Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie pisze najokrutniejsze historie
Iga i Jagoda to bliźniaczki, które dzieli niemal wszystko. Pierwsza z nich to ceniona warszawska malarka. Druga prowadzi agroturystykę w Konstancinie. Te z pozoru spełnione życiowo kobiety na zawsze naznaczył pobyt w domu dziecka, choć każda radzi sobie z tym w inny sposób.
Iga szuka szczęścia w objęciach niedostępnych mężczyzn. Jagoda nie pogodziła się z faktem, że biologiczna matka je porzuciła, próbuje więc dociec prawdy. Gdy tylko nadarza się ku temu okazja, postanawia ją odszukać oraz poznać motywy kryjące się za jej decyzją.
Z biegiem czasu na jaw wychodzą tajemnice, które mogą zrujnować życie obu siostrom i doprowadzić do tragedii. Niebawem bliźniaczki przekonają się, że kojące kłamstwo niekiedy bywa dużo lepsze od brutalnej prawdy…
Są w życiu różne tragedie. Tragedie i Katastrofy. Takie pisane wielkimi literami. Sytuacje, które w danej chwili stanowią dla człowieka swoisty koniec świata. Wydaje się nam wtedy, że nic gorszego nie może się już przydarzyć, że jesteśmy na dnie. Ale to niemożliwe. Niemożliwym jest bycie na dnie. Zawsze może być gorzej, bo życie pisze przeokrutne historie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oliwia Stępień
Labirynt winy
Wszystkim mądrym Kobietom
i wszystkim tym, które muszą zmądrzeć
Jako że w moim życiu głównym kryterium, według którego dokonywałam wyboru partnera, była intensywność polotu, miałam tego kwiatu na poły. Znudzona i zmęczona jednocześnie tego typu rykowiskiem, znalazłam sobie w końcu kogoś absolutnie, dla kontrastu, niefinezyjnego. Łatwo przyszedł, łatwo poszedł. Nie było w nim krzty polotu.
Zawsze w szczególności zwracałam uwagę na dłonie mężczyzny. Jego były odpychające. Nie chodzi wcale o to, że niezadbane; to jeszcze można by łyknąć. Dłonie miał odrażające z natury. Świadomość tego pozwoliła mi uporać się z jego stratą. Nigdy jednak nie przestanie mnie zastanawiać, dlaczego nie zdecydował się rozgościć na moim rykowisku tak długo, jak było mu to przesądzone. Tymczasem on przesądził sam, a to wbrew zasadom. Takie jelenie są odstrzeliwane, a poroże wisi potem nad sypialnianym łożem.
To był bardzo zły dzień. I już nie chodzi o to, że naprawdę nie lubiłam wracać do domu komunikacją miejską. Problem tkwił w tym, że Jakub znowu nie znalazł dla mnie czasu. Dzwonił siedem razy. Wypiłam łyk zdecydowanie za mocnej kawy i odrzuciłam ósme połączenie. Każdy powinien znać swoje miejsce w szeregu. Nawet on. Mówił o mnie, że jestem najbardziej zasadniczą kobietą na świecie, a ja odbierałam to jako pochlebstwo najwyższej klasy. Byłam w końcu wychowana w atmosferze wszędobylskiego profesjonalizmu. Moi rodzicie zgodnie twierdzili, że nigdy, na żadne pytanie, nie wolno mi odpowiedzieć: nie wiem. Trzeba być w życiu fachowcem na miarę prezentera pogody. Wiedzieć wszystko, a jak się nie wie, to udawać, że się wie. To naprawdę wielka sztuka. Zawsze starałam się wpajać te racje moim studentom, ale jak wiadomo, dla jednych sufit zawsze będzie podłogą, a dla drugich odwrotnie. W tym tkwił cały ambaras różnic społecznych. Niemniej bardzo potrzebnych i przecież zrozumiałych.
Jakub nie był ani doktorem, ani nawet lekarzem. Jako makler giełdowy zarabiał olbrzymie pieniądze; był opiekuńczy, szczery i właściwie czego można chcieć więcej? Na mojej wystawie znalazł się przypadkowo. Wstąpił, żeby kupić obraz dla żony, który zawisnąć miał w świeżo wyremontowanym salonie. Kupił w końcu dwa, żeby cztery lata później, jako wdowiec, stanąć w moich drzwiach z tymi obrazami i trojgiem dzieci.
Otworzyłam okno. Śnieg na Wilanowie topniał bardzo powoli. Wypiłam do końca flat white, a następnie wypaliłam papierosa. Byłam mocno zdenerwowana, kiedy o dziewiętnastej cztery moja skrzynka odbiorcza nadal była pusta. Co prawda pisały do mnie Flaming & Co, Mango i Estée Lauder, ale na te wiadomości nie mogłam przecież odpisać. A ja chciałam znowu zarywać noce w celu odpowiadania na korespondencje. Od pięciu tygodni trzęsłam się cała z powodu tęsknoty za emocjonalną huśtawką. Wytarłam lepkie od potu dłonie i postanowiłam sprawdzić po raz ostatni. Przełknęłam głośno ślinę. Pusto. Ostatnia wiadomość wysłana trzydziestego listopada. Tak ciepła i wielce obiecująca. Zawieść się na drugim człowieku to, wydawać by się mogło, chleb powszedni. Najbardziej boli właśnie zawieść się na sobie samym. Ja zawiodłam się na sobie pierwszy raz w życiu i nie mogłam przez to dojść z sobą do ładu. Nie będzie w tym ani trochę przesady, kiedy uznam, że właściwie w ostatnim czasie truję się własnym jadem, a to naprawdę wyrafinowany rodzaj autodestrukcji.
Ostatni pociąg z Warszawy do Krakowa odjeżdżał za niecałe dwie godziny. Czy chciałam jednak rzucić wszystko, by po raz wtóry oszukać Jakuba, siebie samą i w dodatku dopuścić się wielkiej ujmy na własnym honorze? Co, jeśli jedynym, co zdołam zachować po tym wszystkim, jest właśnie mój honor?
Zadzwonił telefon. Tym razem odebrałam.
– Przepraszam cię, ale miałem ważne spotkanie w Piasecznie.
– Zawsze wszystko jest ważniejsze. Spotkanie, kontrahenci, kolacja w Strasburgu… – zaczęłam swoje.
– Iga, błagam cię. Nie zaczynaj.
– O której będziesz? – Zbagatelizowałam jego słowa.
– Nieprędko. Maciek wrócił z tenisa?
– Tak, kończy przecież o osiemnastej. Ma limitowany czas zajęć – dopuściłam się kąśliwości.
– Muszę i ja kończyć. Zaraz mam kolejne zebranie. Będę po ciebie najszybciej, jak się da.
– Okej – odparłam sucho i się rozłączyłam.
Jeszcze raz spojrzałam na kuchenny zegar rodem z Orient Expressu. Nie zdążę już na pociąg. Chyba odetchnęłam z ulgą, bo w istocie chciałam się na niego spóźnić. Sięgnęłam po torebkę i wyszłam z domu.
Wtuliłam twarz w mój wzorzysty szalik, żeby uciec od ohydnego zapachu tramwaju. Zimą bywa jedynym przytułkiem dla osób bezdomnych. Z Wilanowa do Konstancina, w godzinach uprzywilejowanych, jechało się nawet trzydzieści sześć minut. Nienawidziłam taksówek, a sama nigdy nie zrobiłam prawa jazdy. Nie miałam kompletnie takiej potrzeby, z czym nie mogły się zgodzić osoby mi bliskie. Nigdy nie potrafiły zrozumieć, że robię tym przysługę nie tylko sobie, ale i przede wszystkim reszcie społeczeństwa. Kiedyś jeszcze ten brak wyrozumiałości budził moją frustrację, a teraz już mi wszystko jedno. Wracając jednak do sedna, taksówek nie lubiłam ze względu na taksówkarzy. Przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego, nie za pośrednictwem swoich nóg, ma być przecież odpoczynkiem. A co to jest za odpoczynek, zwłaszcza psychiczny, kiedy trzeba ciągle z grzeczności odpowiadać na pytania? Nigdy dotychczas nie trafiłam na taksówkarza powściągliwego, zawsze pojawia się ze strony takiego masa durnych, często seksistowskich żartów i dodatkowo jeszcze durniejszych pytań, na które wrodzona życzliwość każe mi odpowiadać. Wymuszona komunikacja jest tak samo niepotrzebna, a nawet niegodziwa, jak wywiady wszelkiej maści. Dlatego, chcąc sobie tego oszczędzić, decyduję się na tramwaj. Niemniej, najbardziej lubię, kiedy wozi mnie Jakub. Jak już wiadomo, nie zawsze mogę liczyć na ten rodzaj luksusu.
Jagoda, moja siostra i jednocześnie głos rozsądku, prowadziła agroturystykę w Konstancinie. Oprócz tego, że jako bliźniaczki jednojajowe byłyśmy zewnętrznie, kiedyś przynajmniej, niemal identyczne, nie łączyło nas nic. Miałyśmy odmienne zapatrywania czy – jak to się teraz ładnie definiuje – rozbieżną filozofię życia. Mimo to potrzebowałam jej porady jak niczego na świecie i dlatego tłukłam się tym tramwajem, torturując w ten sposób narządy węchu.
Schowałam ręce do kieszeni płaszcza. W jednej z nich znalazłam cienką turkusową wstążkę nasączoną kroplą perfum, które przemiła pracownica perfumerii pragnęła mi upchnąć. Nie będzie odkryciem, jeśli wspomnę, że nie czyniła tego z sympatii czy chociaż z tego powodu, że zapach ten był powalający, ale z uwagi na fakt, że za każdy sprzedamy artykuł otrzymywała prowizję.
Pociągnęłam nosem. Ładne perfumy. Specyficzne. Nie dla każdego. Tak jak nie dla każdego jest czerwona szminka, szykowna bluzka czy pierścionek z brylantem. Są na tym świecie rzeczy, które trzeba umieć zaprezentować. Jeśli ma się żółte uzębienie, fałdę na brzuchu na równi z linią piersi i niezadbane dłonie, to lepiej w tych konkretnych przypadkach nie wychodzić przed szereg. Tak też było i z zapachem tych perfum. Pachniały trochę cynamonem, trochę gruszką, a trochę mchem leśnym. To definitywnie nie zapach dla kotek w rui, wyginających w klubie swoje młode, nienaganne ciała. Żeby nosić takie perfumy, trzeba być już kobietą wyrobioną. Z dobrym stylem i mocnym charakterem. Sam charakter może czasem nie wystarczyć.
Tramwaj zatrzymał się na moim przystanku. Powietrze było mroźne, ale przyjemne. Jagoda czekała na mnie już przy bramie.
– Nie musiałaś wychodzić, trafiłabym – rzuciłam złośliwie w jej stronę.
– Nie pochlebiaj sobie, musiałam wyciągnąć listy ze skrzynki. Ale chodź szybciej, bo zimno.
– Zrobisz mi tej swojej popisowej herbaty?
– Zrobię, ale pospiesz się – odpowiedziała i machnęła dłonią ponaglająco.
Moja siostra wzięła ode mnie płaszcz i zaprosiła do kuchni, będącej sercem nie tylko jej domu, ale i całej działalności agroturystycznej, którą prowadziła. Kompozycja kolorystyczna miodu z wanilią nie była moją ulubioną, jednak w tym pomieszczeniu sprawdziła się idealnie. Jagoda zresztą uparła się pod względem koloru farb i nawet ja, jako nieoficjalna projektantka tej kuchni, nie miałam wiele do powiedzenia. Pozwoliła mi za to uświetnić całość warkoczami jarzębiny i suszonymi ziołami, upchniętymi ze smakiem i z przepychem w każdym kącie. Na ścianach zawisły obrazy i obrazki z leśną zwierzyną, a flakony wypełnione były czerwonymi goździkami. Naprawdę lubiłam to wnętrze.
Jagoda położyła przede mną spory kubek z herbatą. Westchnęłam z zachwytu. Jej receptura była wiedzą tajemną i mogłam jedynie przypuszczać, że bazą smakową były pomarańcze i nalewka z pigwy. Reszta składników była wielką zagadką, a szkoda.
– No to mów – nakazała Jagoda, stawiając przed sobą ten sam kubek, z tą samą zawartością.
– Co ja mam robić? – zapytałam bezsilnie.
– To znaczy? – Zmarszczyła czoło.
– On milczy już tyle tygodni. Mam dosyć tego zawieszenia.
– Zawieszenia? – Wybałuszyła oczy, jakby nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała.
– Tak.
– Co jest dla ciebie w tej sytuacji niejasne? Facet milczy! Zniknął z twojego życia, jak kamień w wodę, nie poszanował cię. Nad czym tu się zastanawiać?
– Wiem, że masz rację, ale z drugiej strony czuję, że go kocham.
– To przestań. – Jagoda uśmiechnęła się bezlitośnie.
– Niestety to nie koncert życzeń.
– Niestety – dopowiedziała, a ironiczny uśmiech wciąż nie schodził jej z twarzy.
– Swoją drogą, na podjeździe jest sporo samochodów, a wydawałoby się, że to jeszcze nie sezon.
Przewróciła oczami.
– Daj spokój. Nie mam w co włożyć rąk.
– Nie myślałaś, żeby zatrudnić jeszcze kogoś do pomocy?
– Nie bardzo. Po tym, co przydarzyło mi się z Kryśką, nieprędko zaufam komuś nowemu.
Parsknęłam.
– Nie generalizuj. Mówisz tak, dopóki masz Arka w domu. Zaraz przyjdzie wiosna, ruszy w trasę i wtedy wykitujesz.
– Pozwól, że będę się tym martwić, kiedy już w końcu przyjdzie wiosna. Na razie staram się gasić aktualne pożary – westchnęła.
– Co masz na myśli?
– Iza oznajmiła mi wczoraj, że nie zamierza zdawać matury.
– Co?! – wybuchłam niekontrolowanie.
– Tak.
– Boże.
– Obawiam się, że on tu nam nic nie pomoże.
– Ale próbowałaś z nią rozmawiać?
– Błagam cię! O co ty mnie pytasz? Nic do niej nie dociera. Ani prośba, ani groźba.
– Co więc chce robić po zakończeniu liceum?
– Mówi, że zrobi jakieś kursy i znajdzie pracę.
– Gdzie? W spożywczaku? Chce podawać mortadelę?
– Nie dobijaj mnie. Jak mogłam wychować dziecko, które nie ma ambicji? Czuję, że poniosłam całkowitą klęskę.
– Nie przewartościowuj wszystkiego.
– Łatwo ci mówić – westchnęła. – Wasza Marcela nic innego nie robi, tylko siedzi nad książkami. Ucząca się Iza to widok, którego nie uświadczysz.
Ponownie się skonsternowałam.
– Zawołaj ją tutaj.
– Nie ma jej w domu.
– Gdzie jest?
– Powiedziała mi, że u koleżanki, ale ostatnio spotyka się z nią nadzwyczaj często i wyczuwam tutaj jakiś przekręt.
– Przypominam ci, że my w jej wieku też spotykałyśmy się z chłopakami.
– Wiem, ale to nie o to chodzi.
– To o co?
– Malina, ta sąsiadka obok, wspominała mi ostatnio, niby to przypadkiem, że widziała ją z synem jeszcze innego sąsiada.
– No i?
– No i to, że ten chłopak to absolutny margines.
– I myślisz, że to przez niego zwężały jej horyzonty?
– Jestem pewna – stwierdziła.
Stało się to, czego od dawna się spodziewałam. A może to, czego spodziewali się wszyscy, ale nie chcieli dopuścić tego do swojej świadomości. Izabela była naprawdę ładną dziewczyną. Osobiście bardzo zazdrościłam jej tego, że nie urodziła się wulkanem intelektu. Urodziła się za to słodkim, małym głuptasem o twarzy nieskalanej myślą. Miała durne niebieskie spojrzenie i byłam pewna, że złapie na nie niejednego idiotę. Mój naukowy przewodnik, promotor mojego doktoratu, żartował zawsze, że dziewczyna na pierwszej randce z chłopakiem powinna znać wyłącznie słowa modlitwy „Ojcze nasz” i nazwisko katechety. To wróży sukces. Tak, Iza była dokładnym przykładem tego, że brak ambicji gwarantuje szczęście. A brak świadomości braku ambicji to już w ogóle coś niesamowitego.
– Ale to nie jest najistotniejszy temat, jaki dzisiaj chciałam z tobą poruszyć. – Jagoda przerwała moją refleksję.
To chmurne spojrzenie, którym mógł raczyć mnie dwa razy w miesiącu, było czymś, za czym tęskniłam każdej nocy. Dziewiąty i dwudziesty trzeci dzień miesiąca. Dziewiąty i dwudziesty trzeci dzień miesiąca. To swoista mantra, która pomaga mi przetrwać wszystkie pozostałe dni od blisko czterech lat. Robiłam bardzo źle. Wiedziałam o tym. Ale było za późno, by przerwać. Życie pisze okrutne historie.
– Nawet nie chcę o tym słyszeć! – Iga nie dała mi dojść do słowa, kiedy tylko zorientowała się, do czego dążę.
– Ale ja nie pytam cię o zgodę.
Moja siostra znacząco przewróciła oczami.
– Chciałam cię tylko o tym poinformować.
– Dziękuję z całego serca za tę uprzejmość – ironizowała.
– Proszę.
– Czy każdego roku musi nadejść ta chwila, w której od nowa wałkujemy ten temat?
– Za rok już nie będzie takiej chwili, bo zamierzam w końcu doprowadzić tę sprawę do końca.
Iga parsknęła, a ja do reszty straciłam ochotę na rozmowę z nią.
– Ja naprawdę dłużej nie zniosę tej niewiedzy, w której żyję. W której obie żyjemy. Duszę się, snując ciągłe domysły. Nie dam rady tak żyć. Nie chcę.
– Co jeśli odpowiedź, którą ewentualnie otrzymasz, sprawi, że się udusisz?
– Przynajmniej umrę świadoma – nie pozwoliłam wyprowadzić się z równowagi.
– Do cholery, Jagoda, dlaczego znowu o tym rozmawiamy?! – Iga z kolei wydawała się coraz mocniej rozdygotana.
– Daj mi wytłumaczyć.
– Słucham.
– Mam tutaj od dwóch tygodni kuracjuszkę Elę z Jastarni.
– Znad Bałtyku do brudnego Konstancina? Musi być nieźle szurnięta.
– Daruj sobie – upomniałam ją.
Uniosła dłonie, imitując przeprosiny.
– Ona ją zna. Ściślej mówiąc, znała.
– To znaczy?
– Rozmawiałyśmy sobie ostatnio przy kawie i napoleonce, opowiadała o rodzinie, wychwalała swoje wnuczki, jak się potem okazało, bliźniaczki. I tak od słowa do słowa przyznałam się jej, że też mam siostrę bliźniaczkę, że wychowałyśmy się w domu dziecka i…
– Nie wychowywałyśmy się w domu dziecka – wtrąciła surowo.
– Iga…
– Nie chcę tego słuchać!
– Możesz w końcu przyjąć do wiadomości, że pierwsze dziesięć lat życia spędziłyśmy w domu dziecka? Czy ci się to podoba, czy nie.
– Ale kolejne lata życia, czyli zdecydowaną większość, spędziłyśmy z naszymi rodzicami. Prawdziwymi rodzicami.
– Wiem, że pewne rzeczy wyparłaś ze swojej świadomości, i nawet jestem skłonna to zrozumieć, ale ja chcę odnaleźć naszą biologiczną matkę. Bez względu na to, czy zdecydujesz się mi w tym pomóc.
– Przykro mi, ale nie – wyznała zrezygnowana, ale też jakby trochę borykała się z poczuciem winy.
– Nie ma sprawy. Jak już mówiłam, jestem w stanie cię zrozumieć. W każdym razie pani Elżbieta znała naszą matkę. Jako położna pomogła nam przyjść na świat.
– Co to za brednie?!
– Dziewiętnastego lutego trzydzieści siedem lat temu przyjmowała poród bliźniaczek. To była najbardziej przejmująca akcja położnicza w całej jej karierze.
– Bo?
– Bo kobieta, która nas rodziła, przez całą dobę porodu wylała wiadro łez. Płakała cały czas i bynajmniej nie były to łzy szczęścia. Nawet w momencie, gdy byłyśmy już na świecie.
– Nic z tego nie rozumiem. I wcale nie chcę rozumieć. – Iga wciąż oponowała.
– Ona nie chciała nas oddać.
– Gdyby nie chciała, nie zrobiłaby tego.
– Jestem pewna, że nie.
– Łudzisz się.
– Masz prawo mieć swoje zdanie, tak jak ja mam prawo odnaleźć naszą matkę i spojrzeć jej prosto w oczy.
Wzruszyła ramionami. Byłam pewna, że podjęła już decyzję, że zostawi mnie samą sobie z moim wyborem. Trudno.
– Czy istnieje sposób, żeby przekonać cię, że nie warto ruszać tej sprawy?
– Nie – odpowiedziałam bez wahania. – Dorastałam do tego wiele lat i nic nie jest w stanie mnie zniechęcić.
– Niemniej, myślę, że naszym rodzicom należy się wielki szacunek.
– Nie polemizuję z tym.
– Mama żaliła mi się, że nie było cię u niej jakieś dwa miesiące.
Zdenerwowało mnie jej oskarżenie.
– Wybacz, ale ja ciężko na siebie zarabiam, a nie bogaty konkubent i mazidła na ścianach warszawskich galerii sztuk. – Doskonale wiedziałam, że przesadziłam, mimo to szłam w zaparte.
Iga obdarzyła mnie uśmiechem chłodnym jak łańcuszek od skórzanej torebki.
– Zachowujesz się jak typowa zazdrosna, gorsza siostra bliźniaczka. Jakub ciężko pracował na swoje stanowisko, ja też. Tobie nie chciało się uczyć, nie wspominając już o twoim mężu.
– Macie odpowiedź na waszą zagwozdkę – powiedziałam.
– Nie rozumiem.
– Zawsze według matki, według ciebie zresztą też, byłam tą gorszą. My jesteśmy gorszego sortu. Arek, Iza i ja. Za to dzieci Jakuba są najlepsze na świecie, chociaż to właściwie obce dla nich dzieci.
– Przesadzasz. Zdecydowanie przesadzasz. – Iga podniosła głos. – Nie wiem, co się ostatnio z tobą dzieje.
– Jesteś artystką i potrafisz sobie świetnie wykreować otaczający cię świat, nawet jeśli różni się on od rzeczywistości. Ja tak nie umiem. Bujanie w chmurach to twoja specjalność.
– Chyba będzie lepiej, jeśli już pójdę.
– Już? Nie ma jeszcze twojego szofera – nie szczędziłam jej złośliwości.
– Wezmę taksówkę – oznajmiła, podnosząc się z krzesła.
Bez słowa odprowadziłam ją do wyjścia. W drzwiach minęła się z Izą. Moja córka zdawkowo ją powitała i pognała do swojego pokoju. Mojemu węchowi nie umknęła jednak ewidentna woń siarki ciągnąca się za nią przez cały korytarz. Postanowiłam powstrzymać obiekcje aż do wyjścia Igi. Nie musiała przecież wiedzieć, że Izabela dzień w dzień upaja się najtańszym winem z marketu za rogiem. Była już wystarczająco lepsza ode mnie i pozostałych członków mojej rodziny.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
ZEMSTA SIĘ NIE PRZED AWNIA
Kiedy Alicja ucieka sprzed ołtarza w przeddzień ślubu, nie wie jeszcze, że tak naprawdę nie da się uciec zbyt daleko. Szczególnie jeśli po drodze skręci się kilka razy w niewłaściwą stronę… Kobieta wpada w sidła Adama, tyrana ukrywającego się pod maską porządnego człowieka i cenionego kardiologa. Upokarzana i zaszczuta, pewnego dnia decyduje się wymierzyć sprawiedliwość swojemu dręczycielowi i rozpoczyna nowe życie. Ale kiedy wydaje się, że w końcu znalazła upragniony spokój, ktoś postanawia ją rozliczyć z przeszłości…
Labirynt winy
ISBN: 978-83-8373-256-5
© Oliwia Stępień i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek