43,90 zł
Drugi tom „Księgi smoków świata”, autorstwa Bartłomieja Grzegorza Sali, przedstawia ponad setkę smoków oraz wężowych potworów znanych z podań i legend Europy przedchrześcijańskiej i chrześcijańskiej. Autor, historyk i etnolog, niezwykle skrupulatnie, ale też barwnie opisuje smocze stworzenia od Skandynawii i Wysp Brytyjskich aż po Alpy i Półwysep Bałkański. Lektura umożliwi bliższe poznanie najsłynniejszych nordyckich, celtyckich i germańskich smoczych potworów, takich jak Jormungandr, Nessie i Lambton Worm, ale też tych mniej popularnych, występujących we włoskich czy szwajcarskich opowieściach – Ouivra, Panéa i Tarantasio to zaledwie garstka ziejących ogniem stworzeń grasujących na południu kontynentu. Na kartach książki pojawiają się również nasze rodzime smoki i wężowe potwory, choćby wszystkim dobrze znany smok wawelski czy król gadów i pan wód – Żaltis. Najpopularniejsze spośród opisanych stworzeń zostały zilustrowane przez Mikitę Rasolkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 374
Od wydawcy
Drugi tom Księgi smoków świata zabiera Czytelnika w podróż po świecie smoków i wężowych potworów, kontynuowaną według założeń serii, której tom pierwszy ujrzał światło dzienne w 2021 r. Tym, którzy swoją przygodę z tytułem rozpoczynają od drugiego tomu, warto przypomnieć kilka autorskich założeń zawartych we wstępie tomu pierwszego.
Smok pojawił się w ludzkich wyobrażeniach jako szczególna forma ogromnego węża, wyposażona w łapy, skrzydła lub wielość głów, elementy zaczerpnięte od innych stworzeń albo jeszcze inne nadzwyczajne przymioty. W różnych kręgach kulturowych smoki wyobrażano sobie na rozmaite sposoby, stąd i samo pojęcie smoka jest dość umowne. Niektóre cywilizacje utożsamiały go wprost z wielkim wężem, inne znały wyłącznie wężowe potwory, stąd rozdzielanie ich tworzyłoby sztuczne kategorie, obce kulturze tradycyjnej.
Księga smoków świata pomyślana została jako poczet najistotniejszych i najciekawszych smoków i wężowych potworów przynależących do kultury tradycyjnej wszelkich obszarów cywilizacyjnych. Każda z części, odpowiadająca konkretnym kręgom kulturowym, rozpoczyna się krótkim wprowadzeniem dotyczącym charakteru smoków z danego regionu. Po tych ogólnych uwagach następuje przegląd istotniejszych bestii z owego zakresu, a każdy ze smoczych konterfektów stara się połączyć opis konkretnego potwora i poświęcone mu opowieści. W praktyce, w zależności od charakteru źródeł i innych czynników, portrety rozmaitych bestii różnią się nieznacznie rozłożeniem akcentów, zasadniczo wszakże łącząc formułę leksykonu ze zbiorem mitów i legend.
Wobec ogromu materiału same analizy ograniczone zostały do najistotniejszych uwag, stąd również wstępy do każdego z omawianych kręgów kulturowych sprowadzają się do kilkuzdaniowych wprowadzeń, a szczegółowe cechy przynależnych mu smoków rozwinięte zostaną już na konkretnych przykładach. Przytaczane mity, legendy, podania i baśnie przedstawiono w sposób zwięzły, rezygnując z wątków drugorzędnych. Wiele opowieści funkcjonuje zresztą w kilku wersjach, co wymusiło wybranie jednej z nich – najpopularniejszej albo najciekawszej, z ewentualnym zaznaczeniem, czym charakteryzują się warianty odmienne. Prawo do autorskich adaptacji, o ile w ogóle z niego skorzystano, sprowadza się do mało znaczących szczegółów, mających zwykle na celu zwiększenie wewnętrznej logiki przytaczanych mitów, podań i legend, oraz do wspomnianej już rezygnacji z wątków pobocznych.
Tom drugi, który Czytelnik trzyma w ręce, zawiera charakterystyki niezwykle licznych smoków i wężowych potworów z obszaru Europy – zarówno przedchrześcijańskiej (z wyłączeniem omówionego już świata antycznego), jak i chrześcijańskiej. Zainteresowanych smokami i wężowym bestiami starożytnego Egiptu, Azji Przedniej, Iranu, Armenii, Grecji i Rzymu, a także tymi wywodzącymi się z tradycji żydowskiej, wczesnochrześcijańskiej i późnoantycznej, zachęcamy do sięgnięcia po tom pierwszy Księgi smoków świata.
CZĘŚĆ I
Smoki i wężowe potworyprzedchrześcijańskiejEuropy
Wizerunek smoków i innych wężowych potworów w przedchrześcijańskiej Europie (poza kręgiem grecko-rzymskim), której dziedzictwo znane jest niestety tylko fragmentarycznie, siłą rzeczy nie był jednolity. Celtowie oraz Germanie – którzy smoki określali mianem worm i wurm, czyli „robak” – postrzegali je zwykle jako przerażające bestie, często kojarzone z siłami zła, ciemności i zniszczenia, a nierzadko – jak Grecy – groźnych strażników skarbów. Tymczasem wśród Bałtów wszelkie gady uważano za istoty przyjazne i opiekuńcze, u Słowian zaś, gdzie smoczo-wężowe potwory występowały pierwotnie pod nazwami zmijów i latawców, ich wizerunek odznaczał się sporą ambiwalencją, istniały tam bowiem złe i dobre smokopodobne stwory. Takie rozbieżności w przypadku zupełnie odrębnych od siebie ludów i kultur dziwić nie mogą, bardziej intrygujące są zatem zbieżności. O ile obecny w wyobrażeniach Germanów, Słowian i anatolijskich Hetytów konflikt pomiędzy wężem-smokiem a bogiem burzy (Thorem, Perunem, Tarhuną) może być wspólnym dziedzictwem indoeuropejskim, o tyle zwraca uwagę podobne u wielu ludów (niekoniecznie sąsiadujących ze sobą albo należących do jednej grupy językowo-krewniaczej) bezpośrednie łączenie smoków z burzą, pojawiające się u Basków, Słowian czy Węgrów.
Wraz z chrystianizacją na miejscowe tradycje nakładały się gotowe klisze kulturowe o semicko-późnoantycznym obliczu, zniekształcając niekiedy pierwotny charakter zastanych wyobrażeń (i nierzadko sprowadzając później jego ogląd do ułomnych rekonstrukcji). Stąd spisane w czasach chrześcijańskich wcześniejsze tradycje oddają często już ostatnią fazę dawnych wierzeń, niekiedy nasiąkniętą wpływami nowej religii. A jeśli mimo chrystianizacji wśród Bałtów przekonanie o dobrej naturze gadów okaże się trwałe, to na Słowiańszczyźnie ich negatywne konotacje zostaną wyostrzone, dość skutecznie zamazując konkurencyjny wizerunek. Wiele zresztą wcześniejszych opowieści o smokach i innych potężnych gadach przeniknie do legend chrześcijańskiej Europy, gdzie niektóre z nich zajmą poczesne miejsce.
Według skandynawskich wyobrażeń praojcem rodu ogromnych i przerażających węży był Grafwitnir, który podgryzał gałęzie i korzenie świętego, życiodajnego drzewa Yggdrasill, wyznaczającego oś świata. Od Grafwitnira wywodziły się inne wężowe potwory: Goin, Moïn, Grabak, Grafwöllund, Ofnir, Swafnir oraz najstraszniejszy z nich – uskrzydlony Nidhögg, który usadowił się nad źródłem Hvergelmir. Wszystkie te smoczo-wężowe bestie zasmakowały w życiodajnym drzewie, dziedzicząc po swoim protoplaście nie tylko wygląd, ale i nawyki. Należąca do Eddy Starszej Grimnira Pieśń notowała wszak:
Więcej leży wężów pod jesionem Yggdrasill
Niżeli głupcy wiedzą:
Goin i Moïn synami są Grafwitnira,
Grabak i Grafwöllund,
Ofnir i Swafnir będą wciąż – jak myślę –
Drzewa gałązki ogryzać.
Jesion Yggdrasill cierpi więcej
Niżeli lud przypuszcza:
Jeleń szczypie w górze, pień próchnieje,
Nidhögg korzeń niszczy.
Edda Młodsza eksponowała rolę tego ostatniego, stwierdzając: „Pod Yggdrasilem (wilgoć kropląca) co dzień zasiadają bogowie sądzić. Jest to drzewo jesion największe ze wszystkich, jego gałęzie rozchodzą się po całym świecie i sięgają Nieba. Trzy ramiona korzeni są: u Asów, u Hrymthussów gdzie niegdyś była Ginnungagap, i w Niflhejm. Pod tym ramieniem jest Hwergelmer i Nydhoggur wąż nurtujący korę”.
Nie było to jedyne pożywienie straszliwego Nidhögga, który w czasie ostatecznej walki bogów z siłami ciemności – znanej jako ragnarök – wyleci spod ziemi i z lubością pożerał będzie ciała umarłych. Należąca do Eddy Starszej Wieszczba Wölwy tak kreśli przerażający wizerunek skrzydlatego potwora:
Tam widzę rzekę, pod prąd żmudnie brodzą
Krzywoprzysiężcy i mordercy-wilki;
Tam ssie Nidhögg umarłych ciała,
Wilk rozrywa ludzi: wiecież teraz, czy nie?
[…]
Smok ciemny tam nadlatuje,
Wąż lśniący, z dołu, od Nidafjöll,
Na piórach Nidhögg – lecąc nad polem –
Niesie trupy – teraz ginie.
Stoorworm lub Stoor Worm był bohaterem najbardziej znanej legendy Orkadów. Przedstawiano go jako wielkiego, złowrogiego węża morskiego, grasującego u północno-zachodnich wybrzeży Europy i niosącego zniszczenie nabrzeżnym wioskom. Podanie stanowiło orkadzki wykład historii naturalnej, tłumaczący genezę fizycznogeograficznego oblicza tej części kontynentu.
Opowieść o Stoorwormie uznać należy za zabytek starogermańskiej epiki o przedchrześcijańskich korzeniach (Skandynawowie zasiedlili wszak wyspy już w IX w.), choć swój ostateczny kształt osiągnęła zapewne pod wpływem średniowiecznej kultury europejskiej. Wątek ocalenia królewny od wodnego smoka jest bowiem podejrzanie zbieżny z opowieściami o greckich ketosach i smoku świętego Jerzego. Pradawna legenda została na nowo odkryta w XIX w. i prędko upowszechniła się w Szkocji, tworząc pomost pomiędzy kulturą germańską i mniej lub bardziej celtycką.
Straszliwe nadeszły termina, gdy potężny Stoorworm z głębin się wynurzył, zniszczenie ludzkim niosąc siedzibom. Nikt zwyciężyć ni powstrzymać go nie był władny, nikt wioskom przezeń w niwecz obracanym ratunku przynieść nie zdołał. Na próżno król wojowników najmężniejszych przyzywał, na próżno mędrców o radę prosił – potwór niezwyciężony nie odnalazł przeciwnika godnego, śmierć i zniszczenie całemu niosąc krajowi.
Wtedy to pewien czarownik z radą wystąpił, iżby co sobotę siedem dziewic Stoorwormowi oddawać, a wówczas potwór nasycony inszej nie będzie szukał ofiary. Zwiesił bezradnie głowę król i skinieniem posępnym zgodę swą wyraził, gdyż rozkazu złowrogiego wypowiedzieć nie potrafił.
I zaiste, oszczędzał wąż morski osady ludzkie, gdy co tydzień dziewczęta smakowite na pożarcie mu dawano, wszelako burzył się lud i władcy swemu buntem groził, jeśli inszego nie znajdzie rozwiązania.
Jakoż przez usta czarownika zwiedział się król, że bestia tak długo ziemie jego i poddanych prześladować będzie, aż królewny nie otrzyma. Ukrył lica swoje w dłoniach monarcha, aliści nie mógł sam przecie odmówić tego, czego od poddanych swych żądał. Córę tedy swoją Stoorwormowi wobec dworu całego oddać ślubował tonem stłumionym, głośniej zaś dodał, że jeśli ofiara tak droga na marne pójdzie i kraju od węża nie ocali, czarownika zaraz bestii wyda. Zaczem posłańców po całym swym władztwie rozesłał, temu, któren córę jego wybawić zdoła, rękę jej obiecując, jako i stary miecz Odyna, w pieczy jego spoczywający.
Wielu stawiło się na wezwanie, atoli którykolwiek z nich Stoorworma ujrzał, zaraz w trwodze umykał. Sam król stary przeto na walkę mieczem sławnym z potworem się gotował, by w dzień złowrogi zginąć raczej, niźli śmierci dziecka ukochanego bezczynnie się przyglądać.
Dotarły wieści z dworu pod każden dach. Dotarły i do chaty, w której młody Assipattle z rodzicami mieszkał. Nikt już w ocalenie królewny dobrej nie wierzył, gotowano się tedy, by o świcie, gdy Stoorworm się budził, godnie pożegnać ją na drodze ostatniej. Jeden jeno Assipattle na ratunek jej ruszyć zamierzał, lecz z niczym zdradzić się nie chcąc, nocy wyczekiwał. Gdy mroki jej domowników oczy zamknęły, dosiadł rumaka i nie szczędząc go, przed się pognał.
Dotarł Assipattle na brzeg, gdy świt na wschodzie się zaróżowił, Stoorworm zaś budzić się poczynał. Osadził młodzian dziarski rumaka przy chacie rybackiej, a torf rozżarzony z domostwa i łódź z przystani kradnąc, jak w gorączce na morze się puścił, wiosłując zapamiętale. Wychyliła bestia łeb swój ogromny z odmętów, paszczę rozwarła, a Assipattle na łodzi w gardziel jej wpłynął. Dotarł śmiałek aż do wątroby, nożem ją otwierając i torf płonący w jej środek rzucając. Ból niewypowiedziany trawić węża począł, cielsko jego w konwulsjach zadrżało, a torsje łódź młodzieńca z trzewi jego wypchnęły. Znalazł się znów na morzu Assipattle i ledwie jedno spojrzenie triumfalne potworowi posłał, gdy od ruchów gwałtownych bestii spieniły się fale i na brzeg go rzuciły.
Stali tam już król stary, miecz Odyna nerwowo ściskający, dwór cały, królewna i lud mnogi, w uroczystej i posępnej przybyli procesji, a teraz ze zdumieniem węża morze wściekle burzącego oglądając. Cierpiał okrutnie Stoorworm, na wszystkie rzucał się strony, lecz ogień żywy wciąż trzewia jego palił. Wyrąbał ogonem swoim cieśninę Skagerrak, lądy rozdzielając, zębiska jeden po drugim wypluwał, które Orkady, Wyspy Owcze i Szetlandy utworzyły, a język jego Bałtyk w lądzie wyrzezał. Długo trwały cierpienia węża, nim w męczarniach skonał. Natenczas cielsko jego martwe z wnętrznościami płonącymi na powierzchnię wypłynęło, Islandię tworząc i jej gejzery sławne.
Gdy prześladowca zwyciężonym został, ofiarował król szczęśliwy Assipattle córę swoją i miecz pradawny. Gdy zaś knowania królowej i czarownika na jaw wyszły, którzy radami fałszywymi królewny pozbyć się pragnęli, wydał maga na śmierć władca wzburzony, a połowicę swoją w wieży zamknąć rozkazał.
Jormungandr albo Jörmungand (w staronordyckim: „Wielki Wąż”, a dosłownie: „Wielki Kij”) był najpotężniejszym i najstraszliwszym gadzim potworem wyobrażeń germańskich. Pod tym złowrogim imieniem znany był ogromny jadowity wąż, przed którym drżeli nie tylko ludzie, ale i nordyccy bogowie.
Trójkę przerażających dzieci – Jormungandra, wielkiego wilka Fenrira i boginię śmierci Hel – zrodziła Lokiemu olbrzymka Angerboda. Odyn dość szybko pojął naturę niewielkiego jeszcze węża i wrzucił go do oceanu otaczającego ziemię – Midgard. Jeśli jednak prędkie zdiagnozowanie problemu potwierdzało sławę Odyna jako boga mądrości, to wdrożone przezeń równie prędko rozwiązanie opinii tej nie poświadczało. Jormungandr rozrósł się bowiem w oceanie do gigantycznych rozmiarów, aż opasał swoim potwornym cielskiem całą ziemię. Stąd doczekał się alternatywnego imienia „węża Midgardu” – Midgardsorma. Od tej pory Jormungandr stał się najgroźniejszym i najbardziej niepokojącym z wszystkich bytów. Opasawszy świat wężowym ciałem, zaczął pożerać własny ogon, stając się na poziomie symbolicznym odpowiednikiem Uroborosa. Bogowie musieli pogodzić się z istnieniem Midgardsorma, a świadomi jego potęgi, starali się go nie drażnić, choć jego drogi co rusz krzyżowały się z tymi, którymi chadzał Thor. Konflikt boga burzy i piorunów z ogromnym smokiem-wężem jest zresztą zaskakująco zbieżny w opowieściach germańskich i hetyckich.
Najlepsze świadectwo finezji nordyckich wyobrażeń wystawia fakt, że tworząc konsekwentnie nastrój grozy wokół Jormungandrna, jednocześnie pozwalały mu się ujawniać w okolicznościach mocno anegdotycznych. Pewnego razu Thor otrzymał zadanie podniesienia dużego kota i mimo swojej nadzwyczajnej krzepy nie podołał wyzwaniu. Później okazało się, że rozkoszny kociak był tylko złudzeniem, a bóg burzy w rzeczywistości próbował podnieść Midgardsorma, którego cielska dźwignąć się nie dało.
Innym razem Hymir zaproponował Thorowi relaksujące wędkowanie. Przynętę stanowił łeb wołu, spodziewano się więc nie lada zdobyczy. Przewidywania sprawdziły się aż nazbyt dobrze, bo to, co dało się schwytać na tak masywną przynętę, wdało się z mocarnym Thorem w równorzędną szarpaninę. W końcu bóg burzy wyciągnął na powierzchnię rozgniewanego Jormungandra i stając z nim oko w oko, zamachnął się swoim młotem Mjöllnirem. Należąca do Eddy Starszej Pieśń o Hymirze zdaje się sugerować, że bóg ukatrupił ogromnego węża. Edda Młodsza wyraźnie temu przeczy, twierdząc, że wobec groźby starcia tak potężnych przeciwników przezorny Hymir czym prędzej przeciął linę wędki, być może przerażony rozmiarami Midgardsorma. Wydarzenie to tym bardziej podsyciło wrogość między dwoma antagonistami, zwłaszcza że Jormungandra pozostawiło upokorzonym i wściekłym, a boga burzy rozczarowanym, gdy obaj byli przeświadczeni o własnej przewadze.
Finalna walka pomiędzy Midgardsormem a Thorem rozegra się w czasie ostatecznego starcia mocy światła i ciemności – ragnarök. Wtedy to Thor zabije złowrogiego węża, a sam padnie od jego jadu. Jak więc widać, obaj – dosłownie – żyć bez siebie nie mogli…
Pochodzące z przełomu XII i XIII w. Dzieje Duńczyków Saxa Gramatyka miały ambicję stać się wielką syntezą dziejów Danii, korzystającą z wszelkiej zachowanej dotąd tradycji, również mitycznej. Znalazło się tam i miejsce dla pradawnego smoka żyjącego na jednej z duńskich wysp. Bestia pluła trucizną, a występowała w charakterystycznej dla germańskich wyobrażeń roli strażnika skarbu. Utwór opisał ją w ten sposób:
Strażnikiem tej góry o potężnej masie
jest wąż kręty, opleciony gęstymi girlandami,
który ciągnie za sobą kręty ogon z pierścieniami i syczy nieskończonymi
zwojami, wyrzucając truciznę.
Pogromcą potwora i zdobywcą strzeżonych przezeń precjozów był jeden z najdawniejszych duńskich władców – mityczny król Frode (Frothon), który dzięki swojemu czynowi podreperował budżet królestwa.
W owym czasie rządy w Danii Frode sprawował, król mężny, któren inszych poniechawszy rozrywek, w wojennym jeno wprawiał się rzemiośle. Frasował się wszakże, bowiem skarbiec jego pustkami świecił, przez ojca dostojnego na wojnach strawiony. Nie mógł tedy Frode nawet wojom swym należnej ofiarować zapłaty.
Gdy przeto bard pieśni na dworze duńskim wyśpiewywał o skarbach nieprzebranych, na wyspie pobliskiej ukrytych, król bacznie ucha nadstawił. Nie zawiódł go śpiewak, wiele sekretów przez Frodem odkrywając. Oto smok groźny na straży skarbu stał cennego, jadem śmiertelnym plujący. Atoli skóra bycza ochronę przed jadem zapewniała, brzuch zaś smoka, od łusek twardych wolny, szansę śmiałkowi dawał.
Nakazał król tarczę swoją byczą powlec skórą, zaczem na wyspę niedaleką samotnie się udał, jednako skarbu i sławy żądny. Tam smoka ujrzał, gdy ów wodą pragnienie ukoiwszy, do groty swej powracał. Natarł na potworę król mężny, aliści oszczepy przezeń rzucane od łusek twardych się odbijały. Dobył miecza Frode, lecz i on bestii zranić nie mógł, szczerbiąc się jeno na cielsku twardym. Wspomniał król na słowa śpiewaka i celniej kolejny cios wymierzył, oręż swój w brzuchu monstrum zatapiając. Ryknął smok, na nieprzyjaciela się rzucił, lecz i tym razem musiał Frode bardowi sprawiedliwość oddać, zębiska bowiem ostre tarczy z wolej skóry przebić nie zdołały. Słabość uczuł potwór, jadem plunął i bez życia do stóp zwycięzcy się osunął.
Posiadł mężny król Frode kosztowności na wyspie ukryte, zaczem do zamku swego morzem zamożny i zwycięski powrócił. Od owej pory wszystkie ludy drżały przed potęgą władcy, któren sam jeden smoka potężnego ubić zdołał, a armię najliczniejszą łacno mógł opłacić.
Największym bohaterem świata symbolicznego Germanów był heros z rodu Völsungów, znany u Skandynawów jako Sigurd, a przez ich pobratymców z południa zwany Siegfriedem, czyli Zygfrydem. Opowieści o jego czynach, wśród których kluczowym było zabicie smoka Fafnira, znane były powszechnie, a chwałę herosa głosiły najpierw pogańskie pieśni i sagi, później anglosaski poemat Beowulf, w końcu zaś spisany ok. 1200 r. niemiecki epos Pieśń o Nibelungach i powstała pół wieku później Saga o Dytryku z Bern, zrodzone już w dobie chrześcijańskiej kultury rycerskiej. Istniała też francuska wersja żywotu bohatera, dająca mu imię Lydéric. Wraz z upowszechnieniem druku wyselekcjonowane wyczyny Zygfryda trafiły w czasach nowożytnych „pod strzechy” w całej Europie dzięki literaturze jarmarcznej (straganowej), sycącej głód cudowności i przygody wśród ludu adaptacjami odpowiednio dobranych fragmentów wcześniejszych dzieł. W każdej wersji najważniejszym osiągnięciem Völsunga było pokonanie i zabicie potężnego Fafnira, który stał się jednym z najsłynniejszych gadzich potworów Europy.
Fafnir miał początkowo ludzkie kształty, a w smoka zamienił się wraz z wejściem w posiadanie przeklętego skarbu, w nowej postaci stając się jego czujnym strażnikiem. Jako gadzi potwór dysponował skrzydłami, ostrymi pazurami i zębami, łuską chroniącą przed zranieniem, ogromną siłą fizyczną oraz zdolnościami ziania ogniem i plucia jadem. Jego atutami były również ludzka inteligencja, zdolność mowy i niezwykła mądrość, a wszystko to razem czyniło zeń wyjątkowo groźnego przeciwnika dla każdego śmiałka, który zechciałby połakomić się na jego precjoza. Skąpanie się we krwi smoka zapewniało odporność na zranienia, zaś jej spożycie – zdolność rozumienia mowy zwierząt. Przekąska z serca Fafnira pozwalała natomiast posiąść jego mądrość. Saga o Völsungach twierdziła, że gdy „smok pełznął do wody, ziemia trzęsła się potężnie, tak że cały grunt w pobliżu drżał. Wydmuchiwał jad na całą drogę przed sobą”.
Uśmiech złowieszczy oblicze kowala Regina wykrzywiał, gdy z żelaza rozżarzonego miecz wykuwał. Wspomnienia przykre niczym cienie upiorne go opadały, atoli dzień pomsty się przybliżał.
Rozpamiętywał Regin czasy, gdy wraz z ojcem swym Hreidmarem, czarownikiem, jako i braćmi Fafnirem i Otrem chatę wśród pól zamieszkiwali. Owego dnia pamiętnego Odyn, Loki i Hönir po Midgardzie wędrowali, Loki zaś Otra w wydrę przemienionego zabił, za zwyczajne mając go zwierzę. Zapukali pod wieczór bogowie utrudzeni do chaty Hreidmara, o gościnę prosząc i jakby z ojcowskiego kpiąc nieszczęścia, wydrę upolowaną ofiarując. Wtedy to czarownik wzburzony sił ich pozbawił i zniewolił, a łamiącym się głosem naturę wydry zdradził. Spojrzeli po sobie bogowie skruszeni i jako obyczaj nakazywał, główszczyznę za zabójstwo proponowali. Poznał Hreidmar nieszczęsny, że morderstwo nieświadome żywot syna jego przecięło, rzekł im przeto w Fafnira i Regina przytomności, iżby skórę wydry złotem po brzegi wypełnioną przynieśli, a z mocy swej ich wyzwoli. Ruszył tedy Loki, by okup zdobyć i łacno skarb przeklęty Andwariego pozyskał z pierścieniem złotym. Wtenczas ojciec zbolały wolność bogom wrócił, winy świadomej w nich nie odnajdując.
Żądza bogactwa zatruła wszelako serca synów jego. Zabił Fafnir ojca swego we śnie i skarb sobie przywłaszczył. Zażądał Regin, by brat część dóbr Andwariego mu odstąpił, lecz odmówił mu Fafnir i w smoka się przemieniwszy, z przeklętym odfrunął skarbem. Zaczem w pieczarze ciemnej go złożył i na straży jego stanął, ogniem żywym śmiałków wszelkich paląc albo na strzępy ich rozszarpując.
Nie bolał Regin nad śmiercią ojca, a jeno z przywłaszczenia precjozów Andwariego Fafnirowi zarzut czynił, przez lata nienawiść w sercu swoim pielęgnując. Aliści nie mógł przecie kowal przygarbiony ze smokiem potężnym w szranki stawać. Dlatego uśmiechał się teraz, gdy los opiekunem mocarnego Zygfryda go uczynił. Opowiadał mu Regin o potworze złowrogim i do zgładzenia go namawiał. Nie trzeba było długo prawić młodzieńcowi popędliwemu, by z bestią się zmierzył. Już widział Regin Fafnira martwego i Zygfryda skarb Andwariego w ręce opiekuna swego składającego. Posiędzie tedy kowal dobra nieprzebrane, serce smoka spożywszy, mądrość wielką zyska, a wżdy i młodzieńca życia pozbawi, gdy ów potrzebnym mu być przestanie. Odchodziła w mrok przeszłość nędzna, a nowy dzień pomyślność i bogactwo Reginowi miał przynieść.
Nazajutrz poprowadził kowal Zygfryda ku legowisku bestii, sam zaś się ukrył, przed mocą drżąc smoka. Ściskał miecz swój młodzian waleczny, do walki z Fafnirem się gotując, gdy wędrowiec nieznany doły wykopać mu poradził i w jednym z nich się ukryć, by w krwi smoka się skąpał, a w niej nie utonął. Podziękował mu Zygfryd i czym prędzej jamy w ziemi wydrążył, za kryjówkę jedną z nich obierając.
Czekał długo młodzieniec mężny, aże huk i hałas straszliwy nadejście Fafnira potężnego oznajmiły. Przesunął się potwór ponad dołami, a wtedy Zygfryd miecz swój w cielsku jego aż po rękojeść zatopił. Obmyła go krew smocza, ciało jego odpornym na rany wszelkie czyniąc, z wyjątkiem jednego miejsca, gdzie listek opadający do pleców jego przylgnął. Ryknął przeraźliwie Fafnir, ogonem o ziemię bić począł, atoli z upływu krwi słabnął, poznając ranę śmiertelną. Gdy upadł, tumany kurzu wzbijając, przypadł doń Zygfryd i miecz z brzucha smoczego wyrwał. Spojrzał nań Fafnir gasnący i o imię pogromcy swego zapytał. Długo wzbraniał się młodzian, wżdy jako Zygfryd, syn Zygmunta ze sławnego rodu Völsungów, się przedstawił. Westchnął Fafnir i ostrzegł go przed skarbem przeklętym, któren nieszczęście na posiadacza swego ściąga, jako i Reginem nieszczerym, do każdej zbrodni zdolnym. Nie wiedział wojownik, co o tym wszystkim myśleć, aliści gdy smok ducha oddał, zaraz do groty jego wyruszył i kosztowności tam złożone Reginowi poniósł, jako pierwej był obiecał.
Nie był nigdy szczęśliwszym jako w owym dniu kowal złowrogi, gdy zemstę na Fafnirze odebrał, a wraz z nią bogactwa nieprzebrane dziedziczył. Zaraz też z jego polecenia Zygfryd serce ze smoczych wydobył trzewi i na ogniu dlań piekł. Kiedy zaś sok serdeczny kipieć począł, przyłożył doń palec syn Zygmunta i oblizał, by sprawdzić, czy potrawa dla kowala gotowa. Gdy tylko krew smoka języka jego dotknęła, w jednej chwili mowę zwierząt rozumieć począł. Ze zdumieniem tedy słuchał ćwierkania ptactwa, które pośród treli smutną opowiadało sobie historię o kowalu chciwym, co plan zgładzenia Zygfryda w sercu nikczemnym ułożył. I tak nie dożył Regin dnia następnego, miecz bowiem młodzieńca wzburzonego żywot podstępny zakończył.
Słynął odtąd Zygfryd mocarny po wszej ziemi jako zabójca smoka potężnego, a mowę zwierząt poznawszy i ciało swe odpornym na zranienia uczyniwszy, niezwyciężonym się stał jak nikt przed nim. Wielu też czynów sławnych dokonał, które imię jego nieśmiertelnym uczyniły. Rację miał atoli Fafnir, gdy przed skarbem przeklętym go ostrzegał, zgubę jeno przynoszącym. U szczytu bowiem powodzenia i sławy postradał Zygfryd życie, gdy ostrze zdradzieckie w plecy go ugodziło, w owe miejsce, którego za sprawą listka maleńkiego smocza krew nie oblała.
Gdy Sigurd/Siegfried z pangermańskiego herosa pogańskiego stał się paneuropejskim rycerzem chrześcijańskim, postać Fafnira zubożono o jego mitologiczną genealogię oraz wątki łączące się z kompanią Lokiego i pochodzeniem skarbu. Poemat Beowulf nie wymieniał potwora nawet z imienia, każąc Zygfrydowi (pomylonemu zresztą z jego ojcem Siegmundem) pokonać anonimowego smoka w jego jaskini. Przebity mieczem bohatera potwór zginął od własnego ognia, dzięki czemu zwycięzca mógł zagarnąć jego kosztowności. Poemat nie mówił nic o inteligencji smoka, wspominając jedynie, że „przerażająca bestia strzegła skarbu, siejąc grozę i postrach wśród wszystkich, którzy choćby usłyszeli o jego przerażającym istnieniu”. Opisu potwora dopełnia określenie: „[…] smok straszny dla każdego należącego do ludzkiej rasy”.
Spisana w połowie XIII w. Saga o Dytryku z Bern dokonała poważnych zmian w opowieści, nadając smokowi – tak silnemu, że „dziesięciu ludzi nie odważyło się do niego zbliżyć” – imię… Regin. Regin nie strzeże skarbów, a grasuje po lesie, zabijając każdą napotkaną istotę. Jego bratem jest kowal Mime (Mimir), lecz tym razem rodzeństwo żyje z sobą w jak najlepszej komitywie. Obawiający się siły przygarniętego przez siebie Sigurda Mime posyła go do walki z Reginem, licząc, że młodzieniec nie powróci żywy. Tymczasem Sigurd zdzielił smoka żarzącym się w ogniu pniem, a oszołomiona bestia zwiesiła głowę, nie mając sił, by wypluwać z paszczy truciznę. Bohater okładał ją dalej, aż zabił potwora. W końcu odrąbał siekierą smoczy łeb Regina, a ugotowane smocze mięso pozwoliło mu zrozumieć mowę ptaków. Ta przydatna umiejętność umożliwiła mu pojęcie intrygi. Tym razem nie ma mowy o kąpieli w smoczej krwi, a cały wątek zamyka przyniesienie Mimerowi gadziej głowy Regina.
Niektóre wersje opowieści pozbawiały bowiem Fafnira imienia, skarbu albo inteligencji, ale niezmienne podkreślanie magicznych właściwości jego krwi, serca bądź mięsa nie pozwalało wątpić, o którego smoka się rozchodzi.
W adaptacji opowieści o Lydéricu pióra Aleksandra Dumasa anonimowym wcieleniem Fafnira był „olbrzymi smok, który mnóstwo już ludzi pożarł”, przedstawiony jako uskrzydlona, ziejąca ogniem bestia o płomienistych ślepiach, która przy swojej jaskini w Płaczącej Skale oczekiwała nowych ofiar, a cała okolica pełna była ich porozrzucanych kości. Tyleż krwiożerczy, co bezmyślny potwór czaił się w Czarnym Lesie, dokąd Lydérica wysłał kowal Mimer – tym razem niespokrewniony z bestią – sądząc, że skazuje młodzieńca na śmierć. Bohater mocno poranił smoka, po czym pobiegł za uciekającym potworem i w jego jaskini odciął mu głowę, zaś kąpiel we krwi monstrum pokryła ciało Lydérica odpornymi na rany łuskami, z wyjątkiem miejsca, do którego przylgnął feralny listek. Natomiast w grocie odpowiednika Fafnira odnaleźć można było zapewne wiele rzeczy, ale nic przedstawiającego realną wartość.
Z kolei w anonimowej Historii o niezwyciężonym rycerzu Zygfrydzie, krążącej od XVIII w. w tanich wydawnictwach jarmarcznych, dawny Fafnir został rozdzielony na dwa potwory. Pierwszy z nich odpowiadał dokładnie temu, z którym zmierzył się Lydéric, drugi zaś był człowiekiem zaklętym w ogromnego, ziejącego ogniem gada, który w czasie świąt wielkanocnych powracał do ludzkiej postaci, z czasem zaś miał odzyskać ją na stałe. A jako że literaturze straganowej zawsze mało było cudowności, towarzyszyło mu dziewięć mniejszych smoków, będących jego potomstwem. Monstrum porywa królewnę Florygundę, co skłania Zygfryda do wyprawy ratunkowej. Smok jest przy tym mimowolnym strażnikiem skarbu, ukrytego w pobliżu jego legowiska przez braci króla Egwalda. W swojej wyprawie waleczny i bogobojny rycerz pokonuje najpierw rozmaitych przeciwników, m.in. olbrzyma, po czym stacza z wszystkimi smokami dramatyczną walkę, przerywaną pogawędkami z Florygundą. Wychodzi z nich oczywiście zwycięsko, zabijając najpierw młode gady, a później odrąbując najstarszemu z nich kolejno ogon i głowę, po czym odnajduje skarb.
Fafnir żył zatem w europejskiej kulturze długo, nawet jeśli nie występował pod własnym imieniem, a przypisywane mu cechy znacząco odbiegały od pierwowzoru, łącząc się z nim jedynie poprzez pewne charakterystyczne i rozpoznawalne wątki.
Spisany ok. 1000 r. poemat Beowulf w ustnej wersji istniał już zapewne w VIII w., ale występujące w nim wątki były jeszcze starsze, głęboko osadzone w germańskich wyobrażeniach przedchrześcijańskich. Tytułowy bohater dokonuje wielu bohaterskich czynów, pokonując wodne potwory (o dziwo, tym razem nie są wężowe), po czym otoczony chwałą, obejmuje tron kraju Gotów – Gotalandii. Po latach pokoju i pomyślności jego królestwo zaczyna pustoszyć uskrzydlony smok o ciele pokrytym twardymi łuskami, jadowity, ziejący ogniem i wyrzucający trujące opary. Monstrum spoczywało dotąd w swojej jaskini w nadmorskim kurhanie, pilnując skarbów. Nieszczęśliwie raz, podczas błogiej gadziej drzemki, pewien człowiek skradł bestii kosztowny kielich, a wtedy wściekły smok wylazł ze swojej kryjówki i w amoku zaczął obracać w ruinę Gotalandię, paląc całe wioski płomieniami ze swoich trzewi.
Zamierzchłe to były czasy, gdy pewien wojownik szczęśliwy skarb ogromny odziedziczył. Nie miał wszelako komu go oddać, rodziny bowiem, za bogactwami wiecznie ganiającej, już mu zbrakło. By przeto nikogo na pokuszenie kosztowności nie wodziły, ukrył je w jaskini w kurhanie wydrążonej i smokowi o oddechu ognistym pieczę nad nimi powierzył.
Minęły stulecia, a woli wojownika roztropnego zadość się działo, nikt bowiem o kosztownościach zwiedzieć się nie zdołał, a jeśli zdołał – ślad po nim przepadł.
Aże razu pewnego zdarzyło się, że do jaskini człek przebiegły trafił i skarby nieprzebrane oczom jego się ukazały. Ujrzał też smoka drzemiącego, przeto by śmierci niechybnej na siebie nie ściągnąć, rozważnie postępować postanowił. Rozejrzał się po pieczarze, wzrok zaś jego kielich drogocenny przykuł. Zapomniał tedy o inszych precjozach i cicho ku pucharowi się zbliżył, a pochwyciwszy go, ukradkiem oddalił. Kiedy już bezpiecznym się poczuł, do pana swego pognał i darem kosztownym łaski jego sobie zaskarbił, ze sprytu swego dumny.
Gdy ów w zadowoleniu trwał, oto obudził się smok straszliwy, a ślad ludzkich stóp w siedlisku swym ujrzawszy, w gniew wpadł wielki. Rozejrzał się uważnie, kielicha zaś nie odnajdując, ryknął przeraźliwie i z jaskini się wychylił. Zaczem skrzydła rozprostował, ponad okolicę wzbił się i w furii niepowstrzymanej ogniem wioski palić począł, wojnę ludzkiemu wydając plemieniu, które spokój jego naruszyło, aż całą nadmorską wypalił krainę.
Ledwie kilka dni minęło, a kraj Gotów w zgliszcza obracać się począł za sprawą bestii straszliwej. Stary przeto król Beowulf wojowników najdzielniejszych wezwał, by na ich czele walkę z bestią stoczyć i poddanych swych od zguby ocalić. Wybrał z nich jedenastu i wraz z nimi wyruszył, życia swego szczędzić nie mając w zwyczaju. Gdy tak do wyprawy się sposobił, stanął przed obliczem jego i ów człowiek, któren puchar kosztowny ukradł, za winy się kajając i drogę ku legowisku potwora wskazać obiecując. Zganił go Beowulf za lekkomyślność, lecz skruchę pochwalając, rad ze wskazań jego skorzystał.
Gdy trzynastu mężów pod jaskinię smoka przybyło, ostawił towarzyszy swoich król i sam ku legowisku bestii się przybliżył, pójść za sobą wzbraniając. Stanął Beowulf przed pieczarą i głośno zakrzyknął, a zaraz smok z czeluści się wychylił, krwi spragniony. Natarł potwór na króla, lecz tarczę jego jeno zdruzgotał, monarcha zaś waleczny miecz w cielsku gada zatopił. Bryznęła krew bestii, a smok raniony ogień z gardła z wściekłością wypuścił, paląc Beowulfa dotkliwie. Upadł król płomieniami ogarnięty i ledwie żyw na ziemię piaszczystą, opar zaś trujący go otoczył. Na ów widok rozpierzchli się w trwodze wojownicy. Skoro bowiem sam Beowulf padł, któż żywym się ostanie? Jeden jeno Wiglaf młody królowi swemu na odsiecz pośpieszył, śmiało w opary zdradliwe pędząc. A gdy smok tarczę jego spalił, za resztką tarczy Beowulfa się schronił. Z czcią uniósł młodzieniec króla swego i o wierności swojej z żarliwością go zapewnił, jaką jeno podobne rodzą godziny. Wzruszył się monarcha waleczny, a o obowiązkach swoich pamiętając, miecz mocno pochwycił i siły wszelkie wytężając, na smoka natarł, oręż na głowie jego krusząc. Osunął się na ziemię Beowulf, potwór zaś łeb od ciosu mocnego pochylił. Ujrzał Wiglaf, że łuski ciało smoka okrywające od śmierci bestię uchroniły, lecz dostrzegł i miękkie miejsce poniżej głowy straszliwej i tam uderzyć postanowił. Bestia tymczasem na króla natarła i zębiskami swymi go poraniła, jadem krew jego kalając, zaczem naprzeciw młodzieńca ogniem wionęła. Nie zważał na ramię spalone Wiglaf, lecz do smoka podbiegł i miecz swój w miękkie wbił miejsce. Ryknął potwór od rany tak dotkliwej, słaniać się począł, atoli przeciwnika zdołałby jeszcze rozszarpać, gdyby król Beowulf resztą sił nie powstał i uderzeniem sztyletu smoka na dwoje nie rozpłatał.
Tak zginęła bestia złowroga, samym oddechem swym jadowitym do reszty spalona. Zabójca jej dostojny na ziemię się osunął, w chwili konania Wiglafa mężnego następcą swym czyniąc. Pognał zaraz młodzian dziarski do groty i część skarbów pośpiesznie wyniósł, by mógł Beowulf oczy nimi nasycić, jako dziedzictwem ludu swego, nim ducha wyzionie.
Owego dnia Gotalandia wielkiego zaznała szczęścia, bezpieczeństwo odzyskując i kosztowności wielkie dziedzicząc. Atoli więcej było łez za monarchą walecznym i sprawiedliwym wylanych, któren jadem zatruty z mieczem zwycięskim w ręku skonał, niźli radości nad smokiem zabitym i skarbów jego zdobyciem.
Żmij (pierwotnie raczej zmij) należał do ważniejszych istot w kulturze symbolicznej dawnych Słowian. Pod względem fizycznego wyglądu był to ścisły odpowiednik smoka – ogromny, pokryty łuskami gad. Niekiedy utożsamiano żmija z tęczą, gdy ten żłopać miał wodę z rzek i oddawać ją chmurom, a kiedy indziej z Ognistą Rzeką, łączącą świat ziemski z piekłem. W Rossoszycy wielbiono go jako istotę wymierzającą sprawiedliwość.
Wraz z chrystianizacją żmij zaczął się zlewać w jedno z właściwym smokiem, zabrakło bowiem miejsca na odrębny gatunek dobrych smoków. W wielu językach słowiańskich żmij stał się prostym synonimem łacińskiego draco, toteż antyczno-chrześcijański smok znany był na Bałkanach jako zmaj, a na Rusi pod imieniem zmiej lub zmij (stąd też rumuński zmeu). W ten sposób rozmaite żmije stały się po prostu terroryzującymi okolicę smokami. W Polsce i Czechach słowo „żmij” ustąpiło jednak odpowiednio smokowi oraz zmokowi i drakowi, a w Bułgarii i na Rusi drakon pojawił się obok żmija jako odrębna istota.
W niektórych regionach żmij stał się antytezą smoka, jego odbiciem w negatywie. Jeśli smok pozostawał istotą złowrogą, związaną z ogniem i suszą, to żmij odgrywał pozytywną rolę, a łączony był z wodą. Bywał więc antagonistą smoka, hali lub lamii – groźnych gadzich potworów. Taką funkcję pełnił jednak konsekwentnie tylko w Bułgarii, gdzie wyraźnie rozróżniano smoki i żmije, czyniąc z nich śmiertelnych przeciwników.
Na Śląsku i Łużycach żmije występowały nie jako groźne potwory, lecz pospolite szkodniki, kradnące rozmaite dobra ze spiżarni. Według zapisków piśmiennych, czyli chrześcijańskich już Słowian, pradawny stwór bywał więc mistycznym strażnikiem sprawiedliwości, bywał prostym synonimem smoka, czyli zagrażającą całej okolicy krwiożerczą bestią, bywał dobrodusznym przeciwnikiem smoków, lamii i hal, bywał też wężowym złodziejaszkiem okradającym spichlerze.
Najważniejszym z poświęconych żmijom przekazów była opowieść, która tłumaczyć miała powstanie Żmijowych Wałów (Wałów Trajana) – tajemniczych nasypów ciągnących się przez dużą część Ukrainy, z największym skupiskiem pomiędzy Dnieprem, Rosią i Teterewem. Akcja podania rozgrywała się za panowania wielkiego księcia kijowskiego Włodzimierza I Wielkiego, chrzciciela Rusi, zatem na przełomie czasów pogańskich i chrześcijańskich. Potwór występuje jako groźna bestia – prześladujący okolicę siedmiogłowy, ognisty smok, którego zwyciężają popularni na Rusi święci Borys i Gleb, synowie Włodzimierza.
Choć wielkim i potężnym był władcą książę Włodzimierz, to smutek w jego panował krainie. Oto bowiem grasował na Rusi żmij ognisty, któremu nikt nie mógł sprostać. Potwór siedem miał łbów, a żar wielki bił od niego. Co roku zaś domagał się jednej dziewicy na pożarcie, grożąc, że inaczej krainę całą w zgliszcza obróci. Ze łzami w oczach i rozpaczą w sercu żegnali tedy córki ukochane rodzice zgnębieni, by głód żmija nasycić.
Kiedy wołania o ratunek do książęcego dotarły zamku, syn władcy pokonać bestię obiecał. I choć odradzał mu ojciec walkę nierówną, o potomka drżąc życie, to przecie rozumiał, że do rodu panującego obrona poddanych należy, a syna odważnego i tak nic przed walką śmiertelną nie wstrzyma.
Wyruszył tedy syn książęcy z Kijowa na spotkanie z potworem, rękojeść miecza swego ściskając. Gdy ujrzał żmija ognistego, zaraz natarł na niego. Ryknął paszczami siedmioma potwór i do walki ze śmiałkiem stanął. Dzielnie radził sobie Włodzimierzowic w starciu, na jakie nikt dotąd się nie ośmielił. Ale choć godnie stawał rycerz, nie mógł przecie ognia znieść żmijowego. Przeto umęczony od potwora odstąpił i ku samotnej kuźni, jaką w pobliżu obaczył, po ratunek pognał.
W kuźni owej święci Borys i Gleb pierwszy pług wykuwali, aby lud ruski uprawy ziemi nauczyć. Wpadł do niej syn książęcy i wraz wrota żelazne za sobą zaparł. Natenczas żmij na kuźnię natarł, a drzwi z żelaza ujrzawszy, ognistym lizać je począł językiem, aże roztapiać się poczęły. Wżdy stopiły się całkiem, a potwór język swój płomienny pośrodku kuźni ukazał. Nie czekali długo Borys i Gleb, lecz wraz ozór w kleszcze porwali, na kowadło zaciągnęli i młotami okładać poczęli. Jęczał z bólu żmij, atoli języka uwolnić nie potrafił, aże zwyciężonym i pokonanym uznać się musiał.
Wtedy to bracia świątobliwi potwora okiełznanego do pługa zaprzęgli i w pierwszą orkę na Rusi z nim wyruszyli. Bruzdą obwiedziona została kijowska ziemia, tak że złe moce przystępu już do niej nie miały. Tak pierwszy pług na Ukrainie od sił ciemności ją zabezpieczył za sprawą bliźniaków świętych i dzielnego syna księcia Włodzimierza. Pamiątką zaś po ich czynie Żmijowe Wały ostały, przez bestię poskromioną wyorane.
Opowieść znana była również w nieco odmiennych wariantach. Według jednego z nich śmiałek – niekoniecznie będący samym księciem – otrzymał wsparcie od anioła, który nauczył go modlitw powstrzymujących żmija. Bohater był bezpieczny, dopóki je odmawiał, natomiast smok korzystał z każdej okazji, gdy ów ustawał w modłach. Finał całej historii był jednak identyczny.
Inaczej wydarzenia relacjonowała opowieść, wedle której wyłaniający się z wód Morza Czarnego żmij żądał dla siebie ofiar z młodych dziewcząt. Podanie to, wciąż łączące przedchrześcijańskiego potwora z odpowiednimi dlań czasami pogańskimi, powstało już po chrystianizacji Rusi, korzystając z motywów, które wcześniej nie mogły być Słowianom znane, związanych z historią świętego Jerzego i wspomnieniem antycznych ketosów. Wedle tej narracji kolejną z ofiarowanych żmijowi panien miała być miejscowa księżniczka, którą ocalić zapragnął tajemniczy przybysz. Wojownik zasnął w oczekiwaniu na bestię, a zbudziły go spadające mu na twarz łzy nieszczęsnej panny. Śmiałek łatwo poradził sobie ze żmijem, pragnąc zaś oszczędzić Rusi na przyszłość zagrożenia ze strony potworów z Morza Czarnego, usypał Żmijowe Wały.
Dawnego kultu żmija słusznie bądź nie domyślano się w nazwie Żmigrodu, co stało się kanwą późniejszej legendy. Żmij występuje w niej również jako przerażająca bestia, tym razem jednogłowa i nosząca na swoim smoczym łbie złotą koronę – znak pozycji wśród gadów i źródło potęgi potwora. Z tej racji Żmij jest tutaj poniekąd imieniem własnym.
U stóp Beskidu Niskiego istniał przed wiekami gród, w którym mądry i waleczny Żyrosław rządy swe sprawował. Pod zamkiem owego księcia ciemna znajdowała się jaskinia, w której Żmij groźny się zagnieździł. Był to potwór ogromny, skrzydlaty i łuskami okryty, a na skroniach jego złota spoczywała korona, diamentami wysadzana, jako znak panowania nad gadzim plemieniem. By głód jego nasycić, przynoszono na rozkaz Żyrosława jadło pod pieczarę bestii. Wielka za tym mądrość księcia się kryła, albowiem syty Żmij nikogo nie niepokoił, a kiedy jeno wojska nieprzyjaciół pod gród się przybliżyły, potwór wygłodniały z jaskini swej wyłaził i przerażonych napastników samym widokiem swym do odwrotu przymuszał.
Atoli pewnej nocy młodzieńcy, którzy srodze sobie podpili, skraść Żmijowi koronę drogocenną zapragnęli. Najodważniejszy z nich do jaskini się zakradł, reszta zaś na czatach stanęła. Śmiałek wszelako nie wracał i kiedy do świtu się nie zjawił, poznali towarzysze jego, że potwór musiał go pożreć, albowiem jedno kłapnięcie paszczy potężnej do tego wystarczyć mogło. Przeto rozpierzchli się ze strachem i do domów swoich pobiegli.
Kiedy kilka dni później jadło Żmijowi poniesiono, ów ani spojrzeć na nie nie chciał, posiłek dlań przygotowany przed grotą przez tydzień stał nietknięty. Nikt wyjaśnić tego nie potrafił, aże pewien starzec, mądry niczym Salomon, przypomniał sobie ową nocną młodzieńców ekskursję, o której głośno w grodzie było, i ze smutkiem oznajmił, że widać potwór raz ludzkiego zakosztowawszy mięsa, tak w nim się rozsmakował, że nic więcej już w paszczę wziąć nie zechce. Zaraz tedy za zgodą księcia skazańca z lochów wyciągnięto, któren i tak życie swe miał postradać, i u wejścia do jaskini łańcuchem przykuto. Nazajutrz kajdany same brzęczały na wietrze, na znak, że monstrum nieszczęśnika pożarło, i na potwierdzenie przypuszczeń najgorszych.
Padł strach wielki na mieszkańców grodu, którzy pojęli, że głodny Żmij na nich szczerzyć będzie odtąd zębiska swoje. Zasmucił się wielce Żyrosław, a poddanych swych uchronić pragnąc, wojny przeciw sąsiadom wszczynał, aby jeńców pozyskać. A że zawsze zwycięskim był oręż jego, przeto przed jaskinią wrogów potworowi na ofiarę złożonych nigdy nie zbrakło. Tak książę rozumny grodowi swemu pokój od bestii groźnej zapewnić zdołał.
Aliści sąsiedzi napadami nękani ani myśleli racje nieprzyjaciela rozumieć, lecz sprzymierzyli się i wspólnie wojsko Żyrosława dzielnego pobili. Księcia zaś samego przed jaskinią kajdanami przykuli, miecz jeno i włócznię mu ostawiając, by choć z bronią w ręku zginął. Czekał Żyrosław na los swój, z niepokojem ku wejściu do groty poglądając, lecz skóry swej tanio sprzedać nie zamierzał. Kiedy przeto Żmij łeb swój wychylił złowrogi i paszczę rozwarł szeroko, chwycił miecz książę i na sztorc w nią wepchnął, szczęki śmiercionośne bezbronnymi czyniąc. A gdy gad ogromny szamotać się począł, porwał Żyrosław włócznię i potwora do ziemi nią przybił. Zaczem władca umęczony z kajdan się wyzwolił i do bestii rannej podchodząc, koronę złotą z głowy jej ściągnął. W jednej chwili Żmij skurczył się i w zwykłego przemienił węża. Nie czekało wiele ptactwo okoliczne, które wraz na gada się rzuciło i dziobami rozszarpało. Tak zakończył swe życie Żmij, który lęk dotąd wielki wzbudzał.
Żyrosław zaś, przez lud swój wybawcą okrzyknięty, koronę potwora na skronie włożył, najpotężniejszym z władców się stając. Wojen już nie prowadził, lecz w pokoju z sąsiadami żyć począł. Gród zaś jego na pamiątkę Żmigrodem nazwano.
Na Łużycach i Śląsku żmije nie były ani tak duże, ani aż tak groźne, za to niezwykle dokuczliwe. Opisywano tutaj kradnącego monety pieniężnego żmija, wysysającego mleko krowom mlekowego żmija i wynoszącego zboże z komory w łupinach orzecha żytniego żmija. Echem tego była późniejsza opowieść o żytnich żmijach, które zalęgły się na zamku Wleński Gródek w Łupkach pod Wleniem (nazywanym potocznie zamkiem we Wleniu).
Żył na Śląsku pewien gospodarz, którego pole w lwóweckim leżało okręgu. A że plon nie był owego lata obfity, a daniny wciąż rosły, udał się na zamek wleński, by z panem swym się rozmówić.
Pomyślnie rozmowa przebiec musiała, skoro chłop wesoło komnaty opuszczał, aliści na chwilę bez straży i służby pozostawiony, we wleńskiej warowni drogę zgubił. Tak dotarł do spiżarni, przez nikogo niestrzeżonej, w której szmer jakowyś posłyszał. Uchylił drzwi skrzypiące i choć nie jego to była sprawa, zaniepokojony zapytał:
– Kto tu łazi?
Z ciemności głos sykliwy się ozwał:
– A ty po co tu łazisz, kiedy ja pracuję? Dużo jeszcze narobić się trzeba, żeby w nędznej łupinie ziarno powynosić! – mówił jak do swego potwór jakowyś.
Poznał zaraz gospodarz, że żytni żmij tutaj się zagnieździł. Przestraszony zamknął tedy wrota komory i czym prędzej zamek opuścił, życie swoje, a nie dobytek pana na Wleniu mając na uwadze.
W Zgorzelcu znano zupełnie specyficzną odmianę pieniężnego żmija. Potwór czuwał tam nad skrzynką spoczywającą na schodach kościoła świętego Piotra, w której zawsze znajdował się dukat. Gdy ktoś pozostawiał go w spokoju, na drugi dzień odnajdywał dwa dukaty, a w kolejny – trzy, gdy jednak zabrał wszystkie monety, dostawał się pod panowanie złych mocy, dopóki wszystkiego nie zwrócił.
Obecna w bułgarskich wyobrażeniach hala (albo ala) – jak wiele smoczo-wężowych potworów w przedchrześcijańskiej Europie – łączona była z deszczem, burzą i wichurą. Była trójgłowym wężem o trzech parach skrzydeł, czającym się wśród skał, w pieczarach lub u źródeł wody. Każdy z trzech łbów hali pełnił odmienną funkcję: jeden, jak przystało na smoka, ział ogniem, drugi odpowiadał za burze, trzeci zaś za gradobicie. Odpowiednikiem trzech głów i trzech par skrzydeł potwora były jego trzy ogony, choć ich liczba bywała również wielokrotnością trójki – dość regularnie bestie miewały ich dwanaście. Naturalnymi wrogami groźnych hal były dobroduszne żmije, co doskonale oddaje ambiwalentny charakter gadów w świecie symbolicznym Słowian.
Znane z wyobrażeń bułgarskich lamie (lamje), nazywane poetycznie córkami hali i siostrami żmijów, były groźnymi potworami, wykazującymi pokrewieństwo – nie tylko symboliczne – z tymi pierwszymi, z którymi zresztą często je mylono. Ukazywały się pod postacią ciemnej mgły lub wichru, ale najczęściej występowały jako wężowe – czy na poły wężowe – skrzydlate potwory. Lamie – bułgarskie chimery – posiadać miały rozmaitą liczbę głów, zazwyczaj trzy, przy czym były to łby albo psie, albo wężowe. Ich uskrzydlone cielska pokrywały łuski, a wieńczył je wężowy ogon. Często powstawały z węży, którym odcięto głowę i zatknięto na woli róg – po kilkudziesięciu dniach róg zrastał się z łbem, dając życie potworowi.
Lamie żyły w jaskiniach i ziemnych dołach, zwykle w pobliżu rzek i źródeł. Powodowały groźne zjawiska atmosferyczne w środowisku wodnym lub powietrznym, a szczególnie upodobały sobie wstrzymywanie wód i powodowanie suszy. Były żarłoczne i gustowały w ludzkiej krwi. Rzadko jednak polowały na człowieka bezpośrednio. Ze swoją przedsiębiorczą naturą wolały wstrzymywać wody i żądać za ich uwolnienie ludzkich ofiar. Naturalnymi wrogami lamii były dobroduszne żmije, z którymi toczyły niekończące się boje – lamia niweczyła wszak urodzaj, a żmij był jego wytrwałym opiekunem. Zgładzenie lamii było dla miejscowej społeczności niezwykle opłacalne: nie dość, że pozbywano się dokuczliwego prześladowcy, to jeszcze z każdej z jej odrąbanych głów wypływała rzeka obfitości, wezbrana zbożem, oliwą, mlekiem, miodem i winem. Trzy spadające łby potwora zapewniały więc nie lada dobrobyt. Zadanie to nie było jednak łatwe, przypisywano je zatem wyjątkowej parze braci bliźniaków. Lamia niweczyła urodzaj, a zwycięscy bracia nie tylko ratowali lud od głodu, ale i wytaczali z bestii wspomniane trzy rzeki, które z nawiązką rekompensowały wcześniejsze straty.
Wraz z upowszechnianiem się legendy o świętym Jerzym to właśnie ów bohater, zaprawiony w boju ze smokami, stawał się częstym pogromcą rozmaitych lamii. W tego typu opowieściach gad zwykle wiązał wody, żądając ofiary. Jak w innych narracjach o świętym Jerzym, ową ofiarą była dziewica, którą pobożny rycerz ochoczo wybawiał, z pomocą cudu uśmiercając potwora. Woda znów zaczynała płynąć, ratując zbiory, choć w tej wersji rzadko pojawiała się rzeka obfitości wypływająca z głów zabitej bestii. Można się zatem domyślać, że choć pragmatyczny lud zawsze z zadowoleniem witał wybawiciela od lamii, wolał jednak, gdy byli nim bracia bliźniacy niż świątobliwy rycerz, niegwarantujący natychmiastowej rekompensaty za poniesione szkody.
W świecie symbolicznym Madziarów jedną z najbardziej złowrogich istot był Sárkány – złośliwy demon, często występujący jako siedmiogłowy smok. Sárkány był władcą chmur i piorunów, emanacją zła i nocy, przeklętym patronem tyrańskich rządów, niewoli i złych skłonności, który wprawnie posługiwał się czarami i zaklęciami. Środowiskiem życia smoka – obok burzowego nieba – były góry i skały, które otoczył szczególnie złą sławą. Postać siedmiogłowej bestii była na tyle sugestywna, że Węgrzy utożsamiali z potworem każdego wroga, ale też własne słabości, które pragnęli przezwyciężyć.
Po chrystianizacji Sárkány został utożsamiony z antyczno-chrześcijańskim dracone. Imię demona stało się w języku węgierskim rzeczownikiem pospolitym oznaczającym smoka jako takiego, choć wciąż było używane również w pierwotnym znaczeniu.
W wyobrażeniach Bałtów Żaltis był potężnym królem gadów i panem wód. Przedstawiano go jako ogromnego węża (takie jest zresztą znaczenie jego imienia), niekiedy ze złotą koroną na głowie lub łbem zwieńczonym złotymi rogami. Przybierał też postać mężczyzny z długą brodą i jednym okiem lub krzepkiego młodzieńca. Żaltis był potężnym czarownikiem, który wymierzał sprawiedliwość. Ofiarowywał ludziom wodę zaprawioną przez siebie rozmaitymi kombinacjami magicznych ziół. Dzięki niej ludzie dożywali sędziwego wieku, cieszyli się zdrowiem, a kobiety bez problemu rodziły. Woda, którą wielki wąż raczył niegodziwców, przynosiła odmienne skutki: śmierć, chorobę, nędzę i inne nieszczęścia. Potężny Żaltis pozostawał w bliskich związkach ze słoneczną boginią Saule, której wyczekiwał o zmierzchu przy białym kamieniu na środku morza.
Wraz z chrystianizacją Żaltis z pełnoprawnego bóstwa stał się rodzajem baśniowego stwora, ogromnego węża żyjącego w głębiach jezior w swoim podwodnym pałacu. Zachował prawy charakter, ale wyraźnie złagodniał, a jego moc nie była już chyba tak wielka, skoro zrezygnował z wymierzania sprawiedliwości i nie wydawał się mieć nad ludźmi jakiejkolwiek przewagi.
Żaltis był bohaterem pełnej dramatyzmu opowieści o miłości do pięknej Jegle (Egle), popularnej wśród bałtyjskiego ludu, a z czasem także polskiej ludności Suwalszczyzny. W zależności od lokalnych wariantów jako miejsce podwodnego pałacu węża wskazywano różne jeziora.
Coraz częściej Żaltis łeb swój z topieli wychylać począł, kiedy piękna Jegle na brzegu pieśni cudnym wyśpiewywała głosem, wobec którego nawet ptaki powietrzne trele swe przerywały. Pewnego dnia wysunął się na ląd i przed dziewczyną przestraszoną stanął, miłość jej wyznając. Prosił, by powierzchowności jego się nie lękała, lecz z ufnością życie w jego pałacach podwodnych spędzić raczyła jako żona prawa, której niczego nie zbraknie. Spojrzała Jegle głęboko w oczy potwora i dostrzegła w nich miłość szczerą. Przeto wzruszona głęboko, wyznaniu jego zadość uczynić postanowiła.
Tak zamieszkała Jegle z wężem ogromnym w pałacach jego. Troskliwym okazał się Żaltis małżonkiem, a szczęście niezmącone w podwodnej królowało siedzibie. Powiła mu Jegle najpierw dwóch synów, później zaś córę.
Aliści kiedy dzieci dorastać zaczęły, tęsknota coraz większa za domem rodzinnym Jegle nawiedzała. Rada była udać się w progi ukochane, poczuć raz jeszcze smak młodości swojej i tym samym co drzewiej odetchnąć powietrzem, ojcu zaś staremu i braciom potomstwo swe okazać. Prosiła tedy Żaltisa, aby jej i dzieciom na kilka tygodni na powierzchnię udać się zezwolił. Zasępił się potwór podwodny, albowiem jednej chwili bez swej ukochanej wyobrazić sobie nie potrafił, lecz nie chcąc jej niczego wzbraniać, prośbie zadość uczynił. Ostrzegł jedynie, aby sekretu pałaców podwodnych nikomu nie zdradziła, a jeśli wrócić zapragnie – niechaj trzy razy imię jego nad jeziorem wykrzyczy.
Uradowało się serce ojca sędziwego, kiedy córkę przez lata całe niewidzianą i wnuki mógł przytulić, przeto radość wielka w domostwie jego zapanowała. Także bracia Jegle pełni byli wzruszenia i namawiali siostrę, aby wraz z potomstwem na zawsze już z nimi została. Ona wszelako do męża wrócić pragnęła i z tęsknotą swoją mimo radości się nie kryła. Owo właśnie uczucie do potwora podwodnego najstraszliwsze instynkty w sercach braci poruszyło. Postanowili tedy bestię zgładzić, aby siostra na zawsze z nimi pozostała. Atoli ani od niej, ani od dzieci niczego o Żaltisie dowiedzieć się nie mogli.
Pewnego dnia oznajmili, że na polowanie ruszają i radziby starszego z synów Jegle jako siostrzeńca umiłowanego z sobą zabrać. Przystała na to matka, a i chłopiec do przygody się palił. Pośrodku boru zatrzymali się wujowie i żądać wieści o Żaltisie od chłopca poczęli, a kiedy milczał młodzian dzielny, ręki na niego nie zawahali się podnieść. Wżdy dumny syn wężowego pana nic im nie wyznał. Przeto na drugi dzień brata jego na łowy zabrali, lecz i on wujom brutalnym ojcowskich nie zdradził sekretów. Wściekli mężowie kolejnym razem na polowanie siostrzenicę ze sobą wzięli, aż dziewczyna, przez okrutników bita i straszona, płaczem się zaniosła i drżąc ze strachu, wyznała, jak potwora łagodnego z toni wywabić.
Zaczaili się wujowie uzbrojeni, którzy większymi potworami od monstrum podwodnego się okazali, nad brzegiem jeziora. Po trzykroć imię Żaltisa wykrzyczeli, a kiedy tafla drgnęła i wężowy pan łeb swój z topieli wychylił, zaraz mieczami i toporami żywot nieszczęsnego zakończyli gada, aże woda krwią spłynęła, ciało zaś Żaltisa na dno bez życia opadło.
Kiedy później Jegle wraz z dziećmi nad brzegiem jeziora stanęła i męża swego przyzywała, cisza jej jeno odpowiedziała. Krzyczała przeto głośniej i głośniej, lecz nikt na wezwanie jej się nie stawiał. Jedynie fala wiatrem poruszona plamę krwi ukazała. Poznała Jegle, że Żaltis nie żyje, i płaczem się zaniosła. Zaraz dzieci swe gorączkowo wypytywać poczęła, czy aby ojca swego niechcący nie zdradziły. Zaprzeczyli synowie, bicie przez wujów wyznając, lecz córka nic nie rzekła, odsunęła się jeno i drżeć jako w febrze poczęła. O nic już Jegle nie pytała, synów swych przytuliła i wzrok smutny w jezioro wbiła, łkając wciąż zapamiętale, lecz do domu rodzinnego wracać nie chcąc.
Zlitowały się Niebiosa nad nieszczęsną rodziną i sprawiedliwości zadość uczyniły. Bracia okrutni w głazy przemienieni zostali, wdowa po Żaltisie w świerk, a synowie jej w dąb i jesion. Córa zaś na zawżdy drżącą pozostała osiką. Tak wszyscy na brzegu na wieki trwać mieli.
Herensugue lub Herensuge był potężnym baskijskim demonem przedstawianym w postaci groźnego uskrzydlonego węża-smoka o siedmiu łbach. Według niektórych przekazów mógł zabijać wzrokiem, co być może związane było z upowszechnieniem się opowieści o bazyliszku.
Jako towarzysza siedmiogłowego potwora wymieniano Sugaara, którego imię oznacza po prostu smoka lub węża płci męskiej. Przyjmuje się, że Sugaar był emanacją baskijskiego boga Maju, oblubieńca Mari. Maju-Sugaar pojawiał się na niebie w postaci ognistego sierpa, zapowiadając burze, a spotykając się z Mari, także kojarzonej z burzami – zsyłał grad.
Jak wiele innych pogańskich potworów, Herensugue dobrze poradził sobie w chrześcijańskiej rzeczywistości, gdzie podobnie jak słowiański żmij i węgierski Sárkány, utożsamiony został z antycznym dracone. Jego imię w formie herensuge stało się rzeczownikiem pospolitym oznaczającym smoka, choć na ziemiach baskijskich występowały też inne określenia, jak choćby dragoi. Tak jak słowiańskie żmije, zmaje i zmieje, również herensugea występowały w znaczeniu ogólnym po prostu jako smoki, w ścisłym ujęciu mogły jednak oznaczać ich specyficzne, rodzime formy, kojarzone z prastarymi, pogańskimi siłami, w tym przypadku zawsze negatywnymi i mniej lub bardziej demonicznymi, a w najlepszym razie obarczonymi klątwą. Występowały one jako bezpośrednie wcielenie samego Herensugue (rzadziej Sugaara) albo podobne mu bestie. Zachodząca tutaj homonimia poważnie utrudnia precyzyjne dookreślenie, czy w danym przypadku rzecz dotyczy Herensugue, herensuge jako związanej z nim baskijskiej odmiany smoka czy herensuge jako smoka po prostu. Zwłaszcza ta druga kategoria wydaje się nieostra, bo choć herensugea w ścisłym znaczeniu obdarzone były pewnymi specyficznymi cechami, to nie występowały one konsekwentnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki