Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nasze pragnienia spełniają się w najmniej oczekiwanym momencie.
Lili tkwi w życiu, którego nie chce: ma nudną, źle płatną pracę, chłopaka, z którym nie wiąże przyszłości, kiepski samochód i złe nawyki. Ma też marzenia o lepszym życiu, ale zupełnie nie wie, co zrobić, by je spełnić. Jednak pewnego dnia Lili rozpoczyna walkę o siebie. Z biegiem czasu dzięki ciężkiej pracy, odwadze i wytrwałości osiąga sukces. Dobrze prosperująca firma, pieniądze i poczucie własnej wartości – w końcu zdobywa to, czego zawsze pragnęła. Jednak dopiero pojawienie się w jej życiu sporo od niej starszego Roba sprawia, że Lili naprawdę rozkwita. Szczęście wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Czy Lili sięgnie po nie i otworzy się na wielką miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 289
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Spotykamy się na zatłoczonej ulicy. Zapraszam cię na kawę. Mam ci wiele do opowiedzenia.
Siadamy w niewielkiej kawiarni przy dużym oknie. Stolik jest mały, kwadratowy, na nim leży ręcznie tkany biały obrus. Pośrodku stoi mały wazonik ze świeżymi polnymi kwiatami. Pali się świeczka. Zamawiam kawę dla nas i proszę kelnerkę o popielniczkę.
Mam na sobie czarną sukienkę w drobne różowo-żółte kwiatuszki, czarne pończochy, botki na obcasie i skórzaną kurtkę. Ty, jak zwykle, wyglądasz pięknie.
Chcę ci opowiedzieć, co się wydarzyło w moim życiu. Co czułam, kiedy różne sytuacje zmieniały moje postrzeganie świata. Z góry uprzedzam, pomyślisz, że jestem materialistką. Przyznaję, że pieniądze są dla mnie ważne. Imponują mi ludzie, którzy sami potrafią je zarabiać. Osiągają swoje cele, idą do przodu i nie patrzą na to, czy komuś się to podoba.
Będzie też o zmianie. O życiu nacechowanym odwagą i wytrwałością. O tym, jak trudno jest zmienić samego siebie. Ale kiedy już to zrobimy, efekty są powalające. Często małe rzeczy, drobne nawyki i ogromna żądza innego życia dają zniewalające efekty.
Ciężka praca, dążenie do celu pomimo zniechęcenia i zmęczenia to najtrudniejsze, co mnie w życiu spotkało. Ale dzięki temu osiągnęłam najlepsze efekty. Przekonam cię, że nasze myśli mają wpływ na określone wydarzenia. Nasze pragnienia spełniają się w najmniej oczekiwanym momencie.
Opowiem ci, jak w wieku dwudziestu pięciu lat zawalczyłam o swoje życie. Zmieniłam spojrzenie na wiele spraw, odrzuciłam zgodę na przeciętność. Jestem bardzo ciekawa twojej reakcji. Już nie mogę się doczekać.
Bardzo cię proszę o wysłuchanie mnie bez oceniania. Mam nadzieję, że ta opowieść zainspiruje cię do walki o swoje życie. Bo komu się uda jak nie tobie?
Jaka jestem? Kiedyś pewna pani psycholog zapytała mnie:
– Jaka pani jest?
Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się nad tym zastanawiać. Było to cztery lata temu.
Uważam, że jestem wrażliwa, dość inteligentna, miła, uśmiechnięta i przeciętna. Zastanawiam się, czy inni też tak mnie postrzegają. Moja wrażliwość dotyczy głównie zwierząt, małych dzieci i starszych ludzi, ponieważ uważam, że pozostali są w stanie sami o sobie decydować i zmienić swoje życie.
Wyglądam zwyczajnie, mam długie, kręcone, farbowane blond włosy, które prostuję, mniej niż sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, duże ciemne oczy, ważę pięćdziesiąt pięć kilogramów. Ubieram się „średnio”, do pracy noszę koszule, spódnice i buty na obcasie. Po pracy – jeansy i bluzki, czasami sukienki. Nie kupuję dużej ilości ubrań, butów i torebek, ponieważ te, które mi się podobają, są za drogie na moją urzędniczą pensję. Staram się być miła i nie robić problemu z byle czego. Często stresowe, nieprzyjemne sytuacje zamieniam w żart i nawet jeśli coś stanowi dla mnie problem, udaję, że tak nie jest.
Lubię czuć się potrzebna i pomagać ludziom. Pracuję ciężko nad swoim uśmiechem, wiem, jak wiele może zdziałać. Często uśmiecham się na siłę tylko po to, żeby nie wyglądać zbyt poważnie.
Mieszkam w Europie Środkowej, w pięknym kraju. Otacza mnie jednak społeczeństwo, które ciągle jest smutne i bez przerwy na wszystko narzeka. Ja nawet gdy wszystko dobrze się układa, też narzekam, bo u nas tak jest – tu nie mówi się o sukcesach, tylko o problemach i porażkach.
Z wykształcenia jestem urzędnikiem i pracuję w zawodzie. Jak wszyscy zarabiam za mało i pragnę innego życia, jednak jak wszyscy go nie zmieniam. Pracę zaczynam o siódmej trzydzieści i kończę o piętnastej trzydzieści. Znam wszystkich w urzędzie, a szefowi chyba się podobam, bo robię, co chcę. Ta praca jest bezpieczna, przewidywalna i stabilna. Ale nie wymarzona.
Wiem, jakiej przyszłości pragnę, ale nie zmieniam swojej teraźniejszości. Mam złe nawyki, nudną pracę, brzydkie ubrania, kiepski samochód i oglądam za dużo telewizji, zamiast czytać więcej książek. O złym odżywianiu i nieuprawianiu sportu nie będę nawet wspominać. Podziwiam piękne kobiety ubrane w piękne ubrania i noszące drogie buty, jeżdżące supersamochodami i mieszkające w pięknych willach. Też tak chcę.
Mieszkam w mieszkaniu z dwoma pokojami, łazienką i kuchnią. Oczywiście chciałabym, żeby było większe. Dostałam je od rodziców po tym, jak wybudowali dom.
Przy wejściu stoi szafa na ubrania i elegancka ławka wyścielona szarym zamszem, pikowana, z błyszczącymi czarnymi nogami. Po lewej znajduje się duży aneks kuchenny z meblami w kolorze bieli i drewna i małym białym stołem z czterema szarymi krzesłami, podłoga również jest szara. Po prawej mieści się salon z dużą białą kanapą, dwoma czarnymi fotelami, stolikiem kawowym, telewizorem i lampami w stylu glamour. Na wprost znajduje się wyjście na balkon, po lewej – jasna biało-złota łazienka, po prawej – moja sypialnia. W niej naprzeciwko drzwi stoi duże czarne łóżko z dwoma stolikami nocnymi i lampkami, po prawej zaś duża grafitowa szafa, a przy ścianie za drzwiami moje biurko z leżącym na nim laptopem i krzesło – to moje minibiuro. Wszystko w ciemnych kolorach. Jest mi wygodnie i mieszkam tu od dziecka.
Po pracy chodzę na zakupy, jem byle co, spotykam się ze znajomymi i moim chłopakiem. Tak, mam chłopaka. Stefana. Miły facet, jest ode mnie młodszy, atrakcyjny. Nie powiem, że to moja wielka miłość, ponieważ takiej chyba nie ma. Przynajmniej mi się jeszcze nie przytrafiła. Poznaliśmy się kilka lat temu, spodobał mi się i widziałam, że ja jemu też. Jakoś tak minęły dwa lata naszego związku. Bardzo podobają mi się jego ciało, włosy i twarz. Dobrze mnie traktuje, choć, jak dla mnie, jest za spokojny. Może dlatego, że jest młodszy, ja czuję, że przewodzę w tym związku. Stefan u mnie pomieszkuje, ale nie podjęliśmy decyzji o wspólnym życiu. Mamy osobne konta, on często śpi u rodziców. Mam przeczucie, że nie będziemy razem, chociaż jest mi z nim wygodnie. Zawsze mogę na niego liczyć, zna moją rodzinę, wszyscy go lubią. Widujemy się pięć dni w tygodniu, jeździmy razem na wakacje, na weekendy, spotykamy się ze znajomymi. Wiele nas łączy, głównie tkwienie w życiu, którego nie chcemy. Oboje pracujemy na etacie, narzekamy na pracę i pensję, ale nic z tym nie robimy.
Zostałam dobrze wychowana, szanuję starsze osoby, mówię „dzień dobry”, często przepraszam, skończyłam studia. Moi rodzice pracują na etacie i lubią poczucie bezpieczeństwa z tym związane. Płatny urlop, płatne zwolnienie, trzynasta pensja i premia kwartalna – super! Moja rodzina jest typowa. Wszyscy się do siebie uśmiechają, ale nikt się nie lubi.
Zawsze chciałam czymś się wyróżniać, być wyjątkowa, ale nic się nie działo. Nawet jeśli byłam w czymś lepsza od innych, nie wykorzystywałam tego. Przestawałam się starać. Za szybko się poddaję.
W rozmowach z ludźmi nie narzekam na swoje życie i staram się nie krytykować samej siebie. Uważam, że inni robią to za mnie.
To taka moja krótka charakterystyka. Wiem, szału nie ma. Ale chcę ci opowiedzieć, co mi się przytrafiło i jak się wszystko zmieniło, bo sama nie mogę w to uwierzyć.
Razem z moim chłopakiem zostaliśmy zaproszeni na parapetówkę do jego przyjaciela Adama i mojej przyjaciółki Moniki. Adam to fajny facet, lubię go, mamy podobne poczucie humoru. Stefan zna go od dzieciństwa, mieszkali przy jednej ulicy. Często spotykamy się z nim i Moniką, jego dziewczyną. Adam zadzwonił do mnie i zapytał, czy wpadniemy. Mówił, że będzie fajna impreza z grillem i zaprosił dużo osób. Moja pierwsza myśl to: w co ja się ubiorę i co im kupić? Mój chłopak oczywiście nie miał zamiaru zająć się prezentem dla przyjaciela. Poszłam na łatwiznę i kupiłam alkohol z zestawem szklanek. Wiem, że słabo, ale bezpiecznie. Szklanki były w kształcie trupich czaszek, a Adam słucha metalu. Wiedziałam, że będzie zadowolony. Kupiłam jeszcze bon podarunkowy do sklepu z wyposażeniem domu – to bardziej dla Moniki. Z ubraniem się było gorzej. Ale w tę sobotę miałam dobry humor, więc założyłam wysokie szpilki i obcisłą sukienkę w kolorze kawy z mlekiem. Taka odpowiednia, ale sexy. Jak zwykle wyprostowałam włosy i w drogę. Na miejscu okazało się, że to naprawdę duża impreza. Większość osób to nasi wspólni znajomi i trochę rodziny Adama. Ja zazwyczaj nie pijam alkoholu, za to Stefan nadrabia za nas dwoje. Poprosiłam o kawę. Pooglądaliśmy ich nowy dom, naprawdę bardzo ładny. Monika zawsze miała dobry gust.
Od wejścia widać było elegancki styl. Jasne, ale nie białe ściany, piękne drewniane podłogi, pośrodku kominek. Z kolei kuchnia czarna z elementami drewna i betonowymi płytami na podłodze. Baterie, uchwyty i lampy miały piękne złote wykończenie. Sypialnia z łazienką urządzone zostały w stylu glamour: błyszczące kryształowe lampy, na łóżku narzuta z mieniącymi się cyrkoniami, lustrzane szafki nocne. Na podłodze wykładzina, biała i puszysta. Pięknie! Pośrodku w łazience stała ogromna czarna wanna, a nad nią wisiała kryształowa lampa. Korytarz prowadzący do kuchni z salonem był cały wyklejony tapetą w dość odważny wzór, jakby dżungli. W połączeniu z drewnianą podłogą wyglądało to świetnie. Na tarasie stały stół z krzesłami i ratanowa kanapa z fotelami i stolikiem. Cały taras był pięknie oświetlony. W każdym pomieszczeniu, z wyjątkiem łazienek i garderoby, stały świeże kwiaty w wazonach. Dom był piękny. Ja oczywiście od razu miałam przed oczami wizję, jak sama bym go urządziła, ale w takim, jaki jest teraz, też bym zamieszkała bez zastanowienia.
Przyjaźnię się z Moniką od liceum, to fajna dziewczyna. Jest ode mnie trzy lata starsza. Lubię z nią rozmawiać i słuchać, jak opowiada o innych ludziach, ponieważ ma wielu ciekawych znajomych. Zawsze mnie wspiera. Cieszy się z moich sukcesów i płacze, kiedy jestem smutna.
Impreza kręciła się spokojnym tempem, było wesoło, utworzyło się wiele grupek. Po jakiejś godzinie ktoś zadzwonił do drzwi. Było już koło dwudziestej pierwszej, kiedy Adam wpuścił spóźnialskich. Siedziałam z Moniką i piłam drugą kawę. Nagle do salonu wszedł wysoki, dobrze zbudowany ciemny blondyn z niebieskimi oczami. Tak niebieskimi, że aż dziwnie wyglądały. Ubrany był w garnitur, ale taki wypasiony, miał ogromny zegarek i wyglądał, jakby zarabiał milion miesięcznie. Za nim stała kobieta, bardzo wysoka, piękna szczupła brunetka. Miała niesamowicie błyszczące włosy i zgrabne nogi. Jej ubranie kosztowało pewnie dużo kasy. Była delikatnie opalona, ubrana w sukienkę w kolorze pudrowego różu, paznokcie miała pomalowane na beżowo. Uwagę zwracały jej duże oczy, mały nosek i pełne usta. A jej buty prawdopodobnie kosztowały tyle co moje mieszkanie. Piękna para. Adam przedstawił ich krótko:
– To mój kuzyn Rob z narzeczoną Martą.
Ja bym ich opisała inaczej:
– Przedstawiam państwu najprzystojniejszego i najlepiej ubranego mężczyznę na świecie oraz jego narzeczoną – miss świata.
Według mnie tak właśnie wyglądali. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, zresztą nie tylko ja. Monika przywitała się z nimi i wzięła mnie na fajkę. Zaczęła opowiadać o Robie. Powiedziała, że jest on dla Adama jak brat, bardzo się lubią i pomagają sobie wzajemnie. Okazało się, że Rob ma kilka dobrze prosperujących firm, pracuje siedem dni w tygodniu, zarabia ogromne pieniądze. Posiada piękny duży dom, kilka samochodów, jacht i willę nad morzem. Nie mogłam w to uwierzyć. Jego narzeczona oczywiście jest modelką – jakoś mnie to nie zdziwiło, wyglądała oszałamiająco. Monia widziała, że jestem pod wrażeniem tej historii i chciała mnie z nimi poznać. Ja tak średnio okazywałam swój entuzjazm, onieśmielali mnie samym swoim wyglądem.
Po powrocie z papierosa szukałam Stefana, znalazłam go oczywiście przy barku. Zapytał, jak się bawię i czy wszystko okej. Powiedziałam, że super i że idę do łazienki.
W drodze czułam, że ktoś za mną idzie. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Roba. Pewnie byłam bardzo czerwona. Zapytał mnie, czy nie wiem, gdzie jest toaleta. Powiedziałam, że właśnie tam idę. Nigdy wcześniej nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia samym zapachem. Kręciło mi się w głowie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział, że w takim razie idziemy razem. Miałam chyba zawał. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc wyjąkałam, że idę umyć ręce i za moment wyjdę. Zapytał mnie, czy myłam kiedyś ręce we dwoje. Serio, miałam zawał. Zaśmiałam się nerwowo i powiedziałam, że nie. Wszedł za mną do łazienki i zamknął drzwi. Trochę mnie to zirytowało. Stanęłam przed umywalką, nabrałam mydła w płynie i odkręciłam kran. Nie odwracałam się, żeby zobaczyć, co on robi, ze strachu, że na mnie patrzy. Ale było jeszcze gorzej, nagle poczułam, że Rob stoi blisko za mną. I teraz trzymaj się krzesła. Stał za mną, objął mnie ramionami, chwycił moje dłonie i zaczął je mydlić razem ze swoimi. Jestem dość niska i drobna, on – wysoki i dobrze zbudowany, więc po prostu czułam się zamknięta w jego objęciu. Ciśnienie miałam poza skalą. Nie mogłam się odezwać ani ruszyć. Zapytał, czy mi to nie przeszkadza. Nie byłam w stanie wydusić ani słowa. Starałam się jak najszybciej spłukać mydło, żeby mnie puścił. Czułam jego policzek na moich włosach. Miał bardzo delikatne dłonie. Bałam się tego, co wyprawiał. Wyrwałam swoje dłonie i wytarłam w ręcznik. Stanął przede mną i zapytał, czy wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się i wyszłam. W głowie kłębiły mi się różne myśli, z jednej strony, jaki jest bezczelny i pewny siebie. I co on sobie wyobraża? A z drugiej – było to najbardziej erotyczne przeżycie, jakiego doświadczyłam.
Panicznie szukałam Stefana albo Moniki, żeby ktoś przy mnie był i żeby Rob już do mnie nie podszedł. Resztę imprezy spędziłam z Moniką, uciekając wzrokiem od Roba, który bez zahamowań cały czas na mnie spoglądał, nawet w trakcie obejmowania swojej narzeczonej.
Kiedy zbierałam się do wyjścia, Rob podszedł ze swoją narzeczoną i poprosił Monikę, żeby nas przedstawiła. Ze Stefanem tylko się przywitał, gdyż już się kiedyś poznali. Powiedziałam mu, jak mam na imię i gdzie pracuję. Nalegał, żebym dała mu numer telefonu, bo przyda mu się znajoma w urzędzie. Wykręcałam się, jak mogłam, ale Stefan od razu mu podał. Miałam dość.
W domu nie mogłam zasnąć. Stefan padł jak zabity, a ja nie byłam w stanie przestać myśleć o naszym wspólnym myciu rąk. Nie rozumiałam, dlaczego Rob to zrobił. Czy to planował? Skąd wiedział, że się temu poddam? Czy postąpił tak, bo mu się spodobałam? Czy chciał tylko sprawdzić moją reakcję? O co mu chodziło? Nerwowo spoglądałam na telefon, czy przypadkiem do mnie nie napisze. Nawet nie wiem, czy tego chciałam. Przecież ja miałam Stefana, on narzeczoną. O co zatem chodziło?
Nie napisał i nie zadzwonił. Ale ja i tak o nim myślałam. Do pracy chodziłam ładnie ubrana i uczesana, gdyby przypadkiem postanowił wpaść. Chociaż tłumaczyłam sobie, że ma narzeczoną i na pewno nie chciałby takiej kobiety jak ja, bo ma lepszą. Nie zmieniało to faktu, że nie mogłam się na niczym skupić i ciągle czułam jego zapach.
Dni mijały jak zwykle, powoli przestałam się ekscytować tą sytuacją. Wszystko wróciło do normy.
Dwa tygodnie po parapetówce spotkałam się z Moniką, już się stęskniłyśmy, zazwyczaj widujemy się raz w tygodniu. Często chodzimy na lody i kawę do kawiarni na rynku. Ekspedientki są naszymi znajomymi. To bardzo wesołe momenty, pijemy kawę, rozmawiamy o pracy, naszych facetach i ciuchach. Monika jak zwykle była ładnie ubrana, ma piękną figurę i idealne zęby. Gdy się uśmiecha, w pomieszczeniu robi się jaśniej. Zawsze gadamy jak najęte i nie możemy skończyć.
– Jak jest między tobą a Stefanem? – zapytała mnie z troską.
– Okej, a dlaczego pytasz?
Stwierdziła, że na imprezie w ogóle nie rozmawialiśmy. Przemilczałam to. Nie chce mi się tłumaczyć, że ja chyba nie potrafię się naprawdę zaangażować i zakochać. Zaczęła mi opowiadać, co działo się po naszym wyjściu. Między innymi o tym, że Rob o mnie wypytywał, gdzie dokładnie pracuję, jak długo jestem w związku. Byłam tym zawstydzona, nie skomentowałam.
Po tym spotkaniu znowu zaczęłam rozmyślać. O myciu rąk, o jego narzeczonej, o tym, że wypytywał o mnie. Dziwne i intrygujące, ale gdybym mu się podobała, odezwałby się.
Minęły kolejne tygodnie i nic się nie wydarzyło. Moje życie płynęło powoli, od spotkań z koleżankami do spotkań z moim chłopakiem. Przywykłam do tego. Nawet trochę się z tym pogodziłam. Czasami tylko zastanawiałam się, jak to jest, że jedni ludzie (tacy jak ja) są tak bardzo przeciętni i nudni, a inni osiągają wszystko, czego pragną. Dlaczego ja tak nie mogę? Po co tkwię w życiu, które nie daje mi szczęścia? Dlaczego nic nie zmieniam? I czy tylko ja zadaję sobie takie pytania?
W sobotnie wieczory lubię oglądać filmy biograficzne lub słuchać różnych dziwnych ludzi na YouTubie. Natrafiłam też na filmik pewnego mówcy motywującego, który dosadnie i bezczelnie stwierdził, że moje życie to moja wina. Znak STOP ukazał mi się przed oczami. Jak to moja wina? Czemu to ja jestem winna? Myślałam o tym kilka dobrych godzin i doszłam do wniosku, że to jednak prawda. Okrutna prawda! To ja wybrałam liceum, potem studia, zgodziłam się na taką pracę i – co gorsza – taką pensję. To ja sama wybieram sobie ubrania, kosmetyki i fryzury. Jeszcze gorsze jest to, że to ja sama wybieram sobie znajomych i to ja wybrałam Stefana. To moja wina, że nie jestem na miejscu takich kobiet jak narzeczona Roba.
Idąc dalej tym tropem, zaczęłam oglądać coraz więcej filmów motywacyjnych o pieniądzach, rozwoju i biznesie. Zamówiłam masę książek na ten temat, rozwój osobisty pochłonął mnie bez reszty. Dowiedziałam się, że aby zmienić swoje życie, powinnam, a nawet muszę, zmienić moje myślenie i nastawienie. Przestać się nad sobą użalać, obwiniać cały świat za swoją sytuację. Inni mają gorzej, a i tak są w stanie osiągać więcej niż ja.
Po kilku tygodniach od tamtej pamiętnej soboty zaczęłam kierować swoje myśli w stronę biznesu. W głowie miałam miliony wymówek, dlaczego nie dam rady. Przytoczę kilka dla poprawy humoru:
– nie mam pieniędzy na biznes,
– nie znam się na prowadzeniu firmy, nawet nie mam firmy,
– nie znam wystarczającej liczby osób, które mogą mi pomóc,
– nie mam odpowiedniego wykształcenia i wiedzy,
– nie wiem, co miałabym w tej firmie robić.
I tak dalej. Kiedy już się tak nad sobą poużalałam, przyszedł mi do głowy pewien plan. Najpierw wymyślę, co będę robić, a później – jak osiągnąć ten cel. Miało mi w tym pomóc kilka nawyków: unikanie słodyczy, spanie sześć godzin dziennie, pozbycie się nałogów (u mnie palenia). Na początek rzuciłam słodycze. Dzięki książkom i filmom motywacyjnym wiedziałam, że otoczenie zauważy zmianę, która we mnie zaszła i wszyscy będą mnie krytykowali. Tak też było. Stefan mówił mi codziennie, że się zmieniłam, że jestem jakaś nieobecna. Koleżanki twierdziły, że się izoluję i jestem zamyślona. To prawda, miałam w głowie tylko jeden cel: wymyślić, co będę robiła.
Miałam chwile załamania. Moi nowi mentorzy powtarzali, że pomysł to tylko pięć procent sukcesu, a ja nie miałam nawet tego. Ale postanowiłam sobie coś, czego będę się trzymać do końca życia: NIGDY SIĘ NIE PODDAM!
Wszędzie, gdzie byłam, rozglądałam się i myślałam, czym mogę się zajmować. Robić meble, projektować ubrania, zostać fryzjerką, otworzyć stoisko z sokami, zostać rzeczoznawcą? Chciałam mieć taką firmę, która za kilka lat będzie istniała beze mnie. Która da mi wolność finansową.
Raz w miesiącu chodzę do fryzjera. Moja fryzjerka jest najlepsza na świecie, w dodatku miła i nie żąda miliona złotych za usługi. Rozmawiamy o wszystkim, jednak od momentu, kiedy zaczęłam się rozwijać, przestałam plotkować i źle mówić o innych, pojawiły się nowe ciekawe tematy. Nie wiem, jak do tego doszło, ale zaczęłyśmy rozmawiać o sprzęcie fryzjerskim oraz kosmetykach, których używa. Narzekała, że musi zamawiać w kilku sklepach i hurtowniach i sama nie pamięta, co, gdzie i za ile. BINGO! To było to! Mój pomysł na biznes. Od razu po powrocie do domu przegrzebałam cały internet i nie znalazłam ani jednego sklepu z kosmetykami i sprzętem dla fryzjerów, który oferowałby produkty kilku konkurencyjnych firm. Teraz musiałam dopiero zacząć myśleć.
Wiedziałam, że potrzebuję pieniędzy. Po spłacie zobowiązań i zaspokojeniu podstawowych potrzeb zostawała mi niewielka kwota na rozrywkę i ubrania. Postanowiłam wdrożyć mój plan oszczędnościowy. Nie kupować niczego zbędnego oraz nie jeździć na wakacje i weekendy. Odkładałam niewielkie kwoty. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to dodatkowa praca. Zatrudniłam się jako opiekunka starszej osoby, czasami po pracy, czasami w weekendy. Na szczęście moja podopieczna była w miarę sprawna. Chodziło o to, żeby nie była zbyt długo sama. Pomagałam jej gotować, chodziłyśmy na spacery. Układałam ubrania, a jak miała zły humor, sprzątałam mieszkanie, żeby nie wchodzić jej w drogę. Jej rodzina mnie za to uwielbiała. Zarabiałam mało, ale i tak się cieszyłam, bo zamiast jednej pensji miałam półtora.
Mój związek ze Stefanem rozpadł się sam. Brak czasu na spotkania, coraz mniej tematów do rozmów i moja zmiana załatwiły sprawę. Wiem, że mnie kochał, ja jego też na swój sposób. Ale gdy jedna osoba chce czegoś innego niż druga, to ciężko utrzymać dobre relacje. On chciał poczucia bezpieczeństwa, stałej pracy, wolnych weekendów, tanich wakacji i spokojnego życia. Ja – pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę, urywających się telefonów, podejmowania trudnych decyzji biznesowych, życia poniżej możliwości finansowych. A wszystko po to, żeby za kilka lat nie martwić się o pieniądze. Zyskać wolność finansową.
Poza Moniką nikomu nie opowiadałam o moim życiu i planowanym biznesie. Postanowiłam robić swoje i nie tłumaczyć się światu. Kiedy tylko wspominałam o swoich planach, celach, od razu spotykałam się z krytyką, wyśmiewaniem, a nieraz – agresją słowną wobec moich poglądów. Nie muszę się nikomu tłumaczyć i już.
Zbierałam pieniądze, a w tymczasem ciężko pracowałam. Założyłam firmę i zaczęłam kupować po kilka produktów fryzjerskich w okazyjnych cenach. Brakowało mi pieniędzy, żeby zatrudnić informatyka, więc wystawiałam produkty na platformach internetowych. Zarabiałam jakieś grosze. Gdy zyskałam dziesięć procent na jakimś produkcie, było super. I tak przez kilka miesięcy. Chwile zwątpienia przychodziły coraz częściej, ale każdego dnia powtarzałam sobie: nie poddam się. Były takie miesiące, że zarobku miałam trzysta złotych, później pięćset, aż do tysiąca. Wtedy kupowałam coraz więcej sprzętu i odkładałam pieniądze na informatyka, który stworzy mój sklep internetowy. Miałam w sumie trzy miejsca pracy.
Któregoś dnia rodzina mojej podopiecznej zadzwoniła z przykrą wiadomością, że ich mama zmarła. Zostały mi więc dwa miejsca pracy. Ale w większym stopniu mogłam poświęcić się swojej firmie, co zaowocowało zyskiem nawet w porywach do dwóch tysięcy złotych miesięcznie. Traktowałam te pieniądze jak święte. Nie wydawałam ani złotówki na swoje potrzeby. Jedyne, co robiłam i co sprawiało mi trochę przyjemności, to chodzenie co miesiąc do innego fryzjera. Robiłam to, żeby podpatrzyć i podpytać, jakich produktów używają, na jakim sprzęcie pracują, i na końcu pytałam, czy mogę zostawić u nich ofertę mojego sklepu. Zgadzali się. To był mój marketing. Chwaliłam ich usługi, zaprzyjaźniałam się, zachwycałam się salonem, miłą obsługą, a w zamian zostawiałam ofertę. Po niektórych takich wizytach od razu leciałam do swojej fryzjerki, żeby naprawiać szkody wyrządzone na moich włosach. To one były kozłem ofiarnym takiego marketingu.
Moje życie osobiste umarło, znajomi przestali dzwonić, ponieważ zawsze słyszeli odmowę, kiedy proponowali spotkanie. Rodzina mówiła, że praca to nie wszystko i że mi odbija. Jedynie Stefan czasami wpadał na kawę i flirtował ze mną. Wiem, że chciał ze mną być, ale ja byłam w innym świecie. Monika mnie rozumiała i wpraszała się do mnie do mieszkania, wymuszając poświęcenie jej czasu. Często opowiadała o Robie, że rozstał się z narzeczoną, że o mnie pytał, chciał mój numer itp. Ale już mnie to nie ruszało, ja miałam swój biznes.
Tak mijały miesiące: praca, sklep internetowy, zamawianie towarów, pakowanie, wysyłka, robienie zdjęć, opisów, liczenie zysków. Mój mikrobiznes rozwijał się powoli, ale skutecznie. W pewnym momencie zauważyłam, że po opłaceniu informatyka i innych zobowiązań zostaje mi około czterech tysięcy zysku. Były to dla mnie ogromne pieniądze. Niestety, nie wyrabiałam fizycznie z pakowaniem i wysyłaniem. Korespondencja z klientami zajmowała kilka godzin, a nadal sama robiłam opisy produktów, zdjęcia, rozpatrywałam reklamacje. Postanowiłam zaryzykować i zatrudnić pracownika. Na początek na pół etatu. Ale nie miał gdzie pracować. Musiałam znaleźć lokal. I znalazłam – mały garaż, który na szczęście z zewnątrz wyglądał znośnie. W środku było gorzej, ale właściciel zgodził się go odświeżyć przed wynajmem.
Cały weekend poświęciłam na przeniesienie się do nowej siedziby. Nareszcie z mojego mieszkania zniknęły kartony z kosmetykami, suszarkami, prostownicami, całe sterty kartonów do pakowania, dokumentów i folii. Z tej okazji nawet posprzątałam mieszkanie i umyłam okna, chociaż była druga w nocy.
Po ukazaniu się ogłoszenia zgłosiły się trzy osoby, z czego dwie przyszły na rozmowę. Udało się, z jedną dziewczyną dogadałam się praktycznie bez słów. Od tej pory większością pakowania, wysyłek, zdjęć i opisów zajmowała się ona. Dzięki temu mogłam więcej zamawiać. Po opłaceniu wszystkiego nie zostawało mi jednak nic. Ale firma prosperowała i z miesiąca na miesiąc zaczęła generować coraz większe zyski. Chociaż czy kwoty pięciuset i siedmiuset złotych to zyski? Dla mnie tak. Nie mogłam wyjść z podziwu, że sama potrafię prowadzić firmę i że ona prosperuje.
Po około roku od zatrudnienia pracownicy zmieniłam jej umowę na cały etat i podniosłam pensję. Naprawdę dużo pracowała. Ja też: i w urzędzie, i w Lili.com, bo tak się mój skarb nazywa.
Mijały kolejne miesiące i zaczęłam więcej zarabiać. Inwestowałam w Lili.com każdą złotówkę. Pewnego dnia po powrocie od księgowej przeczytałam bilans i okazało się, że od kilku miesięcy firma zarabia (zysk na czysto po opłatach i odłożeniu na kolejne zamówienia) ponad dwanaście tysięcy złotych. Usiadłam z wrażenia. Byłam bardzo szczęśliwa, miałam ochotę krzyczeć z radości. Postanowiłam część tych pieniędzy odkładać, oczywiście na firmę, a część wypłacać sobie jako pensję. Nabrałam dużej pewności siebie, zarabiałam cztery tysiące dodatkowo, nadal pracując na etacie w urzędzie.
Moje życie zaczęło mi się podobać, mogłam kupować buty za trzysta złotych, a nie siedemdziesiąt jak wcześniej. Nie martwiłam się o rachunki, tankowałam auto do pełna. Sama nie wiedziałam, na co te pieniądze wydawać. Więc tego nie robiłam i odkładałam każdą nadwyżkę.
Szybko okazało się, że nasz lokal jest za mały, że moja pracownica, nawet z moją pomocą, nie daje rady i muszę zatrudnić kolejną osobę oraz zmienić siedzibę. Załatwiłam wszystko. Trwało to około miesiąca. Zatrudnienie kolejnej osoby było strzałem w dziesiątkę. Teraz gdy jeden pracownik był na urlopie, drugi go zastępował i nie musiałam tego robić sama. Przestałam zajmować się wysyłką, pakowaniem, opisami, zdjęciami. Moje pracownice robiły nawet rozliczenia, ja po prostu prowadziłam firmę i podejmowałam decyzje.
Moje życie toczyło się między pracą w urzędzie i prowadzeniem sklepu Lili.com. Zarabiałam jak dla mnie dużo. Były miesiące, kiedy zyski wynosiły ponad trzydzieści tysięcy. Wtedy, przyznam, troszkę mi odbiło. Wpadłam do galerii handlowej i kupiłam masę rzeczy. Nowe buty, piżamy, takie seksowne, chociaż nie wiem po co. Dwie walizki, choć nigdzie nie wyjeżdżałam, ale pomyślałam, że kiedyś w końcu to zrobię. Kupiłam też nowe torebki, sukienki, spódnice, koszule, właściwie wszystko, co mi się podobało. Nawet okulary przeciwsłoneczne Chanel. To szaleństwo trwało jeden dzień i później mi przeszło. Zaczęłam też chodzić do kosmetyczki i częściej robić paznokcie. Zapisałam się na depilację laserową. Bardzo bolało, ale było warto, mam spokój do dziś.
Zwolniłam się z urzędu i jeszcze bardziej zaangażowałam w prowadzenie firmy. Postanowiłam jednak mieć dwa dni wolnego w tygodniu, bo od dwóch lat pracowałam na okrągło. Zaczęłam powoli wracać do życia towarzyskiego, o ile można tak nazwać jedno spotkanie tygodniowo z koleżanką. Moje otoczenie pytało mnie, co robię, dlaczego tak się zmieniłam, skąd mam pieniądze. Nie chciałam o tym rozmawiać, mówiłam tylko, że prowadzę sklep internetowy, który dobrze prosperuje. Zauważyli zmiany w moim zachowaniu, nabrałam pewności siebie, byłam wesoła, spełniona, uśmiechnięta. Miałam ogromne pokłady energii, choć nadal ciężko i dużo pracowałam.
Najbardziej zmienił się mój wygląd. Do dziś nie mogę uwierzyć w to, jak odpowiednie nastawienie do życia zmienia twarz, ciało, energię, sylwetkę. Moja pewność siebie zaskakiwała nawet mnie. Spotykałam się z ludźmi czy to na ulicy, czy na spotkaniach rodzinnych i co by się nie działo, zawsze myślałam o tym, jak wiele osiągnęłam swoją pracą nad sobą. Nikt nie był w stanie zmienić tego, co miałam w głowie. Żadne przykre słowa, komentarze na mój temat. Słyszałam na przykład od osób z mojej rodziny, że pieniądze to nie wszystko, że jestem już starą panną, samotną, bez męża i dzieci. A ja myślałam tylko o tym, że prowadzę firmę, stać mnie na wszystko, czego chcę, i w dodatku osiągnęłam to własną pracą. Tylko moi rodzice cieszyli się moim szczęściem i Monika też mnie wspierała.
Moje zaangażowanie w firmę rosło. Często wystawiałam Lili.com na targach fryzjerskich i kosmetycznych. Pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby poszerzyć asortyment o produkty dla kosmetyczek. Przemyślałam to. Miałam już firmę, informatyka – przekopałam więc internet i znalazłam ogromną ilość producentów kosmetyków oraz sprzętu do pielęgnacji ciała, twarzy, dłoni czy stóp. Nie zdawałam sobie sprawy, jak ogromny i rozwinięty jest ten rynek. Mój sklep internetowy ze sprzętem i kosmetykami dla fryzjerów był przy tym wszystkim malutką częścią ogromnego przemysłu. Podjęłam decyzję o kolejnej zmianie lokalu i zatrudnieniu dodatkowych dwóch osób. Było dużo pracy z załatwianiem formalności, przeprowadzką, bhp, badaniami lekarskimi i szkoleniami pracowników. Musiałam podjąć współpracę z firmą informatyczną, ponieważ zatrudniony przeze mnie specjalista miał za dużo pracy.
Przy każdej dodatkowo zatrudnionej osobie, zmianie lokalu moje zarobki drastycznie spadały, cofałam się o kilka miesięcy, ale wiedziałam, że bez rozwoju firma nie przetrwa, a już na pewno nie spełni moich oczekiwań finansowych.
Stawiałam wszystko na jedną kartę. Sama nie rozumiem swojej odwagi. Odkąd zwolniłam się z urzędu, Lili.com była moim jedynym źródłem utrzymania. Za zaoszczędzone pieniądze kupowałam sprzęt i kosmetyki, opakowania, folie, nowe komputery dla pracowników. Ale spokojnie starczało na moje mało rozrywkowe życie.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Lili.com
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-336-7
© Lili Anders i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Katarzyna Czapiewska-Urbaniak
Korekta: Małgorzata Knight
Okładka: Magdalena Muszyńska
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek