Leszygród. Topielica z mokradeł. Leszygród, tom 2 - Elwira Dresler-Janik - ebook

Leszygród. Topielica z mokradeł. Leszygród, tom 2 ebook

Dresler-Janik Elwira

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejna odsłona cyklu „Leszygród” – porywająca opowieść ze świata wierzeń pradawnych Słowian

Złożone obietnice prowadzą niekiedy w mrok, z którego nie ma ucieczki.

Bolemir wyrusza w daleką podróż na wyspę Notrę, gdzie mieszkańcy są dla obcych szczególnie wrogo nastawieni. Pragnąc uratować Łabudkę, musi stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, w tym odczarować pewną topielicę.

Zmagając się z przeciwnościami losu, wyrusza do lodowej krainy, nie mając pojęcia, co go czeka po spotkaniu tam bogini zimy.

Tymczasem Wszebora zostaje porwana przez brata namiestnika, nawet nie przypuszczając, że jej los wyznaczony przez rodzanice splecie się z losem mieszkańców wyspy.

Pełna zwrotów akcji, magicznych postaci i słowiańskich rytuałów kontynuacja Córek bogini Mokosz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 347

Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ArletaTyr

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo klimatyczna.
00
Natasla

Dobrze spędzony czas

pierwsza część bardzo ciekawa i wciągająca. ta druga to już zbytnio trąca romansidlemem . główne bohaterki są wiecznie gnębione przez złych facetów, trochę to szablonowo słabe, i zbyt często ronia łzy słabości. w tamtych pierwotnych i trudnych czasach raczej ludzi byli bardziej twardzi i odporni.
00

Popularność




 

 

 

 

 

W serii Słowiańskie Światy do tej pory ukazały się:

 

Córki bogini Mokosz (cykl Leszygród, tom I)

Elwira Dresler-Janik

 

Topielica z mokradeł (cykl Leszygród, tom II)

Elwira Dresler-Janik

 

Wyrzuciła ją rzeka

Anna Musiałowicz

 

 

 

Copyright © by Elwira Dresler-Janik

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Dagmara Michalak

 

Korekta

Magdalena Chrobok

Eliza Orman

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2024

 

eISBN 978-83-68135-91-6

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niespełnione obietnice są jak rwąca rzeka,

która wylewa się z brzegów sumienia.

 

 

 

 

 

 

 

I

 

NOTRA

 

 

 

 

Aksamitna noc spowiła niebo i rozsiała srebrne iskierki. W tej samej chwili cienki sierp księżyca wychylił się zza kłębiastych obłoczków i rzucił z góry nikły blask, aby zajrzeć między szczeliny wyszorowanych desek. Statek zakołysał się na boki szturchany przez kolejną falę, która rozbiła się o rufę. Drobne kropelki lodowatej wody wzbiły się w górę, przylgnęły do malowanego drewna i ułożyły się w skupisko okrągłych perełek. Lodowaty powiew wiatru okręcił się wokół masztu, szarpnął za zwinięty żagiel z owczej wełny i zaśpiewał smutną pieśń. Nagle długi cień przemknął po pokładzie i zakradł się do dziewczyny zapatrzonej w morze. Złapał ją za ramiona, a dziewczynę przeszedł dreszcz zimna.

– Wróć pod pokład. – Cichy głos wychylił się z mroku i wcisnął się do uszu Nawoi.

Dziewczyna zdecydowanie pokręciła głową. Kosmyki brązowych włosów wysunęły się z luźnego splotu warkocza i połaskotały policzki z wymalowanymi od zimna rumieńcami. Chłodny powiew wiatru z północy naparł na jej szczupłą sylwetkę. Szarpnął za pelerynę obszytą futerkiem z czarnej foki i wdarł się pod spód. Wniknął w cienki materiał lnianej sukienki, a następnie okręcił się wokół ciała dziewczyny. Nieprzyjemny dreszcz przemknął jej po krzyżu, aż zadrżała, lecz nie ustąpiła. Zacisnęła mocniej gołe dłonie na burcie, aby stawić opór. Zesztywniałe od zimna palce przywarły do oszronionego drewna, przez jej skórę przeszły tysiące małych igiełek. Skrzywiła się nieznacznie, a w kącikach oczu ukazały się łzy. Zalśniły niczym grudki lodu i sklejając długie rzęsy, spłynęły po policzkach. Piekący ból odcisnął się na twarzy i oderwała zastygłą dłoń, żeby otrzeć zamarzające łzy.

– Jeśli zamarzniesz, to nie pomożesz uratować Łabudki – rozległ się głos i poczuła rękę na ramieniu.

Gwałtownie odwróciła głowę. Ciepło bijące z dłoni przenikło przez ubranie i dotkliwie drasnęło skórę. Bolemir wbił wzrok w jej twarz i z trwogą dostrzegł, że mizernie wygląda. Błękitne niegdyś oczy wyblakły od smutku, a ciemne sińce odznaczały się mocno pod powiekami. Niegdyś tak wesoła i beztroska Nawoja teraz stała się posępna i poważna. Wydarzenia minionego czasu przygniotły ją swoim ciężarem i naznaczając boleśnie, pchnęły brutalnie w dorosłość. W wieku piętnastu wiosen została zmuszona do swadźby ze starcem, który w noc poślubną skonał w łóżku dźgnięty sztyletem przez młodą żonę. Następnie topielica uwiodła młodzieńca bliskiego sercu dziewczyny i na jej oczach wciągnęła go w głębiny Lśniącego Jeziorka. Zmartwiony brat bardzo chciał wymazać wszystkie przykrości z jej pamięci, lecz nie posiadał takiej mocy. Był pogrążony we własnej rozpaczy – gdy przymykał powieki, wciąż widział płonącą Walisę. Wciąż czuł, jak kłęby gęstego dymu drażniły mu nozdrza i dusiły w przełyku, a fetor palonego ciała przyprawiał o mdłości. Gdyby tylko wtedy posłuchał żony i został w osadzie. Żyłaby. Otarł ukradkiem twarz ze zbłąkanych łez. Nie chciał pokazywać siostrze swojej słabości. Musiał zachować siły, przed nimi była Notra, lodowa kraina, której surowość i niechęć do obcych zdradzały gwałtowne podmuchy wiatru. Spoglądając w bezdenną otchłań morza, wzdrygnął się i mocniej naciągnął pelerynę na ramiona, gdy zimny wiatr prześlizgnął się po odkrytym karku.

– Ta bezczynność mnie zabija – jęknęła i skuliła głowę w ramionach. – Ile mamy czekać? – Pytanie popłynęło w mrok i odbiło się echem od dryfującej kry, zanim umilkło.

Zmęczony Bolemir potarł podkrążone oczy i spojrzał na białe góry, które wznosiły się do nieba. Zmrużył powieki i wytężył wzrok. W oddali na jednym z lodowych grzbietów wśród mglistych oparów zamigotał mały punkcik. Następnie w pewnej odległości zapłonął kolejny, a po dłuższym wyczekiwaniu pojawił się trzeci i ostatni. Uwagę mężczyzny przykuła czarna szczelina zwana Wąskim Gardłem, która pionową linią przecinała nasyp na pół. Wpatrywał się w nią usilnie, żeby dojrzeć statek, lecz na próżno. Choć tylko ciemność kłuła w oczy, to czuł, że nadchodzą.

– Już niedługo – szepnął pełen nowych obaw.

Obłok białej pary wychylił się z rozchylonych ust dziewczyny i otulił koniuszek zaczerwienionego nosa, gdy westchnęła ciężko. Wkrótce mrok zaczął ustępować i nastał szary świt. Smugi purpury ze złotem ukazały się na niebie, a donośny ryk rogu przedarł się przez gęstą mgłę i przeciął zimne powietrze. Zanim umilkł, kolejny dźwięk wypełnił chłód z północy i okrążył statek. Trzeci sygnał wybudził załogę ze snu. Mężczyźni, zrywając się na nogi, tłumnie wybiegli i stłoczyli się na pokładzie. Spoglądali w kłębiące się opary mgły i z lękiem wypatrywali drakkara na morzu.

– Spójrzcie tam! – Głos wypełnił chłód poranka i wszyscy zerknęli w stronę wskazaną przez wyciągniętą dłoń chłopca w obdartej koszuli.

Z przesmyku między dwiema lodowymi skałami wyłonił się cień. Zamajaczył we mgle, a długi wężowy łeb ukazał się w pierwszych nieśmiałych promieniach. Zakołysał się na grzbietach białych bałwanów i ruszył wprost na nich. Wstrzymali oddech, a pojedyncze jęki lęku wypełniły ciszę przerywaną rytmicznymi uderzeniami bębna. Cichy plusk wody ocierającej się o wiosła szemrał coraz głośniej i zagłuszał głos wydający komendy.

– Ludzie lodu płyną! – zawołał bosman i cofnął się, gdy rząd ostrych zębów ukazał się w rozwartym pysku tuż nad relingami.

Zaskoczona Nawoja, zaciskając mocniej palce, dostrzegła duży łeb okolony uniesionym kołnierzem z licznymi kolcami. Stwór wysunięty do przodu groźnie łypał czarnymi ślepiami, a jego wężowe cielsko pokryte łuskami wiło się wzdłuż burty. Statek zakołysał się gwałtownie i na pokład wskoczyło sześciu wojowników uzbrojonych w tarcze oraz topory. Skórzane napierśniki wysadzane ćwiekami osłaniały ich piersi, a na głowy mieli wciśnięte hełmy z bawolimi rogami.

– Czego szukacie na Lodowych Wodach? – zapytał mężczyzna odziany w połyskujące futro śnieżnego lisa.

– Jestem Bolemir! – Młodzian wyprostował plecy i wysunął się na przód, żeby go lepiej widzieli. Odchrząknął i opanował głos, zanim dodał: – Chcę rozmawiać z namiestnikiem Notry.

– Rzeczny Szczur! – Mężczyzna splunął z pogardą, a nieznośny wiatr potarmosił srebrne futro przy płaszczu. – Czemu mam z tobą rozmawiać? Powinienem was wszystkich pojmać i dostarczyć królowi, żeby kat skrócił was o głowę.

Wojownicy stojący tuż za Bjornem unieśli topory, a złote promyki odbiły się w błyszczących ostrzach. W odpowiedzi garstka ludzi gotowych do walki ustawiła się za swoim wodzem, lecz Bolemir powstrzymał ich uniesioną ręką.

– Nie szukamy zwady – rzekł i bacznie zlustrował mężczyznę w futrze.

Pociągłą twarz wojownika przysłaniała starannie przystrzyżona jasna broda. Oczy w kolorze błękitnego nieba skryte pod krzaczastymi brwiami śledziły uważnie ruch na pokładzie. Bolemir zdążył usłyszeć wiele opowieści o namiestniku Bjornie od Rzecznych Szczurów. Często wychwalali jego odwagę i waleczność, ale i zazdrościli wigoru. W wieku czterdziestu wiosen miał cztery żony i kilku synów, bo córek już nie liczył. Chwalił się, że nie poprzestanie na tym i wkrótce uszczęśliwi jakąś młódkę małżeństwem.

– Nie chcemy was tutaj! – przemówił chłodno namiestnik i spojrzał na dziewczynę za plecami Bolemira.

Zalękniona Nawoja poczuła napastliwy wzrok mężczyzny i zarumieniła się aż po czubek nosa. Opuszczając głowę, odszukała brzeg peleryny i zaczęła go nerwowo skubać. Nieprzyjemne przeczucie, które nie odstępowało jej przez całą podróż, ponownie pochwyciło za ramiona. Szarpnęło z całych sił, aby po chwili powrócić i zatopić ostre pazury. Zadygotała na ciele od chłodu i jęknęła cicho, a krzyk strachu pozostał stłumiony w gardle.

– Nie odejdziemy, dopóki mnie nie wysłuchasz! – krzyknął Bolemir i swoją stanowczością dodał odwagi siostrze.

Przez skamieniałą twarz namiestnika przeszedł lekki grymas i mięsień na policzku wyraźnie drgnął. Zamknął w pięść dłoń ozdobioną złotym pierścieniem i poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Hardo spojrzał na Rzecznego Szczura i przetrawiał jego ostre słowa w milczeniu. Bolemir wytrzymał jego spojrzenie, ale nerwowo zacisnął palce na rękojeści miecza ukrytego pod peleryną. Narastająca obawa szarpnęła go za serce i usłyszał szybki oddech siostry za plecami. Wiedział, że jeszcze bardziej niż on lęka się wojowników. Czując ciężar odpowiedzialności za dziewczęta, naprężył mięśnie ramion i wyprostował plecy. Wbił spojrzenie jasnych oczu w twarz namiestnika i patrzył z taką intensywnością, że Bjorn zawahał się na moment i zapragnął poznać jego myśli.

– Odpływamy! – krzyknął namiestnik i dał znak swoim ludziom, którzy ze zwinnością kotów wskoczyli na Wężowe Oko.

Bjorn, stojąc już na drakkarze, odwrócił się w stronę Bolemira i obdarzył go pogardliwym uśmiechem. Wskazał palcem na Rzecznego Szczura i przemówił:

– Popłyniesz z nami. Możesz zabrać dwóch swoich ludzi. Reszta zaczeka.

– Płynę z wami! – zawołała Nawoja i złapała brata za ramię.

– Nie możesz – syknął ostro i nachylił się do siostry.

Wiatr okręcił się wokół rodzeństwa, szarpnął za wstążki wplecione w warkocze Nawoi, a te połaskotały Bolemira w nos. Rumieńce złości wykwitły na jego policzkach. Czuł palące spojrzenia mężczyzn za plecami i nie zamierzał się z nią szarpać. Nie potrzebował drwiącego śmiechu.

– Posłuchaj mnie – zniżył głos do szeptu i ważąc starannie wypowiadane słowa, złapał dziewczynę silnie za ramię. – Tutaj jesteś bezpieczna. Tam nie wiem, co nas czeka.

– Nie chcę tu zostać. – Tupnęła nogą z uporem nieznośnego dziecka i wyrwała rękę. Na zakończenie sceny wydęła usta, a błękitne oczy zaszkliły się.

Bolemir zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami, gdy cierpliwość go opuściła. Po kilku latach rozłąki odwykł od kapryśnego zachowania siostrzyczki. Kiedyś miał do niej cierpliwość, ale dziś nie było czasu na tłumaczenia. Był wodzem i wszyscy w obozie go słuchali. Nawet jego synowie byli posłuszni. Wziął głęboki wdech i złapał dziewczynę wpół. Krzyknęła i głośno protestując, zaczęła machać nogami, lecz był silniejszy.

– Zabierz dziewczynę ze sobą! – zawołał jeden z Notrów wyraźnie rozbawiony rozgrywającą się scenką.

Zdyszany Bolemir postawił Nawoję na deskach pokładu i zmierzył ją surowym wzrokiem.

– Dopięłaś swego, ale uważaj, następnym razem nie będę tak łagodny. – Pogroził jej palcem i łapiąc sztywno za nadgarstek, dodał: – Masz mnie słuchać.

Odgarnęła do tyłu rozczochrane warkocze, wyrwała się i potarła palcami obolałą dłoń. Zanim podążyła za bratem, kiwnęła niechętnie głową, żeby go udobruchać. Z pomocą uśmiechniętego wojownika z Notry weszła na pokład i zajęła miejsce na długiej ławie między Jaczewojem a Bolemirem, za nimi siedział Barnim. Zerknęła niepewnie na rzędy wioślarzy i odetchnęła z ulgą. Miała już dość zatęchłego powietrza panującego pod pokładem oraz bezczynnego czekania. Powinna się teraz cieszyć, lecz posmutniała. Wydarzenia potoczyły się tak nagle, że nawet nie zdążyła pożegnać się z siostrami.

Drakkar zakołysał się niepewnie na boki i odbił od statku. Łysy mężczyzna odziany tylko w skórzaną kamizelkę oraz spodnie z czarnej wełny zaczął wybijać równy rytm na bębnie. Wojownicy na komendę wysunęli wiosła i naparli na pióra, żeby zanurzyć je w wodzie.

Nawoja, słysząc cichy plusk za plecami, zerknęła przez ramię. Trwoga przeszła po krzyżu i zaznaczyła ciało zimnym dreszczem, gdy pojęła, że oddalają się od reszty załogi. Ukradkiem otarła zabłąkaną łzę i wcisnęła głowę w ramiona.

– Wrócimy – szepnął Bolemir, jakby czytał w jej myślach.

Brat odnalazł dłoń siostry w fałdach wilgotnej peleryny i ścisnął mocno palce. Z ulgą przyjęła ten gest, który dodał jej otuchy. Pozwoliła, aby przyjemne ciepło rozeszło się na skórze i otoczyło dudniące w piersi serce. Wierzyła, że Bolemir wraz z przyjaciółmi zrobią wszystko, żeby uratować Łabudkę.

Biały żagiel z owczej wełny załopotał nad ich głowami, wygiął się pod naporem silnego podmuchu i nabrał wiatru. Drakkarem szarpnęło, zakołysało na boki i uniósł się w górę na wysokiej fali. Kolejno naparł na białe bałwany, które zahuczały groźnie i uderzyły z całą siłą, żeby rozbryzgać się o kadłub. Drobne kropelki wody niesione przez porywisty podmuch osiadły na rzeźbionych łuskach morskiego węża, lecz szybko znikły. Gdy zbliżali się do lodowego nasypu, cień pochwycił ich w szpony i pochłonął. Otoczeni mrokiem poczuli przenikliwe zimno, które biło od wysokiej ściany. Nawoja zaczęła się trząść i w poszukiwaniu ciepła przysunęła się bliżej do brata, żeby skryć się przed silnymi podmuchami wiatru.

– Przykryj się! – zawołał jeden z Notrów i niespodziewanie zarzucił na ramiona dziewczyny niedźwiedzie futro.

Silny głos tuż za plecami sprawił, że gwałtownie podskoczyła i zerknęła do tyłu. Przy burcie dostrzegła rosłego wojownika odzianego w spodnie z jagnięcej skóry oraz jasną koszulę. Na jego widok strach odszedł i mogła uspokoić rozdygotane nerwy. Wdzięczna za troskę, owinęła się ciepłym płaszczem i podziękowała cicho. Mężczyzna obdarzył ją zuchwałym uśmiechem, a Nawoja spłonęła purpurowym rumieńcem. Zawstydzona opuściła głowę i zaczęła intensywnie przyglądać się zziębniętym dłoniom. Dopiero gdy przestała czuć jego spojrzenie na plecach, poprawiła fałdy sukienki na kolanach i zerknęła ukradkiem przez ramię. Uważnie przyjrzała się mieszkańcowi Notry. Dobrze umięśniona sylwetka okryta skórzanym odzieniem przyprawiała o szybsze bicie serca. Jasne włosy miał zebrane z boków i splecione w warkoczyki, które przystrojone były drewnianymi paciorkami z wymalowanymi runami. Błękitne oczy wyraźnie lśniły, gdy spoglądał na pnącą się do nieba lodową górę.

– Przed nami Wąskie Gardło! – zawołał mężczyzna u steru.

Na pokładzie drakkara zapanowało lekkie poruszenie. Wioślarze wyciągnęli z wody wiosła, a kilku ludzi z załogi zwinęło żagiel. Rosły osiłek z gołą piersią przestał nadawać głośny rytm na bębnie. Zapadła cisza przerywana cichym pluskiem wody. Wężowy stwór sunął powoli do przodu przez grzbiety niespokojnych fal. Zagłębiając się w mrok, wśliznął się w wąską rozpadlinę, na której końcu błyszczało jasne światełko. Drakkar zakołysał się niespokojnie na boki i otarł się o lodową skałę jedną z rzeźbionych burt. Krzyki mężczyzn się podniosły, a stanowczy głos Bjorna zrugał kilku z nich. Zalękniona Nawoja odszukała dłoń brata opartą na drewnianej ławie i ścisnęła. Niepokój zacisnął się wokół serca. Białe kryształki posypały się z góry wprost pod stopy młodej wdowy, a kilka z nich wczepiło się w potarmoszony od wiatru warkocz. Wysunęła rękę spod futrzanej peleryny i sięgnęła po gródki lodu. Chwyciła je gołymi palcami, żeby wydobyć spomiędzy warkocza, ale przykleiły się do ciepłej skóry i poczuła ból. Strąciła je z dłoni i szybko zaciągnęła okrycie. Niestety zimny podmuch wiatru szarpnął za ramiona i odnalazł niewielki skrawek odsłoniętej szyi. Zostawił na niej bolesne pocałunki, a następnie uszczypnął policzki, aby pomalować je na czerwono. Dziewczyna pociągnęła cicho nosem i potarła przemarznięte dłonie. Nagle padła komenda z ust Bjorna i powtórzona niewyraźnym echem obiegła zebranych ludzi na pokładzie Wężowego Oka. Wojownicy skoczyli na swoje stanowiska i cierpliwie wypatrując ujścia do jeziora, przeprowadzili statek przez przesmyk. W końcu pierwsze promienie wychyliły się zza gór i oświetliły zaskoczoną twarz Nawoi. Dziewczyna rozluźniła napięte mięśnie ramion i puściła rękę brata. Odetchnęła głębiej, kiedy jasny blask słońca ogrzał skórę. Rześkie powietrze wdarło się do płuc, wypełniło je chłodem, a następnie uleciało przez usta i pozostawiło biały obłoczek wokół twarzy.

Szczęśliwie wypłynęli z Wąskiego Gardła wprost na Szmaragdowe Jeziorko. Tafla wody była spokojna, o zielonym zabarwieniu. Nieliczne zmarszczki rozchodziły się wokół sunącego powoli drakkara. Wioślarze ponownie pochwycili za wiosła i dobili do brzegu. Pierwszy na ląd wyszedł Bjorn, a za nim część wojowników. Następnie dali znać Bolemirowi, aby zabrał swoich dwóch ludzi oraz siostrę. Nawoja nie mogła nasycić oczu niezwykłym widokiem białych szczytów dookoła. Zaabsorbowana krajobrazem nie zauważyła, że brat wraz z Jaczewojem i Barnimem zdążyli zejść ze statku i podążyli wydeptaną ścieżką za namiestnikiem do Wilczego Jaru.

– Idziesz? – rozległ się głos mężczyzny, tego samego, który ofiarował jej futro.

Speszona jego spojrzeniem kiwnęła głową i podążyła do przerzuconego na brzeg trapu. Niepewnie postawiła nogę na desce, lecz poczuła nieprzyjemne kołysanie. Tracąc równowagę, kurczowo złapała wyciągniętą dłoń nieznajomego i mocno wbiła paznokcie. Przyjemne ciepło otuliło zmarznięte palce i krew zapulsowała mocniej.

– Nie urwij mi ręki! – zaśmiał się głośno i pomógł jej opuścić statek.

Nawoja stanęła niepewnie na miękkim piasku i zarumieniła się, gdy błękitne oczy nieznajomego przewierciły ją spojrzeniem. Gwałtownie wysunęła dłoń z jego uścisku i zawstydzona opuściła głowę. Rumieniąc się, strzepnęła niewidzialne pyłki z fałd sukni.

– Odważna jesteś. Mało kto przypływa do Notry wraz z początkiem zimy – rzucił drwiąco, a ironiczny uśmiech pojawił się na jego ustach.

– Długo tu nie zostanę – odparła hardo urażona tonem jego głosu.

– Skoro tak mówisz. – Wzruszył ramionami i ruszył ścieżką do osady.

Nie pozostawił jej wyboru, posłusznie podreptała za nim. Niechętnie zaczęła przedzierać się przez wysokie trawy oraz grząskie błoto, żeby dogonić wojownika. Niestety jej próby były daremne. Z każdym kolejnym krokiem oddalał się coraz bardziej.

– Pilnuj drogi, żeby się nie zgubić! – zawołał i zerknął przez ramię. – Uwierz na słowo, nie chciałabyś spędzić samotnie nocy wśród szuwarów.

Strach ją ogarnął, bagniste miejsce budziło grozę. Naciągnęła mocniej futro, skuliła głowę w ramionach i przyspieszyła kroku, gdy mężczyzna zniknął w mętnych oparach. Powietrze było mroźne, czuła, jak szczypie coraz bardziej w policzki i nos. Nieprzyjemna wilgoć osiadała na ubraniu, a gęsta mgła snuła się po ziemi, okręcała się wokół spróchniałych pni. Wiła się pośród krzaków malin, które niedbale czepiały się dołu spódnicy. Chłodne pasma wnikały pod ubranie, gładziły skórę, aby wprawić ciało w drżenie. W poszukiwaniu ciepła pomyślała o słodkim miodzie z mlekiem, który kiedyś dawała im mama, kiedy wracali z zabawy na śniegu. Zatrzęsła się na samo wspomnienie i choć minęło osiem wiosen od śmierci rodzicielki, łzy niespodziewanie wcisnęły się do oczu. Nie zdołała ich powstrzymać. Spłynęły po policzkach i pozostawiły wilgotne ślady. Szybko odgoniła zgubne wspomnienia, żeby skupić się na drodze. Gdy dotarli do osady zwanej Wilczym Jarem, słońce ledwie przyświecało, skryte częściowo za górami. Złociło promieniami ustawione w rzędach chaty, malowało na purpurowo dachy pokryte strzechą. Błotniste ścieżki cicho mlaskały pod stopami, nigdzie nie było widać żywej duszy. Mieszkańcy Notry byli równie niegościnni, jak ich wyspa skuta lodem. Nawet psy pochowały się przed zimnem i nie było słychać szczekania.

– Nie licz na gorące powitanie – odezwał się niespodziewanie Notr i sięgnął dłonią do twarzy, żeby odgarnąć prószący śnieg. – Nie jesteśmy wylewni i nie lubimy obcych.

Na potwierdzenie słów mężczyzny zawył silny podmuch wiatru, a okiennice w jednej z chat głośno trzasnęły i ciężka czapa śniegu spadła z dachu. Nawoja, czując ciarki na całym ciele, wzdrygnęła się gwałtownie i niechętnie podążyła za mieszkańcem lodowej wyspy. Gdy tylko przekroczyli drewnianą bramę, która prowadziła do osady, miała wrażenie, że dziesiątki ciekawskich oczu śledzi każdy jej ruch. Ledwie widoczne cienie przemykały ukradkiem wzdłuż drewnianych ścian, ale nie było widać nikogo, choć mrok jeszcze nie zapadł, a na niebie wciąż połyskiwały krwiste smugi zachodzącego słońca.

– Czego się boją? – Pytanie niespodziewanie wyrwało się z ust dziewczyny.

– Chyba wolisz nie wiedzieć. – Blady uśmiech zamigotał na ustach mężczyzny i przyprawił Nawoję o silny dreszcz.

Odwróciła głowę od skradającej się nocy i wbiła wzrok w plecy wojownika, za którym podążyła po stromych schodach. Ledwie uchylił drzwi, a przyjemne ciepło buchnęło od progu i z ochotą zanurzyła się we wnętrzu chaty. Zaciekawiona powiodła wzrokiem po nielicznych mieszkańcach Notry, którzy stłoczyli się pod strzechą, aby uważnie przyjrzeć się nowo przybyłym. Ciche głosy krążyły wokół pustego stołu i wznosiły się pod strop. Zerknęła w górę i zatrzymała z podziwem wzrok na drewnianych świecznikach zwisających z poprzecznych belek. Jasny blask świec rozpraszał skradające się cienie. Onieśmielona nowym miejscem próbowała odszukać brata lub jego ludzi, lecz wszędzie otaczały ją obce twarze. Nawet wojownik, który ją tu przyprowadził, rozpłynął się w cieple bijącym z murowanego paleniska. Nagle poczuła szarpnięcie za ramię i nim zdążyła wydobyć z gardła dźwięk, silna ręka odciągnęła ją poza zasięg oczu zebranych ludzi.

– Gdzie byłaś? – ostry głos Bolemira naparł na nią w dusznej chacie. Oczekując odpowiedzi, chwycił siostrę za nadgarstek i zacisnął palce, lecz zaraz się opamiętał i puścił jej rękę, nie chciał dziewczynie sprawić bólu.

– Byłam tuż za wami – odparła i rozejrzała się z ciekawością za przystojnym wojownikiem z Notry.

– Kłamiesz. – Złapał Nawoję za podbródek i wykręcił głowę do góry. Zmusił, żeby spojrzała mu prosto w oczy.

– Bolemirze, nie tutaj na oczach innych – upomniał Jaczewoj i kładąc rękę na ramieniu przyjaciela, rozejrzał się uważnie po dużej izbie.

– Nie zdążyłam was dogonić – jęknęła pod naciskiem lodowatego spojrzenia.

Zatrzepotała rzęsami, gdy gorące łzy zaczęły palić pod powiekami, lecz to nie pomogło. Dzieliły ją chwile od momentu, kiedy spłyną jej po twarzy i zostawią mokre ślady. Nie chciała teraz płakać. Wiedziała, że przyniesie sobie wstyd w obecności obcych ludzi. Nie była już małą dziewczynką, która z byle powodu ryczała.

– Masz trzymać się blisko nas – syknął, a mięsień na jego policzku zadrgał. – Wyspa jest niebezpieczna dla młodych dziewcząt. – Grdyka wyraźnie zadrżała i z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę.

– Nie byłam sama – szepnęła niepewnie i zarumieniła się na wspomnienie wojownika.

– Nie znamy tych ludzi – powiedział trochę spokojniej, starając się przemawiać łagodnie i nie podnosić głosu, aby nie wzbudzić zainteresowania zgromadzonych Notrów, lecz nerwy szarpały go od środka i gniew buzował w żyłach. Nie miał ochoty pilnować cnoty siostry, przybył tu z ważniejszych powodów. – Jeśli będziesz sprawiać problemy, odeślę cię na statek.

– Nie masz jak – pisnęła, ale zaraz ugryzła się w język i pożałowała, że cokolwiek powiedziała. Nigdy nie potrafiła się powstrzymać, za co zawsze ganiła ją matka.

– Tak sądzisz? – Kącik ust Bolemira drgnął, a w jego oczach zapłonęły iskierki.

Nawoja zlękła się brata, nie znała go takiego. Serce poznaczone bliznami po stracie żony przestało dopuszczać do głosu łagodność, którą kiedyś miał w sobie. Stał się zimny i oschły. Idealnie wpasował się w klimat lodowej wyspy.

– Masz być posłuszna. Słyszysz? – Pokiwała nieznacznie głową, gdyż wciąż zaciskał palce na jej podbródku i uniemożliwiał jakikolwiek ruch.

– Przybył namiestnik – szepnął Jaczewoj tuż za plecami.

Brat wziął siostrę za ramię i pociągnął za sobą, żeby doprowadzić do wolnych miejsc przy stole.

– Usiądź i się nie odzywaj – pogroził palcem, robiąc groźną minę.

Posłusznie usiadła na stołku, spuściła głowę i wbiła wzrok w dłonie ułożone na kolanach. Skubiąc nerwowo materiał postrzępionej sukienki, cichutko pociągnęła nosem. Łzy popłynęły ciurkiem po policzkach, które paliły od wypieków wstydu. Zacisnęła usta w wąską kreskę i poczuła, jak gorycz złości wylewa się z żołądka i parzy przełyk. Wdzięczna była, że liczne pasma, które wysunęły się z warkoczy, przysłaniały choć trochę jej twarz. Gdy usłyszała, że do izby wszedł namiestnik, zagryzła trzęsącą się od płaczu wargę, otarła wilgotną twarz rękawem i spojrzała spod opadającej grzywki. Dostrzegła, że młody mężczyzna, którego wcześniej wypatrywała, usiadł po lewej stronie Bjorna. Namiestnik rozsiadł się wygodnie w fotelu wykładanym miękkimi skórami i skinął niewyraźnie ręką, a z cienia wyłoniła się kobieta. Postawiła na stole miskę parującej potrawki z królika i do kubka nalała słodkiego miodu. Tego samego, który przypłynął z Leszygrodu wraz z nieznajomymi. Bolemir przełknął ciężko ślinę, gdy nęcący zapach ziół i mięsa wdarł się do jego nozdrzy. Pusty żołądek skręcił się z głodu i domagając się jedzenia, głośno zaburczał.

– Siadaj i nie stercz jak kołek! – burknął Bjorn i zerknął z niezadowoleniem na Bolemira, który wciąż stał i przymierzał się do rozmowy. – Odbierasz człowiekowi apetyt. – Niechętnie zamieszał łyżką i przez chwilę obserwował, jak obłok pary unosi się nad brzegiem miski. W końcu wpakował dużą porcję do ust i przeżuł ze smakiem. Zagryzł pszennym chlebem, a na koniec popił miodem.

Bolemir odprowadził wzrokiem kolejną porcję mięsa, która prędko znikła i ciężko przełknął ślinę. Starał się sformułować w głowie niewypowiedziane zdania, ale coraz większy głód odbierał mu zdolność płynnego mówienia.

– Mam dość! – wrzasnął poirytowany namiestnik i wytarł dłonią tłusty sos z brody. – Nie przepłynąłeś chyba Lodowych Wód tylko po to, żeby przyglądać się, jak spożywam kolację?! – Odsunął miskę z niechęcią i rozparł się na fotelu.

W odpowiedzi Bolemir pokręcił głową, gdyż nie mógł przestać myśleć o jedzeniu. Liczył, że w zamian za beczkę miodu będą mogli zjeść porządny posiłek. Niestety opowieści, które usłyszał od marynarzy z karczmy, nie były wyssane z palca. Ludzie Lodu nie lubili obcych i nie byli skorzy do rozdawania własnych zapasów, tym bardziej że zima zbliżała się wielkim krokami. Każdego roku żyli w niepewności i czuli strach w zmarzniętych sercach. Nigdy nie byli pewni, czy po dziesięciu pełniach nadejdzie ocieplenie i stopnieją grube połacie lodu wokół wyspy. Najstarsi z osady wspominali, jak dawniej zapadły ciemności i przenikające zimno dręczyło Notrę przez kilka pokoleń.

– Co was skłoniło do tak dalekiej podróży? – Bjorn przerwał rozmyślania gościa i wziął łyk słodkiego miodu. – Wasza zima wam za ciepła? – Gromki śmiech pomknął przez dużą salę w chwili, gdy pierworodny syn znudzony spotkaniem wstał od stołu. – Hallbjorn! – przywołał z niezadowoleniem jasnowłosego mężczyznę i wskazał wolne miejsce po swojej lewej stronie.

Nawoja zerknęła w jego stronę i spłonęła rumieńcem. Zuchwałe spojrzenie wojownika prześlizgnęło się po jej sylwetce i bezczelnie zatrzymało się na twarzy.

– Chciałeś podobno ze mną rozmawiać? – Skrzywił się Bjorn i potarł bruzdę między brwiami. Błękitne oczy, otoczone siateczką drobnych zmarszczek, bacznie obserwowały nieznajomego. – Czy u was na lądzie tak wyglądają rozmowy? – Śmiech zebranych wojowników ponownie obiegł izbę.

Upokorzony i głodny Bolemir zacisnął palce w pięści, aż kłykcie pobielały. Nabrał powietrza i stłumił złość w zalążku. Nie mógł pozwolić sobie na niepohamowane emocje.

– Słyszałem, że twoja żona, namiestniku, zna się na ziołach i czarach.

– To źle słyszałeś! – krzyknął, a uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł na jego twarzy, rozpłynął się w powietrzu niczym ciepły obłoczek oddechu na mrozie.

Znał nazbyt dobrze ich gadanie. Wystarczyło, że kobieta zdołała uśmierzyć gorączkę naparem z kory wierzby, a już okrzykiwano ją czarownicą i próbowano spalić na stosie. Zacisnął zęby w gniewie, który zawrzał w żyłach i pomyślał o ukochanej Legundzie, pierwszej żonie, która pochodziła z Leszygrodu. Z trudem ją uratował z płomieni, których ślad pozostał na jej ciele. Wciąż nosiła blizny na stopach i łydkach. Nie dotarł na czas. Kat na polecenie żercy zdążył podpalić stos, żeby zaspokoić entuzjazm zebranych w porcie ludzi.

– Tracisz mój czas! – Odganiając mroczne wspomnienia, złapał za dzban miodu i nalał sobie do pełna.

– Namiestniku, wiem, że ludzie się nie mylą. Inaczej by nie opowiadali o umiejętnościach twojej żony. – Bolemir zmierzył wzrokiem Bjorna, nie odpuszczał.

– Gdy mówię, że tak nie jest, to wiem lepiej! – Namiestnik z hukiem odstawił na stół kubek z miodem. Alkohol zakołysał się i dotknął rantów. Kilka kropli spłynęło na heblowane drewno. Twarz mężczyzny stała się pociągła od gniewu i kilka zmarszczek przecięło czoło.

– Potrzebujemy waszej pomocy – poprosił Bolemir natarczywie, gdy ujrzał przerażoną twarz Nawoi.

Wiedział, że siostra wciąż wini się za nieszczęście, które spotkało małą siostrzyczkę. Gotów był błagać Bjorna o pomoc, jeśli zajdzie taka potrzeba. Żałował, że zbyt pochopnie obiecał rodzeństwu, iż uczyni wszystko, co tylko możliwe, aby ocalić Łabudkę. Jedyne uczucie, jakie do niej żywił, to nienawiść i złość. To przez nią stracił ukochaną Walisę, a jego synkowie matkę. Nie mógł patrzeć na jej bladą twarz, czarne oczy żądne krwi. Najchętniej oddałby ją ludziom króla, lecz sumienie nie pozwalało na taki krok. Kochał mocno Wszeborę i Nawoję. Nie chciał ich ponownie stracić.

Drzwi zaskrzypiały przeciągle, trzasnęły i wpuściły do środka zimny podmuch północnego wiatru. Duże świeczniki zawieszone nad stołem zakołysały się pod naporem przeciągu. Jasne płomyki zamigotały i przygasły na moment. Z cienia wyłoniła się sylwetka kobiety okrytej rudym futrem lisa. Kiwając się na boki, kroczyła powoli przez środek izby. Kostur, na którym się wspierała, cicho postukiwał o sosnowe deski podłogi. Bjorn dostrzegł ją od progu i pchnął syna, aby pomógł matce. Hallbjorn doskoczył do kobiety i ujął ją pod ramię, aby poprowadzić do stołu. Usiadła ciężko po prawicy męża i wdzięczna za miód, który nalał do kubka, upiła kilka łyków. Rozejrzała się bacznie po twarzach zebranych ludzi, milczeli w oczekiwaniu na jej słowa.

– Mężu, co to za gościnność? Czemu nie podasz strapionym podróżnym strawy?

Bjorn, słysząc przyganę w głosie Legundy, wykrzywił twarz w grymasie cierpkiej złości. Nienawidził, gdy pouczała go w obecności wojowników. Był namiestnikiem i wodzem Notry, lecz ludzie chętnie jej słuchali i szanowali ją.

– Nie zapraszałem ich – odparł kwaśno – sami chcieli ze mną rozmawiać.

– Skoro mój mąż stracił ostatki dobrego zachowania, to ja was zapraszam. – Uśmiechnęła się, a jasne niczym woda oczy zalśniły.

Bjorn poczerwieniał na twarzy, gdy zobaczył, że Legunda kazała nalać miodu dla gości i podać im potrawkę z królika. Nie przywykł do karmienia przybłęd z Leszygrodu, jak nazywał tych, co przychodzili prosić o przysługi. Co innego bogaci kupcy, którzy mieli do zaoferowania brzęczące monety i biżuterię, beczki słodkiego miodu lub wina. W zamian kupowali skóry i farbowane tkaniny z lnu.

– Skoro już wszyscy najedzeni, opowiedzcie, z czym do nas przyjechaliście? – Odgarnęła do tyłu długie i prawie białe włosy ozdobione srebrnymi koralikami wraz z czarnymi tasiemkami i oparła się na krześle. W zamyśleniu obróciła w dłoni kubek, następnie zajrzała do środka, jakby chciała odczytać wróżbę. Miód zmętniał, a w zmarszczkach płynu zauważyła ciemny cień. Z poważną miną zmierzyła wzrokiem młodego nieznajomego.

Bolemir wstał i podszedł bliżej. Zerknął uważnie na twarz kobiety. Skórę miała upiornie bladą, ozdobioną ciemnym malunkiem, który ciągnął się z boku szyi i wspinał się na lewy policzek. Nie potrafił ocenić jej wieku, wyglądała bardzo młodo. Uznałby, że jest trochę starsza od Wszebory, gdyby nie opowieści marynarzy, którzy zarzekali się, że jest tylko o dwie wiosny młodsza od męża, a Bjorn miał już czterdzieści lat. Zachęcony przez Legundę opowiedział w kilku zdaniach historię siostry, ale nie wdawał się w szczegóły. Kobieta uważnie go wysłuchała, a gdy skończył, sięgnęła po woreczek uczepiony u paska sukni. Drobne kostki wysypała na otwartą dłoń i ścisnęła palce. Przystawiła pięść do ust, zamknęła oczy i zaczęła szeptać. Melodyjne słowa niewyraźnie pląsały po izbie przerywane głośnym wyciem wiatru, który wzmógł się jakby przywołany przez jej głos. Nagle umilkła i nie unosząc powiek, rozrzuciła kostki na stół. Cicho zagrzechotały w dłoniach i rozsypały się przed kobietą. Zerknęła uważnie i dotykając palcem, zamruczała pod nosem. Następnie pełna obaw zgarnęła je ze stołu i schowała do woreczka. Nachyliła się w stronę męża i zmusiła go tym samym, aby zbliżył się do niej. Długo szeptała mu do ucha. Słuchał cierpliwie, ale nie okazywał żadnych emocji. Dopiero gdy skończyła, upił łyk miodu i cicho odchrząknął.

– Hallbjorn! – zawołał niechętnie. – Weźmiesz kilku zaufanych ludzi i popłyniecie jutro po topielicę. – Skrzywił się, wymawiając ostatnie słowo.

Czuł w kościach, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Obcy zawsze zwiastowali kłopoty, ale nie mógł odmówić żonie. Widziała znacznie więcej niż pozostali ludzie. Zaufał jej, gdyż nigdy się nie myliła. Na prośbę Legundy kazał zaprowadzić gości do obskurnej chatki położonej na skraju osady. Warunki pozostawiały wiele do życzenia, ale byli wdzięczni za jakikolwiek dach nad głową. Jaczewoj wraz z Barnimem prędko nazbierali chrustu i rozpalili palenisko. Wkrótce ciepło rozeszło się po kątach i ogrzało zziębniętych towarzyszy.

– Połóż się spać – nakazał Bolemir, obrzucając siostrę twardym spojrzeniem. Wolał zawczasu stłumić bunt rodzący się w sercu Nawoi. Na szczęście nie miała już siły protestować. Zmęczenie ją pokonało i posłusznie położyła się na twardym posłaniu wyścielonym słomą.

Znużony Bolemir przetarł podkrążone oczy i spojrzał na dziewczynę. Leżała spokojnie, przykryta grubym futrem, które ofiarował jej Hallbjorn. Skrzywił się na samą myśl o mężczyźnie. Miał mieszane uczucia wobec niego. Nie podobało mu się, jak spoglądał na jego siostrę. Westchnął ciężko i dał znak przyjacielowi, że wychodzi z chaty. Chłód skoczył do niego niczym wygłodniały pies i złapał za ramiona. Wstrząsnął ciałem i wywołał dreszcze, lecz Bolemir nie zważał na niedogodności. Przeszedł przez puszysty śnieg, pozostawiając ślady. Noc była mroźna, duże płatki leniwie sypały się z szarego nieba. Wirowały nieprzerwanie w powietrzu, żeby usypać śnieżną kołderkę. Zadarł głowę i spróbował odszukać rozsiane na niebie gwiazdy, lecz były skryte za chmurami.

– Wynoście się! – syknął ktoś niespodziewanie. – Nikt was tu nie chce ani tej waszej topielicy!

Bolemir gwałtownie odwrócił się i dostrzegł wyłaniającego się z cienia Hallbjorna. Postawny mężczyzna w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość i stanął twarzą w twarz z przybyszem. Pałając gniewem, powtórzył nieprzyjemne słowa.

– Nie ty decydujesz – odparł chłodno Bolemir i poczuł, jak złość w nim narasta. – Mamy zgodę namiestnika.

– Nie będę powtarzał! – krzyknął i w tej samej chwili rzucił się na obcego.

Nastąpiła szybka wymiana uderzeń. Krew polała się z rozbitego nosa i rozciętej wargi. Hallbjorn zrobił unik i złapał gościa za koszulę. Zacisnął dłonie na jego gardle, aż ten poczerwieniał.

– Jutro wsiądziesz na statek i odpłyniesz! Nie chcemy was tutaj! – Docisnął mężczyznę do ściany, a obłok ciepłej pary wzniósł się w powietrze i połaskotał jego policzek.

Zimny dreszcz przemknął Bolemirowi po plecach i wbił w niego pazury. Bolemir zakrztusił się i z trudem złapał chłodne powietrze przez otwarte usta. Wytrzeszczył oczy, cicho zacharczał, ale nie poddał się tak łatwo. Sięgnął dłonią za pasek i wyciągnął sztylet. Ostrze błysnęło i odbiło błękitną poświatę księżyca, który wychylił się na moment. Zadał cios rękojeścią noża, aby tylko ogłuszyć przeciwnika. Hallbjorn osunął się na ziemię i złapał się za głowę, pod palcami wymacał wielkiego guza.

– Wyjedziemy, kiedy przyjdzie pora – rzucił Bolemir i zerkając nieprzychylnie, pomasował zaciśniętą szyję.

– To się jeszcze zobaczy! – krzyknął Hallbjorn i splunął krwią na śnieg. Czerwona plama rozmyła się w bieli i zaraz zaczęła znikać przykryta nową warstwą dużych płatków.

Bolemir oparł się o ścianę chaty i odprowadził wzrokiem wojownika. Dopiero gdy ten znikł w mroku nocy, odetchnął spokojniej. Pozwolił sobie na rozluźnienie i rozprostował wciąż sztywno zaciśnięte palce. Palący ból przeszył jego obdarte kostki, Bolemir poczuł, jak puchną w stawach. Nie czekając, nabrał w garść puszystego śniegu i przyłożył do dłoni. Ten pod dotykiem ciepłej skóry spłynął roztopiony na ziemię wraz z krwistymi smugami. Obejrzał rękę w nikłym świetle lampki, która kołysała się nad progiem. Dłoń wyglądała nieciekawie, świeże rany szczypały na mrozie, z trudem poruszał palcami. Przeklął pod nosem, gdyż był zły na siebie, że dał się sprowokować jak małe dziecko i to niepotrzebnie. Podszedł do drzwi i już miał je pchnąć, aby wejść do środka, gdy ciemny cień przemknął między drzewami i skrył się na tyłach chaty. Zerknął prędko, lecz niczego nie dostrzegł. Płatki wciskające się do oczu leniwie sypały się z nieba. Na ramionach miał już sporą warstwę białego puchu. Zerknął na ziemię. Niewyraźne ślady bosych stóp odcisnęły się na puszystym śniegu. Podążył za nimi, ciekaw, dokąd prowadzą, ale urywały się po kilku krokach.

– Bolemir?! – Ciche wołanie dobiegło z progu.

– Tutaj! – zawołał, żeby przywołać przyjaciela.

– Co ty tu robisz? Wracaj do chaty. Ziąb straszny. – Jaczewoj, rozcierając dłonie, skulił głowę w ramionach i naciągnął mocniej pelerynę, żeby ochronić się przed północnym wiatrem.

– Widziałem, jak ktoś tędy przechodził. – Zaniepokojony wskazał na przysypaną ścieżkę.

– Ślady stóp zapewne należą do ciekawskiej kobiety – stwierdził przyjaciel i strzepnął warstwę śniegu z ubrania. – Wracajmy do chaty. – Pociągnął nosem z zimna i odwrócił się tyłem.

– Czemu chodzi boso? – Pytanie rozpłynęło się na wietrze. – To miejsce jest dziwne – szepnął Bolemir i dotknął ledwie widocznych śladów stóp. – Wciąż mam wrażenie, że nas obserwują, ale jak się odwrócę, za plecami nikt nie stoi.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej