Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Irena Szarada, właścicielka pensjonatu, pewnego dnia zaczyna dostawać tajemnicze listy z pogróżkami adresowanymi do niej. Nagle znajduje się w poczuciu osaczenia i zaczyna podejrzewać wszystkich dookoła. Jej mąż oficjalnie nie żyje od dwudziestu pięciu lat, a tymczasem to jego podpis widnieje pod każdym z listów. Od kogo one są? Od niego, a może od kogoś z pensjonariuszy? A może podrzuca je sąsiad, listonosz? To jest wciągająca i zagadkowa opowieść, pełna ciepła i szczególnego uroku prowincjonalnego miasteczka, osadzona w mazurskich realiach. Można samemu próbować rozwikłać zagadkę, choć nie będzie to zbyt proste…
Agnieszka Korol – kobieta o wielu twarzach, nauczycielka, pisarka, autorka scenariuszy filmowych, powieści i sztuk teatralnych oraz bajek dla dzieci. Człowiek pełen entuzjazmu i pozytywnego, lekko romantycznego podejścia do życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Korol
Listy z jeziora
LIND & CO
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Listy z jeziora
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2023
Projekt okładki: Karandasz
Grafiki na okładce:
Robert Przybysz/Снежана Кудрявцева/Anna/July P/ville/Adobe stock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024
ISBN 978-83-67978-04-0
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Irena, ładna brunetka w średnim wieku, siedziała na ganku swojego pensjonatu. Miała na sobie granatową, letnią sukienkę. Czytała gazetę i piła poranną kawę. Spokój wypełniał wyludnioną ulicę. Jakiś artykuł przykuł jej uwagę, gdy nagle usłyszała listonosza:
– Listy do pani, Ireno.
Wzięła je odruchowo, podziękowała. Jak zwykle były to głównie rachunki i reklamy. Tylko jedna koperta – zielona – była zaadresowana ręcznie. Nadawcy na kopercie nie było. Niecierpliwie otworzyła list. Dziwnym, niewyraźnym pismem ktoś nabazgrolił:
Ireno!
Przypomniałem sobie wszystko. Jestem w pobliżu. Za to, co zrobiłaś, zostaniesz ukarana.
Albert
List wypadł jej z ręki. Przez niesłychanie długą chwilę myślała, że już nie oddycha, czuła tylko, jak całe jej ciało drży. Czy to było możliwe?
– Coś się stało?
Ten głos wyrwał ją z odrętwienia. Prędko podniosła kartkę i położyła ją pod inne koperty. Obok stała Izabela, stała rezydentka jej pensjonatu. Izabela była już emerytką, ciekawską i pełną wigoru.
– Nic, nic się nie stało – powoli i prawie niedosłyszalnie wyszeptała Irena.
– Ciśnienie dzisiaj bardzo niskie.
– Tak, to ciśnienie tak na mnie działa – powiedziała Irena.
Wstała. Zgarnęła listy i tak szybko, że omal nie potknęła się o schodek, weszła do domu. Pobiegła do sypialni. Usiadła. Znów przeczytała list. On żył albo może ktoś był świadkiem tego, co się stało dwadzieścia pięć lat temu. Spojrzała na kalendarz. Tak, to było dokładnie ćwierć wieku temu. Tego nie mogła się spodziewać.
Nagle usłyszała głośne pukanie do drzwi. Zerwała się.
– To ja, szefowo, Kasia.
Tylko tej właśnie brakowało. Kasia była bardzo pracowita, ale czasami niewyobrażalnie męcząca.
– Kasiu, daj mi teraz spokój, jestem zajęta.
– Ja tylko na chwilę.
– Wejdź.
Kasia miała zaledwie dwadzieścia lat. Żadnych aspiracji zawodowych, jak zresztą wielu ludzi w Szarudze. Miała za to cięty język i fartuch w kolorach różu i cytryny.
– Szefowo, ja nie wytrzymam!
– Usiądź i nie krzycz.
– Nie mogę nie krzyczeć! Ta pani Iza specjalnie tak śmieci w pokoju dziennym. Ciągle tam siedzi i ogląda telewizję. U siebie na górze ma przecież telewizor.
– Ale nie chce siedzieć tam sama. Pani Czelska jest moim gościem, ma prawo śmiecić.
– Ale…
– Dość, gdyby nie pani Iza, może w ogóle ten pensjonat by upadł. Nie mamy tylu gości, co dawniej. Żeby w czasie sezonu trzy pokoje stały puste? Jeszcze nigdy tak nie było.
– Może to właśnie pani Czelska wszystkich odstrasza?
– Dość tego! Na dzisiaj mam dość!
Dawno Kasia nie widziała swojej szefowej w takim humorze. Prędko wyszła i pobiegła do Łucji – kucharki. Łucja była kobietą dostojną, a jej ruchy były może nieco kanciaste, ale wydawały się należeć do osoby, która nad wszystkim panuje.
– Pani Łucjo!
– Nie krzycz, od twojego krzyku uszy mi puchną.
– Dobrze, pani Łucjo… Pani Łucjo, nie sądzi pani, że pani Czelska odstrasza nam gości?
– Co też Kasia mówi?
– Mówię, co widzę. Pani ciągle w kuchni siedzi i nic nie wie.
– Mnie nic do tego.
– Ale szefowa mówi, że jak tak dalej pójdzie, to zbankrutuje.
Łucja na chwilę przestała obierać ziemniaki.
– Jak co pójdzie?
– No, bo mówi, że jeszcze nie było, żeby trzy pokoje na początku sezonu były wolne.
– A to prawda.
– A ja sądzę – ściszyła głos – że to wina pani Izabeli.
– Niby jak?
– Ciągle się wtrąca, poucza wszystkich, przesiaduje w salonie. Jest jakaś dziwna.
– Przesadzasz, córciu.
– Powiedziałam szefowej.
– Lepiej zajmij się robotą. Masz tu listę, to trzeba kupić.
– Ja taka głupia nie jestem. Pani Łucja zobaczy, że miałam rację.
Irena Szarada siedziała z listem na kolanach. Czy Albert żyje, czy też ktoś chce ją szantażować? Izabela? To prawda, czasami bywała bardzo dziwna. Może coś wie, może chce się czegoś dowiedzieć? Nie, nie, to absurd. Irena spojrzała na pieczątkę. List został wysłany z Szarugi, wczoraj.
Podczas obiadu wszyscy patrzyli na Szaradę, przynajmniej jej się tak wydawało. Izabela ciągle spoglądała na nią swoimi przymrużonymi oczyma. Prawie się nie odzywała.
Inaczej państwo Garscy: Barbara, Józef i ich dorastająca córka Sylwia. Jak zwykle, Józef dowcipkował, a jego żona odzywała się raczej oszczędnie. Sylwia starannie wybierała najsmaczniejsze kąski. Garscy już od kilku lat przyjeżdżali na urlop do pensjonatu Ireny Szarady. Zwykle jadała ze swoimi gośćmi razem przy stole, ale dziś chętnie by z tego zrezygnowała.
W końcu Józef zagadnął:
– Pani Ireno, pani dzisiaj taka zamyślona, smutna. Nie śmieszą już pani moje dowcipy?
– Pani Irena nie jest dzisiaj w dobrej formie – wyprzedziła Szaradę Czelska.
– Czy coś się stało? – zaniepokoiła się Barbara.
– Nic, zupełnie nic. Nic, co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie… – plątała się Irena.
– To ciśnienie mnie również dało się we znaki – przerwała Izabela Czelska.
W tym momencie pojawiła się Kasia. Była zdyszana i nieomal zachłystując się swoją nowiną, zawołała:
– Szefowo, ktoś do pani!
Przez niewiarygodnie długą chwilę Irena nie mogła wykonać żadnego ruchu. W końcu wyszeptała:
– Kto to?
– Przystojniak! Co mam z nim zrobić?
– Zaprowadź do biblioteki, zaraz przyjdę.
Mała biblioteka na pierwszym piętrze była również gabinetem. Wstęp do niej mieli wszyscy goście pensjonatu.
Wyraźnie widoczny na twarzy Ireny smutek, zaniepokoił wszystkich przy stole. Znów posypały się pytania. Nie odpowiadając na nie, Irena wstała i weszła na piętro.
W bibliotece siedział dwudziestoparoletni mężczyzna. Na widok Ireny zerwał się z krzesła.
– Dzień dobry. Nazywam się Krzysztof Wierski.
– Irena Szarada.
Podała mu rękę. Usiedli.
– Ja w sprawie pokoju. Słyszałem, że ma pani jeden wolny.
– Właściwie trzy do wyboru.
– To świetnie!
– Zna pan stawkę za dzień?
– Owszem, już ta dziewczyna, co mnie wpuściła, wszystko mi powiedziała.
– To dobrze. Jak długo chce pan zostać?
– Sezon, może trochę dłużej. Jestem ratownikiem. Będę pracował na plaży. Poza tym wykonuję masaże.
– To się świetnie składa. Tu w pensjonacie również znajdzie pan klientów. Proszę za mną, pokażę panu pokoje.
Na pierwszym piętrze, w dwupokojowym apartamencie mieszkała rodzina Garskich. Był tu też pokój Kasi, biblioteka i dwa wolne pokoje. Na drugim piętrze, przerobionym ze strychu, mieszkała w dużym pokoju pani Izabela. Był tu jeszcze jeden, mniejszy pokój.
– Co pan na to?
– Wolałbym pokój na pierwszym piętrze, ten naprzeciwko biblioteki.
– Proszę bardzo. To pana klucze. A teraz zapraszam na obiad.
Wierski poszedł po bagaże. Irena w jego zachowaniu nie mogła doszukać się żadnych podtekstów. A jednak. Czy to przypadek, że pojawił się właśnie dzisiaj? Jaki mógł mieć związek z Albertem? Może jest prywatnym detektywem?
Sto innych pytań ogarnęło Irenę. Tylko spokój mógł ją uratować. Zeszła do gości. Niedługo potem przyszedł Wierski. Pojawienie się nowego lokatora wyraźnie ożywiło atmosferę przy stole. Sylwia uważnie przyglądała się Krzysztofowi. Nareszcie wakacje ze starymi mogły zaowocować jakąś ciekawszą znajomością. Również Izabela przestała wpatrywać się intensywnie w Irenę. Całe zainteresowanie zostało skierowane na nowego gościa.
Pod wieczór Czelska zapukała do Ireny. Nikt nie otwierał. Kiedy już miała odejść, usłyszała szczęk klucza w zamku.
– Pani Ireno, przepraszam, że niepokoję. Może przeszłaby się pani ze mną na wieczorny spacer?
– Dzisiaj? Teraz?
– Tak, proszę nie odmawiać.
Irena zamknęła starannie drzwi na klucz i poszła z Izabelą nad jezioro.
– Nie chcę się narzucać, ale chętnie pomogę, doradzę, jeżeli ma pani jakiś problem.
– Skąd takie przypuszczenia?
– Mylę się?
– Bardzo się pani myli.
– Przepraszam. Rozumiem, że bywają sprawy, o których z nikim nie można rozmawiać.
– To wszystko, co chciała mi pani powiedzieć?
– Nie. Jestem już starą kobietą, mąż nie żyje, dzieci dorosły, mieszkają daleko. Właściwie nie jestem już nikomu potrzebna.
– Ależ pani Izo, proszę tak nie mówić. Przecież często panią odwiedzają.
– Raczej rzadko, chciała pani powiedzieć. Przyznaję, mieszkam tu z własnej woli. Atmosfera tego miejsca, tego pensjonatu dobrze na mnie działa. Nie mam tu jeszcze zbyt wielu znajomych, pozostaje mi obserwować.
– I co pani widzi?
– Widzę, że nie jest pani łatwo. Tyle lat bez męża, bez przyjaciół.
– Pani Izo, moje życie nigdy nie było łatwe. Ale nie narzekam.
– Wiem. Proszę spróbować mi zaufać.
– Dziękuję, ale proszę nie zawracać sobie mną głowy.
Przed nimi rozciągało się Jezioro Szare. Z daleka słychać było przytłumione odgłosy śmiechów i rozmów. Słońce prawie dotykało jeziora. Irena czuła, że zimny pot oblewa jej czoło. Jeżeli Izabela była zamieszana w tę sprawę… Nie, to nie mogło być chyba możliwe. Mieszka tu już ponad dwa lata. A list przyszedł dzisiaj. Dzisiaj.
Następnego dnia rano dostała drugi list. W takiej samej zielonej kopercie. Tekst napisany był tą samą, niewprawną, może drżącą ręką:
Ireno!
Obserwuję cię. Masz nowego gościa. Zostaniesz ukarana.
Albert
Co to za pismo? Czy to ręka Alberta? Mógł się zestarzeć, jego dłoń mogła drżeć. Irena przeszukała wszystkie swoje papiery. Nadaremno. Nie ostał się jeden skrawek papieru z jego pismem. Wszystkie już chyba dawno spaliła. Usłyszała pukanie.
– Kto tam?
– To ja, szefowo, Kasia.
– Zaczekaj.
Schowała papiery, otworzyła zamknięte na klucz drzwi.
– Co znowu?
– Po co się zamykać? Wiadomo, że nie wejdę bez pozwolenia.
– Mów, o co chodzi.
– Pan Krzysztof ma wszystko, co mi pani kazała. Pytał o książki.
– Co się tak niemiłosiernie wymalowałaś?!
– Pani szefowo!
– Już mi to zmywać i załóż nareszcie ten biały fartuszek, który ci dałam.
– Szefowo!
– Prędko, bez gadania.
Kasia zniknęła z oczu, mrucząc coś pod nosem. Irena zamknęła za sobą drzwi i poszła do Wierskiego, który czekał w salonie, będącym jednocześnie jadalnią.
– Słyszałem, że można korzystać z biblioteki.
– Tak, zapomniałam panu powiedzieć. Chodźmy.
Weszli na piętro.
– Może pan korzystać, tak jak wszyscy goście z tego pokoju. Można pożyczyć książkę, usiąść przy biurku, napisać list… albo kartkę.
Krzysztof podszedł do regałów. Wziął do ręki jedną z książek.
– Ciekawy kryminał.
– Jaki tytuł?
– „Jezioro i oni”.
– Czytał pan?
– Nie, słyszałem od znajomych. Widzę, że są również nowości. Nie giną?
– Jak do tej pory, nie. Chce ją pan przeczytać?
– Tak, bardzo chętnie.
– To proszę wziąć do pokoju.
– Tak zrobię, dziękuję.
– Niech pan poczeka.
– Tak?
– Kto panu opowiadał o tej książce? – złapała Wierskiego za ramię, spojrzała mu prosto w oczy.
– Kolega. Czy to ważne?
– Tak tylko zapytałam. Proszę wybaczyć.
Krzysztof w oczach Ireny dostrzegł coś takiego, że szybko wymknął się z pokoju.
Coś nie pasowało. Ratownik i masażysta wielbicielem książek? Niby nic nadzwyczajnego…
Na korytarzu Krzysztof Wierski natknął się na Sylwię. Dziewczyna w stroju bikini wyglądała bardzo ponętnie.
– Piękny strój, Sylwio.
– Panu to się tylko strój podoba.
– Jaki ze mnie pan. Po prostu Krzysiek.
Podali sobie ręce.
– Dokąd idziesz Sylwio?
– Do pokoju. Właśnie wracam z plaży. Podobno będziesz tam pracować?
– Tak, od jutra.
– To na razie, muszę się przebrać.
Sylwia pobiegła do swojego pokoju. Razem z rodzicami zajmowała zawsze dwupokojowy apartament z łazienką. Co roku ten sam. „Ale teraz, teraz wszystko się odmieni” – pomyślała.
Łucja przygotowywała obiad, kiedy do kuchni wpadła Kasia.
– No, no, Kasieńka w nowym fartuszku!
– Podoba się pani?
– Pewnie! Elegancko, wyglądasz jak jaka pokojówka z hotelu.
– Elegancko? Nie przyśniło się pani Łucji? Szefowa kazała mi zmyć malunek i założyć to białe. Przecież zaraz się zabrudzi! A pomalować to ja się nie mogę?
– Cicho, cicho panna, bo skórę przetrzepię. Widział kto, żeby Kaśka wymalowana chodziła jak jakaś wczasowiczka albo inna lafirynda.
– Wszystkie dziewczyny się malują.
– I wyglądają, że pożal się Boże! Zresztą prywatnie możesz się malować, jak chcesz, ale jak szefowa każe, to trzeba się słuchać. Ona głupia nie jest i wie, co trzeba, a czego nie trzeba.
– Pani to zawsze za szefową.
– A co, zła jest? Robotę daje, płaci w terminie, chwali. Chcesz się pożalić, idź do Filipa.
– Filip i Filip. A widziała pani tego nowego? Belmondo! Albo jeszcze i lepiej. Ratownik i masażysta.
– Dwóch ich jest?
– Nie. On i ratuje, i wałkuje.
– Pewnie by Kasia chciała, by ją.
– A pewnie!
– A Filip?
– Co Filip ma do tego?
– Przeca to twój chłopak, ani chybi.
– Może i mój, ale za innymi też się ogląda.
– Bajasz. Toż to on za tobą świata nie widzi.
– Tak pani Łucja myśli?
– Żebym ślepa była!
– Może i tak. Ale jeszcze za niego nie wyszłam.
– To się spiesz, póki jest za tobą.
– Jak zobaczy pani tego Wierskiego, to zmieni pani zdanie.
– Oho, niech mi się tylko pokaże!
– Do usług!
W drzwiach stał Krzysztof, który widać podsłuchał część rozmowy.
– Ale mnie pan wystraszył – ciężko westchnęła Łucja.
– Proszę się mnie nie bać. Chciałem się tylko przedstawić: Krzysztof Wierski – pocałował dłoń Łucji. – Będę tu mieszkać, mam nadzieję, przynajmniej do jesieni.
– To dobrze pan trafił. To porządny pensjonat. A Kaśką to się pan nie przejmuj. Trochę jej czasem odbija, ale młoda jest, to się jeszcze wyrobi.
– Ładny fartuszek.
– Podoba się panu? – wymamrotała Kasia.
– Szyk i elegancja.
– Nie mówiłam Kasi?
– Pan to pewnie podsłuchiwał.
– Nigdy w życiu.
Wieczorem całe towarzystwo siedziało przy ognisku i piekło kiełbaski. Sylwia siedziała obok Krzysztofa i słuchała jego przydługich opowieści o jeździe na nartach wodnych, wspinaczkach wysokogórskich i innych wyczynach. Kasia tymczasem pilnowała, by gościom niczego nie brakowało. Jednak cała jej uwaga była skierowana na Wierskiego, który zupełnie na nią nie patrzył. Garski sypał nudnymi dowcipami, jego żona co i rusz chichotała jak nastolatka. Irena starała się uśmiechać, a Izabela wcinała kiełbaski i wydawała się nie zwracać na nikogo uwagi.
– A znacie kawał o kochanku w szafie? – rozpoczął następną anegdotę Garski.
– Ależ panie Józefie – odezwała się Czelska. – Jest pan niemożliwy, zupełnie niemożliwy. Może raz porozmawialibyśmy o życiu?
Garski na te słowa zupełnie zdębiał. Nie lubił, gdy nie zachwycano się jego słowami. Tak jak w domu żona mu we wszystkim przytakiwała, tak i w pracy był szefem, gdzie wszyscy w podskokach nieustannie mu się podlizywali.
– Szanowna pani Izabelo – wyksztusił wreszcie – w żartach też zawarta jest cząstka prawdy o życiu, tyle że w krzywym zwierciadle. Jeśli jednak chce pani na poważnie…
– Dość mam żartów, panie Józefie. Jestem nimi przesycona od stóp do głowy. Czuję ich dudnienie i w końcu wychodzą mi nosem i uszami.
– Pięknie to pani ujęła – zachwyciła się Garska.
Mąż spojrzał na Barbarę z ukosa. Czyżby wszyscy zmówili się przeciwko niemu, nawet jego własna żona?
– Pani Basiu – zagadnęła Garską Izabela. – Pani tak rzadko się odzywa. Może właśnie pani opowiedziałaby nam jakąś ciekawą historię?
– Cóż ja?! Cóż ja?! – popadła w panikę Barbara.
– Może opowiedziałaby nam pani najdziwniejszą historię, która przydarzyła się w pani życiu? – dodała Czelska.
– W moim? Cóż w moim?! Nic takiego, chyba…
– W każdym życiu wydarzyło się coś ciekawego – Wierski przerwał na chwilę rozmowę z Sylwią. – Coś, co często zaważyło na całej przyszłości. Moglibyśmy tego nawet nie zauważyć.
– Ja tego pewnie nie zauważyłam – westchnęła Barbara Garska.
– Ale to zawsze wraca, prędzej czy później – odezwała się Izabela.
Na te słowa łyżeczka od herbaty wypadła z dłoni Ireny i stuknęła o kamień. Irena poczuła nagle na sobie wzrok wszystkich zebranych.
Następnego dnia Irena siedziała przed domem, popijając kawę, i z niepokojem czekała na listonosza. Tym razem jednak spóźniał się już prawie godzinę. Irena czuła, że za chwilę albo wyskoczy ze skóry, albo zacznie wyć.
– Jak tu miło w cieniu – odezwała się nagle Barbara. – Można się przysiąść?
– Proszę, proszę bardzo, tu są krzesła – bezładnie wypowiadała słowa Irena. Garska wyczuła jej zmieszanie i spojrzała na nią z niepokojem.
– Ostatnio wydaje mi się, że ma pani jakieś zmartwienie. Chętnie pomogę, doradzę. Cale życie doradzam mężowi, córce. Bardzo sobie to chwalą.
– To miłe z pani strony. Ale u mnie to chwilowa depresja. Może związana ze zbliżającą się menopauzą.
– U pani? Ma pani na to jeszcze dość dużo czasu.
– Niestety nie. Chyba będę musiała udać się do lekarza.
– Jeśli tak, to koniecznie.
W tym momencie nadjechał listonosz.
– Listy do pani! – zaczął wymachiwać kopertami i uśmiechać się do Ireny.
– Panie Zdzisiu, niech się pan uspokoi.
– Ostatnio ciężko mi się uspokoić, jak patrzę na panią.
– Doprawdy? A co w pana nagle tak wstąpiło?
– To tajemnica, czyż nie? – zwrócił się do równie oszołomionej jego zachowaniem Barbary.
– Ja nic nie wiem – zaczęła wycofywać się z pola widzenia Garska. – Proszę dać mi listy – Irena wyciągnęła rękę.
– Ależ bardzo proszę – listonosz wręczył Irenie koperty i tak szybko, jak się pojawił, tak szybko zniknął.
Wśród wręczonych kopert była także jedna zielona.
– Muszę przeliczyć rachunki – Irena uśmiechnęła się do Barbary i prędko pobiegła do swojego pokoju.
List jak zwykle był krótki:
Ireno!
Zapewne sądziłaś, że nie żyję. Było ci z tym dobrze. Zostaniesz ukarana.
Albert
Pragnęła tę kartkę podrzeć i spalić. Ale odłożyła ją w to samo miejsce co pozostałe. Sięgnęła po krople. Ledwo połknęła, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła.
– To tylko ja, pani Ireno – w drzwiach stała Czelska.
– Proszę, niech pani wejdzie.
– Bardzo pani blada…
– Czym mogę służyć?
– Czy ten pokój obok mnie będzie na razie pusty?
– Tak.
– Moja córka Ela z dziećmi: Zosią i Jackiem, mogliby się w nim zatrzymać na tydzień?
– Jak najbardziej. Od kiedy?
– Choćby od jutra. Właśnie przed chwilą dzwonili.
– Kasia wszystko przygotuje. Jedno łóżko tylko wniesiemy na górę.
– To świetnie. Proszę wybaczyć, ale ostatnio nie czuje się pani najlepiej. Moje wnuki są małe – zapewne będą hałasować, wprowadzą trochę zamieszania.
– Lubię dzieci, pani Izo. Niech się pani nacieszy wnukami.
– Dziękuję.
Przyjazd Elżbiety z dziećmi ożywił nieco atmosferę zaspanego pensjonatu. Pięcioletnie bliźnięta: Zosia i Jacek zdobyły sympatię całego towarzystwa. Również anonimowe listy przestały się pojawiać. Nie uspokoiło to jednak Ireny. Gorączkowo zastanawiała się, kto przysyła listy. Zdołała znaleźć kartkę z pismem Alberta, ale nijak to pismo nie pasowało do tego z listów.
Tymczasem Sylwia nie odstępowała Wierskiego ani na krok, również podczas jego pracy na plaży, można rzec szczególnie wtedy. Krzysztof był tym trochę skrępowany. Równocześnie pochlebiało mu to. Akurat pił kawę w salonie, kiedy pojawiła się Czelska.
– O czym pan tak myśli, panie Krzysztofie? – spytała.
– O tym samym co pani.
– Pan żartuje?
– W żadnym razie. Myślę o życiu. O tym, jak bardzo jesteśmy zależni od otoczenia.
– Na przykład?
– Na przykład ja od pani.
– Ode mnie?
– Czuję się bez przerwy przez panią obserwowany i oceniany. Zresztą nie tylko przez panią.
– Nie oceniam pana. Może obserwuję mimochodem, tak jak wszystkich.
– A jednak to trochę krępujące.
– Aż tak bardzo?
– Potrzebuję trochę powietrza i przestrzeni.
– Rozumiem. Sylwii chwilowo nie ma, za to ja musiałam się napatoczyć.
– Jakby pani zgadła.
– Ma pan dosyć Sylwii?
– Tak jak pani swoich wnuków.
– Nie mam ich dość.
– Ale potrzebuje pani chwili samotności.
– Niekoniecznie.
W tym momencie nadbiegły bliźniaki.
– Słyszałam, że pan Ksysio latuje dzieci – wysepleniła Zosia.
– Dorosłych też.
– Pan jest bohiaterem! – zawołał Jacek. – Ja też chcę być bohiaterem.
– Tak, a mama mówiła, że jak będziemy gzecni, to będziemy latowali z wody!
– Cicho, cicho, przestańcie! – Izabela wzięła dzieciaki i poszła z nimi na górę.
– Nareszcie sobie poszły – westchnęła Sylwia, która pojawiła się niespodziewanie. – Nic, tylko hałasują.
Wierski wydawał jej się czymś zaaferowany.
– Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Pani Iza nie daje mi spokoju.
– Ona nikomu nie daje spokoju. Dobrze, że może się teraz zajmować dziećmi.
– I całe szczęście. Wiesz Sylwio, muszę trochę odpocząć.
– Zaprosisz mnie do pokoju?
– Twoi rodzice zapewne będą cię szukali. To nie jest dobry pomysł.
– Chcesz się mnie pozbyć?
– Skąd znowu.
– Już wiem, chcesz porozmawiać z Kasią.
– Po cóż miałbym z nią rozmawiać?
– By wzmocnić swoje męskie ego.
– Ty mi je wystarczająco wzmacniasz.
– Mam wrażenie, że mnie unikasz.
– Na pewno nie. Po prostu muszę trochę odpocząć. Miałem ciężki dyżur. Nie gniewaj się. Spotkamy się wieczorem?
Sylwia nie odpowiedziała. Obróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju, Krzysztof zaś do swojego. Z ulgą zagłębił się w lekturze książki „Jezioro i oni”.
Po niespełna pięciu minutach ktoś zastukał do drzwi.
– Proszę!
– To tylko ja, Kasia.
– O co chodzi?
– Panie Krzysztofie, mam do pana wielką prośbę.
– Jaką?
– Czy mógłby mi pan zrobić masaż? Ja zapłacę.
– W tej chwili?
– Skoro jest pan sam…
– Może nie teraz?
– Panie Krzysztofie, trochę się podźwignęłam i kręgosłup mnie boli.
– Pani pokaże, ale proszę nie myśleć o zapłacie.
– O tu, tu mnie boli. Mogę się rozebrać?
Kasia w ubraniu najczęściej wyglądała niekorzystnie. Lubowała się w pstrokatych, nie pasujących do siebie kolorach. Obcisły strój tylko podkreślał jej nadmierną pulchność, jednak w samej bieliźnie wyglądała o wiele korzystniej. Podczas masażu Kasia wydawała przedziwne odgłosy i jęki.
– Pani Kasiu, czy nie robię tego za mocno?
– Ależ nie, panie Krzysiu.
– Odczuwa pani jakąś poprawę?
– Tak, czuję jakby wszystko wracało do normy.
– Doskonale. Proszę się teraz ubrać.
– Już?
– Na razie wszystko. I proszę uważać na siebie.
– Zupełnie wszystko?
– Muszę odpocząć.
– Oczywiście, już wychodzę, odwdzięczę się!
– Nie trzeba.
– Trzeba, trzeba.
Kiedy Kasia wyszła, Wierski odetchnął z ulgą. Całe szczęście, że Sylwia tego nie widziała. Bóg wie, co mogłaby sobie pomyśleć. Ale Kasia… też miała coś w sobie.
Coraz więcej ludzi w Szarudze korzystało z masaży Krzysztofa. Dzięki temu nieźle zarabiał, ale zaczynały się kłopoty z kobietami, szczególnie tymi starszymi. Pragnęły zaprosić go na obiad, na kolację… Nie tak łatwo było się wymigać.
Wieczorem, kiedy wszyscy zjedli, rozpętała się burza. Wszyscy postanowili więc pozostać w jadalni. Całe zainteresowanie towarzystwa skupione było głównie na bliźniętach. Dzieci zadowolone z takiego obrotu sprawy popisywały się, co powodowało salwy śmiechu u zebranych lub ich oklaski. Tymczasem Irena wymknęła się do biblioteki. W ślad za nią poszedł Wierski.
– Chciałem oddać książkę.
– Podobała się panu?
– Owszem. Mam jednak wrażenie, że nie wszystko w niej zrozumiałem.
– To, co się w niej dzieje, można interpretować w różny sposób, zależy, kto to opowiada. Każda z postaci jest świadkiem tych samych wydarzeń, ale zupełnie inaczej je widzi.
– Ma pani rację. Z każdej relacji możemy dowiedzieć się zupełnie innych faktów.
– Tak samo jest w życiu.
– Czy miała pani kiedyś wrażenie, że ktoś próbuje po swojemu opowiadać pani życie?
– Ciągle się z tym stykam. Wielu ludzi ma dla mnie same mądre rady. Uważają, że wiedzą ode mnie lepiej, co jest dla mnie dobre. Czy ktoś próbował opowiadać panu moje życie?
– Nie. Dlaczego przyszło to pani do głowy?
– Pan sam rozpoczął ten temat.
– To książka nasunęła mi takie myśli.
– Mam nadzieję, że tylko książka.
Wierski znów dostrzegł w oczach Ireny to dziwne spojrzenie. Ale teraz nie bał się tego. Chciał poznać tę tajemnicę.
Tydzień po wyjeździe Elżbiety z bliźniętami nadszedł kolejny list. Listonosz po swojemu skomentował zieloną kopertę:
– Znów list od tajemniczego wielbiciela?
– Panie Zdzisiu, to moja prywatna korespondencja.
– Oczywiście, oczywiście, przecież ja nic nie mówię. Kłaniam się szanownej pani!
Tym razem list był nieco dłuższy:
Ireno!
Dałem ci czas, byś przemyślała swoją zbrodnię. Widzę jednak, że wciąż doskonale się bawisz. Nadejdzie dzień pokuty.
Albert
Irena poczuła, że tego już nie zniesie. Kazała Kasi powiedzieć wszystkim, że ma migrenę i żeby nikt jej nie przeszkadzał. Połknęła krople uspokajające i pełna złych przeczuć położyła się do łóżka. Chciała zapaść w sen i nigdy się nie obudzić. Przez dwa dni prawie nie wychodziła z pokoju. Trzeciego dnia do drzwi zapukała Izabela.
– Pani Ireno, tak nie można! Powinna pani pójść do lekarza.
– Nikt nie może mi pomóc.
– Proszę tak nie mówić ani nawet tak nie myśleć. Wokoło ma pani życzliwych sobie ludzi. Czasami komuś trzeba zaufać.
Irena milczała. To, co wydarzyło się kiedyś, było tylko jej straszliwą tajemnicą. Nie mogła nikomu nic powiedzieć. Nikomu.
– Proszę mnie o nic nie pytać.
– Dobrze, ale posiedzę tu z panią. Musi pani wrócić do życia.
Izabela nie odstępowała Ireny przez następne dni. Na początku tylko siedziała cicho, potem czytała jej na głos. Po kilku dniach udało jej się skłonić Irenę do gry w szachy.
– Już dawno nie grałam – wyszeptała Szarada.
– Proszę się nie martwić, ja też nie. Kiedyś grywałam z moim mężem. Zawsze powtarzał, że ta gra uczy człowieka przewidywać ruch przeciwnika z dużym wyprzedzeniem.
– Co innego gra na szachownicy, a co innego życie. W życiu o wiele trudniej jest cokolwiek przewidzieć – odrzekła jej Irena.
Następnego dnia nadszedł następny list w zielonej kopercie. Tym razem od listonosza dostarczyła go Kasia.
– List do szefowej.
– Listonosz coś mówił?
– Nie, szefowo.
– To dobrze. Ostatnio klepie, co mu ślina na język przyniesie.
– Pani szefowa lepiej się czuje?
– Proszę, zostaw mnie już.
– Dobrze, szefowo.
Postanowiła wziąć się w garść, nie dać się zwariować, bo chyba po to głównie te listy były przesyłane. Otworzyła kopertę.
Ireno!
Jestem blisko. Obserwuję cię. Nic nie zostało zapomniane.
Albert
Ten ktoś, kimkolwiek był, ucieszył się zapewne z jej zamknięcia się w czterech ścianach. Nie można było dopuścić, by dalej się cieszył. Wciąż czuła, że nie może myśleć o niczym innym i wyjść ze skorupy strachu. Postanowiła jednak przynajmniej udawać opanowaną i silną.
Kiedy Szarada przyszła do salonu na obiad, wszyscy siedzieli już przy stole. Powitali ją z początku milczeniem. Później pytali o zdrowie. Odpowiedziała krótko: Już lepiej.
Wieczorem, podczas pieczenia kiełbasek przy ognisku, przysiadł się do niej Wierski.
– Pani bardzo cierpi, widzę to.
– Ciśnienie bardzo mi dokucza.
– To nie to. Widzę, że coś panią trapi, chciałbym pomóc.
– Musiałby pan być lekarzem.
– To może masaż?
– Pan się nigdy nie poddaje.
– Kiedy coś postanowię, to nigdy.
– A co pan postanowił?
– Pomóc pani.
– Wszyscy się uparli, żeby mi pomagać. Od tego pomagania kręci mi się w głowie.
– Proszę jednak pamiętać, że może pani na mnie polegać.
– Dziękuję.
Wierski wrócił do konwersacji z Sylwią. A obok Ireny pojawiła się Kasia.
– Szefowo, lepiej się pani czuje?
– Lepiej.
– Widzi pani tego Wierskiego? Na mnie to on w ogóle nie zwraca uwagi, tylko na tę siusiumajtkę Sylwię!
– Przecież masz już fajnego chłopaka?
– Tego Filipa? Toż to, proszę szefowej, prawdziwy Filip z konopi. Wierskiemu to on do pięt nie urasta.
– Filip, to dobry chłopak, Kasiu. A pan Krzysztof jest po studiach i pewnie interesują go dziewczyny o podobnych ambicjach.
– Ja nie jestem ambitna według szefowej? – oburzyła się dziewczyna.
– Naukowo nie, raczej majątkowo.
– I to mało?
– Dla niego tak.
– Szefowa wie, ja do książek zupełnie nie mam głowy.
– To skup się na Filipie.
– Za przeproszeniem, to szefowa zupełnie nie zna się na chłopakach. Toż oni wolą, co by ich dziewczyna była głupsza od nich.
– Może ja się nie znam, ale jakbyś chciała się dalej uczyć, zawsze ci pomogę.
– Dziękuję szefowo, nie trzeba. Kto by szefowej wtedy sprzątał? Ale, ale zapomniałabym. Czy szefowa by się zgodziła, by Filip przyszedł jutro na pieczenie kiełbasek? Pomógłby trochę i nie byłabym taka nie do pary?
– Przecież on ci się już znudził?
– Ale nie w tym sensie. Może pan Krzysztof zwróci na mnie uwagę?
– Dobrze, już dobrze. Trzeba było tak od razu. Niech przyjdzie. Potrzebuję zresztą jego pomocy. Trochę sobie zarobi.
– Dziękuję szefowo!
W poniedziałek nadszedł kolejny list.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji