Violette Szabo, chłopczyca, która zawsze pragnęła być lepsza w ćwiczeniach fizycznych od brata, była najprawdopodobniej najsilniejsza i najbardziej atletycznie zbudowana.
Krystyna nie ustępowała jej na tym polu. Chociaż szczupła, była świadoma tego, że musi być fizycznie sprawna. Była niebywale wytrzymała, nie wspominając już o jej harcie ducha. Paola Del Din pracowała nad swoją kondycją podczas przepraw przez Alpy z ojcem, który był żołnierzem. Co ciekawe, w tamtym czasie młode kobiety raczej zniechęcano do jazdy na rowerze, gdyż mogło to skutkować zbyt umięśnionymi udami i łydkami. Potwierdzają to wspomnienia dowódcy szwadronu, opublikowane w „Sunday Express” z 11 marca 1945 roku:
„Interesującą rzeczą w tych dziewczętach jest to, że nie są one krzepkimi, młodymi kobietami o końskich twarzach z męskimi podbródkami. Są to ładne, młode dziewczęta, które wyglądałyby skromnie i słodko w krynolinach. Niektóre były kształcone w klasztornych szkołach, inne ukończyły szkoły w Szwajcarii. Odwaga, inteligencja i duże możliwości adaptacyjne są ich najważniejszymi atrybutami. Muszą posiadać te cechy, jeżeli chcą uchodzić za służące ze wsi albo sprytne paryżanki”16.
Mimo to Niemcy wiele z nich schwytali, a następnie osadzili w obozach koncentracyjnych. Część została zamordowana, a tylko nieliczne zdołały przeżyć to piekło. Wśród nich była Krystyna Skarbek, a zawdzięczała to swojej bezczelnej brawurze, stalowym nerwom i… tak zwanemu fartowi, czyli po prostu nieprzeciętnej osobowości. Nasz super szpieg Zbigniew „Rygor” Słowikowski przyznawał: „Najważniejszą bronią natomiast jest sam charakter człowieka, jego wiedza i doświadczenie, inteligencja, spryt i stanowczość, opanowanie i odwaga, znajomość psychiki ludzkiej, a przede wszystkim – szczęście”17.
Krystyna określała te cechy mianem „instynktu psa”. „Przekonałam się o tym przed wojną, podczas letnich wakacji – opowiadała Jadwidze Karbowskiej. – Wyobraź sobie dom pełen młodzieży, pootwierane okna. Pewien oficer doszedł do wniosku, zupełnie niepotrzebnie, że jest we mnie zakochany. Zaczął mi robić sceny zazdrości, zanim jeszcze się oświadczył. Odmówiłam. Tego dnia był jakiś nieswój. Siedząc na kanapie w salonie, podczas ożywionej rozmowy, zmieniłam nagle pozycję, to znaczy podciągnęłam w górę kolana, obejmując je rękami. Nie umiem powiedzieć dlaczego. W tym momencie zza okna padł strzał. Dostałam w kolano zamiast w serce”18.
Przykłady zachowania przez Krystynę przysłowiowej zimnej krwi można mnożyć. Jeden z takich przypadków, kiedy Skarbkówna nie straciła głowy, opisywał Włodzimierz Ledóchowski:
„Wojna zastała Krystynę w Anglii. To dzielna dziewczyna. Wyjechała z fałszywym paszportem, wyrobionym jej przez naszą organizację, do Włoch i stamtąd, po załatwieniu spraw z Paryżem, wracała do Polski tą samą drogą, obładowana różnymi papierami, instrukcjami i materiałem propagandowym. Głowę sobie łamała, jak przewieźć te papiery przez granicę, gdy do wagonu, w którym siedziała, wszedł gestapowiec. Jechała z Wiednia do Krakowa. W trakcie rozmowy z oficerem poprosiła go, żeby był tak uprzejmy i ukrył jej paczkę herbaty, którą wiezie dla chorej matki. Oficer z gotowością dżentelmena spełnił jej prośbę i schował herbatę do swojej walizki, nie domyślając się nawet, że w paczce ukryte były wszystkie kompromitujące dokumenty”19.
Niestety, prawda była taka, że kobiety jej profesji, nie służąc w mundurach, nie podlegały prawom konwencji genewskiej. Jeżeli zostały złapane, prędzej czy później skazywano je na śmierć. Ich jedyną nadzieją było zaprzeczenie temu, że miały cokolwiek wspólnego z działalnością szpiegowską. Na przykład Didi Nearne udało się przekonać Niemców, że przekazała informacje biznesmenowi, nie mając pojęcia o tym, że pracuje on dla Brytyjczyków.
Jeżeli ta gra zawiodła, członkowie niesławnego komanda śmierci Hitlera czuwali nad tym, aby wszyscy schwytani agenci zostali rozstrzelani – wielu z nich nawet w ostatnich miesiącach wojny. W wiadomościach nadanych przez Wehrmacht 7 października 1942 roku, kilka dni po napaści aliantów na Dieppe, można było usłyszeć:
„W przyszłości terroryści i sabotażyści alianccy, zarówno brytyjscy, jak i inni, którzy nie zachowują godności żołnierskiej, ale okazują swoją bandycką naturę, będą tak właśnie traktowani przez niemieckie oddziały, będą eliminowani z całkowitą bezwzględnością w walce i gdziekolwiek się pojawią”.
Ba, 18 października tego samego roku z kwatery Hitlera wyszedł komunikat:
„Rozkazuję zatem, że od dnia dzisiejszego wszyscy przeciwnicy, zaangażowani w tak zwane operacje komandoskie w Europie i Afryce, nawet kiedy są oni ubrani w mundury i posiadają lub nie posiadają broni, mają zostać zlikwidowani i ani jeden nie powinien pozostać przy życiu. Jest bez znaczenia, czy zostali oni przerzuceni statkami, samolotami, czy skoczyli ze spadochronami. Nawet jeśli osoby te poddadzą się, kiedy zostaną wykryte, mają zostać potraktowane bez pardonu”.
Dodatkowa dyrektywa, która towarzyszyła głównemu rozkazowi, brzmiała:
„Zostałem zmuszony, aby wydać rozkaz zniszczenia wszystkich wrogich oddziałów dywersyjnych i nieposłuszeństwo wobec tych rozkazów będzie surowo karane (…). Dla wroga musi stać się jasne, że wszystkie sabotujące oddziały zostaną zlikwidowane, bez wyjątku, do ostatniego człowieka. Oznacza to, że ich szanse przeżycia maleją do zera. Jeżeli będzie konieczne, aby ze względu na przesłuchanie oszczędzić jednego lub dwóch ludzi, powinni zostać oni rozstrzelani natychmiast po przesłuchaniu. Ten rozkaz jest przeznaczony tylko dla dowódców i nie powinien nigdy wpaść w ręce wroga”.
Wydostawanie agentów po zakończeniu misji było równie istotne, jak przerzucenie ich na miejsce akcji. Niektórzy nigdy z niej nie powrócili. Średnia przeżywalności agentów SOE, działających w Europie za linią wroga, wynosiła od 60 do 70 procent. Było to więcej niż oficjalne szacunki, które określały tę wartość na 50 procent, i znacznie więcej niż wynosił ten sam wskaźnik dla załóg bombowców.
Nie zmienia to faktu, że jednak było to bardzo ryzykowne zajęcie. Czym zatem kierowała się Krystyna? Co powodowało córką hrabiego, że wybrała takie życie? Czy była to jej samodzielna decyzja? A może po prostu została zmuszona do wyboru mniejszego zła, tak jak w przypadku słynnego podwójnego agenta Krzysztofa Starzyńskiego:
„[…] miałem dwadzieścia lat, zazdrościłem starszym kolegom szkolnym, którzy już brali udział w akcjach bojowych Polski Walczącej, i rówieśnikom uczestniczącym teraz w powstaniu z bronią w ręku – przyznał po latach. – Wierzyłem oficerowi wywiadu, koledze mojego Ojca i stryjów, że ten wróg, który właśnie wkraczał na ziemie polskie pod maską sprzymierzeńca, jest nie mniej groźny od hitlerowskich najeźdźców. Zgodziłem się, żeby zostać «kretem» wywiadu Polski Podziemnej”20.
Wiadomo – o czym jeszcze będzie mowa – że Krystyna znała, a prawdopodobnie również romansowała z Ianem Flemingiem, twórcą przygód Jamesa Bonda. Podobno postać Vesper Lund, bohaterki pierwszej książki cyklu, była wzorowana na polskiej hrabiance. Ciekawe, ile prawdy było w pożegnalnym liście z powieści Casino Royale, gdzie autor uczynił z Vesper podwójną agentkę?
„Jestem agentką MGB. Tak, jestem podwójną agentką rosyjską. Zwerbowali mnie rok po wojnie i odtąd pracuję dla nich. Zakochałam się w Polaku z RAF-u. Kochałam go aż do poznania ciebie. Możesz się dowiedzieć, kim był. Dostał dwa razy Distinguished Service Order za odwagę, a po wojnie przeszkolił go M. i zrzucono go z powrotem do Polski. Złapali go i torturami wiele z niego wydobyli, także i o mnie. Trafili do mnie i powiedzieli mi, że go pozostawią przy życiu, jeśli ja będę dla nich pracować. Nic o tym nie wiedział, ale pozwolili mu pisać do mnie. List przychodził co miesiąc piętnastego. Okazało się, że nie mogę przestać. Nie zniosłabym myśli o tym, że nadejdzie piętnasty bez jego listu. Znaczyłoby to, że ja go zabiłam. Starałam się dawać im jak najmniej. Musisz mi wierzyć. […] W czasie pierwszej kolacji, którą jedliśmy razem, mówiłeś mi, jak ten Jugosłowianin, któremu udowodniono zdradę, powiedział: «Poniosła mnie światowa zawierucha». To jedyne moje usprawiedliwienie. To i miłość do człowieka, któremu starałam się ratować życie”21.
Nic nie wiadomo, aby jej ukochany, Andrzej Kowerski, miał takie kłopoty, w przeciwieństwie do brata Krystyny, też Andrzeja, który w latach 1948–1949 został osadzony w więzieniu we Wronkach za „niesłuszne klasowo pochodzenie”. Trudno o lepszy powód do szantażu agenta. Czyżby zatem coś było na rzeczy? Jeśli spojrzy się z pewnej perspektywy, stopień sowieckiej penetracji wśród agentów działających w Wielkiej Brytanii osiągnął stopień plagi. Kompetentni dziennikarze ujawniali nazwiska zdrajców, którym po ich zdemaskowaniu… darowywano winy.
Procesy o zdradę i związany z tym rozgłos, który mógłby obnażyć więcej zrakowacenia, zostały zaniechane w wyniku tego dość niezwykłego, ale dobrze obliczonego precedensu. Duże znaczenie miała prawdopodobnie chęć zachowania obrazu brytyjskiej integralności, tak utrwalonego w światowej opinii. Czy Krystyna Skarbek była ofiarą tej „strategii ukrywania”, o której – z racji swych kontaktów – Fleming z pewnością wiedział?
Wprawdzie spóźnione dochodzenia z lat 80. objęły 41 osób, z czego 21 wypadków uznano za udowodnione, ale przecież już w roku 1948 brytyjska służba bezpieczeństwa ustaliła, że 16 podejrzanych było ponad wszelką wątpliwość agentami wywiadu sowieckiego. Wielu z nich było wysokimi urzędnikami w Foreign Office i w wywiadzie. Znalazł się na tej liście asystent pułkownika Harolda Perkinsa w SOE – kapitan Armant Uhren, który miał pod swoją pieczą sprawy polskie. Wraz z innym agentem został aresztowany przed końcem wojny i skazany na siedem lat więzienia22. Czy dlatego Krystyna musiała zginąć?
Dlaczego kobiety zgadzały się podejmować tak niebezpieczne zadania? Najczęściej ludzie parający się taką działalnością opowiadali, że chcieli coś zrobić dla kraju, aby w ten sposób mieć swój wkład w obalenie hitlerowskiej Rzeszy. Żeby służyć za liniami wroga, potrzebna była odwaga i poświęcenie innego kalibru niż na froncie, a cechą łączącą wszystkie kobiety-agentki była niezłomna determinacja, aby brać czynny udział w zadawaniu wrogowi prawdziwych szkód.
W przypadku Violetty Szabo był to gniew na wieść o śmierci męża-legionisty pod El-Alamejn. W podobny sposób zwerbowany został Francis Cammaerts, jeden z wyróżniających się we Francji agentów. Przed wojną był on zarejestrowany jako osoba odmawiająca służby wojskowej ze względu na przekonania, ale po tym, jak jego brat zginął, pełniąc służbę w RAF-ie, zmienił zdanie:
„Z wielu przyczyn postanowiłem, że powinienem włączyć się w walkę z faszyzmem, z którym walczył cały naród. Próbowałem znaleźć dziedzinę, w której moje talenty zostałyby dobrze wykorzystane. Jednym z nich była znajomość języka francuskiego, w związku z czym skontaktowałem się z Harrym Ree, który był moim przyjacielem, działającym w służbie wywiadowczej. Zgodził się załatwić mi przesłuchanie. Polecono mi, abym udał się na Northumberland Avenue, gdzie w jednym z pomieszczeń będzie na mnie czekał oficer. Cała rozmowa toczyła się w języku francuskim […]”23.
Prawie w każdym przypadku agentki prawdę o naturze swojej pracy musiały ukrywać przed przyjaciółmi i rodziną. Paola Del Din była wyjątkiem, gdyż w niebezpiecznej, samotnej podroży przez niemieckie linie frontu we Florencji i w skontaktowaniu się z SOE pomagała jej matka. W kilku przypadkach, na przykład u Odette Sansom i Violette Szabo, służba oznaczała porzucenie małych dzieci. Ale kobiety, które podejmowały tę niesamowicie trudną decyzję, podchodziły do tego w taki sam sposób, jak mężczyźni – po prostu był to czas, kiedy służba krajowi była najważniejsza.
Co było niezwykłe, to wiek tych dziewcząt. Paola Del Din wyruszyła do Florencji na cztery tygodnie przed 21. urodzinami. Violette Szabo miała tylko 23 lata, kiedy została zrzucona we Francji; Peggy Knight była 24-latką, kiedy rozpoczęła swoją misję, ledwie o rok starsza była Alix d’Unienvielle. Paddy O’Sullivan, Pearl Whitehintgton, Noor Inayan Khan, kiedy zostały wysłane za linie wroga, liczyły odpowiednio 26, 27 i 29 lat.
Nie powinno dziwić ani szokować, że pojawienie się tylu młodych i pięknych kobiet wywoływało wiele problemów uczuciowych pośród męskiej części agentury. Jak się okazuje, polska łamaczka męskich serc pod tym względem nie odbiegała specjalnie od normy. Margaret Pawley z FANY24, która przebywała z nią w Kairze, wspominała: „Nie była piękna w klasycznym sensie, ale miała w sobie coś, czemu mężczyźni nie potrafili się oprzeć. Kiedy wchodziła do pokoju, każdy mężczyzna musiał na nią spojrzeć”25.
Jej hipnotyzująca siła przyciągania mężczyzn sprawiała, że przez całą wojnę ulegali jej czarowi. Chociaż z drugim mężem, Jerzym Giżyckim (również agentem brytyjskim), którego nazywała swoim „guru”, rozwiodła się dopiero po wojnie, i mimo pozostawania w długotrwałym związku z Andrzejem Kowerskim, miała na koncie wiele innych romansów. Wśród agentek zdarzało się to dość często.
Kapitan Ferdinand Tuohy, oficer wywiadu podczas I wojny światowej, w swojej książce The Secret Corps. A Tale of „Intelligence” on All Fronts, przytacza wiele przypadków, kiedy to agentki zakochiwały się w mężczyznach, których miały rozpracowywać: „Kobiety te zwracały nawet pieniądze, powierzone im na wykonanie zadania, ponieważ… nie były w stanie zdradzić obiektu swoich uczuć!”26.
W podobnym tonie wypowiada się Bernard Newman w swojej monografii The World of Espionage: „Ogólnie można powiedzieć, że kobiety nie wykazywały zbyt wielkich kwalifikacji wywiadowczych. Wojna jest przedsięwzięciem par excellence technicznym, niewiele więc przedstawicielek płci pięknej wykazuje predyspozycje do działania we współczesnym wywiadzie. Ponadto kobiety mają tendencję do ulegania swoim emocjom”27.
Modelowym przykładem jest przypadek młodej Mary Herbert, która wysłana do Bordeaux jako kurier siatki „Scientist”, nawiązała romans ze swoim łącznikiem, Claudem de Baissac. Ba, zaszła z nim w ciążę i pod koniec 1943 roku urodziła córkę. Odważna i buńczuczna Sonia Butt była pod takim wrażeniem służącego z nią kanadyjsko–francuskiego agenta, że wycofała się ze służby, aby wyjść za niego za mąż bez poinformowania przełożonych (ku ich zrozumiałemu niezadowoleniu)28.
Pod wpływem ekstremalnego wysiłku, napięcia psychicznego i okoliczności człowiek łatwo daje się ponieść gorącym uczuciom, ale ten stan emocjonalny z pewnością łatwiej pojmą ludzie o psychice wzbogacanej nieustannie o doznania, których daremnie by szukać w codziennej, prozaicznej egzystencji. Trudno zrozumieć ową szczególną więź, jaka łączy tych, którzy pokonali strach, wspólne przeżywanie radości, trudno pojąć niezwykłą szczerość uczuć, jakie rodzi wspólna walka o przetrwanie; słowem: to wszystko, co pozostawia w pamięci najgłębszy ślad.
„Bywaliśmy głodni – przyznawała na przykład himalaistka Nicole Leininger. – Ale poznaliśmy za to prawdziwą rozkosz spożywania pokarmu. Bywaliśmy spragnieni. Cierpieliśmy, zmuszeni do życia w brudzie. Dzięki temu poznaliśmy w całej pełni cud wody. A nade wszystko poznaliśmy prawdziwą wartość człowieka; każdy z nas dawał zespołowi wszystko, co miał w sobie najlepszego. Każdy darzył towarzyszy tym, co w nim było najcenniejsze […]. Ale może najbardziej wartościowe było to, że każdy z nas zrobił ogromny wysiłek, by zdobyć się na ową bystrą obserwację samego siebie, która pozwala tłumić drobne przywary charakteru, a przez to doskonalić w sobie trudną sztukę współżycia z ludźmi”29.
Czy jesteśmy w stanie pojąć, w jakim stresie musiała działać Krystyna? Wyobraźmy sobie ten stan wiecznego oczekiwania, kiedy każdego ranka budziła się wbrew sobie samej, leżąc jeszcze w łóżku, i nasłuchiwała odgłosów budzącego się życia, które tak łatwo mogły stać się głosami śmierci. Wsłuchiwała się w rytm pierwszych kroków, rozlegających się na ulicy, w pierwsze głosy. Słyszała, jak zatrzymują się i odjeżdżają pierwsze auta; momenty ciszy stawały się coraz rzadsze w narastającym hałasie. I wbrew samej sobie szykowała się w każdej chwili na to walenie do drzwi o świcie, które obudziło już tylu jej kolegów i po którym zawsze następował fatalny w skutkach okrzyk: „Otwierać! Gestapo!”. Nic dziwnego, że na każdy ostry dźwięk dzwonka do drzwi jej serce zamieniało się w kamień. I te myśli, galopujące przez głowę. Kto jest za drzwiami? Czy ten dzwonek oznacza koniec okresu zawieszenia, w którym żyła? Jedna sekunda, tylko jedna sekunda oczekiwania, ale była to sekunda tak głęboka, jak bezdenna jest woda dla tonącego.
Z drugiej strony Krystyna przesadnie obawiała się posądzenia o tchórzostwo, wobec czego wymagała od siebie więcej, niż ktokolwiek mógłby się po niej spodziewać. Ciekawy rys charakterologiczny kreśli Jolanta Karbowska w książce Z Mackiewiczem na ty:
„Spotykałyśmy się od czasu do czasu w kawiarni. Krystyna chodziła bez kapelusza, co wtedy nie było przyjęte. Zwracała uwagę urodą, nigdy sposobem bycia.
– Przepraszam za banalne pytanie, ale czy twoja praca przypominała w czymkolwiek role kobiet-szpiegów z poprzedniej wojny?
– W niczym. W umówionym dniu zabierał nas samolot, na dany sygnał świetlny [wykonywaliśmy] skok na plecy. Odbierali nas ludzie z miejscowego podziemia, potem długie czekanie w kryjówce, najczęściej ciasnej i zapluskwionej, błyskawiczna akcja i powrót do bazy.
– Czy nie przesadzasz z tą lakonicznością?
– Nic a nic”30.
Z kolei angielski instruktor, który kształcił niektóre z agentek, mówił, że podczas treningów usiłowali przygotować je fizycznie, zwiększając ich odporność za sprawą wspinaczek w dzikich terenach. Wszystkie nauczono walki wręcz, co dawało im wiarę we własne siły, nawet jeśli większość z nich nie wykazywała w tym kierunku żadnych talentów. Te dziewczęta nie nadawały się na materiał na komandosów. Nie posiadały do tego fizycznych przymiotów, choć niektóre charakteryzowała niezwykle silna psychika. Trudno było oczekiwać po dobrze wychowanych pannach, że staną za kimś i poderżną mu gardło, aczkolwiek na wypadek takiego ataku uczono je kilku wrednych sztuczek, podrzuconych przez policję z Szanghaju.
Motywów Krystyny nie poznamy pewnie nigdy, chyba że odnajdzie się jakiś jej dziennik lub pamiętnik, o ile nie wpadł wcześniej w ręce jej towarzyszy z podziemia lub przyjaciół, którzy przez lata blokowali wszelkie publikacje na jej temat w obawie, że na jaw wyjdą rzeczy niegodne bohaterki wojennej, odznaczonej najwyższymi medalami Anglii i Francji. Ona bowiem – w przeciwieństwie do literackiego Jamesa Bonda, który na ogół na jedną partię przygód miał jedną dziewczynę – nie narzucała sobie takich ograniczeń i miewała po dwóch kochanków naraz.
„Wieczorem biegnę do Krystyny – relacjonował jeden z nich, Włodzimierz Ledóchowski. – Jedziemy do «Frombitasu» – muzyka wita Krystynę, jak dobrą znajomą, a gdy siadamy, grają polskie mazurki i piosenki. Posyłam więc orkiestrze wino, posyłam litr drugi i znów szum w uszach, i spojrzenie Krystyny na moich oczach. Potem, gdym ją do domu odprowadzał, płakała. Prosiła, żeby nie, że nie może, że ktoś na nią czeka.
– Nie rozumiem. Kto czeka, Krystyno? – ale ona już pocałunkiem zatrzymuje mi pytanie na ustach, szepcząc:
– Ty wiesz najlepiej, jak bardzo chcę cię mieć, jak mi przykro żegnać się teraz, ale zrozum, nie mogę!
[…] I znów jakaś kolacja z Krystyną, w knajpie z muzyką i winem czerwonym. Mam tego dość. Trzeba zerwać ten dziwny stosunek. Zaczyna mi działać na nerwy to, że ona coś przede mną ukrywa. Dostęp do jej domu nocą jest dla mnie niemożliwy. Nazajutrz pytam ją, co to znaczy, a ona odpowiada:
– Przecież ci mówiłam, że mam w Budapeszcie kogoś… kochanka”31.
Przez lata była uwikłana w długi i skomplikowany związek z Andrzejem Kowerskim. Wielokrotnie odmawiała poślubienia go, chociaż kolejny raz miała się z nim zejść na krótko przed zamordowaniem. „Kiedy byli razem, wyglądali jak para” – przyznawał jej kuzyn, Jan Skarbek. Mężczyźni szaleli za nią, bo miała niezwykły dar wczuwania się w emocje drugiej osoby; najlepiej wychodziło jej cieszenie się czyjąś radością. Miała też w sobie łagodność wobec tych, u których podejrzewała kompleks niższości, co jeszcze bardziej powiększało krąg jej wielbicieli.
„[…] przed oczami mam rozmowę sprzed kilku dni, kiedy Krystyna powiedziała, że to taki dzielny, porządny chłopak, że właśnie on tknięty jest takim kalectwem – wspominał Ledóchowski. – A potem jeszcze, pamiętam, że litowała się nad jego ułomnością, mówiąc, że chyba taki chłopiec musi z miłości zrezygnować, bo która kobieta taką ułomność zniesie. Wzdrygnęła się – pamiętam – wtedy, mówiąc:
– Wyobrażam sobie kontakty kobiety z taką protezą, a może to się w łóżku odpina?
Pamiętam te słowa. Ach, to tak, wszystko rozumiem, zdradę Radzymińskiego, który Andrzejowi to powiedział tamtej nocy. Rozumiem niedomówienia Krystyny”32.
Podobno mężczyźni padali Krystynie do stóp; uchodziła nawet za uwodzicielkę. „The Guardian” napisał, że Skarbek „[…] cechowała jakaś niezwykła magia, która odróżniała ją od innych ludzi […]. Jej osobowość emanowała iście magnetyczną siłą. Jako kobieta nie potrafiła przystosować się do jednostajnego życia i spokojnej pracy za biurkiem. Potrzebowała akcji, adrenaliny, doświadczeń ekstremalnych. Była nieprzeciętnie niezależna we wszystkich poczynaniach, ale raczej skryta i czasem niedostępna, jeśli próbowano ograniczyć jej swobodę”.
To m.in. przez bujne życie erotyczne Krystyny tak niewiele o niej wiemy, choć pewne szczegóły zamieścił cytowany wcześniej hrabia Ledóchowski:
„Wchodzi jakiś typ, uderzająco podobny do Bustera Keatona. Wstaję, on patrzy na mnie wzrokiem zdumionym i wyraźnie nieprzychylnym. Przedstawiam się, on również. Radzymiński.
– Jaka była droga, Krystyno? Cieszę się, że wróciłaś.
– Opowiem ci wszystko później – mówi Krystyna. – Bardzo cię przepraszam, że musisz przenocować gdzie indziej. Nie gniewasz się chyba? – mówi zalotnie.
– Bynajmniej – odpowiada z kamienną twarzą. – Ale ja wyjeżdżam jutro, więc się już nie zobaczymy. Wezwali mnie do Londynu – mówiąc to, pakuje swoje kuferki. Po chwili jest gotów. Żegna się. Całuje Krystynę w usta, a ona żegnając się z nim mówi:
– O jedno cię proszę. Nie mów nikomu, nikomu – z naciskiem – że przyjechałam. Chcę mieć spokój. – W tym miejscu Krystyna się zacina tak, jakby się jąkała. Śmieje się zmieszana, a on, patrząc na nią poważnie, mówi:
– Widzę, żeś znów zakochana! – Ona, ciągle z uśmiechem zmieszania na twarzy, patrząc na mnie, mówi:
– Tak, i to bardzo. Czy nie widzisz, jaki on podobny do Władka Wolskiego?
Radzymiński odpowiedział zimno i nie patrząc na mnie:
– Tak, rzeczywiście.
Patrzę na tę scenę ze zdumieniem. Co znaczą te tajemnicze przemilczenia, ten typ o twarzy komika z tragicznym wyrazem? Czuję się dość głupio, żeby coś powiedzieć”33.
Potem ten sam dziennikarz, Józef Radzymiński, po odtrąceniu jego uczucia, postanowił skoczyć z budapeszteńskiego mostu. Nie zauważył jednak, że „fale” Dunaju skuła gruba tafla lodu – to się nazywa ślepa miłość! W efekcie miał złamane nie tylko serce, ale również nogę (według innej wersji, był to obojczyk). Wydaje się jednak, że dla Krystyny naprawdę liczył się tylko jeden mężczyzna.
Andrzej Kowerski był postawnym mężczyzną i wielkim polskim patriotą. Rozumiał Krystynę i jej potrzebę niebezpiecznego życia. Jemu samemu drewniana proteza (nogę stracił jeszcze przed wojną na polowaniu) nie przeszkodziła w znalezieniu się w elitarnym gronie skoczków spadochronowych. Pracująca dla brytyjskiego wywiadu para stała się legendą, zanim skończyła się wojna.
I tej legendy bronił Andrzej Kowerski, ale czy chodziło tylko o legendę? Chyba chciał uciąć spekulacje na jeszcze inny temat. Niektórzy bowiem twierdzili – bądź tylko podejrzewali – że już w czasach bezpośrednio poprzedzających wojnę Krystyna Skarbek była agentką wywiadu brytyjskiego. Podobne podejrzenia żywił hrabia Ledóchowski:
„W trakcie długich rozmów z Krystyną w Budapeszcie zrozumiałem, na czym polegała tajemnica jej bytności w Polsce – konstatował. – Dlaczego ja w Krakowie, słusznie rozumując, nie mogłem dociec, przez kogo została ona do Polski przysłana. Otóż Krystyna była od szeregu lat na usługach wywiadu angielskiego. Po wybuchu wojny postarała się o to, żeby przydzielono ją do roboty związanej z Polską. Tutaj Anglicy postanowili wykorzystać ją do kierowania opinią prasy w Polsce. […] za pieniądze angielskie Krystyna poszła pierwszy raz do Polski, niosąc komunikaty i obszerny materiał propagandowy angielski dla prasy w Polsce”34.
W tej akcji brał również udział mjr Patrick Leigh Fermor i, oczywiście, grecki ruch oporu. [wróć]
W. Ledóchowski, Pamiętnik pozostawiony w Ankarze, Warszawa 1990, s. 133. [wróć]
Ibidem, s. 132–133. [wróć]
J. Larecki, Krystyna Skarbek. Agentka o wielu twarzach, Warszawa 2008, s. 11. [wróć]
A. Rey Konstantowa Potocka, Przez góry, doliny… Wspomnienia, Łomianki 2011, s. 141. [wróć]
M. Masson, Krystyna. Ulubiona agentka Churchilla, przeł. W. M. Próchniewicz, Warszawa 2007, s. 323. [wróć]
M. Binney, The Women Who Lived for Danger: Women Agents of SOE In the Second World War, London 2002, s. 49. [wróć]
M. Masson, op. cit., s. 11. [wróć]
D. Pastor Petit, Kobieta szpieg, przeł. J. Bojarski, Warszawa 1975, s. 247–248. [wróć]
Ibidem, s. 245. [wróć]
D. Stafford, Tajny…, op. cit., s. 24–25. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 189–190. [wróć]
D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945). Zarys dziejów Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) oraz wybór dokumentów, przeł. Z. Sroczyńska, Warszawa 1984, s. 18. [wróć]
D. Stafford, Tajny…, op. cit., s. 60–61. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 157. [wróć]
M. Binney, op. cit., s. 6. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 111. [wróć]
J. Karbowska, Z Mackiewiczem na ty, Warszawa 1994, s. 274. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 111. [wróć]
K. Starzyński, Uśpiony agent, Warszawa 1996, s. 35. [wróć]
I. Fleming, Casino Royale, przeł. R. Śmietana, Kraków 2006, s. 182–184. [wróć]
R. Jeffery, Wisła jak krew czerwona. Wspomnienia Anglika – żołnierza Armii Krajowej, przeł. R. Antoszewski, Warszawa 2006, s. 9. [wróć]
D. Stafford, Tajny…, op. cit., s. 22. [wróć]
FANY (First Aid Nursing Yeomanry) – Ochotniczy Korpus Pierwszej Pomocy Pielęgniarskiej. [wróć]
M. Binney, op. cit., s. 5. [wróć]
D. Pastor Petit, op. cit., s. 244. [wróć]
Ibidem, s. 245. [wróć]
M. Binney, op. cit., s. 5–6. [wróć]
G. Kogan, N. Leininger, Białe Kordyliery, przeł. K. Żuławska, Warszawa 1961, s. 108. [wróć]
J. Karbowska, op. cit., s. 274. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 130–131. [wróć]
Ibidem, s. 131–132. [wróć]
Ibidem, s. 127. [wróć]
W. Ledóchowski, op. cit., s. 134–135. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki