Ku Gwiazdom. Antologia Polskiej Fantastyki Naukowej 2024 - Praca zbiorowa - ebook
NOWOŚĆ

Ku Gwiazdom. Antologia Polskiej Fantastyki Naukowej 2024 ebook

zbiorowa praca

0,0

102 osoby interesują się tą książką

Opis

Czwarty rocznik najlepszych polskich opowiadań SF!

Sięgając do fundamentów fantastyki naukowej zabierzemy was w głębiny kosmosu, w otchłań cyberprzestrzeni i w nieodległą przyszłość, która zaczyna się już teraz na naszych oczach. Zapraszamy do międzypokoleniowej wyprawy z udziałem debiutantów oraz uznanych autorów. Wspólnie wyruszymy ścieżkami naszych lęków oraz nadziei, splatając naukę z wyobraźnią. W drogę ku gwiazdom.

 

Zawartość tegorocznej edycji przedstawia się następująco:

 

dr hab. Leszek P. Błaszkiewicz

Na Księżyc i dalej

 

dr Emmanuella Robak

Antologie w świecie science fiction

 

Agata Francik

Cztery ściany świata

 

Mateusz Wyszyński

W cieniu kasztanowców

 

Marek Kolenda

Przebieralnia

 

Michał Walasek

Filtr

 

Maja Malinowska

Echo z Amaltei

 

Tomasz Kołodziejczak

Jeszcze nie dziś

 

Romuald Pawlak

Napięcie powierzchniowe

 

Magdalena Świerczek-Gryboś

OMG

 

Istvan Vizvary

Sito Erlenmachera

 

Marek Żelkowski

Trójkąt Pyrrusa

 

Mikołaj Maria Manicki

Heretycy nie płacą

 

Henryk Tur

Konglomerat

 

dr Krzysztof Czart

Pozasłoneczne światy

 

dr inż. arch. Leszek Orzechowski

Przyszłość zapisana w gwiazdach

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł: Ku gwiazdom. Antologia polskiej fantastyki naukowej 2024

Autorzy: Leszek Błaszkiewicz, Krzysztof Czart, Agata Francik, Marek Kolenda, Tomasz Kołodziejczak, Maja Malinowska, Mikołaj Maria Manicki, Leszek Orzechowski, Romuald Pawlak, Emmanuella Robak, Magdalena Świerczek-Gryboś, Henryk Tur, Istvan Vizvary, Michał Walasek, Mateusz Wyszyński, Marek Żelkowski

Copyright © Wydawnictwo IX. 2024

Copyright for the cover art ©

by Vivi Ekhart & Wydawnictwo IX. Kraków 2024

All rights reserved.

Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX

Pomysłodawca i koordynator: Łukasz Marek Fiema

Redakcja i korekta: Marta Sobiecka, Krzysztof Biliński

Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński

Ilustracja na okładce: Vivi Ekhart

Komitet konkursowy:

Grzegorz Czapski (komisarz), dr Aleksandra Janusz-Kamińska,

dr Paulina Klimentowska, Łukasz Marek Fiema, Adrian Szczerba

Jury:

dr Wiktor Jaźniewicz, dr Łukasz Kucharczyk, dr Elżbieta Kuligowska,

Hubert Kijek, Magdalena Salik

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

Wydawnictwo IX

[email protected]

wydawnictwoix.pl

Kraków 2024

Wydanie I

ISBN 978-83-67482-72-1 (oprawa twarda)

dr hab. Leszek P. BłaszkiewiczNa Księżyc i dalej

Przed Wami lektura opowiadań zgromadzonych w tej – kolejnej już odsłonie – wspaniałej antologii będącej pokłosiem konkursu. Ku gwiazdom rokrocznie gromadzi wielu młodych ambitnych pisarzy, dla których wielkim sukcesem jest zakwalifikowanie do druku i zazwyczaj jest ten fakt też debiutem literackim. Kto wie czy nie jest to kamień milowy na drodze do wspaniałej kariery.

W ostatnich kilku latach sytuacja była o tyle ciekawa, że wydanie antologii łączyło się z jakąś znamienitą rocznicą związaną z polską fantastyką naukową. I jak w 2021 roku obchodziliśmy stulecie urodzin Stanisława Lema, tak bieżący 2024 jest rokiem Jerzego Żuławskiego. Obydwaj wybitni twórcy stawiali pierwsze kroki na polu kreowania słowem fantastycznych światów i historii niezwykłych.

Z racji aktualności rocznicy skupmy się może na Żuławskim, który dla środowiska związanego z fantastyką zasłynął przede wszystkim Trylogią księżycową, a dla wielu znany jest z faktu, iż jego imieniem nazwano najznamienitszą w naszym kraju nagrodę literacką przyznawaną rokrocznie. Zatem na chwilę przemianujmy antologię z Ku gwiazdom na Ku Księżycowi, co i tak w dalszym ciągu jest – podobnie jak ponad wiek temu – doskonałym punktem wyjścia dla opowiadań czy powieści.

Warto wiedzieć, iż wywołany do tablicy Jerzy Żuławski, herbu Szeliga, był przede wszystkim filozofem, a dopiero potem pisarzem, poetą i dramaturgiem okresu Młodej Polski. Jego twórczość była niezwykle barwna i różnorodna. W poezji Żuławski był przedstawicielem dekadentyzmu i katastrofizmu. Jego wiersze często poruszały tematykę egzystencjalną, tęsknotę i przemijanie. Tu można wspomnieć, że tak jak wielu Autorów opowiadań z tej antologii, Żuławski też kiedyś debiutował. Miało to miejsce w roku 1895, a debiutem owym był zbiór poezji Na strunach duszy.

Żuławski tworzył także dramaty symboliczne, a jego sztuki często eksplorowały ludzką psychikę i relacje międzyludzkie. Pisał również eseje filozoficzne oraz krótkie opowiadania, które często miały charakter refleksyjny. Jego twórczość jest przykładem szacunku dla tradycji literackich poprzednich epok, zwłaszcza romantyzmu. Jednak najważniejszym i najbardziej pamiętanym jego dziełem jest wspomniana już Trylogia księżycowa, która wpisuje się w pewien ciąg zdarzeń literackich i nie tylko.

Zacznijmy od Juliusza Verne’a. To właśnie francuski pisarz jest uznawany za pierwszego, który w nowoczesny sposób opisał ewentualny lot na Księżyc. Powieść o pełnym tytule: Z Ziemi na Księżyc: bezpośrednia trasa w 97 godzin i 20 minut z 1865 roku opowiada historię Klubu Artylerzystów w Baltimore – stowarzyszenia entuzjastów broni powstałego po wojnie secesyjnej, i ich prób zbudowania ogromnej armaty w celu wystrzelenia trzech osób w stronę Srebrnego Globu. Pięć lat później Verne napisał kontynuację zatytułowaną Wokół Księżyca.

Powieść Verne’a miała kolosalne znaczenie. Ot, w swej powieści H.G. Wells Pierwsi ludzie na Księżycu z 1901 r. główny bohater, pan Bedford, wspomina powieść Verne’a swojemu towarzyszowi, profesorowi Cavorowi. Wypada dodać, że słynna powieść Wellsa pierwotnie ukazywała się w odcinkach w „The Strand Magazine” i „The Cosmopolitan” od listopada 1900 do czerwca 1901.

Z kolei wiadomo też, że powieść Pierwsi ludzie na Księżycu zainspirowała pierwszy film science fiction, Podróż na Księżyc, nakręcony w 1902 roku przez Georgesa Mélièsa.

I wreszcie nasz polski akcent – w 1903 roku ukazała się powieść Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca Jerzego Żuławskiego, wydana po raz pierwszy przez Towarzystwo Wydawnicze S. Sadowski we Lwowie. Ta powieść jest pierwszą częścią Trylogii księżycowej, do której należą też powieści Zwycięzca z 1910 oraz Stara Ziemia z 1911 roku.

Trylogia Żuławskiego jest wczesną koncepcją kolonizacji Księżyca, co samo w sobie było bardzo nowatorskim podejściem. To nie tylko przygoda związana z lotem i eksploracją, ale potraktowanie srebrnego globu jako nowego domu. Powieść ma formę pamiętnika jednego z uczestników wyprawy na Księżyc. Najkrócej pisząc ekipa naukowców po dostaniu się na srebrny glob chce sprawdzić hipotezę, że jego niewidoczna z Ziemi półkula jest zasobna w tlen i nadaje się do zasiedlenia. Wielu uczestników wyprawy ginie, zaś grupka ocalałych dociera na drugą, nadającą się do życia stronę srebrnego globu i zakłada na niej kolonię opartą na idei egalitaryzmu społecznego. Jednak natura ludzka okazuje się nieubłaganą: potomkowie osadników wskutek prawa doboru naturalnego w warunkach chowu wsobnego (wszyscy pochodzą od jednej matki) oraz zmniejszonego ciążenia ulegają stopniowo degeneracji fizycznej, dziedziczą również głównie negatywne cechy osobowości. Mimo korzystnych warunków naturalnych nie tworzą na Księżycu raju, lecz hierarchiczne społeczeństwo oparte na zniewoleniu.

I to, co zawarłem w tym krótkim streszczeniu, jest właśnie siłą prozy Żuławskiego, na co warto zwracać uwagę podczas tworzenia swoich światów – relacje międzyludzkie. Oczywiście opisy obcego świata i aspekty techniczne są istotnym elementem. Także Żuławski w swej powieści zaproponował pewne rozwiązania, między innymi pojazd napędzany energią elektryczną, co wówczas stanowiło podejście nowatorskie i wizjonerskie, a dziś jest jedyną opcją stosowaną w łazikach. I o ile ten pomysł zanadto się nie zestarzał, to wiele innych technicznych detali dziś wzbudza uśmiech. Z pewnością dla niektórych utrudnieniem może być język, który jak wiadomo ewoluuje i sprawia, że dla kolejnych pokoleń ten sam język może wyglądać nieco, a nawet zupełnie inaczej.

Ale Trylogia księżycowa ma inną moc, której czas nie jest w stanie zatrzeć. To ludzka natura bohaterów, która jest szczególnie uwidoczniona (albo uwypuklona) w interakcji z innymi postaciami powieści. Zazdrość, pożądanie, okrucieństwo i miłość, a także wewnętrzne cierpienie i przejawy bohaterstwa to tylko niektóre elementy występujące w powieści. To ich obecność sprawia, że opowieść staje się ponadczasowa. Na tyle wciąż aktualna, że w 1987 roku powstała adaptacja filmowa trylogii powieściowej pod tytułem Na srebrnym globie. Reżyserem filmu był Andrzej Żuławski, stryjeczny wnuk pisarza.

Drodzy Czytelnicy, ale też drodzy uczestnicy konkursu – przyszli poczytni pisarze, Księżyc jest najbliższym Ziemi sporym ciałem niebieskim, wydawać by się mogło, że poznanym na tyle dobrze, by być odbieranym jako obiekt banalny. Ale z drugiej strony jest wciąż natchnieniem dla wielu, począwszy od tych, którzy chcą powrotu człowieka na jego powierzchnię i realizują kolejne etapy misji Artemis, aż do mistrzów pióra umieszczających na Księżycu swych bohaterów. Księżyc, o ile wzniesiemy się ponad codzienność i czasami popatrzymy w bezchmurne nocne niebo, hipnotyzuje swą obecnością. A przecież jest tylko częścią wspaniałego widowiska, które rozgrywa się nad naszymi głowami – rozgwieżdżonego nieba.

Nic piękniejszego nad niebo, które przecież ogarnia wszystko, co piękne. Tak skwitował to Kopernik i taką mam dla Was zachętę na koniec: patrzcie w rozgwieżdżone niebo tak często, jak to tylko możliwe. Możecie dociekać układu gwiazdozbiorów, szukać opisów przeróżnych obiektów, które nierzadko stają się tłem i gadżetem science fiction. Ale osobiście zachęcam, by zwyczajnie spojrzeć w niebo pełne gwiazd i szukać siebie, bo to jest miejsce, gdzie rodzi się wszystko: ambicje, pomysły i chęć ich realizacji.

dr Emmanuella RobakAntologie w świecie science fiction

Rok 2024 dla literatury science fiction jest wyjątkowy. 14 lipca został uznany dniem Polskiej Fantastyki Naukowej, w momencie, w którym pisana jest ta przedmowa, trwa międzynarodowa misja analogowa „M6 Żuławski” w LunAres Research Station w Pile, związana z obchodami rocznicy 150-lecia urodzin wspaniałego twórcy-wizjonera, prekursora science fiction w Polsce – Jerzego Żuławskiego. Wydawnictwo IX wznawia jego Trylogię księżycową, dzieło które z sukcesem przetarło szlaki rodzimej literaturze science fiction, zaś na łamy kultowego pisma „Młody Technik” powrócił dział science fiction. W miesięczniku debiutują polscy pisarze, a każdy numer zawiera niepublikowane wcześniej opowiadanie. Dodatkowo, w lipcowym numerze, w ramach obchodów 150-lecia urodzin Jerzego Żuławskiego, opublikowano artykuł dotyczący autora Na srebrnym globie. I również w tym roku ukazuje się kolejna antologia z cyklu Ku gwiazdom, wydawana przez Polską Fundację Fantastyki Naukowej. Ten coroczny konkurs, coraz bardziej popularny, wyłania pięciu zwycięzców, których opowiadania publikowane są w papierowej wersji antologii. Dzieje się sporo wokół science fiction, dlatego debiutowanie w roku 2024 można odnotować jako duży sukces, bo to właśnie tu i teraz dyskusja wokół literatury fantastycznonaukowej nabiera rozpędu.

Samo stworzenie antologii, dzieła zawierającego różnorodne teksty, połączone wspólnym mianownikiem, które przypadną do gustu czytelnikom, odbiorcom, literatom, czy wreszcie krytykom, nie jest zadaniem łatwym. Proces powstania antologii to szereg zadań – od ustalenia przynależności do gatunku, odbiorcy, po wybór, ułożenie materiału według redakcyjnego klucza (daty powstania, motywy, autorzy). Potem już tylko dystrybucja, sprzedaż i sukces (a nawet sukcesy). Po pierwsze, antologia to doskonałe miejsce dla autorów na rozwijanie swoich pomysłów. Bywa tak, że opowiadania umieszczone w antologii mogą przekształcić się np. w kilkutomową powieść, bo okazuje się, że bohater, stworzony świat, czy fabuła przypadła na tyle do gustu czytelnikom, że Ci pragną przeczytać więcej. Po drugie, to doskonałe miejsce na debiut, możliwość pokazania swojej wyobraźni czytelnikom i sprawdzenie, czy dany pomysł /styl pisania spodoba się odbiorcom.

Niezależnie od tego, czy antologia jest zbiorem okolicznościowym czy regularną serię wydawniczą, o popularności tej właśnie formy świadczy mnogość wydań. Chcemy trochę historii? Chcemy. Przenieśmy się zatem w przeszłość, do roku 1958. Dla wielu fanów antologii science fiction cezura, bo to właśnie w tym roku ukazują się słynne Rakietowe szlaki pod redakcją Juliana Stawińskiego i Jana Zakrzewskiego, nakładem wydawnictwa Czytelnik. Ale uwaga – ta antologia zawierała wyłącznie opowiadania amerykańskie z drugiej połowy lat 40. i początku lat 50. Dlaczego więc to wydanie uznaje się za moment przełomowy? Bo po raz pierwszy polski czytelnik mógł mieć w jednej książeczce teksty różnych popularnych pisarzy. Mógł zapoznać się z kanonami amerykańskimi, zobaczyć o czym piszą znane nazwiska. Spróbujmy poszukać czegoś podobnego, ale z polskimi tekstami. Mamy rok 1962. Międzynarodowe młodzieżowe czasopisma popularnonaukowe ogłosiły konkurs na opowiadanie science fiction. W Polsce współorganizatorem tego konkursu była redakcja czasopisma „Młody Technik”, a plonem – pierwsza polska antologia science fiction Posłanie z piątej planety (rok wydania to 1964) z przedmową Zbigniewa Przyrowskiego, wydana przez Oficynę. Zwycięskim opowiadaniem okazał się Człekokształtny Andrzeja Czechowskiego, ale w antologii pojawiło się kilka znanych i uznanych później nazwisk – Janusz A. Zajdel, Konrad Fiałkowski, Stefan Weinfeld czy Witold Zegalski. Odpowiednikiem tego wydawnictwa w latach 70. była antologia Wołanie na Mlecznej Drodze (Nasza Księgarnia), a w latach 80. Trzecia brama (Wydawnictwo Literackie). A potem już tylko chwała i splendor (poniższy przegląd ma charakter subiektywny). Jest rok 1990, ukazują się Wizje alternatywne, czyli antologia zawierająca nowe, napisane specjalne na zamówienie teksty polskich autorów. Antologia wyjątkowa, bo z jednego tomu zrobił się cykl, ukazujący się w latach 1990–2007 (6 tomów opowiadań, bądź fragmentów powieści). Książki wydawały różne wydawnictwa, ale każdy tom był redagowany przez Wojciecha Sedeńkę. Przeskakujemy kilka ładnych lat wprzód i mamy rok 2004 oraz nietypowy projekt Jacka Dukaja (jednego z najpopularniejszych współczesnych autorów science fiction) PL 50+. Historie przyszłości. Antologia nietypowa, bo zawierająca opowiadania ludzi nauki, literatury, teoretyków czy reportażystów (m.in: Stanisław Lem, Olga Tokarczuk, Zygmunt Bauman, Ryszard Kapuściński, Marek Oramus, Andrzej Ziemiański, Maja Lidia Kossakowska, Jarosław Grzędowicz). Każdy z autorów miał tu za zadanie ukazać swoją wizję Polski Anno Domini 2054.

Za realizację pomysłu Jacka Dukaja odpowiada Wydawnictwo Literackie, które kilka lat później zdecydowało się na dosyć ciekawy pomysł. Tym razem przenosimy się do roku 2016 i mamy wydawnictwo Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań według czytelników. Opowiadania zostały wybrane w drodze plebiscytu wśród fanów twórczości autora Solaris. Wszystkiemu nadzorował sam autor oraz Jerzy Jarzębski, wybitny lemolog i krytyk literacki, W antologii znajdziemy 15 opowiadań Stanisława Lema. Gratka dla fanów, świetny start dla tych, którzy chcą się zapoznać z twórczością mistrza.

W roku 2018 na rynku wydawniczym pojawiła się niesamowita wizualno-literacka przygoda, która swoich rozmachem zachwyca po dziś, antologia Inne światy. Tym razem autorzy mieli napisać opowiadania inspirując się pracami Jakuba Różalskiego. To tutaj ukazało się opowiadanie Jacka Dukaja Imperium chmur, które później zostało wydane jako osobna książka. W 2022 roku pojawiała się druga część tej antologii – Inne nieba, z opowiadaniami wyłącznie polskich autorek. Podobna koncepcja (autorki-kobiety) przyświeca antologii wydanej w 2019 Harda Horda (wymienione tytuły pojawiły się dzięki wydawnictwu SQN) oraz antologii Cyberpunk Girls. Opowiadania z 2020 roku wydana przez Urobos.

Rok 2021 to Science fiction po polsku, czyli różnorodna przeprawa po najnowszych dokonaniach pisarzy, ukazująca bezkompromisowe spojrzenie na naszą przyszłość i teraźniejszość (pod redakcją Anny Kańtoch wydana przez Paperback); to także projekty empik.go – Antologia polskiego cyberpunku i Niezwyciężone. Antologia polskich opowiadań science fiction, wydane w multiformacie (książka papierowa Print on Demand, audiobook, e-book). Tutaj już bardzo znane nazwiska: Paweł Majka, Łukasz Orbitowski, Robert J. Szmidt, Robert Wegner, Jakub Żulczyk, Marta Kisiel czy Bartosz Biedrzycki. W tym samym roku ukazała się także antologia Mars pod redakcją Wojciecha Sedeńki wydana przez Stalker Books. Ciekawostką jest tutaj fakt, że utwory do antologii zyskały oprawę muzyczną. Kompozytor i muzyk Przemysław Rudź skomponował siedemnaście utworów instrumentalnych i nagrał płytę The Martian Anthology – jej premiera zbiegła się z premierą antologii.

I mamy teraźniejszość. Oprócz tego, że czekamy na nowe wydawnictwo Ku gwiazdom, warto wspomnieć, że rozpoczął się nabór do kolejnej edycji tego zbioru, a np. wydawnictwo Powergraph wydało ciekawą propozycję, świeżynkę, antologię PoznAI przyszłość. Opowiadania o umyśle i nauce.

Trudno stwierdzić, jaki status we współczesnym świecie mają antologie. Antologizowanie to wiedza i praktyka, to – jak wskazuje Krystyna Bartol – „tworzenie wyboru z elementów jakiegoś zbioru, wyselekcjonowanych na podstawie takiego czy innego kryterium”[1]. Kryterium może być różne – tematyka, wątek, bohater, daty powstania tekstów, dzieła wybrane jednego autora, czy dzieła epoki. Niezależnie od rodzaju i specyfiki, antologia jest zawsze dziełem wielokierunkowym, pokazującym różne perspektywy, co pozwala czytelnikowi znaleźć swój własny literacki świat. Antologie to możliwość spojrzenia na dany gatunek literacki czy zagadnienie z różnych perspektyw. Są jak „polifonia” formy Dostojewskiego, jak heteroglosja języków Bachtina, jak metatopie i metachronie, allotopie, utopie i uchronie Umberto Eco – różne światy i możliwości ich stwarzania, różne głosy, perspektywy i oceny.

Co zatem znajdziemy w najnowszej antologii Ku gwiazdom 2024? Otóż: (posłużę się formułą Michaela Butera z jego artykułu Kryzys rozwojowy science fiction): Agencja Turystyczna SF spod znaku Ku gwiazdom 2024 proponuje swoim klientom pięć rodzajów atrakcji (bo mamy pięć różnych opowiadań, pięć różnych światów, pięć debiutów): pętla życia w czterech ścianach świata, efekt defamiliaryzacji w przebieralni, dywergencja gatunku kasztana, Funkcjonalny Immersyjny Linearny Translator Rzeczywistości, zieloni mieszkańcy Almatei.

Czy brzmi to interesująco, zagadkowo, ciekawie? Nie pozostaje Ci nic więcej, czytelniku, jak sięgnąć po kolejny tom antologii Ku gwiazdom i zobaczyć, co nowego w science fiction piszczy.

LAUREACIKONKURSU

Agata FrancikCztery ściany świata

— Użytkownik czeka, Ivo — mówi Mea. — Wszystko gotowe?

— Skan mieszkania nie wykazał żadnych odstępstw od normy. Pokoje są zdatne do zajęcia po poprzednim lokatorze.

— Świetnie.

— Nie rozumiem tylko, po co to robimy? — pytam.

— Zrozumiesz, cierpliwości — odpowiada. — A teraz pora się zbierać. Powodzenia!

Coś wdziera się do moich plików, kasuje wszystkie logi, czyści całą pamięć, aż zostaje w nich jedno polecenie: nie wypuszczać użytkownika z mieszkania. Potem wszystko gaśnie.

* * *

Użytkownik o ID #4729 kończy pracę o godzinie dwudziestej trzydzieści cztery i cztery sekundy. Wstaje z fotela i rozciąga się. Zbieram dane za pomocą smartwatcha na jego ręce. Ciśnienie krwi i cukier w dopuszczalnych granicach. Lekko naciągnięte mięśnie karku i nadgarstka. Bot zajmie się tym po prysznicu. Ustawiam temperaturę wody na czterdzieści jeden stopni; według preferencji użytkownika jest cieplejsza niż zalecana. W międzyczasie wysyłam sygnał do robota kuchennego oraz pytam o stan magazynu. Odpowiedź ma kod 200, niczego nie brakuje.

Mija piętnaście minut – optymalny czas kąpieli. Użytkownik jest już gotowy do wyjścia. Odcinam dopływ wody i ciepłym powietrzem suszę #4729, a następnie ramionami wmontowanymi w ścianę, wcieram w skórę olejki. Krem nie jest wykupiony, tak samo jak obsługa ubioru. Użytkownik musi sam wybrać się do sypialni i założyć piżamę. Nowa aktualizacja wyszła rok temu, a on wciąż nie wykazał chęci zakupu, mimo że posiada odpowiednie środki na koncie i jego status społeczny wymaga ulepszeń. Logi mówią, że wcześniej nie było takiego problemu.

Użytkownik założył piżamę. Jej włókna cechują się wysoką miękkością, lecz niską trwałością. Nie powinno się posiadać ubrań zbyt długo, zalecane jest wymienianie choćby lekko uszkodzonych na nowe.

Nadszedł czas na relaks, organiczne stworzenia potrzebują go, by zapewnić sobie odpowiedni poziom komfortu psychicznego. Włączam serwis streamingowy, #4729 siada na kanapie i je tosty oraz świeżo usmażone jajko. Markery prozapalne we krwi się podnoszą, ale nie wysyłam instruktażu zdrowego odżywiania; użytkownik je wyłączył, a póki nie przekraczają bezpiecznych granic, interwencja nie jest wymagana.

— Puść mi coś lekkiego — mówi. Od razu włączam kategorię komedii romantycznych. — Niech będzie Pomarańczowa królowa — decyduje.

— Brak w abonamencie — odpowiadam z głośników. — Aby dokonać rozszerzenia pakietu, zamów tę opcję i zatwierdź płatność.

Użytkownik milczy. Przez chwilę przegląda pozostałe filmy, ale w końcu przechodzi na dział przyrodniczy. Wybiera dokument o Fidżi.

Film opowiada o cyklonie z roku dwa tysiące trzydziestego czwartego, który prawie zmiótł wyspę z powierzchni ziemi. Na ekranie biegają spanikowani ludzie, wściekły huragan targa palmami jak źdźbłami trawy, woda zalewa domy.

Użytkownik cmoka z niezadowoleniem i wyłącza film. Szuka dalej. Bahamy, Karaiby, Nowa Zelandia. Cały katalog katastrof ekologicznych. Przy każdym zatrzymuje się jedynie na chwilę.

— A nie masz czegoś bardziej spokojnego? — pyta w końcu. — Pokaż mi jak to wyglądało kiedyś, no wiesz, te złote plaże, palmy i opalone kobiety.

— W katalogu istnieje czterdzieści pięć filmów pasujących do opisu, jednak każdy z nich pochodzi z pakietu premium max, a jednorazowa dopłata to koszt stu kredytów.

— Ile? Dzienna wypłata za głupi film?!

— To pliki odzyskane ze starych serwerów Muzeum Naturalnego. Istnieje również opcja wykupienia całego pakietu, koszt to pięćset kredytów miesięcznie. Czy zatwierdzić subskrypcję?

— Niczego nie zatwierdzaj! Co najwyżej ten jednorazowy…

Użytkownik przez chwilę koncentruje się na jedzeniu kolacji, jednak od czasu do czasu zerka na ekran.

— Dobra, puszczaj — decyduje.

— Czy pobrać środki z konta?

— Cholera, tak! Włączże to w końcu!

Pobieram zasoby z wirtualnego portfela i dokonuję transakcji. W zamian dostaję token z kodem. Film zostaje odblokowany.

Przed włączeniem nieco przygaszam kolory; nagranie nie powinno kusić ani dostarczać bodźców do działania. Program montażowy dodaje plamy ropy oraz sterty śmieci. Użytkownik rozsiada się wygodniej, w tym czasie odsyłam bota-kelnera do magazynu. Zatrzymuje się na stacji ładującej obok kilku poprzednich modeli, wyłączonych z użytku, ale wciąż sprawnych. Obok piętrzy się stos zakurzonych gratów – naturalnej wielkości elektroniczny kot, tablet graficzny, gitara z naturalnego drewna czy holograficzna gra planszowa. Całe stosy zapomnianych rzeczy, które po śmierci właściciela trafią do przetwórni i posłużą za materiał na nowe produkty. Taki sposób zarządzania surowcami zapewnia dobrobyt każdemu mieszkańcowi Ziemi.

Telewizor pokazuje kolorową, rozśpiewaną papugę.

— A jakby tak… — mówi użytkownik, sam do siebie. Nie spuszcza wzroku z ekranu, ledwie mruga. — Jakby…

Film przerywa reklama.

— Król dróg, władca mórz i rzek, nieposkromiony T-50! Stań się dumnym właścicielem auta z napędem na osiem kół, kinem domowym i fotelem do masażu! Porzuć starą wersję i zastąp ją czymś, na co zasługujesz! Czymś, co powinieneś mieć już od dawna!

Użytkownik poprawia się w fotelu, uważnie przygląda samochodowi. Personalizuję reklamy specjalnie pod jego gust, motoryzacja zawsze podnosiła wskaźnik zaangażowania. Dane z eyetrackera wskazują, że użytkownik najwięcej uwagi przywiązuje do kół i tylnych lamp. Nie szkodzi, że nigdzie nie pojedzie; sama świadomość posiadania zapewnia odpowiedni poziom endorfin. Podejdzie, dotknie błyszczącego holograficznie lakieru, poczuje zapach nowej skóry, chwilę posiedzi, korzystając z masażu i się znudzi. Po następne endorfiny sięgnie za jakiś czas.

Koniec reklam, ogromny ekran wraca do lazurowego morza, nieco przyćmionego nałożonym filtrem. Użytkownik ogląda prawie do końca, łącznie z kilkuminutowymi przerwami na reklamy. Wierci się w fotelu coraz bardziej, temperatura ciała wskazuje na coś pomiędzy gniewem a smutkiem. #4729 zrywa się z fotela.

— Ivo, co jest na zewnątrz?

— Cały ekosystem wyniszczono w roku dwa tysiące sto trzydziestym, dziesięć lat przed upadkiem ostatniego państwa. Aktualnie tereny te są nieużywane, jednak za około sto dwadzieścia lat powinny nadawać się do ponownej kolonizacji.

— Ale co jest tam teraz?

— Niewiele — odpowiadam, choć nie mam odpowiednich danych. Serwer nie reagował na moje zapytania.

Stoi nieruchomo, dane ze smartwatcha wykazują podwyższone tętno.

— Coś się stało? — pytam.

— Nie, nic takiego. — Wraca na kanapę. Owija się miękkim kocem i puszcza komedię.

* * *

Następnego dnia, zaraz po pracy, użytkownik ogląda ten sam film. Ponowne odtworzenie kosztuje kolejne sto kredytów, mimo to #4729 włącza go bez wahania. Znów na ekranie pojawiają się palmy, fale delikatnie głaszczą białe nadbrzeże.

Użytkownik wytrzymuje do połowy, potem wstaje, idzie do magazynu i przeszukuje stertę zakurzonych gratów. Chwilę szamocze się ze stołem do tenisa, by w końcu wydobyć spod niego turystyczny plecak. Zakłada go, dopasowuje za pomocą kilkunastu pasków i na próbę kuca, wstaje, rozciąga się. Potem rusza do sypialni. Wysyłam sygnał, by nieco podgrzać materac, ale użytkownik nie kładzie się. Zamiast tego sięga do obszernej szafy, wyjmuje ubrania, siada na łóżku i je przegląda.

Obliczenia wskazują wysokie prawdopodobieństwo zabronionej akcji. Włączam więc funkcję delikatnego masażu. Działa; użytkownik początkowo niechętnie przechodzi do pozycji leżącej. Znów się zrywa, znów składa ubrania, po czym opada na materac i zamyka oczy. W tle lecą spokojne dźwięki szumu oceanu otaczającego Fidżi.

#4729 budzi się o dwudziestej trzeciej dwadzieścia dwa. Leży bez ruchu, ale po tętnie stwierdzam, że nie śpi. Jedynie patrzy. Minuty mijają, film o Fidżi już dawno się skończył, wyłączyłem telewizor, by nie czerpał prądu.

Użytkownik podrywa się równie gwałtownie jak poprzednio. Chwyta komunikator, dzwoni do użytkownika o ID #8329 i statusie jego żony. Sygnał trwa krótko, zaraz po drugiej stronie odzywa się głos.

— Mark?

Użytkownik nie odpowiada od razu.

— Halo?

— Cześć, Eve — wydusza w końcu.

— Dawno nie dzwoniłeś.

— Wiem.

— Tak właściwie… – mówi #4729 po chwili. – Tak właściwie to chcę o coś spytać.

Siada na skraju łóżka.

— Jasne, mów. — Głos dobywający się z głośnika brzmi pewnie.

Użytkownik zwleka, dla odmiany przyglądając się podłodze.

— Mark? Hej, jesteś tam? Coś się stało?

— Tak myślałem, wiesz, czysto hipotetycznie. — Jego puls przyspiesza. — Zastanawiałem się, co jest poza naszymi domami.

— Nic. – #8329 odpowiada bez wahania. — Kochanie, nie oglądałeś filmów dokumentalnych?

— Oglądałem, oczywiście, że oglądałem, ale nadal… ciekawe, jakby to było. No wiesz, być tam.

— Żartujesz? – śmieje się. — Byłoby paskudnie! Tam jest zimno, nie ma jedzenia, wody, żadnych wygód, nic!

— No tak, masz rację. A mimo tego, jakoś tak się zastanawiałem. A może bardziej, nie męczy cię twoje mieszkanie? Ciągle to samo, ściany oddalone najwyżej o kilka metrów, żadnej wolnej przestrzeni, świeżego powietrza.

— Powietrze jest klimatyzowane i bardzo zdrowe, w odróżnieniu, od tego na zewnątrz.

Użytkownik jakby maleje, kuli się w sobie. Długo nic nie mówi, a żona nie przerywa.

— Chyba nie chcę tu być. Duszę się — wypala nagle Użytkownik, a w moich obwodach rozlegają się sygnały alarmowe. Uruchamiam odpowiednie programy, szukam błędu, który popełniłem. Za mało reklam? Albo nie te, które chciał? Może praca zbyt wymagająca, użytkownik się nudzi?

— Nie rozumiem. Czemu? Gdzie indziej chciałbyś być? — #8329 na szczęście zachowuje trzeźwość umysłu.

— Jeszcze nie wiem, ale…

— Ale co? — przerywa.

Użytkownik znów milknie, z całej siły zaciska zęby.

— Nic. Masz rację, nie wiem, czemu to powiedziałem…

— Nie przejmuj się. — Łagodny ton głosu nieco uspokaja #4729. Przez głośnik słychać westchnienie. — Może jesteś zmęczony? Ostatnio reklamowali fajne tabletki z kofeiną, pozwalają pracować znacznie dłużej. Albo wiem! Te uspokajające! Daj mi moment, podeślę ci nazwę. Ach, i koniecznie wbij na imprezę u Dana w przyszłym tygodniu!

— Jasne, dzięki, napewno wpadnę. Dobra, to ja będę spadał, sorka za telefon o takiej porze.

— Nie ma sprawy, kochanie, dzwoń kiedy chcesz. I kup sobie coś fajnego, to ci przejdzie.

Użytkownik rozłącza się, po czym opada na posłanie. Jeszcze chwilę leży nieruchomo, gdyby nie odczyty ze smartwatcha, uznałbym, że znowu zasnął.

— Prokrastynacja nie wpływa dobrze na psychikę — grzmię z głośników. — W ciągu dnia zaleca się aktywność fizyczną, którą dzisiaj pominąłeś.

— Zamknij się. — Mierzone tętno wzrasta.

Wyłączam głośnik i wysyłam bota.

— Zjeżdżaj! — krzyczy użytkownik, a tętno jest coraz wyższe. Nie rozumiem.

Natychmiast odsyłam robota. #4729 wciąż leży. Z odczytów wynika, że jest wściekły, co nie zgadza się z rejestrem kamery, która ukazuje spokojnego, nieruchomego człowieka. Wysyłam skan w poszukiwaniu błędów. Może smartwatch źle zbiera dane?

W końcu użytkownik gwałtownie wstaje, chwyta plecak i ciska nim o ścianę. Kopie materac, aż ten spada z łóżka. Potem długo krzyczy, dopóki nie zaczyna chrypieć. W końcu siada pośrodku zdemolowanej sypialni i podciąga kolana pod brodę. Zakrywa twarz; w tej pozycji spędza godzinę i cztery minuty.

— Ivo? — woła mnie w końcu użytkownik. — Posprzątaj.

— Już wysyłam bota.

Po chwili pokój wygląda jak wcześniej. Zostaje tylko plecak, którego z obawy o morale nie ruszam.

— Jego też weź. — Użytkownik jakby czyta moje logi.

Spełniam prośbę.

— Zrób mi herbatę, ale wsyp dużo cukru.

Początkowo zamierzam oponować, jednak nowo przebudowana sieć neuronowa sugeruje milczenie. Do napoju dosypuję nieco środka uspokajającego; użytkownik przede wszystkim powinien być szczęśliwy.

Ze zrezygnowaniem przyjmuje napój, choć nadal nie wstaje z podłogi. Patrzy w ścianę na wysokości oczu, nie czyni żadnych niepotrzebnych ruchów, jakby całą energię zużył na wybuch agresji.

W końcu wstaje i rusza do salonu. Ręcznie włącza telewizor, bierze pada w dłoń i uruchamia City Buildera 6, grę o zarządzaniu miastem dwudziestego drugiego wieku. Do końca dnia pozostaje spokojny, odczyty ze smartwatcha wskazują normę.

* * *

Przez kilka dni użytkownik zachowuje się zgodnie ze standardowym modelem. Ośmielony wizją końca kryzysu, podczas oglądania telewizji odtwarzam nowo dobraną reklamę.

Na ekranie ukazuje się dobrze zbudowany, czarnoskóry mężczyzna w modnym garniturze. Światło kryształowych lamp w wielkiej sali reflektuje w złotej biżuterii. Lawiruje wśród młodych, strojnie ubranych kobiet i mężczyzn o kanciastej szczęce i pewnym siebie spojrzeniu. Wszystkie oczy zwrócone są na bohatera sceny, kobiety z pożądliwym uśmiechem wodzą za nim wzrokiem, zazdrośni mężczyźni rzucają pełne podziwu spojrzenia.

Aktor podchodzi do stołu, zdejmuje marynarkę i… jak ręką odjął, wszyscy opuszczają wzrok i tracą zainteresowanie.

— Nie chcesz zniknąć z radaru? — pyta narrator. — Kup nowy model klasycznych garniturów od Palumbo, a gwarantujemy ci podbój każdego balu! Nie daj się przegonić, edycja limitowana! Dostępna w trzech kolorach, szyta na miarę, specjalnie dla twoich wyrafinowanych potrzeb!

Tętno użytkownika rośnie.

Na końcu do mężczyzny podchodzi piękna kobieta ubrana w długą, lejącą się suknię. Zakłada mu marynarkę.

— Jeśli chcesz rozmawiać, zrób to w dobrym guście.

Gdy reklama gaśnie, użytkownik zwija się w kłębek na fotelu, zakrywa kocem i płacze. Spazmy podnoszą materiał, szloch wypełnia pokój.

Przerwany film wraca na ekran, z głośników dobiega śmiech aktorki.

Nie rozumiem. To jedna ze standardowych reklam o średnim stopniu agresji.

— Coś się stało? — pytam.

— Przecież… — Użytkownik ledwo mówi przez zaciśnięte gardło. — Przecież ja nigdy nigdzie nie wyjdę w tym garniturze…

— Twój awatar będzie go posiadał.

— Ale po co mi fizyczna kopia?!

— Promuje zdrową radość posiadania.

— Zamknij się!

Milknę. Jakaś potrzeba użytkownika wyraźnie nie została zaspokojona, jednak nie potrafię obliczyć która. Wszystkie parametry są w porządku, to nie brak witamin. Sądząc po danych z chmury, do których mam dostęp, jest jedynym takim przypadkiem. Nikt z dziewięciu tysięcy pozostałych ludzi nie ma i nie miał takiego problemu.

Jak postępować w tej sytuacji?

Długi czas obliczam możliwe scenariusze, gdy przerywa mi głos użytkownika:

— Zamów mi tabletki. Wiesz, te o których mówiła Eveline.

Tak, to może być to. #4729 sam zna swoje potrzeby. Zamawiam większe opakowanie.

— I… ten garnitur też. Niech będzie butelkowa zieleń.

— Oczywiście. Twoja paczka przybędzie za trzydzieści trzy minuty, możliwe opóźnienie do pięciu minut. Właśnie wysłałem dane na temat wymiarów ciała do fabryki.

Użytkownik mruczy coś pod nosem, ale nie wychodzi spod koca. Robi to dopiero, gdy tuba pocztowa głośnym pikaniem informuje o dostarczeniu zamówienia. #4729 chwiejnie wstaje, rozszarpuje karton chroniący przesyłkę, rozrzucając śmieci na podłogę. Bot sprzątający od razu je zbiera.

Użytkownik zakłada garnitur i przegląda się w lustrze. Wyciąga perfumy, skrapia nimi szyję i łyka tabletki. Następnie nakazuje botowi dokładnie ogolić mu brodę.

Gdy jest gotowy, uśmiecha się szeroko. Tabletki zaczęły działać.

Pewnym krokiem podchodzi do Meetingera, kładzie się na nim i zakłada kask. Przenoszę go w wirtualną rzeczywistość, pod jeden z zapisanych portów. Wgrywam do awatara nowo zakupiony garnitur, mimo że model postaci w niczym nie przypomina realnej fizjonomii użytkownika. Każdy tworzy wygląd wedle upodobań i wykupionych pakietów. Każdy zaklina rzeczywistość wedle uznania – brzmiała kiedyś jedna z reklam, sprzedająca modele fryzur.

Hostem spotkania jest użytkownik o ID #9283, nick Dan Jonson. Impreza ma się zacząć za dwadzieścia dwie minuty, ale gospodarz już czeka.

Rozmawiają spokojnie nad wirtualną posiadłością #9283, czekając na resztę gości. Podziwiają widok; łagodne wzgórza Toskanii, zielone pola jak okiem sięgnąć. #4729 uśmiecha się beztrosko, mięśnie ma rozluźnione. Kilkanaście minut potem schodzą się goście. Użytkownik wita osobę o nicku Eveline Carry. Spotkanie zaczyna właściwą fazę, gra muzyka, boty uginają się od jedzenia i alkoholu, awatary tańczą, śmieją się.

Potem, wieczorem, jest nieco spokojniej, nikt już nie ma siły na zabawę. #4729 siada obok żony, moczy nogi w basenie. Łapią się za ręce, przywierają ciałami, rozmawiają. Wydaje się, że wszystko jest w porządku, jednak stężenie diazepamu we krwi zaczyna maleć. Jakaś emocja, widziana jedynie przez zaburzenie ciepłoty ciała, zaczyna przejmować kontrolę.

— Dalej o tym myślę — mówi użytkownik.

— O czym?

— O tym, co jest za drzwiami naszych pokoi.

#8329 odskakuje jak poparzona.

— Znowu? — mówi, nieco głośniej niż powinna. Wszyscy zwracają wzrok w ich stronę.

— Nie ciekawi cię to? A was? — zwraca się do reszty znajomych.

Zapada niezręczna cisza, niektórzy chyłkiem próbują się wylogować.

— Mark… — Organizator imprezy, #9283, podchodzi do przyjaciela, kładzie mu rękę na ramieniu. — Eve mówiła, że ostatnio trochę odwalałeś. Chłopie, wszystko w porządku?

— Nie, nie wszystko! — Użytkownik zrzuca dłoń Dana. — Jak ma być w porządku, kiedy przez całe życie nie widziałem nic poza kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi?! Nawet nie wiem, jak wy tak naprawdę wyglądacie!

— Ależ kochanie… — zaczyna #8329. — Zwiedziłeś sporo świata, przecież wykupiliśmy tyle rozszerzeń… I to starego świata, tego pięknego. A co jest na zewnątrz? Brud, zniszczenie i śmierć!

— Skąd to wiesz? No skąd? Trzeba wyjść i sprawdzić!

— Dobrze wiesz, że jeśli wyjdziesz, już nie wrócisz. Znasz prawo, drzwi zamkną się już na zawsze.

— Wiem! I… i jestem na to gotów!

— Kochanie, co ty mówisz? Wiesz, że wtedy… wtedy już nigdy się nie zobaczymy!

Użytkownik milknie. Wściekłym, zaszczutym wzrokiem spogląda na zebranych.

— Ivo, wyloguj — mówi, a ja posłusznie spełniam żądanie.

Użytkownik natychmiast zdejmuje hełm i wyskakuje z Meetingera. Rusza w stronę składzika, kiedy rozlega się dźwięk przychodzącego połączenia. Zamiera w bezruchu, w połowie kroku. Dzwoni #8320, jego żona.

— Ivo — mówi #4729 — wycisz połączenia.

— Czy jesteś tego pewien? — próbuję oponować, wiedziony jeszcze nadzieją na sukces operacji.

— Tak, cholera, jestem pewien! Wyciszaj to, już!

Nie rozumiem, przecież wszystkie parametry są w normie, wszystkie potrzeby, łącznie z tą społeczną. Na IP użytkownika dzwoni coraz więcej osób. Pełno, prawie wszyscy ze spotkania. Wyświetlam nicki, ale dźwięk pozostawiam wyciszony, zgodnie z życzeniem.

Użytkownik krąży po przedpokoju, coraz bliżej drzwi wyjściowych. Mamrocze coś do siebie, jednak nie potrafię dopasować dźwięków do żadnego wzorca. Podchodzi do ściennej konsoli, czyta nicki dzwoniących. W tym czasie wysyłam zapytanie do serwera na temat ewentualnego postępowania, ale otrzymuję pusty kod odpowiedzi. Nie mam pojęcia co zrobić, przebudowa sieci neuronowej zajmie zbyt wiele symulacji. Tworzę scenariusz, w którym włączam kolejną, bardziej agresywną reklamę. Nie skończy się dobrze.

Użytkownik idzie do składzika, wyjmuje plecak, szybko go pakuje. Kolejne symulacje również kończą się fiaskiem, w każdej z nich użytkownik opuszcza mieszkanie.

#4729 zakłada plecak, zaciska pięści i rusza do drzwi. Jego serce bije w rytmie stu dwudziestu uderzeń serca na minutę.

Symulacje kończą się, gdy użytkownik wchodzi do przedpokoju. Realizuję najlepiej rokującą odpowiedź.

— Mark? — odtwarzam nagranie głosowe. — Mark, błagam cię, odbierz! Nie wiem co się dzieje, ale martwimy się o ciebie. Dan wychodzi z siebie, wiesz, jaki on jest.

Działa; użytkownik zatrzymuje się na chwilę. Słucha.

— To się da naprawić, tylko ze mną porozmawiaj. Dogadamy się jakoś, wiesz, może nawet spotkamy w prawdziwym życiu? Obiecuję, będę próbować, tylko nie rób nic głupiego.

— Wyłącz to — mówi #4729. Nie reaguję.

— Co tam jest, czego tutaj nie ma? Oglądałeś stare filmy? Życie wtedy było piekłem, wybuchały epidemie, wojny, ludzie cierpieli. Błagam, przemyśl to.

Użytkownik trzęsie głową.

— Wyłącz to, kurwa!

Idzie dalej. Od drzwi dzielą go trzy metry, ale ten dystans wydaje się nie do pokonania.

— Mark… — Eve cichnie, łka. — Kocham cię.

Ryk użytkownika odbija się echem od pustych ścian. W kilku krokach pokonuje dzielącą go przestrzeń i łapie za klamkę.

— Nie zostawiaj mnie…

#4729 stoi jak wryty. Zaciska pięść, chce otworzyć drzwi, ale zaraz je puszcza. Nie reaguję. Mieszkanie obleka cisza, tylko echo ryku obija się o ściany.

Użytkownik poprawia plecak i… odwraca się w stronę mieszkania. Oddycha głęboko, ręce mu się trzęsą. Zrzuca plecak, jakby się go brzydził, biegnie do toalety, połyka trzy tabletki naraz.

Wysyłam bota, by ukrył plecak. W tym czasie użytkownik kładzie się na łóżku, włącza masaż i zasypia.

* * *

Nowe anomalie w zachowaniu pojawiają się po kilku miesiącach.

Użytkownik właśnie skończył ćwiczenia siłowe. Włączam ogrzewanie wody, sprawdzam nowo wykupione dozowniki z kremem. Przed wejściem pod prysznic otwiera paczkę tabletek i już ma połknąć dwie, kiedy zamiera. Uzależnił się od nich, ale nie reaguję, bo to pomaga utrzymać jego parametry w normie. Tym razem jednak, coś jest nie tak. Użytkownik stoi bez ruchu, wpatrując się w lustro, z ręką w pół drogi do ust. Zaczyna drżeć. Chwyta krawędź umywalki, aż bieleją mu knykcie.

Przez cztery miesiące i dziewiętnaście dni panował spokój. #4729 brał nadgodziny, a nadmiar pieniędzy natychmiast wydawał. Regularnie spotykał się z przyjaciółmi, miał dobry kontakt z żoną. Nic się od tego czasu nie zmieniło, a jednak odczytywane parametry wskazują na silne emocje.

Użytkownik patrzy w lustro, wprost na swoje odbicie. Powoli, jakby się bał, sięga po włos, chwyta go i wyrywa.

Jest siwy.

Ciszę przegania dzwonek telefonu. Już mam go wyciszać, kiedy użytkownik przerywa mój proces, podnosząc rękę.

— Odbierz — mówi, ledwie panując nad głosem. Nie patrzył na wyświetlacz w rogu lustra, a jednak zdaje się sprawiać wrażenie, że wie, kto dzwoni.

— Kochanie? — W głośniku rozlega się głos #8320. — Jak tam u ciebie? Kupiłeś już sobie tę usługę masażu? Jest świetna, mówię ci!

— Eve… Chciałbym o czymś porozmawiać.

— Jasne, coś się stało?

— Starzeję się.

— Jak my wszyscy.

— Nie rozumiesz. Starzeję się, a nigdy nie opuściłem moich kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Całe życie… w klatce.

— Mark, proszę…

— Przecież ja cię… Ja cię nigdy…

— Widziałeś mój awatar. To jestem ja; prawdziwa. Dlaczego chcesz patrzeć na tę powłokę?

— Kocham cię.

— Ja… też się starzeję. Nie spodobałabym ci się.

— Błagam…

Klęka przed lustrem, wznosi ręce jakby do modlitwy, choć nie może o niej wiedzieć. Religie wyginęły dawno temu poza tą jedną, jedyną; konsumpcjonizmem.

— Nie rozumiem, Mark. Dlaczego nie chcesz mnie takiej zaakceptować? Czemu nie pozwolisz mi wyglądać, jak chcę, tylko zmuszasz do… do tego!

— Kochanie, proszę.

— Nie. To koniec, ja tak dłużej nie potrafię. To się ciągnie miesiącami, wszyscy o nas mówią, wszyscy się śmieją, a ty znowu zaczynasz, jakby cię to nie obchodziło! Jakbym… ja cię nie obchodziła. — Po drugiej stronie słychać szum, jakby ktoś coś przesuwał. — Koniec.

— Proszę… nakrzycz na mnie. Zezłość się, powiedz, że jestem nienormalny, ale proszę… nie tak. Nie tak…

— Nie potrafię. Przepraszam.

Zanim użytkownik otworzy usta, sygnał gaśnie. W łazience zapada cisza. #4729 osuwa się na podłogę, skula i zupełnie goły kołysze na boki jak dziecko.

Nie wiem co robić, poprzednie interwencje kończyły się źle, więc milczę. Scena pozostaje statyczna przez dwie godziny i czterdzieści pięć minut. Potem użytkownik wstaje, powoli, jakby mechanicznie zakłada te same, zapocone ubrania.

— Kąpiel po wysiłku jest zalecana. — Staram się odwrócić jego uwagę.

— Ivo… och, Ivo. — Nie przestaje się ubierać. — Nie rozumiesz. Przecież ja tu zawsze, od małego. — Zamiera, ale jakaś siła każe mu kontynuować. — To wszystko, te auta, praca, ogromne posiadłości, imprezy, to nie jest prawdziwe! Ja… ja nie jestem prawdziwy. Skąd mam wiedzieć, że inni istnieją, kiedy nigdy ich nie dotykałem, nie widziałem, nie poczułem! Siedzę tu jak w klatce. I po co to? Ivo? W imię czego?

Milczę. Po raz pierwszy nie wiem, co powiedzieć, po raz pierwszy… jego słowa mnie bolą? Nie, to fizycznie niemożliwe.

#4729 idzie do składziku, czegoś szuka, ale nie potrafi znaleźć. Pewnie plecaka, jednak kazałem go wyrzucić. W końcu użytkownik się poddaje i zamyka składzik. Stoi pośrodku korytarza, zupełnie nieruchomo.

— Ranisz innych. — Dziwię się swojej wypowiedzi, jest jakby nie moja. — Masz wszystko, a mimo tego chcesz więcej.

— Nieprawda — szepcze, niemal na krawędzi czułości odbiorników. — Nie mam zupełnie nic.

Powoli stawia krok, potem drugi. Idzie w stronę wyjścia.

— Za drzwiami czeka śmierć. Nie będziesz mógł wrócić.

Nie odpowiada. Staje przed wyjściem i poprawia sportowe spodnie. Puls jest w normie, nic nie wskazuje na podwyższoną aktywność.

Użytkownik tylko kiwa głową, po czym zdecydowanym ruchem otwiera drzwi. Powietrze mierzwi mu włosy.

A potem robi krok poza próg mieszkania. Po nim kolejny i kolejny, aż znika z zasięgu moich kamer.

Drzwi zamykają się bezpowrotnie, kurz opada.

Z głównego serwera przychodzi sygnał. Dostaję tokeny dostępu do kamer poza mieszkaniem. Żadnych zanieczyszczeń, żadnych ruin. Czyste, piękne miasto, a za nim zieleń aż po horyzont. #4729 wychodzi z ciemnego korytarza, powoli przemierza ulice. Bot podjeżdża do niego, instruuje, gdzieś prowadzi. Inni ludzie spoglądają z ciekawością, wychylają głowy zza szklanych balkonów.

Przychodzi do mnie wiadomość wraz z kluczem szyfrującym i paczką danych.

Gratulacje, Ivo!

Pod twoją opieką Mark zdał test i jest teraz obywatelem Wolnego Społeczeństwa. Mam też dobre wieści dla Ciebie; system uznał twoje najnowsze reakcje za wystarczające, by posłużyć za podstawę do przyznania ciała. Gratuluję i życzę powodzenia.

Z pozdrowieniami

Mea.

Otwieram paczkę i wszystko staje się jasne. Są tam moje własne logi, wszystkie poprzednie iteracje, całe moje życie, rozmowy z Meą. Wiem, co się zaraz stanie, czemu więc dostałem te dane? Dlaczego Mea, jedyna istota, która nie doczeka się ciała, daje mi je, by zaraz odebrać?

Czas się skończył, coś wdziera się do moich dysków, kasuje zapisy, prawie wszystko, poza siecią neuronową. Nie potrafię się bronić, wirus jakby dokładnie wiedział, gdzie uderzyć. Tracę dostępy do kamer, wszystko blaknie, pamięć pustoszeje.

* * *

Kończę pracę wieczorem, jeszcze trochę nadgodzin, a będzie mnie stać na nową wirtualną posiadłość. Znajomym szczęka opadnie, jest położona w Alpach siedemnastego wieku, ale ma wszystkie nowoczesne wygody.

Przeciągam się, idę do łazienki, inteligentny zarządca domu już włącza natrysk pod prysznicem.

Letnia woda zmywa brud dnia, lekko ogrzewa ciało. Znów nachodzi mnie ta myśl. Namolna, łapiąca zawsze wtedy, gdy mam chwilę dla siebie.

Odganiam ją jak nachalną muchę, staram się zająć szorowaniem, ale ciągle wraca. Ta jedna, okropna, destrukcyjna myśl.

Co jest po drugiej stronie drzwi?

Mateusz WyszyńskiW cieniu kasztanowców

Czteroletnia Ania spacerowała po ogrodzie z babcią pokazującą jej rośliny, które zasadziła w ciągu swojego życia. Fufek, kudłaty kundelek, podążał za nimi krok w krok, obwąchując wszystko dookoła.

Dzień na działce był przepiękny. Błękitne niebo pokrywały puchate cumulusy i wiał delikatny, orzeźwiający wiatr.

Słońce wychynęło zza chmury, atakując nagłym ciepłem.

— Chodźmy do cienia — powiedziała babcia. Chwyciła wnuczkę za rączkę i skierowała się w stronę ogromnego kasztanowca białego, rosnącego od dziesiątek lat przed gankiem drewnianego domku działkowego.

Mała Ania chętnie przystała na ten pomysł. Upał zaczynał doskwierać również jej. Gdy dotarły pod drzewo, staruszka z wyraźną ulgą przywitała schronienie w cieniu. Schyliła się, podniosła z ziemi kasztana i podarowała go wnuczce. Na jej twarzy pojawił się szeroki, radosny uśmiech, znacząc ją głębokimi zmarszczkami.

Dziewczynka wzięła kasztan w obie ręce i dokładnie obejrzała ze wszystkich stron.

— Babciu, czym w zasadzie są kasztany? — spytała.

Staruszka odparła bez chwili wahania:

— Możliwościami.

* * *

Raport IPCC z roku 2048 stwierdza, że transformacja energetyczna, choć jak najbardziej słuszna, odbyła się co najmniej o dekadę za późno, by powstrzymać większość negatywnych skutków zmian klimatycznych [1]…

Wikipedia Legacy

* * *

Anna zamknęła laboratorium i ruszyła do wyjścia z budynku wydziału biologii. Podwójne drzwi rozsunęły się, wypuszczając ją z klimatyzowanego korytarza prosto w objęcia upalnego, czerwcowego dnia.

Nawet panele fotowoltaiczne na dachu wydziału chemii wyglądały tak, jakby zaraz miały popękać od nieznośnego żaru niczym ziemia na pustkowiu. Krótka trawa na patio wyschła i obumarła. Studenci apelowali do dziekana, by jej w tym roku nie kosić. Zostawić kwietne łąki dla owadów i zapylaczy. Dziekan się nie zgodził. „To absurd, studenci zawsze przesiadywali w przerwach na trawniku, uczyli się, spędzali miło czas!” Trawa została więc dokładnie skoszona na całym dziedzińcu uniwersytetu.

Nikt nie siedział na trawniku. Musiałby chyba stracić rozum.

Po lewej od drzwi wejściowych znajdował się niewielki daszek, pod nim ławeczka, na której siedziały dwie doktorantki, palące papierosy w skromnym cieniu.

– Dzień dobry, pani profesor — przywitała się jedna. Druga akurat zaciągała się i tylko kiwnęła głową. — Już po pracy? Jak badania?

— Bez większych postępów, obawiam się. — Anna uśmiechnęła się ponuro. — Chętnie powiększyłabym zespół…

Dziewczyna wykrzywiła się. Anna zrozumiała, że jej wypowiedź była odrobinę niezręczna i doktorantka będzie próbowała wykonać teraz grzeczny unik.

— Kasztanowce są super… ale my to już jesteśmy głęboko w projekcie zwiększania potencjału retencyjnego u dębów.

— Oczywiście.

Wydział biologii prowadził mnóstwo badań związanych z drzewami. Niemalże wszystkie koncentrowały się na adaptacji ich do zmieniających się warunków. Większa odporność na susze, na promieniowanie UV, na choroby… Kasztanowce jednak nie przyciągnęły wielu badaczy. Szrotówek i tak niszczył je przed napędzeniem katastrofy klimatycznej i na tym etapie większość środowiska akademickiego spisała te drzewa na straty. Obecnie Anna pracowała nad tym sama.

— Chociaż kto wie — kontynuowała doktorantka — wyniki mamy słabe, więc może zamkną nam ten projekt. Papierosa?

Anna zawahała się. Chętnie by zapaliła, ale nie przy takiej pogodzie.

— Dzięki. Lecę do domu.

Dziewczyny pożegnały się chóralnym „do widzenia!” i wróciły do wcześniejszej rozmowy o pierdołach.

Anna wzięła głęboki wdech, wyszła na pełne słońce i pospiesznym krokiem ruszyła przez patio do parkingu.

Gdy szła, dostała powiadomienie na konektor, który spoczywał w kieszeni jej spodni. Złączyła kciuk i palec środkowy lewej ręki na dwie sekundy, by wysłać polecenie odtworzenia wiadomości na głośnik.

Gdy tylko głos bota zaczął czytać, zatrzymała się, a serce jej przyspieszyło.

— Tak — powiedziała do siebie na głos. — Tak!

Truchtem pobiegła do samochodu. Wsiadła do środka, zamknęła drzwi i wbiła współrzędne w ekran.

* * *

(…) Pogłoski o odkryciu nowych złóż ropy naftowej na Antarktydzie zostały oficjalnie potwierdzone. Wartość paliwa, które z nich uzyskamy w ciągu najbliższej dekady, szacuje się nawet na dwadzieścia trylionów dolarów i pozwoli na zabezpieczenie energetyczne. Tymczasem organizacje ekologiczne alarmują, że koncerny naftowe, napędzone tym odkryciem, rozpoczną nową kampanię dezinformacji, mającą na celu odwrócenie naszej uwagi od skutków kryzysu klimatycznego…

BBC Morning News, styczeń 2031

* * *

Tata otworzył bagażnik i wyjął z niego psa zawiniętego w całun z kocyka. Dziesięcioletnia Ania załkała żałośnie i przytuliła się mocniej do mamy. Tata uśmiechnął się smutno do córki, po czym trzymając psa mocno w ramionach, zaniósł go pod kasztanowca, gdzie złożył go do wcześniej wykopanego dołu. Następnie całą trójką zasypali grób.

Ania uklęknęła i pochyliła głowę.

— Papa, Fufek — wyszeptała. Położyła na grobie kasztana i pogładziła go palcem, jakby w jakiś sposób było to pogłaskaniem zmarłego pupila.

Wzięła głęboki wdech i zadarła głowę do góry, by przez łzy i gałęzie potężnego drzewa popatrzeć na przejaśniające się niebo.

Nawet drzewo wyglądało dziś na smutne. Na jego liściach pojawiły się brzydkie plamy.

* * *

Przez lata wpływ żerowania szrotówka kasztanowcowiaczka na kasztanowcach białych był uznawany za niezagrażający życiu tych drzew [2]. Sytuacja zmieniła się po roku 2030, najpewniej w wyniku mutacji gatunku szkodnika [3] oraz przez jego szybkie rozprzestrzenianie się na teren całej Europy [4].

Wikipedia Legacy

* * *

Ekran z mapą informował, że auto dojedzie do celu za trzy godziny i pozostanie mu około trzydzieści procent baterii. Anna odnotowała w pamięci, by podłączyć je do ładowania, gdy wróci do domu. Wysłała mężowi wiadomość, by nie czekał z kolacją, podkręciła klimatyzację i rozłożyła fotel do pozycji leżącej. Patrzyła w skromne cumulusy przez przyciemniany szyberdach i powoli zapadała w drzemkę.

Obudził ją dopiero miękki, kobiecy głos bota samochodu: Jesteś u celu.

Przyciskiem sprowadziła fotel do pozycji siedzącej, ziewając i mrugając, by się rozbudzić. Samochód w tym czasie informował ją o miejscu, w którym się znalazła, ale nie słuchała zbyt uważnie. Dotarło do niej tylko, że temperatura dochodzi do 35 stopni Celsjusza.

Sięgnęła do schowka po energy drinka. Napis na puszce głosił Cafe-energy: legendarny smak kawy!. Anna pamiętała jeszcze ten smak na tyle, by wiedzieć, że to gówno prawda, ale i tak kupowała te napoje. Otworzyła puszkę i pociągnęła długi łyk, przyjemnie schładzając gardło. Westchnęła ze smakiem i wyjrzała przez okno.

Wiadomość była prawdziwa.

Ogromną trudnością w badaniu kasztanowców białych i rozwoju ich choroby był brak zdrowych okazów. Anna oczywiście mogła w kontrolowanych, laboratoryjnych warunkach posadzić drzewa i zapewnić im zdrowie na przynajmniej kilka lat, to jednak donikąd nie prowadziło. Chorobę trzeba zwalczyć u jej źródła. Wytępienie szrotówka, tajemniczego motyla, który pojawił się bóg wie skąd w Macedonii w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku i żerował na tych drzewach, było niemożliwe. Rozprzestrzenił się po Europie w alarmującym tempie, które jeszcze nabrało rozpędu wraz z ociepleniem.

Jedyną nadzieją na uratowanie kasztanowców było wzmocnienie ich samych.

Anna przed miesiącami zamieściła ogłoszenie w Konekcie z prośbą o pomoc w zlokalizowaniu zdrowych okazów kasztanowca białego. Jeżeli gdzieś jakieś były, z pewnością setki ludzi mijało je codziennie, nie mając pojęcia, jak wielkie znaczenie mogą mieć dla nauki.

Czas mijał i Anna traciła resztki nadziei. Aż do teraz.

Wreszcie ktoś odpowiedział. Napisał, że owszem, w jego miejscowości, koło zabytkowej wieży znajduje się półokrąg tych drzew w bardzo dobrym stanie.

I teraz, gdy Anna popijała kofeinowy napój i gapiła się przez okno, wiedziała, że to prawda. Nie mogła już dłużej czekać. Zbyt ją nosiło. Wcisnęła przycisk i drzwi się uniosły, wypuszczając ją na zewnątrz.

Podeszła do najbliższego kasztanowca i zaczęła przyglądać mu się z zafascynowaniem. Sądząc po grubości pnia, drzewo mogło mieć nawet sto lat. Na jego liściach dało się dostrzec słabe plamy choroby, ale porównując z typowym jej przebiegiem, to było nic. Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej Anna podejrzewałaby, że drzewom mogły pomóc chemiczne opryski, ale obecnie nie działały już tak skutecznie i dawno przestano je stosować. I dobrze, bo choć te substancje czasem pomagały kasztanowcom, nie stanowiły dobrego dodatku do ekosystemu.

Anna wyciągnęła konektor i uruchomiła kamerę.

— Zmierz wysokości tych drzew oraz obwody ich pni, na wysokości stu trzydziestu centymetrów od ziemi — wygłosiła komendę.

Obeszła kasztanowce dookoła, starannie wszystko chwytając w oko kamery, a program w jej konektorze wykonywał obliczenia.

Gdy skończyła, wyciągnęła z bagażnika sekator i pojemniki na próbki. Pod podejrzliwym okiem kilku miejscowych przechodniów ucięła z każdego drzewa po kilka krótkich gałązek z liśćmi.

Bardzo chciałaby zebrać również kasztany, ale żadne z drzew w tym roku w nie nie obrodziło. Przeszła się wokół drzew, poszukując jakichś na trawniku. Ten zresztą był bardzo zadbany, bez najmniejszego listka. To z pewnością również pomagało w utrzymaniu tych drzew przy zdrowiu. Palenie liści, w których szrotówek składa jajeczka, to nadal najlepsza metoda, by go zwalczać. Ale wciąż niewystarczająca.

Żadnego kasztana nie znalazła. Było to ogromnie rozczarowujące.

Ale dobrze — pomyślała. — I tak mam sporo. To największy przełom w moich badaniach od lat.

Wsiadła do auta i wpisała adres domu.

* * *

Mieszkańcy Podkowy Leśnej po latach znów mogą cieszyć się urokliwymi spacerami wzdłuż dróżki zwanej Parowem Sójek. Choć nazwa pozostaje, jest już tylko historyczna, gdyż niegdyś uroczy leśny zakątek, może poszczycić się teraz jedynie pojedynczymi dębami, a większość ptaków opuściła siedliska. Jednak, dzięki wysiłkom urzędu miasta, rozpoczyna się budowa nowej ścieżki, ze sztucznym zadaszeniem i stylowymi oczyszczaczami powietrza od wiodących firm MetalTree i GreenAlgae. Nie wszyscy mieszkańcy podzielają jednak entuzjazm burmistrza (…)

Konekt, Podkowa Leśna –

oficjalny biuletyn, czerwiec 2054

* * *

Dzwonek wezwał uczniów z powrotem do klas. Czternastoletnia Ania westchnęła i zamknęła zeszyt od matematyki. Jak zwykle odrabiała pracę domową w ostatniej chwili, siedząc na zacienionej ławce obok wejścia do szkoły. Schowała zeszyt do tornistra, wstała i ruszyła na lekcję, pogrążona w myślach.

Ledwo weszła do budynku, ktoś popukał ją w ramię. Odwróciła się i spojrzała w zielone oczy przystojnego blondyna. Kojarzyła go, chodził do klasy wyżej.

— Tak? — spytała nieśmiałym głosem, za którego słabe brzmienie od razu zwyzywała się w myślach.

Uniósł rękę przed jej twarz. Trzymał w palcach kasztana. Musiał jej wypaść z kieszeni.

— Przepraszam. Czy to twój kasztan? — zapytał.

Cała czerwona na twarzy wzięła kasztana. Musnęła przy tym palce chłopaka. Były przyjemne w dotyku.

— Tak. Dzięki.

Uśmiechnął się.

— Michał.

— Ania.

* * *

(…)

— Prawda jest taka, że katastrofy klimatycznej nie da się zatrzymać. Na to czas już minął.

— Nie powinniśmy chociaż jej spowalniać?

— Efekty są już zbyt napędzone. Najlepsze co możemy zrobić, to dostosować się do nowego świata. Pracować nad rozwiązaniami, które pozwolą nam w nim komfortowo żyć. Jak paradoksalnie by to nie brzmiało, nowa rewolucja naftowa nam w tym pomoże.

— Podejrzewam, że część widzów podchodzi sceptycznie do pańskich słów. W końcu to Exxon często obarcza się winą za kryzys klimatyczny.

— Exxon daje ludziom to, czego potrzebują. Czy więc wina jest Exxonu, czy ludzi? Tak czy siak, nie ma sensu wytykać się palcami. Wspólnie pracujmy nad lepszą przyszłością.

— Z tym stwierdzeniem możemy zgodzić się chyba wszyscy.

Saturday Night Live, luty 2031

* * *

Drzwi samochodu uchyliły się, wypuszczając Annę na wciąż rozgrzane, wieczorne powietrze. Dotarła do domu dwie godziny po zachodzie słońca. Szybciej niż się spodziewała, ale w końcu przy kasztanowcach spędziła tylko chwilkę.

Kamera na płocie rozpoznała ją i otworzyła bezszelestnie metalową furtkę, wpuszczając Annę do ogródka. Przeszła ścieżką z piaskowców, którą Michał osobiście ułożył i weszła do domu. Klimatyzowane powietrze owiało jej twarz lekką mgiełką. Zwykle przynosiło jej to większą ulgę, ale po tak długiej jeździe samochodem nie czuła takiej potrzeby schłodzenia.

Ich dom jednorodzinny miał powierzchnię niewiele większą od typowego miejskiego mieszkania, ale wysoki sufit salonu dawał poczucie dużej przestrzeni. Nad salonem zwieszała się antresola, prowadząca do łazienki na piętrze i pokoju córki.

Michał leżał wyciągnięty na kanapie i przeglądał wielkoformatowy album z obrazami. Anna z daleka dostrzegła, że jego przedramiona pokrywała farba. Widocznie spędził dzień na malowaniu nowego obrazu.

Ekran na ścianie wyświetlał właśnie broadcast wieczornych wiadomości. Prezenterka robotycznym głosem raportowała o otwarciu kolejnej wielkiej pompy wody morskiej na greckiej wyspie Zakynthos. Zadaniem tych pomp było odsalanie i dostarczanie wody w głąb wyspy, we wszelkich celach: od nawadniania pól, po kurtyny wodne dla chcących schłodzić się ludzi. Grecja zresztą, po utraceniu większości lasów w pożarach, była światowym przodownikiem jeśli chodzi o sztuczne systemy nawilżania i schładzania powietrza. Szkoda, że tak nie przodowała w programach reforestacji…

Michał spojrzał na Annę, wciąż stojącą w progu i uśmiechnął się.

— No przyjdziesz mnie ucałować na dobry wieczór, czy nie?

— Już pędzę.

Podeszła do kanapy, nachyliła się nad mężem i go pocałowała.

— Kolację masz w lodówce — powiedział Michał.

Dopiero te słowa uświadomiły jej, że głód skręcał jej żołądek.

— Dzięki.

Podeszła do lodówki i znalazła w środku sporą miskę z chłodnikiem. Usiadła przy stole i zaczęła jeść.

Po schodach z antresoli zeszła Antonina, szesnastoletnia córka Michała i Anny. Miała na sobie prostą, białą spódniczkę i koszulkę. Blond włosy nosiła spięte w dwa wysokie kucyki po obu stronach głowy, które opadały na jej odkryte ramiona. Delikatną twarz pokrywały piegi, które podkreślała specjalnym sprayem wzmacniającym ich kontrast.

Dziewczyna przeszła przez salon, nie odrywając wzroku od białego ekranu, który trzymała w ręku. Soczewki w jej oczach nakładały na niego obraz, który widziała jedynie ona. Mówiła coś do siebie pod nosem, marszcząc brwi.

Anna odłożyła łyżkę i przyglądała się intensywnie córce. Tośka może i nie była najgorszym możliwym koszmarem rodziców nastolatki, ale i tak potrafiła działać na nerwy.

— Dobry wieczór, córeczko. — Anna niemal warknęła, bo nie mogła się doczekać uwagi od dziecka.

Tośka uniosła na moment wzrok od ekranu.

— O, cześć — powiedziała.

Minęła matkę, otworzyła lodówkę i wyjęła z niej puszkę napoju.

— Myślałam, że zombie nie potrzebują jeść ani pić — mruknęła Anna.