Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedno lato, wiele tajemnic...
Jest rok 1969, dla amerykańskiej rodziny Levinów to czas wielkich zmian. Czwórka rodzeństwa zwykle spędza letnie wakacje z babcią na wyspie Nantucket. Tym razem jednak najstarsza siostra, Blair, ze względu na bliźniaczą ciążę nie może opuścić Bostonu. Studentka Kirby daje się porwać w wir protestów na rzecz praw obywatelskich. Jedyny brat, Tygrys, zostaje nagle powołany do wojska i wysłany na wojnę w Wietnamie. Trzynastoletnia Jessie musi więc sama dotrzymywać towarzystwa babci, doświadczając przy tym wzlotów
i upadków dorastania.
Lato staje się gorące. To czas festiwalu Woodstock i pierwszego lądowania człowieka na Księżycu, skandalicznego wypadku Teddy’ego Kennedy’ego na sąsiedniej wyspie
i wstrząsów w rodzinie Levinów. To najbardziej burzliwe lato dwudziestego wieku, po którym nic już nie było takie samo.
Po prostu KOCHAM książki Elin Hilderbrand, to powieści, od których nie można się oderwać. Marian Keyes
Hilderbrand żongluje bohaterami z typową dla siebie łatwością, tkając sagę, która sprawi, że zapomnicie o własnych problemach. „New York Times Book Review"
Wciągająca opowieść o ikonicznym amerykańskim lecie. „People Magazine”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 553
Książkę tę dedykuję trzem osobom, które były ze mną we wczesnych godzinach porannych 17 lipca 1969 roku:
mojej matce Sally Hilderbrand, która zaczęła rodzić cztery tygodnie przed terminem;
mojej babci ze strony matki Ruth Huling, która „przejechała wszystkie czerwone światła”, by dowieźć mamę do Bostońskiego Szpitala dla Kobiet;
mojemu bratu bliźniakowi Ericowi Hilderbrandowi, który, jak sobie wyobrażam, odwrócił się do mnie i spytał: „Jesteś gotowa na to wszystko?”.
Tytuły wszystkich rozdziałów książki są tytułami utworów muzycznych
PROLOG
Fortunate Son
Kiedy do Tygrysa przychodzi zawiadomienie o poborze do wojska, Kate instynktownie chce je wyrzucić do śmieci. Czy podobny odruch mają inne amerykańskie matki? Udawać, że pismo zawieruszyło się gdzieś na poczcie, kupić dzieciakowi jeszcze kilka tygodni wolności, nim armia amerykańska wyśle kolejny list. Do tego czasu cholerna wojna w Wietnamie może wreszcie się skończy. Nixon to obiecał. W Paryżu trwają właśnie rozmowy pokojowe. Le Duan ulegnie urokowi kapitalizmu albo Thieu zostanie zamordowany i wreszcie zajmie się tym ktoś rozsądny. Szczerze mówiąc, Kate wcale nie obchodzi, czy Wietnam podporządkuje się komunistom. Chce tylko, żeby jej syn był bezpieczny.
Gdy Tygrys wraca do domu z pracy w szkole nauki jazdy, Kate mówi:
– Przyszedł do ciebie list. Leży na stole w kuchni.
Lecz on wydaje się niezbyt interesować tą sprawą. Gwiżdże pod nosem. Ma na sobie firmową koszulkę z poliestru z napisem „Akademia Jazdy Walden Pond” i wyszytym na kieszeni imieniem RICHARD. To samo imię widnieje na kopercie – jest zaadresowana do Richarda Foleya, choć nikt nigdy nie nazywa go inaczej niż Tygrys.
– Uczyłem dzisiaj prawdziwą ślicznotkę, mamo. Ma na imię Magee. To jej prawdziwe imię, niezły odjazd, co? Ma dziewiętnaście lat jak ja, uczy się na higienistkę stomatologiczną. Błysnąłem jej swoim perłowobiałym uśmiechem, a potem zaprosiłem na kolację dziś wieczór. Zgodziła się. Założę się, że ją polubisz.
Kate krząta się przy zlewie. Wkłada do wazonu żonkile. Zamyka oczy i myśli: „To ostatnie spokojne chwile w jego życiu”.
I rzeczywiście. Chwilę później Tygrys mówi:
– O Jezu, nie... – Odchrząkuje. – Mamo?
Kate się odwraca, trzymając przed sobą bukiet kwiatów jak krzyż przeciwko wampirom. Twarz Tygrysa wyraża jednocześnie szok, ekscytację i przerażenie.
– Zostałem powołany. Dwudziestego pierwszego kwietnia mam się zgłosić do oddziału werbunkowego w południowym Bostonie.
Dwudziestego pierwszego kwietnia są urodziny Kate. Właśnie kończy czterdzieści osiem lat. Przez ten czas zdążyła być dwukrotnie zamężna, ma czworo dzieci – trzy córki i syna. Nigdy by nie przyznała, że syna kocha najbardziej. Powiedziałaby tylko, że kocha go inaczej. Gwałtowną, zaborczą miłością, jaką każda matka obdarza swoje dziecko, ale z dodatkiem szczególnej słabości. Jej syn jest przystojny jak ojciec, a do tego miły. I dobry.
Kate otwiera portfel i kładzie na stole przed Tygrysem dwadzieścia dolarów.
– To na dzisiejszą randkę – mówi. – Idźcie w jakieś miłe miejsce.
Dwudziestego pierwszego kwietnia Kate zabiera Tygrysa z Brookline do południowego Bostonu. David proponuje, że ich podrzuci, ale ona chce zrobić to sama.
– To mój syn – mówi, wywołując na twarzy Davida bolesne zdumienie.
Nigdy nie mówią w ten sposób: jej dzieci, czyli nie jego – i Kate beszta się za to w myślach. Jednocześnie uważa, że gdyby David chciał poznać, czym jest prawdziwy ból, musiałby spróbować być nią. Tygrys żegna się przed domem z Davidem i trzema siostrami. Kate poinstruowała dziewczynki, żeby nie płakały.
– Nie chcemy chyba, żeby myślał, że nie wróci.
Ale nie jest w stanie uwolnić się od przerażających wizji Tygrysa umierającego na obcej ziemi. Postrzelonego w brzuch albo w głowę, rozrywanego granatem. Tonącego na polu ryżowym. Płonącego w katastrofie helikoptera. Kate widziała to co wieczór w wiadomościach. Amerykańscy chłopcy giną, a co na to Kennedy i Johnson, a teraz Nixon? Wysyłają tylko więcej chłopców.
W punkcie werbunkowym Kate zatrzymuje się w szeregu innych samochodów. Przed nimi dzieciaki takie jak Tygrys przytulają się do swoich rodziców, niektóre po raz ostatni. Czy to możliwe? Nie da się ukryć, że część jedzie po śmierć.
Kate parkuje auto. Z obserwacji pozostałych rodzin można wywnioskować, że wszystko odbywa się błyskawicznie. Tygrys chwyta plecak z tylnego siedzenia, a Kate wysiada i biegnie w jego stronę. Zatrzymuje się na chwilę, by utrwalić obraz syna. Ma dziewiętnaście lat, sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, waży osiemdziesiąt kilogramów i zapuścił blond włosy prawie do kołnierzyka ku zgorszeniu Exalty, matki Kate. Ale armia USA od razu tym się zajmie. Tygrys ma jasnozielone oczy, jedno z nich z wydłużoną źrenicą, która przypomina ściekający z łyżeczki miód. Ktoś powiedział, że wygląda jak tygrysie oko, stąd jego pseudonim.
Tygrys ma maturę i zaliczył semestr college’u na Framingham State. Słucha Led Zeppelin i The Who, kocha szybkie samochody. Marzy, by wystartować w wyścigu Indy 500.
Niespodziewanie Kate cofa się w czasie. Tygrys urodził się tydzień po terminie i ważył ponad cztery i pół kilograma. Pierwsze kroki postawił w wieku dziesięciu miesięcy, czyli wyjątkowo wcześnie, bo chciał dorównać w biegu Blair i Kirby. Jako siedmiolatek potrafił wymienić każdego gracza w składzie Red Soxów. Jego ulubieńcem był Ted Williams. Gdy miał dwanaście lat, trafił trzy kolejne asy w swoim ostatnim meczu Małej Ligi.
W ósmej klasie został wybrany na przewodniczącego, a potem szybko i mądrze stracił zainteresowanie polityką. Zaczął grać w kręgle, traktując je jako rozrywkę na deszczowe dni w Nantucket, i wkrótce wygrał swój pierwszy turniej. Potem, w szkole średniej, był futbol amerykański. Tygrys Foley pobił wszelkie możliwe rekordy w Brookline High School, włącznie z sumą zdobytych jardów, co według wcześniejszych zapewnień trenera Bevilacqui było absolutnie niemożliwe. Dostał nawet propozycję gry w Penn State[1], jednak nie chciał wyjeżdżać tak daleko od domu, z kolei zespół UMass[2] nie był na odpowiednim poziomie... Przynajmniej tak twierdził. Kate podejrzewa, że zabrakło mu zapału do gry albo wolał zakończyć karierę jako zwycięzca. A może bardzo, ale to bardzo nie podobał mu się pomysł spędzenia w szkole kolejnych czterech lat. Gdyby jednak Tygrys uczył się w jakimkolwiek college’u lub został we Framingham State nawet zaocznie, dzisiaj nie miałby powołania do wojska.
– Nie zapomnij, że obiecałaś troszczyć się o Magee – przypomina jej.
Magee... Tygrys martwi się o nią. Poszli na pierwszą randkę w dniu, w którym dostał list, i od tego czasu byli nierozłączni. Kate uważała, że nierozsądnie jest wchodzić w związek zaledwie dwa tygodnie przed pójściem na wojnę, ale... może była to odskocznia, której potrzebował. Zgodziła się zadbać o Magee, która jest podobno bardzo zaniepokojona jego wyjazdem, ale nie ma mowy, żeby dziewczyna, którą znał od dwóch tygodni, martwiła się o jego los tak bardzo jak matka.
Okres powołania do służby obejmuje trzynaście miesięcy, a nie całe życie, ale niektóre matki przed oddziałem werbunkowym bezwiednie żegnają się na zawsze. Kate towarzyszy przekonanie, że jest jedną z nich. Inne matki jednak nie zrobiły strasznej rzeczy, której dopuściła się ona. I zasłużyła na karę. Cieszyła się każdym szczęśliwym dniem przez ostatnie szesnaście lat, jak gdyby były czymś, co pożyczyła, a teraz nadszedł czas zwrotu. Kate myślała, że to będzie rak, wypadek samochodowy lub pożar domu. Nigdy nie sądziła, że straci syna. Ale stało się. To jej wina.
– Kocham cię, mamo – mówi Tygrys.
Oczywistą odpowiedzią na te słowa powinno być „też cię kocham”, ale zamiast tego mówi:
– Przepraszam. – Przytula syna tak mocno, że czuje jego żebra pod lekką kurtką. – Tak mi przykro, kochanie.
Tygrys całuje ją w czoło i do ostatniej chwili nie puszcza jej dłoni. Kiedy wreszcie wchodzi do budynku, Kate pośpiesznie wraca do samochodu. Przez okno widzi Tygrysa zmierzającego w stronę otwartych drzwi. Mężczyzna w brązowym mundurze coś do niego wrzeszczy, a Tygrys prostuje się i krzyżuje ramiona. Kate wpatruje się w swoje dłonie zaciśnięte na kierownicy. Nie może znieść znikającego jej z oczu obrazu syna.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Czerwiec ’69
Both Sides Now
Jak zwykle wyjeżdżają do Nantucket w trzeci poniedziałek czerwca. Exalta Nichols, babcia Jessie ze strony matki, ma bzika na punkcie tradycji, zwłaszcza gdy chodzi o wakacyjne zwyczaje i rytuały.
W trzeci poniedziałek czerwca wypadają trzynaste urodziny Jessie, które tym razem zostają przeoczone. Jessie to nie przeszkadza. I tak bez Tygrysa żadne obchody nie miałyby sensu.
Jessica Levin (co rymuje się, jak twierdzi, z heaven) jest najmłodszym dzieckiem z czwórki. Siostra Jessie, Blair, ma dwadzieścia cztery lata i mieszka na Commonwealth Avenue. Jest żoną Angusa Whalena, profesora Massachusetts Institute of Technology. W sierpniu spodziewają się pierwszego dziecka, co oznacza, że ich matka, Kate, wróci do Bostonu, by im pomóc, i zostawi ją na Nantucket tylko z babcią. Niestety Exalta nie należy do ciepłych i pulchnych babć, które pieką ciasteczka i szczypią wnuczki w policzki. Dla Jessie każde zetknięcie z nią jest jak przedzieranie się na oślep przez cierniste krzewy i nie ma sensu się zastanawiać, czy się pokłuje, tylko kiedy i jak bardzo boleśnie. Jessie zaproponowała, że wróci do Bostonu wraz z matką, ale ta odrzekła:
– Nie powinnaś sobie psuć wakacji.
– Nie zepsuję – upierała się Jessie.
Prawda była taka, że wcześniejszy powrót ocaliłby jej wakacje. Przyjaciółki Jessie – Leslie i Doris – zostaną w Brookline i będą pływać w miejscowym klubie sportowym, wykorzystując członkostwo rodziny Leslie. Zeszłego lata Leslie i Doris zbliżyły się do siebie pod nieobecność Jessie. Ich więź stanowiła najsolidniejszy bok tego trójkąta, pozostawiając Jessie na grząskim gruncie. Leslie, śliczna blondynka, jest wśród nich królową pszczół. Jej rodzice bywają na obiadkach u Teddy’ego i Joan Kennedych. Leslie czasami daje Jessie i Doris odczuć, że ofiarując im swoją przyjaźń, wyświadcza im przysługę. Kto jak kto, ale ona ma wystarczająco dużo atutów, by spędzać czas z Pammy Pope i naprawdę fajnymi dziewczynami, jeśli tylko zechce. Nieobecność Jessie przez całe lato może sprawić, że Leslie zniknie z jej życia na dobre.
Kirby, siostra Jessie, jest uczennicą Simmons College. Jej kłótnie z rodzicami są głośne i zarazem fascynujące. Lata podsłuchiwania rodzinnych dyskusji doprowadziły Jessie do zrozumienia podstawowego problemu: Kirby jest „wolnym duchem” i „nie wie, co jest dla niej dobre”. Już dwa razy zmieniała kierunek studiów, próbując nawet utworzyć własny (gender i rasa), co jednak nie spotkało się z aprobatą dziekana. Wtedy Kirby zdecydowała, że będzie pierwszą studentką, która ukończy Simmons bez specjalizacji. Dziekan ponownie odmówił.
– Stwierdził, że ukończenie studiów bez specjalizacji byłoby jak udział w ceremonii wręczenia dyplomów nago – powiedziała Kirby. – A ja na to, żeby mnie lepiej nie prowokował.
Jessie potrafi wyobrazić sobie siostrę w stroju Ewy, kroczącą dumnie po odbiór dyplomu. Kirby zaczęła brać udział w protestach politycznych, gdy jeszcze chodziła do liceum. Maszerowała z Martinem Lutherem Kingiem z Roxbury przez slumsy i niebezpieczne dzielnice aż do parku Boston Common, gdzie ojciec dopadł ją wreszcie i zabrał do domu. W ubiegłym roku Kirby wzięła udział w dwóch manifestacjach antywojennych i za każdym razem ją aresztowano.
Tak, aresztowano!
Rodzice powoli tracą do Kirby cierpliwość. Jessie kiedyś podsłuchała, jak matka mówiła do ojca:
– Nie damy tej dziewczynie złamanego grosza, dopóki nie zacznie chodzić jak w zegarku!
Ale Kirby nie jest już ich największym zmartwieniem.
Ich największym zmartwieniem jest brat Jessie Richard, zwany tu i ówdzie Tygrysem, który w kwietniu został powołany do armii amerykańskiej. Po podstawowym szkoleniu wysłano go na Wyżyny Centralne Wietnamu z Kompanią C 12. Pułku 3. Brygady 4. Dywizji Piechoty. Ta sytuacja wstrząsnęła rodziną w posadach. Do tej pory było oczywiste, że na wojnę idą tylko chłopcy z klasy robotniczej, a nie prymusi z Brookline High School.
Gdy Tygrys dostał powołanie, wszyscy w szkole zaczęli traktować Jessie inaczej. Pammy Pope zaprosiła ją na doroczny piknik rodzinny z okazji Dnia Pamięci Narodowej – Jessie odmówiła z lojalności wobec Leslie i Doris, które nie zostały uwzględnione. Z kolei pedagożka szkolna panna Flowers wywołała ją z klasy w pierwszy poniedziałek czerwca, żeby zapytać, jak sobie radzi. To były zajęcia praktyczne i Jessie wzbudziła ogromną zazdrość wszystkich dziewczyn, które ślęczały nad maszynami do szycia, próbując dokończyć granatowe sztruksowe kamizelki przed końcem semestru. Panna Flowers zaprowadziła Jessie do swojego gabinetu, zamknęła drzwi i zagotowała wodę na herbatę w czajniku elektrycznym. Jessie nie pijała gorącej herbaty, lubiła natomiast kawę (Exalta pozwalała jej wypić filiżankę z mlekiem na niedzielne drugie śniadanie mimo protestów Kate, która twierdziła, że to spowolni rozwój Jessie), ale i tak cieszyła ją ucieczka do przytulnej kryjówki gabinetu panny Flowers, która miała drewniane pudełko wypełnione aromatycznymi herbatami – rumiankową, z cykorią, jaśminową... Jessie wybierała smak, jakby od tego zależało jej życie. Zdecydowała się na herbatę z hibiskusa. Napar miał bladopomarańczowy kolor, mimo że torebka moczyła się kilka minut. Posłodziła trzema kostkami cukru, obawiając się, że napój nie będzie miał smaku. I nie pomyliła się, gdyż herbata smakowała jak pomarańczowa woda z cukrem.
– A więc... – zaczyna panna Flowers. – Rozumiem, że twój brat wylądował za granicą. Masz od niego jakieś wieści?
– Dwa listy – odpowiada Jessie.
Jeden był skierowany do całej rodziny i zawierał szczegóły dotyczące szkolenia wojskowego, które według Tygrysa „nie było tak trudne, jak się mówi”, a dla niego to „bułka z masłem”. Drugi był adresowany do Jessie. Nie wiedziała, czy Blair i Kirby też dostały osobne listy, ale Jessie raczej w to wątpiła. Blair, Kirby i Tygrys byli biologicznym rodzeństwem – dziećmi Kate i jej pierwszego męża, porucznika Wildera Foleya, który odbywał służbę w Korei przy trzydziestym ósmym równoleżniku, a potem wrócił do domu i przypadkowo strzelił sobie w głowę z beretty – ale Tygrysowi najbliżej było do przyrodniej siostry Jessie. Właściwie mieli zakaz używania określeń „przyrodnia siostra”, „przyrodni brat” i „ojczym”, gdyż Kate zdecydowanie się temu sprzeciwiała. Jednak bez względu na to, czy chciano uznać ów fakt, czy też nie, ich rodzinę dzieliło coś w rodzaju uskoku tektonicznego. Mimo to bliskość między Tygrysem a Jessie była prawdziwa, głęboka i szczera, czego dowodziła treść jego listu. Już pierwsza linijka: Droga Messie, sprawiła, że z oczu Jessie popłynęły łzy.
– Jedyną rzeczą, która czyni to wszystko lżejszym do zniesienia, są listy – kontynuuje panna Flowers i w tym momencie jej oczy również wypełniają się łzami.
Narzeczony panny Flowers Rex Rothman zginął przed rokiem w Ofensywie Tet. Panna Flowers wzięła wtedy tydzień wolnego w szkole i Jessie widziała jej zdjęcie w „Boston Globe”, na którym stała obok trumny ozdobionej amerykańską flagą. Ale kiedy we wrześniu rozpoczął się kolejny rok szkolny, wydawało się, że między panną Flowers a Erikiem Barstowem, nauczycielem wuefu, rozkwita już nowy romans.
Pan Barstow był umięśniony jak Jack LaLanne. Chłopcy jednocześnie nienawidzili go i szanowali. Jessie i pozostałe dziewczyny w szkole także czuły wobec niego respekt do momentu, gdy zaczął się spotykać z panną Flowers i nagle zmienił w romantycznego bohatera. Tej wiosny widziano, jak przynosi pannie Flowers bukiecik konwalii owinięty w mokry papierowy ręcznik, a po szkole każdego dnia dźwigał za nią na parking książki i zeszyty. Jessie dostrzegła ich razem przy volkswagenie panny Flowers polakierowanym na kolor florydzkiej pomarańczy. Podczas rozmowy pan Barstow trzymał łokieć oparty na dachu. Kiedyś zauważyła, jak się całowali, gdy odjechał szkolny autobus.
Niektórzy ludzie – na przykład Leslie – byli zdegustowani faktem, że panna Flowers uznała za stosowne zastąpić zmarłego narzeczonego w ciągu niespełna roku. Ale Jessie rozumie, że utrata kogoś bliskiego pozostawia tragiczną próżnię, a przecież, jak uczono ich na lekcjach fizyki, natura nie znosi próżni. Wie, że po śmierci Wildera matka wynajęła prawnika, aby walczyć z towarzystwem ubezpieczeniowym, które twierdziło, że jej mąż popełnił samobójstwo. Ów prawnik udowodnił, że Wilder czyścił berettę w swoim warsztacie w garażu i broń wystrzeliła przypadkowo. Ta różnica była istotna nie tylko ze względu na wysokość ubezpieczenia, ale także dla spokoju ducha trójki małych dzieci Kate – Blair miała wtedy osiem lat, Kirby pięć, a Tygrys tylko trzy lata.
Prawnikiem zatrudnionym przez Kate, któremu udało się przekonać sąd, że śmierć była przypadkowa, był nie kto inny jak David Levin. Sześć miesięcy po rozstrzygnięciu sprawy Kate i David zaczęli się spotykać. Pobrali się mimo gwałtownych sprzeciwów Exalty i kilka miesięcy po ślubie cywilnym Kate była już w ciąży z Jessie.
Jessie nie chce rozmawiać z panną Flowers o Tygrysie i Wietnamie, więc by zmienić temat, mówi:
– Herbata jest pyszna.
Panna Flowers przytakuje niepewnie i przeciera oczy chusteczką, którą stale nosi wsuniętą za pasek sukienki, aby w razie potrzeby ofiarować ją uczniowi. Jest tu przecież po to, by pomagać nastolatkom, których buzujące hormony i uczucia potrafią zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu godziny.
– Chcę tylko, byś wiedziała, że jeśli w czasie lekcji najdą cię jakieś czarne myśli, możesz przyjść ze mną porozmawiać – wyznaje.
Jessie spogląda na dno kubka. Wie, że nigdy nie będzie potrafiła skorzystać z tej oferty. Jak mogłaby opowiadać o swoich zmartwieniach dotyczących brata – który o ile wiedziała, wciąż był żywy – skoro panna Flowers naprawdę straciła narzeczonego?
Każdej nocy dręczyły ją myśli, że Tygrys ginie w wyniku ostrzału moździerzowego lub wybuchu granatu albo zostaje pojmany i maszeruje sto mil przez dżunglę bez jedzenia i picia, jednak nigdy nie zajrzała do pokoju panny Flowers. Udawało jej się unikać spotkania z pedagożką aż do ostatniego dnia szkoły, kiedy to panna Flowers zatrzymała ją przy wyjściu i szepnęła do ucha:
– Kiedy spotkamy się we wrześniu, twój brat zdąży już bezpiecznie wrócić do domu, a ja będę zaręczona z panem Barstowem.
Jessie skinęła głową, wbijając wzrok w szorstki materiał swetra panny Flowers, a kiedy podniosła głowę i spojrzała jej w oczy, przekonała się, że ta naprawdę wierzy w swoje słowa i – na jedną cudowną chwilę – też w nie uwierzyła.
7 czerwca 1969 roku
Droga Messie,
piszę do Ciebie już teraz, aby list na pewno zdążył dotrzeć na Twoje urodziny. Mówią, że poczta idzie stąd do Stanów tylko tydzień, ale kiedy myślę o odległości, jaką ma do przebycia, uznałem, że lepiej dmuchać na zimne, niż żałować.
Wszystkiego najlepszego, Messie!
Trzynaście lat, nie mogę w to uwierzyć! Pamiętam, kiedy się urodziłaś. Tak naprawdę tylko tyle, że dziadek zabrał nas wtedy na lody do Brighama. Miałem podwójną karmelową gałkę w słodkim rożku i cholera się przewróciła. Dziadek wtedy powiedział: „Och, do diabła”, a potem wziął dla mnie jeszcze jedną. Nie wiem, czy pamiętasz dziadka, byłaś jeszcze mała, kiedy się odmeldował z tego świata, ale był cholernie fajnym gościem. Nim mnie tu zesłano, Nonny podarowała mi jego sygnet Harvardu. Ale nam nie wolno nosić takich ozdób, więc trzymam go w przedniej kieszeni kamizelki kuloodpornej, co nie jest zbyt mądrym posunięciem, bo gdyby rozerwało mnie na kawałki, sygnet przepadłby na zawsze. Jednak lubię go mieć blisko serca. Dzięki temu czuję się jakoś bezpiecznie, co może brzmi banalnie, ale Messie, nie uwierzyłabyś w to, jakie amulety na szczęście się tutaj widuje – niektórzy noszą krzyże lub gwiazdy Dawida, inni królicze łapki, jeden facet ma klucz do kłódki rowerowej swojej dziewczyny, inny – asa pik, dzięki któremu w ostatni wieczór przed wyjazdem wygrał duże rozdanie pokerowe. A ja mam sygnet Harvardu po dziadku (z którym się nie obnoszę, bo chłopaki mogłyby pomyśleć, że się przechwalam pochodzeniem). Chciałem tylko powiedzieć, że goście noszą tu rzeczy, które według nich mają magiczną moc, albo takie, które przypominają im, dlaczego muszą zrobić wszystko, żeby przeżyć.
Są tacy, którzy uważają, że są niezniszczalni, co jest dobre, ponieważ nasza kompania została wrzucona w sam środek akcji. Poznałem tu dwóch prawdziwych przyjaciół – Żabę i Szczeniaka (tak naprawdę Francisa i Johna). Pozostali mówią na nas zoo, ponieważ wszyscy mamy zwierzęce przezwiska, ale zazdroszczą nam tego, jacy jesteśmy twardzi. Nasza trójka urządza sobie durne konkursy, na przykład kto najwięcej razy podciągnie się na gałęzi, kto zna najbardziej wulgarne przekleństwa po wietnamsku i kto najszybciej wypali całego papierosa, nie wyjmując cholerstwa z ust. Żaba jest czarny (westchnienie – co by na to powiedziała Nonny?) i pochodzi z Missisipi, a Szczeniak z kolei ma tak jasne włosy i bladą cerę, że prawie jest albinosem. Powinien mieć ksywkę Duch albo Kacper, ale te przezwiska zostały już zaanektowane przez innych chłopaków z naszego pułku, a ponieważ on jest najmłodszy w plutonie, to został Szczeniakiem. Szczeniak jest z Lynden w stanie Waszyngton. Aż do samej granicy kanadyjskiej – malinowy raj. Mówi, że jak okiem sięgnąć, wszędzie malinowe krzewy, a owoce ogromne i soczyste. Szczeniakowi brakuje tych malin, Żaba tęskni za sałatką coleslaw swojej mamy, a ja za karmelowymi lodami u Brighama. Jesteśmy więc mieszaną ekipą, stanowimy przekrój naszego wielkiego kraju. Kocham tych facetów z całego serca, chociaż znam ich dopiero kilka tygodni. Razem czujemy się niezwyciężeni, silni, i choć nienawidzę o tym mówić, Messie, wiem, że jestem z nas trzech najsilniejszy. Z początku myślałem, że to dlatego, że trener Bevilacqua zmuszał naszą drużynę do tylu maratonów i biegów zmiennych po stadionowych schodach. Ale to pomaga tylko być twardym na zewnątrz, a żeby przetrwać tutaj, trzeba być także twardzielem w środku. Kiedy przychodzi twoja kolej na prowadzenie na polu bitwy, musisz mieć odwagę, mam na myśli prawdziwą odwagę, bo prawdopodobieństwo, że jako pierwszy spotkasz się z żółtkiem, jest ogromne. Jeśli natrafisz na otwarty ogień wroga, dostajesz kulkę. Pierwszy raz, gdy prowadziłem kompanię – brodziliśmy przez dżunglę, moskity ryczały jak lwy, był sam środek nocy – grupa Wietkongu zakradła się za nami i poderżnęła gardło Ricciemu, który zabezpieczał tyły. Doszło do strzelaniny i zginęło kolejnych dwóch naszych: Acosta i Keltz. Ja wyszedłem bez szwanku, nie licząc dwóch tuzinów ugryzień. Słyszałem, że inne jednostki mają psychiatrów, którzy pomagają radzić sobie z tym, jak to wszystko ryje ci mózg. Kiedy wyruszamy na misję, jest prawie pewne, że przynajmniej jeden z nas umrze. Który to będzie, jest tylko kwestią szczęścia jak to, ile kaczek trafisz z pistoletu na wodę w karnawałowej grze. Kiedy w Brookline uczyłem dzieciaki jeździć, wiedziałem, że trwa wojna, oglądałem ją w telewizji razem z tobą, mamą i tatą. Słyszałem, że ludzie giną, ale to wydawało się takie nierealne. Teraz jestem tutaj i to jest aż nazbyt prawdziwe. Każdy dzień wymaga męstwa i jest to słowo, o którego znaczeniu nie miałem pojęcia, dopóki nie znalazłem się w tym miejscu.
W nocy, gdy jestem na warcie lub próbuję zasnąć, nie tracąc przy tym czujności, zastanawiam się, kogo w rodzinie lubię najbardziej. Czyje DNA utrzyma mnie przy życiu? Na początku myślałem, że to pewnie dziadek, bo był odnoszącym sukcesy bankierem, albo ojciec, który był porucznikiem w Korei. Ale wiesz, co wtedy sobie uświadomiłem? Najtwardszą osobą w naszej rodzinie jest Nonny. Prawdopodobnie jest najtwardszą osobą na całym świecie. Postawiłbym babcię przeciwko każdemu żółtkowi lub któremukolwiek z moich dowódców. Znasz jej wzrok, kiedy spogląda na ciebie, gdy sprawisz jej zawód? Patrzy tak, jakbyś nie był godny przebywać w jej towarzystwie. Albo kiedy mówi tym swoim głosem: „No i co ja mam teraz o tobie myśleć, Richardzie?” Tak, dobrze wiem, że to znasz i dlatego boisz się jechać do Nantucket. Tak więc, jeśli to pomoże Ci być mniej nieszczęśliwą, pamiętaj, że cechy Nonny, które spędzają Ci sen z powiek, to także cechy, które utrzymują twojego ulubionego brata przy życiu.
Kocham Cię, Messie. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin
Tygrys
W ostatni wieczór przed wyjazdem do Nantucket Jessie i jej rodzice siedzą przy kuchennym stole, dzieląc się zamówioną przez telefon pizzą (Kate była zbyt zajęta pakowaniem, by przygotować kolację), kiedy słychać pukanie do drzwi. Jessie, Kate i David zastygają jak w zabawie w żywe rzeźby. Niespodziewani goście o wpół do ósmej wieczór mogą oznaczać tylko... Jessie od razu staje przed oczami obraz dwóch funkcjonariuszy na schodach, ściskających w dłoniach czapki, przynoszących wieści, które zrujnują jej rodzinę. Kate nigdy nie dojdzie po tym do siebie. Blair urodzi wcześniaka. Kirby popadnie w melodramatyzm i zacznie głośno wyrzekać na Roberta McNamarę, Lyndona Johnsona i swe największe nemezis Richarda Milhousa Nixona. A Jessie, co zrobi Jessie? Może sobie tylko wyobrazić, jak rozpuszcza się wolno niczym tabletka Alka-Seltzera, którą ojciec wrzuca do wody późnym wieczorem, gdy pracuje nad szczególnie trudnym przypadkiem... Zamieni się w drobny pył, a potem... rozwieje na wietrze.
David wstaje od stołu z ponurą miną. Nie jest biologicznym ojcem Tygrysa, ale pełnił tę funkcję od jego wczesnego dzieciństwa i zdaniem Jessie wykonał kawał dobrej roboty. David ma szczupłą sylwetkę (gra w tenisa i jest to jedyna rzecz, dla której Exalta łaskawie go toleruje), z kolei Tygrys jest wysoki i ma szerokie ramiona na podobieństwo porucznika Wildera Foleya. David jest prawnikiem, choć nie z gatunku krzykaczy w salach sądowych. Jest spokojny i wyważony; zawsze zachęca Jessie, by zebrała myśli, zanim się odezwie. Davida i Tygrysa łączą bliskie, niemal czułe relacje, więc Jessie zakłada, że David czuje się rozbity, gdy zmierza w stronę drzwi. Kate sięga po dłoń Jessie i mocno ją ściska. Jessie wpatruje się w połówkę pizzy pozostawioną w pudełku i myśli, że jeśli Tygrys nie żyje, żadne z nich już nigdy nie będzie mogło przełknąć pizzy, co jeszcze pogarsza sprawę, bo to jej ulubiona potrawa. Potem przychodzi jej do głowy więcej myśli zupełnie nie na miejscu: jeśli Tygrys nie żyje, nie będzie musiała jechać do Nantucket z matką i Exaltą. Jej życie legnie w gruzach, ale wakacje będą na swój sposób ocalone.
– Jessie! – woła ojciec. Wydaje się poirytowany.
Jessie wstaje od stołu i pędzi do drzwi. David otwiera je na całą szerokość. Pod drzwiami, w świetle padającym z werandy, stoją Leslie i Doris.
– Powiedziałem twoim przyjaciółkom, że właśnie jemy kolację – mówi David. – Ale jako że jutro wyjeżdżasz, daję ci pięć minut. Koleżanki przyszły się pożegnać.
Jessie kiwa głową.
– Dziękuję – szepcze.
Widzi ulgę na twarzy ojca. Przerywanie kolacji nie jest dobre, ale powód okazuje się o wiele lepszy niż to, czego wszyscy w skrytości się obawiali. Jessie wychodzi na ganek.
– Pięć minut – powtarza David i zamyka za sobą siatkowe drzwi.
Jessie czeka, aż jej tętno się uspokoi.
– Przyszłyście piechotą, dziewczyny?
Leslie mieszka sześć przecznic dalej, Doris prawie dziesięć. Doris kiwa głową. Wygląda jak zwykle na przygnębioną. Okulary grubości denek od butelek z colą zsunęły się jej na koniec nosa. Ma na sobie dżinsy dzwony z wyhaftowanymi na przednich kieszeniach kwiatami. Doris nie rozstaje się nimi. W ramach zadośćuczynienia upałowi skompletowała je z białym dziurkowanym topem bez pleców, który byłby całkiem ładny, gdyby nie plama z keczupu na przodzie. Ojciec Doris jest właścicielem dwóch McDonaldów, w związku z czym dziewczyna je mnóstwo hamburgerów.
Wieczór jest ciepły, a wśród rosnących przy drodze drzew Jessie dostrzega blask świetlików. Och, jak bardzo pragnęłaby zostać na wakacje w Brookline! Mogłaby jeździć na rowerze do klubu sportowego z Leslie i Doris, a późnym popołudniem kupować owocowe lody na patyku w kształcie bomby u Pana Wesołka. Mogłyby włóczyć się po sklepach w Coolidge Corner i „zupełnie przypadkiem” natykać się na chłopaków ze szkoły. Kirby powiedziała Jessie, że to właśnie tego lata chłopcy w jej wieku w końcu zaczną rosnąć.
– Przyszłyśmy powiedzieć ci bon voyage – mówi Leslie. Spogląda Jessie przez ramię, aby upewnić się, że nikt nie stoi za drzwiami, po czym zniża głos. – Mam wieści.
– Dwie – dodaje Doris.
– Przede wszystkim – mówi Leslie – dostałam wiesz co.
– Co? – pyta Jessie, chociaż wie, że Leslie ma na myśli okres.
– Czuję się kiepsko. Myślę, że będę następna. – Doris chwyta się rękami za brzuch.
Jessie nie wie, co powiedzieć. Jak powinna zareagować na tę wiadomość? Że jedna z jej najlepszych przyjaciółek wkroczyła już w kobiecość, podczas gdy ona nadal pozostaje dzieckiem? Jest piekielnie zazdrosna, bo od czasu „pogadanki” prowadzonej przez pielęgniarkę szkolną w zeszłym miesiącu na temat menstruacji nie rozmawiały o niczym innym. Jessie zakładała, że to właśnie Leslie pierwsza z nich dostanie okres, ponieważ jest najbardziej rozwinięta. Miała już małe jędrne piersi i nosiła sportowy stanik, Jessie i Doris natomiast były płaskie jak deski do prasowania. Zazdrość i pragnienie Jessie, a w niektóre dni także niepokój – słyszała historię o dziewczynie, która nigdy nie dostała okresu – są głupie, wie o tym. Jej obie starsze siostry narzekają na miesiączkę. Kirby nazywa to „przekleństwem”, co jest dość trafnym określeniem w jej przypadku, gdyż co miesiąc jest atakowana przez migrenę i bolesne skurcze. Wszystko to wprawia ją w wyjątkowo podły nastrój. Blair jest nieco bardziej powściągliwa, gdy opowiada o własnych doznaniach, aczkolwiek w tej chwili w ogóle nie ma tego problemu, ponieważ jest w ciąży. Leslie może teraz także zajść w ciążę – ta myśl wydaje się Jessie niemal śmieszna. Nie ma ochoty ciągnąć dłużej tej rozmowy, chciałaby wrócić do domu i dokończyć pizzę.
– Jaka jest druga wiadomość? – pyta Jessie.
– Taka. – Leslie wyjmuje zza pleców płaskie, kwadratowe, zapakowane w papier pudełko. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
– Och! – Jessie jest oszołomiona.
Jak każdy, kto obchodzi urodziny w wakacje, przestała już mieć nadzieję, że kiedykolwiek ktoś z klasy będzie o nich pamiętać. Przyjmuje prezent, oczywiście jest to płyta.
– Dziękuję. – Obdarza uśmiechem Leslie, a potem Doris, która wciąż trzyma się za brzuch, aby uniknąć wyimaginowanych skurczów, po czym zrywa papier. To Clouds Joni Mitchell, na co Jessie miała nadzieję.
Ma obsesję na punkcie Both Sides Now. To najpiękniejsza piosenka na świecie. Mogłaby słuchać jej w każdej sekundzie we wszystkie dni od teraz aż do śmierci i nadal nie miałaby dość. Przytula Leslie, a potem Doris, która mówi:
– Złożyłyśmy się.
To oświadczenie wydaje się mieć na celu wymuszenie dalszych podziękowań, które Jessie adresuje tym razem do Doris. Cieszy się, że faktycznie kupiły album, ponieważ w ciągu ostatnich dwóch tygodni od zakończenia roku szkolnego ich trójka dopuściła się serii kradzieży sklepowych. Leslie wyniosła pod bluzką dwie różowe gumki do ołówków i paczkę kredek z Irvinga, Doris rogala z koszernej piekarni, a Jessie, pod ogromną presją pozostałych dwóch, ukradła tusz do rzęs Maybelline z Woolworths w Coolidge Corner, co było o wiele bardziej ryzykowne, ponieważ w Woolworths zainstalowano podobno ukryte kamery monitorujące. Jessie zdaje sobie sprawę, że kradzież to coś złego, ale Leslie traktuje to jak wyzwanie i Jessie wie, że od tego zależy jej honor. Gdy wchodzi do Woolworths w dniu, gdy wypada jej kolej, ogarnia ją strach, wręcz przerażenie. Niemal składa w duchu przeprosiny rodzicom, którzy za jej wszelkie błędy postanawiają obwiniać stres związany z wyjazdem brata na wojnę. Ale kiedy opuszcza sklep z tuszem do rzęs schowanym bezpiecznie w kieszeni pomarańczowej kurtki, czuje nagły przypływ adrenaliny i myśli, że chyba podobne uczucie miewa się na haju. Jest naprawdę bosko! Ma siłę! Zatrzymuje się przy stacji benzynowej u zbiegu Beacon i Harvardu, idzie do damskiej toalety i maluje rzęsy, przeglądając się w obskurnym lustrze.
Mniej ekscytującą częścią tej historii jest fakt, że Kate wykrywa zdobycz w momencie, gdy Jessie wkracza do domu. Hiszpańska inkwizycja od razu rusza do akcji. Co takiego Jessie ma na oczach? Czy to mascara? Skąd ją wzięła? Jessie udziela Kate jedynej wiarygodnej odpowiedzi: od Leslie. Modli się, by Kate nie zadzwoniła do matki Leslie, bo gdyby matka przyjaciółki zapytała córkę o to, było nie więcej niż pięćdziesiąt procent szans, że Leslie zdecyduje się ją kryć.
W każdym razie Jessie czuje ulgę, że nie otrzymuje w prezencie kradzionej płyty. Jeśli jej matka kiedykolwiek dowiedziałaby się o kradzieżach, zakazałaby Jessie kontaktów z Leslie na zawsze.
– Kiedy wracasz? – pyta Leslie.
– W Święto Pracy[3] – mówi Jessie. Zdawać by się mogło, że od teraz to cała wieczność... – Napiszcie do mnie. Macie adres?
– Tak – potwierdza Doris. – Już wysłałam ci pocztówkę.
– Naprawdę? – dziwi się Jessie. Jest poruszona tym nieoczekiwanym aktem serdeczności ze strony zrzędliwej koleżanki.
– Będziemy za tobą tęsknić – mówi Leslie.
Jessie przytula płytę do piersi, machając przyjaciółkom na pożegnanie, a potem wraca do domu. Nie dostała okresu pierwsza, może nawet nie będzie druga, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia. Przyjaciółki ją kochają – kupiły jej coś, o czym wiedziały, że marzyła. A co ważniejsze, jej brat żyje. Przez jeden krótki moment pod koniec swojego dwunastego roku życia Jessie Levin jest szczęśliwa.
Wczesnym rankiem w sypialni Jessie rozlega się dyskretne pukanie do drzwi, po czym pojawia się w nich głowa ojca.
– Wstałaś już? – pyta.
– Nie – odpowiada Jessie.
Naciąga na głowę kołdrę. Upajające uczucie z poprzedniego wieczoru zniknęło bez śladu. Jessie nie chce jechać do Nantucket. Nie ma żadnych dwóch stron[4]. Jest tylko jedna – bez rodzeństwa i w końcu także bez matki Nantucket to będzie kompletne dno. David kładzie się na łóżku obok niej. Ma na sobie granatowy letni garnitur, białą koszulę i szeroki krawat w pomarańczowo-niebieskie paski. Jego ciemne kręcone włosy są uczesane, pachnie pracą, czyli wodą po goleniu Old Spice.
– Hej – mówi, odsuwając kołdrę. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
– Czy nie mogłabym po prostu zostać tu z tobą i wyjeżdżać tylko na weekendy? – pyta Jessie.
– Kochanie...
– Proszę...
– Wszystko będzie dobrze – pociesza ją. – Lepiej niż dobrze. Przed tobą wspaniałe wakacje. Masz trzynaście lat. Jesteś już nastolatką, najwyższy czas wyjść z cienia rodzeństwa.
– Lubię ten cień – mówi Jessie.
Zeszłego lata Kate zaangażowała każde z rodzeństwa Jessie, aby co trzeci dzień spędzało z nią czas. Blair zawsze zabierała Jessie na plażę Cliffside. Szły na barkę na hot dogi i frappé do Galley, a następnie smarowały się olejkiem Coppertone i skwapliwie pracowały nad opalenizną, podczas gdy Blair przewracała strony powieści Pary Johna Updike’a o wymianie żon, czytając na głos skandalizujące fragmenty. Updike upodobał sobie słowo „wzwód” i kiedy Blair po raz pierwszy je odczytała, spojrzała na Jessie znad książki i spytała:
– Wiesz, co to znaczy, prawda?
– Tak – powiedziała Jessie, chociaż nie miała bladego pojęcia.
Blair opuściła książkę i rzekła:
– Nie ma powodu, żeby brzydzić się seksem. To całkowicie naturalna rzecz. Angus i ja robimy to każdego dnia, czasem dwa razy dziennie.
Jessie zarówno intrygowała, jak i odrzucała ta nowina. Od tamtej chwili nie była w stanie patrzeć na Angusa tak jak wcześniej. Był starszy o dziesięć lat od Blair i miał ciemne włosy, na których uczesanie zawsze brakowało mu czasu, ponieważ był zbyt zajęty myśleniem. Nieustannie pracował nad jakimś zagadnieniem matematycznym. Nonny lubiła go tak bardzo, że kiedy odwiedzali All’s Fair, pozwalała mu siedzieć w skórzanym fotelu dziadka przy jego zabytkowym biurku. Angus rzadko chodził na plażę, ponieważ nie znosił piasku i opalał się na czerwono. Jessie deprymowała myśl o żądzy seksualnej Angusa. Blair była tak piękna i mądra, że mogła mieć każdego mężczyznę, którego by chciała, a wyszła właśnie za tego i zrezygnowała z nauczania literatury w Winsorze, aby zająć się domem. Aktualnie była wyznawczynią Julii Child[5] i nosiła luźne sukienki od Lilly Pulitzer, ale na plaży zachowywała się bardziej jak figlarna ciotka niż dobrze ułożona starsza siostra. Paliła kenty, podpalając je srebrną zapalniczką od Tiffany’ego, z wygrawerowanym liścikiem miłosnym od młodszego brata Angusa, Joeya, który był jej chłopakiem, zanim zaczęła chodzić z Angusem. Po każdym wyjściu z wody natychmiast poprawiała szminkę i bezwstydnie flirtowała z ratownikiem o imieniu Marco, który pochodził z Rio de Janeiro. Blair znała kilka zwrotów po portugalsku. Była czarująca.
Kirby również zabierała Jessie na plażę, ale wolała południowy brzeg, gdzie spędzali czas surferzy i hipisi. Kirby spuszczała trochę powietrza z opon terenówki przypominającej czerwony wóz strażacki, którą babka kupiła na wypady po wyspie, i wjeżdżały prosto na plażę Madequecham, gdzie każdy słoneczny dzień był powodem do świętowania. Ludzie grali w siatkówkę i popijali zimny schlitz z puszek wygrzebanych z balii z lodem, a w powietrzu unosił się zapach marihuany. Ktoś zawsze przynosił radio tranzystorowe, więc słuchali Beatlesów, Creedence i Steppenwolf, ulubionego zespołu Kirby.
Zdaniem Jessie Kirby była jeszcze ładniejsza niż Blair. Miała długie, proste włosy. O ile Blair posiadała bujne kształty, o tyle Kirby była chuda jak tyczka. Surferzy w piankach zwisających z torsów, wyglądający, jakby zrzucali skórę, brali Kirby na barana i ciskali nią w fale. Krzyczała, protestując, ale w głębi duszy Jessie wiedziała, że to uwielbia, i w przeciwieństwie do Blair zupełnie nie obchodzi jej to, jak wygląda po wyjściu z wody. Nie malowała się i pozwalała swoim blond włosom schnąć swobodnie na słońcu. Paliła trawkę zamiast papierosów – ale tylko dwa machy, gdy była z Jessie, taką miała zasadę. „Tyle wystarczy, by człowiek się rozluźnił”, mówiła, a efekt mijał, zanim wróciły do All’s Fair.
Dni spędzane z Tygrysem zawsze były przygodą. Jeździli z Jessie na rowerach nad staw Miacomet łowić ryby, wspinali się na Altar Rock, najwyższą skałę w Nantucket, i strzelali z pistoletu na ziemniaki. Ale ich ulubionym zajęciem była gra w kręgle. Tygrys był legendą wśród kręglarzy na wyspie, odkąd skończył dwanaście lat. Wszyscy miejscowi go znali i podziwiali jego grę. Kupowali Jessie piwo brzozowe, którego smakiem się upajała, ponieważ Exalta nie tolerowała żadnych napojów gazowanych z wyjątkiem piwa imbirowego zmieszanego z grenadyną, ale nawet wtedy pozwalano jej tylko na jedno.
Talent Tygrysa do gry w kręgle był zaskakujący, ponieważ robił to tylko w Nantucket, w dodatku wyłącznie wtedy, gdy padało. Exalta uważała, że słoneczne dni lata dzieci mają spędzać na świeżym powietrzu. Oczywiście, gdy Tygrys dorósł na tyle, by zrobić prawo jazdy, mógł jeździć na kręgle, kiedy tylko chciał. W dni, kiedy przypadało mu towarzystwo Jessie, zabierał ją ze sobą, ale trzymali to w tajemnicy przed Exaltą, co dodawało całej sprawie dodatkowego dreszczyku emocji.
Kiedy Tygrys ustawiał kręgle, a następnie, podnosząc nogę, pozwalał kuli wypłynąć z palców, wyglądał, jakby tańczył. Był pełen wdzięku, siły i precyzji. Na ogół strącał cały rząd za jednym zamachem, jakby sprzątał ze stołu. Jessie miała nadzieję, że darowany mu talent okaże się cechą genetyczną, która przypadnie także jej w udziale, ale nie miała tyle szczęścia. Jej kule skręcały w prawo albo w lewo i przynajmniej w połowie przypadków kończyły w rynnach.
Jessie próbuje wyobrazić sobie lato w Nantucket bez rodzeństwa. Będzie snuć się po All’s Fair z wakacyjną lekturą, Dziennikiem Anny Frank, o ile nie będzie mieć akurat lekcji tenisa, na które babcia nalega, chociaż Jessie zupełnie to nie interesuje. Nie jest na tyle zepsuta, żeby nazywać nadciągające wakacje w Nantucket koszmarem, ale dlaczego, och, dlaczego, nie może po prostu zostać w domu?
Tata, siedząc na jej łóżku, wyciąga z kieszeni marynarki małe pudełko.
– Trzynaście lat to bardzo ważna sprawa w tradycji żydowskiej – mówi. – Ja miałem bar micwę, ale ponieważ nie wychowywaliśmy cię na żydówkę, nie będziemy urządzać takich ceremonii – przerywa i na chwilę odwraca wzrok. – Ale chciałbym podkreślić, jak ważny jest to wiek.
Jessie siada na łóżku i otwiera pudełko. To srebrny łańcuszek z okrągłym wisiorkiem wielkości ćwierćcentówki. Na wisiorku znajduje się grawerunek drzewa.
– To Drzewo Życia – wyjaśnia. – W kabale jest symbolem odpowiedzialności i dojrzałości.
Naszyjnik jest bardzo ładny. A Jessie kocha swojego ojca bardziej niż kogokolwiek innego, nawet Tygrysa, chociaż wie, że miłości nie da się tak łatwo przeliczyć. Martwi się o ojca, ponieważ podczas gdy Jessie jest spokrewniona ze wszystkimi członkami rodziny, David tak naprawdę ma tylko ją. Zastanawia się, czy kiedykolwiek o tym myśli i czy czasem nie czuje się jak outsider. Cieszy się, że zdecydował się potwierdzić istniejącą między nimi więź. Słyszała, że aby być uznanym za „prawdziwego” żyda, to matka musi być żydówką. Jeśli to prawda, Jessie się nie kwalifikuje. Ale czuje więź ze swoim ojcem – to coś duchowego, większego niż zwykła miłość. Zapina naszyjnik i pozwala, by chłodny ciężar dotknął jej piersi. Zastanawia się, czy Anna Frank także miała Drzewo Życia, i dochodzi do wniosku, że jeśli tak, na pewno ukryła je przed nazistami wraz z innymi skarbami rodzinnymi.
– Dziękuję, tato.
On się uśmiecha.
– Będę za tobą tęsknił, dziecinko. Ale będziemy się przecież widywać w weekendy.
– A więc teraz, gdy jestem odpowiedzialna i dorosła, mam przestać narzekać na temat wyjazdu – konkluduje Jessie.
– Tak, bardzo cię o to proszę – odpowiada David. – I wiesz, co? Jak przyjadę na wyspę, pójdziemy do Sweet Shoppe, kupię ci podwójną porcję lodów malachitowych i będziesz mogła narzekać na babcię, ile wlezie. Zgoda?
– Zgoda – odpowiada Jessie i przez krótki moment początku swojego trzynastoletniego życia czuje się szczęśliwa.
PRZYPISY