Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
71 osób interesuje się tą książką
Nowa zagraniczna autorka w Polsce!
Charlotte Underwood ma za sobą nieudany związek, który sprawił, że wpadła w całą masę kompleksów. Teraz potrzebuje kogoś, kto przekona ją, że jest wystarczająco dobra, żeby się komuś spodobać, być kochaną i szanowaną.
Jednak wydaje się, że człowiek, który sprawia, że Charlie coś do niego czuje, nie jest tym odpowiednim. To nowy szef kobiety – bardzo zamożny mężczyzna dwa razy starszy od niej. Żeby było jeszcze gorzej, to ojciec jej byłego faceta.
Istnieje więc mnóstwo powodów, aby kobieta trzymała się od niego z daleka. Zamiast tego zgadza się robić rzeczy, których sekretarka zdecydowanie nie powinna robić. Na co jest gotowa Charlie, aby zasłużyć na pochwałę od szefa? Opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 448
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Praise
Copyright © 2022 by Sara Cate
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Magdalena Mieczkowska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-309-6
Siedem lat temu
Emerson
– Scena wyglądała tak: złapałem jej włosy i owinąłem je sobie wokół nadgarstka, było zajebiście, wtedy spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem „bądź grzeczną dziewczynką i possij mi fiuta”. Następną rzeczą, jaką zobaczyłem, była jej pięść mknąca w kierunku mojej twarzy.
– Cholera! – Krzywi się Garrett.
– O kurwa! – grzmi Hunter.
Siedząca po drugiej stronie stołu Maggie, jedyna kobieta w naszej ekipie, spogląda na mnie z przerażeniem.
Dotykam delikatnie purpurowego sińca, który rozlał się wokół mojego oka, i syczę z bólu.
– Chyba jej się nie podobało – dodaje Maggie z lekkim uśmiechem, wypijając łyk białego wina.
– Tak sądzisz? – wypalam, po czym biorę szklankę z zimnym piwem i przykładam szkło do twarzy, aby stłumić pulsujący ból wokół gałki ocznej. Oko boli, ale nie tak bardzo jak urażona duma. Nic nie może się równać z upokorzeniem wywołanym przez soczystą śliwę pod okiem, w dodatku zafundowaną przez prześliczną, drobną brunetkę, z którą flirtowałem od tygodni i wprost nie mogłem się doczekać, żeby w końcu ją zaliczyć.
– Rozumiecie… Myślałem, że świetnie się dogadujemy. Wydawało się, że lubi się zabawić i na pewno była chętna, ale chyba jednak się pomyliłem. Najwyraźniej nie spodobała jej się ta odrobina męskiej dominacji w łóżku.
Na moment przy stoliku zapada cisza. Razem z trójką współpracowników wprowadziliśmy tradycję wieczornych happy hours w czwartki w pobliskim pubie. Wszyscy nienawidzimy firmy działającej w branży rozrywkowej, w której pracujemy. Kiedy się zatrudniliśmy, kierowaliśmy się wyłącznie emocjami i zapałem do pracy, a teraz spotykamy się na drinkach raz w tygodniu, żeby snuć opowieści i plany, jak inaczej zarządzalibyśmy firmą. I o ile lepiej by nam było, gdybyśmy działali na własną rękę. Takie tam pogaduszki. Przecież żadne z nas nie jest gotowe, by opuścić ciepłe posadki i założyć coś własnego.
Poza tym często rozmawiamy o seksie, każdy z nas ujawnia brudne łóżkowe sekrety, jakbyśmy byli grupą staruszków dzielących się epickimi opowieściami o dawno minionej wojnie. Nawet nasza skromna Maggie włącza się do dyskusji. Poza Hunterem i jego wieloletnią dziewczyną Isabel reszta jest singlami i chcemy, żeby tak właśnie zostało. Jedną z zalet pracy w przemyśle rozrywkowym jest to, że pracujemy nocami, na imprezach i suto zakrapianych wieczorkach, co oznacza, że dość regularnie nadarza się okazja, żeby pójść z kimś nowym do łóżka, a to z kolei dostarcza nam wielu tematów do rozmów, więc nie musimy spędzać całego czasu wyłącznie na narzekaniu na naszą firmę.
– Kurwa, stary – odpowiada Garrett, przyglądając mi się w zamyśleniu – że też nie ma takiej apki, w której można byłoby parować ludzi według tych małych perwersji, jakim lubią się oddawać w sypialnianym zaciszu.
Natychmiast wszyscy przy stole wybuchają śmiechem, jakby usłyszeli genialny dowcip. Bo to właśnie robi Garrett. Żartuje i po każdym zdaniu, które pada z jego ust, spodziewa się lawiny rozbawionych komentarzy, ale do tego już zdążyliśmy się przyzwyczaić.
– Mówię, kurwa, poważnie. Czy nie byłoby fajnie, gdybyś mógł umówić się z kimś, kto lubi świntuszyć w ten sam sposób co ty? Nie musiałbyś ani tego ukrywać, ani wstydzić się rzeczy, od których stawiasz namiot w portkach.
– Chyba cię popierdoliło, Garrett – odpowiada Hunter, ale kiedy odstawiam pustą szklankę na stół, nie mogę pozbyć się z głowy tej myśli.
Dlaczego aplikacje randkowe nie dobierają ludzi według ich fantazji? Albo jeszcze lepiej… co by było, gdyby można było zatrudnić kogoś, kto je spełni?
I do tego jeszcze w bezpiecznym miejscu, by można się im w pełni oddać?
W tym momencie doznaję olśnienia, że grupa ludzi z doświadczeniem w branży rozrywkowej może posiadać odpowiednie kompetencje, aby zrealizować dokładnie coś takiego. Gdybyśmy tylko mieli wystarczająco dużo odwagi, by wykonać ten krok. Moglibyśmy zacząć od serwisu randkowego nie ograniczającego się tylko do podrywania i flirtowania, ale byłby poważną platformą, gdzie ludzie nie musieliby się wstydzić swoich najdziwniejszych upodobań.
Potem można byłoby rozwinąć skrzydła. Od aplikacji do serwisu… a pewnego dnia do prawdziwego klubu dla grzeszników.
– Wcale nie – przekonuje Garrett. – Kto z nas nie ma jakichś pokręconych łóżkowych fantazji, które zawsze chciał zrealizować, ale za bardzo wstydził się o nich mówić? To znaczy, oczywiście, na przykład Emerson się nie wstydził.
Znowu wybuchają śmiechem, a Hunter trąca mnie łokciem w żebra. Nie odpowiadam, bo wciąż rozważam ten pomysł.
– Daj spokój. Mówię poważnie – oznajmia Garrett. – Po tej całej gównoburzy, którą rozpętałeś, co byłoby tym jedynym marzeniem, o którego spełnienie chciałbyś poprosić? Wiesz, że coś jest na rzeczy. Dajesz.
– Ty pierwszy – odpowiada Maggie z zadowolonym uśmiechem. Jako jedyna kobieta, w dodatku nieco powściągliwa, Maggie do perfekcji opanowała sztukę odbijania piłeczki do nas, w miarę możliwości odwracając uwagę od siebie.
– Dobra – zaczyna Garret.
Na chwilę wyłączam się z prowadzonej przez nich rozmowy, a każde z nich dzieli się swoimi najgłębszymi, najmroczniejszymi fantazjami erotycznymi, ponieważ, zgodnie z przewidywaniami Garretta, każdy z nas je posiada. I wcale nie są takie znowu pokręcone.
Zastanawiam się… jeśli każdy z siedzących przy tym stoliku ludzi ma swoją wymarzoną perwersję, o której boi się mówić głośno… to czy ma je także każda z osób siedzących w tym pubie? Każdy w tym mieście? Kraju? Na całym świecie?
– W porządku, Emerson – odzywa się Hunter, szturchając mnie w ramię. – Twoja kolej.
– Och, to proste – przerywa mi Garrett. – Nie słyszałeś jego historii? Emerson lubi dominować, a potem oberwać z piąchy w twarz.
Pozostali zaczynają się głośno śmiać, a ja do nich dołączam, choć nie odpowiadam.
Uśmiechając się do szklanki, wypijam drinka, ale nie pozwalam sobie na żadną inną reakcję. Mogą myśleć, że dominacja jest w moim stylu, ale wcale nie o nią chodzi.
***
Następnego dnia rano dostajemy telefon, że firma, w której pracujemy, zbankrutowała. Składają wniosek o upadłość i wszyscy zostajemy bez pracy, ale zanim ktokolwiek z nas pójdzie na bezrobocie, opracowujemy własny biznesplan. Ja kieruję firmą, Garrett zajmuje się klientami, Hunter współpracuje z deweloperami, Maggie zarządza nami wszystkimi. I nie ma rzeczy, która mogłaby pójść nie tak.
I w ten sposób rodzi się Salacious Players’ Club1.
Charlie
– Kurwa, co jest z tobą nie tak, Charlie? – rzuca Beau, gdy tylko zauważa, że podjeżdżam z opuszczonymi szybami.
Wysiadam z samochodu, zgrzytając zębami, i z hukiem zamykam za sobą drzwi. Spoglądam na swoją młodszą siostrę, która przygląda mi się z fotela pasażera, i przełykam upokorzenie spowodowane faktem, że jest świadkiem, jak mój durny były chłopak opieprza mnie na trawniku, stojąc przed swoim nowym domem. Nawet nie pytam, co zrobiłam, bo zawsze tak jakoś wychodzi, że przy nim wszystko dzieje się z mojej winy.
– Spierdalaj, Beau – mruczę przez zaciśnięte zęby. – Po prostu oddaj mi moją połowę kaucji i więcej się nie zobaczymy.
Ubrany w dres zatrzymuje się między pickupem a drzwiami wejściowymi, trzymając w rękach karton do przeprowadzki.
– Bardzo chętnie, ale nie było cię na ostatnim spotkaniu z właścicielem, więc wysłali pieniądze bezpośrednio do mojego taty. Będziesz musiała je sobie od niego odebrać.
– Do twojego ojca? Co? Dlaczego?
Beau wnosi do domu pudło z napisem „duperele do XBoxa” i upuszcza je na podłogę obok telewizora, po czym wraca do pickupa. Teraz wynajął nowe mieszkanie z najlepszym kumplem i wygląda na to, że nadal ma do mnie pretensje o zerwanie. Beau i ja chodziliśmy ze sobą przez piętnaście miesięcy, z czego sześć spędziliśmy, mieszkając w obskurnym mieszkanku, gdzie bardzo szybko przekonaliśmy się, że tak naprawdę darzymy się ognistą nienawiścią. Najwyraźniej mogliśmy chodzić na randki i sypiać ze sobą od czasu do czasu, ale bycie w poważnym związku na etapie „zamieszkajmy razem” zupełnie nie wchodziło w rachubę.
Wystarczyły trzy miesiące pod jednym dachem, żeby mnie zdradził – albo raczej został na tym przyłapany.
– Tak, Charlie. Mój tata. Był wymieniony w umowie najmu jako nasz poręczyciel, a kiedy nie pojawiłaś się, żeby odebrać kaucję, wysłali ją do niego.
– Kurwa – mamroczę. – Przepraszam, że mnie nie było, Beau, ale miałam na głowie kupę pracy. – Staram się podkreślić to słowo, bo to ja ciągnę na dwa etaty, podczas gdy jemu udaje się przez miesiąc ledwie utrzymać jeden.
– Prowadzenie budki z hot dogami na wrotkowisku nie sprawi, że staniesz się „tą odpowiedzialną” połówką w związku.
– Przynajmniej byłam w stanie opłacić rachunki.
– Nie wracajmy do tego – wrzeszczy, zatrzaskując tylną klapę półciężarówki. Beau nie ma problemów wyrażaniem emocji. Po prostu jest dupkiem.
– Sam zacząłeś.
Zerkam na Sophie, która obserwuje mnie z samochodu. Ma napięcie wymalowane na twarzy i ściągnięte brwi. Spojrzenie mówiące wyraźnie, że nie cierpi wszystkiego, co wiąże się z kontaktem z moim byłym.
Trzeba przyznać jej rację. Od samego początku moja czternastoletnia siostra objęła stanowisko najgorliwszego przeciwnika Beau. Oczywiście wtedy byłam totalnie zauroczona i zaślepiona miłością. A ona, mając zaledwie czternaście lat, już jest odporna na czar facetów o jasnobrązowych kręconych włosach, przeszywających niebieskich oczach, mierzących ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i obdarzonych idealnie wyrzeźbionym sześciopakiem.
– Czyli co mam twoim zdaniem zrobić? – pytam, kiedy Beau kontynuuje rozpakowywanie, zupełnie mnie ignorując.
– Jeśli chcesz zwrotu swojej połowy kaucji, to chyba będziesz musiała zwrócić się do mojego taty.
– Nie możesz po prostu odebrać jej w moim imieniu?
Z jakiegoś kretyńskiego powodu czuję, że to ja stałam się wrzodem na dupie. Beau zawsze tak robił. Sprawiał, że czułam się bezwartościowa i rozpaczliwie pragnęłam nawet najdrobniejszej pozytywnej uwagi z jego strony, i to do tego stopnia, że spędzałam więcej czasu, starając się go zadowolić, niż sama czując się szczęśliwa – co stało się oczywiste dopiero po naszym rozstaniu. Jak to mówią, czasem naprawdę im dalej w las, tym więcej drzew.
– Wiesz przecież, że nie gadam już z tym dupkiem.
– Więc nie chcesz odzyskać również swojej połowy kaucji?
– Nie warto – odpowiada.
Znów zmierza do domu i przechodzi przez próg, a ja wchodzę za nim.
– Beau, ja nie mogę sobie pozwolić na utratę tych pieniędzy.
Wzdycha przeciągle, jakby zirytowany, odwraca się do mnie i przewraca oczami.
– Dobra, masz. – Wyciąga telefon z tylnej kieszeni i wpisuje coś szybko, marszcząc brwi.
Chwilę później mój telefon wibruje w torebce.
– To jego adres. Skontaktuj się z nim.
A potem odchodzi, zostawiając mnie z otwartymi z niedowierzania ustami.
– Serio? Tylko tyle?
– Gdybyś naprawdę chciała dostać z powrotem pieniądze, powinnaś była przyjść wczoraj na spotkanie z właścicielem.
– Kretyn – mamroczę, po czym odwracam się i zostawiam go, żeby mógł w spokoju rozpakowywać swoje klamoty w nowym miejscu.
Zmierzam podjazdem w stronę samochodu, w którym czeka moja siostra ze swoimi airPodami w uszach, i staram się nie sprawiać wrażenia zmartwionej, choć tak naprawdę aż mnie skręca. Ale kiedy wsiadam za kierownicę i zamykam drzwi, czuję na sobie jej intensywne i współczujące spojrzenie.
Opieram czoło o kierownicę i walczę z napływającą falą łez.
– Beau to ostatni kutas – stwierdza cicho, a ja zaczynam się śmiać. Fakt, że pozwalam Sophie przy sobie przeklinać, sprawia, że czuję się bardziej jak starsza siostra. Mama dostaje szału, gdy słyszy, jak któraś z nas używa takich słów, więc Sophie może to robić tylko wtedy, gdy jesteśmy we dwie. W tym przypadku określenie Beau jest niezwykle trafne.
– Wiem.
– Przynajmniej z nim zerwałaś.
– Tak. Szkoda tylko, że nadal nie odzyskałam pieniędzy. – Wyciągam telefon z torebki i odczytuję SMS-a od Beau.
– Dlaczego nie?
– Bo jestem kretynką i nawaliłam. Teraz muszę jechać odebrać kaucję od jego ojca, a jestem skłonna założyć się, że w tej rodzinie niedaleko pada dupek od dupka.
– No to jedźmy – odpowiada i wygląda na zbyt podekscytowaną wycieczką, mającą na celu odebranie pieniędzy od zupełnie obcego człowieka.
– Nie mam pojęcia, gdzie ten facet w ogóle mieszka. I nie myśl, że pojedziesz ze mną do getta. – Gdy klikam na mapach w podany w wiadomości adres, pokazuje się czerwona pinezka na ulicy znajdującej się tuż przy brzegu oceanu. – To chyba jakaś pomyłka.
– A o co chodzi? – dopytuje, pochylając się.
– Pokazuje, że jego dom znajduje się w dzielnicy Oceanview.
– Dalej, ruszajmy.
Śmieję się ponownie i mierzwię jej krótkie, spłowiałe niebieskie włosy. Wciąż odrastają od tego, jak obcięła je tuż przy skórze zeszłego lata, więc teraz opadają tuż nad uchem.
– Niezła próba, Smerfetko, ale masz lekcje gry na fortepianie i pani Wilcox urwie mi głowę, jeśli znowu się spóźnisz.
Sophie przewraca oczami i demonstracyjnie się dąsa, po czym odjeżdżamy z podjazdu Beau i kierujemy się na drugą stronę miasta, do liceum, gdzie ona ma lekcje. Przez całą drogę odtwarzam każdy moment kłótni z Beau, jego ostry ton zapada mi głęboko w pamięć. A gdy myślę o konieczności konfrontacji z jego ojcem, żołądek kurczy mi się ze strachu.
Kiedy byliśmy razem, Beau rzadko poruszał temat swojej rodziny, a kiedy tylko o nią pytałam, zmieniał temat, jakby się wstydził lub czuł się zażenowany. Samo przekonanie ojca, żeby poświadczył za nas podczas umowy najmu w zeszłym roku, przyszło mu z trudem, a wkrótce potem doszło między nimi do jakiejś kłótni i Beau w ogóle przestał się do niego odzywać. Początkowo łączyła nas wspólna pogarda dla naszych ojców. A jeśli tatusiek Beau jest taki jak mój, to ta cała rozmowa z całą pewnością będzie zajebista.
Emerson
Dlaczego tak na mnie patrzy? Dziewczyna o urodzie młodej Bettie Page2, z czarną grzywką i pięknych krągłościach, klęczy na podłodze obok mojego biurka i… dąsa się. Wydyma rubinowoczerwone usta i wpatruje się we mnie, podczas gdy ja piję kawę. Czyli robi wszystko to, czego nie powinna.
Domaga się uwagi, co ma sens, bo właśnie to pragnienie ją do mnie sprowadziło. Dosłownie płacę jej za to, żeby zasłużyła sobie na delikatne pogłaskanie po głowie lub niewielką pochwałę – i czasownik „zasłużyć” jest tu słowem kluczowym. Jak na razie ta laska nie zrobiła nic poza tym, że była w stosunku do mnie arogancka i zachowywała się zuchwale, a ja jestem o włos od wyrzucenia jej za drzwi. Dosłownie.
Jeśli chcesz mojej uwagi, musisz najpierw na nią zapracować. Zachowuj się. Rób, co mówię. W przeciwnym razie milcz. Nie chodzi o to, że jestem jakimś dupkiem, tylko to są właśnie role, które odgrywamy, a ta dziewczyna nie przestrzega zasad. Wiedziała dokładnie, na co się pisze, kiedy przyjmowała tę pracę.
– Spuść wzrok – rozkazuję, nawet na nią nie patrząc.
Z jej ust wydobywa się pomruk niezadowolenia, po czym pochyla głowę, wbijając wzrok w podłogę. Mam nadzieję, że nie interesuje jej bycie nieposłuszną, bo poskramianie zdecydowanie nie jest w moim stylu, co zresztą wyraźnie napisałem w ofercie.
Następne trzy godziny zmiany jej zachowania są praktycznie nie do zniesienia, ale jestem dżentelmenem, więc pozwalam jej zostać. Przynosi mi lunch, opiera imponujące piersi na moich udach, kiedy mam ochotę się odprężyć podczas nudnej telekonferencji, a nawet zasługuje na głaskanie po policzku, kiedy udaje się jej zachować zupełną ciszę, podczas gdy piszę e-mail.
Ale coraz bardziej ją roznosi, widzę to. Kątem oka dostrzegam, że znowu się dąsa, a gdy spoglądam w dół, zauważam, że przewraca oczami. Koniec z tym. Sięgam w dół, chwytam jej szczękę i odwracam głowę panny tak, aby była skierowana w moją stronę. Otwiera szeroko oczy – jest zdenerwowana.
– Czy ty właśnie przewracałaś oczami? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Nie, proszę pana – mamrocze, a ja wyłapuję nutkę podniecenia ukrytą w subtelnym drżeniu jej głosu. Tak, zdecydowanie jest nieposłuszna.
Gdybym lubił wymierzać kary, już dawno by na nią zasłużyła, ale nie lubię, i doskonale zdaję sobie sprawę, że tego właśnie pragnie. Zamiast więc przełożyć ją przez kolano lub kazać jej sobie obciągnąć za bezczelny brak szacunku, oświadczam:
– Wstawaj. Zbierz swoje rzeczy. Życzę miłego dnia.
– Ale…
– Żegnaj, Rito.
Odwracam się do niej plecami i skupiam wzrok na komputerze, całkowicie ją lekceważąc. Odchodzi, parskając drwiąco, zakłada buty, chwyta płaszcz i trzaska drzwiami. Kiedy w końcu jej nie ma, wybieram numer Garretta.
– Niech zgadnę. Nie spodobała ci się – rzuca na powitanie.
– Po prostu ciągle się dąsała. Czy mężczyźni naprawdę lubią takie naburmuszone dziewczyny?
Słyszę śmiech kumpla po drugiej stronie linii.
– Ale pamiętasz, że my nie gustujemy w tym, co lubi większość facetów? Pewnie, to utrudnia mi pracę, ale próbuję znaleźć odpowiednią dziewczynę dla ciebie, Emerson.
– Przeproś Ritę w moim imieniu i już nigdy nie przysyłaj jej do mnie do domu.
– Jasne.
Na chwilę zapada między nami cisza, a ja przeglądam e-maile od Maggie odnośnie do nowej aktualizacji aplikacji przygotowanej przez deweloperów.
– W sumie to nieprawda, wiesz – mamroczę, przewijając wiadomości. W tle słyszę biały szum, co oznacza, że Garrett jest w samochodzie.
– Ale co? – odpowiada po chwili.
– Powiedziałeś, że nie lubimy tego, co większość facetów. Myślę, że nasze upodobania są bardzo zbliżone do większości. Jesteśmy po prostu wyjątkowi, bo nie boimy się spełniać swoich zachcianek.
– Dodajmy, że w zdrowy sposób.
– Dokładnie.
– Jutro przyślę ci nową dziewczynę – dodaje po chwili.
– Nie zawracaj sobie głowy.
Dobiega mnie jego pełne irytacji westchnienie.
– Jesteś pewien? Wydajesz się zestresowany. W przyszłym tygodniu mamy otwarcie klubu, inwestorzy muszą być zadowoleni, a do tego władze stanowe siedzą nam na karku.
To prawda – jestem zestresowany. Oprócz tego wszystkiego, o czym wspomniał Garrett, mój syn nie raczy podnieść słuchawki, kiedy usiłuję się do niego dodzwonić od czterech miesięcy. Ale myśl o spotkaniu z nową nabzdyczoną uległą tylko bardziej mnie stresuje.
– Mam wrażenie, że sam nie wiesz, czego chcesz – stwierdza nieobecnym głosem, a ja spoglądam na ekran telefonu, bo rozmawiamy na głośnomówiącym.
– Myślałem, że wiem. Te dziewczyny pragną pochwały, ale nie potrafią na nią zapracować.
– Negatywna uwaga to nadal forma uwagi – odpowiada.
– I wiesz, że nie lubię nieposłusznych.
– Wiem, Emerson. Ale musisz dać którejś chociaż cień szansy, pozwolić, by mogła zrobić na tobie wrażenie, zanim ją wyrzucisz. Jutro podeślę ci kolejną. Jest wiele dziewczyn, które zrobią wszystko, czego tylko zapragniesz.
– Może w przyszłym tygodniu. Nie zamykaj zgłoszeń.
– Nie ma sprawy.
Po rozmowie z Garrettem przeglądam stos listów piętrzących się na moim biurku. W większości są to bzdury, ale jedna odręcznie zaadresowana koperta przykuwa moją uwagę. Otwieram ją i moim oczom ukazuje się czek. W wysokości dwóch tysięcy dolarów od osoby, której nazwiska nie rozpoznaję. W rubryce „tytułem” widnieje informacja: „Kaucja za mieszkanie 623”.
Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że to adres Beau. A właściwie były adres. Nie miałem pojęcia, że w ogóle się przeprowadził, a co dopiero, że odesłano mi kaucję. Czy nie wprowadził się tam z tą swoją dziewczyną?
Tą, której nigdy nie pozwolił mi poznać, bo za bardzo się mnie wstydził, nachodzi mnie ponura myśl.
Może to i dobrze. Jeśli będzie potrzebował pieniędzy, zostanie zmuszony, by przyjść do mnie, żeby je odzyskać. Biorę do ręki telefon i szybko piszę SMS-a, starając się nie brzmieć jak desperat, chociaż tak właśnie się czuję.
Właściciel mieszkania przysłał mi Twoją kaucję. Przechowam ją dla Ciebie. Wpadnij, gdybyś potrzebował tych pieniędzy.
Oczywiście odpowiedź nie przychodzi. Cały ekran zajmują SMS-y wychodzące pozostawione bez odpowiedzi. Przynajmniej od jego matki wiem, że żyje i ma się dobrze, więc mogę spać spokojnie. Chciałbym tylko, żeby znów zaczął się do mnie odzywać. Niestety, wydaje się, że rozczarowanie jest motywem przewodnim tego tygodnia.
Charlie
– To nie może być właściwy adres.
Dom, który ukazuje się moim oczom, to trzykondygnacyjna rezydencja w stylu hiszpańskim, otoczona wypielęgnowanymi palmami, z łukowatymi oknami i wybrukowanym podjazdem.
Przysięgam, że jeśli się okaże, że facet, z którym właśnie przestałam się spotykać, tak naprawdę był dziany, to będę wkurwiona jak sto pięćdziesiąt. Przetrząsaliśmy dosłownie wszystkie kieszenie, żeby móc zafundować sobie zestaw z Taco Bell na kolację. Nie ma mowy, żeby to właśnie tu mieszkał jego ojciec.
Wysiadam z samochodu. Czuję się bardzo nie na miejscu w tej nadmorskiej dzielnicy pełnej snobów, otrzepuję psie futro z czarnej aksamitnej spódnicy i wspinam się po wybrukowanych schodach, zmierzając w stronę drzwi wejściowych. Nawet stąd słyszę szum oceanu.
Co za absurd.
Pewnie ten gość właśnie podciera sobie tyłek moim czekiem na tysiąc dolarów.
Naciskam dzwonek i słyszę jego dźwięk wewnątrz domu, ale nic więcej się nie dzieje przez kolejnych trzydzieści sekund. Zwykle ulżyłoby mi, że nikogo nie zastałam, bo oszczędziłoby mi to niezręcznej rozmowy z nieznajomymi, ale teraz jestem na to zbyt biedna. Potrzebuję gotówki.
Obiecałam Sophie, że zabiorę ją na Anime Fest w kwietniu, a jej urodziny zbliżają się wielkimi krokami. Nie mogę też wiecznie mieszkać w domku dla gości za domem mojej matki.
Pukam więc ponownie.
– Już biegnę! – woła słodki głos, a ja słyszę stukot wysokich obcasów o twardą kamienną podłogę.
Kiedy drzwi się otwierają, spoglądam w wielkie błękitne oczy kobiety o falujących brązowych włosach i pełnych różowych ustach.
– Dzień dobry… Przyszłam do pana Granta.
Nieznajoma zastyga w bezruchu z szeroko otwartymi oczami i ustami. Potem spogląda na zegarek.
– Nie wiedziałam, że zjawisz się dzisiaj, ale nic nie szkodzi. Wejdź, zapraszam.
Nie wiedziała, że przyjdę? Nikomu nic nie mówiłam. Może Beau uprzedził jednak swoją rodzinę, że podjadę odebrać czek.
– Pani jest żoną pana Granta? – pytam.
Z tego, co pamiętam, Beau mówił, że jego rodzice rozstali się, gdy był jeszcze dzieckiem, ale możliwe, że staruszek ożenił się ponownie, o czym mogłam nie wiedzieć.
Z jej ust wydobywa się śmiech, po czym kręci głową.
– Boże, nie. Dzisiaj tylko mu pomagam. Powinien za chwilę wrócić. Możesz poczekać na niego w gabinecie.
– Dobrze, dziękuję – mamroczę, a ona kieruje mnie przez rozległy salon z wysokim sufitem i marmurową posadzką do otwartych francuskich drzwi po drugiej stronie.
Prowadzą do ogromnego gabinetu z wykuszowymi oknami, za którymi rozciąga się widok na ocean. Na chwilę dosłownie odbiera mi mowę, gdy tak wpatruję się w rozpościerający się przede mną ocean.
– Wow… – szepczę, zastygając w progu.
– Uroczy zestaw – stwierdza kobieta, patrząc na moje czarne ciuchy.
Mam na sobie prześwitującą bluzkę z długim rękawem i kołnierzykiem typu bebe, czarną, aksamitną, ołówkową spódnicę i takie same rajstopy, a na stopach martensy.
– Dzięki – odpowiadam z uśmiechem.
– Jest dość nietypowy, ale myślę, że mu się spodoba.
– Słucham? – dopytuję, ale w tym momencie dzwoni jej telefon, więc się odwraca do mnie tyłem.
Podczas gdy ona odbiera i gada o interesach, które mnie zupełnie nie obchodzą, ja przechadzam się po pokoju, chłonąc panujący tu klimat. Coś dziwnego pobrzmiewa w jej słowach, że spodoba mu się mój strój. Czy tak właśnie traktują go kobiety? Jakby jego zdanie na temat naszego stroju w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie?
Mimo że jej komentarz brzmiał co najmniej dziwnie, to przynajmniej gabinet jest przepiękny. W przeciwieństwie do zimnej, sterylnej atmosfery panującej w reszcie domu, podłoga w tym pomieszczeniu pokryta jest mięsistym, szkarłatnym dywanem, a przy wielkim mahoniowym biurku stoją dwa głębokie szare fotele. Przebiegam palcami po obiciu każdego z nich.
– Już idzie – rzuca kobieta. – Powinnaś chyba uklęknąć.
Zakładam, że coś źle zrozumiałam, więc spoglądam na nią z wyrazem zakłopotania na twarzy, ale ona już pospiesznie opuszcza pokój, zamykając za sobą francuskie drzwi.
Czy ona serio powiedziała, że mam się znaleźć na kolanach?
To miejsce budzi we mnie bardzo dziwne emocje. Cieszę się, że nie wzięłam ze sobą Sophie, nawet jeśli tej posiadłości daleko do getta. Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Beau nie chciał, żebym poznała jego ojca. Muszę po prostu odebrać swój czek i stąd spadać.
Odwracam się, żeby wyjść z gabinetu i zapytać nieznajomą, co się dzieje, ale wtedy dostrzegam jego postać. Przez francuskie okna widzę, że rozmawiają w foyer, po czym kobieta zmierza w stronę wyjścia. Nie słyszę, na jaki temat toczy się rozmowa, bo jestem zbyt zaabsorbowana mężczyzną, który właśnie się pojawił.
Nigdy nie widziałam nawet zdjęcia ojca Beau, więc nie miałam pojęcia, czego mogłabym się spodziewać, ale z całą pewnością nie oczekiwałam tego. Jest wysoki, mocno zbudowany, a jego skóra wygląda jak muśnięta słońcem. Ciemne włosy ma nienagannie ułożone na bok, widać kilka siwych pasm przy skroniach i jedno na czubku głowy. Ubrany jest w drogi garnitur w kolorze głębokiego granatu.
Jestem w stanie dostrzec jedynie jego profil, ale i tak widzę wystarczająco dużo, by stwierdzić, że jego doskonale skrojone ubranie i idealne ciało świetnie pasują do tej przystojnej twarzy. Ma silnie zarysowane brwi, wyraźną linię szczęki i krótko przyciętą brodę w kolorze przypominającym piasek. Wpatruję się w niego, gdy on odwraca się w moją stronę, a pod wpływem jego spojrzenia krew praktycznie gotuje mi się w żyłach, barwiąc policzki na czerwono. Szybko odwracam głowę w stronę oceanu, kiedy on zmierza w stronę gabinetu.
Kiedy wchodzi do środka, odnoszę wrażenie, jakby wszystko, łącznie ze mną, zaczęło się kurczyć. Zamknąwszy za sobą drzwi, zdejmuje marynarkę i wiesza ją na wysokim dębowym wieszaku. Zasycha mi w ustach, gdy mój wzrok spływa po jego szerokich barkach i mięśniach pleców widocznie rysujących się pod opiętym materiałem koszuli.
– Witam, jestem Charlie – zaczynam. Trzymam ręce złożone przed sobą i nie wiem, dlaczego nagle czuję się taka podenerwowana. Zazwyczaj nie jestem aż tak płochliwa.
– Powinnaś być na kolanach. Kiedy wchodzę do pokoju, nie wolno ci stać. I pod żadnym pozorem się nie odzywaj, chyba że cię o to poproszę. Kiedy już będziesz mówić, masz zwracać się do mnie per „proszę pana”, nie inaczej. Czy to jasne? – Jego głos jest głęboki i zimny, jakby pochodził z głębin oceanu.
Staram się zrozumieć sens jego słów. Nagle moje ciało ogarnia panika, bo mam dziwne wrażenie, że właśnie znalazłam się w miejscu, w którym nie powinnam.
– Słucham? – wykrztuszam.
Mężczyzna zastyga w bezruchu, a jego oczy wodzą po moim ciele od stóp do głów.
– Uklęknij – rozkazuje.
Wypuszczam oddech. Powinnam zacząć krzyczeć i uciekać, a już na pewno nie powinnam rozważać klęknięcia przed nim. Czy jest jakimś szowinistycznym dupkiem, który uważa, że wszystkie kobiety powinny mu padać do stóp czy coś? A jeśli na tę myśl skacze mi ciśnienie z wściekłości, to dlaczego jednocześnie czuję się tak dziwnie… podniecona?
– Dlaczego? – pytam.
Reaguje, jakbym go właśnie spoliczkowała.
– No cóż, w końcu chcesz pieniędzy, prawda?
Chryste, kurwa, Panie.
Nie, nie! Charlotte Marie Underwood, nie waż się nawet przez chwilę rozważać tego pomysłu. Ten stary manipulant nie będzie cię kontrolował, a ty nie musisz klękać przed nim na dywanie! Te pieniądze są twoje i by je odzyskać, gówno musisz.
Ale on przygląda mi się tak płomiennym wzrokiem, jakby czekał, aż mu się podporządkuję. Cała racjonalna część mojego mózgu krzyczy, żebym kazała temu facetowi co najmniej spieprzać, spierdalać i wsadzić sobie te pieniądze w dupę, ale w tej chwili racjonalna część nie ma nade mną kontroli.
On ją przejął.
Czuję, że kolana zaczynają się pode mną uginać, choć nie mogę w to uwierzyć. Kiedy spoczywają na dywanie, spodziewam się, że poczuję totalne upokorzenie. Mam ochotę się wściec. Ale zamiast tego wciąż wpatruję się w jego twarz, czekając, jakie kolejne zadanie ma dla mnie ten psychol.
Chyba nie chce, żebym… no… uprawiała z nim seks tylko po to, żeby odzyskać tysiąc dolarów? Tutaj twardo stawiam granicę.
A przynajmniej tak mi się wydaje.
Tak, absolutnie, właśnie w tym momencie powiem „stop”.
– Tak lepiej – odpowiada ciepło, a na mnie spływa dziwne poczucie spokoju.
Podchodzi bliżej, aż staje tuż przy mnie i wtedy do moich nozdrzy dociera zapach jego wody kolońskiej. Wpatruję się w tego potężnego mężczyznę, kiedy on wyciąga rękę i muska palcami moją szczękę, a następnie chwyta podbródek.
Halo, chyba dzieje się coś niepokojącego – wyje mój wewnętrzny alarm. To jest bardzo, bardzo, ale to bardzo, kurwa, niestosowne, tylko jak, do cholery, mam teraz z tego wybrnąć? Przecież już uklękłam.
– Zazwyczaj wolałbym, żebyś patrzyła na podłogę, ale chcę ci się przyjrzeć. – Unosi mi twarz i z uwagą się w nią wpatruje.
Nie jestem w stanie oddychać. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę nic zrobić, bo w jego rękach stałam się bezbronną ofiarą. On jest lwem, a ja potulną gazelą tkwiącą w jego paszczy.
Jego rysy łagodnieją i drga kącik ust.
– Cudowna.
To słowo spływa po moim kręgosłupie niczym ciepły miód.
Kiedy puszcza mój podbródek, odwraca się i przechodzi na drugą stronę biurka.
– Gdzie ten Garrett cię znalazł? – pyta.
– Garrett? – powtarzam zdezorientowana. Ma na myśli Beau?
– Powiedziałem mu, żeby nikogo dzisiaj nie wysyłał, a ty najwyraźniej potrzebujesz nieco więcej tresury, ale…
Mam wrażenie, jakby ktoś nagle pstryknął mi palcami przed nosem i obudził mnie z tego hipnotycznego uśpienia.
– Chwileczkę, że co? – przerywam mu głośno.
Odwraca głowę w moim kierunku z taką miną, jakby był urażony, że śmiałam się wtrącić.
– Kim jest Garrett? O jakiej tresurze mówisz?
– Jak ci na imię? – pyta powoli.
– Charlotte Underwood. Przyjechałam odebrać od ciebie czek.
– Charlotte? Jaki czek… – Wyraźnie mogę zauważyć, w którym momencie uświadamia sobie, że coś jest nie tak, a wtedy z jego twarzy znika cały spokój i opanowanie, a on sam wydaje się zakłopotany i skruszony. – Jezu, wstań.
Podnoszę się z klęczek.
Patrzę, jak pociera z zakłopotaniem brwi i zmartwiony spogląda na mnie w zamyśleniu.
– Jesteś dziewczyną Beau – stwierdza z westchnieniem.
– Byłą – poprawiam.
Zerka na mnie z lekkim zaskoczeniem na twarzy.
– Zerwaliście?
Na tym się teraz skupia?
– Tak.
Robiąc wydech, siada wygodnie w fotelu, a ja czekam, aż coś powie.
– Potrzebuję połowy kwoty wypisanej na czeku. Dał mi twój adres i kazał przyjechać.
Przez jego twarz przebiega krótki skurcz, po czym znów zaczyna pocierać brwi.
– Jasne. Ile potrzebujesz?
Patrzę, jak sięga do szuflady biurka, by wyciągnąć książeczkę czekową i długopis.
– Kaucja wynosiła dwa tysiące, połowa z tego była moja.
Kiedy jego wzrok znów spotyka się z moim, czuję, że mam ochotę się skulić. Jest taki dominujący i może to po nim jego syn ma skłonność do tego władczego zachowania, chociaż Beau tak naprawdę stwarza jedynie pozory, w rzeczywistości nie jest wcale pewny siebie. Za to ten facet jest naprawdę onieśmielający, nie można temu zaprzeczyć.
Wypisuje czek, wyrywa go z książeczki i podaje mi. Szybko robię krok do przodu i chwytam papier. Powinnam teraz uciekać. Mam to, po co przyszłam, niezręczna sytuacja jest za nami i nie istnieje już żaden powód, żeby zostać, ale czuję, że nie mogę się ruszyć.
– Charlotte, chciałbym cię przeprosić. Obawiam się, że wziąłem cię za kogoś innego, kiedy zastałem cię w gabinecie.
Nie patrzy na mnie, tylko rozpina mankiety i zaczyna podwijać rękawy koszuli. Jestem zafascynowana ruchami jego rąk i tym, jak obcisła biała koszula kontrastuje z opaloną skórą.
Przełykam.
– A myślałeś, że kim jestem? – pytam, absolutnie zdając sobie sprawę, że nie mam prawa do poznania odpowiedzi, ale jestem zarówno uparta, jak i lekkomyślna.
Jego oczy znów wracają do mojej twarzy.
– To nie ma znaczenia.
– Wziąłeś mnie za kogoś, kto pracuje dla ciebie? Za kogoś… do wynajęcia?
Spogląda na mnie przeciągle i mruży oczy, kiedy uświadamia sobie, co sugeruję.
– Jak powiedziałem, to nie ma znaczenia i byłbym wdzięczny, gdybyś nie mówiła o tym Beau.
– Już z nim nie rozmawiam i nie zamierzam się do niego odzywać.
Zaciska zęby i wyrzuca z siebie szeptem:
– W porządku.
Odwracam się na pięcie i zmierzam w stronę drzwi, sprawdzając po drodze czek – czuję się jednocześnie upokorzona i rozdrażniona. I kiedy sięgam do klamki, przed oczyma staje mi twarz Sophie. Przypominam sobie, że zbliżają się jej urodziny i że bilety na Anime Fest są drogie, a ona chciała mieć wejściówkę VIP, żeby spotkać się ze swoim ulubionym rysownikiem.
Dlatego zatrzymuję się w miejscu.
O Boże, jakie to głupie, ale muszę spróbować.
Odwracam się, żeby stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który onieśmiela mnie bardziej niż jakikolwiek inny człowiek, którego spotkałam w życiu. Kiedy spoglądam na niego i widzę, jak siedzi na tym wielkim fotelu za olbrzymim biurkiem, na tle sięgających od podłogi do sufitu wykuszowych okien, dociera do mnie, dlaczego dziewczyny przychodzą tu i przed nim klękają. Założę się, że nie jest przyzwyczajony do panienek, które pyskują, rzucają wyzwanie i urządzają piekło.
Ale jest mi to winien. Padłam przed nim na kolana.
– Wiesz... w sumie może jeszcze zobaczę się z Beau – oznajmiam ostrożnie. Spogląda na mnie z zainteresowaniem, ściągając brwi. – Mam nadzieję, że przez przypadek nic mi się nie wymsknie…
Och, ależ ty jesteś zuchwała, Charlie.
Ręce mi się trzęsą i nie mogę pozwolić, żeby zobaczył, że brakuje mi pewności, więc szybko zakładam je za plecy. Głowę trzymam wysoko, ramiona mam wyprostowane i spoglądam mu prosto w oczy.
Bez słowa znów wyciąga książeczkę czekową, a wyraz jego twarzy mówi, że daleko mu do zadowolenia, a ja przypominam sobie, że przecież wcale się tym nie przejmuję. Nie obchodzi mnie, czy jest na mnie zły, czy mnie nienawidzi, czy go denerwuję.
Tylko że tak naprawdę właśnie mnie to obchodzi. Przejmuję się i nienawidzę tej zawiedzionej miny, kiedy wypisuje kolejny czek. Ale potrzebuję tych pieniędzy i jestem w stanie je zdobyć.
Zrób to dla Sophie, przypominam sobie.
– Jaka kwota pomogłaby ci zapomnieć? – pyta, chrząkając.
Szybko oblizuję wargi. Kurwa, nie wiem. Nie pozostaje mi nic innego, jak wymienić sumę potrzebną na bilety na Anime Fest z wejściówkami VIP.
– Dwieście pięćdziesiąt.
Spogląda na mnie, jakbym go zaskoczyła. Za dużo? Za mało?
– Dwieście pięćdziesiąt dolarów?
Przytakuję. Wydaje się, że zastanawia się nad tym przez chwilę, po czym wraca do wypełniania druczku. Ponownie wyrywa go z książeczki i mi podaje.
Błyskawicznie przemierzam gabinet, zauważając, jak przygląda się mojemu ciału, gdy się do niego zbliżam. Nasze oczy się spotykają, a on nie od razu wypuszcza z palców czek. Zamiast tego mam wrażenie, że chce coś powiedzieć. Czekam w nadziei, że nie chce się ze mną znowu kłócić.
W końcu puszcza druczek.
– Dziękuję – rzucam szybko.
Kiwa głową, a ja odwracam się i wybiegam z jego gabinetu. Nie zatrzymuję się, dopóki nie docieram do swojego samochodu. Siadam w fotelu kierowcy i w końcu wypuszczam z siebie długo wstrzymywany oddech.
Spoglądam w dół na dwa czeki trzymane w dłoni. Pierwszy na tysiąc, a drugi na pięć tysięcy.
Co do…
Czy to pomyłka? Czytam ponownie napisaną liczbę, zastanawiając się, czy coś mi umknęło. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wbiec do domu i nie powiedzieć mu, że strasznie się pomylił. Wtedy zauważam, że w rubryce „tytułem” jest numer telefonu, po którym następują trzy litery: SPC.
Na pewno nie są to jego inicjały. Ale coś w tej notatce każe mi myśleć, że wpisał tę kwotę celowo, więc nie wracam do środka. Ta kwota oznacza, że jest nadziany. Dla mnie pięć tysięcy może oznaczać spłatę kredytu hipotecznego i bilety na Anime Fest, ale dla niego to pewnie jak splunąć.
Wydaję z siebie pisk podniecenia i odkładam czeki na siedzenie pasażera, odpalam samochód i pędzę do domu.
Czy to upokorzenie było warte pięciu tysięcy? Z całą, kurwa, pewnością.
Charlie
Sophie jest wniebowzięta, gdy kelnerka stawia na stole puchar smażonych lodów większy niż jej głowa. Tymczasem mama siedzi obok mnie i sączy margaritę, która jest jeszcze większa niż lody.
Siostra podaje mi łyżkę, którą przyjmuję z uśmiechem. Pochłaniamy olbrzymią porcję, z trudem łapiąc oddech pomiędzy kolejnymi kęsami słodkiej, karmelowo-waniliowej kompozycji.
– Wow, Charlie. Dzięki, że zaprosiłaś nas na kolację – oznajmia mama z zawadiackim uśmiechem.
Miło jest zobaczyć ją tak zrelaksowaną. Wiem, że przez te dodatkowe dyżury w szpitalu żyje w ciągłym napięciu.
– Cała przyjemność po mojej stronie – mamroczę, pałaszując lody.
– Zmroziło mi mózg! – krzyczy Sophie, chwytając się za czoło.
Mama i ja śmiejemy się z określenia, które powtarza od dziecka, a my nigdy nie miałyśmy serca jej poprawiać. Więc wszyscy nazywamy to teraz „zamrożonym mózgiem”.
Kiedy wróciłam do domu kwotą o pięć tysięcy wyższą, niż się spodziewałam, natychmiast kazałam im się przygotować na kolację. W końcu to Taco Wtorek.
Nie wspomniałam, skąd mam te dodatkowe pieniądze, ale przecież to nieistotne. Jeśli o nie chodzi, dodatkowa gotówka była z wpłaconej kaucji i tyle.
Dlaczego dał mi swój numer?
Po co miałabym do niego dzwonić?
I co oznacza skrót SPC?
Wygooglowałam to. Wyświetliło się mnóstwo wyników, ale żaden nie wydawał się pomocny. Jednak osiem mil od domu jest restauracja Sicilian Pizza Cafe – dobrze wiedzieć w razie czego.
Rozmyślam o tym, jak gładził mój policzek, o tym, jak dziwnie się czułam, kiedy powiedział to jedno słowo: „cudowna”.
Nie nazwał mnie ładną ani nie powiedział: „ładnie wyglądasz”. To było coś innego. To brzmiało jak… wyraz aprobaty.
Idiotyczne uczucie – czuć się tak dobrze z powodu komplementu z ust obcej osoby. Ale on tak naprawdę nie był przecież obcy. To ojciec Beau. Za każdym razem, gdy o tym myślę, przechodzą mnie ciarki. Znaczy, wiadomo – to przystojny facet, ale musi być ze dwadzieścia lat starszy ode mnie. Jest dosłownie w wieku mojego taty. Podwójne fuj.
A co dokładnie mu się spodobało? Moja twarz. Nienawidzę własnego zdradzieckiego ciała za to, jak bardzo poczułam się podniecona w tym momencie, ale to chyba naturalna reakcja, prawda? Bo jestem najprawdziwszą, stuprocentową, zadeklarowaną feministką. Aprobata facetów jest ostatnią rzeczą, której potrzebuję, żeby czuć się ze sobą dobrze.
Po prostu to było miłe i kompletnie nic nie znaczy.
A fakt, że klęknięcie przed nim było przyjemne, to po prostu przejaw głęboko zakorzenionego mizoginizmu międzypokoleniowego. Wielkie dzięki, patriarchacie.
Po przeanalizowaniu tej sytuacji doszłam do wniosku, że tata Beau myślał, że jestem prostytutką. Wydaje się, że to jedyne rozwiązanie mające sens. I najwyraźniej lubi uległe kobiety świadczące usługi seksualne, co jest spoko – to znaczy… każdy ma prawo mieć jakąś swoją fantazję, prawda?
Dlaczego więc nie mogę przestać o tym myśleć? Dlaczego mój mózg uważa, że jest coś, co warto zapamiętać z tego doświadczenia? I dlaczego zostawił mi swój numer telefonu?
– Za zerwanie z Beau. – Moja młodsza siostra wznosi toast, trzymając w górze ostatnią łyżkę lodów.
– Sophie! – beszta ją mama.
– W porządku – odpowiadam i zderzam swoją łyżkę z łyżką Sophie. – Nie był mnie wart. Lepiej być singlem, niż dzielić życie z kimś, kto nie jest dla ciebie dobry.
Przy stole zapada cisza, a wspomnienie mojego ojca wypełnia atmosferę jak krępująca mgła. Odszedł jakieś półtora roku temu, bo nie mógł pogodzić się z pewnymi sprawami. Nie pochwalał sposobu, w jaki żyje moja siostra, a jego własna ignorancja kosztowała go utratę rodziny. Ale lepiej nam bez niego, o czym przypominam Sophie tak często, jak tylko się da.
Kiedy miłość staje się toksyczna, przestaje być miłością.
A potem trwałam u boku Beau o wiele dłużej, niż powinnam, trzy miesiące po tym, jak przyłapałam go na zdradzie, i pozwalałam, by traktował mnie z góry, co sprawiało, że czułam się jak jedno wielkie gówno i kwestionowałam wszystkie aspekty siebie.
Nie mogę więc winić mojej siostry, że chciała wznieść toast łyżką lodów za nasze rozstanie.
– Zasługujesz na kogoś lepszego, Charlie.
– Wiem – odpowiadam, wpatrując się w resztki karmelu i sosu czekoladowego w pucharku.
– Myślę, że chodziłaś z palantem, bo uważałaś, że właśnie na kogoś takiego zasługujesz.
Spoglądam na nią, marszcząc brwi w zakłopotaniu.
– Kochana, masz czternaście lat! Jak to możliwe, że jesteś taka dojrzała?
– Czytam dojrzałe książki – odpowiada, śmiejąc się.
– No to chyba będę musiała pokazać mamie twoje e-booki. Zobaczymy, jak bardzo dojrzała będzie według niej książka pod tytułem Zakochany wilkołak3.
– Jaka? – pyta mama, przerywając wpatrywanie się w lód, który pozostał w szklance po margaricie. Jest już lekko podchmielona.
– Ty paskudo! – wykrzykuje Sophie, rzucając we mnie serwetką. Ma zaróżowione z zażenowania policzki, a ja nie mogę powstrzymać śmiechu.
***
Tej nocy, leżąc w domku przy basenie, nie mogę przestać myśleć o tym, co się dziś wydarzyło. Zanim poszłam wypłacić czek, zapisałam jego numer telefonu na starym paragonie, który znalazłam w torebce. I jakoś nie mogłam się z nim rozstać, na dodatek teraz ściskam ten świstek mocno w palcach, a ton głosu tego mężczyzny jak echo rozbrzmiewa w moich uszach.
Cudowna.
Mowy nie ma, żebym kiedykolwiek do niego zadzwoniła. Przecież to czyste szaleństwo. Jestem pewna, że dał mi to na wypadek, gdybym potrzebowała pomocy albo chciała być w kontakcie… ze względu na Beau. Każdy ojciec tak by postąpił. Dlatego nie potrafię pojąć, dlaczego mój mózg ubzdurał sobie, że on chce, abym zadzwoniła do niego z jakiegoś innego powodu.
Wyrzucam paragon z numerem do kosza na śmieci stojącego obok łóżka i gaszę światło. Ale zamiast zasnąć, przewracam się z boku na bok przez prawie godzinę. Wciąż na nowo przeżywam ten moment, kiedy nazwał mnie cudowną i pogładził po twarzy.
Odpuść sobie, Charlie.
Ale nie mogę. Minutę później znów podnoszę telefon. Tym razem zamiast szukać skrótu SPC, w pasku wyszukiwania wpisuję Emerson Grant. Nie wiem, dlaczego tak bardzo bałam się sprawdzić go wcześniej, ale chyba byłam zbyt zdenerwowana. Gdybym dowiedziała się zbyt wiele na jego temat, zalazłby mi za skórę, więc im mniej będę o nim wiedzieć, tym lepiej.
Ale teraz moja ciekawość nie daje mi spokoju. Dlatego tylko trochę podrapię to swędzące miejsce, a potem dam sobie spokój.
Trzy litery SPC wyskakują jako pierwsze, tuż pod jego zdjęciem i skrótem CEO4.
Klikam na link i pojawia się czarny ekran z ramką pośrodku, która mówi, że ta strona jest przeznaczona tylko dla członków. Szlag by to. Jest tam miejsce na wpisanie hasła, ale najwyraźniej go nie znam, dlatego cofam się do poprzedniej strony.
Przewijając nieco w dół, szukam dalej. Znajdują się tam informacje o nim i historii jego kariery, wiele ogólników na temat jego wykształcenia i kilka oszałamiających zdjęć przedstawiających go, kiedy miał dwadzieścia i trzydzieści lat, na których stoi ubrany w smoking i uczestniczy w ważnych wydarzeniach. Ale dopiero na siódmej stronie tego wydającego się nie mieć końca zalewu wyników znajduję to, czego szukam. Najwyraźniej ktoś inny też był ciekawy i zamieścił na stronie wszystko, co chciałabym wiedzieć.
Salacious Players’ Club. Serwis randkowy i towarzyski, który wkrótce rozszerzy swoją działalność klubową typu „fullservice”, wyłącznie dla członków klubu, w kalifornijskiej dzielnicy Briar Point.
Jest właścicielem… serwisu randkowego? A co, do cholery, oznacza „klub wyłącznie dla członków”?
Klikając post za postem, prawie upuszczam telefon, gdy trafiam na coś, co wygląda jak strona z soft porno. Jest to blog zatytułowany: Madame Kink’s West Coast Escapades. Kobieta na ekranie ubrana jest w obcisły skórzany kostium, w ręku trzyma pejcz, a na jej twarzy gości lodowaty uśmiech. Na ekranie wyświetlają się słowa takie, jak: „fetysz”, „niewolnik”, „uległość”, „wiązanie” i „ekshibicjonizm”.
– Co to w ogóle jest za serwis randkowy?
Nagle spadam „w głąb króliczej nory”, jestem dwadzieścia stron dalej i nie mogę przestać klikać. Najwyraźniej Madame Kink jest w jakiś sposób związana z klubem, usługami czy czymkolwiek innym należącym do Emersona. I prowadzi dziennik opisujący przebieg każdego zlecenia.
SPC to zupełnie nowa odsłona firmy oferująca usługi dla wyzwolonych seksualnie kobiet i mężczyzn. Wreszcie powstało miejsce, w którym możemy poznawać nasze pragnienia w bezpieczny i zdrowy (i przynoszący WIELKĄ satysfakcję) sposób. Pan Grant i jego zespół są prawdziwymi pionierami i mam nadzieję, że usługi tego klubu staną się dostępne w całym kraju.
Z nerwów aż muszę przełknąć, bo czuję ucisk w gardle. Czy to sen? Jakieś bliżej nieopisane uczucie podpowiada mi, że ten serwis randkowy nie dobiera w pary ludzi, którzy lubią uprawiać jogę i chodzić na długie spacery po plaży. Według tego, co pisze Madame Kink, ludzie, którzy lubią być wiązani i kneblowani, mogą w łatwy sposób znaleźć inne osoby, które z kolei lubią… wiązać i kneblować. Czy tym naprawdę zajmuje się tata Beau?
Mój umysł nie potrafi tego ogarnąć, ale zabrnęłam za daleko, żeby teraz przerwać poszukiwania.
Nie mogę… przestać… klikać.
Ten blog przypomina przewodnik po fantazjach łóżkowych dla początkujących, a ja przeglądam mnóstwo naprawdę niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Jest tego znacznie więcej, niż mogłabym przypuszczać, i do tego znajduje się tam wiele tematów, o których boję się czytać, ale mój wzrok przykuwa szczególnie jedna rzecz.
Pochwały.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi klikam właśnie w ten link. Pojawia się strona z kobietą na kolanach i dłonią mężczyzny trzymającą ją za brodę. Ona wpatruje się w niego, jakby był samym Bogiem, a mnie skręca się żołądek. To właśnie zrobiłam dzisiaj, prawda? Pozwoliłam mu postawić się w takiej sytuacji i spodobało mi się to.
– Nie. – Szybko wygaszam ekran i odkładam telefon na szafkę nocną. – Nie, nie, nie. – Nie jestem taką dziewczyną i w ogóle nie interesuje mnie szukanie facetów, którzy chcą, żebym padała przed nimi na kolana, a oni wtedy będą nazywać mnie cudowną. Pieprzyć to.
Jest prawie druga, kiedy w końcu zasypiam, po tym jak wyrzuciłam z głowy wszystkie myśli o Emersonie Grancie, Madame Kink i Salacious Players’ Club.
Ale najwyraźniej mój umysł ma inne plany, bo noc wypełniają mi sny, w których na nowo przeżywam każdą sekundę w jego biurze, mężczyznę w garniturze zastępuje sama Madame Kink, która następnie zmienia się w Beau. Zamiast sprzeciwiać się klękaniu, wręcz błagam o jego uwagę. Łapię go za nogi, uganiam się za nim jak pies, ale on sprawia, że czuję się tylko gorzej, kiedy mówi, jak bardzo jestem żałosna, zamiast powtarzać, jaka jestem cudowna.
Wszystko jest okropnie wyczerpujące, aż w końcu sen się zmienia i to tata Beau spogląda na mnie z góry. Nawet we śnie towarzyszy mi świadomość, że to nie dzieje się naprawdę i że może mi się to podobać, bo w końcu się obudzę i nikt się nigdy nie dowie.
Tylko że w tym śnie pragnę więcej. Wyciągam rękę i dotykam miękkiej bawełny jego spodni, czując pod spodem mięśnie jego ud. Szarpię za pasek, spoglądając na niego z podłogi. On głaszcze mnie po głowie i to wypełnia mnie uczuciem euforii. A ja wciąż walczę z jego paskiem, w desperacji próbując oswobodzić męskość. I wtedy, gdy właśnie udaje mi się rozpiąć rozporek, budzę się.
Dźwięk budzika z telefonu dociera do mojej świadomości, po czym wydaję z siebie jęk. Moje ciało przypomina kabel pod napięciem, jestem niespokojna i niezaspokojona – nie jest to wymarzony sposób na rozpoczęcie dnia. Naprawdę potrzebuję pomocy. Właśnie we śnie próbowałam uprawiać seks z ojcem mojego byłego chłopaka… po prostu cudownie.
1Salacious – (z ang.) lubieżny, grzeszny, czyli w wolnym tłumaczeniu Stowarzyszenie Upadłych Grzeszników (przyp. tłum.).
2 Amerykańska modelka pin-up z lat 50. (przyp. tłum.).
3 Tytuł oryginału Mating the Werewolf – erotyczne opowiadanie fantasy o miłości pomiędzy kapitanem-wilkołakiem, a członkiem załogi statku wycieczkowego (przyp. tłum.).
4CEO, Chief Executive Officer – (z ang.) prezes (przyp. tłum.).