Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
977 osób interesuje się tą książką
Eden St. Claire jest profesjonalną dominą. To ona ustala reguły, a klienci muszą się podporządkować. I po to właśnie do niej przychodzą. Tak naprawdę jednak jej nie znają.
Wchodząc w rolę uwielbianej w Salacious Players Club Madame Kink, kobieta zakłada maskę i taki układ odpowiada wszystkim. Eden ma bowiem sekret, którego pilnie strzeże. Właściwie ma ich wiele, a większość skrywa się w jej bolesnej przeszłości.
Kiedy na jej drodze pojawia się uległy i bardzo przystojny Clay Bradley, Eden – ku własnemu zaskoczeniu – pozwala mu się do siebie zbliżyć bardziej niż innym. Lecz na przekór podszeptom serca i nauczona wcześniejszymi doświadczeniami, postanawia odepchnąć także i jego.
Pewnego dnia spotykają się ponownie, ale tym razem Clay nie pojawia się już sam. Przyprowadza ze sobą Jade Penner. To zdecydowanie intryguje Eden. A jeszcze bardziej kusi ją prośba kobiety, aby nauczyła ją roli dominy.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 566
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Madame
Copyright © Sara Cate 2023
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Katarzyna Zapotoczna
Korekta: Martyna Janc, Agnieszka Zwolan, Natalia Szoppa
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8362-975-9 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne ·Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Drodzy Czytelnicy,
niniejsza historia zawiera elementy potencjalnie drażliwe. Umieściłam w niej sceny przemocy domowej i wykorzystywania.
Poruszono tu także temat zdrady, zaniedbania i emocjonalnego wykorzystywania przez rodziców oraz traum z okresu dzieciństwa, ale także procesu zdrowienia, osobistych zmagań, zwątpienia i powrotu do równowagi.
Jak w każdej książce z tej serii znajdziecie tu również mocne sceny seksu, BDSM, impact play1, krępowanie liną oraz degradację.
Jeśli którykolwiek z tych tematów wzbudza Wasz niepokój albo szczególnie Was porusza, zalecam zachowanie szczególnej ostrożności podczas lektury. Wasze zdrowie i bezpieczeństwo są dla mnie ważne.
Dziękuję!
Sara
Mniej więcej siedem i pół roku temu
Eden
Moje proste czarne włosy zawisają nad porcelanową miską sedesu, kiedy targa mną kolejna fala mdłości. Żołądek mam kompletnie pusty, ale wystarczył ostry zapach środków czyszczących, których używają w restauracyjnej łazience, żeby wywołać u mnie niemożliwe do pohamowania torsje.
Czy ten dramat kiedyś się skończy?
Drżącymi dłońmi ocieram usta i spuszczam wodę. Nie potrafię powiedzieć, czy trzęsę się z nerwów, czy dlatego, że nie jestem w stanie utrzymać jedzenia w swoim organizmie. Może z obu tych powodów.
Myję ręce w umywalce i ponownie nakładam czerwoną szminkę i czarny eyeliner, który rozmazał się od łez napływających do oczu w efekcie wymiotów. Dopiero kiedy kończę poprawiać makijaż, zbieram się na odwagę, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu w lustrze.
Nie rozpoznaję kobiety, która odwzajemnia w nim moje spojrzenie.
Jest śmiała.
Piękna.
Nieustraszona.
Bystra.
Stoi w łazience eleganckiej restauracji, ubrana w nowiutką, obcisłą czarną sukienkę, gotowa na pierwszą randkę z miliarderem, z którym skojarzyła ją aplikacja dla pasjonatów kinkowego seksu. I udaje, że nie jest, kurwa, przerażona.
Ta kobieta to nie ja.
Ale tej nocy jestem gotowa udawać. Muszę. Jeśli nie dla mnie, to dla nowego życia, które we mnie rośnie. Muszę udawać, że jestem tą kobietą, bo nie mam zamiaru się cofnąć. Ta kobieta jest inteligentna, seksowna i wystarczająco odważna, żeby uwieść bogatego starszego faceta i tym samym zdobyć bilet w jedną stronę ze stacji własnego życia.
Jeśli to pozwoli mi uciec od męża, zrobię wszystko, co trzeba.
Może i się boję, ale na pewno się nie wstydzę.
Z tą myślą wsuwam torebkę pod pachę, wyrzucam zużyty ręcznik papierowy do kosza i wychodzę z łazienki. Wysoko unosząc podbródek, podchodzę do stanowiska hostessy i z całą pewnością siebie, na jaką mnie stać, podaję jej moje nazwisko.
– Eden St. Claire.
– Tak, pan Kade czeka na panią – odpowiada. – Proszę tędy.
Ściskając niewielką torebkę, zmuszam moje dłonie, żeby przestały się trząść, i ruszam śladem kobiety. Zamiast poprowadzić mnie pomiędzy ciasno ustawionymi stolikami renomowanej restauracji, skręca za zasłonę, za którą widnieją schody. Idę za nią po krętych stopniach z kutego żelaza, aż docieramy na dach budynku.
Kiedy otwiera drzwi, przystaję na chwilę. Znajduje się tu obramowany sznurami lampek taras z widokiem na zatokę. Z oddali dobiega nas odgłos fal, rozbijających się o brzeg. Na środku ustawiono pojedynczy stolik. Obok niego stoi siwiejący mężczyzna. W zamyśleniu patrzy na ciemny ocean, którego powierzchnię zdobi blask księżyca.
Mężczyzna odwraca się na dźwięk otwierających się drzwi, a na jego usta wypływa szczery, życzliwy uśmiech.
– Eden – mówi, zbliżając się do mnie.
Dopiero kiedy podchodzi, widzę, jaki jest przystojny. To chyba dobrze. Powinno mi być o wiele łatwiej. Miał wprawdzie zdjęcie profilowe, ale nigdy temu do końca nie ufam, więc oddycham z ulgą, że na żywo wygląda równie dobrze.
– Panie Kade… – odpowiadam z uśmiechem, a on chwyta mnie za rękę i całuje knykcie.
– Wyglądasz zachwycająco. Bardzo ci dziękuję za przyjście.
– To ja dziękuję za zaproszenie.
Kiedy zauważam drżenie własnego głosu i napięcie kryjące się za uśmiechem, przypominam sobie, że mam być kobietą z lustra. Śmiałą. Piękną. Nieustraszoną.
– Usiądź, proszę. – Nie wypuszczając mojej dłoni, prowadzi mnie do stolika i odsuwa dla mnie krzesło.
Na środku stołu stoi pojedyncza świeca, naprzeciw siebie ustawiono dwa ozdobne nakrycia. Coś w widoku dwóch różniących się rozmiarem widelców sprawia, że ogarnia mnie niepokój. On mi przypomina, że nie należę do tego świata.
Nie jestem bogata ani znacząca. Nigdy wcześniej nie jadłam kolacji w miejscu, gdzie podano by dwa różniące się rozmiarem widelce.
Ale dziś… To nie jestem ja.
– Pozwoliłem sobie zamówić dla nas butelkę Château Lafite – informuje, zajmując miejsce naprzeciw mnie. – Mam nadzieję, że lubisz czerwone wino.
Ściska mnie w żołądku, dłonie znów zaczynają drżeć.
– Ja… eee… nie piję – dukam.
Jego oczy otwierają się szeroko z zaskoczenia, ale po chwili na twarzy pojawia się wyraz zrozumienia.
– Słusznie. Lepiej zachować trzeźwy i jasny osąd. – Z tymi słowami gestem zatrzymuje kelnerkę, zanim ta zdąży zejść na dół do restauracji. – Proszę odwołać wino i zamiast niego przynieść nam wodę gazowaną. Dziękuję.
– Oczywiście, panie Kade – odpowiada z grzecznym uśmiechem.
Mam właśnie przeprosić za to, że sprawiam kłopoty, ale zamykam usta. Kobieta z lustra nie przeprasza za to, że otwarcie mówi, czego chce. Nie ma za co przepraszać.
Ściągam łopatki i spoglądam na mężczyznę siedzącego naprzeciw mnie. Ronan rozsiada się wygodnie na krześle.
– A więc, Eden… Opowiedz mi trochę o sobie.
– Cóż… Wszystko, co napisałam w aplikacji, jest prawdą. Szukam dominują…
– Przejrzałem twój profil i przeczytałem każdą twoją wiadomość, ale interesuje mnie to, kim jesteś. Kim jesteś naprawdę.
Zmuszam się do przełknięcia śliny.
– Kim jestem naprawdę?
Moja przykrywka spaliła na panewce. Przejrzał moje kłamstwa. Strach pnie mi się po kręgosłupie, mam wrażenie, że każdy kolejny oddech to przykry obowiązek.
– Eeee… – wyduszam.
– Tak. Co cię uszczęśliwia? Jaka jest twoja rodzina? Wolisz psy czy koty? Takie tam sprawy.
Rozchylam usta i spoglądam na niego zaskoczona.
– Och!
Kiedy przez chwilę nic nie mówię, nachyla się do przodu, a pomiędzy jego brwiami zauważam zmarszczkę.
– Przykro mi, jeśli założyłaś, że to będzie szybki numerek. Lubię najpierw poznać kobietę, którą zabieram do łóżka, zwłaszcza jeśli mowa o relacji dominujący - uległa. Napisałaś na swoim profilu, że to dla ciebie coś nowego, więc uznałem, że dobrze byłoby poświęcić nieco czasu na zapoznanie. Czy to ci pasuje?
Z technicznego punktu widzenia trochę mi się śpieszy – nie mam zbyt wiele czasu, żeby przekonać do siebie tego bogacza przynajmniej na tyle, by gotów był wydać na mnie trochę pieniędzy. Jeśli kupi mi biżuterię albo ubrania od projektanta, mogę je wymienić na coś przydatnego.
Prawdę mówiąc jednak… Czuję się swobodniej ze świadomością, że nie jest jakimś płytkim, uzależnionym od cipek zbokiem, nawet jeśli wtedy szybciej trafilibyśmy do łóżka, a ja szybciej mogłabym liczyć na przypływ gotówki.
Biorę głęboki wdech, spoglądam mu w oczy i kłamię:
– Uszczęśliwia mnie wszystko, co lśni. Moja rodzina jest kochająca i skromna, ale nie mieszkają tak blisko, jak bym tego chciała, więc często jestem sama. I zdecydowanie wolę koty.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa.
W oczach Ronana pojawia się sceptyczny błysk, który mnie niepokoi. Jeśli nie uwierzy, że jestem po prostu piękną, samotną kobietą, która kocha biżuterię, to mój plan zawiedzie szybciej, niż mogłabym przypuszczać.
Nie stać mnie na zbyt wiele nocy w motelu, zanim skończą mi się wszystkie możliwości.
– A co z tobą? – pytam z zainteresowaniem.
– Ja… – zaczyna, ale przerywa nam odgłos otwierających się drzwi. Kelnerka podchodzi do nas z tacą. – Wybrałem dla nas na początek kilka przystawek. Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza. Mają tu genialne przegrzebki.
W tej samej chwili kobieta stawia na stole srebrną tacę. Kiedy do moich nozdrzy dociera intensywny zapach owoców morza, żołądek mi się kurczy, czoło pokrywa zimnym, lepkim potem, a usta wypełnia ślina. Nie zdążę do łazienki. Będzie dobrze, jeśli w ogóle zdążę zerwać się z krzesła.
Bez ostrzeżenia wstaję szybko od stołu i chwiejąc się na szpilkach, pędzę do krawędzi dachu. Wychylam się przez poręcz i wymiotuję na pustą plażę poniżej. Targają mną kolejne fale torsji, a moje włosy fruwają na wietrze i przyklejają mi się do twarzy i szyi.
Przez cały czas, kiedy wyrzucam z siebie tę pustkę, która wypełnia mój żołądek, myślę o tym, jakie to wszystko jest upokarzające. Udaję kogoś, kim nie jestem, żeby uwieść bogatego nieznajomego i wyciągnąć od niego pieniądze, gotowa się z nim przespać i zrobić Bóg wie co jeszcze. A teraz będę musiała wyjść z tej restauracji z podwiniętym ogonem i wrócić do śmierdzącego, głośnego motelu, na który ledwie mnie stać, żeby wymyślić jakiś nowy plan.
Nagle czuję na karku coś zimnego i mokrego. Kiedy torsje ustają, ciepła, miękka dłoń odgarnia włosy z mojej twarzy i zbiera je w kucyk z tyłu głowy.
Cudownie. Próbowałam wyrolować najmilszego miliardera w Kalifornii.
Dobra robota, Eden!
Teraz już nie mogę wziąć od niego ani centa, bo będę się czuła jak najgorsza osoba na świecie.
– Wypij to – mówi. Czuję na wargach dotyk zimnego szkła. Biorę od niego wodę i sączę ją powoli, żeby znów nie rozwścieczyć żołądka.
Po kilku łykach zabiera ode mnie szklankę i przenosi chłodną serwetkę z karku na czoło. To zawstydzające, ale też… miłe. Zamykam oczy, kiedy delikatnie ociera wilgotnym materiałem moją spoconą twarz.
– Lepiej? – szepcze.
Potakuję, ale każdy ruch głowy jakby uwalniał łzy, które wstrzymywałam, od kiedy dowiedziałam się o dziecku. Słone krople zaczynają powoli wypływać spod zaciśniętych powiek.
– Przepraszam – wyduszam łamiącym się głosem. Im szybciej stąd odejdę, tym lepiej.
– Nie przepraszaj. Poprosiłem już o zabranie talerzy.
– Powinnam już iść.
Ale się nie ruszam. Pozwalam temu wysokiemu postawnemu mężczyźnie osłonić mnie przed wiatrem i otrzeć mi twarz. Jego dotyk jest tak kojący, że nie zwracam uwagi na makijaż.
– Chodź tutaj – mruczy, a ja natychmiast padam mu w ramiona, choć nie potrafię do końca powiedzieć, dlaczego to robię i jak to możliwe, że czuję się tak komfortowo z kimś, kogo dopiero poznałam. Ale jest taki potężny, a w jego objęciach jest tak bezpiecznie… I chociaż już wiem, że mój durny, skomplikowany plan nie przyniesie mi ani centa, nie ma nic złego w tym, że przez chwilę nacieszę się jego bliskością, zanim sobie pójdę.
Może to dlatego, że nie robi mi wyrzutów ani nie nazywa głupią. Nie mówi, że myślę tylko o sobie i że wszystkie złe rzeczy są w jakiś sposób moją winą.
Zamiast dać mi w twarz i obrzucić obelgami, gładzi mnie po plecach i powtarza, że wszystko będzie dobrze.
Tyle wystarczy, żebym kompletnie się rozszlochała.
– Nie mogę ci pozwolić odejść w takim stanie, Eden. Czy mogę cię najpierw chociaż nakarmić?
Pociągam nosem.
– Serio?
– Chodź, usiądź sobie, a ja złożę zamówienie.
***
Dwadzieścia minut później stół jest zastawiony zbiorem przypadkowych dań. Przede mną stoi miseczka z risotto. Na środku stołu – koszyk z francuskim pieczywem, półmisek ze świeżymi owocami oraz talerz z piersią kurczaka, pokrojoną w plastry, i duszonymi warzywami.
Na widok owoców zaczynam się ślinić. Nabijam kawałek ananasa na jeden z tych fikuśnych widelców i wkładam go do ust z pomrukiem zadowolenia.
– Okej… O co chodzi z tą sałatką owocową? – pytam z uśmiechem, kiedy smak owocu nie zmusza mnie natychmiast do ponownego zwymiotowania z krawędzi dachu.
– Kiedy moja pierwsza żona była w ciąży, uwielbiała ananasa – odpowiada nonszalancko. Kiwam głową, skupiając się na fakcie, że jest żonaty i ma dzieci, gdy nagle dociera do mnie, że chyba niezbyt dobrze mi wyszło ukrywanie własnego sekretu.
– Skąd wiesz…? – Zastygam z widelcem w połowie drogi do miseczki z ananasem i truskawkami. – To znaczy… Ja nie…
– W porządku – zapewnia Ronan z pogodnym uśmiechem. – Domyśliłem się, kiedy odmówiłaś wina, a potem wyrzuciłaś z siebie lunch z powodu zapachu ryby. Dobrze pamiętam tę fazę.
Przez chwilę nic nie mówię. Wpatruję się w niego i zastanawiam, co, do cholery, powinnam teraz zrobić. Co mam powiedzieć? Że zgodziłam się na kinkową randkę dominujący - uległa, wiedząc, że jestem w szóstym tygodniu ciąży? Że nie planowałam mu o tym powiedzieć? A może powinnam postawić na szczerość?
– To skomplikowane – mówię.
Kiwa głową.
– Na pewno. Ale nie przejmuj się tym. Nie muszę znać szczegółów.
Spędzamy czas na swobodnej rozmowie. On opowiada o tym, jak stracił pierwszą żonę i syna w wypadku samochodowym dwadzieścia lat temu. I jak zrezygnował z długoterminowych związków po tym, jak wielokrotnie złamano mu serce. To właśnie dlatego zainteresował się firmą, która obsługuje tę aplikację randkową i planuje rozwój w przyszłości.
– Więc ty… eee… Ciebie naprawdę kręcą takie rzeczy – mówię, skubiąc chleb. Niespieszne jedzenie maleńkich kawałków to jedyne, co pomaga mi uniknąć kolejnej fali mdłości.
– Takie rzeczy, czyli BDSM?
– Przepraszam. To dla mnie ciągle nowość.
– W porządku. Czytałem o tym na twoim profilu. Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: „tak”. Naprawdę mnie to kręci.
– Nie jesteś taki, jak się spodziewałam. – Uśmiecham się nieśmiało.
– Prawdę mówiąc, ty też nie. I nie chodzi mi tylko o tę „sytuację”. – Jego wzrok prześlizguje się na mój brzuch, a ja przykładam do niego dłoń, myśląc tęsknie o rosnącym w środku życiu. – Powiedz mi… – zaczyna, unosząc brew. – Byłaś szczera, kiedy wypełniałaś quiz w aplikacji?
Otwieram usta z zaskoczenia.
– Oczywiście! Dlaczego pytasz?
Odchyla głowę w tył i spogląda na mnie, jakby czekał na właściwą odpowiedź. Jest zbyt miły, żeby go okłamywać, a ja już od bardzo dawna (a może nawet nigdy) nie czułam się tak komfortowo z mężczyzną, więc nie mogę znieść myśli, że w ogóle miałabym to robić. Uginam się więc po ledwie kilku sekundach.
– Dobrze, niech ci będzie. Nie byłam do końca szczera.
– Dlaczego miałabyś kłamać? Dlaczego chciałaś zrobić wrażenie, że jesteś uległa?
Kiedy otwieram usta, by zaprotestować i powiedzieć, że wcale tego nie chciałam, uświadamiam sobie, że… może jednak tak było. Może wcale nie chodziło o sparowanie z bogatym dominującym? Może udzieliłam takich odpowiedzi, które zdefiniowałyby mnie jako uległą, z innych powodów?
Nagle z moich ust wypływają najszczersze słowa, jakie wypowiedziałam do niego przez cały ten wieczór.
– Chyba chciałam, by wyszło, że jestem uległa, bo taką właśnie rolę odgrywam przez całe życie. Podporządkowałam się mojemu ojcu. Podporządkowałam się małemu miasteczku i wszystkim oczekiwaniom, które mi stawiało. Podporządkowałam się mojemu mężowi. Sądzę, że tego chciałam, bo tak właśnie powinno być.
– Ale czy naprawdę tego pragniesz? – pyta, a jego ciepłe brązowe oczy wpatrują się w moją twarz.
Biorąc kolejny oddech, czuję, jak się odradzam. I nie chodzi o seks, BDSM ani nic z tych rzeczy. Po raz pierwszy w życiu uświadamiam sobie, że nie jestem stworzona do roli, którą odgrywałam. Karty, które dostałam, tak naprawdę nigdy nie były moje. Teraz więc z pewnością siebie i śmiałością, niczym tamta kobieta z lustra, odwzajemniam spojrzenie siedzącego naprzeciw mnie mężczyzny.
– Nie – odpowiadam. A potem dodaję: – Nie wiem, kim jestem.
– Hmmm… – Odchyla się na oparcie krzesła i patrzy na mnie badawczym wzrokiem. – Chociaż chciałbym, żebyśmy do siebie pasowali, to mam obawy, że tak nie jest. Ale chętnie bym cię pouczył, jeśli chcesz się uczyć. Mam przeczucie, że czeka cię niezwykła droga, Eden. I nie chodzi mi tylko o dziecko.
Emocje chwytają mnie za gardło, a łzy kłują pod powiekami, gdy docierają do mnie słowa mężczyzny. Myślałam, że pójdę na randkę i jeśli dobrze pójdzie, obudzę się rano z nowym diamentowym naszyjnikiem albo markowymi butami. Nie spodziewałam się rozważań nad wynikami kinkowego quizu. Ale nagle ogarnia mnie niepohamowana chęć, żeby pędem wrócić do domu i zrobić go ponownie.
Jeśli chcę zacząć od nowa, muszę go zrobić jako prawdziwa ja. Kimkolwiek ta prawdziwa ja miałaby być. Nie wrócę do bycia tamtą kobietą, którą byłam wcześniej. Nie będę nadal odgrywać ról tylko po to, żeby zadowolić innych. Czas, żebym postawiła na pierwszym miejscu samą siebie.
– Chciałabym się uczyć – odpowiadam pewnie.
Ronan z uśmiechem unosi szklankę wody gazowanej, jakby wznosił toast. Sięgam po swoją i stukam nią o brzeg jego szkła. To jak początek czegoś wielkiego, czegoś wartego więcej niż pieniądze. Tym razem, kiedy przywołuję obraz kobiety z lustra, zamiast odnosić wrażenie, że jest kimś innym, wyobrażam sobie, że to ja.
Eden
– Byłeś bardzo niegrzecznym chłopcem.
Bicz z trzaskiem uderza w plecy przywiązanego do krzyża mężczyzny. Jego krzyk tłumi knebel z kulką. W prawej ręce trzyma czerwoną jedwabną chustkę, która w tej chwili bezpiecznie kryje się w zaciśniętej dłoni. Służy nam do niewerbalnej komunikacji, jako że jego usta są w tej chwili nieco… zapchane. Kiedy wypuści ten kawałek materiału, natychmiast przestanę.
Mniej więcej raz na sześćdziesiąt dni przychodzi do klubu i płaci mi za to, bym doprowadziła go do granicy wytrzymałości – na ból oczywiście – a przy okazji go upokorzyła. Facet uwielbia degradację.
Wygląda na to, że czuje się winny i potrzebuje kogoś takiego jak ja, żeby go ukarał. Niektórzy idą w takiej sytuacji do spowiedzi, inni odmawiają zdrowaśki, a jeszcze inni przychodzą do mnie. Nie muszę znać szczegółów – to nie moja sprawa. Ja mam wcielić się w rolę ich dominy na jedną noc.
Po trzeciej rundzie, złożonej z sześciu uderzeń, robię krótką przerwę, pozwalając mężczyźnie odetchnąć, spocić się, wypłakać.
– Żałosne – mruczę mu do ucha, kiedy jęczy w agonii. – Grzeczny chłopiec dzielnie zniósłby ból, ale ty nie jesteś grzecznym chłopcem, prawda?
Potrząsa głową.
– Będziesz teraz grzecznym chłopcem?
Potakuje. Powieki ma zaciśnięte, a jego nagą klatkę piersiową pokrywają łzy, ślina i pot. I chociaż to obrzydliwe, lubię widzieć ludzi w takim stanie. To jak jakiś oczyszczający rytuał albo egzorcyzm. Przychodzą do mnie z bagażem winy, cierpienia, trosk i stresu, a po kilku godzinach – czy to dzięki bólowi, czy spędzeniu czasu w subspace2 – wychodzą odświeżeni, odrodzeni.
Rozpinam pasek knebla z tyłu jego głowy. Jęczy, kiedy w końcu może zamknąć usta i ulżyć obolałym szczękom.
– Powiedz to, Marcusie! Obiecaj swojej Madame, że odtąd będziesz grzecznym chłopcem.
– Obiecuję, Madame! – wrzeszczy.
– Nie wierzę ci – odpowiadam zimnym, pozbawionym emocji głosem.
Jęczy, bo wie, co to oznacza. Ponownie zerkam na jedwabną chusteczkę, ale nadal mocno ją ściska.
– Myślę, że potrzebujesz kolejnych sześciu batów, żebyśmy mieli pewność. Co ty na to, Marcusie?
Jego klatka piersiowa unosi się gwałtownie przy każdym oddechu. Wygląda, jakby znów miał się rozpłakać, jednak kiwa głową.
– Tak, Madame.
Nie przejmuję się tym szczególnie. Zawsze tak się zachowuje pod koniec: wygląda, jakby naprawdę chciał to zakończyć, ale nigdy tego nie robi. Ufam, że mężczyzna powie mi, kiedy dotrze do własnych granic.
– W takim razie podaj mi kolor.
– Zielony, Madame.
Nachylam się do niego, chwytam go za włosy i odginam szyję, aż krzyczy z bólu.
– Naprawdę na to zasługujesz, wiesz?
– Zasługuję na to, Madame – jego głos jest napięty, chrapliwy.
– Po ostatnich sześciu batach znów będziesz moim grzecznym chłopcem, prawda?
– Tak, Madame.
– Dobrze. Tym razem bez knebla. Chcę usłyszeć, jak głośno je liczysz. I nie zapomnij mi podziękować po każdym uderzeniu.
Skomli, kiedy go puszczam i robię krok w tył. Jego pierwszy okrzyk bólu niemal wstrząsa ścianami. To taki piękny dźwięk.
Robienie tego daje mi poczucie celu i kontroli. Mimo że zmęczona ręka zaczyna rwać mnie z bólu, i tak to uwielbiam.
***
Godzinę później, po zajęciu się tak niezbędną aftercare3, widzę Marcusa wychodzącego z szatni – wygląda świeżo i lekko, o wiele lepiej niż po przyjściu do klubu. Nie jest już przygarbiony, a po jego ustach błądzi leniwy uśmiech. Odprężam się, popijając wodę gazowaną przy barze, a on macha do mnie na pożegnanie.
Choć bywa tu regularnie i opanował wszystkie procedury, i tak dostanie automatycznie wysłanego e-maila z instrukcjami dotyczącymi tego, jak zadbać o siniaki, pręgi na skórze i własne uczucia. Nie wszyscy wychodzą z moich sesji tacy euforyczni i szczęśliwi, więc chcę, żeby byli odpowiednio przygotowani. Dostanie cięgów – dosłownie i w przenośni – często pociąga za sobą lawinę myśli i uczuć, na które nie każdy jest gotowy.
Jednak do tej pory nie miałam żadnych skarg.
Sącząc wodę, robię na serwetce listę rzeczy, które muszę załatwić jutro, czy raczej dziś, bo jest już druga w nocy.
Odebrać babeczki.
Zamówić bilety do kina.
Napisać tekst sponsorowany – recenzję zabawki erotycznej.
Umówić się na wosk.
Gdy układam w głowie, co jeszcze muszę zrobić, zamyślona unoszę wzrok znad listy i widzę przechodzącego obok mężczyznę w granatowym garniturze. Ma przydługawe, zaczesane do tyłu brązowe włosy i szczupłą, atletyczną sylwetkę.
Zastygam na chwilę i czekam, aż się odwróci.
Od tyłu wygląda zupełnie jak on. Chociaż sama nie wiem, dlaczego miałabym się tu spodziewać właśnie jego. Przecież nie było go tu od miesięcy.
Podbiega do niego piękna kobieta, a on otacza ją ramieniem i odwraca się nieco w moją stronę. Czuję falę ulgi i rozczarowania jednocześnie, kiedy dociera do mnie, że to zdecydowanie nie on.
Z całą gamą trudnych do zdefiniowania emocji wracam do mojej listy, ale teraz już nie mogę się skupić. Mogę tylko wrócić wspomnieniami do tamtej nocy, kiedy otworzyłam drzwi mojego pokoju w klubie i zobaczyłam czekającego na mnie Claya. Do nocy, w którą wszystko się między nami skończyło. Kiedy wypowiedział tamte słowa, one roztrzaskały na kawałki cały nasz świat: „Ja po prostu chcę ciebie”.
Na to wspomnienie do mojej piersi wdziera się niepokój. Każdej nocy rozmyślam, czy postąpiłam wtedy właściwie. Ciągle od nowa przeżywam tamtą chwilę, powtarzając sobie, że tak będzie lepiej.
Ale nigdy nie czuję się w pełni przekonana.
Próbując odwrócić uwagę umysłu i powstrzymać go od ponownego analizowania tamtej sytuacji, składam serwetkę i wsuwam ją do torebki. Następnie zeskakuję ze stołka barowego, macham na pożegnanie do barmana i ruszam do wyjścia.
Wrzucam do bagażnika samochodu torbę z ubraniami do pracy i wsiadam za kierownicę. Przez całą drogę do domu mój mózg opracowuje szczegółowe plany dotyczące przebiegu poranka. Jeśli dotrę do domu przed trzecią, będę miała sześć godzin na sen, zanim zaczną się poranne przygotowania. Jeśli zamówię bilety do południa, powinniśmy znaleźć czas na babeczki i prezenty z Ronanem i Daisy, zanim Jack i ja pójdziemy na film, zaczynający się o siódmej. Jeśli przetrzymam dzieciaka dłużej, jutro będzie strasznie marudny.
Wjeżdżam do garażu dokładnie o drugiej trzydzieści. Zakradam się do domu, starając się być jak najciszej. Światło w kuchni jest włączone, a to znaczy, że moja nocna niania nadal nie śpi. Rzeczywiście – siedzi przy wyspie kuchennej i pisze coś na laptopie. Kiedy mnie widzi, wyjmuje z uszu słuchawki AirPods.
– Hej – szepcze ze słodkim uśmiechem.
– Hej! Późno już, a ty nadal na nogach? Jak idzie praca?
Przewraca oczami.
– Nawet gdybym miała nie napisać o ochronie praw dziecka już nigdy w życiu, i tak uznałabym, że to zbyt wcześnie.
Ze śmiechem odkładam torebkę na blat.
– Cóż… Chyba jednak będziesz musiała, jeśli zamierzasz pracować kiedyś w opiece społecznej.
Z trzaskiem zamyka laptop.
– Nawet mi o tym nie przypominaj.
– Jak się zachowywał? – pytam, zmieniając temat.
– Idealnie, typowo dla niego – odpowiada. – Zjedliśmy na kolację resztę spaghetti i przeczytaliśmy przed spaniem cztery książki. O ósmej spał już jak aniołek.
– Wspaniale. Dziękuję, Madison.
– Nie ma za co. Uwielbiam spędzać z nim czas. A przy okazji mogę w spokoju popracować nad tą głupią pracą.
Pakuje laptop i ziewa, pocierając oczy dłonią. Odprowadzam ją do drzwi, wdzięczna, że mieszka z rodzicami niedaleko stąd, dzięki czemu nie muszę się martwić, że jeździ sama po nocy przez pół miasta.
– Nie zostało ci już dużo. Po prostu się nie poddawaj – zachęcam, klepiąc ją po plecach.
– Dzięki, Eden. Złóż Jackowi życzenia w moim imieniu – dodaje. – Do zobaczenia w czwartek.
– Do zobaczenia – odpowiadam. Odczekuję, aż wsiądzie do samochodu i odjedzie, po czym zamykam drzwi.
Zatrudniłam Madison trzy lata temu, kiedy otworzył się klub, i nasz układ świetnie się sprawdza. Studiuje w college’u, potrzebuje pieniędzy i czasu z dala od rodziców, nie ma nic przeciwko nockom i uwielbia Jacka.
A najlepsze w Madison jest to, że dokładnie wie, czym się zajmuję, i uważa, że jestem twardzielką. Dokładnie tak mówi. Ale dla podtrzymania pozorów przyzwoitości zachowujemy to dla siebie. Nie wstydzę się tego, co robię, ale dobrze wiem, że nie wszyscy są tak tolerancyjni jak ona i mnóstwo ludzi z chęcią utrudniłoby mi życie, gdyby wiedzieli o mojej pracy, a to odbiłoby się na Jacku.
Kiedy Madison odjeżdża, idę na palcach korytarzem i zaglądam do pierwszego pokoju po prawej. Nocna lampka w kształcie rekina zalewa ściany i sufit niebieskozielonym światłem. Rozglądając się uważnie, przemykam pomiędzy rozrzuconymi na podłodze zabawkami, żeby dotrzeć do łóżka syna. Leży na wznak, wyciągnięty na kołdrze w piżamie w niebieskie paski, więc przez chwilę po prostu się w niego wpatruję.
Rozczochrane ciemnobrązowe loczki rozrzucone są na poduszce. Wyciągam rękę i delikatnie odgarniam je z jego twarzy, a potem pochylam się i całuję go w czoło. Nawet nie drgnie. Głęboki sen ma po mamusi.
Przyglądam mu się jeszcze przez chwilę. Dziś oficjalnie stał się siedmiolatkiem.
Jego urodziny przypominają mi o dniu, kiedy przyszedł na świat. Mieszkałam wtedy w pokoju gościnnym w apartamencie Ronana i myślałam, że mam jeszcze kilka tygodni do pojawienia się dziecka. Ronan wyjechał w interesach, a mnie nagle odeszły wody. Czytałam właśnie artykuł o prawidłowych i nieprawidłowych sposobach wykorzystywania ławek do klapsów. Do dziś nie jestem w stanie na nie spojrzeć, ponieważ od razu przypominam sobie o bólu, który potem przeżyłam.
Rodziłam godzinami, kompletnie sama, bez nikogo, kto mógłby potrzymać mnie za rękę. Kiedy Ronan w końcu dotarł do szpitala, Jack spał już spokojnie w swoim łóżeczku.
Kilka dni później wróciłam do Ronana z ważącym siedem i pół funta dzieckiem, które na zawsze zmieniło mój świat. Kiedy syn zaczął raczkować, mieliśmy już klucze do tego domu, a ja zawodowo zajmowałam się prowadzeniem bloga.
Tamtego dnia obiecałam sobie, że zawsze będę stawiać Jacka na pierwszym miejscu. Byliśmy tylko we dwoje i zawsze mieliśmy być tylko we dwoje. Prędzej bym umarła, niż przyprowadziła do domu kolejnego mężczyznę, który mógłby zrobić Jackowi to, co jego ojciec robił mnie. Nie ma znaczenia, jak czarujący czy bogaty mógłby się okazać – nie zamierzałam drugi raz dać się złapać na tę samą sztuczkę.
Miłość to tylko jedna z form kontroli.
A ja postanowiłam wtedy, że już nigdy nikomu kontroli nie oddam.
Clay
– Kuuurwa! – jęczę. – Zaraz dojdę.
Jade natychmiast odsuwa te swoje piękne usta od mojego kutasa i uśmiecha się żartobliwie, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Przez ciebie zostaniemy przyłapani! – szepcze.
– Już będę grzeczny! – mamroczę zdyszany.
Kiedy jej kształtne wargi znów pochłaniają mojego kutasa, niemal łamię tę obietnicę. Zaciskając zęby na knykciach prawej dłoni, staram się zachować ciszę, choć mam wrażenie, że przez penisa wysysa ze mnie duszę.
Bycie cicho, kiedy przyjemność rozlewa się po całym ciele, jest, kurwa, niemożliwością. Zwłaszcza kiedy otwieram oczy i widzę, jak połyka z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Boże, kocham tę kobietę.
Oczywiście jeszcze jej tego nie powiedziałem. To byłoby szaleństwo. Jade i ja widujemy się ledwie nieco ponad pięć miesięcy, a przez połowę tego czasu byłem załamany po zakończeniu poprzedniego związku.
Jest naprawdę niesamowita. Każdego dnia widzę, jak łatwo ją kochać.
Ale zupełnie niedawno myślałem to samo o kimś innym i jak to się dla mnie skończyło?
Poza tym Jade i ja mamy poważną przeszkodę do pokonania.
– Będzie mi brakować tego zakradania się – szepcze, wychodząc spod mojego biurka. Opiera dłonie na poręczach fotela, po czym nachyla się do mnie, a ja przywieram ustami do jej ust.
– Naprawdę powinniśmy mu powiedzieć – odpowiadam, wkładając koszulę do środka i zapinając spodnie.
Odsuwa się.
– Powinniśmy?
Śmieję się i potrząsam głową.
– Im dłużej to ukrywamy, tym większa szansa, że skończę martwy, kiedy się dowie.
– Pomszczę cię – zapewnia, a potem marszczy nos w ten uroczy, charakterystyczny dla siebie sposób.
Obejmuję ją w talii i sadzam sobie na kolanach.
– Maleńka, jeśli naprawdę nie jesteś gotowa, rozumiem. Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko.
– I właśnie to w tobie kocham – odpowiada, w końcu przyciskając usta do moich ust.
Zawieszam się na słowie „kocham”, kiedy zegarek na moim nadgarstku zaczyna bzyczeć.
– Jego zebranie dobiega końca. Lepiej już idź.
– No dobrze – jęczy.
– Rozejrzyj się uważnie, zanim wyjdziesz.
– Tak zrobię – zapewnia szeptem. Prostuje się, po czym poprawia sięgającą kolan spódnicę w kwiaty i biały top. Używając mojego oprawionego w ramkę dyplomu ukończenia college’u jako lusterka, przygładza palcami brązowe włosy, obcięte do podbródka, i prostą, gęstą grzywkę, zakrywającą czoło. Potem zabiera leżącą na blacie mojego biurka torebkę i przyłapuje mnie na tym, że się na nią gapię. – Co?
– Jesteś po prostu… idealna – odpowiadam. I jest to prawda, chociaż nie o tym akurat myślałem.
Chodziło mi po głowie, że Jade nie przypomina żadnej innej kobiety, z którą się umawiałem. Jest młoda, słodka i cholernie zabawna. Można by właściwie powiedzieć, że jest całkowitym przeciwieństwem kobiety, z którą się ostatnio spotykałem.
Może w ten właśnie sposób chronię samego siebie? Umawiam się z kobietą, która jest tak odmienna, by zmniejszyć ryzyko, że znów wszystko spieprzę?
Zastanawia mnie jednak to, że chociaż ona i Eden tak się od siebie różnią, moje uczucia do nich są dziwnie podobne.
Z łobuzerskim uśmiechem Jade otwiera drzwi mojego biura i spogląda w obie strony, a potem wyślizguje się na korytarz i rusza do wyjścia. Na szczęście biuro znajduje się tak blisko tylnych drzwi budynku, że kobieta może łatwo zakradać się do środka i wymykać niezauważona.
To dobrze, bo chwilę później na drugim końcu korytarza otwiera się gabinet szefa i słyszę kroki Willa Pennera. Złowieszcze tupnięcia zbliżają się do moich drzwi. Za każdym razem, kiedy tak się dzieje, moja krew buzuje od paranoi. Ale kiedy szef wsuwa głowę do środka, na ustach ma uśmiech, więc oddycham z ulgą.
– Hej, Bradley! Jesteś głodny? – rzuca. Ma w zwyczaju zwracać się do mnie po nazwisku.
– Piekielnie. Co dziś zamawiamy? – pytam, bujając się na fotelu biurowym.
– Poproszę Jade, żeby coś nam przywiozła. Co powiesz na sushi?
– Brzmi świetnie – odpowiadam.
Will opiera się o framugę drzwi, wyjmuje telefon i – jak zakładam – pisze wiadomość do dziewczyny, która przed chwilą wymknęła się z mojego biura.
– Dragon roll? – pyta, a ja potakuję.
– Chętnie.
Bardzo lubię mojego szefa. Jest na tyle wyrozumiały, by przyjemnie się z nim pracowało, a jednocześnie wystarczająco surowy, żebym stawał się przy nim lepszym analitykiem. Przez ostatnie pięć lat jestem kimś w rodzaju jego protegowanego w prowadzonej przez niego firmie, zajmującej się zarządzaniem finansowym. W tym roku mam nadzieję na awans.
Will będzie mnie potrzebował jako partnera, jeśli – zgodnie z jego zamierzeniami – mamy wprowadzić firmę na wyższy poziom. To świetny doradca finansowy, ale jest impulsywny, a czasem dość niezorganizowany. Świetnie się uzupełniamy i jeśli dostanę ten awans, będziemy nie do zatrzymania.
Drzwi do biura się otwierają, a on unosi wzrok znad telefonu. Blednę, kiedy z drugiego końca korytarza rozlega się znajomy słodki głos.
– Cześć, tatusiu! – woła Jade, zbliżając się do Willa.
– Cześć, Muffinko. Właśnie do ciebie pisałem. Co powiesz na sushi na lunch?
Staje w otwartych drzwiach i spogląda na mnie przelotnie. Machając niezręcznie, rzuca lekko:
– Hej, Clay.
– Hej, Jade – odpowiadam i przestraszony, że spojrzenie może mnie zdradzić, wbijam wzrok w monitor.
Kątem oka dostrzegam, że Jade całuje ojca w policzek. Na myśl o tym, co te usta robiły zaledwie pięć minut temu, mam ochotę umrzeć ze wstydu.
Nie planowaliśmy tego. Od kiedy skończyła college, dużo czasu spędzała w naszym biurze, a skoro jesteśmy tu tylko Will, ja i pracownik tymczasowy, na którym nieszczególnie można polegać, zakasała rękawy i wzięła się do roboty. Po wielu przepracowanych do późna wieczorach i pośpiesznych lunchach, w końcu do czegoś między nami doszło.
Efekt jest taki, że od pięciu miesięcy pieprzę dwudziestotrzyletnią córkę mojego szefa, czasami nawet w tym samym budynku, w którym on akurat przebywa.
Jade natychmiast wyczuła mój podły humor po tym, co wydarzyło się wtedy w klubie, choć nigdy jej o tym nie opowiedziałem. Zapewniła mi wówczas uwagę i wsparcie, których tak potrzebowałem. To był początek, od którego wszystko się zaczęło…
– Zgoda, jeśli Clay mnie zawiezie. Nienawidzę parkować w centrum. – Jade się krzywi i spogląda w moją stronę.
– Nie masz nic przeciwko? – pyta Will, nie odrywając nawet wzroku od telefonu.
– Nie, proszę pana.
Wstaję z fotela i wsuwam klucze do kieszeni, a Jade puszcza do mnie oczko. Kiedy zamykam za sobą drzwi biura, Will posyła mi surowe spojrzenie.
– Uważaj na moją córeczkę, Bradley.
Starając się wyglądać niewinnie i posłusznie, kiwam głową i ściągam brwi.
– Oczywiście. Zawsze uważam – zapewniam, jakbym był najlepszym, najbardziej godnym zaufania pracownikiem, o jakim mógłby marzyć.
Po tych słowach ruszam do drzwi, a Jade idzie tuż za mną. Mój kutas ma w zwyczaju ekscytować się na samą myśl o byciu z nią sam na sam, więc już zaczyna się unosić w spodniach, choć jeszcze nawet nie wyszliśmy z budynku.
Udaje nam się trzymać ręce przy sobie nawet wtedy, kiedy docieramy do samochodu i wyjeżdżamy z parkingu. Pokonujemy całą długą ulicę, zanim muszę zjechać na teren podupadłego centrum handlowego. Kątem oka widzę, jak Jade pośpiesznie ściąga ubranie. Ledwie się zatrzymuję, ona już siedzi mi na kolanach, a jej atłasowo gładkie nogi przywierają do moich boków, kiedy mnie dosiada i namiętnie przywiera do warg.
– Nie mogę się tobą nasycić – mamroczę jej w szyję, kiedy ona szamocze się z paskiem moich spodni.
Bo taka jest prawda. Nie jestem w stanie zaspokoić pragnienia, które wywołuje we mnie ta dziewczyna. Na samym początku myślałem, że to będzie tylko przelotny romans, napędzany namiętnością i dreszczem emocji płynącym z jego zakazanej natury, jednak minęło pięć miesięcy, a ja coraz bardziej się do niej przywiązuję. I nie chodzi mi tylko o jej ciało.
Kiedyś myślałem, że jest niewinna, ale jej słodki, dziewiczy wygląd to tylko pozory. Nigdy wcześniej nie byłem z kobietą, która byłaby taka szalona w łóżku. To niesamowicie pociągające.
– Ja też jestem nienasycona tobą – odpowiada z westchnieniem dokładnie w chwili, kiedy opada na mojego kutasa, który z łatwością się w nią wślizguje.
Wyrywa mi się jęk, gdy zaciskam palce na jej biodrach.
– Zawsze jesteś dla mnie taka mokra.
Odpowiadają mi tylko jej jęki i westchnienia, kiedy energicznie podskakuje na moich kolanach.
Jak to możliwe, że miałem tyle szczęścia? Nie jestem aż tak świetnym facetem. To nie może być karma – na pewno nie zasługuję na to, żeby tak często czuć się tak cholernie dobrze, ale ta idealna mała perełka wśród kobiet wydaje się myśleć, że zasługuję na przynajmniej cztery orgazmy dziennie.
Przetrwałem w życiu wystarczająco dużo trudnych chwil, by wiedzieć, że mój zapas szczęścia powinien się wyczerpać dawno temu.
Jade jest słodka i dobra, a ja mógłbym przysiąc, że moja własna matka zwykle nie reaguje przychylnie, kiedy mnie widzi.
Gdzie jest, kurwa, haczyk?
– Tak! – krzyczy głośno ledwie sekundy przed tym, zanim sam dochodzę, jęcząc tak głośno, że chyba każdy w centrum handlowym może nas usłyszeć.
Opada na moją pierś, próbując uspokoić oddech.
– Te wyprawy po lunch nie będą już takie zabawne, kiedy tata się dowie.
– Kiedy się dowie, nie będzie żadnych wypadów po lunch – odpowiadam.
– Pewnie masz rację. – Podnosi się, a jej twarz pojawia się teraz w moim polu widzenia. Unoszę dłoń, żeby odgarnąć z czoła dziewczyny kosmyki grzywki. Wysuwa dolną wargę i dmucha, próbując przywrócić włosy na miejsce, czym mnie rozśmiesza.
Kiedy przyłapuje mnie na tym, że przyglądam jej się zbyt długo, marszczy brwi.
– O co chodzi? – pyta.
– O nic – zapewniam i pochylam się, żeby pocałować ją w usta.
Pewnie mógłbym powiedzieć Jade, że jest dla mnie zbyt dobra. Zbyt słodka. Zbyt bystra. Zbyt idealna.
Ale nie robię tego, ponieważ się boję, że jeśli to powiem, to ją stracę.
Była tylko jedna osoba, która w pełni rozumiała, czego potrzebowałem. Jedna osoba, przy której czułem, że mogę się poprawić. Jedna osoba, która sprawiała, że czułem się wystarczająco dobry.
Ale to wszystko było tylko fantazją, która zrodziła się w mojej głowie. Fantazją, która się skończyła.
Jade schodzi z moich kolan, po czym wyciera się chusteczkami, które trzymam w schowku na rękawiczki dokładnie na takie okazje. Potem się ubiera, a ja już drugi raz dzisiaj upycham kutasa w spodniach.
– Nasze dzisiejsze wyjście do kina jest aktualne? – pyta.
Odwracam się do niej i nagle przypominam sobie, że miałem kupić dla nas bilety na seans o siódmej.
– Tak, jeśli nadal chcesz iść. Dasz radę się wyrwać?
– Powiem mu, że wychodzę z przyjaciółmi.
– Idealnie. – Pochylam się i przyciskam usta do jej ust. Kiedy odwzajemnia mój uśmiech, patrzę na nią uważnie, próbując zrozumieć, dlaczego taka kobieta wydaje się aż tak mnie lubić. Jakby odpowiedź pozostała ukryta w jej minie. Ale niczego nie widzę. Tylko uśmiech i przepełnione niewinnością oczy.
– Lepiej już jedźmy, bo zacznie coś podejrzewać – stwierdza.
– Oczywiście. – Z tymi słowami uruchamiam samochód, po czym wyjeżdżam z parkingu, kierując się do restauracji z sushi.
Eden
– Spójrz na ten pieprzony bałagan! – krzyczy, a kropelki jego śliny lądują na mojej twarzy. – Posprzątaj ten burdel!
Mocno zaciskam zęby. Chciałabym powiedzieć, że jedyny bałagan, który tu widzę, to ten zrobiony przez niego. Na podłodze walają się puste puszki po piwie. Na stole zostawił brudny talerz, bo oczekuje, że wszystko będę robić za niego.
Ale jeśli zacznę się z nim kłócić, konflikt tylko eskaluje, a on zrobi się brutalny.
Zamykam więc buzię i maszeruję do kuchni. Wrzucając do zlewu talerz, który zabrałam po drodze, zaciskam powieki i myślę o tysiącu dolarów, który zachomikowałam na dnie mojej szuflady z bielizną. Kiedy uzbieram dwa tysiące, będę mogła uciec. Z dala od tego domu. Z dala od niego.
Kiedyś myślałam, że z czasem sytuacja się poprawi. Skoro kochał mnie w przeszłości, mógł mnie pokochać ponownie.
Kiedyś był miły, ale teraz, za każdym razem, gdy w naszym życiu coś pójdzie nie tak, jestem jedynie kozłem ofiarnym. A złe dni przeważają nad dobrymi w takim stopniu, że nie pamiętam już, kiedy ostatnio poczułam ciepło jego uśmiechu.
Odpychając od siebie te myśli, przekręcam kurek i zaczynam myć brudny talerz w zlewie.
Niespodziewanie czuję mocne uderzenie jego dłoni, którą trafia mnie z boku głowy. Potem brutalnie chwyta za moje włosy i szarpnięciem powala na podłogę. Wyrywa mi się głośny okrzyk.
– Pracowałem przez cały dzień, żeby wrócić do domu, w którym panuje bałagan, a teraz jeszcze będziesz trzaskać talerzami i prowokować kłótnię? – wrzeszczy. – Jesteś taką niewdzięczną suką!
Zwijam się w kulkę na kuchennej podłodze i płacząc w brudne linoleum, wsłuchuję się w odgłos jego wściekłych, oddalających się kroków. Nagle dociera do mnie, że to, co robię, nie ma już żadnego znaczenia.
Nie ma już dobrych dni i być może nigdy nie nadejdą.
– Obudź się, mamo – szepcze mi do ucha Jack. Czuję, jak wchodzi do łóżka. Wsuwa się pod kołdrę i wykorzystuje moją rękę jako poduszkę. Okryte piżamą drobne ciałko jest takie ciepłe, kiedy otaczam je ramieniem i przytulam, wdychając znajomy zapach.
Promienie słońca przenikają przez szczeliny pomiędzy zasłonami i ścianami, więc sięgam po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Dziewiąta piętnaście.
Słyszę odgłosy kreskówki, lecącej w telewizorze zawieszonym na ścianie mojej sypialni nad komodą. Jack ogląda, jak animowany Spider-Man zawisa pomiędzy budynkami, a ja powoli się budzę.
– Mamo, wiesz, jaki dziś dzień? – szepcze.
– Sobota – odpowiadam, udając, że nadal śpię.
– Mamooo – jęczy. Jego małe paluszki próbują otworzyć moje oczy, więc ze śmiechem szybko przyciskam jego ręce do boków. – Są moje urodziny! – wykrzykuje.
Otwieram szeroko oczy i spoglądam na niego z teatralnym zaskoczeniem.
– Twoje urodziny?
– Tak – odpowiada podekscytowany.
Ostentacyjnie wzruszam ramionami.
– Cóż… Skoro masz już siedem lat, możesz sam sobie przygotować śniadanie.
Chichocze.
– Nie. Nie mogę.
– Oczywiście, że możesz. A skoro już się za to bierzesz, ja również poproszę o omlet. I kilka pankejków.
Znów słyszę jego śmiech, gdy ciągnie moją rękę, żeby mnie podnieść, ale ja tylko się uśmiecham i udaję, że śpię.
Nagle otwieram oczy i przyszpilam go do łóżka, a potem pochylam się nad nim, zasypuję go pocałunkami i łaskoczę, aż wije się ze śmiechu, próbując uciec z moich rąk.
Nawet kiedy wyskakuje z łóżka i pędzi do kuchni, podążam za nim, choć nieco mniej energicznie. Rzuca się na kanapę, a ja zmierzam wolno w kierunku ekspresu. Gdy kawa się parzy, obserwuję, jak Jack robi coś na tablecie, i na moją twarz wypływa uśmiech. W końcu – nieuchronnie – robię to, co ostatnio zdarza mi się bardzo często. Wyobrażam sobie, że ktoś jeszcze stoi w tej kuchni razem ze mną. Albo siedzi na kanapie obok Jacka.
Wyobrażam sobie jego długie brązowe włosy, kiedy budzi się potargany w sobotni ranek i popija ze mną kawę, podczas gdy Jack cicho bawi się obok. Wizja Claya obecnego w moim codziennym życiu działa mi na nerwy. Jakim cudem pozwoliłam, żeby w tak krótkim czasie tak mnie zaintrygował? Jak to możliwe, że po tylu klientach ten jeden do mnie dotarł?
Jestem w pełni zadowolona z mojego życia. Jack nie potrzebuje ojca ani rodziny. My jesteśmy rodziną, a ja ani razu nie czułam się z tego powodu źle czy niewłaściwie. I na pewno, kurwa, nie będę się tak czuła teraz.
Nie potrzebuję partnera, w moim życiu nie ma dla niego miejsca. Sama utrzymuję Jacka. Jestem w stanie poradzić sobie samodzielnie.
Ale potem… Potem ta pieprzona wizja Claya stojącego w mojej kuchni i przewracającego pankejki na patelni, podczas gdy ja nalewam kawy, znowu we mnie uderza. Jest tak irytująca, że mam ochotę rzucić kubkiem.
Nieważne, jak kusząca wydaje się ta myśl. Nie warto ryzykować. Nie mam powodu, żeby sądzić, że Clay mógłby kiedykolwiek stanowić zagrożenie dla mnie czy Jacka, ale tak samo myślałam o moim byłym.
A nic nie jest warte narażenia mojego syna na niebezpieczeństwo.
***
Kilka godzin później Jack pędzi na hulajnodze elektrycznej ulicą, przy której mieszkamy, a ja spoglądam z mordem w oczach na Ronana Kade’a, który wpatruje się w mojego syna z dumnym uśmiechem.
– Serio? – pytam, przechylając głowę i piorunując wzrokiem mężczyznę.
– Co? Przecież prosił o hulajnogę! – oponuje.
– I kupiłeś mu elektryczną? On ma siedem lat, Ronanie.
– Ciesz się, że to nie samochód elektryczny – wtrąca się ze śmiechem Daisy, jego znacznie młodsza żona, która kołysze w ramionach małego Juliana.
– Rozjechałabym go nim! – odpowiadam, podchodząc do niej. Przesuwam kciukiem po miękkiej skórze policzka dziecka. Niemal zapomniałam, jakie niemowlęta są słodkie. Mam wrażenie, że w przypadku Jacka ten etap przemknął błyskawicznie. W moim życiu działo się wtedy tak dużo, że niemal nie miałam czasu, żeby zwolnić i się tym nacieszyć.
Ale kiedy patrzę na maleńkie usta Juliana, zaciśnięte na zielonym smoczku, i słyszę ten uroczy odgłos ssania, nagle chciałabym cofnąć czas i doświadczyć tego wszystkiego jeszcze raz z Jackiem.
– Ani mrugniesz, a będzie miał siedem lat – szepczę i pochylam się, żeby pocałować Juliana w czubek głowy.
– Tego się właśnie obawiam – odpowiada, przytulając go mocniej. – Myślałaś o kolejnym dziecku?
Otwieram szeroko oczy i robię krok w tył.
– Dobry Boże! Nie.
– Dlaczego? – pyta.
Słodka, niewinna, mała Daisy. No, może nie aż tak niewinna…
– Mam trzydzieści pięć lat – odpowiadam, jakby samo to wystarczyło.
– I co z tego? Ronan ma pięćdziesiąt siedem – oponuje.
– Tak, ale on nie nosił dziecka w brzuchu ani go nie urodził. Poza tym ciąża naprawdę kłóciłaby się z moim klubowym wizerunkiem.
Śmiejemy się wszyscy troje, a Jack zawraca na końcu ulicy. Każda szczelina w chodniku i każda nierówność na drodze sprawiają, że się spinam, mimo że ma kask i ochraniacze na kolana. Ciągle wyobrażam sobie najgorsze. Ale on naprawdę ma do tego dryg – jedzie zygzakiem, a nawet zeskakuje z krawężnika.
Zegarek wibruje mi na nadgarstku. Zerkam w dół i widzę przypomnienie, które ustawiłam.
– Hej, Jack! Musimy się zaraz zbierać, jeśli chcemy zdążyć do kina.
Hulajnoga zatrzymuje się z piskiem i chłopiec spogląda na mnie z zaciekawieniem malującym się na piegowatej twarzy.
– Na jaki film?
– Nic wielkiego. Druga część Galaktycznych Wojowników. Chyba chciałeś to obejrzeć, prawda?
Jego twarz rozpromienia się z zaskoczenia.
– Naprawdę? Mówiłaś, że nie mogę go obejrzeć, bo jest od trzynastego roku życia.
Wzruszam ramionami, z trudem powstrzymując uśmiech.
– Masz już siedem lat. To praktycznie jak trzynaście.
Zeskakuje z hulajnogi i porzuciwszy ją, pośpiesznie zdejmuje kask i pędzi w moją stronę, żeby mocno objąć mnie w talii.
– Dziękuję, mamo!
– Nie ma za co, kolego – odpowiadam, mierzwiąc jego brązowe loki. – A teraz podnieś hulajnogę i podziękuj Ronanowi i Daisy.
Posłusznie odprowadza pojazd do garażu, po drodze rzuca pośpiesznie „dziękuję”. Ronan śmieje się do siebie, kiedy Jack wpada do domu. Jestem niemal pewna, że poszedł się przebrać w swoją koszulkę z Galaktycznymi Wojownikami.
– Wygląda na to, że jest zadowolony z urodzin – mówi Ronan. Znów rzuca mi ten swój dumny uśmiech, a ja muszę odwrócić wzrok, zanim za bardzo się wzruszę. Wiem, o czym myśli. Pokonaliśmy długą drogę. Czy raczej ja pokonałam długą drogę od przerażonej ciężarnej kobiety bez grosza przy duszy do tego, co teraz. Jack jest szczęśliwy i bezpieczny, a to oznacza, że radzę sobie z tym, czego najbardziej się obawiałam.
– Dziękuję wam obojgu za przyjście. I za prezenty. To dla nas wiele znaczy.
Nie potrafię spojrzeć Ronanowi w oczy, ale on i tak mocno mnie obejmuje. Potem znów całuję Juliana w główkę, wdychając słodki zapach noworodka, ściskam Daisy na pożegnanie i patrzę, jak wsiadają do samochodu Ronana.
Jack podskakuje z ekscytacji przez całą drogę do kina. Kiedy tam docieramy, jego oczy rozświetlają się na widok sali z automatami do gry, która z jednej strony przylega do lobby.
– Mamo, proszę… – błaga, uwiesiwszy mi się na ramieniu. Normalnie bym odmówiła i kazała poczekać, aż film się skończy, ale są jego urodziny, a on wydaje się taki szczęśliwy.
Wyławiam więc z torebki kilka dolarów i wkładam je w jego niecierpliwe dłonie. Zanim pozwolę mu odejść, biorę go za ręce i patrzę na niego poważnie. Odwzajemnia spojrzenie, choć nadal niemal podskakuje w miejscu.
– Zostań w zasięgu mojego wzroku. Nie rozmawiaj z obcymi. Masz pięć minut.
– Dzięki, mamo! – Z tymi słowami pędzi w kierunku jasnych świateł i hałaśliwych dźwięków automatów. Stojąc w kolejce do kinowego baru, niespokojnie obserwuję, jak wkłada żeton do jednego z urządzeń i sięga po zabawkowy karabin, który jest niemal większy od niego. Podekscytowany uśmiech nie opuszcza twarzy chłopca.
Kiedy gra się kończy, sięga po kolejny żeton i zajmuje miejsce w innym automacie. Teraz już go nie widzę, ale nie odrywam wzroku od urządzenia, by mieć pewność, że nikt do niego nie dołącza.
– Poproszę następną osobę – słyszę nagle. Odwracam się i widzę, że chodzi o mnie. Szybko zamawiam duży popcorn i napój, co kilka sekund zerkając na automat, na którym gra Jack.
Dużo z nim rozmawiałam o bezpiecznym zachowaniu w miejscach publicznych. Wie, że ma nie rozmawiać z nieznajomymi ani nigdzie nie iść z kimś, kogo nie zna. Jednak nadal nie potrafię się rozluźnić w takich sytuacjach, nawet jeśli wiem, że jest bezpieczny. Nienawidzę ciągle dręczącej mnie myśli, że ktoś mógłby go zabrać albo skrzywdzić.
To niemożliwe, żeby jego biologiczny ojciec wrócił do naszego życia – dzięki Bogu! – ale ta obawa nadal we mnie żyje, nawet jeśli nie ma racjonalnego uzasadnienia.
Kasjer nieśpiesznie przygotowuje moje zamówienie, a ja z każdą sekundą robię się coraz bardziej nerwowa. Kiedy mnie podlicza, niemal wciskam mu kartę kredytową.
Zerkam w kierunku automatów. Nadal nie widzę Jacka i zaczynam popadać w paranoję.
Kiedy kasjer oddaje mi kartę, wsuwam ją z powrotem do tylnej kieszeni, zabieram popcorn i napój, po czym pędzę w kierunku salonu gier. Z każdym krokiem czuję coraz większe przerażenie. Oddycham z ulgą, kiedy z niedalekiej odległości dobiega mnie śmiech syna.
– Wygrywam! – wykrzykuje podekscytowany.
– Chyba śnisz! – odpowiada męski głos. Podchodzę do automatu. Najpierw zauważam siedzącego na fotelu Jacka. Małe dłonie zaciska na zabawkowej kierownicy. Potem pochylam się i odkrywam, że nie jest sam. Obok niego siedzi jakiś mężczyzna, ale nie widzę jego twarzy, bo przeszkadza mi zasłonka.
– Cześć, mamo! – woła Jack, kiedy dostrzega mnie obok siebie. – Dasz mi jeszcze jednego dolara?
– Ja stawiam – odpowiada mężczyzna. Kiedy się nachyla, żeby wrzucić żeton do urządzenia, rozpoznaję go i niemal upuszczam popcorn. Krew odpływa mi z twarzy. Gwałtownie się podrywam, w myślach mamrocząc modlitwę, żeby mnie nie zauważył.
Dlaczego Clay siedzi w automacie z moim synem?!
To zbieg okoliczności.
Uspokój się, Eden.
To tylko zbieg okoliczności.
Ale i tak… Zderzenie dwóch światów sprawia, że mam ochotę uciekać. To mój klient, a jest z moim synem. Wiem, że nie powinnam się wstydzić, ale z jakiegoś powodu tak właśnie się czuję.
Za moimi plecami Clay i Jack kontynuują rozgrywkę, ale chociaż przytłacza mnie niepokój, mój syn wygląda na rozbawionego jak nigdy w życiu. Śmieje się głośno, a Clay mu wtóruje, udzielając przy tym wskazówek i dopingując.
Coś w mojej piersi się kruszy, kiedy to słyszę.
– Zająłem drugie miejsce! – wykrzykuje Jack.
– Dobra robota! Mówiłem ci, żebyś wolniej wchodził w te zakręty.
– Dzięki! – odpowiada Jack, a ja znów tężeję ze strachu. Muszę spróbować go stąd zabrać tak, żeby Clay nie zobaczył mojej twarzy.
– Chodźmy, Jack – mówię głosem o oktawę wyższym niż zwykle.
– Na jaki film idziesz? – pyta chłopiec, ignorując moje polecenie.
– Jack! – warczę.
– Na drugą część Galaktycznych Wojowników – odpowiada Clay, a ja się krzywię.
– Ja też!
– W takim razie powinniśmy już pójść. Seans chyba niedługo się zaczyna.
– Chodź już, Jack – pośpieszam go ponownie. Mam zajęte ręce, więc nie mogę sięgnąć do środka i wyciągnąć syna. W przeciwnym razie bym to zrobiła.
Kiedy Jack wyskakuje z automatu, zaczynam iść z nadzieją, że ruszy za mną.
– Mamo, poczekaj! – woła, ale ja pozostaję odwrócona tyłem. Czuję, że za mną pędzi. – On też idzie na ten film! Może usiąść z nami?
– Miejsca są numerowane – odpowiadam.
Clay śmieje się za moimi plecami.
– Do zobaczenia w sali, Jack. I tak muszę poczekać na moją dziewczynę.
Natychmiast przystaję. Spoglądam w jego stronę. To kompletnie odruchowe, jakby ciało zareagowało, zanim mózg zdążył przetworzyć informację. Nie mogę się powstrzymać – odwracam głowę i patrzę w kierunku Claya.
Myślę, że jakaś część mnie pragnie, żeby to była pomyłka i tylko mi się wydawało, że widziałam go na miejscu drugiego kierowcy. Bo Clay nie ma dziewczyny. Nie może jej mieć. Przecież ledwie sześć miesięcy temu był mój.
Ale wtedy podnoszę wzrok i nasze oczy się spotykają. Wszystko dzieje się jednocześnie.
Z rozczarowaniem uświadamiam sobie, że to rzeczywiście on, z tymi jego zaczesanymi do tyłu brązowymi włosami i wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Rozpoznałabym tę twarz wszędzie.
Czuję ból płynący z tego, że on naprawdę zostawił nas za sobą i żyje dalej.
A potem on dostrzega mnie.
Upływa więcej niż ułamek sekundy, zanim rozpoznaje, kim jestem, czemu wcale się nie dziwię. Zamiast skóry i bielizny, w których zwykle mnie widywał, mam na sobie postrzępione dżinsy, ciężkie czarne buty i znoszoną koszulkę.
Kiedy dociera do niego, kogo ma przed sobą, jego twarz tężeje. Potem jego spojrzenie na chwilę przeskakuje na Jacka, żeby znów wrócić do mojej twarzy.
Wpatruję się w jego usta, które wypowiadają imię:
– Eden?
– Znasz moją mamę? – pyta Jack, obejmując mnie za nogę.
– Eee… – wyduszamy jednocześnie ja i Clay.
Do jego boku podchodzi piękna młoda brunetka.
– Gotowy? – pyta, a potem podąża za jego spojrzeniem i dostrzega mnie oraz Jacka.
Jestem zbyt zajęta wpatrywaniem się w nią, żeby zareagować. To jego dziewczyna. Dziewczyna, z którą teraz jest.
Włosy, ścięte na krótkiego boba, kończą się nieco ponad jej podbródkiem, a odważna prosta grzywka wieńczy twarz w kształcie serca z wielkimi niebieskimi oczami i pełnymi różowymi wargami.
Spoglądam w dół, na Jacka, i przełykam dławiące mnie rozczarowanie i zazdrość.
– Spóźnimy się.
– Gdzie siedzicie? – pyta Jack, którego uwaga nadal jest skupiona na parze.
Clay zerka na telefon.
– Rząd Q. Miejsca dziewiąte i dziesiąte – odpowiada. Wydaje się zdenerwowany i lekko nieswój.
– A my, w którym rzędzie siedzimy, mamo? – pyta Jack.
Chciałabym go stąd zabrać. Pójść na inny film w innym kinie. Szczerze mówiąc, w tej chwili rozważam nawet inne miasto w innym stanie.
Ale nie mogę go po prostu odciągnąć. Nie mogę go zignorować ani udawać, że nie słyszę jego pytań. To nie jego wina, że nie wie, kim są ci ludzie ani jak bardzo boli mnie ich widok.
Spoglądam na mojego syna.
– Rząd P. Miejsca piąte i szóste.
– Ojej… – jęczy Jack. Uśmiecham się do niego. Zawsze rozczulało mnie to, jak moja mała dusza towarzystwa potrafi w pięć minut zaprzyjaźnić się z kompletnie obcymi ludźmi. Ale tym razem dziwnie mnie niepokoi fakt, że chłopiec tak szybko przylgnął do mężczyzny, który okazał mu trochę zainteresowania.
– Cóż, w takim razie do zobaczenia w sali – mamroczę, unikając kontaktu wzrokowego z Clayem i jego towarzyszką.
Przyciskając popcorn do boku jedną ręką, drugą ujmuję dłoń Jacka i ciągnę go w kierunku wejścia na salę.
Przez cały czas w mojej głowie szaleje tornado myśli. Kiedy zajmujemy nasze miejsca w rzędzie P, podnoszę wzrok i widzę wchodzącego Claya. Nasze oczy spotykają się na ułamek sekundy.
Dlaczego właśnie on? Ani razu nie wpadłam w miejscu publicznym na kogoś, kogo znam z klubu. Ze wszystkich jego bywalców to musiał być oczywiście on.
Jade
Nie jestem idiotką. Z odległości mili potrafię wyczuć niezręczne spotkanie z byłą dziewczyną.
Jak oni na siebie zerkali, gdy leciał film… Przecież to oczywiste!
Clay jest dziwnie milczący przez całą drogę do swojego apartamentu, więc postanawiam bezpośrednio zmierzyć się z tą krępującą sytuacją.
– Kim była tamta kobieta? – pytam.
– Jaka kobieta? – odpowiada, na co przewracam oczami.
– Ta piękna, z czarnymi włosami i małym synkiem. Ewidentnie było między wami jakieś napięcie. Znałeś jej imię.
Odwraca głowę w moją stronę. Wyraźnie nie spodziewał się, że to słyszałam, ale tak było.
– Spokojnie, skarbie. – Wyciągam rękę nad konsolą, żeby pogładzić go po nodze. – Nie jestem zazdrośnicą. Przyrzekam.
– Więc jakie to ma znaczenie? – pyta, ponownie skupiając się na drodze.
Odchylam się na oparcie fotela i spoglądam przed siebie.
– Widzę, że o niej myślisz. Od kiedy ją zobaczyłeś, dziwnie się zachowujesz. Chyba mam prawo wiedzieć, dlaczego zupełnie obca kobieta rujnuje mi noc z moim chłopakiem.
– A dlaczego od razu rujnuje noc? Nie myślę o niej.
Marszczę brwi.
– Nie musisz przybierać takiego defensywnego tonu. Nienawidzę tego.
Prycha i ponownie spogląda na drogę.
– Czyli co…? Chcesz, żebym ci zdradził wszystkie pikantne szczegóły?
– A są jakieś pikantne szczegóły?
– Podobno nie jesteś zazdrosna – odpowiada, spoglądając na mnie z krzywym uśmiechem.
– Żartujesz sobie? Zazdrosna? – Wybucham śmiechem. – Mogę być raczej podniecona.
Potrząsa głową i śmieje się niezręcznie, gdy wjeżdża na parking pod swoim apartamentowcem. Przestawia auto w tryb parkowania, odwraca się do mnie i przesuwa kciukiem po linii mojej żuchwy.
– Naprawdę chcesz zepsuć tę noc rozmową o mojej eks?
– A więc jednak jest twoją eks! – wykrzykuję. – Wiedziałam.
Odchyla się i przeczesuje włosy dłońmi.
– Z technicznego punktu widzenia… nie.
– Co to miało znaczyć?
Jego głowa odwraca się gwałtownie w moją stronę.
– To skomplikowane.
A potem sięga do klamki i bez słowa otwiera drzwi. Ale nawet kiedy już wychodzi, ja nadal tkwię w bezruchu, niczym w jakimś transie.
– Wysiadaj, skarbie – woła do mnie.
Clay i ja widujemy się od pięciu miesięcy i do tej pory wydawał się absolutnie w porządku. Ale wiem, że jest jakaś tajemnica, którą przede mną ukrywa. Nie żebym uważała, że człowiek powinien się całkowicie odsłonić przed kimś, z kim spotyka się od zaledwie pięciu miesięcy, ale nie proszę tu przecież o wyjawienie jakiś mrocznych, głęboko ukrytych sekretów.
Po prostu chcę jego, prawdziwego.
Nie tę fałszywą wersję, którą pokazuje wszystkim wokół. Nie tę czarującą, bystrą, pewną siebie fasadową wersję Claya, którego maskę wkłada, podczas gdy ten prawdziwy chce się ukryć. Znam tego gościa wystarczająco długo, żeby potrafić dostrzec różnicę.
Mój tata mawia, że mam miękkie serce. Jego zdaniem to ujmujące, ale ja w pewnym sensie nienawidzę tej cechy. Bo mnie naprawdę zależy na innych. A w tej chwili zależy mi na Clayu.
I nie przestanie mi na nim zależeć tak długo, jak tylko mi na to pozwoli.
Z ociąganiem wysiadam z samochodu i staję z mężczyzną twarzą w twarz. Za każdym razem, kiedy na niego patrzę, mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Z tymi swoimi włosami w kolorze ciepłego brązu i oszałamiająco zielonymi oczami jest najprzystojniejszym facetem, jakiego w życiu spotkałam, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Gdy mój wzrok przenika jego maskę, zauważam coś, czego nikt inny nie widzi: smutek kryjący się w jego oczach oraz to, jak desperacko pragnie mojego dotyku. Myślę, że musiał być pozbawiony prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem.
Kiedy widzi moją smutną minę, jego ramiona opadają. Przypiera mnie do samochodu, przesuwa dłońmi po moich ramionach i całuje mnie w czoło.
– Chcesz wejść na górę? – pyta cicho.
Chcę. Zawsze chcę wejść na górę.
Ale kiedy widzę, że osoba, dla której otworzyłam całe swoje serce, nie otwiera własnego serca dla mnie… czuję się bezbronna. A także trochę naiwna.
Wsuwa palce pod mój podbródek, żeby unieść twarz na wysokość swojej. Wpatruję się w szmaragdowozielone oczy, pragnąc jedynie, żeby niczego przy mnie nie udawał.
– Jesteś zła, bo nie chcę ci powiedzieć o jakiejś kobiecie spotkanej w kinie? – próbuje obrócić to w żart, jakbym to ja zachowywała się głupio, czym mnie wkurza. Zaciskam zęby i próbuję się wymknąć z jego ramion.
– Nic nie rozumiesz – mamroczę.
– Masz rację, Jade. Nie rozumiem. Dlaczego tak ci zależy, żeby się dowiedzieć, kim ona jest?
Odwracam się i spoglądam na niego z niedowierzaniem.
– Bo mi na tobie zależy, Clay. I nie chodzi o tę kobietę. Chodzi o to, że coś cię dręczy od chwili, kiedy ją zobaczyłeś, ale zamiast się przede mną otworzyć, posyłasz mi fałszywe uśmiechy i mówisz, że „to skomplikowane”.
Sfrustrowany odwraca się do mnie plecami i przeczesuje włosy palcami. Widząc, jak z trudem szuka właściwych słów, otaczam go ramionami.
Bycie w związku jest trudne. Kiedy to wszystko się zaczęło, myślałam, że mogę go po prostu kochać i tyle wystarczy, ale tak nie jest. Jest między nami tak wiele niepokoju, frustracji i emocji, które giną gdzieś między słowami. Ale przede wszystkim mam w sobie dokuczliwy strach, że daję zbyt wiele albo niewystarczająco dużo.
Czy kochanie drugiego człowieka naprawdę wystarczy, jeśli bycie razem wymaga o wiele więcej?
Nadal stoi do mnie plecami. Zaplótłszy palce na karku, spogląda na samochody mijające nas zatłoczoną ulicą.
– Zapomnij o tym – mamroczę i ruszam w kierunku mojego jeepa, który stoi kilka miejsc parkingowych dalej.
Wydaje z siebie sfrustrowany, zduszony odgłos. Wygląda, jakby rwał sobie włosy z głowy.
– Pieprzyć to! – rzuca, a potem kapituluje i mamrocze: – Była moją dominą.
Jego głos jest cichy, ale niespokojny. Widzę wyraźnie, że nie czuje się komfortowo, mówiąc to. Cokolwiek powiedział.
Zatrzymuję się i spoglądam na niego, marszcząc brwi z dezorientacji.
– Co?
Kiedy się do mnie odwraca, z jego ust wyrywa się głośne, ciężkie, pełne irytacji westchnienie. Nasze oczy się spotykają, a do mnie natychmiast dociera, że tym razem nie sprzedaje mi fałszywej wersji Claya. Jest prawdziwy.
Robię krok w jego stronę.
Pięści ma zaciśnięte, na jego twarzy maluje się ból.
– Nie mogę uwierzyć, że ci o tym mówię. Ale nie chcę mieć przed tobą sekretów.
Zaskoczona rozchylam usta.
– Okej – szepczę.
Rozluźnia dłonie i się odsuwa. Jesteśmy sami na ciemnym parkingu, jednak ulicą przed nami przejeżdża mnóstwo samochodów. Powodowany przez nie hałas stanowi pokrzepiający szum, o wiele lepszy od ciszy. Dzięki niemu czujemy się mniej sami.
– Jest dominą. Płaciłem jej, żeby była moją panią – wyjaśnia, wbijając spojrzenie w ziemię.
– Co to znaczy?
W końcu podnosi wzrok i odpowiada:
– To znaczy… że idziemy do pokoju, a ja robię wszystko, co mi, kurwa, każe.
– Masz na myśli seks?
– Nie – odpowiada natychmiast, idąc w jedną stronę, po czym odwraca się i rusza w przeciwną. – Tak. Coś w tym stylu.
– Jak to „coś w tym stylu”? – dopytuję.
Śmieje się pod nosem.
– Uprawialiśmy seks, ale nie za to jej płaciłem.
Jeszcze mocniej ściągam brwi.
– Pogubiłam się.
– Tak. Cóż… Ja też tak się czułem. – Śmieje się do siebie. Mam wrażenie, że zawsze maskuje niepewność humorem, ale ja nie podzielam jego emocji.
– Dlaczego? – pytam, potrząsając głową. – Dlaczego miałbyś jej za to płacić?
Wyglądając na doszczętnie pokonanego, opuszcza ręce wzdłuż boków i wzrusza ramionami.
– Nie mam, kurwa, pojęcia.
– Gdzie ją poznałeś?
Krzywi się i drapie po karku.
– W seksklubie.
Otwieram szeroko oczy i spoglądam na niego zaskoczona.
– W seksklubie? A co to takiego?
– Eee… To takie miejsce, gdzie ludzie chodzą, żeby uprawiać seks.
– Oczywiście. – Przewracam oczami, ale potem mój wzrok zatrzymuje się na nim. Wygląda na strapionego i wzburzonego tym, że musi mi się do tego wszystkiego przyznać. – Jestem po prostu w szoku, że byłeś w seksklubie.
Tym się tak zamartwiał? Że nie zrozumiem jego kinkowej przeszłości?
A może to jego teraźniejszość?
Ponownie odtwarzam w głowie naszą rozmowę i nagle coś do mnie dociera.
– Była? – pytam. – Była twoją dominą? Ale już nie jest? Czy to przeze mnie?