Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lata ciszy to kameralna opowieść o przewrotności losu i skrzętnie skrywanych rodzinnych sekretach. O hipokryzji, niedomkniętych ranach, potrzebie bliskości i czułości, o tym jak mocno potrafią zranić najbliższe osoby. Tytułowa cisza to zamknięty na głucho fortepian, uporczywe milczenie, podpisana inicjałem pocztówka…
Skryta Bohdana mieszka z apodyktycznym, oschłym ojcem i życzliwą, ale dziwnie uległą mężowi Bělą. Gdy atmosfera w domu staje się nie do zniesienia, dorastająca Bohdana zaczyna zadawać sobie coraz więcej pytań. Gdzie są wszystkie rodzinne zdjęcia? I dlaczego ciężko chora babcia tuż przed śmiercią nazwała ją „Blanką”?
Svatopluk Žák to kochający mąż i ojciec, a także ideowy komunista, który całe życie poświęcił budowie socjalizmu. Przyszłość Žáków miała być jasna jak gwiazda na czerwonym sztandarze, a linia partii ważniejsza od przyjaźni i ludzkiego życia. Jednak pewnej sobotniej nocy świat Svatopluka zatrzęsie się w posadach, a on sam straci wszystko, co kocha.
Ostatecznie historie Bohdany i Svatopluka zlewają się w jedną i okazuje się, że nic nie jest już takie, jak się do tej pory wydawało.
Czwarta powieść Aleny Mornštajnovej wyraźnie różni się od poprzednich – jest to intymny dramat rodzinny, w którym główną rolę gra nie wielka historia, ale zbiegi okoliczności i ludzkie charaktery. Podobnie jak powieść Hana, jest to jednak wielowątkowa, wciągająca historia, która urzeka czytelników od pierwszej do ostatniej strony.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przekłady z literatury czeskiej w Wydawnictwie Amaltea:
Ivan Binar: Siedem rozdziałów z życia Václava Netušila albo Rowerem dookoła świata, przekład Dorota Dobrew, 2016
Radka Denemarková: Przyczynek do historii radości, przekład Olga Czernikow, 2017
Vladimír Macura: Guwernantka, przekład Olga Czernikow, Michał Kunik, 2018
Alena Mornštajnová: Hana, przekład Tomasz Grabiński, 2019
Petr Rákos: Corvina, czyli książka o krukach, przekład Olga Czernikow, 2019
Alena Mornštajnová: Pusta mapa, przekład Agata Wróbel, 2020
Anna Zonová: Kara i nagroda, przekład Anna Maślanka, 2021
Sylva Fischerová: Europa jest jak krzesło Thoneta, Ameryka to kąt prosty, przekład Olga Czernikow, 2021
Alena Mornštajnová: Lata ciszy, przekład Anna Radwan-Żbikowska, Tomasz Grabiński, 2022
W przygotowaniu:
Radka Denemarková: Godziny z ołowiu, przekład Olga Czernikow
Alena Mornštajnová: Listopad, przekład Anna Radwan-Żbikowska, 2023
Przekłady z literatury rumuńskiej w Wydawnictwie Amaltea:
Lucian Dan Teodorovici: Matei Brunul, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2014
Cristian Teodorescu: Medgidia, miasto u kresu, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2015
Filip Florian: Dni króla, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2016
Dan Lungu: O dziewczynce, która bawiła się w Boga, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2016
Lucian Dan Teodorovici: Inne historie miłosne, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2018
Adrian Cioroianu: Piękna opowieść o historii Rumunów, przekład Bogumił Luft, 2018
Filip Florian: Wszystkie sowy, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2018
Adrian Cioroianu: Nie możemy uciec przed naszą historią, przekład Bogumił Luft, 2019
Cristian Teodorescu: Kocie opowieści, przekład Radosława Janowska-Lascar, 2019
W przygotowaniu:
Oleg Serebrian: Pod prąd, przekład Radosława Janowska-Lascar,
Alena Mornštajnová
Czeska prozaiczka i tłumaczka literatury angielskiej, jedna z najgłośniejszych postaci literatury czeskiej ostatnich lat. Debiutowała w 2013 roku powieścią Slepá mapa (wyd. pol. Pusta mapa, 2020), po której ukazały się także: Hotýlek (2015), Hana (2017; pol. Hana, 2019), Tiché roky (2019; pol. Lata ciszy, 2022) oraz Listopád (2021, polska premiera: maj 2023). Jej twórczość zyskała ogromną popularność w Czechach i za granicą, przetłumaczono ją na trzydzieści języków. Książki Aleny Mornštajnovej były wielokrotnie nagradzane. Największym uznaniem cieszyła się powieść Hana (m.in. tytuł Czeskiej Książki Roku 2018), przetłumaczona na 25 języków. W Czechach wszystkie tytuły autorki sprzedano w łącznym nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy.
Tytuł oryginału: Tiché roky
Książka ukazała się dzięki dofinansowaniu przez Ministerstwo Kultury Republiki Czeskiej
Projekt okładki
Paulina Zielona
Redakcja
Elżbieta Żukowska
Korekta
Urszula Włodarska
© Alena Mornštajnová, 2019
© Host vydavatelství, s.r.o., 2019
© for the Polish translation by Anna Radwan-Żbikowska (chapters 10–20) and Tomasz Grabiński (chapters 1–9), 2022
© for the Polish edition by Wydawnictwo Amaltea, 2022
ISBN 978-83-65989-25-3
Wydawnictwo Amaltea
51-180 Wrocław, ul. Zabłocie 7a, tel. +48 728 896 998
e-mail: [email protected], www.amaltea.az.pl
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Mam dwa wspomnienia związane z babcią. Pierwsze jest rozmazane i niejasne. Jestem jeszcze mała. Stoję w naszym domu, pod schodami, moje bose nogi marzną na posadzce, a z góry lecą na mnie kolorowe ubrania. Fruwają w powietrzu, zatrzymują się na poręczy i spadają u moich stóp. Babcia biega dookoła, zbiera swetry, pończochy, spódnice, halki i olbrzymie reformy, po czym wrzuca je bez ładu i składu do torby. Ruszam się, by pomóc, i też zaczynam zbierać. Gdy podaję babci białą halkę, widzę, że po jej policzkach płyną łzy.
Od tej pory wiem, że dorośli też płaczą.
Drugie wspomnienie jest całkiem wyraźne i poprzedziło jedną z najważniejszych decyzji, jakie podjęłam w życiu.
Na szpitalnym łóżku leży kobieta. O tym, że to babcia, wiem tylko dlatego, że tak powiedział mi ojciec. Oczy ma przymknięte, ale nie śpi. Chrapliwy oddech unosi jej klatkę piersiową, a papierowa skóra na rękach ma czerwono-fioletowe zabarwienia. Oddycham płytko, bo powietrze w pokoju przesiąknięte jest wonią moczu, potu i dezynfekcji. Przyglądam się pobladłej twarzy, próbując rozpoznać kobietę ze swego dziecięcego wspomnienia. Babcia otwiera oczy i patrzy na mnie.
– Blanko, Blaničko. – Uśmiecha się.
Mam na imię Bohdana. Zmieszana odwracam się w stronę ojca.
– Blaničko – powtarza babcia, ale gdy kręcę głową, ojciec ściska mnie za rękę.
Patrzę na niego.
Odwraca wzrok.
– Blanka to była jej siostra – mówi niecierpliwie. – Już nie żyje.
Wiem, że kłamie. Zdradziło go wymijające spojrzenie i przebłysk wcześniejszego wspomnienia.
Wtedy, pod schodami, gdy babcia zebrała ostatnią sztukę ubrania, wyprostowała się, otarła łzy i krzyknęła w górę:
– Wypędzasz mnie. Wszystkich od siebie odpędzasz! Blanki też tutaj nie ma przez ciebie. W końcu zostaniesz sam.
Babcia żyła jeszcze dwa miesiące, ale ojciec już nigdy nie zabrał mnie do szpitala.
Miałam trzynaście lat, gdy w śmierdzącym pokoju z czterema łóżkami, na których w zakładzie dla przewlekle chorych drzemali omamieni lekami pacjenci, ujrzałam także swój koniec. Zrozumiałam, że przeszłość tych ludzi wywarła ogromny wpływ na to, jak żyją i jacy są dzisiaj. Że moja rodzina też ma swoją historię. I że ja nic o niej nie wiem.
Wówczas spojrzałam w przeszłość i postanowiłam zapamiętać teraźniejszość. Zostałam zbieraczką wspomnień. W dużym czerwonym zeszycie w niebieskie linie zaczęłam zapisywać swoje myśli i wydarzenia, nawet gdy w danej chwili wydawały się bez znaczenia. Dopiero w trakcie mijających lat okazywało się, że wszystko, cokolwiek się wydarzyło, było istotne, bo tak jak ruch skrzydeł motyla może spowodować tajfun na drugim końcu świata, tak też jedno słowo może zranić i naznaczyć relacje dwojga ludzi na wieki. Czasem zapisywałam całe strony dziennie, kiedy indziej po dłuższej przerwie nakreśliłam zaledwie parę linijek, ale za każdym razem widziałam przed sobą tego, dla kogo przeznaczyłam moje zapiski. Człowieka, który zagubił się w przeszłości, o której nic nie wiedziałam, a którego bardzo, bardzo potrzebowałam.
Nasz dom stoi na skraju miasta, na końcu ślepej ulicy. Za ogrodem pełnym starych drzew, nieprzycinanych krzewów i z rzadka koszonej trawy znajdują się już tylko pylista polna droga, łąka i niekończący się las. Płot i ściany domu są porośnięte bluszczem, zatem gdy spogląda się z przeciwnego końca ulicy, dom zlewa się z otoczeniem i trudno go dostrzec. Gdy jednak podejdziecie bliżej, to go zobaczycie.
Jest duży i mocny, a ciemne okna patrzą zza zielonych liści na przybyszów, jak gdyby ich obserwowały i badały, czy są godni tego, by przejść przez żelazną furtkę, wejść do ogrodu i po wybrukowanym chodniku, przez którego szpary wyrastają mech i trawa, dojść do trzech kamiennych schodów prowadzących do drzwi wejściowych.
Od zewnątrz dom przypomina mojego ojca. On też na pozór zlewa się z otoczeniem, ale gdy się zbliżycie, dostrzeżecie jego wielkość, odczujecie jego siłę i przenikliwe spojrzenie.
Pod jednym względem ojciec różni się jednak od naszego domu. Otwarty dom zaskoczy was światłem, szczerością, przytulnością oraz kojącym wrażeniem zacisznego miejsca. Ojciec nigdy nie otwiera swoich drzwi. Nie mam pojęcia, co się za nimi kryje.
Nasz dom jest zaczarowany. Wiem to, ponieważ czternastego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego, gdy się urodziłam, minął dokładnie rok i jeden dzień, od kiedy rodzice się do niego wprowadzili. Ojciec był dobrze po czterdziestce, a mama tylko parę lat młodsza. Urodziłam się po dwudziestu pięciu latach małżeństwa i dorastałam jako jedynaczka. Na odwrocie jednej z moich pierwszych fotografii mama napisała, że jestem cudem i darem niebios.
Dla ojca byłam tylko ciężarem.
Kiedy mieszkała z nami Běla, dom pachniał lawendą, klejem i przypalonym jedzeniem. Te trzy zapachy określały Bělę, podobnie jak oczy koloru świeżo zmielonej kawy czy włosy w odcieniu gorzkiej czekolady, obcięte na boba, w rzeczywistości jednak wyglądała, jakby sama skracała sobie włosy od garnka. Běla uważała tę fryzurę za bardzo francuską. Choć nie umiała słowa po francusku, miała słabość do wszystkiego, co związane z Francją. Stąd zapewne wywodziła się też jej miłość do lawendy.
Fioletowo-niebieskie lawendy kwitły na grządkach wzdłuż chodnika do domu, w donicach przy schodach oraz w skrzynkach na parapetach. Wiara Běli we wszechmocną siłę lawendy była niepodważalna. Twierdziła, że lawenda odgania natrętne owady i chroni odzież przed molami. Szafy na ubrania wykładała woreczkami z suszonymi kwiatami i udawała, że nie słyszy, jak ojciec przeklina, że koszule, swetry i spodnie śmierdzą mu jak jakiejś kobiecie lekkich obyczajów. Olejkiem lawendowym leczyła smutek ojca, swoją bezsenność i moje rozbite kolana. Twierdziła, że lawenda poprawia trawienie i zapobiega wzdęciom. Mieszała ją z dżemem, wkładała do pojemników z cukrem, dodawała do potraw oraz produkowała z niej ocet i lody.
Dom był dla nas za duży. Z niektórych pokoi w ogóle nie korzystaliśmy, tylko czasem wycierałyśmy z Bělą kurze, trzepałyśmy zasłony i odkurzałyśmy dywany, by do niezamieszkanych pomieszczeń nie wprowadziły się pająki i inni nieproszeni goście. Běla wybrała na swoje królestwo kuchnię. Nie dlatego, że lubiła gotować – mimo wszelkich starań oraz wymyślnych dodatków w stylu kuchni francuskiej każde danie Běli smakowało tak samo, czyli spalenizną. Wybrała ją dlatego, że przez szerokie okna docierało do wnętrza najwięcej światła i stał tam największy stół w domu.
Běla potrzebowała dużego stołu. Spędzała przy nim całe godziny na wycinaniu, malowaniu, klejeniu i składaniu. Robiła kolaże w najróżniejszych kolorach i wzorach, z sennymi krajobrazami oraz portretami ludzi, które przy bliższym spojrzeniu rozpraszały się w setki kolorowych obrazków. Wszędzie leżały stosy barwnych papierów i ścinków, wskutek czego musieliśmy jeść w sąsiednim pokoju gościnnym.
Ojciec skarżył się, że w kuchni panuje bałagan i że w efekcie przenoszenia kubków z herbatą oraz talerzy z zupami i sosami cały dom jest zapaćkany, a dywany to jedna wielka plama.
Gdy zrzędzenie ojca przybierało na sile i pojawiały się ostrzejsze słowa, Běla z westchnieniem zbierała papiery, nożyczki i kleje do pudełek i jedliśmy w kuchni, póki wycinki nie przegoniły nas znów do sąsiedniego pokoju.
Zamiłowanie Běli do tworzenia, które tak przeszkadzało ojcu i które ja uwielbiałam, mogłoby niewtajemniczonemu człowiekowi wydawać się dziwne, ale miało swoje uzasadnienie. Běla nie robiła po prostu kolaży, ale jako nauczycielka w przedszkolu doskonaliła elementy swojej pracy, która w jej przypadku, to prawda, poniekąd wymknęła się spod kontroli.
Choć była raczej niespokojna i rozkojarzona, ciągle czegoś szukała i z powodu jednej rzeczy zapominała o drugiej, to w przygotowanie kolaży czy materiałów dla dzieci często angażowała się tak bardzo, że zapominała o właśnie gotowanych ziemniakach lub ryżu, pieczonym kurczaku czy mielonych, albo o tym, że należy pomieszać sos. I z tego zapału wyrywał ją dopiero smród spalenizny. W takich chwilach z rezygnacją odkładała nożyczki, odsuwała krzesło i wzdychając, próbowała naprawić to, co jeszcze się dało, a w duchu przygotowywała się na uszczypliwe uwagi mojego ojca.
Tego popołudnia, gdy wróciliśmy z wizyty u chorej babci, już przed domem czuliśmy przypalone mleko. Pomarszczone czoło ojca zachmurzyło się jeszcze bardziej, a kąciki ust opadły. Zatrzasnął za sobą drzwi głośniej, niż to było konieczne, a ja postanowiłam, że będzie lepiej, gdy przywitam się z Bělą tylko w drzwiach i zamknę w swoim pokoju. Miałam głowę pełną myśli i wątpliwości wywołanych przez słowa babci i nie chciałam słuchać uszczypliwości ojca oraz patrzeć, jak Běla z pokorą znosi poniżanie.
Běla siedziała przy kuchennym stole i rękami ubrudzonymi od kleju mocowała skrzydła, oczka i dzioby do kolorowych korpusów papierowych ptaków. Parę gotowych modeli zawiesiła na żyrandolu nad stołem. W przeciągu, spowodowanym przez uchylone drzwi, ptaszki się rozhuśtały, zaczęły kręcić i wyglądały, jakby latały nad głową Běli i szukały miejsca, gdzie by sfrunąć.
Zapomniałam o pomyśle, by zniknąć po cichu, usiadłam przy stole, wzięłam szablon i zaczęłam obrysowywać i wycinać kolorowe skrzydełka.
– Co tu znowu tak śmierdzi? – Ojciec nie zawracał sobie głowy powitaniem.
Běla jednak nie dała się wyprowadzić z równowagi.
– Chciałam wam przygotować budyń na podwieczorek i chyba go trochę przypaliłam.
– Chyba. Trochę. – Ojciec parsknął z pogardą i sięgnął po papierowego ptaszka fruwającego w powietrzu. Zerwał nitkę, na której wisiał, i rzucił go na ziemię.
– Lepiej zrobiłabyś coś porządnego. – Odwrócił się i trzasnął za sobą drzwiami.
Widziałam, jak Běla przełknęła głośno ślinę i ścisnęła mocniej nożyczki.
– Tatuś jest smutny – powiedziała, nie patrząc na mnie. Tylko ona nazywała mojego ojca tatusiem. Smutny, nieszczęśliwy, zmęczony, przepracowany – to były słowa, którymi Běla usprawiedliwiała swojego męża, a ja chciałam jej wierzyć.
To był czas, gdy przestawałam być dzieckiem i uchylałam drzwi do świata dorosłych. Przypatrzyłam się Běli z większą uwagą i po raz pierwszy zauważyłam, że jej ciało mówi coś innego niż słowa. Miała zwieszone ramiona, uśmiech zamarł, a oczy były pełne łez. Przestraszyłam się.
Choć zwracałam się do niej po imieniu i nigdy nie powiedziałam „mamo”, była najlepszą matką, jaką mogłam mieć. Dawała mi miłość i poczucie bezpieczeństwa, była moją tarczą przed złymi humorami ojca i otaczającym światem. Ta sytuacja zachwiała moim poczuciem bezpieczeństwa. Co, jeśli ojciec swoim chłodnym zachowaniem przepędzi od siebie Bělę? Co, jeśli Běla będzie miała dość bezlitosnych uwag i życia u boku mężczyzny, który wypędził własną matkę i nie umie kochać nawet swojej córki?
Z pokoju ojca dobiegła muzyka. Dvořák. Puszczał go za każdym razem, gdy był w złym humorze. Zamykał się w swoim pokoju, umieszczał płytę na gramofonie, opuszczał igłę i zasiadał w fotelu z wysokim oparciem.
Raz, kiedy miałam z osiem lat, wślizgnęłam się do pokoju za nim i usiadłam na dywanie obok fotela. Tony muzyki wypełniały pomieszczenie i wirowały w powietrzu jak papierowe ptaszki Běli. Zamknęłam oczy i unosiłam się wraz z nimi. Nagle muzyka ucichła. Ojciec mnie zauważył, wyłączył bez słowa gramofon, wziął mnie za rękę i wyprowadził do kuchni.
– Nie mogę mieć nawet chwili spokoju? – wrzasnął na Bělę i popchnął mnie w jej stronę. Z zaskoczeniem spojrzała najpierw na mnie, a potem na wychodzącego ojca.
– Chciałam tylko posłuchać – powiedziałam w stronę oddalających się pleców.
Tak, chciałam posłuchać i miałam wrażenie, że muzyka to jest coś, co mamy wspólnego z ojcem, a ja przecież chciałam należeć do jego świata… Nie umiałam wyrazić tej myśli, więc tylko stałam, czułam się winna i nie wiedziałam dlaczego. Běla oderwała wzrok od zamkniętych drzwi, pogłaskała mnie po włosach i włączyła radio.
Gdy teraz siedziałam przy stole i obserwowałam kolorowe ptaszki, zaczęły do mnie powracać dziesiątki podobnych wspomnień i nagle przyszło mi do głowy, że mój ojciec nie jest i nigdy nie był dobrym mężem, a Běla jest u nas nieszczęśliwa.
Sięgnęłam po miskę z budyniem i zanurzyłam łyżeczkę w drżącej żółtej substancji. Uśmiechnęłam się do Běli i dzielnie zjadłam całą porcję przypalonego budyniu.
W tamtej chwili zrobiłabym absolutnie wszystko, by pocieszyć Bělę.
Wycinałam ostatni papierowy słonecznik i kombinowałam, jak dowiedzieć się od Běli czegoś więcej o tym, jak żyła nasza rodzina, zanim przeprowadziła się do zielonego domu na końcu ulicy i zanim ja się urodziłam. Siedziało mi to w głowie przez całą drogę ze szpitala. Choć Běla lubiła mówić i często opowiadała o swoim domu, siostrze i matce, to nie wspominała o rodzinie ojca.
Przejęzyczenie babci, chłodne zachowanie ojca oraz niechęć Běli do mówienia o niektórych rzeczach z przeszłości nagle się połączyły i przychodziły mi do głowy przerażające możliwości. A co, jeśli mama mnie adoptowała, a potem, gdy już jej tu nie było, pozostałam ojcu jako niechciany balast…?
Ludziom w wieku moich rodziców najprawdopodobniej nie dano by niemowlaka do adopcji. A może mnie porwali? A moi prawdziwi rodzice gdzieś żyją i mnie szukają?
Ścisnęło mi żołądek z przerażenia, ale zdałam sobie sprawę, że jestem podobna do ojca, z wiekiem coraz bardziej. Czy jednak sobie tego nie wmawiałam?
Z górnego piętra dobiegały nas tony fortepianu i skrzypiec, a ja rozważałam kolejne pytania. Czemu rodzice po ponad dwudziestu latach małżeństwa przeprowadzili się kilkaset kilometrów od rodzinnej Pragi? Jak to możliwe, że krótko później urodziłam się ja?
Pomogłam Běli posprzątać ostatnie ścinki i schowałam się w pokoju gościnnym. Rozsiadłam się na dywanie przed niskim drewnianym sekretarzykiem i wysunęłam górną szufladę. Wiedziałam, że gdzieś tam w środku kryją się metryki, akt ślubu moich rodziców i nowsze potwierdzenie zawarcia ślubu przez ojca i Bělę. Leżały w pudełku po bombonierce. Wydawało mi się, że jeszcze pachnie wiśniami w czekoladzie widniejącymi na wieczku. Ostrożnie położyłam pudełko na ziemi, zanim jednak zdążyłam je otworzyć, do pokoju weszła Běla. Pogłaskała mnie po włosach i usiadła obok.
– Szukasz czegoś?
Pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby Běli albo komuś innemu przyszło do głowy, że mam wątpliwości dotyczące mojego pochodzenia. Běla nie dopytywała, więc pogrzebałam w pudełku z metrykami i znalazłam swoją. Wydawała się całkiem w porządku. Schowałam urzędowy dokument do koperty i z dna szuflady wyciągnęłam kupkę zdjęć. Fotografia ślubna rodziców, parę czarno-białych zdjęć z czasów, gdy byłam mała. Przeglądałam je po kolei i wydawało mi się coraz dziwniejsze, że oprócz rodziców nikogo więcej nie poznaję. Czemu nigdy do nas nie przyjechali żadni wujkowie i ciocie, czemu nie znałam żadnego kuzyna i kuzynki? Rozrzuciłam fotografie po podłodze i na twarzach tych nieznanych ludzi próbowałam odnaleźć jakąś swoją cechę, ślad podobieństwa.
Muzyka na pierwszym piętrze ucichła.
Czy mi się wydawało, czy Běla rzeczywiście poczuła się niepewnie? Zaczęła zbierać fotografie i wrzucać je z powrotem do szuflady. Przesunęłam się i niezauważenie schowałam pod koszulkę grupowe zdjęcie ślubne.
– Chodź – powiedziała Běla, wstała i zamknęła szufladę. – Tatuś dziś nie jest w dobrym nastroju. Lepiej posprzątajmy stół w kuchni, żeby się niepotrzebnie nie złościł.
Wspólnie pozbierałyśmy do kartonów stosy twardego papieru, szablonów, skrawki materiału, kredki i kleje, a Běla zaniosła je do pokoiku za kuchnią. Obie wiedziałyśmy, że za dwa, trzy dni ten bałagan powróci, ale nie chciałyśmy dać ojcu pretekstu do jadowitych uwag.
Ojciec zszedł do kuchni, rozejrzał się i usiadł przy stole.
– Kanapki – powiedział. – Tego naprawdę nie da się zepsuć.
Běla się roześmiała, jak gdyby powiedział udany żart.
– Pomidory na sałatkę dostałam od Bémów. W tym roku jest podobno urodzaj.
– Mhm – burknął ojciec i podczas kolacji nikt już nie powiedział ani słowa. Czułam się pełna po budyniu, więc tylko odłamywałam kawałki chleba i myślałam o fotografii, która przyklejała mi się pod koszulką do ciała. Przy pierwszej okazji uciekłam do swojego pokoju.
Usiadłam przy biurku i przyglądałam się z uwagą twarzom gości weselnych. Z kuchni dobiegła mnie cicha rozmowa. Potem głos ojca się nasilił, tempo stłumionego głosu Běli przyspieszyło i nabrało uspokajającego tonu. Ojciec coś wściekle krzyknął, a potem nastała cisza.
Po chwili słyszałam, jak idzie po schodach do drzwi swojego gabinetu. Na wszelki wypadek schowałam zdjęcie pod książkę, ale czułam, że niepotrzebnie to robię. Ojciec niemal nie wchodził do mojego pokoju. Dopiero około dziewiątej przychodziła Běla. Gdy byłam mała, czytała mi bajki. Teraz już czytałam sama, i to dużo, lecz mimo to co wieczór przychodziła do mnie i przed snem czytała mi fragment książki, którą wybrałyśmy razem. Była to nasza wspólna chwila pod koniec dnia, nasz rytuał, na który obie się cieszyłyśmy.
Drzwi pokoju ojca stuknęły. Wyciągnęłam zdjęcie i spojrzałam na jego drugą stronę. Schludnym pismem w dwóch kolumnach napisano na niej nazwiska. Już wiedziałam, od czego rozpocznę poszukiwania. Pójdę na pocztę, wyszukam w książce telefonicznej Pragi adresy ludzi z fotografii i napiszę do nich listy. Odnalezienie ich po blisko czterdziestu latach będzie trudne, ale może któryś z nich się do mnie odezwie.
Następnego dnia rano wzięłam kurs na pokój gościnny. Po cichu zamknęłam drzwi za sobą i ruszyłam w stronę szuflady ze zdjęciami. Była zamknięta, a klucz zniknął.
Pierwszego tygodnia szkoły lekcje kończyliśmy wcześnie. Poczta stała naprzeciwko budynku, więc miałam sporo czasu, by wejść i skręcić do dużej hali z dziesięcioma okienkami. W środku panował przyjemny chłód, ale ja czułam się nieswojo i oddychałam z trudem, ponieważ nie lubię nieznanych miejsc – a co dopiero nieznanych miejsc pełnych obcych ludzi – wywołują we mnie strach. Z półki przy wejściu wzięłam książkę telefoniczną z numerami z Pragi, usiadłam na skraju obciągniętej dermą ławki przy blacie laminatowego stołu, obok klientów, którzy wypisywali przekazy pieniężne i potwierdzenia odbioru, i zgodnie z listą dwudziestu siedmiu nazwisk na odwrocie fotografii ślubnej zabrałam się do wyszukiwania adresów.
Nie było to tak proste, jak sobie wyobrażałam. Kilku nazwisk w ogóle nie znalazłam, a z kolei inne występowały wielokrotnie. Różniły się tylko adresami. Ponieważ nie potrafiłam rozpoznać, który Jiří Hedra, Mirek Zevada, Jan Řehák czy Pavel Suchý jest tym właściwym, przepisałam adresy wszystkich, których nazwiska się powtarzały. W sumie miałam czternaście nazwisk i dwadzieścia trzy adresy. Pragnęłam, by chociaż z jednego ktoś się do mnie odezwał!
Kupiłam papeterię, koperty i znaczki i napisałam w domu dwadzieścia trzy identyczne listy.
Nazywam się Bohdana Žáková i piszę do Pani/Pana, ponieważ otrzymaliśmy w szkole zadanie, by opracować drzewo genealogiczne i ustalić jak najwięcej o przeszłości swojej rodziny. Zwracam się tą drogą do wszystkich krewnych i znajomych i proszę ich, by napisali mi cokolwiek o rodzinie mojego ojca i rodzinie mojej matki. Będę Pani/Panu wdzięczna za każdą informację. A jeśli zna Pani/Pan adres kogoś, kto mógłby mi pomóc, proszę o jego przesłanie.
Podpisałam się, napisałam datę drugi września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt trzy i podałam adres zwrotny.
Napisanie dwudziestu trzech listów zajęło mi całe popołudnie. Następnego dnia wrzuciłam je do skrzynki pocztowej i przygotowywałam się w duchu na napływ wiadomości. By nagły nadmiar poczty do mnie nie wzbudził podejrzeń, będę musiała biec prosto ze szkoły do domu, powtarzałam sobie, by wyciągnąć listy ze skrzynki, zanim Běla i ojciec wrócą z pracy.
Przez dwa tygodnie spieszyłam się do domu i z niecierpliwością otwierałam skrzynkę, ale żaden list nie nadszedł. Dopiero pod koniec drugiego tygodnia jeden wrócił jako niedoręczony, a po paru dniach dwa kolejne.
Kilka dni później ojciec przyszedł do mojego pokoju.
– Słuchaj – mówił – czy wy macie stworzyć do szkoły jakieś drzewo genealogiczne?
Przesunęłam w jego stronę zeszyt do przysposobienia do życia w rodzinie i otworzyłam go na pierwszej stronie. Spojrzał na namalowane kredkami rozłożyste drzewo. Na końcu każdej gałęzi znajdowało się okienko z nazwiskiem. Data i miejsce urodzenia były wypełnione tylko przy moim nazwisku oraz nazwiskach rodziców.
– To dlatego grzebałaś w tej szufladzie? – stwierdził i zabrzmiało to, jak gdyby mu ulżyło. Potem się pochylił, wziął ołówek i w pustych okienkach dopisał nazwiska.
– Masz przyjść od razu do mnie, a nie zawracać głowę obcym ludziom. Czy tego chcieli od was w szkole?
Wzięłam gumkę i starannie ścierałam jedno niewypełnione okienko. Milczenie ma tę zaletę, że nikt nie może was przyłapać na kłamstwie, a ciszę wytłumaczy sobie po swojemu. Ojciec uznał moje poszukiwania za zadanie domowe, dzięki czemu mogłam być pewna, że nie odkryje prawdy. Nie interesowało go nawet, w której jestem klasie, a na wywiadówki chodziła Běla.
Gdy drzwi za moimi plecami się zamknęły, pogratulowałam sobie w duchu, że przygotowałam się na podobną sytuację i wyszykowałam fałszywy zeszyt. Jeden z adresatów moich listów musiał wykonać telefon i dać znać ojcu, że wypytuję o przeszłość naszej rodziny.
Moja ciekawość jeszcze się nasiliła. Czemu ktoś miałby to robić, gdyby nie było nic do ukrycia? Popatrzyłam na drzewo genealogiczne i próbowałam rozgryźć, na kim ze swoich krewnych powinnam się najpierw skupić. Rodzeństwo ojca: Doubravka, Rostislav, Hedvika, rodzice mamy… Widziałam jednak tylko nazwiska i nie potrafiłam przyporządkować do nich żadnych twarzy, żadnych historii.
Dopiero w środku kolejnego tygodnia znalazłam w skrzynce kopertę ze swoim nazwiskiem. Pobiegłam na górę i rozerwałam ją z niecierpliwością. Wyciągnęłam złożoną białą kartkę. Były na niej napisane tylko dwa krótkie zdania.
O Twoim ojcu wiem jedno. Jest świnią.
Patrzyłam na te słowa nabazgrane zamaszystym pismem z pofalowaną linią nad literą „J” i chciało mi się płakać. Ktoś myśli coś takiego o ojcu? Nagle zaczęłam się wstydzić, że patrzę na tę kartkę i czytam to, co zostało na niej napisane. Zgniotłam list w kulkę i wrzuciłam do kosza, po czym przestraszyłam się, że ktoś ją znajdzie, rozwinie i przeczyta. Wyciągnęłam list, porwałam na drobne kawałki i spuściłam w muszli klozetowej.
W tamtej chwili żałowałam, że byłam taka dociekliwa. Nie powinnam pisać tych listów. Rodzice widać mieli dobry powód, by wyjechać i zamknąć drzwi przeszłości. Być może teraz je uchyliłam i zło, które chcieli zostawić za sobą, nas odnajdzie. To był błąd.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Powieści Aleny Mornštajnovej w Wydawnictwie Amaltea:
Hana, przekład Tomasz Grabiński, 2019
Pusta mapa, przekład Agata Wróbel, 2020
Lata ciszy, przekład Anna Radwan-Żbikowska, Tomasz Grabiński, 2022
W przygotowaniu: Listopad, przekład Anna Radwan-Żbikowska, 2023