Modlitwa Poradnik dla tych, którzy (nie) lubią się modlić - Dariusz Piórkowski SJ - ebook

Modlitwa Poradnik dla tych, którzy (nie) lubią się modlić ebook

Dariusz Piórkowski SJ

4,7

Opis

Wystarczy chcieć!

Można odnieść wrażenie, że modlitwa jest trudną sztuką − ale to nieprawda. Czasami za szybko się poddajemy i zniechęcamy, zapominając, że tak naprawdę nie potrzebujemy wiele, żeby spotkać się z Bogiem. Jak więc zobaczyć dobre strony niechcianych rozproszeń i znaleźć pozytywną motywację do codziennej modlitwy?

W tej książce znajdziesz odpowiedź na pytanie, skąd biorą się najczęstsze problemy z modlitwą. Przekonasz się, że nawet niedoskonałość można wykorzystać do zbudowania głębokiej więzi z Bogiem. Modlitwa jest bowiem częścią naszego codziennego życia i tylko dzięki walce o czas na nią nasze działanie będzie owocne i zmieniające świat.

Nasza modlitwa zależy od codziennego życia, ale też jakość codziennego życia zależy od modlitwy. Nie da się odseparować tych dwóch rzeczywistości od siebie. One się przenikają.

Dariusz Piórkowski − jezuita, duszpasterz, doświadczony kierownik duchowy i rekolekcjonista. Autor publikacji poświęconych duchowości, rozwojowi osobistemu i Biblii, m.in. O duchowości z krwi i kości, Książeczka o miłosierdziu, Spodziewaj się Dobra oraz Nie musisz być doskonały. Chrześcijański sposób na perfekcjonizm. Publikuje w Życiu Duchowym, W Drodze i na portalu DEON.pl.

Nihil Obstat: Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, ks. Jakub Kołacz SJ, prowincjał, Kraków, dn. 27 lipca 2020 r., l.dz. 272020

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 94

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (10 ocen)
8
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




+AMDG+

„Wiara żyje modlitwą” – pisał w książce Od-nowa z Maryją Jacek Bolewski SJ, jedna z osób, którym wiele zawdzięczam na mojej drodze życia duchowego. Długo uważałem, że wiara to zbiór religijnych przekonań albo uznanie, że Bóg istnieje. Dopiero kiedy dotarło do mnie, że wiara przypomina żywy organizm, który potrzebuje nie tylko pokarmu, ale też pielęgnowania, miłości, dialogu, wtedy zacząłem spoglądać inaczej na modlitwę.

Modlitwa jest duchowym odpowiednikiem pokarmu, wody i powietrza, które umożliwiają życie biologiczne i dobre funkcjonowanie organizmu. To proste porównanie przypomina, że wiary nie można sprowadzić do jakiegoś jednorazowego aktu. Musi być podtrzymywana, odżywiana i wzbogacana. Wiara podobnie jak człowiek rośnie i dojrzewa. Jest jak małe dziecko, które potrzebuje wiele troski, miłości i nakładów energii, żeby z wolna przeobrazić się w dorosłego człowieka. Jednak w przypadku wiary na osiągnięciu tego etapu proces wzrostu się nie kończy.

Łatwiej przyjmować pokarm, napój i różne uczucia, ponieważ nasze ciało oraz psychika przez głód i potrzeby psychofizyczne powiadamiają nas, czego nam brakuje. Życie biologiczne jest, jeśli tak można to ująć, zaprogramowane. Nasze ciało wręcz krzyczy, gdy odczuwa ból, jakiś brak, gdy nie otrzymuje tego, czego potrzebuje. Z życiem ducha jest jednak nieco inaczej. W nim też są pragnienia i głody, ale innego rodzaju niż w naszym ciele. Nie możemy tutaj liczyć na wyraźny znak, że jesteśmy głodni lub doświadczamy dojmującego braku uczuć. Przeciwnie, niczego nie odczujemy. Możemy się nie modlić nawet przez całe życie i jakoś je przeżyjemy. „Modlitwa nie jest techniką, lecz więzią” – powiada Ruth Burrows OCD. Jest kwestią poznania, relacji, miłości i wolności. Niczego nie da się tutaj wymusić. Modlitwa może być tylko przez nas wybrana. Dlatego oczekiwanie na magiczny moment, kiedy zrodzi się w nas pęd do modlitwy na podobieństwo zaspokojenia biologicznej potrzeby, jest iluzją. Możemy się takiej chwili nie doczekać. Świat ducha domaga się od nas wykonania kroku w wolności. Budowanie więzi zawiera w sobie pewien rodzaj obowiązku, ale nie może on być narzucony z zewnątrz, lecz musi zostać wybrany od wewnątrz. Relacja jest wymianą: przyjmowaniem i dawaniem. Modlitwa jest zawsze naszą odpowiedzią.

Modlitwa wcodzienności

Presja wyniku i konsumpcyjne postrzeganie świata zaraziły wiele dziedzin życia. Już w sierpniu 1943 roku Andrzej Bobkowski pisał w Szkicach piórkiem, że im „bardziej technika ułatwia ludziom kontakty, zbliża kontynenty, zbliża człowieka do człowieka, dając mu coraz to lepsze środki porozumiewania się na odległość, tym to porozumienie słabnie, tym bardziej ludzie stają się sobie obcy. Znika z życia kontakt osobisty – jedyny wzbogacający i zapładniający. Dziś na każdym kroku między człowieka a człowieka wciska się Rzecz, przedmiot”.

Jak na ironię, dysponujemy niemalże nieograniczonymi możliwościami kontaktów. Codziennie wypowiadamy miliardy słów, a klawiatury komputerów rozgrzewają się do czerwoności, bo tyle mamy do zakomunikowania światu. Ale czy nasze relacje stają się bardziej trwałe i głębokie? Czy dzięki temu widzimy to, co istotne i cudowne między nami? Wszystkie zdobycze techniczne miały stworzyć więcej przestrzeni do spotkania, więcej czasu wolnego, a okazuje się, że wysysają z nas wszelkie żywotne soki do tego stopnia, że już nie mamy czasu i sił na proste bycie dla siebie nawzajem, kiedy nie potrzeba nawet słów. To nie technika jest winna, lecz serce ludzkie, któremu brakuje wolności.

Wzrastająca ruchliwość społeczna, której skutkiem ubocznym są także powierzchowne i krótkotrwałe więzi, sprawia, że niby przebywamy pośród ludzi, stale ocieramy się o siebie, ale równocześnie ciągle pozostajemy od siebie oddaleni. I dochodzi do paradoksu: żyjemy ze sobą i zarazem obok siebie. Ten sam schemat powiela się w odniesieniu do całego stworzenia.

W swojej programowej adhortacji Evangelii gaudium Franciszek zastanawia się nad tym, jak zmotywować wierzących do większej gorliwości apostolskiej, i zauważa, że dzisiaj „ważny jest powrót do ducha kontemplatywnego, pozwalającego nam odkrywać codziennie, że jesteśmy adresatami dobra, które czyni nas ludzkimi, pomaga prowadzić nowe życie” (nr 264). Papież nie ma na myśli okazjonalnych porywów, gdy nagle pewne dobro wejdzie nam przed oczy, tak że nie sposób go już ­pominąć. Chodzi mu o codzienny nawyk.

Jak ten kontemplatywny nawyk wyrabiać? O tym jest ten przewodnik…

* W całej książce stosujemy skróty: ĆD – św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowe; KKK – Katechizm Kościoła Katolickiego. Cytaty z Pisma Świętego podajemy za: Biblia Tysiąclecia, wyd. V, ­Pallottinum, Poznań 2002.

Czym jest modlitwa?

Wy zatem tak się módlcie… (Mt 6,8b).

Nie wiem, czy istnieje jedna, wyczerpująca definicja chrześcijańskiej modlitwy. „Różnymi drogami Bóg dusze prowadzi” – mawiała św. Teresa z Avila. Każdy więc zaakcentuje w modlitwie szczególnie jeden znamienny dla niego aspekt. Podam parę przykładów:

Modlitwa jest dla mnie wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niemu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i w ­radości (św. Teresa od Dzieciątka Jezus).

Modlitwa to spotkanie Bożego i naszego pragnienia (św. Augustyn).

Modlitwa jako obcowanie z Bogiem polega na wzajemności (Franz Jalics SJ).

Dla nas, chrześcijan, najwyższą normą i obrazem modlitwy jest modlitwa Jezusa. W zasadzie niewiele wiemy na temat tego, jak Chrystus się modlił, poza tym, że się modlił długo. I raczej częściej widzimy Go jako kogoś całkowicie pochłoniętego przez swoją misję, niż co rusz zatopionego w niekończących się modlitwach. Ewangeliści wspominają o długiej modlitwie Jezusa szczególnie w decydujących momentach Jego życia (pobyt na pustyni, wybór apostołów, Ogrójec). Ale wiemy także, że Jezus był Żydem, chodził do synagogi, uczył się Psalmów i ­Proroków, ­rozważał słowo Boże.

Nam pozostawił modlitwę Ojcze nasz, która – jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, cytując Tertuliana – jest streszczeniem całej Ewangelii (por. KKK 2761) – ale zawiera także wszystkie najważniejsze elementy chrześcijańskiej modlitwy. Spróbujmy prześledzić ją w duchu ­medytacyjnym.

Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci Twoje imię! Niech przyjdzie Twoje królestwo; niech Twoja wola się spełnia na ziemi, tak jak w niebie. Naszego chleba powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, tak jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego. Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień (Mt 6,8b–15).

Wejście wrelację osobową

Ciekawe, że Jezus nie każe nam przede wszystkim rozmyślać na modlitwie, milczeć czy wyobrażać sobie czegokolwiek, lecz zachęca nas do mówienia, do dialogu słownego (nie do gadaniny). Modlitwa „ludzka”, jeśli popatrzeć na nią z tej perspektywy, ma w ostatecznym rozrachunku strukturę języka. Człowiek, wypowiadając się przed Bogiem, czy to na głos, czy w głębi serca, stara się w ułomny sposób przedstawić i wypowiedzieć tajemnicę, a równocześnie nie jest w stanie zupełnie jej odsłonić. Treścią tej tajemnicy jest bowiem sam Bóg. Z pewnością nie oznacza to, że modlitwa ogranicza się tylko do wypowiadania słów. Jezus uczy apostołów i swoich uczniów zaledwie pierwszych kroków na drodze modlitwy. Następne etapy to już owoc wytrwałości i współpracy z Bogiem. Początek modlitwy to rozmowa z Bogiem, a nie jakiekolwiek stany psychiczne, ekstazy czy uniesienia. Jeśli dwoje ludzi zakochanych w sobie zaczyna się poznawać, zwykle mają sobie wiele do powiedzenia. Dopiero z czasem pełne zgody i miłości milczenie jest przez nich przyjmowane jako coś oczywistego. Długie milczenie na początku znajomości i brak tematów do rozmowy każą się zastanawiać nad jakością tej relacji.

Niemniej, aby poznać drugiego, trzeba też umieć słuchać, nie koncentrować się tylko na sobie. Podobnie jest z modlitwą: „Modlitwa jako dialog z Bogiem musi dojrzewać razem ze zdolnością do dialogu z innymi” − mówił Gianino Piana. Nigdy nie zawiąże się wspólnoty międzyludzkiej, która opierałaby się na zupełnym milczeniu albo na ciągłej rozmowie. Mówienie jest wyrażaniem samego siebie, słuchanie jest przyjmowaniem drugiego do siebie. Jeśli w tym punkcie człowiek nie byłby zdolny do osiągnięcia równowagi, nigdy nikogo głębiej nie pozna. Doświadczenie dowodzi, że tej zdolności można się nauczyć, co także doskonale odnosi się do modlitwy.

Modlitwa chrześcijanina zakłada wejście w relację osobową. Stajemy wobec Boskiego „Ty”. Ale – co bardziej zdumiewające – Jezus ośmiela nas do tego, abyśmy Boga nazywali swoim Ojcem. Gdyby tylko wniknąć głębiej w to jedno słowo w owej modlitwie, może z większą gorliwością garnęlibyśmy się do modlitwy! Zwracamy się więc do takiego Boga, który „jest w niebie”, a zarazem jest blisko nas jako ojciec, wciąż wpatrzony w swe dzieci, pełen troski o nie. Obraz Boga objawionego nam przez Chrystusa to wielki paradoks. Bóg przekracza zupełnie naszą rzeczywistość, ale to nie oznacza, że jest od nas zupełnie odległy. Co więcej, nigdy nie moglibyśmy sami z siebie nazwać Boga Ojcem, gdyby nie działanie Ducha, który „sam (…) wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,16). Trudno nam bowiem uwierzyć, że Bóg, przy całej swej wszechmocy i niepojętości, jest nam tak bliski, tak bardzo z nami spokrewniony.

Także cień grzechu wzbudza w nas raz za razem nieufność i podejrzliwość co do zamiarów Boga. Dlatego Duch Boży od wewnątrz umacnia nas świadectwem. Świadectwem bezsłownym, niewyczuwalnym, wprost niezauważalnym, przynoszącym jednak owoce. Odwaga wejścia w modlitwę jest bowiem pierwszym znakiem tego, że w głębi naszego serca woła do nas sam Duch Boży. Pierwsze słowo modlitwy Ojcze nasz związane jest więc z uprzedzającym darem Boga, który sam czyni nas swoimi dziećmi. Zanim stajemy do modlitwy, to sam Duch przekonuje nas, że opiera się ona na przyjęciu daru. Modlitwa przynależy ­ściśle do tajemnicy „synostwa”, która tkwi głęboko w nas samych. Wyłączona z tej tajemnicy staje się tylko dziwacznym obowiązkiem lub kręceniem się wokół siebie samego.

Jezus nie uczy nas modlitwy w liczbie pojedynczej. Mówi: „wy” się módlcie. I dodaje także: „Ojcze nasz”, a nie „Ojcze mój”. Modlitwa chrześcijańska nigdy nie jest jedynie osobistą modlitwą. Jezus mówi, że jesteśmy latoroślami wszczepionymi w krzew winny (por. J 15,5). Z kolei św. Paweł porównuje wszystkich wierzących do organizmu, w którym każdy pełni nieodzowną dla jego funkcjonowania rolę (por. 1 Kor 12,12–27). Nie modlimy się w sposób oderwany od całości wspólnoty Kościoła. Modlitwa nie jest tylko naszą prywatną sprawą. Nie modlimy się wyłącznie we własnym imieniu i dla siebie. Chrzest oznacza także to, że na zawsze pozostajemy ze sobą złączeni. Jeśli my się nie modlimy, modli się za nas ktoś inny, ale nasze zaniedbanie modlitwy zawsze wpływa na dobro całej wspólnoty Kościoła, czy nawet ludzkości. Tutaj odsłania się jeden z motywów, dla których modlitwa jest poniekąd obowiązkiem chrześcijanina, konkretnym wypełnianiem odpowiedzialności za drugich, do której zostaliśmy wezwani przez Boga. W naszej modlitwie w pewnym sensie muszą być więc obecni: drugi człowiek, cały świat i cały Kościół.

Sprawić Bogu radość

Znamienne, że pierwsza część Modlitwy Pańskiej odnosi nas do Boga. Uświadomienie sobie Jego obecności jest na pierwszym miejscu. Modlimy się najpierw ze względu na Boga. Życzymy Mu, aby Jego imię było chwalone, czczone, błogosławione, uświęcone. Pragniemy, aby rozszerzało się Jego królestwo, aby to, co On chce, stało się w pełni rzeczywistością także na ziemi. Widać więc wyraźnie, że na czoło w modlitwie nie wysuwa się nasz pożytek, nasze potrzeby czy prośby. Chociaż mamy tutaj do czynienia z pewnym paradoksem. Bo kiedy wola Boga będzie realizowana, a ludzie będą zwracać się ku Niemu, wówczas panowanie Boga będzie dostrzegalne w naszym świecie, a także nasze rozliczne potrzeby i pragnienia będą właściwie zaspokojone. Modlitwa, by znowu odwołać się do paradoksu, musi wypływać z ­pragnienia życzenia Bogu wszystkiego, co najlepsze. Dobrze życzymy tym osobom, które kochamy i cenimy. Musimy też doznać od kogoś dobroci, życzliwości, by móc ją odwzajemnić. Ale mamy też w sobie podobną zdolność obdarzania kogoś dobrocią i zainteresowaniem. To nic innego jak dynamika miłości.

Modlitwa – jako bezinteresowne zwrócenie się ku Bogu, który jest dla nas „Ty” – ma wartość samą w sobie. Czuć się przyjętym, złożonym w wiecznych i kochających rękach Boga, być tym, kto sprawia radość Bogu przez swoje zwrócenie się ku Niemu – ot tak po prostu – to fundament modlitwy. W tym sensie w modlitwie nic nie trzeba robić. A jakżeż to nicnierobienie bywa trudne i jak często staramy się go unikać. Modlitwa nie zapuści w nas korzeni, jeśli nasz sposób bycia w świecie nie będzie otwarty na darmowość i nieprzewidziane wydarzenia, jeśli nie wyzbędziemy się tej fatalnej dla nas logiki ascezy i dawania po to, by najpierw nauczyć się przyjmować miłość na najgłębszym poziomie, czyli poddawać się działaniu Boga. Już sam czas poświęcony na modlitwę, bez względu na to, jaką postać będzie ona przybierała, jest szczególnym momentem bycia dla Boga. Nic tutaj nie musi się dziać.

Przedmiot naszej modlitwy

Druga część Modlitwy Pańskiej dotyczy już wprost dobra człowieka. Niezmiernie frapujący jest ten bosko-ludzki wymiar modlitwy. Człowiek ma swoje istotne miejsce w modlitwie i spotkaniu z Bogiem. A jego rola, jak to ukazuje Jezus, polega także na prośbie – czyli modlitwie błagalnej. Jednak przedmiot naszej prośby jest przez Jezusa dość precyzyjnie określony: chleb powszedni, odpuszczenie grzechów, zachowanie od pokusy i wyzwolenie od wpływu zła. To – zdaniem Chrystusa – najbardziej fundamentalne potrzeby i tęsknoty (uwzględniając te w nieco zawoalowany sposób ukryte w pierwszej części Ojcze nasz), które wypełniają serce człowieka. Kryterium i dobór przedmiotu naszych próśb musi więc być poważne. Bóg nie jest od tego, aby spełniać wszystkie nasze zachcianki albo wyręczać nas w tym, do czego już dawno temu nas uzdolnił, tyle że my tego nie zauważamy. „Biblia nie mówi nam o Bogu, który nas ciągle słucha, ale raczej o Bogu, który nam zaprzecza… Bóg pogański jest bogiem spełniającym życzenia, który jest zabezpieczeniem naszych planów: stworzyliśmy go, żeby podtrzymać nasze konstrukcje. Słucha nas, przyznaje nam słuszność, ale właśnie dlatego zdradza, czyni nas więźniami naszych złudzeń. Bóg chrześcijan, który nie jest przez nas stworzony i który jest większy od nas, sądzi nas, pozbawia złudzeń, zmusza do przekraczania naszych pragnień i właśnie dlatego wyzwala nas i zbawia” (Bruno Maggioni).

Prośba o chleb powszedni to wyrażenie ufności, że słowo „Ojciec” na początku Modlitwy Pańskiej nie jest abstrakcyjnym terminem, lecz żywym imieniem Boga. Ojciec troszczy się o nas i ostatecznie to On jest źródłem wszelkiego dobra, jakie nas spotyka. Często można usłyszeć taką argumentację ze strony wierzących: „Nie modlimy się, ponieważ nie mamy na to czasu. Musimy zarabiać, zabezpieczyć los swojej rodzinie”. Niewątpliwie, Jezus daleki jest od tego, żeby zachęcać wierzących do nieróbstwa i oczekiwania na spadające z nieba gołąbki. Ale nie zwracałby się do szerokiej rzeszy uczniów, gdyby był tak naiwny i sądził, że ­modlitwa nic nie kosztuje.

Ponadto w świetle słów Jezusa trzeba powiedzieć, że zaniedbanie modlitwy bierze się także z przekonania, że to od nas wszystko zależy. Często nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy, jak bardzo ta myśl wpływa na nasze postępowanie. To nie tyle brak czasu jest główną przyczyną zaniedbywania modlitwy, co słaba wiara w to, że Bóg rzeczywiście nie mieszka jedynie gdzieś tam w niebie, lecz liczy wszystkie włosy na naszej głowie (por. Mt ­10,30–31). Po drugie, słowo „powszedni” wskazuje na to, że nasza modlitwa wydarza się w obrębie teraźniejszości. Prosimy o to, co jest nam potrzebne „teraz”. Nie wybiegamy w przyszłość, bo jej nie znamy. Jest to także zachęta do czujności, do trzeźwości umysłu, ale też wskazówka, że modlitwa przenika naszą konkretną codzienność i w niej się zakotwicza. Nie jest tylko jakimś punktowym wydarzeniem, ale rozciąga się na cały „dzień dzisiejszy”. Bóg jest obecny dla nas najpierw tu i teraz, w konkretnych okolicznościach i w ­aktualnym czasie.

Związek okazanego nam przez Boga miłosierdzia z przebaczeniem, które jesteśmy winni naszym bliźnim, pokazuje, że istnieje ścisła zależność pomiędzy modlitwą a miłością drugiego człowieka. Sprawa wydaje się jeszcze bardziej skomplikowana. Bóg wysłucha naszej prośby o miłosierdzie, jeśli my najpierw będziemy dążyć do pojednania z innymi ludźmi. Jest to nic innego jak echo początku Modlitwy Pańskiej. Nasza modlitwa zawsze wydarza się we wspólnocie. Jesteśmy połączeni z innymi niewidzialnymi więzami. Jeśli w jakiś sposób je zrywamy, natychmiast zaczynamy myśleć tylko o sobie. Nawet nie jesteśmy zdolni do tego, aby o coś prosić, bo każdy konflikt z bliźnim (wywołany przez nas) rodzi w nas złudne poczucie siły, wyższości, zapatrzenia w siebie. Jak więc wówczas zwracać się do Boga i prosić o coś, jeśli brakuje nam pokory? Innymi słowy, życie moralne i życie modlitwy nie toczą się w nas po dwóch odrębnych torach. Nie można prawdziwie się modlić, zaciągając wobec drugiego jakąkolwiek winę. Wzrost w modlitwie jest wprost proporcjonalny do wzrostu jakości naszych relacji z bliźnimi. Ponieważ to na modlitwie Bóg przemienia nas od wewnątrz, uzdalnia nas stopniowo do większej służby, ­wyrozumiałości i przebaczenia.

W końcu przedmiotem naszej modlitwy winna być prośba o zachowanie nas od zgubnego wpływu zła i poddawaniu nas próbie. Na ziemi nie ma większego wroga człowieka niż grzech i panoszące się zło. Tym samym człowiek o własnych siłach nie potrafi się z nim uporać. O tym doskonale wiedział Pan Jezus.

Powołanie do życia zBogiem i  bliźnimi

Podsumowując, można powiedzieć, że tajemnicę, istotę, obowiązek i cel modlitwy zrozumiemy jedynie w szerokim kontekście osobistego i wspólnotowego powołania do życia z Bogiem i bliźnimi. Modlitwa nie jest wycinkiem czy „nadbudową” i tak już złożonego i pełnego problemów życia chrześcijańskiego, lecz jego fundamentem. Jest ciągłym znakiem sprzeciwu wobec sprowadzania człowieka jedynie do bycia wytwórcą, „działaczem”, producentem. Służy stopniowemu zasypywaniu przepaści pomiędzy wiarą a życiem codziennym. Podtrzymuje w nas żywą świadomość obecności działającego Boga w historii i w nas samych. Jest szczególnym czasem intensywnego działania Boga przeobrażającego nas w naszej najgłębszej istocie. Wyzwala nas ze skutków grzechu, przybliża coraz bardziej do dobra, oświeca nasz umysł i porządkuje nasze uczucia. Modlitwa uczy nas także, że do pełni człowieczeństwa nie dochodzimy w pojedynkę, lecz odwiecznie i w doczesności połączeni jesteśmy z losem innych. Pokazuje, że bez głębokiego zaangażowania w budowanie wspólnoty i ciągłego wychodzenia z ciasnego kręgu własnych potrzeb nie ma prawdziwego wzrostu w miłości. Modlitwa domaga się od nas ufności, że cokolwiek by się działo w naszym życiu, „nic nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Chrystusowej” (por. Rz 8,35).

Jak dobrze się modlić?

Jezus, przebywając w jakimś miejscu, modlił się, a kiedy skończył, rzekł jeden z uczniów do Niego: „Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów” (Łk 11,1).

Kto się nauczył modlić, nauczył się żyć (św. Augustyn).

Zatęsknić za modlitwą

Co się musi wydarzyć w życiu człowieka, aby zapragnął się modlić? Oczywiście, zakładam u tego człowieka wiarę, która nie tylko jest przekonaniem o istnieniu Boga, ale też ufnością w Jego bliskość i dobrą wolę. Czasem do modlitwy zmusza nas jakaś nagła trudność, strata, bezsilność, kryzys i wtedy spontanicznie zwracamy się do Boga, szukając ratunku i wsparcia, albo skarżymy się na to, co nas spotyka. Nic w tym złego. Takie działanie poświadcza całe Pismo Święte. Można też modlitwę potraktować jako niechciany, ale konieczny religijny obowiązek, wymagany przez kościelne prawo lub zwyczaj. Grozi jej wówczas ześlizgnięcie się w rutynę i oderwanie od codziennego życia, a z czasem nawet jej zanik.

Ewangelia podpowiada nam jeszcze inną drogę. Jezus pokazuje, że wytrwała modlitwa musi opierać się na świadomym wyborze i stać się sposobem życia. W jednym z uczniów obudziła się tęsknota za modlitwą, gdy obserwował modlącego się Mistrza. Chrystus często zwracał się do Ojca w indywidualnej modlitwie. Nie był to jedyny raz, lecz któryś z rzędu. Ponadto nie modlił się razem z uczniami, lecz na osobności, co z pewnością intrygowało uczniów, bo odbiegało od przyjętej normy. Nie wiedzieli, jak modlił się Jezus, ale widzieli, że się modli. Byli świadkami Jego modlitwy.

Ciekawe, że to nie Jezus wyszedł z inicjatywą, by nauczyć uczniów modlitwy. Jakby czekał, aż prośba wyjdzie od nich samych. Dał im czas na dojrzewanie. Jego przykład rozpalił w nich płomień pragnienia. Wprawdzie anonimowy uczeń, prosząc w imieniu wszystkich, nawiązuje do Jana Chrzciciela, który wdrożył swoich uczniów w tajniki modlitwy, ale jest to wtórny argument. Wszystko zaczyna się w modlitwie od pragnienia, które wzbudza sam Bóg, często przez osoby ­modlące się. To początek drogi.

Co w świetle przytoczonego powyżej fragmentu Ewangelii wydaje się największą przeszkodą na drodze modlitwy? Brak pragnienia. Czasem możemy znać wiele metod i formuł modlitwy, ale na niewiele się to zda, jeśli