Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Naszym prawdziwym problemem jest niewiara w to, że Bóg kocha nas jako grzeszników. (…) Kiedy grzeszymy, nie tracimy godności syna i córki Boga. Dlaczego? Ponieważ w przeciwnym wypadku grzech musiałby mieć większą moc niż miłość i wierność Boga.
Dariusz Piórkowski - jezuita, pracował w Jezuickiej Służbie Uchodźcom (JRS) w Berlinie. Był duszpasterzem akademickim w Opolu. Publikuje w "Życiu Duchowym" i na portalu DEON.pl. Autor książek "O duchowości z krwi i kości" oraz "Duchowa pielgrzymka do Lourdes".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ZBLIŻALI SIĘ DO NIEGO WSZYSCY CELNICY I GRZESZNICY, ABY GO SŁUCHAĆ. NA TO SZEMRALI FARYZEUSZE I UCZENI W PIŚMIE: «TEN PRZYJMUJE GRZESZNIKÓW I JADA Z NIMI». OPOWIEDZIAŁ IM WTEDY NASTĘPUJĄCĄ PRZYPOWIEŚĆ: «KTÓŻ Z WAS, GDY MA STO OWIEC, A ZGUBI JEDNĄ Z NICH, NIE ZOSTAWIA DZIEWIĘĆDZIESIĘCIU DZIEWIĘCIU NA PUSTYNI I NIE IDZIE ZA ZGUBIONĄ, AŻ JĄ ZNAJDZIE? A GDY JĄ ZNAJDZIE, BIERZE Z RADOŚCIĄ NA RAMIONA I WRACA DO DOMU; SPRASZA PRZYJACIÓŁ I SĄSIADÓW I MÓWI IM: „CIESZCIE SIĘ ZE MNĄ, BO ZNALAZŁEM OWCĘ, KTÓRA MI ZGINĘŁA”. POWIADAM WAM: TAK SAMO W NIEBIE WIĘKSZA BĘDZIE RADOŚĆ Z JEDNEGO GRZESZNIKA, KTÓRY SIĘ NAWRACA, NIŻ Z DZIEWIĘĆDZIESIĘCIU DZIEWIĘCIU SPRAWIEDLIWYCH, KTÓRZY NIE POTRZEBUJĄ NAWRÓCENIA.
ALBO JEŚLI JAKAŚ KOBIETA, MAJĄC DZIESIĘĆ DRACHM, ZGUBI JEDNĄ DRACHMĘ, CZYŻ NIE ZAPALA ŚWIATŁA, NIE WYMIATA DOMU I NIE SZUKA STARANNIE, AŻ JĄ ZNAJDZIE? A ZNALAZŁSZY JĄ, SPRASZA PRZYJACIÓŁKI I SĄSIADKI I MÓWI: „CIESZCIE SIĘ ZE MNĄ, BO ZNALAZŁAM DRACHMĘ, KTÓRĄ ZGUBIŁAM”. TAK SAMO, POWIADAM WAM, RADOŚĆ POWSTAJE U ANIOŁÓW BOŻYCH Z JEDNEGO GRZESZNIKA, KTÓRY SIĘ NAWRACA».
Nie zazna ludzkość spokoju, dopóki nie zwróci się do źródła Miłosierdzia mojego
ŚW. FAUSTYNA, DZIENNICZEK, 699
Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa:
Z miłosierdziem Boga mamy większy kłopot niż z Jego sprawiedliwością. Nie od dzisiaj. Już Adam po zjedzeniu owocu w rajskim ogrodzie zaczął „bawić się” ze swoim Stwórcą w kotka i myszkę. Z lęku przed karą ukrył się w krzakach. Pewnie długo by tam siedział, gdyby Bóg pierwszy nie zawołał do niego: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9)1. Jan Paweł II nie bez przyczyny pisał o naszych „uprzedzeniach na temat miłosierdzia” (Dives in misericordia, 6), które piętrzymy w sobie pod wpływem jedynie „zewnętrznej oceny” relacji Boga do grzesznika. W żadnym wypadku nie jest to przejawem postępu duchowego, lecz ma posmak gorzkiego owocu grzechu, zwłaszcza pośród najbardziej pobożnych. Paradoksalnie, najczęściej nie potrafimy pogodzić miłosierdzia Boga z Jego sprawiedliwością. Traktujemy je trochę jak ogień i wodę. Z lęku tworzymy sobie obraz nieustępliwego sędziego. Widać to chociażby w jednej z sześciu prawd wiary, których uczymy dzieci, przygotowując je do Pierwszej Komunii Świętej. Nie wystarczy przecież powiedzieć, że Bóg jest sprawiedliwy, co zgadza się z objawieniem biblijnym. Wydaje się to zbyt mgliste i mało przekonujące, by mogło zmobilizować początkującego w wierze do dobrych uczynków. Dlatego ktoś nadgorliwy sprecyzował Bożą sprawiedliwość po naszemu: Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który kieruje się ludzką miarą sprawiedliwości: wynagradza lub karze odpowiednio do zasługi lub jej braku.
Innym razem, fałszywie pojmując miłosierdzie, traktujemy Boga jak pobłażliwego dziadziusia, który na wszystko pozwala i udaje, że nie widzi naszych wybryków. Czmychamy przed takim Bogiem, bo uważamy Go (niefortunnie) za kogoś niepoważnego. Często chowamy się przed Nim za parawanem samowystarczalności lub zarzucamy Go litanią ciągłych pretensji, że nie dał nam tego czy owego. Obrażamy się, bo gdy Bóg daje wszystkim po równo, wydaje nam się niesprawiedliwy. Z kolei gdy jakimś cudem uda Mu się zbliżyć do nas, nie wiedzieć czemu, akurat wtedy świetnie wyczuwamy Jego bliskość i w panice wymykamy Mu się z rąk. Miłosierdzie bardzo się wysila, by uratować, uleczyć i odnowić, a człowiek dwoi się i troi, by uciec, nie dać się pokochać i opatrzyć sobie ran.
Z tych powodów papież Franciszek ogłosił Nadzwyczajny Rok Jubileuszowy poświęcony miłosierdziu. W bulli Misericordiae vultus ojciec święty precyzyjnie określa cel Jubileuszu: „Jesteśmy wezwani, aby utkwić wzrok w miłosierdziu, byśmy sami stali się skutecznym znakiem działania Ojca (…), aby świadectwo wierzących stało się jeszcze mocniejsze i skuteczniejsze” (MV 3). Chodzi o to, abyśmy spojrzeli na swoje codzienne życie przez pryzmat Słowa Bożego i stali się bardziej miłosierni nie tylko w słowach, ale i w „stylu życia”. Te dwie strony miłosierdzia: pasywna – przyjmująca, i aktywna – dająca, są nieodłączne. Najpierw musimy zażyć lekarstwo miłosierdzia, abyśmy później mogli przepisywać je innym. Chrześcijanin ma być równocześnie pacjentem i lekarzem. To paradoks, który próbujemy czasem oswoić lub nawet znieść.
Wszystko zaczyna się od słuchania, które co prawda wymaga skupienia uwagi, ale w ten sposób poszerza w nas przestrzeń do działania Boga bardziej niż nawet najbardziej chwalebna aktywność. „Abyśmy byli zdolni do miłosierdzia – pisze dalej papież – musimy najpierw wsłuchać się w Słowo Boże. To oznacza, że trzeba odkryć na nowo wartość ciszy, aby móc medytować nad słowem, które jest do nas skierowane. W ten sposób możliwa jest kontemplacja miłosierdzia Boga” (MV 13).
Najpiękniejsze mowy Jezusa o Bogu szukającym i ratującym człowieka to trzy przypowieści z piętnastego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza: o zaginionej owcy, zawieruszonej drachmie i dwóch pogubionych synach. W gruncie rzeczy jest to jedna przypowieść, opisana w trzech aktach, atramentem boskiego Miłosierdzia i ludzkiej wolności. Na próżno szukać tam wyczerpujących szczegółów, gdyż w czasach Jezusa nikt nie tworzył takich powieści jak Stefan Żeromski czy Henryk Sienkiewicz. Nie chodzi o drobiazgowość, ale o ukazanie dramatycznego rozmijania się człowieka z Miłością, która po ludzku bywa naiwna, głupia, a nawet śmieszna.
Myślę, że piętnasty rozdział Ewangelii św. Łukasza może nam posłużyć za lustro, w którym można się przejrzeć. Widać w nim Boga i nas samych. Jeden z ojców pustyni, Pseudo-Makary, przypomina, że „ludzie nie znają siebie dopóty, dopóki Pan nie objawi ich samym sobie. Dopiero kiedy Bóg, przez Pismo Święte, obdarzy nas w swoim miłosierdziu poznaniem prawdy, możemy rozpocząć walkę ze złem”2. W tym opowiedzianym z finezją arcydziele Jezusa o miłosierdziu jak na zdjęciu rentgenowskim można zdiagnozować stan ducha. Kiedy po raz pierwszy pomyślałem o napisaniu tego komentarza, kierowała mną intencja, aby stał się on pomocą do lepszego przygotowania się do sakramentu pojednania; podczas spowiedzi w sposób szczególny doświadczamy bowiem Bożego miłosierdzia.
Przed wiekami Tertulian pisał, że „lampą, którą zapala kobieta szukająca drachmy, jest Słowo Boże”. Gdy przez rozważanie Słowa pozwolimy, aby boskie światło dotarło także w te zakamarki naszego wnętrza, które omijamy szerokim łukiem (trzeba do nich też zaliczyć nasz pokaźny zbiór przykurzonych często „posążków” Boga), spowiedź może się zamienić w niezwykłe przeżycie. Zamiast rutynowego wyznania grzechów na jednym wydechu w przerwie między zajęciami, może ona być bardziej świadomym spotkaniem Boga i siebie w swoim wewnętrznym rdzeniu. Spowiedź, która jest odpowiedzią na usłyszane Słowo, może nas zaskoczyć doświadczeniem wyzwolenia, stopniowo kruszyć wewnętrzne bariery i gasić te punkty zapalne, które tak niemiłosiernie skupiają nas na sobie. Rozważając treść przypowieści, stwierdziłem jednak, że należy sięgnąć dalej, głębiej. Miłosierdzie nie dotyczy tylko spowiedzi. Obejmuje nas od poczęcia aż po wieczność. Przecież w niebie Bóg nie przestanie być miłosierny.
Talmud mówi, że są takie momenty w życiu, kiedy „niebo i ziemia łączą się pocałunkiem”. Widać to szczególnie w Jezusowych przypowieściach o miłosierdziu. Wiemy, że Jezus stosuje tę formę nauczania, by objawić coś, co do pewnego stopnia przekracza nasze możliwości poznania. Opowiada o królestwie Bożym i jak zręczny garncarz mimo wszystko próbuje przeformułować nasze ukształtowane i wypalone w piecu doświadczenia wizje świata i Boga. Język przypowieści odnosi się do codziennego doświadczenia przeciętnego człowieka, jednak niektóre jej elementy wystawiają na próbę zdrowy rozsądek słuchacza. Jezus często zaczyna od typowej dla odbiorcy sceny z życia i nagle odstępuje od „normy”, zaskakując niespodziewanym zwrotem, który kłóci się z codziennym doświadczeniem. Weźmy chociażby dla przykładu pracodawcę, który w przypowieści o robotnikach w winnicy oferuje wszystkim najemnikom tę samą płacę, bez względu na to, ile czasu spędzili w winnicy. Kto z nas zdobyłby się na taki gest?
Jezus wchodzi do naszego serca przez drzwi bliskiego nam doświadczenia, ale kiedy już jest wewnątrz naszej wyobraźni i umysłu, nagle konfrontuje nas z prawdami, które są z innego, ukrytego świata. Te niezwykłe i nietypowe sytuacje opisane w przypowieściach są oknami, przez które spoglądamy na to, jakimi prawami kieruje się królestwo Boże. Nie można więc spotkać Boga poza codziennością, szukając Go w czysto duchowej strefie, nieskażonej przez troski, grzechy i trudy, bo sam Bóg brudzi się gliną, kiedy nas stwarza. Przypowieści nie są o nas, nie mają też na celu moralnego pouczenia, co powinniśmy zrobić albo jak siebie zmienić. Ich pierwszym celem jest odsłonięcie myślenia i działania Boga, które dla nas bywa trudne do pojęcia.
Z literackiego punktu widzenia trzy przypowieści z piętnastego rozdziału Ewangelii św. Łukasza są skierowane do celników i faryzeuszów oraz do uczonych w Piśmie, chociaż tekst sugeruje, że Jezus ma na myśli głównie tych drugich. Odpowiada bowiem na ich krytykę Jezusa z powodu Jego „bratania się” z grzesznikami. Nauczyciel siedzi za stołem z celnikami i grzesznikami, którzy chcą Go słuchać. Jest to pierwszy krok na drodze nawrócenia. Akcent nie pada na to, co należy zrobić. Ważniejsze jest to, co należy najpierw usłyszeć. Faryzeusze również nadstawiają uszu, ale czynią to z pozycji stróżów prawa, którzy chcą jedynie podtrzymać własne przekonania i obawy. Kim są te dwie grupy w świetle Ewangelii św. Łukasza?
Ewangelista, z pochodzenia poganin, z życzliwością patrzy na celników; nie zalicza ich do typów spod ciemnej gwiazdy. Jezus powołuje jednego z nich, Mateusza, na apostoła (por. Łk 5, 27). O Nim samym mówi się, że jest „przyjacielem celników i grzeszników” (Łk 7, 34). To właśnie w ich gronie opowiada najpiękniejsze historie o Bożym miłosierdziu i wprasza się, ku zgorszeniu „pobożnych”, do domu przełożonego celników – Zacheusza. Nawet Jan Chrzciciel nie uważa ich pracy, co zadziwia, za grzeszne zajęcie. Poucza ich tylko, by nie pobierali od ludzi więcej, niż zostało im polecone (por. Łk 3, 13).
Z podobną przychylnością Łukasz odnosi się do faryzeuszów. Jako jedyny ewangelista wspomina o tym, że Jezus trzy razy został zaproszony przez nich na posiłek (7, 37; 11, 37; 14, 1), spędził więc z nimi sporo czasu przy stole. Tylko w tej Ewangelii faryzeusze donoszą Jezusowi o zbrodniczym zamiarze Heroda, który chce Go zabić (13, 31). Podczas gdy inni ewangeliści piszą o faryzeuszach, którzy oskarżają Jezusa o konszachty z Belzebubem, Łukasz twierdzi, że jest to sprawka „niektórych z tłumu” (11, 15). Zadziwia, że faryzeusze nie są wprost wymienieni podczas procesu Jezusa, chociaż zapewne część z nich to uczeni w Piśmie, którzy byli głównymi przeciwnikami Jezusa.
Celnicy i faryzeusze ucieleśniają dwa różne sposoby błądzenia człowieka i oddalania się od Boga. Po mistrzowsku zostanie to zilustrowane przez Jezusa w przypowieści o ojcu i jego dwóch synach. Właśnie z tego powodu obie grupy stają się „przedmiotem” poszukiwania przez Jezusa. Siadanie za stołem to znak bliskości i wspólnoty. Jezus nie unika ani celników, ani faryzeuszów. Pragnie pozyskać serca i jednych, i drugich. Przecież celem Jego przypowieści jest to, aby faryzeusze przestali szemrać i dołączyli do uczty, ciesząc się razem z Nim z odnalezienia grzeszników.
Dla religijnych liderów Jezus staje się teologicznym i społecznym wyzwaniem, bo swoim zachowaniem i nauczaniem podaje w wątpliwość niektóre z cenionych przez nich wartości i pobożne zwyczaje. Faryzeusze krzywią się, jakby chcieli powiedzieć: „On powinien jeść tylko z nami, nie z tym marginesem”. Dlaczego są oburzeni?
Pierwsze słowa wypowiedziane przez faryzeuszów w Ewangelii według św. Łukasza można sprowadzić do serii pytań religijnych. Nie mogą oni pojąć zamiarów cieśli z Nazaretu, dlatego pytają: „Kto oprócz Boga może odpuszczać grzechy?” (5, 21), „Dlaczego jesz i pijesz z celnikami i grzesznikami?” (5, 30), „Dlaczego Twoi uczniowie nie poszczą?” (5, 33), „Dlaczego czynisz to, czego nie wolno w szabat?” (6, 2). Są ciekawi. Pytają o sens. Chcą wiedzieć. Musimy przyznać, że pomimo cechującej ich hipokryzji byli oni żywo i szczerze zainteresowani Bogiem oraz zachowywaniem Jego przykazań. Chociaż Jezus w ostrych słowach gani niektóre obłudne praktyki faryzeuszów, czyni to celowo, ufając, że pomoże im to pozbyć się ducha podejrzliwości, który mieszka w ich sercach i każe im patrzeć na innych z góry.
Wiele można się też dowiedzieć ze sposobu, w jaki bohaterowie opowieści biblijnych się poruszają. Ziemskie życie Jezusa jest nieustanną drogą, która ma różne etapy. Jezus przechodzi do domu Ojca. Od pierwszych wersetów Biblii mamy do czynienia z opuszczaniem domu, ojczyzny bądź powracaniem do nich. Adam i Ewa zostali wyrzuceni z raju. Izraelici najpierw pojawiają się w Egipcie, a potem opuszczają go i idą do Ziemi Obiecanej. Później zmuszeni są do opuszczenia Jerozolimy i przebywają w niewoli, by po kilkudziesięciu latach znowu do niej wrócić. Zagubienie i odnalezienie, bycie w domu i poza nim – to częste motywy w Biblii, które opisują kondycję człowieka.
Przyjrzyjmy się naszym trzem przypowieściom z tego punktu widzenia. Owca opuszcza stado i wychodzi do świata, ale się gubi. Podobnie młodszy syn wyrusza w obce kraje, pozostawiając dom ojcowski i swoich bliskich. Drachma zawierusza się pod łóżkiem lub między sprzętami w domu, co może być aluzją do starszego syna, który wprawdzie pozostaje w domu z kamienia, ale – jak zobaczymy później – nie czuje się częścią domu stworzonego przez ludzi.
Pasterz zostawia stado i idzie w świat, by szukać zagubionej owcy. Ciekawe, że podczas tej wędrówki musi przemierzyć te miejsca, w których owca prawdopodobnie zostawiła swój ślad. Kobieta starannie przeczesuje ciemne kąty domu, w którym nie było zbyt wiele okien ani światła. Czasowniki, które wyrażają działanie pasterza i kobiety, podkreślają wytrwałość i determinację szukających.
W przypowieści o obu zagubionych synach ojciec dwukrotnie opuszcza dom. Wybiega, by przywitać młodszego syna, co było wręcz niezwykłe dla starszego pana w tamtych czasach, i wychodzi na podwórko, by porozmawiać ze starszym synem. Obu synów spotyka poza domem, by ich do niego wprowadzić. Przypowieści koncentrują się w pewnym sensie wokół problemu bycia w domu i poza nim, przebywania we właściwym miejscu i czasie; poczucia, że jestem u siebie, lub świadomości wyobcowania.
Kiedy czytamy i rozważamy tekst biblijny, powinniśmy zwracać również uwagę na powtarzające się kluczowe słowa. Zwykle wiążą się one z głównym tematem opowieści. Tekst naszych przypowieści niczym osnowa tkaniny przeplatają trzy greckie słowa: apollumi – „zgubić się”, heurisko – „znaleźć”, i chaireo – „radować się”. Zwróćmy uwagę na pierwsze z nich. Greckie apollumi użyte jest w Ewangelii św. Łukasza dwadzieścia pięć razy. W Nowym Testamencie ma ono kilka znaczeń, a najbardziej rozpowszechnione to „zniszczenie”, „przepadnięcie”, „zgubienie czegoś” lub „zgubienie przez kogoś”. W żadnym ze znaczeń zastosowanych przez Łukasza apollumi nie odnosi się jednak do trwałego i totalnego zniszczenia. Zagubiona owca jest ciągle żywa, kiedy pasterz ją znajduje; zagubienie nie oznacza tutaj pozbawienia życia fizycznego. Podobnie młodszy syn nie umarł, chociaż był bliski śmierci głodowej.
Zagubienie w przypowieściach o miłosierdziu oznacza bycie martwym w odniesieniu do specyficznej funkcji pełnionej przez coś lub przez kogoś: owca jest w stadzie i daje wełnę oraz mleko, drachma może być wymieniana za określone dobra, nie powinna leżeć w ukrytym miejscu.
Kiedy Pismo Święte mówi o „drugiej śmierci”, nie chodzi o całkowite unicestwienie. Stan duchowej śmierci to pewna forma życia i istnienia, ale z Bożej perspektywy niezwykle mizerna i niegodna osoby. Duchowa śmierć jest znacznie gorsza niż fizyczna, ponieważ prowadzi do całkowitego oddzielenia od innych. Odnalezienie oznacza więc przywrócenie do wykonywania właściwej funkcji lub, po prostu, bycie żywym. Bycie odnalezionym to powrót do wspólnoty, odnowienie zaburzonych relacji, zerwanie z izolacją, możliwość rozwoju.
CZĘŚĆ I
DRACHMA,OWCA,SAMARYTANKA
„Jestem przekonana, że gdyby zbawienia nie potrzebował nikt inny oprócz mnie samej, Bóg tylko dla mnie uczyniłby wszystko, co uczynił. I tak powinien myśleć każdy”.
ŚW. JULIANNA Z NORWICH
„Szukając mnie, spocząłeś zmęczony” – modli się skruszona i zatrwożona dusza w średniowiecznym wierszu Dies irae. Niektórzy wkładają te słowa w usta Samarytanki, która w środku dnia spotyka Jezusa siedzącego przy studni Jakubowej (por. J 4, 1–42). Kobieta bynajmniej nie należy do najświętszych, nie wspominając już o tym, że jest spoza Narodu Wybranego. Łatwo wpaść w pułapkę jednoznacznej interpretacji jej historii i uznać kobietę za rozwódkę, która miała aż pięciu mężów. Nie wiemy tego na pewno, ale być może każdy z jej dotychczasowych mężów umarł. Niezależnie od tego Samarytanka w chwili spotkania Miłosierdzia żyła w konkubinacie. Do spotkania doszło z dala od miasta i zgiełku, w spiekocie palącego słońca. Nie dlatego, że tego miłosierdzia wcześniej szukała, choć kto wie, jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Miłosierdzie samo przyszło do niej i znużone czekało, gdy zamierzała wypełnić codzienny obowiązek – zaczerpnąć wody. To niespodziewane dla niej wydarzenie całkowicie ją odmienia. Ona, grzeszna i po ludzku niegodna, idzie do miasta i głosi Mesjasza wśród swoich. Co się tam wydarzyło?
W historii uwiecznionej przez św. Jana Jezus od fizycznego pragnienia przeszedł do tego niewidzialnego. Wzbudził to pragnienie w sercu kobiety. Tak zaczyna się każde prawdziwe nawrócenie – od przebudzenia, gdy człowiek od tego, co zmysłowe, zostaje przeprowadzony do tego, co duchowe. Obudzone pragnienie duchowe i doświadczenie przebaczenia pozwoliło Samarytance zapomnieć o tym, że przyszła po wodę, aby się napić. Zostawiła dzban i wróciła do miasteczka poinformować wszystkich, że odnalazła Mesjasza, który zaspokaja najgłębsze pragnienia.
Przypowieść o zagubionej owcy i drachmie stanowi preludium do przypowieści o ojcu i dwóch synach, które zawiera już to, co najistotniejsze. Pobudza wyobraźnię i kładzie fundament, którym jest prosta prawda: to Bóg pierwszy szuka człowieka. Obie przypowieści pokazują ogromny szacunek Boga do człowieka. Zwróćmy uwagę na to, że pasterz jest znacznie bogatszy niż uboga kobieta. Ma sto owiec. Strata jednej nie byłaby dla niego aż tak bolesna. Z kolei zgubiona drachma obiektywnie nie powinna była budzić w kobiecie takich emocji, bo to pieniądz o niewielkim nominale; odpowiednik rzymskiego denara, a więc dniówka pracownika. Tymczasem ona sprasza z tego powodu nawet sąsiadki. Subiektywnie dla tej kobiety mogła to być duża kwota, zważywszy na to, że miała tylko dziesięć drachm. Pasterz nie szuka jakiejś owcy, kobieta nie szuka jakiejkolwiek drachmy, ale oboje szukają cennej własności – konkretnej owcy i drachmy, bez których nie mogą się obyć.
Bóg, który szuka, to innymi słowy Bóg, który jest obecny, idzie obok nas. Nie jest to jednak obecność bierna ani jakiś rodzaj trwania czy podglądania, ani sztuka dla sztuki, gdzie szuka się, aby nie znaleźć. Pasterz szuka owcy, a kobieta drachmy do skutku: „aż ją znajdzie”. Na końcu ich starań pojawia się wyraźny efekt. Ten boski niepokój i determinację widać w niezwykle plastycznym opisie, który pozostawił nam w jednym ze swoich kazań jezuita św. Klaudiusz de la Colombière: „Wyobraźcie sobie, proszę, zmartwienie biednego pasterza, któremu zagubiła się owca. Po wszystkich pobliskich wsiach rozlega się głos tego nieszczęśnika, który porzuciwszy całe stado, biega po lasach i wzgórzach, przedziera się przez krzaki i chaszcze, zawodząc i krzycząc z całych sił, i nie może zaniechać poszukiwań, póki nie znajdzie owcy. (…) Żarliwość, z jaką ściga nas Bóg, niewątpliwie płynie z przeogromnego miłosierdzia. Jednak towarzysząca jej łagodność jest oznaką jeszcze wspanialszego piękna”3.