Śmierci nie ma, lęku nie ma - Thich Nhat Hanh - ebook

Śmierci nie ma, lęku nie ma ebook

Thich Nhat Hanh

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Thích Nhat Hanh ukazuje nam powiązanie między spokojem wewnątrz nas a pokojem na ziemi. - Dalajlama.

Każdy człowiek ma w sobie ogromny potencjał, lecz trapią go różne lęki, spośród których największym jest lęk przed nicością. Uważamy, że rodzimy się z niczego i boimy się, że po śmierci staniemy się niczym. Thich Nhat Hanh, zgodnie z naukami Buddy, przekonuje o absurdalności takiego myślenia. Dowodzi, że dzięki głębokiemu wglądowi w naszą naturę oraz przekształceniu lęku możemy osiągnąć prawdziwe szczęście - pogodnie spoglądać w przyszłość, w której pojawiać się będziemy w coraz to nowych formach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 163

Oceny
4,2 (11 ocen)
6
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kinkapi

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra ksiazka.Inne perspektywa patrzenia na smierc.
00

Popularność




PRZEDMOWA

Pew­nego dnia przy obie­dzie mój ojciec powie­dział mi:

– Ostatni raz widzia­łem mojego ojca w trum­nie w salo­nie.

Sie­dzie­li­śmy na tara­sie restau­ra­cji mek­sy­kań­skiej w Key West na Flo­ry­dzie. Ojciec uniósł oczy znad tale­rza z ryżem i fasolą, spoj­rzał na mnie i dodał:

– Był zwy­kłym czło­wie­kiem, pie­ka­rzem. Pra­co­wał w Mas­sa­chu­setts, w spół­dzielni na Leomin­ster Street w cen­trum Fitch­burga.

– Opo­wiedz mi o jego śmierci – popro­si­łem.

– Nie potra­fię ci nic powie­dzieć – odparł.

– Co mówili ludzie?

– Nikt ni­gdy o tym nie mówił. A ja ni­gdy nie pyta­łem.

Po czym znów zapa­dło tak dobrze mi znane, nie­zno­śne mil­cze­nie.

Kościół Naj­święt­szego Serca Jezu­so­wego znaj­duje się dwa kwar­tały od domu na San­born Street w zachod­nim Fitch­burgu, gdzie mój ojciec żegnał się z moim dziad­kiem, któ­rego ni­gdy nie pozna­łem. Było to w moich mło­dzień­czych latach cen­trum duchowe mojej rodziny. Tam można było uciec od kie­ratu codzien­nej harówki w fabryce, od kłótni mał­żeń­skich, nie­za­pła­co­nych rachun­ków i zbyt czę­sto spo­ży­wa­nego alko­holu. To tam zosta­łem ochrzczony i tam zosta­łem posłany na lek­cje reli­gii. W każde ponie­dział­kowe popo­łu­dnie po cięż­kim dniu w szkole, czy chcia­łem czy nie, wlo­kłem się tam Water Street na dwie godziny kate­chezy.

Cią­gle pamię­tam pierw­sze spo­tka­nie – sie­dzia­łem obok mojej kuzynki Patty, w dło­niach dzier­ży­li­śmy nowiut­kie kate­chi­zmy. Przed nami sta­nęły dwie zakon­nice, kazały otwo­rzyć pod­ręcz­niki na pierw­szej stro­nie i zapa­mię­tać zamiesz­czone tam trzy pyta­nia i trzy odpo­wie­dzi: „Kto mnie stwo­rzył?” – „Bóg mnie stwo­rzył”; „Dla­czego Bóg mnie stwo­rzył?” – „Abym Go kochał i Mu słu­żył”; „Co się sta­nie, gdy umrę?” – „Będę żył na wieki z Bogiem w Nie­bie”. Ojco­wie Kościoła nie mieli wąt­pli­wo­ści: moja dusza jest nie­śmier­telna i będę żył wiecz­nie.

Pew­nej nie­dzieli czy­ta­łem „The Boston Globe” i ude­rzyła mnie histo­ria kobiety w ter­mi­nal­nej fazie raka. Arty­kuł zaczy­nał się tak: „Młode życie bru­tal­nie prze­rwane (…) Adriana Jen­kins wątpi w ist­nie­nie Boga. I w prze­zna­cze­nie”. „Kiedy umie­ramy – mówi – zni­kamy: «z pro­chu powsta­łeś i w proch się obró­cisz»”. Ale Adriana czę­sto wyobra­żała sobie śmierć – naj­pierw cier­pie­nie, potem ula­ty­wa­nie, spo­glą­da­nie z góry na zgro­ma­dzo­nych wokół szpi­tal­nego łóżka żałob­ni­ków, słaby roz­błysk świa­tła i wresz­cie – nicość. „Czło­wiek gaśnie jak żarówka po naci­śnię­ciu wyłącz­nika”. Taka wizja bar­dzo się roz­po­wszech­niła wśród osób, dla któ­rych wła­śnie zwąt­pie­nie stało się nową reli­gią; kiedy umie­ramy – zni­kamy, sta­jemy się nico­ścią.

Na pierw­szy pogrzeb w życiu posze­dłem w roku 1968. Był to pogrzeb ojca mojej matki, Sama Rameau. Od tam­tej pory ponad dwa­dzie­ścia razy sta­łem na skraju świeżo wyko­pa­nego grobu bez­radny, zagu­biony, nie wie­dząc, co myśleć i jak pojąć śmierć, zada­jąc sobie pyta­nie: „Czy naprawdę ist­nieje tylko alter­na­tywa: wiara w nie­śmier­telną duszę albo totalne uni­ce­stwie­nie?”.

Powąt­pie­wa­łem więc w życie wieczne i drża­łem na myśl o zupeł­nej nico­ści, nie roz­sta­jąc się z tym tępym stra­chem, z tym kosmicz­nym szu­mem ist­nie­nia ani na chwilę. Co jest prawdą – czy na zawsze będę sobą, czy czeka mnie zupełna nicość? Czy ist­nieje nie­śmier­telna dusza i – jeśli tak – pójdę do nieba czy do pie­kła? Czeka mnie wieczna nuda czy wie­ku­iste szczę­ście? Będę sam czy z Bogiem?

Budda całe życie naga­by­wany był przez uczo­nych i teo­lo­gów o sprzeczne filo­zo­fie eter­na­li­zmu i nihi­li­zmu. Kiedy pytano go, czy ist­nieje nie­śmier­telna dusza, odpo­wia­dał, że nie ist­nieje trwała jaźń. Gdy pytano go, czy po śmierci czeka nas abso­lutna nicość, odpo­wia­dał, że nie zosta­jemy uni­ce­stwieni. Budda odrzu­cił więc obie moż­li­wo­ści.

Mam ser­decz­nego przy­ja­ciela, słyn­nego bio­loga mor­skiego. Jak wielu ludzi jest prze­ko­nany, że kiedy umie­ramy, zni­kamy cał­ko­wi­cie i na zawsze. Jest o tym prze­ko­nany nie dla­tego, że stra­cił wiarę czy jest zde­spe­ro­wany, lecz dla­tego, że wie­rzy w naukę. Swą wiarę czer­pie z przy­rody, z piękna ota­cza­ją­cego go świata i z ludz­kiej zdol­no­ści pozna­wa­nia tego świata i gro­ma­dze­nia wie­dzy o nim.

Thích Nhât Hanh rów­nież nie­złom­nie wie­rzy w ludzką zdol­ność pozna­nia naj­głęb­szych tajem­nic rze­czy­wi­sto­ści. Jed­nak jego celem jest coś wię­cej niż samo gro­ma­dze­nie wery­fi­ko­wal­nych fak­tów – chce nam poka­zać, jak osią­gnąć wyzwo­le­nie i zdo­być głę­boką mądrość dzięki uważ­nej ana­li­zie rze­czy­wi­sto­ści. Czer­piąc ze swego doświad­cze­nia, opi­sał w tej książce zdu­mie­wa­jącą moż­li­wość – jak wyjść poza alter­na­tywę nie­śmier­tel­nej duszy i nihi­li­zmu. Thích Nhât Hanh mówi nam: „Byłeś już wolny, zanim zaczął się czas. Naro­dziny i śmierć są zale­d­wie drzwiami, świę­tymi pro­gami na naszej ścieżce. Naro­dziny i śmierć są tylko zabawą w cho­wa­nego. Ni­gdy się nie naro­dzi­łeś i ni­gdy nie umrzesz”. I mówi też: „Naj­więk­sze nasze cier­pie­nia mają źró­dło w wyobra­że­niu, że naj­pierw się poja­wiamy, a potem zni­kamy”. Bez­u­stan­nie zachęca nas do prak­tyki głę­bo­kiego wglądu, dzięki któ­remu możemy zasma­ko­wać wol­no­ści i poznać radość drogi środka mię­dzy nie­śmier­tel­no­ścią duszy a totalną nico­ścią. Thích Nhât Hanh poeta odkrywa przed nami para­doksy życia i deli­kat­nie uchyla zasłonę ilu­zji, pozwa­la­jąc nam dostrzec – być może po raz pierw­szy w życiu – że ów potworny lęk przed śmier­cią jest kon­se­kwen­cją błęd­nego postrze­ga­nia i poj­mo­wa­nia świata.

Jego głę­bo­kie spo­strze­że­nia na temat życia i śmierci są sub­telne i ele­ganc­kie. I jak to bywa z wszelką sub­telną mate­rią, naj­le­piej sma­ko­wać je powoli, w cichej kon­tem­pla­cji. Z nie­prze­bra­nej studni czło­wie­czeń­stwa i współ­czu­cia Thícha Nhâta Hanha możemy czer­pać wodę, która ukoi pra­gnie­nie naszego serca.

JEDEN SKĄD PRZYCHODZIMY? DOKĄD ODCHODZIMY?

Przy mojej pustelni we Fran­cji rośnie pigwo­wiec japoń­ski. Krzew zakwita z reguły wio­sną, ale jed­nego roku zima było wyjąt­kowo cie­pła i pąki poja­wiły się wcze­śniej niż zazwy­czaj. Pew­nej nocy przy­szedł mróz. Następ­nego dnia pod­czas medy­ta­cji w mar­szu zauwa­ży­łem, że wszyst­kie pąki pomarły. Kiedy zda­łem sobie z tego sprawę, pomy­śla­łem: Tym razem na Nowy Rok będziemy mieli za mało kwia­tów do deko­ra­cji ołta­rza Buddy.

Kilka tygo­dni póź­niej znów zro­biło się cie­pło. Prze­cha­dza­jąc się po ogro­dzie, zauwa­ży­łem nowe pąki na pigwowcu, nowe poko­le­nie jego kwia­tów. Zapy­ta­łem je: „Jeste­ście tymi samymi kwia­tami, które pomarły na mro­zie, czy też innymi?”. Kwiaty odpo­wie­działy mi: „Mistrzu, nie jeste­śmy ani tymi samymi kwia­tami, ani innymi. Kiedy warunki są sprzy­ja­jące, poja­wiamy się, a kiedy warunki nie są sprzy­ja­jące, cho­wamy się. Nie ma w tym żad­nej filo­zo­fii”.

Tego wła­śnie nauczał Budda. Kiedy warunki są sprzy­ja­jące, coś się poja­wia. Kiedy warunki prze­stają być sprzy­ja­jące, coś znika. A potem czeka na odpo­wied­nią chwilę, by znów się poja­wić.

Zanim moja matka mnie uro­dziła, nosiła w łonie inne dziecko. Poro­niła i mały czło­wiek się nie naro­dził. Kiedy byłem mały, czę­sto zada­wa­łem matce pyta­nie: Czy to był mój bra­ci­szek, czy to byłem ja? Kto pró­bo­wał w owym cza­sie zaist­nieć? Skoro dziecko zmarło, oko­licz­no­ści nie były dla niego sprzy­ja­jące. Chło­piec nie mógł się poja­wić, więc posta­no­wił się wyco­fać i pocze­kać na korzyst­niej­sze warunki. „Moi naj­drożsi, lepiej będzie, jeśli się wyco­fam, ale nie­długo do was wrócę”. Musimy usza­no­wać wolę małego czło­wieka. Jeżeli będziesz oglą­dał świat w taki spo­sób, twoje cier­pie­nia będą znacz­nie mniej­sze. Czy tym małym czło­wiekiem, któ­rego stra­ciła moja matka, był mój bra­ci­szek? A może to ja mia­łem się uro­dzić, lecz stwier­dzi­łem, że mój czas jesz­cze nie nad­szedł, i się wyco­fa­łem?

UNICESTWIENIE

Naj­bar­dziej boimy się tego, że kiedy umrzemy, nic z nas nie zosta­nie. Wielu jest prze­ko­na­nych, że cała nasza egzy­sten­cja zamyka się w prze­dziale od naro­dzin – czy może poczę­cia – do śmierci. Jeste­śmy prze­ko­nani, że powsta­jemy z niczego i kiedy umie­ramy, obra­camy się w nicość. I tak prze­śla­duje nas lęk przed uni­ce­stwie­niem.

Budda cał­ko­wi­cie odmien­nie rozu­miał życie. W jego rozu­mie­niu naro­dziny i śmierć są tylko poję­ciami. Nie ist­nieją naprawdę. Prze­ko­na­nie, że są rze­czy­wi­ste, to nie­zwy­kle suge­stywna ułuda, która jest przy­czyną naszych cier­pień. Budda nauczał, że nie ma naro­dzin i nie ma śmierci; nie ma poja­wia­nia się i nie ma zni­ka­nia; nie ma tego samego i nie ma innego; nie ma trwa­łej jaźni i nie ma uni­ce­stwie­nia. To tylko nam się wydaje, że to wszystko ist­nieje. Kiedy zro­zu­miemy, że nie możemy zostać znisz­czeni, uwol­nimy się od lęku. To wielka ulga. Będziemy mogli cie­szyć się życiem i cenić je znacz­nie bar­dziej niż dotych­czas.

ODNALEŹĆ UTRACONYCH NAJBLIŻSZYCH

To samo się dzieje, kiedy tra­cimy bar­dzo bli­ską osobę. Kiedy warunki nie sprzy­jają dal­szemu życiu, nasi naj­bliżsi się wyco­fują. Gdy stra­ci­łem matkę, bar­dzo cier­pia­łem. W wieku sied­miu czy ośmiu lat trudno myśleć o tym, że pew­nego dnia utraci się matkę. W końcu wszy­scy dora­stamy i tra­cimy matki, ale jeśli wiesz, jak prak­ty­ko­wać, z nadej­ściem czasu roz­łąki nie będziesz cier­piał tak bar­dzo. Bar­dzo szybko poj­miesz, że twoja matka na zawsze pozo­sta­nie żywa w tobie.

W dniu śmierci matki zapi­sa­łem w dzien­niku: „A więc nade­szło to wiel­kie nie­szczę­ście mojego życia”. Po jej odej­ściu cier­pia­łem ponad rok. Ale pew­nej nocy, w mojej pustelni w górach Wiet­namu, matka się mi przy­śniła. Sie­dzia­łem obok niej i cudow­nie nam się roz­ma­wiało. Wyglą­dała młodo i była piękna, ze spły­wa­jącą w dół kaskadą wło­sów. Była to wielka przy­jem­ność, móc tak sie­dzieć z nią i roz­ma­wiać, jak gdyby nie umarła. Kiedy się obu­dzi­łem około dru­giej w nocy, odczu­łem bar­dzo mocno, że ni­gdy jej nie utra­ci­łem. Wra­że­nie, że cią­gle jest ze mną, było nie­zwy­kle wyraźne. Zro­zu­mia­łem wtedy, że strata matki była jedy­nie two­rem mojego umy­słu. W owej chwili było dla mnie oczy­wi­ste, że matka zawsze żyje we mnie.

Otwar­łem drzwi i wysze­dłem na zewnątrz. Całe wzgó­rze poro­śnięte krze­wami her­baty było ską­pane w świe­tle księ­życa. Moja samot­nia była przy­cze­piona do niego w poło­wie stoku, powy­żej świą­tyni. Idąc powoli wzdłuż srebr­nych krze­wów, zauwa­ży­łem, że matka na­dal jest ze mną. Była świa­tłem księ­życa i pie­ściła mnie tak, jak robiła to nie­gdyś czę­sto, bar­dzo czule, ujmu­jąco… cudow­nie! Za każ­dym razem, gdy moja stopa doty­kała ziemi, czu­łem, że matka jest ze mną. Wie­dzia­łem, że to ciało nie jest wyłącz­nie moje, lecz jest prze­dłu­że­niem mojej matki i mojego ojca, moich dziad­ków i pradziad­ków. Wszyst­kich moich przod­ków. Stopy, które uwa­ża­łem za „moje”, były w isto­cie „naszymi” sto­pami. Ślady w wil­got­nej ziemi zosta­wia­łem razem z matką.

Od tam­tej pory już ni­gdy nie myśla­łem, że nie mam matki. Wystar­czyło, że spoj­rza­łem na moją dłoń, że poczu­łem deli­katny powiew wia­tru na twa­rzy albo zie­mię pod sto­pami, a przy­po­mi­na­łem sobie, że ona jest ze mną zawsze, gdy tylko jej potrze­buję.

Kiedy tra­cisz uko­chaną osobę, cier­pisz. Ale jeśli będziesz umiał spoj­rzeć wystar­cza­jąco głę­boko, być może zro­zu­miesz, że jej praw­dziwa natura ni­gdy się nie rodzi i ni­gdy nie umiera. Coś się poja­wia i prze­staje się poja­wiać, by potem znów się poja­wić. Musisz być bar­dzo uważny i czujny, by dostrzec nowe poja­wie­nie się kon­kret­nego czło­wieka. Ale dzięki wytę­żo­nej prak­tyce możesz się tego nauczyć.

Zatem chwyć dłoń czło­wieka, który poznał tę prak­tykę, i udaj­cie się na medy­ta­cyjny spa­cer. Zwra­caj uwagę na wszyst­kie liście, kwiaty, ptaki i kro­ple rosy. Jeśli uda ci się przy­sta­nąć i głę­boko w nie wej­rzeć, dostrze­żesz, że kochany przez cie­bie czło­wiek wciąż mate­ria­li­zuje się w wielu for­mach. I wtedy znów będziesz mógł cie­szyć się życiem.

NIC SIĘ NIE RODZI, NIC NIE UMIERA

Fran­cu­ski uczony, Lavo­isier, orzekł: Rien ne se crée, rien ne se perd. „Nic się nie rodzi, nic nie umiera”. Cho­ciaż nie był prak­ty­ku­ją­cym bud­dy­stą, lecz naukow­cem, odna­lazł tę samą prawdę, którą odkrył Budda.

Nasza praw­dziwa natura to w isto­cie coś, co ni­gdy się nie rodzi i ni­gdy nie umiera. Dopiero gdy dotrzemy do naszej praw­dzi­wej natury, będziemy mogli pozbyć się lęku przed nie­ist­nie­niem, przed uni­ce­stwie­niem.

Budda powie­dział, że kiedy warunki są sprzy­ja­jące, coś się poja­wia, my zaś mówimy, że ist­nieje. Gdy jeden lub wię­cej tych warun­ków zanika i rzecz nie poja­wia się już w dotych­cza­sowy spo­sób, mówimy, że nie ist­nieje. Budda nauczał, że okre­śla­nie rze­czy w kate­go­riach ist­nie­nia i nieist­nie­nia jest błędne. W rze­czywistości nie można ni­gdy powie­dzieć, że coś ist­nieje lub nie ist­nieje „abso­lut­nie”.

Bar­dzo łatwo się o tym prze­ko­nać na przy­kła­dzie tele­wi­zji czy radia. Może się zda­rzyć, że będziemy w pokoju, w któ­rym nie ma ani odbior­nika tele­wi­zyj­nego, ani radio­wego. Sie­dząc w takim pokoju, możemy sądzić, że pro­gramy tele­wi­zyjne lub radiowe w nim „nie ist­nieją”. Ale prze­cież wszy­scy wiemy, że pokój ten prze­ni­kają naj­róż­niej­sze sygnały. Sygnały pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i radio­wych docie­rają wszę­dzie. Potrze­bu­jemy tylko jed­nego warunku – odbior­nika tele­wi­zyj­nego lub radio­wego – a w pokoju zaist­nieje mno­gość form, kolo­rów i dźwię­ków. Nie mogli­by­śmy w zgo­dzie z prawdą stwier­dzić, że sygnały te nie ist­nieją, tylko dla­tego, że nie mamy radia czy tele­wi­zora, by móc je ode­brać i pozwo­lić im się poja­wić. Wyda­wało nam się jedy­nie, że nie ist­nieją, ponie­waż przy­czyny i warunki nie pozwa­lały im „zma­te­ria­li­zo­wać” się w naszym pokoju. Tak więc wów­czas, w tym pokoju, mówimy, że sygnały te nie ist­nieją. Nie można jed­nak sądzić, że coś nie ist­nieje, tylko dla­tego, że nie reje­strują tego nasze zmy­sły. To wła­śnie nasze poję­cia „bycia” i „nie­by­cia” mącą nam w gło­wach. To wła­śnie one każą nam myśleć, że coś ist­nieje lub nie ist­nieje. Pojęć ist­nie­nia i nieist­nie­nia nie da się zasto­so­wać do rze­czy­wi­sto­ści.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: No Death, No Fear

Copy­ri­ght © 2002 by Uni­fied Bud­dhist Church

All rights rese­rved inc­lu­ding the right of repro­duc­tion in whole or in part in any form.

This edi­tion publi­shed by arran­ge­ment with River­head Books, an imprint of Pen­guin Publi­shing Group, a divi­sion of Pen­guin Ran­dom House LLC

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

Redak­tor mery­to­ryczny: Jacek Kryg

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Śmierci nie ma, lęku nie ma, wyd. II popra­wione, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-796-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer