Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uważność może nam dać odwagę.
Większość z nas, nawet gdy przeżywa radość, odczuwa jednocześnie głęboki lęk. Lękamy się końca szczęśliwej chwili, niezaspokojenia naszych potrzeb, utraty przedmiotów miłości czy poczucia bezpieczeństwa. W niniejszej książce nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla Thich Nhat Hanh objaśnia, jak możemy rozpoznać nasz lęk i przekształcić go, odnajdując drogę do prawdziwego szczęścia i wolności.
Posługując się osobistymi anegdotami z długiego i barwnego życia, jak również własnym doświadczeniem mnicha buddyjskiego, Thich Nhat Hanh uczy, w jaki sposób praktyczne techniki uważności są w stanie nam pomóc. Pokazuje, jak możemy zakorzenić się w chwili obecnej i znaleźć w sobie odwagę skonfrontowania się z tym, co nas przeraża, abyśmy mogli panować nad własnym lękiem i cieszyć się życiem.
[Thich Nhat Hanh] wskazuje nam powiązania między osobistym wewnętrznym pokojem a pokojem na Ziemi
Jego Świątobliwość Dalajlama
Thich Nhat Hanh jest świętym człowiekiem, gdyż ma w sobie pokorę i pobożność. Jest on uczonym wielkiego formatu intelektualnego.
Martin Luther King Jr
Thich Nhat Hanh pisze głosem Buddy.
Sogyal Rninpoche
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 141
WSTĘP
Większość z nas doświadcza życia pełnego chwil cudownych i chwil trudnych. Ale nawet w chwilach najbardziej radosnych za naszą radością nierzadko czai się lęk. Lękamy się, że ta chwila minie, że nie spełnią się nasze potrzeby, że stracimy to, co kochamy, albo że stracimy poczucie bezpieczeństwa. Często najbardziej lękamy się wiedzy, że pewnego dnia nasze ciała przestaną funkcjonować. Tak więc nawet gdy spełnione są wszystkie warunki do szczęścia, nasza radość nie jest całkowita.
Uważamy, że warunkiem szczęścia jest odepchnięcie lub zignorowanie lęku. Czujemy się nieswojo na myśl o rzeczach, które nas przerażają, więc odsuwamy lęk przez zaprzeczenie: „O nie, nie chcę o tym myśleć”. Usiłujemy ignorować lęk, ale on w nas tkwi.
Jedynym sposobem na oswojenie lęku i osiągnięcie prawdziwego szczęścia jest uświadomienie sobie tegoż lęku i baczne przyjrzenie się jego źródłu. Zamiast uciekać przed lękiem możemy zaprosić go do naszej świadomości i przyjrzeć mu się jasno i dogłębnie.
Obawiamy się rzeczy z zewnątrz, których nie jesteśmy w stanie kontrolować. Zamartwiamy się możliwą chorobą, starością i utratą rzeczy, które najbardziej cenimy. Uczepiamy się tego, co jest nam drogie – pozycji społecznej, własności, osób, które kochamy. Ale to uczepianie się nie zmniejsza naszego lęku. Kiedyś będziemy musieli ostatecznie rozstać się z tym wszystkim. Nie zabierzemy tego ze sobą.
Zdarza nam się myśleć, że jeśli zlekceważymy lęki, one odejdą. Jednak gdy usuwamy zmartwienia i niepokoje ze świadomości, one wciąż na nas oddziałują, powodując smutek. Bardzo boimy się niemocy. Lecz posiadamy moc dogłębnego przyjrzenia się naszym lękom, a wówczas lęk nie jest w stanie nad nami zapanować. Możemy przekształcić swój lęk. Praktykowanie pełni życia w chwili obecnej – to, co nazywamy uważnością – może uzbroić nas w odwagę potrzebną, aby stawić czoła lękom i wyzwolić się spod ich obezwładniającej władzy. Być uważnym to znaczy patrzeć dogłębnie, dotykać naszej prawdziwej natury współbycia i mieć świadomość, że nic nigdy nie ginie.
Kiedyś podczas wojny w Wietnamie siedziałem na pustym lotnisku polowym pośród wietnamskich wzgórz. Czekałem na samolot, który miał mnie zabrać na północ, gdzie chciałem zbadać sytuację powodziową i możliwość udzielenia pomocy ofiarom. Czas naglił i dlatego musiałem polecieć samolotem wojskowym, używanym zazwyczaj do transportu koców, ubrań itp. Gdy siedziałem samotnie na pasie startowym, oczekując najbliższego samolotu, podszedł do mnie amerykański oficer. On również czekał na ten samolot. Trwała wojna, a my dwaj byliśmy sami na tym lądowisku. Przyjrzałem się mu: był młody. Natychmiast ogarnęło mnie dojmujące współczucie dla niego. Dlaczego musiał tu przybyć, by zabijać lub zostać zabitym? Powodowany współczuciem powiedziałem: „Musisz się strasznie bać Wietkongu”. Wietkong był wietnamską partyzantką komunistyczną. Zabrzmiało to niezdarnie i moje słowa podlały zasiane w nim wcześniej ziarno lęku. Bezzwłocznie sięgnął po broń i spytał: „Jesteś z Wietkongu?”.
Przed przyjazdem do Wietnamu oficerowie US Army uczyli się, że w Wietnamie każdy może należeć do Wietkongu, i hodowali w sobie lęk. Każde dziecko, każdy mnich mógł być agentem guerilli. W ten sposób kształcono żołnierzy amerykańskich, którzy na każdym kroku widzieli wroga. Usiłowałem okazać współczucie temu żołnierzowi, ale na słowo „Wietkong” opanował go paniczny lęk i sięgnął po broń.
Wiedziałem, że muszę zachować absolutny spokój. Pooddychałem głęboko i powiedziałem: „Nie, czekam na swój samolot, który zabierze mnie do Danang, gdzie mam badać sytuację powodziową i możliwości pomocy”. Współczułem mu głęboko i zdradził to mój głos. Zaczęliśmy rozmawiać. Zdołałem przekazać mu swój pogląd na wojnę, która spowodowała wiele ofiar i po stronie wietnamskiej, i po amerykańskiej. Żołnierz także się uspokoił i wdaliśmy się w rozmowę. Byłem bezpieczny, gdyż zachowałem jasność umysłu i spokój. Gdybym działał za podszeptem lęku, żołnierz zastrzeliłby mnie ze strachu. Nie sądźcie więc, że niebezpieczeństwa pochodzą tylko z zewnątrz. One pochodzą z wnętrza. Dopóki nie uświadomimy sobie własnego lęku, przyciągamy niebezpieczeństwa i wypadki.
Wszyscy doświadczamy lęku, lecz jeżeli przyjrzymy mu się dogłębnie, zdołamy wyzwolić się z jego szponów i dotknąć radości. Lęk każe nam skupiać się na przeszłości lub martwić o przyszłość. Uświadamiając sobie lęk, dojdziemy do wniosku, że w tej chwili nic nam nie grozi. W tej chwili, dzisiaj, jesteśmy wciąż żywi i nasze ciała działają znakomicie. Oczy wciąż widzą przepiękne niebo. Uszy wciąż słyszą głosy tych, których kochamy.
Pierwszym etapem przyglądania się lękowi jest zaproszenie go do świadomości bez osądzania. Jesteśmy po prostu łagodnie świadomi obecności lęku. Już samo to sprawia wielką ulgę. Uspokoiwszy swój lęk, możemy objąć go czule i wejrzeć głęboko w jego korzenie, jego źródła. Zrozumienie genezy naszych napięć i lęków pomoże nam je przezwyciężyć. Czy nasz lęk bierze się z tego, co dzieje się w tej chwili, czy też jest to stary lęk, lęk z naszego dzieciństwa, który zachowaliśmy w sobie? Praktykując wydobywanie naszych lęków na powierzchnię, zyskujemy świadomość, że wciąż żyjemy, że nadal mamy z czego się cieszyć. Dopóki nie zajmujemy się spychaniem i zwalczaniem naszego lęku, możemy cieszyć się słońcem, mgłą, powietrzem i wodą. Głębokie wejrzenie w lęk i stworzenie sobie jego jasnej wizji pozwala wieść prawdziwie wartościowe życie.
Najbardziej lękamy się tego, że z chwilą śmierci staniemy się niczym. Aby prawdziwie całkowicie wyzwolić się z lęku, musimy wejrzeć głęboko w wymiar ostateczny i dostrzec naszą prawdziwą naturę nie-narodzin i nie-śmierci. Trzeba wyzwolić się spod władzy idei, że jesteśmy tylko ciałami, które umierają. Gdy pojmiemy, że jesteśmy czymś więcej niż nasze ciała fizyczne, że nie wzięliśmy się z nicości i nie znikniemy w nicości, zostaniemy wyzwoleni od lęku.
Budda był istotą ludzką i także znał lęk. Codziennie jednak praktykował uważność i bacznie obserwował swój lęk w konfrontacji z nieznanym, dzięki czemu spokojnie stawiał mu czoła. Pewnego dnia podczas spaceru Budda został napadnięty przez seryjnego mordercę, Angulimalę. Angulimala krzykiem kazał Buddzie się zatrzymać, Budda jednak szedł dalej powoli i spokojnie. Angulimala dogonił go i groźnie zapytał, dlaczego się nie zatrzymał. Budda odrzekł mu: „Angulimalo, ja zatrzymałem się dawno temu. To ty się nie zatrzymałeś”. Następnie wyjaśnił: „Przestałem czynić to, co sprawia cierpienie innym żywym istotom. Wszystkie żywe istoty pragną żyć. Wszystkie lękają się śmierci. Musimy hodować w sobie serce pełne współczucia i chronić życie wszystkich istot”. Zaskoczony Angulimala poprosił o dalsze nauki. Na koniec rozmowy ślubował, że już nigdy nie popełni zbrodni, i postanowił zostać mnichem.
Jak Budda zdołał zachować spokój, stojąc twarzą w twarz z mordercą? To skrajny przykład, ale każdy z nas każdego dnia konfrontuje się z własnymi lękami. Codzienna praktyka uważności jest w tym względzie niezmiernie pomocna. Poczynając od oddechu, zaczynając od świadomości, zyskujemy umiejętność przyjmowania wszystkiego, co nas spotyka.
Nieustraszoność nie tylko jest możliwa, lecz także jest najwyższą radością. Z chwilą dotknięcia bezlęku stajesz się wolny. Jeśli zdarzy mi się lecieć samolotem, którego pilot ogłosi, że samolot zaraz się rozbije, będę ćwiczył uważne oddychanie. Mam nadzieję, że ty zrobisz to samo w reakcji na złą wiadomość. Nie czekaj jednak z praktykowaniem przekształcania swoich lęków i z życiem w uważności do sytuacji granicznej. Nikt nie może ci ofiarować nieustraszoności. Nawet gdyby siedział obok ciebie Budda, nie mógłby ci tego zapewnić. Sam musisz ćwiczyć i uświadamiać sobie lęk. Gdy praktykowanie uważności wejdzie ci w nawyk, będziesz wiedział, co robić, gdy nadejdą trudne chwile.
Na ogół nie pamiętamy, że dawno temu żyliśmy w łonie matki. Byliśmy maleńkimi żywymi istotami ludzkimi. W ciele matki biły wtedy dwa serca: jej własne i twoje. W tym okresie matka robiła wszystko za ciebie: za ciebie oddychała, za ciebie jadła, za ciebie piła. Byłeś z nią połączony pępowiną. Przez pępowinę docierał do ciebie pokarm, było ci dobrze i bezpiecznie we wnętrzu matki. Nigdy za zimno ani za gorąco. Bardzo wygodnie. Spoczywałeś na miękkiej wodnej poduszce. W Chinach i w Wietnamie nazywamy łono „pałacem dziecka”. W tym pałacu spędziłeś około dziewięciu miesięcy.
Tych dziewięć miesięcy spędzonych w łonie to jeden z najszczęśliwszych okresów twojego życia. Potem przyszedł dzień twoich narodzin. Nagle wszystko było inne, zostałeś wrzucony w nowe środowisko. Po raz pierwszy poczułeś zimno i głód. Dźwięki były za głośne, światło za jasne. Pierwszy raz poczułeś lęk. Na tym polega lęk pierwotny.
W pałacu dziecka nie musiałeś korzystać z własnych płuc. Ale z chwilą narodzin ktoś przeciął pępowinę i skończyło się twoje fizyczne połączenie z matką. Matka nie mogła już za ciebie oddychać. Musiałeś nauczyć się oddychać sam – wziąć pierwszy oddech. Gdybyś nie zdołał tego zrobić, umarłbyś. Narodziny to bardzo niebezpieczny czas. Zostałeś wypchnięty z pałacu i poznałeś cierpienie. Próbowałeś zaczerpnąć tchu, ale to było trudne. W twoich płucach zalegał płyn, którego należało się pozbyć przed pierwszym wdechem. Rodzimy się i z chwilą narodzin rodzi się w nas lęk wraz z pragnieniem przetrwania. Na tym polega pierwotne pragnienie.
Jako niemowlęta wiedzieliśmy, że aby przetrwać, potrzebujemy kogoś, kto się nami zaopiekuje. Nawet po odcięciu pępowiny byliśmy całkowicie zależni od dorosłych. Dopóki twoje przetrwanie zależy od kogoś lub czegoś, istnieje łączność, rodzaj niewidzialnej pępowiny.
Dorastamy, a lęk pierwotny i pierwotne pragnienie wciąż są w nas obecne. Wprawdzie nie jesteśmy już małymi dziećmi, ale lękamy się, że nie przeżyjemy, jeśli nikt się nami nie zaopiekuje. Każde pragnienie, które odczujemy w naszym życiu, zakorzenione jest w tym pierwotnym, fundamentalnym pragnieniu przetrwania. Jako niemowlęta zawsze szukamy sposobu na zapewnienie sobie przetrwania. Czujemy się wówczas całkowicie bezbronni. Mamy nogi, ale nie umiemy chodzić. Mamy ręce, ale nie umiemy niczego uchwycić. Niemowlę musi więc odkryć sposób na to, by zmusić kogoś innego do otoczenia go opieką i zapewnienia mu przetrwania.
Każdy czasem się boi. Boimy się samotności, porzucenia, starości, śmierci, choroby i wielu innych rzeczy. Nieraz odczuwamy lęk bez wyraźnego powodu. Praktyka głębokiego wglądu pozwala nam dostrzec, że lęk ten jest pochodną naszego pierwotnego lęku z czasów niemowlęcych, kiedy byliśmy bezbronni i niezdolni zadbać o siebie. Chociaż staliśmy się dorosłymi ludźmi, tamten pierwotny lęk i pierwotne pragnienie nadal w nas żyją. Nasze pragnienie znalezienia partnera jest po części kontynuacją pragnienia, by ktoś się nami zaopiekował.
Jako dorośli często boimy się pamiętać tamten pierwotny lęk i pragnienie, ponieważ wciąż żyje w nas bezradne dziecko. Nigdy nie mieliśmy okazji z nim porozmawiać. Nie zajmowaliśmy się tym skrzywdzonym, bezradnym dzieckiem.
Dla większości z nas pierwotny lęk trwa w jakiejś nowej formie. Może przerażać nas perspektywa samotności: „Sama nie dam rady, muszę kogoś mieć”. Jest to kontynuacja naszego pierwotnego lęku. Jednak głęboki wgląd pozwala nam stwierdzić, że potrafimy uśmierzyć lęk i znaleźć szczęście. Musimy przyjrzeć się uważnie naszym relacjom i zadać sobie pytanie: czy są one oparte przede wszystkim na wzajemnym pragnieniu czy na wzajemnym szczęściu? Mamy skłonność do myślenia, że partner ma moc zapewnienia nam dobrego samopoczucia, i nie czujemy się dobrze, kiedy go przy nas nie ma. Myślimy: „Potrzebuję tej osoby, ona musi się mną zająć, bo inaczej nie przeżyję”.
Jeżeli nasza relacja oparta jest na lęku, a nie na wzajemnym zrozumieniu i szczęściu, nie posiada solidnych fundamentów. Możesz czuć, że potrzebujesz danej osoby dla własnego szczęścia. Ale może przyjść taki czas, kiedy obecność tej osoby zacznie być dla ciebie uciążliwa i zechcesz się jej pozbyć. To dowód na to, że twoje poczucie spokoju i bezpieczeństwa nie pochodziło w istocie od tej osoby.
Podobnie jeżeli lubisz bywać w kawiarni, to raczej nie dlatego, że ta konkretna kawiarnia jest wyjątkowo interesująca. Możliwe, że motywuje cię lęk przed samotnością, czujesz nieustanną potrzebę bycia wśród ludzi. Gdy włączasz telewizor, to być może nie dlatego, że chcesz obejrzeć fascynujący program, ale dlatego, że boisz się zostać sam ze sobą.
Z tego samego źródła pochodzi lęk przed tym, co inni mogą o tobie myśleć. Boisz się, że jeśli pomyślą o tobie źle, przestaniesz być akceptowany i zostaniesz całkiem sam, w niebezpieczeństwie. Jeśli więc potrzebujesz pewności, że inni zawsze myślą o tobie dobrze, to potrzeba ta jest funkcją tego samego pierwotnego lęku. Regularne wyprawy na zakupy po nowe stroje są skutkiem pierwotnego pragnienia: chcesz być akceptowany przez innych. Boisz się odrzucenia. Lękasz się, że zostaniesz opuszczony i zostawiony sam na pastwę losu, że nikt się tobą nie zaopiekuje.
Musimy uważniej się obserwować, aby rozpoznać pierwotny lęk i pierwotne pragnienie, które motywują tak wiele naszych zachowań. Każdy z naszych lęków i każde z naszych pragnień przeżywanych w chwili obecnej to kontynuacja pierwotnego lęku i pierwotnego pragnienia.
Pewnego dnia podczas spaceru poczułem, że coś w rodzaju pępowiny łączy mnie ze słońcem na niebie. Z wielką jasnością zrozumiałem, że gdyby słońca nie było, umarłbym natychmiast. Potem ujrzałem pępowinę łączącą mnie z rzeką. Pomyślałem, że gdyby rzeki nie było, także bym umarł pozbawiony wody do picia. I spostrzegłem, że pępowina łączy mnie z lasem. Leśne drzewa wytwarzały tlen, żebym mógł oddychać. Umarłbym bez lasu. Dostrzegłem pępowinę łączącą mnie z rolnikiem, który uprawia warzywa, zboże i ryż, bym mógł go ugotować i zjeść.
Gdy praktykujesz medytację, zaczynasz dostrzegać rzeczy, których inni nie widzą. Wprawdzie fizycznie nie widzisz wszystkich tych pępowin, ale one istnieją, łączą cię z twoją matką, twoim ojcem, rolnikiem, słońcem, rzeką, lasem i całą przyrodą. Wizualizacja może być elementem medytacji. Gdybyś miał narysować siebie ze wszystkimi tymi pępowinami, odkryłbyś, że jest ich nie tylko pięć czy dziesięć, ale być może setki i tysiące.
W Plum Village na południowym zachodzie Francji, gdzie mieszkam, posługujemy się gathami, krótkimi wierszami, które recytujemy w milczeniu lub na głos przez cały dzień. Gathy pomagają nam głęboko przeżywać każdą czynność codzienności. Mamy gathę na budzenie się z rana, na mycie zębów, a nawet na prowadzenie samochodu i obsługiwanie komputera. Gatha, którą recytujemy, podając posiłek, brzmi tak:
W tym pożywieniu
widzę wyraźnie
obecność całego wszechświata,
który wspiera moje istnienie.1
Przyglądając się uważnie warzywom, dostrzegamy w nich słońce, chmurę, ziemię, mnóstwo ciężkiej pracy. Patrząc w ten sposób, nawet jeżeli nikt nie dzieli z nami posiłku, uświadamiamy sobie, że nasza społeczność, nasi przodkowie, matka natura i cały kosmos są w nas i przy nas w każdym momencie życia. Nie musimy czuć się osamotnieni.
Jedną z pierwszych rzeczy, które możemy zrobić dla uśmierzenia naszego lęku, jest rozmowa z nim. Możemy usiąść z tym naszym zalęknionym dzieckiem i potraktować je łagodnie, mówiąc na przykład: „Kochane dziecko, jestem twoim dorosłym ja. Chciałbym ci powiedzieć, że nie jesteśmy już małą, bezbronną i podatną na zranienie istotą. Mamy silne ręce i silne nogi, możemy się obronić. Nie ma więc powodu, żeby nadal się bać”.
Wierzę, że takie przemawianie może być bardzo pomocne, ponieważ nasze wewnętrzne dziecko jest zapewne głęboko zranione i czeka na nasz powrót. Nosi w sobie wszystkie rany dzieciństwa, a my, zajęci dorosłym życiem, nie mieliśmy dotąd czasu, by powrócić do tego dziecka i dopomóc mu w uzdrowieniu. Dlatego tak ważne jest poświęcenie czasu na powrót, na uświadomienie sobie obecności zranionego dziecka w nas samych, na przemawianie do niego i próby niesienia mu pomocy w uzdrowieniu. Przypomnijmy kilkakrotnie naszemu wewnętrznemu dziecku, że nie jesteśmy już bezbronnym maleństwem, że jesteśmy duzi i dorośli, i możemy zadbać o siebie.
Połóż na ziemi dwie poduszki. Usiądź na jednej z nich i wyobraź sobie, że jesteś bezradnym dzieckiem. Powiedz: „Kochanie, jestem bardzo bezbronna. Nie mogę nic zrobić. Grozi mi wielkie niebezpieczeństwo. Na pewno umrę, nikt się mną nie opiekuje”. Musisz powiedzieć to językiem małego dziecka. Gdy tak mówisz, rodzą się w tobie uczucia lęku, beznadziei, napięcia i bezradności. Pozwól im się ujawnić i rozpoznaj je. Daj bezradnemu dziecku dość czasu na wyrażenie wszystkich jego uczuć. To bardzo ważne.
Gdy dziecko skończy mówić, przenieś się na drugą poduszkę, aby odegrać rolę swojego dorosłego ja. Patrząc na poduszkę, którą opuściłeś, wyobraź sobie, że bezradne dziecko nadal tam siedzi, i przemawiaj do niego: „Posłuchaj. Jestem twoim dorosłym ja. Nie jesteś już bezradnym dzieckiem. Dorośliśmy i jesteśmy już duzi, dostatecznie inteligentni, aby się obronić i przeżyć samodzielnie. Nie potrzebujemy już niczyjej opieki”.
Gdy wykonasz to ćwiczenie, przekonasz się, że poczucie bezpieczeństwa, którego pragniesz, nie wypływa z uczepiania się drugiej osoby lub ustawicznego odwracania uwagi. Rozpoznanie i uśmierzenie wewnętrznego lęku jest pierwszym krokiem do oddalenia go.
Zrozumienie, że jesteśmy już bezpieczni, jest niezbędne tym z nas, którzy w przeszłości doznali gwałtu, lęku lub bólu. Nieraz potrzebujemy przyjaciela, brata, siostry, nauczyciela, który pomoże nam nie zapaść się z powrotem w przeszłość. Dorośliśmy. Jesteśmy już zdolni nie tylko do samoobrony, ale i do pełnego życia w chwili obecnej i dzielenia się nim z innymi.
Niejednokrotnie łapiemy się na myśleniu o rzeczach, które budzą w nas uczucia lęku i smutku. Każdy z nas w przeszłości doświadczył cierpienia, które często wspomina. Wracamy do przeszłości, analizujemy ją i oglądamy jak na filmie. Jeżeli jednak wracamy do tych wspomnień bez uważności i nieświadomie, każdy taki powrót oznacza ponowne cierpienie.
Przypuśćmy, że byłeś źle traktowany jako dziecko. Cierpiałeś dotkliwie. Byłeś delikatny i słaby. Być może bałeś się przez cały czas. Nie umiałeś się bronić. Może w pamięci nadal jesteś raz po raz raniony, mimo że teraz jesteś już dorosły. Nie jesteś już dzieckiem, które było delikatne i słabe, nie mogło się obronić. A jednak wciąż doświadczasz cierpienia tego dziecka, ponieważ wracasz do tych wspomnień, mimo że są bolesne.
W twojej świadomości utrwalił się film, obraz. Ilekroć we wspomnieniu wracasz do przeszłości, oglądasz ten film i cierpisz ponownie. Uważność przypomina nam, że możliwe jest bycie tu i teraz, że chwila obecna jest nam zawsze dostępna; nie musimy żyć dawnymi zdarzeniami.
Przypuśćmy, że dwadzieścia lat temu ktoś dał ci w twarz. Ten incydent zachował się jako obraz w twojej podświadomości, która zawiera już wiele innych filmów i obrazów o przeszłości. Ich projekcja odbywa się w pamięci non stop. Ty zaś masz skłonność do powracania i oglądania ich wciąż od nowa, w związku z czym nieustannie cierpisz. Za każdym razem, gdy oglądasz ten konkretny obraz, znów dostajesz w twarz, i tak w nieskończoność.
A przecież to jest tylko przeszłość. Ciebie nie ma już w przeszłości, jesteś w chwili obecnej. To się zdarzyło, owszem – ale w przeszłości. A przeszłość już minęła. Pozostały z niej tylko obrazy i wspomnienia. Uporczywe wracanie do przeszłości i oglądanie tych obrazów jest złą uważnością. Jeżeli jednak zakorzenimy się w chwili obecnej, możemy spojrzeć na przeszłość inaczej i przekształcić należące do niej cierpienie.
Przypuśćmy, że gdy byłeś mały, ktoś dorosły zabrał ci zabawkę. Nauczyłeś się płakać, manipulować sytuacją lub też uśmiechać się, aby przypodobać się opiekunce i skłonić ją do oddania zabawki. Już jako małe dziecko nauczyłeś się dyplomatycznego uśmiechu. To jeden ze sposobów na radzenie sobie z problemem przetrwania. Człowiek uczy się, nie wiedząc nawet, że się uczy. Poczucie, że jesteś delikatny, słaby, niezdolny do samoobrony, że zawsze kogoś potrzebujesz, jest w tobie stale obecne. Ten pierwotny lęk – i jego drugi biegun, pierwotne pragnienie – towarzyszy nam przez całe życie. Niemowlę z jego lękami i pragnieniami jest w nas wciąż żywe.
Osoba pogrążona w depresji cierpi, mimo że jej sytuacja z zewnątrz wygląda dobrze. Przyczyną tego jest skłonność do rozpamiętywania przeszłości. Czujemy się w niej bardziej swojsko, nawet jeśli zawiera wiele cierpienia. To poczucie swojskości zakorzeniło się głęboko w naszej podświadomości, która ustawicznie wyświetla filmy z przeszłych zdarzeń. Oglądamy te filmy i cierpimy. Natomiast przyszłość, o którą wciąż się martwimy, jest niczym innym jak projekcją tychże minionych lęków i pragnień.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Cały zbiór gath oraz informację o ich praktykowaniu w życiu codziennym znajdziesz w mojej książce Peace Is Every Breath: A Practice for Our Busy Lives (przyp. autora). [wróć]