Oferta - Sara Cate - ebook
NOWOŚĆ

Oferta ebook

Sara Cate

4,5

2095 osób interesuje się tą książką

Opis

On nie jest tylko bogaty, on jest obrzydliwie bogaty. 

Dwudziestojednoletnia Daisy od trzech miesięcy pracuje w Salacious Players Club. Ten lokal okazał się zupełnie innym miejscem, niż sobie wyobrażała, a jego właściciele byli bardzo mili. Nie mogła narzekać. 

Ponadto w klubie odbywają się aukcje randkowe, na których zarówno mężczyźni, jak i kobiety oferują możliwość spędzenia ze sobą wieczoru. Podczas tych aukcji Daisy i jej przyjaciel Geo obstawiają, kto otrzyma najlepszą sumkę.

Jednak dziewczyna nigdy nie przypuszczała, że kolega rzuci jej wyzwanie, i że ona na nie odpowie. Nawet przez chwilę nie sądziła, że wejdzie na scenę i weźmie udział w licytacji, a Ronan Kade – najbogatszy członek klubu – za możliwość spędzenia z nią czasu zaoferuje astronomiczną kwotę. 

Mężczyzna jest dużo starszy od niej, mógłby być jej ojcem, w dodatku umawiał się kiedyś z jej matką…

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia                                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (77 ocen)
50
16
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Stream_of_consciousness

Dobrze spędzony czas

Świetneie napisana, jak wszystkie książki tej autorki. Ale niestety, ta relacja mi zgrzytała, chyba nie mój klimat ;)
30
MilenaB92

Całkiem niezła

Jeżeli mam być szczera, najgorsza z serii 🫤 a szkoda. Wszystko działo się tak szybko 😮 jak dla mnie pisana na siłę
10
basiaxoxo

Nie oderwiesz się od lektury

Od tej lektury nie idzie się oderwać! Hot sceny i uczucie, o które warto zawalczyć. Czułam troskę w każdym geście bohatera. Kocham!
10
justynaanusiak

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna! Zresztą tak jak cala seria, z niecierpliwością wyczekuję kolejnych pozycji autorki ❤️🔥
00
Madzik083

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥
00



Tytuł oryginału: Highest Bidder

Copyright © Sara Cate 2023

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Angelika Oleszczuk

Korekta: Sara Szulc-Przewodowska, Wiktoria Garczewska, Martyna Góralewska

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-879-0 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania

Od autorki

Uwaga: poniższy tekst zawiera spoilery dotyczące pierwszych czterech części serii.

Witajcie ponownie w Salacious Players’ Club!

Minęło trochę czasu, odkąd po raz pierwszy wkroczyliśmy do klubu, więc szybko przypomnę, co się dzieje z Waszymi ulubionymi kinksterami.

Akcja Oferty rozgrywa się dwa lata później niż początek wydarzeń opisanych w Pochwale. Charlotte jest teraz panią Grant, a jej były chłopak Beau mieszka w Phoenix, gdzie prowadzi klub ze swoją nową Panią – Maggie.

Drake, Isabel i Hunter, nasz ulubiony trójkąt, to teraz dumni rodzice bliźniaczek. Są już niemal gotowi, by zacząć się starać o trzecie dziecko.

Garrett i Mia są szczęśliwym małżeństwem – jesienią ubiegłego roku wzięli ślub nad jeziorem.

Działalność klubu przebiega bez zakłóceń, więc najzamożniejszy z jego członków sam znajduje sobie kłopoty…

Ostrzeżenie dotyczące treści książki

Ta historia, jak pozostałe, będzie poruszać pewne emocjonujące tematy. Chciałabym, żebyście byli tego świadomi, zanim wybierzecie się w podróż z bohaterami. Tym razem położyłam duży nacisk na żałobę, stratę rodzica oraz dziecka. Są tu jednak również opisane: proces wychodzenia z trudności, zdrowienie i pamięć o utraconych. Możecie być pewni, że nigdy nie napiszę historii, która ma tylko smutne elementy. Zawsze będą równoważące je szczęśliwe. Ból i radość współistnieją.

Życzę Wam dużo miłości, moi drodzy czytelnicy.

Bawcie się dobrze!

Z wyrazami miłości

Sara

Prolog

Ronan

Dziewięć lat temu

Od: Emerson Grant

Do: Ronan Kade

Temat: Propozycja inwestycji

Ronanie,

planuję założyć firmę i chciałbym się spotkać, żeby zaproponować Ci pewną inwestycję. Więcej informacji udzielę osobiście, ale mam powody sądzić, że będzie to dobry dodatek do Twojego portfela inwestycyjnego, zarówno ze względów finansowych, jak i osobistych.

Proszę, zadzwoń do mnie w najbliższym dogodnym terminie.

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze, przyjacielu.

Czekam na wieści od Ciebie.

Emerson Grant

– Ronanie, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Odrywam wzrok od ekranu komputera i widzę Shannon, która ze łzami w oczach stoi w drzwiach i przygląda mi się z bólem wypisanym na twarzy. Kurwa! Nawet nie zauważyłem, kiedy weszła. Ale ze mnie dupek.

Kilka minut temu próbowała mi powiedzieć, że między nami koniec, lecz zamiast stawić czoła prawdzie, uciekłem do biura. Poinformowałem, że potrzebuję chwili, żeby pomyśleć. Ostatecznie jednak zacząłem sprawdzać maile, jakby cokolwiek, co znajdę w skrzynce odbiorczej, mogło wymazać ból związany z utratą kolejnej kobiety, którą pokochałem.

Szybko wyłączam monitor i podnoszę się z fotela.

– Przepraszam – odpowiadam, a następnie przechodzę przez gabinet, by stanąć przed Shannon.

– Widzisz? – mamrocze, ujmując moje dłonie. – Nigdy by się nam nie udało. Ty masz obsesję na punkcie pracy, a ja mam obsesję na twoim punkcie. Mam jednak córkę, o którą muszę się zatroszczyć, Ronanie, i to ona bardziej zasługuje na moją uwagę.

– Przywieź ją do Briar Point – błagam desperacko. – Pozwól, żebym się wami zaopiekował. Obiecuję, że będę mniej pracował.

Zamyka oczy. Spod jej powieki wyślizguje się łza, która spływa po pięknym policzku. Ocieram ją, po czym przyciągam Shannon do siebie. Pragnę się odciąć od całego świata i po prostu ją tulić. Minęło wiele czasu, odkąd czułem coś tak silnego do jakiejś kobiety i zakochałem się w tak krótkim czasie. Shannon sześć tygodni temu przyjechała do Briar Point z Indiany, żeby negocjować inwestycję na rynku nieruchomości. Spotkaliśmy się przez przypadek. Jej dwutygodniowa podróż służbowa wydłużyła się trzykrotnie, gdy szybko i głęboko się w sobie zakochaliśmy. Ale od początku wiedzieliśmy, że kiedyś ten romans będzie musiał się skończyć.

Nawet moja ostatnia żona nie skradła mi serca tak jak Shannon. Ta jednak nie jest jak inne kobiety, z którymi byłem. Nie mają dla niej znaczenia moje pieniądze ani bezpieczeństwo finansowe, jakie mogę jej zapewnić. Jedyne, co naprawdę się dla niej liczy, to bycie ze mną, a najlepsze, co mogę jej dać, to mój czas.

Jestem głupcem.

– Nie mogę – szepcze z ustami przy mojej piersi. – Muszę wracać do domu. Nie powinnam była znikać na całe lato. Daisy zasługuje na normalne życie i matkę, która będzie ją stawiać na pierwszym miejscu.

– Wiesz, że z tego powodu kocham cię jeszcze bardziej – mamroczę i odchylam Shannon głowę, żeby móc się jej przyjrzeć.

Nawet z zaczerwienionymi niebieskimi oczami i zaróżowionymi od płaczu bladymi policzkami zapiera mi dech w piersiach. Miłość ma wypisaną na twarzy. Miłość do mnie i do córki. Jest rozdarta.

Nie mogę się powstrzymać – obejmuję ją mocno ramionami, a potem przyciskam do siebie, jakbym w ten sposób mógł uciec przed prawdą. Wiem jednak, że to burzliwe lato musi wreszcie dobiec końca, a kiedy Shannon odejdzie na dobre, znów zostanę sam.

Narastają we mnie ból i desperacja. Czuję, że muszę to wyprostować. Naprawić. Zasypać to cierpienie pieniędzmi z nadzieją, że dzięki temu zniknie. Odsuwam się łagodnie od kobiety.

– Pozwól, żebym coś ci dał.

Nie otwierając oczu, potrząsa głową.

– Nie, Ronanie. Proszę. Nie chcę twoich pieniędzy.

– Nie mogę znieść myśli, że nie jesteś w stanie pozwolić sobie na coś, czego chcesz albo potrzebujesz, Shannon. Proszę – mówię błagalnym tonem.

Unosi powieki. Łzy spływają jej po twarzy, kiedy zmusza się do smutnego uśmiechu. Ujmuje moje ręce i ściska mocno, ale słowa, które wypowiada, mnie druzgoczą.

– Nie, Ronanie. Moja miłość jest za darmo.

Zastygam i spoglądam z góry na kobietę, która – wiem o tym – jest ostatnią prawdziwą miłością mojego życia. Jaki głupiec pozwoliłby komuś takiemu odejść? Ale czy mogę się równać z jej córką? Zdaję sobie sprawę, czym jest miłość rodzica. To gotowość do poświęcenia wszystkiego, cokolwiek by to nie było. Jest tak głęboka, że z radością się w niej pogrążasz.

Wtedy przychodzi mi do głowy pewien pomysł.

– Więc pozwól, bym dał coś jej – mówię z desperacją, podkreślając ostatnie słowo.

– Ronanie…

Ale ja już podchodzę do biurka i wyjmuję z górnej szuflady książeczkę czekową.

– Proszę, Shannon. Jeśli nie chcesz wziąć nic dla siebie, weź dla niej. Żebym miał pewność, że rozumiesz jedno: ona jest dla mnie równie ważna jak ty. Żeby nigdy niczego jej nie brakowało. Żeby wiedziała, że jest tego warta. Zrób to dla swojej córki, Shannon. – Spoglądam na nią z błagalną miną. – Rozumiem, czym jest miłość rodzica.

Patrzy na mnie ze współczuciem. Wyjmuje czek spomiędzy moich palców, a jej spojrzenie prześlizguje się po wypisanych na papierze cyfrach. Otwiera szeroko oczy i już wiem, że zaraz zacznie się ze mną kłócić.

– To za dużo…

– Mój doradca finansowy do ciebie zadzwoni. Może umieścić tę kwotę na założonym dla niej koncie, by urosły odsetki. Kiedy twoja córka zacznie college, nie będzie cię to kosztować ani centa. Będziesz się mogła zrelaksować, wiedząc, że jest zabezpieczona.

Gdy nasze spojrzenia znów się spotykają, widzę w jej oczach coś łagodnego. Wystarczy jeden oddech, żeby znów znalazła się w moich ramionach. Wdycham zapach jej szamponu i utrwalam w pamięci to, jak Shannon pasuje do moich objęć. Jak idealnie mieści się pod moim podbródkiem.

– Nasza relacja nigdy nie była dla mnie przelotnym romansem – mruczę w jej włosy. – Wiesz o tym, prawda?

Kiedy potakuje, słyszę ciszy szloch, który wyrywa się z jej ust. Chcę ponownie spróbować ją przekonać, aby została. Chciałbym mieć jaja, by rzucić dla niej to wszystko. Sprzedać firmę i nieruchomości, a także rozdać pieniądze, żeby zapewnić Shannon i jej córce normalne życie, na jakie zasługują.

Ale za bardzo się boję, że mój ból wróci i wszystko zrujnuje. Co ze mnie zostanie bez pracy, w której mógłbym się pogrążyć?

Shannon i jej córka zasługują na coś lepszego.

– Pozwól, bym odwiózł cię na lotnisko – szepczę, ale ona potrząsa głową.

– Nie. Nie dam rady tego ciągnąć. Muszę iść, Ronanie.

Gdy wysuwa się z moich ramion, mam wrażenie, że dostaję nożem w pierś. Kolejna strata. Kolejna kobieta prześlizgująca mi się przez palce. Zupełnie jakbym ciągle przeżywał ten tragiczny dzień na nowo.

Nie mogę patrzeć, jak odchodzi.

Odwracam się twarzą do okna i spoglądam w dół na miasto. Dźwięk zamykania drzwi przypomina odgłos wystrzału, który niemal mnie zabija.

I tak po prostu już jej nie ma.

A ja zostaję sam.

Ból jest ostry i nieustępliwy, więc zamiast się na nim skupiać, siadam za biurkiem, po czym znowu włączam monitor. Na ekranie nadal widnieje mail od Emersona.

Bez zastanowienia klikam „odpowiedz”.

Od: Ronan Kade

Do: Emerson Grant

Temat: Re: Propozycja inwestycji

Emersonie,

spotkajmy się w pierwszym możliwym terminie. Jestem bardzo zainteresowany Twoją nową firmą i chętnie znajdę dla Ciebie miejsce w kalendarzu.

Pozdrawiam

Ronan Kade

Zasada nr 1: Poprzyj słowa czynami

Daisy

– Ładna blondynka z długimi rzęsami. – Rzucam tacę na bar, zwracając na siebie uwagę Geo, który nalewa piwa do kufla.

Zmrużonymi oczami rozgląda się po tłumie zgromadzonym wokół sceny.

– Tak sądzisz? – odpowiada ze śmiechem.

– Zdecydowanie. Rozgryzłam go. Nigdy nie licytuje pierwszych dziewczyn, a ostatnio ciągnie go do blondynek po trzydziestce – mówię pewnie, stawiając na tacy kieliszki z martini.

Geo potakuje, wzruszając ramionami.

– Ja stawiam na instruktorkę shibari.

– Instruktorkę shibari? – odpieram zdziwiona. – Nie ma mowy. Jest dla niego o wiele za bardzo dominująca.

– Może ma ochotę na odmianę?

– Geo, facet ma pięćdziesiąt sześć lat. Wątpię, żeby na tym etapie chciał coś zmieniać.

Stawia na mojej tacy kolejne espresso martini i rzuca mi przebiegłe spojrzenie.

– Musisz się jeszcze dużo nauczyć, Daisy.

Pracuję w Salacious od trzech miesięcy i muszę przyznać, że kiedy dorastałam, nie wyobrażałam sobie siebie w roli dwudziestojednoletniej kelnerki w seksklubie. To się po prostu… wydarzyło. I chociaż nie odkryłam jeszcze zbyt wiele, to miejsce zdecydowanie nie jest takie, jak się spodziewałam. Jasne, nie zaglądałam za czarne zasłony, ale liczy się dla mnie to, że właściciele są mili, szefostwo sprawiedliwe, a ja zarabiam na tyle dużo, żeby się utrzymać.

To nie jakiś oślizgły lokal ze striptizem czy klub dla oblechów. Nikt nie próbuje łapać mnie za tyłek ani nie gwiżdże za mną, kiedy przechodzę. Właściciele dbają, by wszyscy się tu szanowali, i dobrze im to wychodzi.

A przy okazji to najlepsze na świecie miejsce do obserwowania ludzi. Gdy byłam mała, mama zabierała mnie czasem do centrum handlowego, gdzie kupowałyśmy lody i po prostu przyglądałyśmy się przechodzącym klientom, dla zabawy wymyślając absurdalne historie na ich temat. Teraz robię to w seksklubie i jest sto razy lepiej.

Dobrej nocy w trakcie jednej zmiany poświęconej na obserwowanie ludzi jestem w stanie ułożyć kilka tekstów piosenek. Nucę pod nosem melodie do nich i jednocześnie wykonuję swoje obowiązki.

Zakładanie się o wyniki aukcji z seksownym, ciemnowłosym barmanem to zabawny bonus tej pracy. Geo i ja zaczynamy każdy czwartkowy wieczór od obczajenia facetów oraz babeczek, którzy zgłosili się do wyjścia na scenę. Potem obstawiamy, kto dostanie najwyższą ofertę od najzamożniejszego członka klubu.

Jak dotąd jestem niepokonana.

Patrzę na Geo i potrząsam głową, po czym niosę tacę z drinkami do wysokiego stolika, na którym ustawiam je z uprzejmą miną.

Kiedy wracam, dostrzegam samego pana Kade’a, najbogatszego z bywalców. Wkracza przez główne wejście i kieruje się do miejsca, które zwykle zajmuje. I chociaż nie lecę na starszych facetów, rozumiem, dlaczego ten mężczyzna cieszy się taką popularnością wśród tutejszych kobiet.

Ma na sobie dopasowane czarne spodnie i białą koszulę, której dwa górne guziki zostawił rozpięte. Kiedy idzie, nie błądzi wzrokiem. Zauważyłam to u niego już wcześniej. Normalny człowiek po wejściu obrzuciłby spojrzeniem całe pomieszczenie, ale nie on. Zamiast tego zmierza prosto do swojego stolika, zerkając po drodze na Geo, któremu zdawkowym machnięciem ręki daje znać, że prosi o drinka.

Muszę gapić się na niego odrobinę zbyt długo, bo Geo to dostrzega.

– Sporo się przyglądasz panu Kade’owi. – Puszcza do mnie oczko i zaczyna nalewać bourbona dla Ronana.

Krzywię się na sugestię, że moje zainteresowanie Ronanem Kade’em ma w sobie jakiś podtekst seksualny.

– Nie w taki sposób!

Śmieje się.

– Co? Nie kręcą cię starsi faceci?

Nachylam się do niego.

– Nie. Podobnie jak żadnej z tych kobiet. Wszyscy wiemy, że lecą na niego ze względu na diamenty i implanty piersi, które może im zafundować.

Wzdrygam się, gdy tylko te słowa – brzmiące ostrzej, niż zamierzałam – wychodzą z moich ust. To w ogóle nie w moim stylu. Nie jestem taką dziewczyną.

Ale już od jakiegoś czasu siebie nie poznaję.

Spuszczam wzrok i przygryzam wargę, obracając w palcach wisiorek w kształcie koniczynki. Należał do mojej mamy, a teraz wisi na łańcuszku na mojej szyi.

Prawda jest taka, że rzeczywiście przyglądam się Ronanowi. I to dużo.

– Ronan nie jest taki – odpowiada ze śmiechem Geo. – Wierz lub nie.

– Skoro tak twierdzisz. – Wymuszam uśmiech. – Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić heteroseksualnego miliardera, który nie wykorzystałby swojego bogactwa, żeby zaciągnąć do łóżka piękną, młodą kobietę.

– Brzmi, jakbyś sama musiała się przekonać.

Gdyby tylko Geo znał prawdę. Nie przyglądam się Ronanowi tak badawczo bez powodu. I wcale nie chodzi o zainteresowanie natury romantycznej. To czysta ciekawość… Cóż, ciekawość i zamiar samodzielnego wyjaśnienia pewnej tajemnicy.

– Nadal obstawiasz biuściastą blondynę? – pyta Geo, gdy stawia bourbon na tacy.

Zerkam na piękną kobietę, która akurat wita Ronana olśniewającym uśmiechem. W tym, jaką uwagę jej poświęca, jest coś, co skłania mnie do myślenia, że dziś będzie licytował wysoko. Nie potrafię powiedzieć, skąd dokładnie ten wniosek, ale takie mam przeczucie.

– Na sto procent – odpowiadam.

Geo śmieje się pod nosem.

– A poprzesz słowa czynami?

Marszczę brwi.

– Bardzo zabawne. Wiesz, że nie mam kasy.

Po tych słowach odwracam się i zanoszę czysty bourbon do stolika, przy którym siedzi Ronan. Blondynka właśnie odchodzi.

– Dobry wieczór, panie Kade – mówię słodko. Stawiam przed nim drinka, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

– Dziękuję, Daisy – zwraca się do mnie po imieniu, jakby mnie znał, choć tak nie jest.

Jak każdej nocy, kiedy podaję mu drinki, pozwalam, by prześlizgnęło się po nim moje spojrzenie, i odnotowuję delikatne kurze łapki w kącikach oczu oraz ciemne włosy przetykane siwizną. Potem patrzę na twarz mężczyzny i rejestruję jego minę. Sprawia wrażenie odrobinę mniej serdecznego niż zwykle. Wzrok ma skupiony na scenie. Wygląda na zdeterminowanego, jakby już był gotowy na rozpoczęcie aukcji.

Kiedy wracam do baru, czuję się odrobinę pewniej.

– Okej… To o co się założymy? – pytam Geo.

Śmieje się.

– Wydajesz się pewna swego.

Zerkam przez ramię na Ronana. Nadal wpatruje się w scenę. Zdecydowanie jest w nastroju, żeby dziś wygrać. Założę się, że miał ciężki dzień w pracy i nie chce sobie zawracać głowy flirtowaniem albo typową randką, więc zagra o wygraną.

– Przegrany mopuje salę – odpowiada, wycierając bar.

– Tylko tyle?

– Masz lepszy pomysł?

– Zwycięzca wybiera bar, do którego jutro pójdziemy, a przegrany musi postawić pierwszą kolejkę.

Wykrzywia się, jakby go coś zabolało.

– Wybierzesz ten piano bar niedaleko, prawda?

Mój słodki uśmiech wystarcza Geo za odpowiedź. Natychmiast przewraca oczami.

– Fuj. Ale niech będzie.

Rozpromieniam się triumfalnie. Już nie mogę się doczekać kiczowatych coverów Billy’ego Joela. Wtedy jednak twarz Geo przybiera zamyślony wyraz. Wyciera szklankę, którą trzyma w dłoni, odkłada ją na półkę i spogląda na mnie.

– Właściwie to mam lepszy pomysł.

– Tak? Jaki?

– Jeśli on wygra tę blondynkę, zabiorę cię do tego piano baru. Ale jeśli jej nie wybierze, ja wygram, a ty będziesz musiała tam wejść.

Kiwa głową w głąb sali, a ja się odwracam, żeby sprawdzić, o co mu chodzi. Aukcja zaraz się zacznie, lecz na scenie nie ma jeszcze żadnej dziewczyny. Tłum licytujących rośnie, jak zwykle w czwartkowe wieczory.

– Gdzie? Na scenę?!

– Weźmiesz udział w aukcji, Daisy.

Mina mi rzednie. Chyba nie mówi poważnie.

– Ja?

– Tak, ty.

Nachylam się nad barem, by się do niego przybliżyć.

– Oszalałeś, Geo? Nie zamierzam tam wejść!

– Dlaczego nie, Panno Osądzalska? Myślę, że to by ci dobrze zrobiło. Zyskałabyś nową perspektywę.

– Nikogo nie osądzam – protestuję. – Tylko żartowałam. Nie ma mowy, żebym tam weszła.

– Czyli nici z zakładu? – pyta kpiącym tonem.

Zerkam na scenę, a potem ponownie na przyjaciela. Następnie pozwalam, aby mój wzrok prześlizgnął się po Ronanie, który skończył już bourbon, choć normalnie wypicie go zajmuje mu więcej czasu.

W tej chwili nie chodzi już nawet o wizytę w piano barze. To bardziej kwestia dumy. Nigdy nie przegrałam zakładu związanego z Ronanem Kade’em i nie planuję zrobić tego teraz. Ostatni rok przyniósł mi całe pasmo fatalnych decyzji, więc potrzebuję tego zwycięstwa. Choćby tylko po to, żeby udowodnić sobie, że potrafię rozpoznać dobrą okazję, jeśli taka mi się trafi.

Nie skończę na aukcji. Za dwadzieścia cztery godziny będę śpiewać Piano Man.

– Dobra! – warczę. – Umowa stoi. – Wyciągam rękę, a Geo ściska ją z przebiegłym uśmieszkiem.

Moment później odchodzę z kolejną zapełnioną drinkami tacą, podśpiewując Sing us a song, you’re the piano man. Geo śmieje się głośno za moimi plecami, a ja uchwytuję zaciekawione spojrzenie Ronana. Ściągam łopatki i próbuję wyglądać na pewniejszą siebie, niż się czuję. Ale w środku cała się trzęsę. Nie mogę przestać myśleć o tym, czy właśnie nie zawarłam bardzo niebezpiecznej umowy.

Zasada nr 2: Unikaj przewidywalności

Ronan

Łagodny, dymny aromat uderza w moje nozdrza, kiedy obracam w dłoni szklankę, wprawiając w ruch niewielką ilość bourbona. Obserwuję kręcących się wokół mnie ludzi. Klub tętni dziś życiem, jak to często bywa w wieczory z aukcjami. Ostentacyjny pokaz bogactwa, obietnica seksu, możliwości, jakie niesie za sobą wygrana… Takie noce w Salacious należą do moich ulubionych.

Niewiele jednak brakowało, żebym nie przyszedł. To był piekielnie trudny dzień. Ostatniej nocy nie mogłem spać, a dzisiaj nie byłem w stanie się skupić na pracy. Nie zdołałbym odnaleźć w sobie energii ani wzbudzić ochoty na seks, nawet gdybym próbował. Oczywiście rocznice śmierci właśnie tak wpływają na ludzi. Są niczym paskudne przypominajki w kalendarzu – nie stanowią okazji do świętowania, ale nie da się ich również zignorować. Nawet po dwudziestu ośmiu latach.

Wypijam ostatni łyk alkoholu.

– Jeszcze jeden, panie Kade? – pyta z niewinnym uśmiechem kelnerka, która akurat przechodzi obok.

– Tak, poproszę, Daisy.

Kiwa uprzejmie głową, zabiera pustą szklankę, po czym odchodzi. Ta dziewczyna pojawiła się w klubie po wakacjach i dziwnie mnie intryguje. Jest młoda i za bardzo przypomina z wyglądu anioła, żeby być kelnerką w seksklubie.

Jestem wystarczająco spostrzegawczy, by zauważyć, że ja też ją intryguję. Widzę, jak ciągle wędruje wzrokiem w moją stronę, szczególnie w czwartkowe wieczory. Uważa mnie za zagadkę. Kogoś, na kogo można się pogapić. Kim można się pozachwycać i skrycie zainteresować. Ale nie za kogoś, do kogo można podejść, żeby porozmawiać.

Dostrzegam taką reakcję u wielu ludzi – głównie tych, dla których jestem jedynie bezdusznym prezesem zarządu albo aroganckim Dominującym. I może właśnie taka jest prawda. Wiem jednak, jak bardzo lubię być zaskakiwany przez osoby, które spotykam, i sam także chciałbym mieć szansę to robić.

Kiedy Daisy przynosi mi kolejną szklankę bourbona – tym razem znacznie większą porcję – spoglądam na nią z zaciekawieniem, unosząc brew.

– Udanej licytacji – grucha z przesłodzonym uśmiechem.

– Dzięki – mamroczę, a następnie przybliżam szklankę do ust. Nie ma sensu mówić dziewczynie, że nie będę dziś licytował.

Nagle zaczynają się aukcje. Widzę kilka znajomych mężczyzn i kobiet, którzy uświetniają je niemal co tydzień. Z doświadczenia wiem, że wielu z tych ludzi jest wartych każdego zapłaconego centa. Nie żeby seks był w tej sytuacji obowiązkowy. Oni po prostu oferują godzinę swojego czasu, niezależnie od tego, czy spędzi się ją na piciu drinków przy barze, czy w prywatnym – albo zdecydowanie nieprywatnym – pokoju.

Tak czy inaczej, doceniam otwarte podejście do seksu, co oznacza, że jeśli już wygrywałem czas któregoś z chętnych uczestników aukcji, zawsze się nim cieszyłem.

Kiedy na scenę wchodzi wyglądająca na nieco bardziej zdenerwowaną niż pozostali kobieta o sięgających do ramion blond lokach, żałuję, że nie jestem dziś w nastroju na zabawę. Sprawia wrażenie takiej, która potrafi dotrzymać kroku w interesującej rozmowie. Oczywiście ta nastąpiłaby, zanim przeszlibyśmy do pieprzenia się jak zwierzęta.

W głębi sali siedzi dwóch mężczyzn, którzy przerzucają się ofertami, a ja z satysfakcją obserwuję, jak wartość randki z blondynką przekracza dziesięć tysięcy. Ona również wygląda na zadowoloną z siebie. Gdy robi się gorąco, czuję, że u mojego boku pojawia się Daisy. Na początku zakładam, że przyszła, żeby ponownie napełnić mi szklankę, ale kiedy spoglądam na nią po raz drugi, widzę malujący się na jej twarzy niepokój.

– Nie zamierza pan licytować?

Ściągam brwi i patrzę na nią skonsternowany. Dlaczego, na Boga, Daisy tak się tym przejmuje?

– A jest jakiś powód, dla którego powinienem? – pytam sceptycznie.

Przygryza wargę i nerwowo pociera palcami srebrną zawieszkę naszyjnika.

– N-nie ma żadnego – jąka się. – Pytam z ciekawości. Wydaje się… w pana typie.

Tym razem moje oczy same otwierają się szeroko ze zdziwienia. Odwracam się całym ciałem w jej stronę.

– W moim typie? A jaki dokładnie jest mój typ?

Czuję rozbawienie. Nigdy wcześniej Daisy nie wypowiedziała do mnie tylu słów i mogę się tylko zastanawiać, czy kobieta, która w tej chwili stoi na scenie, namówiła młodą kelnerkę, aby nakłoniła mnie do licytacji.

Aukcja trwa, a ja przyglądam się Daisy z zaciekawieniem. Wydaje się niemal blada, kiedy obserwuje aukcjonera, który tak naprawdę jest lokalnym konferansjerem zatrudnionym przez Garretta do prowadzenia takich imprez. Nadal czekam na odpowiedź, gdy rozlega się jego głos:

– Sprzedano panu w głębi sali za piętnaście tysięcy dolarów.

Oczy Daisy są teraz wielkie jak spodki, ale zanim zdążę spytać, co tu się, do cholery, dzieje, dziewczyna zaczyna uciekać jak przerażona mysz polna.

Tymczasem blondynka posyła promienny uśmiech mężczyźnie, który wchodzi na scenę, bierze ją łagodnie za rękę, po czym prowadzi do wolnego krzesła obok jego własnego. Wygląda na zadowoloną z efektu aukcji, a ja uśmiecham się do siebie i unoszę szklaneczkę do ust, uświadamiając sobie, że magia klubu ponownie zadziałała. Po raz pierwszy dzisiaj nie czuję bólu, co jest mile widzianą ulgą.

Kiedy na scenę wchodzi następny uczestnik, tym razem przystojny uległy, który – jak słyszałem – lubuje się w bólu, dociera do mnie, że nie mogę przestać myśleć o Daisy. Zaczyna się kolejna licytacja, a ja wstaję z miejsca i podchodzę do baru.

– Hej, gdzie zniknęła Daisy? – pytam.

Geo, który nalewa właśnie wina do kieliszka, uśmiecha się szeroko.

– Zgaduję, że jest w połowie drogi do Sacramento.

– Co?

Śmieje się i stawia drinka przed czekającą kobietą.

– Przegrała zakład i pewnie się chowa, żebym nie zmusił jej do wywiązania się z tego, na co przystała.

Ściągam brwi i przesuwam dłonią po brodzie.

– Czy ten zakład ma przypadkiem jakiś związek ze mną?

Uśmiech Geo staje się jeszcze bardziej łobuzerski.

– Może.

Kręcę głową, rzucam mu surowe spojrzenie, a potem wracam na miejsce. To wyjaśnia nietypowe zachowanie Daisy. Jestem pewien, że gdybym pracował w klubie w czasie każdej aukcji, sam też znalazłbym sposób, żeby uatrakcyjnić sobie wieczór.

Kilka minut później na scenę wchodzi Eden, a ja ponownie zauważam Daisy. Ręce drżą jej tak bardzo, że niemal upuszcza tacę z kieliszkami pełnymi martini. Nie wiem, jaka była stawka zakładu, ale sądząc po jej minie, nie jest szczególnie chętna, by ją uregulować.

W licytację Eden jak zwykle angażuje się wielu bywalców klubu. Nie trzeba dużo czasu, żeby stawka stała się zbyt wysoka dla połowy z nich, a ona stoi dumnie na scenie, kiedy mężczyzna i kobieta walczą o nią, rzucając sześciocyfrowe kwoty. Dla większości z tych osób to jak równowartość dwudziestu dolców, ale gdy obserwuję swoją najlepszą i najdawniejszą przyjaciółkę i widzę, jak desperacko ci ludzie pragną spędzić z nią gorącą, wypełnioną pieprzeniem godzinę, czuję się, kurwa, naprawdę szczęśliwy.

Ona na to zasługuje.

Ostatecznie kobieta bierze górę, w licytacji oczywiście, a Eden z entuzjastycznym wyrazem twarzy sfruwa ze sceny i niemal ciągnie ją w kierunku schodów.

Dochodzę do wniosku, że to dla mnie koniec wieczoru, który – jak przystało na Salacious – wcale nie okazał się stratą czasu. Mogłem spędzić ostatnie dwie godziny w znacznie gorszy sposób. Dopijam drinka i zaczynam się podnosić z miejsca.

Ale wtedy następuje zwrot akcji.

Aukcjoner zaczyna dziękować wszystkim za udział w licytacjach i ogłasza ich zakończenie, kiedy od strony baru dobiega znajomy głos.

– Właściwie jeszcze nie wszyscy ochotnicy wyszli na scenę!

Mężczyzna uśmiecha się do Geo.

– Czyżby nasz barman zamierzał dziś dołączyć? – pyta podekscytowany.

Geo się śmieje.

– Nie, nie ja. – Wskazuje Daisy, w którą każdy się teraz wpatruje. – Nasza kelnerka Daisy wystawia dziś na aukcję godzinną randkę!

Aukcjoner spogląda prosto na nią.

– Daisy? Co za okazja! Możesz tu do mnie dołączyć?

Z wymuszonym uśmiechem skrępowana wymija stoliki, zmierzając w jego kierunku. Muszę przygryźć wargę, żeby nie uśmiechać się jak idiota, kiedy obserwuję, jak zajmuje miejsce – z przodu, na środku sceny.

Oto odpowiedź na moje pytanie. Daisy przegrała zakład i przyszedł czas, by zapłacić.

Gdy stoi w świetle reflektorów, które podkreśla jej niemal białe blond włosy oraz drobną sylwetkę, łapię się na tym, że po raz pierwszy ją podziwiam.

Jest uroczą, małą istotą. Ma długie, falujące włosy, które zawsze zaplata w warkocz z boku głowy, zachwycające błękitne jak niebo oczy i zaokrąglony nosek. Ale jest młoda. Za młoda.

Nie żebym miał problem z umawianiem się z młodszymi kobietami. Niedługo skończę pięćdziesiąt siedem lat i mogę nie posiadać wiekowych preferencji, jednak kobieta tak młoda jak Daisy nie byłaby zainteresowana mężczyzną w moim wieku, a przynajmniej nie z właściwych powodów.

Tego nauczyłem się na własnych błędach.

Stoi na środku sceny obok aukcjonera, ubrana w obcisłą, krótką spódniczkę kelnerki, czarny top oraz czerwone szpilki. Dłonie trzyma splecione z przodu i wygląda, jakby zdecydowanie wykroczyła poza własną strefę komfortu. Niemal jej współczuję.

Po niezręcznym wprowadzeniu i zachętach ze strony Geo zaczynają się sypać oferty, a ja mam zamiar pozostać wyłącznie widzem. Kilka osób, które znam, rozkręca aukcję.

Łapię się na tym, że badawczo patrzę na osoby składające oferty. Niskie oferty, moim zdaniem. Jeden z licytujących jest prawnikiem po trzydziestce. Drugiego, młodszego, często widuję w korytarzu dla wojerystów. I jest jeszcze trzeci, jakiś nowy, którego nigdy wcześniej tu nie widziałem. Poprawiam się na krześle.

Wierzę, że Emerson i reszta ekipy skrupulatnie weryfikują nowych członków, ale kiedy dostrzegam nieznaną twarz w klubie, zaczynam się nad tym zastanawiać. Mężczyzna wygląda jak ktoś, kogo mogłaby wypluć giełda. Zarozumiały wyraz twarzy. Tani garnitur. Wysokie mniemanie o sobie.

Nie mogę się powstrzymać.

– Piętnaście – rzucam.

To przecież moja wina, że Daisy w ogóle się tam znalazła. Mogę chociaż ocalić ją przed przykrą koniecznością spędzenia godziny z jednym z tych facetów.

Spojrzenie dziewczyny pada na moją twarz. Jej oczy robią się wielkie jak spodki.

– Ronan Kade oferuje piętnaście tysięcy – ogłasza aukcjoner. – Czy ktoś podejmie wyzwanie? Dostanę szesnaście?

– Dwadzieścia – oznajmia najmłodszy z mężczyzn. Dwaj pozostali milczą.

Moje plecy sztywnieją, kiedy widzę, jak jego wzrok przesuwa się po ciele Daisy. Zdecydowanie, kurwa, nie patrzy na jej twarz. Jest w nim coś, co budzi we mnie złe przeczucie.

– Dwadzieścia pięć – mówię pewnie.

Tym razem dzieciak w garniturze odwraca się, żeby rzucić mi gniewne spojrzenie, i poprawia krawat. Najwyraźniej nie czuje się komfortowo. Gdy napotyka mój wzrok, zauważam, jak jego wola walki umiera. Już wie, że nie zdoła mnie przelicytować. Pozostają tylko pytania, ile będzie gotów zaryzykować i jak bardzo chce zostać z tą przerażoną dziewczyną sam na sam.

Mogę jednak przysiąc, że jestem gotowy zaryzykować więcej.

Odchylam się na oparcie krzesła i czekam na jego kolejną propozycję.

– Czy młody dżentelmen z przodu zaoferuje dwadzieścia sześć?

Przełyka ślinę, a potem odwraca się w kierunku sceny. Daisy zaczyna się robić zielona na twarzy, kiedy tak czeka na jego następny ruch. Mężczyzna z wahaniem unosi rękę.

– Dwadzieścia sześć!

Wszystkie pary oczu są teraz skierowane na mnie. Kiwam głową do aukcjonera.

– Trzydzieści.

Daisy przygryza wargę.

Mój przeciwnik śmieje się zarozumiale.

– Czterdzieści tysięcy! – woła, próbując okazać brawurę.

– Pięćdziesiąt – rzucam bez mrugnięcia okiem.

Facet odpowiada kolejną ofertą, potem następną i jeszcze jedną. Przebijam każdą z nich, aż wydusza nerwowo:

– Siedemdziesiąt pięć.

– Sto tysięcy dolarów – mówię dobitnie, bębniąc palcami o skórzaną tapicerkę krzesła.

W tłumie rozlegają się okrzyki zaskoczenia. Blada już skóra Daisy przybiera odcień porcelany niczym klawisze lśniącego nowością fortepianu.

– Sto tysięcy po raz pierwszy… po raz drugi…

Jej oczy błądzą między mną a tym młodym facetem.

– Sto tysięcy dolarów od pana Ronana Kade’a! – ogłasza aukcjoner, a Daisy wygląda, jakby miała zemdleć.

Widzę, jak mój rywal zaciska szczęki z frustracji. Ludzie wiwatują, spoglądając na mnie z fascynacją, kiedy Daisy schodzi ze sceny i potulnie podąża w moją stronę, po czym zatrzymuje się obok.

Wstaję, wyciągam do niej dłoń, a ona kładzie na niej delikatne palce. Nie odrywa wzroku od mojej twarzy. Wpatruje się we mnie zaintrygowana. W kilka chwil tłum się rozprasza i traci nami zainteresowanie. Teraz jesteśmy już tylko ja i sprawiająca wrażenie zdenerwowanej kelnerka.

– Dobrze się czujesz? – pytam.

Jej dłoń drży.

– Tak – odpowiada bez przekonania, a potem zaczyna przestępować z nogi na nogę, rozglądając się po zatłoczonej sali.

– Muszę dokończyć zmianę, ale jeśli planujesz zostać jeszcze przez jakiś czas… – mówi, zerkając w kierunku baru.

Jakaś część mnie rozważa zabranie dziewczyny na randkę. Mógłbym zaprowadzić ją na górę, do swojego prywatnego pokoju, żeby nieco lepiej ją poznać i może udowodnić, że nie jestem ani zbyt stary, ani zbyt bogaty, ani zbyt nudny. Ale coś mnie powstrzymuje. Dawny głos w mojej głowie, który widzi w niej przede wszystkim możliwość kolejnego zawodu miłosnego.

Dotykam delikatnie jej ręki.

– Właściwie to miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy na razie odłożyli tę randkę, Daisy?

Spogląda na mnie, a jej usta układają się w kształt litery O.

– Oczywiście, że nie.

– Nie mogę się doczekać – rzucam z łobuzerskim uśmiechem, chociaż nigdy nie zamierzam zrealizować tej umowy. – Miłego wieczoru, Daisy.

– Eee… Dobranoc, Ronanie.

Po tych słowach samotnie ruszam do wyjścia, przy którym czeka już mój kierowca. Kiedy zajmuję miejsce z tyłu samochodu, dociera do mnie, że w sumie się nie dowiedziałem, na co dokładnie postawiła Daisy, że przegrała ten zakład. Postanawiam zapytać innym razem.

Ostatnie, czego bym chciał, to być przewidywalnym.

Zasada nr 3: Jeśli mieszkasz w zdezelowanym vanie, nie powinieneś osądzać innych

Daisy

Mój oddech unosi się w powietrzu w formie mglistych chmurek, kiedy przeglądam apki w telefonie. Włożyłam trzy pary skarpetek, ale choćbym nie wiem jak rozcierała stopy, one i tak marzną. I jest to ten rodzaj zimna, który przenika aż do kości. Mały grzejnik świetnie sobie radzi z ogrzewaniem vana, jednak śmierdzi przy tym jak palące się włosy, więc za bardzo się boję, żeby zostawał włączony, gdy śpię. Właśnie dlatego kulę się pod trzema kocami. Chciałabym się przespać, ale jest tak rześko, że nie potrafię zasnąć.

Poza tym jestem zbyt zajęta przeżywaniem ciągle na nowo tej dziwnej sytuacji z Ronanem Kade’em. W ciągu minionych trzech miesięcy zamieniłam z nim może z dziesięć słów, mimo że widuję go niemal co wieczór. A dziś nagle zaoferował sto kawałków za randkę ze mną. I nie wykorzystał zakupu.

Dlaczego?

Może naprawdę chciał to przełożyć na inny termin? Może nie był w nastroju albo nie czuł się dobrze? Więc czemu w ogóle licytował? To wszystko nie ma sensu. Nawet Geo zaskoczyło jego zachowanie.

W jakiś dziwny sposób czuję, jakbym miała się czym chwalić. Na te kilka minut, które spędziłam na scenie, przykułam uwagę najbogatszego człowieka w Briar Point. I tak, sprawdziłam go w sieci. Jego majątek jest wart półtora miliarda dolarów.

Kade nie jest po prostu bogaty. Jest obrzydliwie bogaty.

I wylicytował mnie na aukcji. Pewnie nie powinnam czuć się z tego powodu wyjątkowa. Obserwowałam, jak robi to samo z dziesiątkami innych dziewczyn, ale to i tak miłe.

Znaczy… Przecież tak naprawdę nie chciałam tej randki. Gdyby Ronan Kade był o jakieś trzydzieści lat młodszy, nie miałabym nic przeciwko. Widziałam jego zdjęcia z czasów, kiedy miał dwadzieścia kilka lat. Serio wyglądał niesamowicie, ale niezależnie od tego, jak dobrze się starzeje, nie zmienia to faktu, że dzieli nas trzy i pół dekady. Nadal jest przystojny, jednak… nie wydaje mi się, żebym zdołała przekonać swój popęd seksualny do zareagowania na niego inaczej niż na starszego faceta o siwiejących włosach.

Nagle zaczynam się głośno śmiać, jak jakaś wariatka. Właśnie uznałam, że atrakcyjny miliarder nie jest dla mnie wystarczająco młody, chociaż sama śpię w vanie.

Daisy, jesteś idiotką…

Gdybym była dostatecznie bystra, rzuciłabym się na tego faceta. Miałam idealną okazję, ale ją zmarnowałam.

Bystra dziewczyna wykorzystałaby dzisiejszy wieczór, by się do niego zbliżyć. Może nawet przespałaby się z nim, aby zdobyć odpowiedzi. Przespanie się z Ronanem Kade’em to w końcu żadne poświęcenie. Wiele kobiet na pewno zrobiłoby to za darmo.

Ale ja nie jestem ani taka bystra, ani seksowna, ani przebiegła.

Prawda jest taka, że mam konto oszczędnościowe, a na nim ponad milion dolarów. Dziewięć lat temu założył je dla mnie mężczyzna, który nazywa się Ronan Kade, a którego jeszcze trzy miesiące temu nigdy w życiu nie widziałam.

Więc tak, mogę być skłonna do wymiany seksu na informacje, jeśli trafi się okazja.

Wiem jedynie, że kiedy trzy lata temu zmarła mama, wśród jej papierów znalazłam teczkę z dużą liczbą dokumentów i szczegółami dotyczącymi wysokodochodowego konta oszczędnościowego w Briar Point w Kalifornii. To mnie wskazano jako jego beneficjentkę.

Moja matka, chociaż była wspaniałą kobietą, nie zdradziła powodu, dla którego kompletnie obcy człowiek zostawił mi tyle pieniędzy – plus odsetki – że mogłabym spokojnie opłacić college. I nie tknę ich, dopóki się nie dowiem, dlaczego to zrobił.

Z tego powodu dołożyłam wszelkich – czasem może nawet ocierających się o szaleństwo – starań, żeby poznać tę tajemnicę, wliczając w to niewielki stalking, przeprowadzkę na drugi kraniec kraju, zdobycie pracy w miejscu, w którym bywa, oraz spokojne obserwowanie go przez ostatnie trzy miesiące.

Czy to najbardziej zwariowana rzecz, jaką zrobiłam w życiu? Zdecydowanie tak.

Czy mam coś lepszego do roboty? Niestety nie.

Dopóki tego nie rozgryzę, nie zamierzam wykorzystać tych pieniędzy na opłacenie szkoły muzycznej ani rozpoczęcie życia od nowa. Zanim je tknę, muszę wiedzieć, dlaczego je dostałam.

Odkładam telefon na półkę obok łóżka i przewracam się na drugi bok. Myślenie o matce jest jak rozdrapywanie rany, która nie chce się zagoić, więc staram się tego nie robić. Ale to zawsze wygląda tak samo: niczym w jakiejś okrutnej grze w sześć stopni oddalenia myśl o pracy prowadzi mnie do Ronana, co sprawia, że przypominam sobie o tamtym koncie, a to z kolei kończy się na myśleniu o matce i jej bolesnej, przerażającej śmierci.

Czasem odnoszę wrażenie, że ostatecznie wszystko prowadzi do tego jednego tematu.

I tak mam już problemy ze snem. Kiedy jednak wprawiam to w ruch, kiedy zaczynam myśleć o niej w tamtym łóżku, bladej, spoconej, walczącej o ostatni oddech, wkraczam na równię pochyłą, po czym zmierzam w dół… I wiem, że sen nigdy nie przyjdzie.

No i proszę, znowu to robię. Mój mózg odtwarza ten sam film, nawet jeśli błagam, by przestał.

Gdy zmarła moja matka, miałam osiemnaście lat, a to okropny wiek na utratę rodzica. Nie żeby jakikolwiek był odpowiedni… Jednak wejście w dorosłość – zarówno dosłownie, jak i w przenośni – jest trudne samo w sobie, więc to kompletnie niesprawiedliwe, jeśli w tym czasie trzeba jeszcze dźwigać na barkach ciężar żałoby.

Po śmierci mamy zostałam z niczym. Oczywiście nie dosłownie.

Spędziłam więc trzy lata w domu, który cuchnął jej nieobecnością i szybko stał się moim więzieniem. Aż pewnego dnia pod koniec ubiegłego roku postanowiłam przejrzeć zostawione przez nią papiery w poszukiwaniu dokumentów wymaganych przez firmę ubezpieczeniową, ale zamiast nich znalazłam to. Wyciąg z banku z czasów, kiedy miałam dwanaście lat, zawierający nazwisko mężczyzny, o którym nigdy nie słyszałam. Stwierdzenie, że dostałam na jego punkcie obsesji, byłoby niedopowiedzeniem. Moje życie zaczęło się kręcić wokół tej tajemnicy. Nadal się wokół niej kręci.

Kilka rzeczy wykluczyłam natychmiast.

Po pierwsze, zapytałam tatę, czy znał jakiegoś Ronana Kade’a z Briar Point, a on zaprzeczył.

Po drugie, i tutaj odetchnęłam z ulgą, Ronan i ja nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni. Nie jest moim dawno utraconym dziadkiem ani ukrywanym tatusiem. Dzięki silnym genom biologicznego taty wyglądam niemal jak on, co okazało się – choć nigdy się tego nie spodziewałam – zbawienne.

Zresztą Ronan jest stary, ale nie na tyle, żeby móc być moim dziadkiem, dlatego mogłam wykluczyć taką możliwość.

Pierwszym, co odkryłam, był fakt, że Ronan Kade mnie nie zna. Pracowałam w klubie i nosiłam przypiętą do ubrania, dobrze widoczną plakietkę z imieniem, a on ani razu nie powiedział: „Ej, czy ty przypadkiem nie jesteś tym dzieciakiem, któremu niemal dekadę temu dałem milion dolarów?”.

Ani razu.

Więc niezależnie od powodu stanowię dla niego taką samą zagadkę jak on dla mnie.

A to prowadzi do moich ostatnich dwóch teorii.

Pierwsza: jakimś dziwnym trafem wygrałam okrągłą sumkę na organizowanej przez Ronana Kade’a loterii, a rodzice nie uznali za słuszne, by mnie o tym poinformować.

Wątpliwe.

Druga: to wszystko ma coś wspólnego z moją matką.

Rodzice się rozstali, kiedy miałam dwanaście lat, i pierwsze lato jako dziecko rozwodników spędziłam z tatą. Mama wyjechała w delegację do Briar Point. Tyle udało mi się ustalić dzięki mediom społecznościowym. Tylko tyle. Wiedziałam, że tu była, i wyglądało na to, że została dłużej, niż planowała.

Czy moja matka miała romans z Ronanem Kade’em?

Nawet jeśli, ten pozornie niemożliwy scenariusz nie wyjaśnia do końca, dlaczego mężczyzna miałby mi zostawić tyle kasy. I tak, przyznaję, mogłabym go o to spytać, lecz nie sądzę, żebym była gotowa już teraz poznać odpowiedź. Jakbym stała przed skarbcem, ale za bardzo się bała go otworzyć.

Dlatego siedzę w odnowionym vanie, który zakupiłam za pieniądze ze sprzedaży domu, i nazywam to wolnością.

Wolnością od tamtego domu i wszystkich wiążących się z nim wspomnień.

Wolnością od pustej przestrzeni, którą powinna wypełniać moja matka, ale już tego nie robi.

Wolnością od zapierającego dech w piersiach zawodu, głównie samą sobą.

Mogłabym wypuścić się tym vanem dokądkolwiek. Obudzić się na plaży albo u podnóża łańcucha górskiego. Mimo to pojechałam prosto do Briar Point, ponieważ wiedziałam, że on tam jest. Zdobyłam pracę w Salacious, bo jako mała stalkerka miałam pewność, że on tam będzie. A teraz sypiam w parkach miejskich i od czasu do czasu na kanapie Geo, co będzie trwało, dopóki nie zdobędę odpowiedzi, które pozwolą mi ruszyć dalej ze swoim życiem. Albo nie nabiorę odwagi, żeby w końcu zadać te pytania.

Co do pieniędzy – jak już mówiłam, nie zamierzam ich tknąć, dopóki się nie dowiem, dlaczego je dostałam.

Nazywam to wolnością, ale nawet ja wiem, że to kłamstwo. Po prostu zmieniłam jedno więzienie na drugie.

Powinnam teraz pisać piosenki. Powinnam zapełniać zeszyt głębokimi, przemyślanymi tekstami w poszukiwaniu życiowego celu.

Nic jednak nie idzie zgodnie z planem.

Podświetla się ekran telefonu leżącego na zagraconej półce obok niewygodnego materaca. Odwracam się, sięgam po niego i odczytuję wiadomość od Geo.

Geo:

Masz świadomość, że przegrałaś zakład, a następnie wygrałaś randkę z Ronanem Kade’em?

Jesteś prawdziwą szczęściarą.

Przewracam oczami i odpisuję, chichocząc pod nosem.

Daisy:

Nie ma żadnej randki. Wątpię, żeby jeszcze kiedyś się do mnie odezwał.

Poza tym jest dla mnie zdecydowanie za stary.

Geo:

Wiek to tylko liczba.

Daisy:

Tak. A pięćdziesiąt sześć to duża liczba.

Nie sądzę, żeby mój tata szczególnie się ucieszył, gdybym przyprowadziła do domu faceta starszego od niego!

Geo:

LOL

Chciałbym zobaczyć jego minę.

Proszę, zaproś mnie, kiedy będziesz to robić.

Daisy:

Do niczego takiego nie dojdzie. Nie pójdę na tę randkę.

Geo:

Jasne.

Wiesz, że dostaniesz część tych pieniędzy?

Siadam tak szybko, że walę głową w półkę nad łóżkiem.

– Kurwa! – piszczę, przyciskając dłoń do czoła, kiedy ponownie odczytuję wiadomość.

Daisy:

Co? Ile?

Geo:

Dwadzieścia procent.

Jasna cholera! Ile to dwadzieścia procent ze stu tysięcy? Myśl! Myśl!

– Dziesięć procent to… dziesięć tysięcy. O mój Boże! Dwadzieścia tysięcy dolarów?!

Geo:

Świrujesz teraz, prawda?

Daisy:

Chcesz mi powiedzieć, że mój następny czek z wypłatą będzie wyższy o dwadzieścia tysięcy?

Geo:

Tak.

Daisy:

OMG! Geo!

Kiedy następne aukcje?

Geo:

Wrzuć na luz, pretty woman.

Daisy:

W niczym nie przypominam Julii Roberts. Ją uratował bogaty facet. Ja sama siebie uratowałam.

Geo:

Za pomocą pieniędzy bogatego faceta.

Daisy:

Kwestia interpretacji.

Geo:

Mam nadzieję, że nie zaparkowałaś dziś w żadnym niebezpiecznym miejscu.

Moja kanapa jest wolna, gdybyś nie chciała być bezdomna.

Daisy:

A gdzie twoja zabaweczka?

Geo:

Dziś go nie ma. Pracuje.

Daisy:

Czyli jest ze swoją dziewczyną?

Geo:

Zrobiłaś się wredna. Pieniądze cię zmieniły.

Chichoczę. Niepokój, który wcześniej osiadł mi ciężko na dnie żołądka, zniknął i zastąpiła go ekscytacja. Nie mogę uwierzyć, że zarobiłam dwadzieścia tysięcy dolarów.

Daisy:

Dzięki, Geo, ale poradzę sobie. Zaparkowałam przy plaży, na tym rodzinnym polu kempingowym. Zostanę tu też na jutrzejszą noc. Obiecuję.

Geo:

Okej, mała. Dobrze to słyszeć. Musisz o siebie dbać. Prześpij się. Dobranoc.

Kiedy odkładam telefon z powrotem na półkę, znów czuję się źle. To nieprawda, że jestem na rodzinnym polu kempingowym. Tak naprawdę przebywam na miejskim parkingu w centrum, niedaleko klubu. Z jakiegoś powodu myślę, że jeśli będę kłamać, jak wspaniałe jest moje życie, to cudownie sprawię, że będzie lepsze. Ale tak się nie dzieje. Nadal jestem tą samą rozczarowującą kupką nieszczęścia co zawsze.