Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
54 osoby interesują się tą książką
Dla miłośników wątków erotycznych w powieściach!
Maggie jest jedyną kobietą w zarządzie klubu Salacious Players. Uważa, że w przeciwieństwie do swoich kolegów, że nie ma specjalnych upodobań seksualnych.
Jednak może się mylić.
Kiedy aplikacja Salacious łączy ją z dwudziestodwuletnim mężczyzną, kobieta zaczyna rozumieć, że chciałaby spróbować relacji z młodszym facetem. Beau Grant jest nie tylko dużo młodszy od niej, ale to też syn kogoś, kogo Maggie dobrze zna.
W ich relacji jedna strona stanie się nauczycielem, a druga uczniem. Tylko kto przyjmie jaką rolę?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Mercy
Copyright © 2022 by Sara Cate
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Angelika Oleszczuk
Korekta:
Justyna Nowak
Edyta Giersz
Estera Łowczynowska
Redakcja techniczna:
Pau;ina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-292-7
Maggie
Siedem lat temu
– Scena wyglądała tak: złapałem ją za włosy i owinąłem je sobie wokół nadgarstka, było zajebiście, a wtedy spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem: „Possij mi fiuta jak grzeczna dziewczynka”. Następną rzeczą, jaką zobaczyłem, była jej pięść mknąca w kierunku mojej twarzy.
Niemal zachłystuję się chardonnay. Mój przyjaciel Emerson, zajmujący miejsce po drugiej stronie stołu, raczy nas swoją najnowszą łóżkową przygodą. Z tymi chłopakami nigdy nie można się nudzić. W każdy czwartek spotykamy się na drinka i wszyscy dzielą się kolejnymi nieprawdopodobnymi sekskapadami, a ja siedzę cicho na końcu stołu, zachodząc w głowę, jak, do cholery, się tu znalazłam.
Podczas gdy jedynymi reakcjami siedzących obok facetów są robienie dziwnych min i przeklinanie, ja spokojnie znajduję słowa, które po chwili wplatam do naszej rozmowy.
– Chyba jednak jej się nie podobało – stwierdzam z wymuszonym uśmiechem.
Oni oczywiście sądzą, że to jakiś żart, i zaczynają przerzucać się sarkastycznymi uwagami.
– Serio? – odpiera Emerson ze zbolałym uśmiechem, traktując lodowatą szklankę piwa niczym zimny okład na potężny siniec, który wykwita mu wokół oka.
Poznałam Emersona kilka lat temu, kiedy organizowałam imprezę dla jego nieudanego start-upu. Potem zaczął pracować w naszej obecnej firmie i namówił mnie, bym do niego dołączyła. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, z którymi pracuję, on nie postrzega mojej asertywności jako zagrożenia. Wydaje się, że ceni mnie za wszystkie te cechy, za które inni lubią mi zmyć głowę.
Uwielbiam kontrolować sytuację. Świetnie radzę sobie z przydzielaniem obowiązków i wydawaniem poleceń. Nie pozwalam, żeby ktokolwiek mną pomiatał lub sprawiał, że czuję się jak głupia. Właśnie dlatego przyjęłam ofertę Emersona.
Czy nie cierpię firmy, w której pracujemy? Jak najbardziej. Przypomina cyrk na kółkach, brakuje w niej organizacji, za to mnóstwo w niej najróżniejszych układów, a zarządzana jest przez bandę kompletnych matołów.
Ale uwielbiam pracować z tą trójką. Ekipa, w której skład wchodzą Emerson, Garrett i Hunter to rzadkość. Nie uważają się za mądrzejszych ode mnie ani nie lekceważą moich pomysłów. Naprawdę mnie słuchają i, jak widać na załączonym obrazku, traktują jak przyjaciółkę. Nawet jeśli nie mogę wnieść zbyt wiele do ich szalonych historii erotycznych podbojów.
Chodzi mi o to, że… wokół mnie siedzą trzej samotni faceci w kwiecie wieku, a dwóch z nich nadal jest samotnych. Trudno, żeby ich opowieści jakoś szczególnie mnie zaskakiwały.
– Rozumiecie… Myślałem, że świetnie się dogadujemy – tłumaczy Emerson. Sprawia wrażenie autentycznie przygnębionego po nieudanej próbie bycia nieco odważnym w sypialni. – Wydawało się, że lubi dobrą zabawę i jest chętna, ale chyba się pomyliłem. Najwyraźniej nie spodobała jej się ta odrobina męskiej dominacji w łóżku.
Upijam łyk wina i nawet nie reaguję na ten ostatni komentarz. Może powinnam wyjaśnić Emersonowi, że nie wszystkie kobiety lubią pozycję uległej. Istnieje spora szansa, że tak wiele razy została upokorzona, że wytworzyła własny mechanizm obronny. Z drugiej strony mogłabym podzielić się z przyjacielem małym sekretem, że kobiety częściej tylko „sprawiają wrażenie”, że coś im się podoba, choć tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie.
W tym przypadku założę się, że faktycznie była zainteresowana. Emerson jest przystojny, pewny siebie i najprawdopodobniej świetny w łóżku. Ale gdyby jakiś gość chwycił mnie za włosy i odezwał się do mnie w ten sposób, też zdzieliłabym go w twarz.
– Kurwa, stary – rzuca Garrett z rezygnacją. – Przecież to jakiś absurd, że nie można się z kimś sparować według tego, co kto lubi w sypialni.
Kiedy pozostali śmieją się z jego słów, ja przyglądam mu się w zamyśleniu.
– Mówię, kurwa, poważnie. Pomyślcie, jakby było miło, gdybyście mogli umówić się z kimś, kto lubi świntuszyć w ten sam sposób co wy. Nie musielibyście ukrywać tego, co was najbardziej kręci, ani się tego wstydzić.
Tym razem wybucham śmiechem, ponieważ temu całemu zamieszaniu z Emersonem w roli głównej można było zapobiec dzięki zwykłej rozmowie z jego partnerką, a fakt, że Garrett naprawdę uważa, że aplikacja rozwiąże za niego ten problem, wydaje mi się wręcz śmieszny.
Mężczyźni.
– Chyba cię popierdoliło, Garrett – oznajmia Hunter siedzący obok swojej dziewczyny Isabel.
– Wcale nie – przekonuje Garrett. – Kto z nas nie ma jakichś odjechanych łóżkowych fantazji, które zawsze chciał zrealizować, ale wstydził się o nich mówić? W sensie, jak widać, Emerson nie bał się wyrazić ich na głos.
Następuje kolejna fala śmiechu i docinków skierowanych pod adresem Garretta, bo wszystko, cokolwiek ten powie, każdy zawsze traktuje jak żart. I ja chyba także patrzę na niego w ten sposób, ponieważ to, co proponuje, łatwo jest sobie wyobrazić – z perspektywy mężczyzny. Zero wstydu. Żadnego lęku. Żadnych podejrzanych dupków, którzy tylko czekają, żeby wykorzystać drugą stronę. W idealnym świecie taka aplikacja byłaby naprawdę rewelacyjna. Ale niestety daleko nam do takiego świata, a Garrett nie ma pojęcia, co ta aplikacja oznaczałaby dla kobiet.
– Dajcie spokój. Mówię serio – odzywa się ponownie. – Spośród tych wszystkich waszych popapranych fantazji, którą najbardziej chcielibyście zrealizować? Jestem pewny, że któraś chodzi wam po głowie. Czekam na pomysły.
– Ty pierwszy – odbijam piłeczkę.
– Dobrze. – Prostuje plecy, zbiera się na odwagę, po czym oznajmia: – Lubię patrzeć.
Opieram się pokusie przewrócenia oczami. Oczywiście, że właśnie to lubi. Nikogo nie powinno to dziwić. Jednak chłopaki są, zdaje się, żywo zainteresowani, więc odchylam się na krześle i uśmiecham. Kiedy przychodzi kolej Huntera, ten oczywiście unika odpowiedzi. Za to delikatna rudowłosa, siedząca po jego prawej, z dumą oznajmia, że interesują ją zabawy w trójkącie, co w oczywisty sposób nakręca rozmowę. Należy jej się pochwała, że bez oporów przyznała się do tego, co ją kręci.
Gdy spojrzenia zebranych padają na mnie, kręcę energicznie głową.
– Nie patrzcie na mnie – oświadczam.
– Daj spokój, Mags – zachęca Hunter z uśmiechem.
– Nie mam żadnych fantazji. Jestem całkowicie normalna.
Garrett obserwuje mnie zmrużonymi oczami, na co przygryzam wargę, usiłując powstrzymać nieśmiały uśmiech, który ostatecznie wypływa mi na usta.
– Zwykle są to właśnie te ciche.
– Ale że co? – odpieram, rozbawiona.
– Założę się, że z nas wszystkich ty jesteś najbardziej wyuzdana – rzuca żartobliwie, a ja wybucham głośnym śmiechem.
Chciałabym, żeby miał rację.
***
Kilka godzin później żegnamy się, stojąc na parkingu. Jak co tydzień Emerson odprowadza mnie do samochodu. Kiedy wyciągam kluczyki z torebki, zaczyna się śmiać.
– Garrett ma szalone pomysły – stwierdza.
– To prawda – odpowiadam, nie zastanawiając się nad tym specjalnie.
– Ale ten akurat mógłby wypalić. Nie sądzisz?
Spoglądam na niego, gdy docieramy do mojego auta.
– Nie. Wydaje mi się, że nie.
Mina mu rzednie.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ nie znam ani jednej kobiety, która czułaby się komfortowo, podając takie informacje, bez poczucia, że jest wykorzystywana. W momencie, kiedy przyznajemy, że drzemie w nas choć cień perwersji, mężczyźni odbierają to jako osobiste zaproszenie, by przekroczyć granice.
– A gdybyśmy sprawdzali naszych członków? Wprowadzilibyśmy protokoły bezpieczeństwa. Ustawilibyśmy wszystko tak, żeby było bardziej przyjazne w stosunku do kobiet.
Przechylam lekko głowę i wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Chyba nie jestem odpowiednią osobą, którą można o to zapytać. Nie jestem tak… skupiona na seksie jak wy.
– Cóż, bez ciebie nawet nie poruszyłbym tego tematu.
Na moje usta wypływa niepewny uśmiech. Wierzę mu i mimo że nie do końca wiem, co we mnie dostrzega, a czego nie potrafi zobaczyć nikt inny, mój świat byłby lepszy, gdyby więcej mężczyzn wykazywało przynajmniej cząstkę szacunku, jakim on mnie darzy.
– Więc chyba dobrze, że pozostawiamy to w sferze szalonych pomysłów – żartuję, naciskając guzik na pilocie i otwierając drzwi po stronie kierowcy.
– Nie musi tak być – dodaje.
Przystaję i powoli odwracam się do niego, pełna złych przeczuć.
– Nie mówisz poważnie.
– Maggie, powiedzmy sobie szczerze: firma, w której pracujemy, ma przed sobą co najwyżej trzy miesiące. Nie chcę po prostu przejść z jednej gównianej firmy z branży rozrywkowej do drugiej, gdzie też brakuje powiewu świeżości. Jestem gotów realizować nasze pomysły. Myślę, że we czwórkę możemy stworzyć coś niesamowitego.
Patrzę na niego zmrużonymi oczami.
– Trzymałeś nas blisko, żeby rozkręcić wspólny biznes, prawda? A ja cały czas sądziłam, że to z przyjaźni – żartuję.
Emerson uśmiecha się czarująco.
– Kochasz mnie – stwierdza z rozbawieniem.
– Nie, wcale nie – odpieram, po czym rzucam torebkę na fotel pasażera.
Wsiadam do samochodu, odpalam silnik, a Emerson pochyla się i wpatruje we mnie z bezwstydnym uśmiechem.
– Powiedz, że mi pomożesz. Mówię poważnie, Maggie. Uważam, że to może być coś wspaniałego, ale bez ciebie nie dam rady.
Wzdycham głęboko, czując, że mój wewnętrzny opór słabnie. Jaki mam wybór? Wiem, że ma rację co do nieuchronnego upadku firmy – to już się zaczęło. A jeśli nie podejmę dalszej współpracy z Emersonem, będę musiała wrócić do planowania imprez lub pracy dla jakiegoś dupka, który będzie uważał, że jestem tylko jego sekretarką, zaprogramowaną do przyjmowania poleceń i podawania kawy. Odmawiam powrotu do podobnego układu.
Spoglądam na przyjaciela z surową miną i ustępuję.
– Zgoda, ale musimy zrobić wszystko, by mogły z tego bezpiecznie korzystać kobiety. To nie ma być jakaś aplikacja spod ciemnej gwiazdy do taniego podrywu.
Z uśmiechem uderza w dach mojego auta.
– Oczywiście. Cokolwiek postanowisz.
– To ma być strefa wolna od osądów, dla wszystkich. A bezpieczeństwo będzie miało najwyższy priorytet.
– Zgoda – odpowiada z absolutną powagą.
– Nie wiem jednak, jak zamierzasz zapewnić członkom bezpieczeństwo bez fizycznego miejsca, gdzie mogliby się spotykać.
Chociaż była to jedynie luźna uwaga, oczy Emersona nagle rozbłyskują, a mnie znowu ogarnia niepokój.
– Świetny pomysł.
– Nie – rzucam natychmiast.
– Tak – przekonuje. – Mamy już doświadczenie w prowadzeniu klubów i organizowaniu różnych eventów.
– Więc teraz chciałbyś otworzyć klub, w którym ludzie będą… spotykać się i co? Uprawiać seks?
Uśmiecha się szelmowsko, a ja mam ochotę walnąć twarzą w kierownicę.
– Emerson, nie możemy otworzyć seksklubu.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ… nie jestem… N-nie mogę. To… – dukam bez ładu i składu.
Wpatruje się we mnie, czekając, aż podam choć jeden sensowny powód, dla którego to zły pomysł, lecz prawda jest taka, że nic nie przychodzi mi do głowy. Wszystko, czym dysponuję, to głosy w podświadomości podpowiadające mi, że seks to coś wstydliwego i niewłaściwego. Chociaż racjonalna część mojego mózgu jest w stanie przyznać, że to niedorzeczne, wpojone dawno pojęcia są nie do ruszenia.
– Przemyśl to – dodaje Emerson.
– Dobrze.
– Bo bez ciebie zrobi się totalny bałagan.
– Jestem przekonana, że właśnie tak by było. – Śmieję się.
Zamyka drzwi, następnie patrzy, jak wyjeżdżam z parkingu i kieruję się w stronę domu. W czasie jazdy ponownie śmieję się z jego szalonych pomysłów. Jeśli Emerson uważa, że jestem kobietą, która mogłaby prowadzić seksklub, to chyba całkowicie mu odbiło.
Albo w ogóle mnie nie zna… albo ja nie znam samej siebie.
Beau
– Czarodziej rzuca na ciebie promień zatrucia. Rzuć kością, by wykonać test wytrzymałości.
– Czyli co, do diabła, mam zrobić? – warczę.
– Rzuć kostką.
Tak też robię, a gracze wokół stołu krzywią się jednocześnie, kiedy kostka w końcu się zatrzymuje.
– A to co znaczy, do kurwy nędzy? – pytam.
– To znaczy, że nie żyjesz – odpowiada radośnie piegowaty dupek siedzący naprzeciwko mnie.
– Że co, kurwa?
Spoglądam na niego po tym, jak odrzucam kartę postaci, i widzę, że uśmiecha się z zadowoleniem.
– Beau… – zaczyna ostrzegawczo siedząca obok mnie Sophie.
– No co? To niesprawiedliwe. Ten koleś po prostu wymyśla na bieżąco zasady i nagle postanawia, że jego głupi czarodziej może zabić mojego barbarzyńcę? Ta gra to jakaś ściema.
Próbuję wyrwać mu książeczkę, ale wtedy czuję na ramieniu dotyk dłoni Sophie, więc cofam rękę. Kiedy dostrzegam jej zaróżowione policzki oraz minę wyrażającą zażenowanie moim wybuchem, szybko zajmuję miejsce i odpuszczam. Ponieważ czuję na sobie wzrok wszystkich graczy, postanawiam ochłonąć.
Patrząc ponuro na czarodzieja, gryzę się w język. Choć nienawidzę tej durnej, popieprzonej gry, lubię to, że mogę podrzucić tutaj Sophie, ale jeśli nadal będę się zachowywać jak prawdziwy barbarzyńca, znajdzie sobie kogoś innego, kto podwiezie ją na wieczorną partię w Dungeons and Dragons, czy też D&D.
Technicznie rzecz ujmując, jestem w tej chwili martwy, co oznacza, że mogę siedzieć i nic nie robić, podczas gdy ona dalej prowadzi kampanię. Nudzi mi się jak cholera, jednak czas szybko mija i w ciągu godziny kończymy rozgrywkę, by wreszcie rozejść się do domów.
Kiedy się pakujemy, zauważam, że pierdolony czarodziej we własnej osobie trochę za długo wpatruje się w Sophie.
– Spadajmy stąd – mamroczę, ciągnąc ją za sobą w stronę wyjścia ze sklepu z komiksami.
– Na razie, ludziska – żegna się z nimi, na co jednogłośnie odpowiadają.
– Na razie, Sophie! – woła za nią chłopak.
Gdy siedzimy już w samochodzie, czuję, jak się na mnie gapi. W końcu odzywa się, przerywając ciszę:
– Teraz pamiętam, dlaczego kiedyś cię nienawidziłam.
Kurwa, co znowu?
– Kiedyś mnie nienawidziłaś? – Parskam śmiechem.
– No wiesz, zdradziłeś moją siostrę i traktowałeś ją jak kupę gówna, więc… tak.
– Auć – odpieram. – Chwila, moment… a teraz dlaczego mnie nienawidzisz?
– Och, sama nie wiem… Może dlatego, że zawstydzasz mnie przed przyjaciółmi i myślisz tylko o sobie.
Spoglądam na nią, czując ukłucie wyrzutów sumienia.
– Czemu zależy ci na tych nerdach?
– Bo są moimi przyjaciółmi, Beau. I jeśli nie zauważyłeś… ja też jestem nerdem.
– Dobra, ale ty jesteś takim z gatunku fajnych. – Uśmiecham się do niej.
Sophie przewraca oczami, następnie patrzy na swój telefon.
Kiedy rok temu jej siostra, moja była dziewczyna, zaczęła spotykać się z moim tatą… zrobiło się kurewsko niezręcznie. Jeszcze gorsze było to, że miałem pewność, że mama i siostra Charlie mnie nienawidzą. Robiłem więc wszystko, co mogłem, żeby cały ten układ stał się nieco bardziej normalny. Co w zasadzie płynnie przeszło w pełnienie funkcji szofera piętnastolatki i bycie jej partnerem w rozgrywkach D&D.
– Nie podoba mi się ten czarodziej. Chyba nie jest twoim kumplem, co?
Podnosi na mnie wzrok.
– Kyle? Tak… To znaczy nie. Nie jest moim przyjacielem, ale tak jakby znam go ze szkoły. Dlaczego?
Gdy stajemy na czerwonym świetle, szczęka mi opada. Gapię się na Sophie, zszokowany.
– Jasna cholera… czy ty się w nim podkochujesz?
– Nie! – piszczy.
– Ależ tak – odpowiadam z uśmiechem.
Robi kwaśną minę, po czym rzuca mi jedno z tych bezczelnych spojrzeń, odchylając lekko głowę do tyłu.
– Nawet jeśli, to jesteś ostatnią osobą na świecie, z którą będę o tym rozmawiać.
– Dlaczego? Udzielam doskonałych rad w kwestii randek.
Sophie wybucha śmiechem.
– Twoja była dziewczyna spotyka się teraz z twoim ojcem, więc…
– Znowu auć. Jakaś ty dzisiaj wredna.
– Cóż, taka jest prawda.
Nadal odnoszę wrażenie, że ktoś mnie tu obraża, niezależnie od tego, jak bardzo prawdziwe padają stwierdzenia, lecz nie mówię jej o tym. Zamiast tego jadę dalej, starając się nie pokazywać po sobie, że słowa Sophie jakkolwiek na mnie wpłynęły.
Nie jestem już rozgoryczony z powodu Charlie i mojego ojca. Pogodziłem się z tym. I nie obchodzi mnie to. Przecież to też nie tak, że uważałem Charlie za miłość swojego życia czy coś w tym rodzaju. Zerwaliśmy. Była zbyt wymagająca i za wiele ode mnie chciała… co, patrząc z perspektywy czasu, stanowiło dosłownie minimum. Właśnie dlatego powiedziałem sobie, że pieprzę chodzenie na randki. Czego bym nie zrobił, to zawsze jest za mało, a ja nie potrafię nikogo uszczęśliwić. I vice versa. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś przyciągnął moją uwagę albo sprawił, że chciałbym dać mu coś więcej.
Charlie po prostu lepiej pasuje do taty i cieszę się ich szczęściem. Mogą dalej zajmować się tym wszystkim, co tam, kurwa, robią w tym swoim dziwnym klubie, a ja co tydzień mogę pojawiać się uśmiechnięty na ich Taco Wtorkach i wszystko gra.
Wszystko gra.
– I co, zamierzasz z nim pogadać? – pytam, gdy znajdujemy się już niedaleko domu Sophie. – W sensie, z tym czarodziejem.
– Pewnie nie – odpowiada, wyraźnie zapominając, że przed chwilą stwierdziła, że jestem ostatnią osobą na ziemi, z którą chciałaby o tym rozmawiać.
– Dlaczego nie?
Czuję, jak budzi się we mnie instynkt obronny, ale staram się zachować zimną krew. Sophie jest twarda niczym skała i wiem, że chce, abym traktował ją jak każdą inną dziewczynę, jednak nic nie poradzę na to, że jestem wobec niej trochę bardziej opiekuńczy. W dzisiejszych czasach zdecydowanie niełatwo jest być nastolatką, a do tego jeszcze ci pieprzeni transfobowie sprawiają, że życie staje się dla niej szczególnie trudne.
– Bo nie chcę mieć chłopaka – odpiera beznamiętnie, pisząc SMS-a. Marszczę brwi, przygotowując się do kontynuowania tematu, co najwyraźniej przewidziała, ponieważ spogląda na mnie i dodaje, zanim w ogóle zdążyłbym coś powiedzieć: – I nie, nie chcę też mieć dziewczyny, jeśli o to chciałeś zapytać.
Właśnie chciałem.
– Po prostu na razie niczego nie chcę. Moja najlepsza przyjaciółka, Chloe, ma chłopaka i wydaje mi się, że jest prawdziwym wrzodem na tyłku. Tyle z tym zachodu i stresu.
Z mojego gardła wydobywa się śmiech.
– Słuszny wybór.
Jeżeli ktoś wie, jak to jest być upierdliwym chłopakiem, który przysparza więcej stresu i roboty, niż jest wart, to właśnie ja.
Kiedy podjeżdżam pod jej dom, zaczyna sięgać do klamki, lecz ją powstrzymuję.
– Wiesz, myślę, że to rozsądne, że unikasz całej tej dramy. Ale jeśli ten mały pieprzony czarodziej będzie sprawiał ci jakieś kłopoty, skopię mu dupsko.
Uśmiecha się, kręcąc głową.
– Wiem, że myślisz, że postępujesz jak rycerz w lśniącej zbroi, i doceniam, że się o mnie troszczysz, ale spuszczenie lania palantom niczego nie zmieni.
– Sprawi, że poczuję się lepiej – żartuję.
– Właśnie. Chcesz bić kolesi, którzy do mnie podbijają, bo dzięki temu ty czujesz się lepiej.
– W takim razie czego chcesz, Smerfetko? – pytam, mimo że większość niebieskich włosów zdążyła zniknąć. Wychodzi na to, że wcale nie jest tak łatwo pozbyć się ksywek.
Sophie wzdycha.
– Przede wszystkim kogoś, kto zabierze mnie na wieczór D&D i nie będzie obrażał Mistrza Podziemi.
– On mnie zabił!
– Sam się zabiłeś przez te nierozważne ruchy – próbuje mnie przekonać. – Przed czym jasno cię przestrzegałam, ale przecież jesteś barbarzyńcą wręcz na wskroś. Zniszcz, rozwal, zabij – dodaje, wyraźnie mnie przedrzeźniając.
– Myślałem, że właśnie o to chodzi.
– Ewidentnie potrzebujesz więcej wskazówek. Potrzebujesz dziewczyny, której choć raz naprawdę posłuchasz. Znajdź sobie taką i przyprowadź na wieczór D&D.
Unoszę w zdziwieniu brwi. To chyba mało prawdopodobny scenariusz.
Widząc brak mojego entuzjazmu względem jej propozycji, wybucha śmiechem, po czym otwiera drzwi samochodu.
– Albo możesz nadal być tym samym zadufanym w sobie barbarzyńcą, który co tydzień daje się zabić.
– Czy to znaczy, że jestem zaproszony na następny piątek? – dociekam.
Stojąc już na chodniku, uśmiecha się i zagląda z powrotem do środka. Przewraca oczami, a potem rzuca:
– Nie musisz, wiesz. Mogę zabrać się z którymś z przyjaciół czy coś.
– Co byłby ze mnie za starszy brat, gdybym pozwolił ci iść na wieczór D&D beze mnie?
– Technicznie rzecz ujmując… bliżej mi do bycia twoją przybraną ciocią.
– Nigdy więcej tak nie mów – parskam sucho. – Poza tym, chociaż ten kutas, czarodziej, mnie wnerwia, lubię chodzić tam z tobą. Dzięki tobie wyglądam cool, Smerfetko.
Śmieje się i znów kręci głową.
– Dzięki, Beau. Widzimy się w przyszłym tygodniu.
– Do zobaczenia – odpowiadam.
Słyszę trzask drzwi, a moment później Sophie wchodzi do budynku.
Jadąc do siebie, myślę o tym, że może powinienem pozwolić komuś innemu podrzucać tam Sophie. Tak naprawdę cała ta podwózka zaczęła się jako przysługa dla Charlie, której nie jestem już nic winien.
Maggie
– Jestem idiotką. – Stoję na środku holu dwupiętrowego domu, który teraz należy do mnie, i słyszę, jak mój głos niesie się po drewnianej podłodze, którą przydałoby się nieco odświeżyć, a potem odbija delikatnym echem od ścian, którym z kolei przydałaby się świeża warstwa farby. – Jestem idiotką! – krzyczę, tym razem rozkoszując się tym, jak mój głos rozchodzi się po ogromnej pustej przestrzeni.
Do pomieszczenia wbiega Ringo, ważący blisko osiemdziesiąt funtów dog niemiecki, i zaczyna dokładnie obwąchiwać wszystko dookoła. Wygląda na to, że nie obawia się już tak bardzo naszej przeprowadzki, zwłaszcza że tutaj ma do dyspozycji ogród, z którego może do woli korzystać.
Obcasy moich butów stukają o podłogę, gdy kieruję się w stronę kuchni na tyłach budynku. Odkładam umowę kupna na kamienny blat z kwarcu – którego stan, dzięki Bogu, wydaje się całkiem przyzwoity – i staram się dostrzec ukryty potencjał, a nie tylko kupę rdzy, kurzu oraz brudu.
W co ja się wpakowałam? Na co singielce po trzydziestce potrzebny tak ogromny dom? To, że Emerson Grant posiada luksusową rezydencję w stylu hiszpańskim o powierzchni ponad trzystu metrów kwadratowych, wcale nie oznacza, że ja też muszę. A jednak, dziwnym trafem, stoję tu i ściskam w ręce klucze.
W sumie dlaczego nie mogę mieć dużego domu? Fakt, że jestem singielką, nie oznacza, że na niego nie zasługuję. Mogę sobie na taki luksus pozwolić. Mój poprzedni dom w zupełności mi wystarczał, choć sypialnia dla gości pełniła również funkcję gabinetu, co okazało się niezbyt wygodnym rozwiązaniem, gdy Hunter pomieszkiwał u mnie przez dwa miesiące.
Teraz mam osobno pokój dla gości i gabinet i, do jasnej cholery, zasługuję na to.
Dobiegają mnie odgłosy zamykania samochodu, a po chwili rozlega się delikatne pukanie do drzwi.
– Proszę! – wołam, bo wiem, że to jeden z chłopaków.
Odwracam się od kuchenki i z ulgą dostrzegam Huntera, który przekracza próg ubrany w sportowe szorty oraz koszulkę. Ringo wita go dobrze znanym wtuleniem nosa w bok, na co Hunter odwdzięcza się drapaniem za uszami. Nie powiedziałabym, że wcześniej byliśmy szczególnie blisko, ale po tym, jak mieszkał u mnie, kiedy przechodził etap poszukiwania i odnajdywania siebie, a następnie dokonał coming outu, bardzo się do siebie zbliżyliśmy.
Co z kolei oznacza, że odczytuje wyraz żalu i wyrzutów sumienia malujący się na mojej twarzy, jeszcze przed tym, jak zamkną się za nim drzwi.
– O nie… – odzywa się, po czym chwyta mnie w ramiona. – Nie płacz, Mags.
– Nie płaczę. Po prostu użalam się nad sobą.
– Dlaczego? Bo kupiłaś piękny dom?
– Nie. Bo kupiłam pod wpływem impulsu wielką chałupę do remontu i teraz muszę wymyślić, czym ją wypełnić.
– W sensie, że mężem i dziećmi? – pyta, odsuwając się nieco.
– Boże, nie – odpowiadam, uderzając go żartobliwie w klatę. – Nie wszystkie kobiety potrzebują męża…
– To był tylko żart! – stwierdza ze śmiechem. – Chciałem rozładować atmosferę. Wiem, że chodziło ci o meble.
Rzucam mu sceptyczne spojrzenie, odsuwam się i opieram o blat.
– Skoro mowa o dzieciach, to jak miewa się Isabel?
– Jest gotowa eksplodować w każdej chwili, a do tego nienawidzi własnego życia.
– Jasna sprawa. Kiedy ma termin porodu?
– Jeszcze cztery miesiące, ale lekarz powiedział, że prawdopodobnie nie wytrzyma tak długo.
Na mojej twarzy pojawia się wyraz przerażenia. Kiedy ostatni raz widziałam Isabel, wyglądała, jakby lada moment miała urodzić, a będzie musiała w takim stanie chodzić przez całe lato. Chociaż z drugiej strony… wydawała się taka rozpromieniona. Dla jej dobra mam nadzieję, że dzieci są Huntera, nie Drake’a. Nikt nie powinien musieć znosić trudów porodu pomiotu tego wielkiego wikinga, nie mówiąc już o urodzeniu dwójki naraz.
– Denerwujesz się? – pytam.
– Że zostanę ojcem? Nawet nie masz pojęcia. Ale nie tym, co jest związane z pojawieniem się dzieci na świecie. Bardziej martwię się o ten okres, gdy będą starsze. Co, jeśli mnie znienawidzą? Albo będą miały do nas pretensje? Widzę, co przeżywa Emerson z Beau, i właśnie to autentycznie mnie przeraża.
Potakuję. Całkowicie rozumiem ten strach. Do tej pory Emerson jest jedyną osobą z naszego grona, która doczekała się dziecka, a ich wspólne relacje były, najłagodniej rzecz ujmując, burzliwe. Beau nie podobało się to, że jego ojciec jest właścicielem seksklubu, i w ramach ukarania Emersona postanowił, że przez sześć miesięcy w ogóle nie będzie z nim rozmawiał, co wiązało się z tym, że przez ten czas nie usłyszeliśmy na ten temat ani słowa. Potem, żeby jeszcze bardziej zaognić sprawę, Emerson zaczął umawiać się z byłą dziewczyną Beau. A w tej chwili ci dwaj stanowią najlepszy obraz napiętych relacji między ojcem a synem.
Tak więc… jeśli Hunter mógł obserwować taki przykład trudów ojcostwa, nie można go winić, że czuje się trochę zdenerwowany.
– Jestem skłonna się założyć, że twoje dzieci nie będą roszczeniowymi, zadufanymi w sobie, rozpieszczonymi bachorami. Nie przejmowałabym się tym zbytnio.
– Auć! – odpowiada ze śmiechem.
– Czyżbym powiedziała to na głos? – dodaję ze złośliwym uśmiechem.
Oboje wciąż się śmiejemy, kiedy otwierają się drzwi wejściowe. Tym razem wchodzi przez nie Garrett, który oczywiście nie puka.
– Co mnie ominęło? – pyta.
– O, nic takiego – odpowiada Hunter, wyraźnie nie dając mu do zrozumienia, że właśnie obgadujemy syna jego najlepszego przyjaciela. Nie żeby Garrett nie mógł dorzucić swoich trzech groszy do naszej dyskusji.
Gwiżdże, gdy przechodzi przez dom, przyglądając się wszystkiemu uważnie.
– Niezła chawira, Mags.
Wzruszam ramionami i próbuję się uśmiechnąć.
– Dzięki. Będzie wymagała sporo roboty.
– Jeśli ktoś może sobie z tym poradzić, to właśnie ty.
Serio? Chłopakom wydaje się, że wprost kocham ciężką pracę. Jakby fakt, że potrafię to wszystko ogarnąć, automatycznie oznaczał, że marzę, by się temu poświęcić.
– Naprawdę nie musicie tego robić. Przecież spokojnie mogłabym wynająć firmę od przeprowadzek.
– Ale gdzie w tym zabawa? – odpiera Garrett ze śmiechem. – Poza tym dzięki temu pamiętamy, gdzie nasze miejsce. Zwłaszcza że uważasz nas za bandę aroganckich dupków.
– Nigdy tak nie powiedziałam! – odpowiadam, klepiąc go po ramieniu.
– Kiedy ostatnio Emerson Grant podwinął rękawy i wziął się do prawdziwej roboty? – żartuje Hunter. – Taka akcja dobrze mu zrobi.
Kręcę tylko głową i zaczynam się śmiać.
Hunter spogląda w dół, na telefon, a potem odczytuje wiadomość.
– Drake i ciężarówka z twoimi rzeczami są już prawie na miejscu.
Wtedy drzwi frontowe otwierają się ponownie. Wszyscy w osłupieniu wpatrujemy się w Emersona, który wchodzi ubrany zupełnie na luzie, jakby faktycznie miał pomagać w rozładowywaniu rzeczy – a właśnie taki jest plan.
– Nawet nie wiedziałem, że ma w szafie coś takiego jak T-shirt – mamrocze Hunter.
– Czy to są… trampki? – pyta Garrett.
– Odpuśćcie mu, chłopaki – zwracam się do nich. – Najwyraźniej nie chce wyświnić ciuchów od Armaniego.
Emerson staje w progu i patrzy na nas krzywo.
– Ha, ha. Bardzo zabawne.
Nasz śmiech nagle cichnie, gdy za Emersonem w drzwiach wejściowych pojawia się niespodziewany gość. W progu mojego nowego domu staje Beau, który wydaje się niepewny i jakby trochę niezadowolony, choć macha do nas nieznacznie.
– Pomyślałem, że przyda nam się pomoc – oznajmia Emerson, wskazując syna.
– I ktoś przed trzydziestką – dodaje Garrett.
Stoję bez słowa, bo minęło pewnie co najmniej pięć lat, odkąd widziałam się z synem Emersona, i na pewno nie przypominam sobie, żeby tak wyglądał. Szerokie barki, potężne ramiona i złocista, opalona skóra.
W pomieszczeniu narasta napięcie, kiedy zdaję sobie sprawę, że to ja powinnam coś powiedzieć.
– Oczywiście! – wykrztuszam. – Dzięki, że przyszedłeś, Beau.
– Nie ma za co – mamrocze pod nosem.
– Nie widziałam cię od lat. Prawie cię nie poznałam – przyznaję, a on uśmiecha się do mnie sztywno. Gdy słyszę, co mówię, czuję się staro, choć powiedziałam prawdę. Zapamiętałam Beau jako rozwydrzonego siedemnastolatka, nie dojrzałego mężczyznę.
Dostrzegam, że Emerson rozgląda się dookoła. Zaczynam się denerwować i modlić, aby nie zauważył wytartych desek podłogowych ani kapiącego kranu. Nie kupiłam tego domu za milion dolarów, by mu zaimponować, ale czuję wewnątrz ukłucie zawiści, bo moje własne cztery kąty nie są tak ładne jak jego. A przecież wykonujemy tę samą pracę i zarabiamy tyle samo.
Niemal mam ochotę, żeby obśmiał te drobne szczegóły, na które chyba tylko ja zwracam uwagę. Ale on oczywiście tego nie robi. Zamiast tego uśmiecha się, podchodzi do mnie, rozkładając szeroko ręce, po czym składa na moim policzku przyjacielski pocałunek.
– Piękny dom, Maggie. Gratuluję.
Trudno rywalizować z Panem Idealnym we własnej osobie, który nie dość, że jest bogaty i mądry, to jeszcze ma wszystko pod kontrolą i w zasadzie bez wysiłku sprawia, że cały świat klęczy u jego stóp. Niemniej prawdziwą wisienką na torcie jest fakt, że Emerson Grant nigdy, przez cały czas naszej współpracy, nie potraktował mnie źle. Ale może właśnie dlatego tak bardzo boli mnie to, że nie widzi – a raczej nie przyjmuje do wiadomości – do jakiego stopnia brakuje równowagi w dynamice między nami.
Uczestniczymy w różnych wyścigach, mimo że przekraczamy linię tej samej mety.
– Dzięki, Emerson – mamroczę z uśmiechem, gdy się ode mnie odsuwa.
Na zewnątrz dwukrotnie rozlega się głośny klakson, co oznacza, że Drake podjeżdża ciężarówką, w której znajduje się wszystko, co posiadam.
– Oto i on – oznajmia Hunter, wyprowadzając grupę przez drzwi wejściowe.
Emerson zatrzymuje się przy mnie na chwilę i przygląda z troską mojej twarzy.
– Wszystko w porządku?
Wymuszam uśmiech i przytakuję.
Jednak myślę sobie, że nie, nic nie jest w porządku. Właśnie kupiłam dom, którego zdecydowanie nie potrzebuję, a który będzie wymagał mnóstwa wysiłku, i zrobiłam to wszystko tylko po to, by udowodnić, że odnoszę takie same sukcesy jak on, podczas gdy w głębi duszy wiem, że ten dom może służyć mi do ukrycia czegoś, czego jeszcze nie zdążyłam nazwać w czasie spotkań z terapeutą.
Na domiar złego od prawie dwóch lat nie udało mi się z nikim przespać, więc całkowicie zrezygnowałam z randek, tym bardziej że gdzie bym nie spojrzała, jedyni zainteresowani mną faceci byli nudnymi rozwodnikami w średnim wieku, obdarzonymi ogromnym ego i bardzo małymi penisami.
Nie boję się spędzić życia w samotności. Właściwie lubię być sama, lecz jestem zmęczona poczuciem braku spełnienia i przerażona tym, że najlepsze lata mojego życia już minęły. W dodatku – w przeciwieństwie do bycia seksownym, bogatym mężczyzną po czterdziestce – jestem trzydziestoczteroletnią pracoholiczką, która nigdy nie stanie się najważniejszą postacią czyjejś fantazji.
Więc oprócz tego, że prawdopodobnie będę żyła i umrę samotnie, jestem też skazana na uprawianie seksu w pojedynkę.
– Tak. Wszystko świetnie – kłamię bezczelnie, a on to kupuje.
Ciągnie mnie w stronę drzwi, obejmując ramieniem, następnie pomaga mi oraz czterem chłopakom wyładować cały mój dobytek do tego olbrzymiego domu mającego stać się opatrunkiem, który uleczy moje uczucia.
I naprawdę chciałabym móc go nienawidzić, ale on sprawia, że jest to absolutnie niewykonalne.
Maggie
Dwie godziny później cała nasza szóstka siedzi na mojej kanapie, nadal przykrytej folią. Jesteśmy zmordowani po rozładowaniu całej ciężarówki.
Nagle na zewnątrz rozlega się klakson samochodu.
– Dziewczyny przyjechały – oznajmia Hunter, podnosząc do ust zimne piwo.
– Dziewczyny? – pytam.
– Tak. Chciały, żebyśmy dali im znać, kiedy skończymy, bo postanowiły zrobić ci niespodziankę – odpowiada Garrett.
– Nie… – zaczynam ostrożnie.
Emerson się śmieje. Może tylko on to zauważa, ale nie radzę sobie zbyt dobrze w kontaktach z dziewczynami. Pracuję z facetami. Zawsze tak było i jestem do nich przyzwyczajona. Tak jest mi łatwiej. Nasze dziewczyny kocham, słowo honoru, choć ich towarzystwo bywa w najlepszym razie męczące.
Co nie zmienia faktu, że po prostu mnie… wykańczają.
– Parapetówka! – krzyczy Mia, wpadając do domu ze stosem pudełek z pizzą w rękach.
Chociaż chciałabym im powiedzieć, że jestem zbyt spocona i wyczerpana, by cieszyć się ich towarzystwem – nie wspominając o tym, że wszystko, co mam, ciągle jest w pudłach – ich energia jest zbyt zaraźliwa, żebym mogła ją ot tak zignorować.
Och, móc znowu mieć dwadzieścia dwa lata…
Za Mią idzie Charlie z kartonem wina i stosem plastikowych kubków.
Za nimi toczy się Isabel, która w tych spodniach do jogi wygląda zbyt seksownie jak na ciężarną. Tymczasem ja jestem w totalnej rozsypce.
– Naprawdę nie trzeba było – mówię, wstając z kanapy, i przytulam po kolei dziewczyny.
We czwórkę idziemy do kuchni, zostawiając chłopaków w salonie, a Mia od razu zabiera się za otwieranie wina.
Kiedy one pogrążają się w rozmowie, rozdając jedzenie i napoje, ja zajmuję miejsce w kącie kuchni, gdzie sprawdzam służbowego maila, na wypadek gdyby pojawiło się coś nowego. Faceci siedzą w salonie, a dziewczyny nie przestają nawijać, głównie o Isabel, która w tej chwili stoi oparta przedramionami o wyspę kuchenną i pozwala brzuchowi swobodnie zwisać. Wyraźnie cieszy się, że w końcu udało jej się odciążyć obolałe nogi.
– O mój Boże, Isabel, podam ci krzesło! – wołam, wyskakując z mojego kąta.
– Nic mi nie jest, naprawdę – stara się mnie przekonać.
Macham tylko ręką i pędzę do jadalni. Stoi tam pełno kartonów, lecz krzesła tworzą stos przy ścianie, zupełnie poza moim zasięgiem. Ale jeśli mocno pochylę się nad tą ścianą pudeł, prawdopodobnie będę w stanie podnieść jedno z krzeseł. Niemniej kiedy tak maksymalnie wyginam ciało i niemal przewracam się na kartony, czuję, jak brzeg krótkich spodenek przesuwa się w górę, a chłodne powietrze z klimatyzatora owiewa dolną część moich pośladków.
– Potrzebujesz pomocy? – Rozbrzmiewa głęboki głos, na co wydaję z siebie okrzyk, po czym tracę równowagę.
Mam wrażenie, że za chwilę moja głowa skończy w którymś z kartonów. Jednak ułamek sekundy przed potencjalnym upadkiem silne dłonie chwytają mnie za biodra i ciągną do góry, aż stoję przyciśnięta do twardej ściany ciepłych mięśni.
– Wszystko w porządku? – Słyszę tuż przy uchu chłodny, nieco obco brzmiący głos.
Odwracam głowę i spoglądam prosto w przeszywające oczy Beau Granta. Robi mi się wstyd.
Oczywiście nie mógł się tu pojawić Drake. Ani Hunter, ani Garrett, ani nawet Emerson. Musiał to być Beau.
– Nic mi nie jest. Dzięki – odpowiadam, próbując uwolnić się z jego uścisku, ale on wciąż zaciska ręce na moich biodrach.
Gdy w końcu się odsuwa, przysięgam, że wewnętrzna temperatura mojego ciała przekracza sto stopni.
– Pomóc ci po coś sięgnąć? – pyta z lekkim uśmiechem.
Wodzę spojrzeniem po jego szerokiej klatce piersiowej, mając nadzieję, że nikt nie zobaczył właśnie syna Emersona stojącego za mną w bardzo niedwuznacznej pozycji, co prawdopodobnie z tamtej perspektywy wyglądałoby tak, jakby próbował zaliczyć mnie przy stercie pudeł.
– Eee… tak. Poproszę o krzesło dla Isabel.
Kiwa głową.
– Tak jest, proszę pani.
Przyglądam się, jak zręcznie sięga nad kartonowym bałaganem i chwyta krzesło. Koszulka podnosi mu się na tyle, że mogę dostrzec zarówno wyraźne mięśnie brzucha, jak i delikatną kępkę ciemnych włosów.
Co jest, kurwa, Maggie?, besztam samą siebie w myślach i zmuszam się, by odwrócić wzrok.
Beau wielką dłonią mocno łapie za nogę krzesła, a to przenosi nad moją głową i stawia na podłodze przede mną.
– Dziękuję – mamroczę, a chwilę później wlokę je do kuchni.
Przechodząc przez próg, czuję, że Beau nie spuszcza ze mnie wzroku, dopóki nie zniknę mu z pola widzenia.
– Dobrze, Maggie, musimy teraz coś ustalić – oznajmia Charlie z entuzjazmem, gdy wchodzę do kuchni, po czym stawiam krzesło przed Isabel.
Patrzę na nią sceptycznie.
– Co musimy ustalić?
– Kiedy, do licha, zobaczymy cię w końcu z jakimś gorącym facetem! – odpowiada za nią Mia.
– Och. – Potrząsam głową, sięgając po plastikowy kubek, by napełnić go czerwonym winem. – Jest mi dobrze tak, jak jest. Nie muszę się z nikim wiązać.
– Nie mówimy zaraz o wiązaniu się – odpiera Charlie, zniżając głos. – Mówimy o zaliczaniu, Maggie.
Prawie wypluwam wypity łyk merlota.
– Powtórzę: tak jest mi dobrze.
– Kłamczucha – mamrocze Isabel, nim upije trochę wody z butelki.
Parskam śmiechem.
– Zdrajczyni.
– Kiedy to prawda – kontynuuje. – Znam cię od lat i nigdy z nikim cię nie widziałam. Co się dzieje? Czyżbyś miała jakiegoś tajemniczego kochanka?
– Ooch – rzuca Mia, przysuwając się bliżej.
Śmieję się.
– Jedyny kochanek, jakim dysponuję, jest przenośny i zupełnie go nie obchodzi, czy zrobiłam makijaż albo się ogoliłam.
– Musimy cię z kimś spiknąć – dodaje Charlie. – Jaki jest twój typ?
– Tak jak mówiłam… przenośny. – Pociągam kolejny łyk alkoholu.
Mia mruży oczy, wpatrując się we mnie, a ja odnoszę nieodparte wrażenie, że knuje coś, co mi się nie spodoba.
– No co? – pytam.
– A co wyszło ci w quizie z fetyszami?
W moim brzuchu narasta panika. Ten głupi quiz. Nie uzupełniłam go siedem lat temu, gdy Hunter opracował go na potrzeby aplikacji, i nie mam zamiaru robić go teraz. Nie potrzebuję durnego quizu dotyczącego osobowości rodem z Cosmo, który będzie wyrocznią w kwestii tego, co spodoba mi się w sypialni. A już na pewno nie sprawi on, że jakiś idealny mężczyzna w cudowny sposób stanie w moim progu.
Prowadzenie własnego seksklubu stanowiło dla mnie wystarczająco duży krok. Kiedy go otworzyliśmy, wydawało się, że nikt nie jest w stanie zrozumieć, jak bardzo nie pasuję do tego miejsca. Seks był czymś, z czym nie obcowałam swobodnie na co dzień. Już samo słuchanie, jak chłopacy o tym rozmawiają, przychodziło mi z trudem. Dlatego też, gdy cała trójka w najlepsze bawiła się w Salacious, ja przez ostatni rok byłam zdenerwowana, przytłoczona i przerażona.
Czy zamierzam kłamać i udawać, że nic, co widziałam w Salacious, nie miało na mnie wpływu? Nie. Oczywiście niektóre rzeczy były bardziej odczuwalne niż inne. Choćby obserwowanie pokazów dominacji Madame Kink w pokojach dla podglądaczy. Albo to, jak pozwoliłam, by moja wyobraźnia wymknęła się spod kontroli, kiedy trzeba było wyposażyć pokój BDSM. Czy też sytuacja, gdy wsłuchiwałam się w dźwięki dochodzące z pokoju służącego do wymierzania kar.
Jednak za każdym razem, kiedy zostawałam przyłapana na gapieniu się nawet przez ułamek sekundy lub zbyt długo przebywałam w sali dla voyeurystów, w moim wnętrzu pojawiał się wstyd i nie mogłam zdobyć się na odwagę, by tam wrócić.
Spokojnie mogę być właścicielką seksklubu. Po prostu nie mogę wytrzymać w środku.
– Eee… – dukam.
– Zrobiłaś już ten quiz, prawda? – pyta Charlie.
– A jeśli jestem po prostu normalna i dumna z tego? – odpieram.
Mia prycha.
– Nie ma szans.
– Cóż, jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. – Charlie wyciąga rękę, jakby czekała, aż coś jej podam, ale ja spoglądam na nią zakłopotana. – Poproszę twój telefon.
– Mowy nie ma – odpowiadam.
– Daj spokój. Wszystkie rozwiązałyśmy ten quiz – przekonuje. – I nic na tej liście pytań nie może być bardziej odjechane niż to, co zrobiłyśmy. Isabel bierze dwóch facetów naraz. Ja zostałam wystawiona na aukcji Salacious w samej bieliźnie, a Mia… Cóż, Mia ewidentnie nie ma za grosz wstydu.
– Właśnie – oznajmia Mia z dumą, na co się uśmiecham.
Jak na dziewczynę, która naprawdę masturbuje się w czasie swoich występów, jest ostatnią osobą, przy której czułabym się skrępowana.
Widać, że nie zamierzają mi odpuścić, dlatego z westchnieniem podaję Charlie telefon.
Szybko otwiera aplikację Salacious, której nie używałam od lat. Ściągnęłam ją, kiedy zaczynaliśmy, ale nigdy z niej nie korzystałam. Jej celem jest dopasowanie użytkowników na podstawie specjalnie opracowanej zasady kompatybilności – czyli wspólnych fetyszy. Tak więc mamy podglądaczy i ekshibicjonistów. Dominujących i uległych. Sadystów i masochistów. I absolutnie żadna z powyższych opcji mnie nie interesuje, dlatego nigdy nie zadałam sobie trudu, żeby w ogóle sprawdzić apkę.
– Okej, pytanie numer jeden – zaczyna Charlie, jednak podnoszę rękę.
– Czekaj. Potrzebuję dolewki wina.
– Powinnyśmy zrobić z tego zawody w piciu! Za każdym razem, gdy odpowie „nie”, pijemy winko – stwierdza Mia z zawadiackim uśmiechem.
– Na bank umrzesz z przepicia – odpowiadam.
Dziewczyny śmieją się, a ja otwieram karton z winem i nalewam sobie pół kubka.
– Dobra, zaczynamy.
– Czy uważasz się za osobę spontaniczną?
– Nie – odpowiadam i wypijam łyk.
– Czy lubisz sprawdzać własne limity i granice?
– Nie. – Znowu piję.
– Czy lubisz łamać zasady?
– Nie. – I kolejny łyk alkoholu. – Widzisz. Mówiłam ci.
– Czy podnieca cię myśl o zadawaniu bólu innym?
Moje usta układają się tak, bym mogła powiedzieć „nie”, ale waham się o ułamek sekundy za długo.
– Och… – Śmieje się Mia, gdy zauważa moje wahanie.
– Może powinnam zaznaczyć opcję „może”? – pyta Charlie.
Wino powoduje, że mój mózg funkcjonuje jakby we mgle, lecz im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej pomysł wybrania kogoś i obserwowania jego bólu jest… odurzający. Czy to to samo co podniecenie?
– Eee… pewnie. Zaznacz „może”.
Mia wpatruje się we mnie, przygryzając wargę, jak gdyby wiedziała coś, o czym ja nie mam pojęcia.
Charlie zadaje kolejne pytania, które spotykają się z bardzo stanowczą negatywną odpowiedzią. Czy pozwoliłabym komuś lizać moje stopy? Czy mogłabym być traktowana jak czyjeś zwierzątko? Czy byłabym skłonna oddać partnerowi całkowitą kontrolę nad swoim życiem?
Nie. Nie. Absolutnie nie.
Cała nasza trójka bez wątpienia jest już porządnie wstawiona, bo chichoczemy przy pytaniach do tego stopnia, że Isabel musi przejąć czytanie. Charlie zachowuje się tak, jakby była wręcz pijana w sztok.
– Czy podnieca cię pomysł powstrzymywania rozkoszy partnera?
– Co to, do cholery, znaczy? – odpieram z pijanym chichotem.
– To znaczy, że nie pozwalasz mu dojść! – wyjaśnia Mia trochę za głośno.
– Ciii – rzucam, patrząc w kierunku salonu.
Chłopcy przez większość czasu nie zwracają na nas uwagi, prowadząc rozmowy na swoje tematy. Niewielka część mnie bardzo chce wiedzieć, o czym mówią. Czy dyskutują o klubie beze mnie? Powinnam tam wejść i sprawdzić, co mnie omija, ale kiedy oczy w kolorze oceanu spoglądają w moją stronę, a poniżej nich pojawia się figlarny uśmieszek, odwracam głowę z powrotem do dziewczyn, żeby uniknąć rozbrajającego spojrzenia.
Boże, mam nadzieję, że nie słyszy, o czym tu gadamy.
– Maggie… odpowiedz na pytanie.
– Eee… nie pozwalam mu dojść? Czy to naprawdę taka frajda? – odpieram.
– Jasne, że tak. Robiłam to już kilka razy. Jest fajnie – odpowiada Mia, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic takiego. – Wykorzystujesz go dla własnej przyjemności, a potem torturujesz tak długo, aż będzie cię błagał, żebyś pozwoliła mu skończyć.
Wzdrygam się, bo nie do końca pasuje mi obraz jej i Garretta razem, ale nie będę kłamać… pomysł wydaje się kuszący.
– Chodzi mi o to, że… ile razy im udaje się skończyć, a my nie mamy orgazmu – mówię i natychmiast zamykam usta. Nie chciałam tego powiedzieć na głos.
– Naprawdę musimy znaleźć ci lepszych facetów – oświadcza Isabel z miną wyrażającą politowanie.
– Właśnie to robimy. No dalej, Maggie. Odpowiedz na pytanie! – burczy Charlie.
– Tak! Dobra… tak. To mnie w pewnym sensie… podnieca.
Wszystkie trzy chichoczą, podekscytowane, a ja czuję, że policzki mam rozpalone do granic możliwości. Nie mogę uwierzyć, że właśnie się do tego przyznałam.
Nagle łatwiej jest odpowiadać na pytania, zwłaszcza gdy nie jestem na tyle trzeźwa, by się nad nimi zbytnio zastanawiać. Po prostu słowa bez wahania wypływają z moich ust.
Czy chciałabyś dzielić się swoim partnerem z innymi? Nie.
Czy chciałabyś traktować swojego partnera jak niewolnika? Może.
Czy wolisz sprawować kontrolę i wiedzieć, co cię czeka w sypialni? Tak.
Czy chciałabyś, żeby podczas seksu zwracano się do ciebie w konkretny sposób? Może.
Czy wolałabyś, żeby partner był młodszy czy starszy od ciebie?
Serio, co to za pytanie?
Młodszy.
Gdy Isabel dociera do końca quizu, wino też się kończy. Czekamy z zapartym tchem, aż wygeneruje się wynik. Prawie krzyczę, kiedy Mia unosi ze zdziwienia brwi.
– I co wyszło?
– Maggie… jesteś…
– Co wy tu porabiacie, dziewczyny? – pyta Emerson, wchodząc do kuchni, a ja wyrywam telefon z ręki Isabel tak szybko, że niemal może wydawać się to agresywne.
– Och, nic takiego… – odpowiada Charlie, uśmiechając się niepewnie, następnie podchodzi do niego.
Emerson unosi brew i spogląda na nią z góry.
– Jesteś pijana? – pyta.
Jej policzki oblewa delikatny rumieniec.
– Może.
Klepie ją szybko po tyłku, co sprawia, że Charlie wybucha śmiechem, chowając twarz w jego klatce piersiowej. Emerson ustami dotyka czubka jej głowy, a ja czuję, że muszę oderwać od nich spojrzenie. Ich nieustanne publiczne okazywanie sobie uczuć zawsze mnie krępuje. Chodzi mi o to, że stanowią słodką parę i widać, że szaleją na swoim punkcie, ale za każdym razem mam poczucie, że w jakiś sposób naruszam ich prywatność, gdy dotykają się w naszym towarzystwie.
Kiedy mój wzrok ucieka od ich pieszczot, dostrzegam, że znowu gapi się na mnie ta sama para błękitnych oczu. Siedzący w salonie Beau patrzy w stronę kuchni, jednak zamiast skupić się na swoim ojcu i byłej dziewczynie, wpatruje się we mnie. Nasze spojrzenia spotykają się tylko na moment, po czym szybko odwracam wzrok, ale zastanawiam się, czy dla niego widok ich czułości nie jest nawet trudniejszy.
***
Wszystkie pary po kolei wstają i ruszają w kierunku drzwi. Isabel wtula się w ramię Huntera, gdy oboje podążają za Drakiem. Mia przywiera do Garretta, który szepcze jej do ucha coś, czego nawet strach się domyślać, sądząc po zalotnym uśmiechu wypływającym na jej twarz. Emerson prowadzi Charlie w stronę wyjścia, trzymając dłoń na jej plecach, jakby chciał dodać jej otuchy.
– Baw się dobrze z tymi wynikami – zwraca się do mnie Charlie, nim znikną za progiem.
– Jakimi wynikami? – pyta Emerson, ale ja tylko potrząsam głową, odpychając go od siebie.
– Nie twój interes – burczę.
Kiedy odwracam się i widzę Beau, który został z tyłu zupełnie sam, uśmiecham się do niego uprzejmie.
– Jeszcze raz dzięki za pomoc.
– Nie ma sprawy.
Rzuca mi dziwne spojrzenie, po czym wychodzi za ojcem, a ja cicho zamykam za nim drzwi. Gdy zostaję sama, wracam do kuchni, gdzie leży mój telefon, zwrócony ekranem do blatu.
Szybko go podnoszę i otwieram aplikację, żeby sprawdzić wyniki quizu.
Kiedy patrzę na ekran, z moich ust wyrywa się śmiech.
Dominacja, Pan/Pani, Treserka Niesfornych
Przy ostatnim określeniu wybucham jeszcze głośniejszym śmiechem. O mój Boże, ten quiz to jakiś żart! I coś takiego sprzedajemy naszym klientom? Przecież to absurd.
Przede wszystkim nie jestem żadną Dominą. Czy można mnie sobie wyobrazić odzianą w czarną skórę i wymachującą szpicrutą niczym nasza cholerna Madame Kink? W życiu.
A określenie „Treserka Niesfornych” jest najzwyczajniej w świecie komiczne. Nie dość, że generalnie muszę niańczyć innych, to jeszcze okazuje się, że nawet według moich fetyszy to określenie do mnie pasuje.
Nie poświęcając ani chwili dłużej na podobne rozmyślania, zamykam aplikację, szybko sprzątam kuchnię i obejmuję spojrzeniem bałagan, na który składają się niezliczone kartony oraz przedmioty rozrzucone po całym domu. Nad czym ja w ogóle się zastanawiam? Nawiązywanie znajomości przez aplikację to ostatnia rzecz, jakiej w tej chwili potrzebuję. Jak widać na załączonym obrazku, najpierw czeka mnie kupa roboty przy tym domu.
A już na pewno nie czuję potrzeby, by tresować jakiegoś niesfornego.