Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
Bestsellerowa powieść Złączeni honorem z perspektywy Luki Vitiello!
Luca był potworem. Okrucieństwo płynęło w jego żyłach niczym trucizna, podobnie jak u każdego mężczyzny z rodziny Vitiello. Jego ojciec zatroszczył się, żeby syn nigdy o tym nie zapominał. Ojcowski nóż i nieznoszące sprzeciwu słowa miały wyrzeźbić mafiosa z krwi i kości, prawdziwego Vitiello.
Od urodzenia miał zostać capo, rządzić twardą ręką, budzić respekt i być bezlitosnym.
Kiedy ojciec znalazł mu żonę, oznajmił: „Mam nadzieję, że spodoba ci się podcinanie jej skrzydeł”. Luca wiedział, że wszyscy czekają na to, aż złamie Arię. Obedrze z niewinności i dobra, które w sobie miała.
Zniszczenie jej byłoby dla niego naturalne. W końcu był potworem, którego wszyscy się bali.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 458
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Luca Vitiello
Copyright © 2019 by Cora Reilly
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2020
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Agnieszka Sajdyk
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-384-2
Byłem chłopakiem, który zabił pierwszego człowieka w wieku jedenastu lat.
Byłem siedemnastolatkiem, który zmiażdżył kuzynowi krtań.
Byłem mężczyzną, który bez cienia wyrzutów sumienia kąpał się we krwi wrogów, który rozkoszował się ich wrzaskami jak sonatami jebanego Mozarta.
Człowiek nie rodzi się potworem, dopiero później się nim staje.
Gówno prawa.
Urodziłem się potworem. Okrucieństwo płynie w moich żyłach niczym jad. Płynęło w żyłach wszystkich mężczyzn z rodziny Vitiello, przechodziło z ojca na syna. Nieskończona spirala potworności.
Urodziłem się potworem, a ostrze, pięści i surowość ojca zrobiły ze mnie jeszcze gorszego potwora.
Wychowano mnie na capo, miałem rządzić bez litości, bez chwili namysłu siać brutalność.
Wychowano mnie, żebym niszczył innych.
Gdy oddali mi Arię za żonę, wszyscy wyczekiwali z zapartym tchem, kiedy ją zniszczę, tak jak mój ojciec niszczył swoje kobiety. Kiedy z bezwzględną brutalnością zdepczę jej niewinność i dobroć siłą mojego okrucieństwa.
Mógłbym ją zniszczyć bez trudu. Przychodziło mi to naturalnie.
Potwór od urodzenia, wychowany na potwora, zobowiązany do bycia potworem, a później capo.
I byłem tym z radością. Potworem, którego wszyscy się bali.
Dopóki nie pojawiła się ona. Aria.
Przy niej nie musiałem ukrywać mojego mroku.
Siła jej światła przewyższała siłę mojego mroku.
Przy niej nie chciałem być zły. Chciałem ją chronić przed tą częścią mojej natury.
Ale urodziłem się potworem. Wychowano mnie, żebym niszczył innych.
Oszczędzenie Arii wiązało się z wysoką ceną.
Potwór, taki jak ja, nie powinien ryzykować konieczności spłaty takiego długu.
Luca, 9 lat
Siedziałem z Matteo przy stole w jadalni i wpatrywaliśmy się w drzwi, czekając na matkę. Dzwonek na kolację był już dawno temu.
Nasza niania Marianna stała pod ścianą i zerkała to na zegar na kredensie, to na nas. Ojciec rzadko z nami jadał, ale matka zawsze – przynajmniej kolację, nawet gdy ledwie trzymała się na nogach. Zawsze przychodziła na czas, na wypadek gdyby ojciec postanowił się jednak pojawić.
Gdzie się podziewała?
Rozchorowała się?
Wczoraj wyglądała blado, nie licząc sinożółtych siniaków na twarzy i rękach, śladów po dyscyplinowaniu przez ojca. Często źle się zachowywała. Ojcu trudno było czymś nie podpaść. Jednego dnia coś mu odpowiadało, a następnego już nie. Ja i Matteo też często popełnialiśmy tego rodzaju pomyłki, więc nas też karał.
Matteo złapał nóż i wbił go w czekające w misce tłuczone ziemniaki, które przestały parować już jakiś czas temu, po czym wsadził ostrze z ziemniaczaną papką do ust.
– Potniesz się kiedyś – zagdakała Marianna.
Matteo ponownie wbił nóż w ziemniaki, uniósł go, oblizał ostrze i hardo zadarł podbródek.
– Nie potnę.
Odsunąłem krzesło i wstałem. Wstawanie od stołu przed końcem kolacji było zakazane, ale pod nieobecność ojca ja rządziłem w domu, bo Matteo był dwa lata młodszy.
Obszedłem stół. Marianna zrobiła krok w moją stronę.
– Luca, nie powinieneś… – Gdy spojrzała w moją twarz, słowa utknęły jej w gardle.
Wyglądałem jak ojciec. Dlatego bała się mnie bardziej niż Mattea. I dlatego, że to ja miałem zostać capo. Wkrótce to ja będę wszystkich karał za niewłaściwe uczynki.
Nie poszła za mną, gdy opuściłem jadalnię i wszedłem na schody.
– Matko? Kolacja gotowa.
Żadnej odpowiedzi. Wszedłem na półpiętro, a potem skierowałem się do jej sypialni. Drzwi były uchylone. Gdy poprzednim razem miała miejsce taka sytuacja, znalazłem ją zawodzącą na łóżku, ale teraz w środku było cicho. Popchnąłem drzwi, przełykając ślinę. Było zbyt cicho. Z otwartej łazienki wydobywał się blask lampy.
Usłyszałem z dołu głos ojca. Wrócił z pracy. Pewnie już się wściekł, że nie siedzę przy stole w jadalni. Powinienem zejść na dół i przeprosić, ale stopy same poniosły mnie do źródła światła.
Nasze łazienki były wyłożone marmurem z Carrary, ale z jakiegoś powodu widoczna za drzwiami poświata miała różowawy odcień. Stanąłem w drzwiach i zamarłem. Podłoga była zalana krwią. Napatrzyłem się już na krew, więc od razu ją rozpoznałem. Również jej zapach, z typową miedziano-słodką nutą, tego dnia jeszcze słodszą, bo mieszał się z perfumami matki.
Mój wzrok podążył za krwistą rzeką, przez zaschnięty, czerwony wodospad oblepiający wannę, aż do bezwładnej ręki. Z rozciętej białej skóry sączyła się posoka, tworząc na podłodze wielką kałużę.
Zwiotczała ręka należała do matki. To na pewno była ona, choć wyglądała jak kosmitka. Jakby założyła maskę, była cała sztywna, w jej brązowych oczach brakowało wyrazu. Wpatrywały się we mnie ze smutkiem i samotnością.
Zbliżyłem się o kilka kroków.
– Matko? – Kolejny krok. – Mamo?
Nie zareagowała. Była martwa. Martwa. Mój wzrok zarejestrował nóż na posadzce. Należał do Matteo, czarny karambit. Ona nie miała własnej broni.
Pocięła się. Dookoła było pełno jej krwi. Spojrzałem na własne stopy. Czerwona ciecz przemoczyła mi skarpetki. Zachwiałem się i poślizgnąłem, a ułamek sekundy później przewróciłem i krzyknąłem. Pieprznąłem tyłkiem o podłogę i teraz całe moje ubranie też przesiąkło jej krwią, przez to przylepiło mi się do skóry.
Zerwałem się na nogi i wybiegłem z łazienki z szeroko rozdziawionymi ustami i otwartymi oczami. Dudniło mi w głowie, a oczy szczypały. Uderzyłem w coś. Podniosłem wzrok i natrafiłem na wściekłe spojrzenie ojca. Zdzielił mnie mocno w twarz.
– Przestań się drzeć!
Zacisnąłem wargi. Naprawdę krzyczałem? Zamrugałem, ale ojciec był jakby zamglony. Złapał mnie za kołnierz i mocno potrząsnął.
– Czy ty płaczesz?
Nie byłem pewien. Wiedziałem, że płacz jest zakazany. I nigdy nie płakałem, nawet gdy ojciec robił mi krzywdę. Uderzył mnie jeszcze mocniej.
– Odpowiadaj!
– Matka nie żyje – wychrypiałem.
Zmarszczył brwi i przyjrzał się krwi na moim ubraniu. Puścił mnie i poszedł do sypialni.
– Chodź – rozkazał. Na korytarzu towarzyszyli nam dwaj jego ochroniarze. Patrzyli na mnie, a w ich wzroku było coś, czego nie rozumiałem.
Ani drgnąłem.
– Luca, chodź – syknął na mnie.
– Proszę – powiedziałem. Błaganie, złamałem kolejny zakaz. – Nie chcę znowu na nią patrzeć.
Twarz ojca wykrzywiła się z wściekłości, skuliłem się. Wrócił do mnie i złapał mnie za rękę.
– Nigdy więcej. Nigdy więcej nie wypowiesz tego słowa. I żadnych łez, żadnych obrzydliwych łez albo wypalę ci lewe oko. W mafii wystarczy ci jedno.
Skinąłem głową i otarłem łzy wierzchem dłoni. Gdy ojciec zawlekł mnie z powrotem do łazienki, nie uciekłem i już nie płakałem. Gapiłem się tylko na ciało w wannie. Zwykłe ciało. Ryk w mojej piersi ucichł. To było zwykłe ciało.
– Żałosne – wycedził pod nosem ojciec. – Żałosna dziwka.
Ściągnąłem brwi. Poza domem ojciec spotykał się z dziwkami, ale matka nie była jedną z nich. Była jego żoną. Dziwki o niego dbały, żeby zanadto nie krzywdził matki. Przynajmniej tak mi to wyjaśniła. Ale to nie działało.
– Pierwszy! – krzyknął ojciec.
Przyszedł jeden z jego ochroniarzy. To nie było jego imię, ale ojciec nie zaprzątał sobie głowy zapamiętywaniem imion żołnierzy niskiego szczebla, więc nadawał im numery.
Pierwszy stanął tuż za mną, a gdy ojciec, z okrutnym uśmiechem, przyglądał się dokładniej zwłokom matki, ochroniarz ścisnął mnie za ramię. Zerknąłem na niego, zastanawiałem się, po co to robi, co to znaczy, ale on patrzył na ojca, nie na mnie.
– Niech ktoś posprząta ten burdel i zadzwoni do Bardoniego. Ma mi znaleźć nową żonę.
– Nową żonę? – Nie zrozumiałem, co miał na myśli.
Ojciec zmrużył swoje szare oczy. Szare jak moje.
– Przebierz się i zachowuj jak mężczyzna, do cholery, a nie jak mały chłopiec. – Na moment zawiesił głos. – I przyprowadź Mattea. Musi zobaczyć, jaką tchórzliwą dziwkę miał za matkę.
– Nie – odrzekłem.
– Coś ty powiedział? – wbił we mnie wzrok.
– Nie – powtórzyłem cicho. Matteo kochał matkę. To by go bardzo zabolało.
Ojciec spojrzał na wciąż spoczywającą na moim ramieniu dłoń, a potem na ochroniarza.
– Pierwszy, wbij mu trochę rozumu do głowy.
Pierwszy cofnął rękę, zerknął przelotnie na moją twarz i zaczął mnie bić. Opadłem na kolana, znowu brodziłem we krwi matki. Prawie nie zwracałem uwagi na jego ciosy, gapiłem się tylko w czerwień na białym marmurze.
– Dosyć – rozkazał ojciec i razy ustały. Podniosłem na niego wzrok, dzwoniło mi w uszach, plecy i brzuch piekły z bólu. Ojciec przez dłuższy czas patrzył mi w oczy, ale ja nie odwróciłem wzroku. Nie, nie, nie. Nie pójdę po Mattea. Pierwszy może mnie lać, ile chce. Przywykłem do bólu.
Ojciec zacisnął usta.
– Drugi! – Ochroniarz numer dwa wszedł do łazienki. – Przyprowadź Mattea. Luca zapaćkałby krwią nasze drogie perskie dywany.
Prawie się uśmiechnąłem, wygrałem. Próbowałem zerwać się na nogi, żeby zatrzymać Drugiego, ale Pierwszy złapał mnie za rękę. Walczyłem i prawie się wyrwałem, lecz gdy w drzwiach stanął Matteo, straciłem resztki sił.
Gdy ujrzał naszą matkę, krew i własny nóż obok wanny, jego oczy rozszerzyły się dwukrotnie.
– Matka cię porzuciła. Zabiła się – stwierdził ojciec, wskazując głową na wannę.
Matteo tylko patrzył.
– Podnieś swój nóż – rozkazał mu ojciec.
Matteo wtoczył się niepewnie do łazienki, Pierwszy zacisnął uścisk na mojej ręce. Ojciec spojrzał na mnie, a potem na brata, który podniósł nóż drżącymi dłońmi.
Nienawidziłem ojca. Tak bardzo go nienawidziłem.
I nienawidziłem matki za to, że to zrobiła. Że nas zostawiła.
– A teraz się umyjcie, obaj.
Matteo stał jak słup soli, patrzył na zakrwawiony nóż. Złapałem go za rękę i wyprowadziłem z łazienki, wlókł się za mną obojętnie. Zaprowadziłem go do mojego pokoju i dalej, do łazienki. Wciąż patrzył na nóż. Wyrwałem mu go z dłoni i wsadziłem pod kran. Wymyłem go gorącą wodą, żeby pozbyć się zaschniętej krwi. Szczypały mnie oczy, ale przełknąłem ślinę i wziąłem się w garść.
Żadnych łez. Nigdy więcej.
– Czemu użyła mojego noża? – zapytał cicho Matteo.
Zakręciłem wodę, wytarłem broń ręcznikiem i mu ją oddałem. Po chwili pokręcił głową i zaczął się cofać, aż wpadł plecami na ścianę, a w końcu opadł ciężko tyłkiem na podłogę.
– Dlaczego? – wymamrotał, jego oczy wypełniły się łzami.
– Nie becz – syknąłem i pośpiesznie zamknąłem drzwi łazienki, na wypadek gdyby ojciec przyszedł do mojego pokoju.
Matteo zadarł głowę, zmrużył oczy i się rozpłakał. Ja napiąłem się z nerwów, złapałem czysty ręcznik i uklęknąłem przed bratem.
– Matteo, przestań płakać. Przestań – powiedziałem cicho. Praktycznie wepchnąłem mu ręcznik w twarz. – Wytrzyj twarz. Ojciec cię ukarze.
– Mam to gdzieś – wykrztusił. – Mam gdzieś, co zrobi. – Jego rozedrgany ze zgrozy głos dowodził, że kłamie.
Spojrzałem na drzwi, wydawało mi się, że słyszę kroki. Cisza. Może ojciec nas podsłuchiwał, ale raczej zajmował się zwłokami matki. Może rozkaże swojemu consigliere Bardoniemu, żeby wrzucił ją do rzeki Hudson. Przeszedł mnie dreszcz.
– Weź ten ręcznik – rozkazałem.
Matteo w końcu mnie posłuchał i wytarł z grubsza zaczerwienione oczy. Podałem mu nóż. Spojrzał na niego krytycznie.
– No bierz.
Zacisnął wargi.
– Matteo, musisz go wziąć. – Ojciec nie pozwoliłby mu pozbyć się tego noża. Mój młodszy brat w końcu wyciągnął rękę i zacisnął palce wokół rękojeści.
– To tylko nóż – powiedziałem, ale sam też widziałem krew, którą jeszcze przed chwilą był pokryty.
Skinął głową i schował go do kieszeni. Patrzyliśmy sobie w oczy.
– Zostaliśmy sami – stwierdził.
– Masz mnie – odparłem.
Rozległo się pukanie do drzwi, panicznie poderwałem Mattea na nogi. Drzwi otworzyły się szeroko i do środka weszła Marianna. Spojrzała na nas załzawionymi oczami. Jej zazwyczaj spięte w kok włosy były rozczochrane, jakby zerwała z nich siatkę.
– Pan przysłał mnie, żeby sprawdzić, czy się szykujecie. Wkrótce przyjedzie consigliere. – W jej głosie pobrzmiewała dziwna, nie znana mi nuta, a gdy spoglądała to na mnie, to na Mattea, jej usta drżały.
Skinąłem głową. Podeszła bliżej i musnęła moje ramię.
– Przykro mi.
Cofnąłem się gwałtownie, z dala od jej rąk, i spojrzałem na nią spod ściągniętych brwi, bo tak łatwiej kontrolować płacz.
– A mi nie – mruknąłem. – Była słaba.
Marianna cofnęła się o krok, spojrzała na nas raz jeszcze, na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.
– Pośpieszcie się – rzuciła i wyszła.
– Będę za nią tęsknił – powiedział Matteo, chwytając mnie za rękę.
Spojrzałem w dół, na moje przesiąknięte krwią skarpetki. Nie skomentowałem, bo wykazałbym słabość. A ja nie miałem prawa być słaby. Nigdy.
***
Cesare zadał mi mocny cios w żołądek. Upadłem na kolana, walcząc o oddech. Marianna odłożyła robótki ręczne i głośno zachłysnęła się powietrzem. Zanim trafił mnie w głowę, odtoczyłem się, zerwałem na nogi i uniosłem pięści. Cesare skinął głową.
– Nigdy więcej nie trać koncentracji.
Zacisnąłem zęby i natarłem, zamarkowałem podbródkowy i wyprowadziłem silny cios na ciało. Stęknął i odskoczył. Cesare dawał mi lekcje walki odkąd skończyłem trzy lata.
– Jak dorośniesz, będziesz niepokonany – stwierdził, cofając się o krok.
Chciałem być niepokonany natychmiast, powstrzymałbym ojca i nie mógłby dłużej nas krzywdzić. Już byłem znacznie wyższy i silniejszy od innych dzieciaków w szkole, ale to wciąż za mało. Zacząłem ściągać rękawice.
Cesare obrócił się do siedzącego na skraju ringu, z kolanami podciągniętymi do piersi, Mattea. Mój brat marszczył czoło w zamyśleniu.
– Twoja kolej.
Matteo nie zareagował, wpatrywał się gdzieś przed siebie. Rzuciłem w niego rękawicą. Jęknął, pomasował bok głowy, mierzwiąc przy okazji swoje brązowe włosy, i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Twoja kolej – powiedziałem.
Wstał, ale widziałem, że jest w złym nastroju. Wiedziałem dlaczego, ale szczerze liczyłem, że zachowa to wszystko dla siebie.
– Czemu nie jesteśmy na pogrzebie mamy?
Marianna ruszyła w naszą stronę.
– Zamknij się – powiedziałem i rzuciłem mu drugą rękawicę.
– Nie! – krzyknął, tupiąc nogą. Zeskoczył z ringu i ruszył w stronę drzwi sali gimnastycznej. Co on wyrabiał?
– Matteo! – zawołałem i pobiegłem za nim.
– Chcę ją pożegnać! To nie fair, że musi być sama.
Nie, nie, nie! Dlaczego wygadywał takie rzeczy przy innych? Próbował mi się wyrwać, ale byłem silniejszy. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Przestań beczeć – wyszeptałem ostro.
– Nie chcesz jej pożegnać? – wydukał.
Ścisnęło mnie w piersi.
– Ona się z nami nie pożegnała. – Puściłem brata, a ten znowu się rozpłakał.
Marianna położyła dłoń na jego ramieniu. Na moim, nie. Wyciągała wnioski. Odrzucałem ją za każdym razem, gdy w ostatnich dniach próbowała mnie pocieszać.
– Smutek to nic złego.
– Nieprawda – zaprzeczyłem stanowczo. Czy ona tego nie rozumiała? Gdyby ojciec dowiedział się, że Matteo płakał po matce, zwłaszcza przy Cesare, ukarałby go. Może wypaliłby mu lewe oko, jak zagroził mnie. Nie mogłem do tego dopuścić. Zerknąłem na stojącego kilka kroków dalej Cesare, który odwijał taśmę z nadgarstka.
– Nasza matka była grzesznicą. Samobójstwo to grzech. Nie zasługuje na nasz smutek – powtórzyłem to, co usłyszałem od pastora, gdy odwiedziliśmy z ojcem kościół. Nie rozumiałem tego. Zabijanie to też grzech, a jednak pastor nigdy nie mówił tak o ojcu.
Marianna pokręciła głową i dotknęła mojego ramienia, miała smutek w oczach. Dlaczego ciągle to robiła?
– Nie powinna była zostawiać was samych, chłopcy.
– Nigdy się nami nie zajmowała – stwierdziłem ostro, tłumiąc w sobie emocje.
Marianna skinęła głową. – Wiem, wiem, wasza matka…
– … była słaba – syknąłem, wyrywając się spod jej ręki. Nie chciałem rozmawiać o matce. Chciałem zapomnieć, że w ogóle istniała, chciałem, żeby Matteo w końcu przestał ciągle gapić się na ten nóż, jakby bał się, że też od niego zginie.
– Nie… – wyszeptała Marianna. – Nie zamień się w ojca, Luca.
Babcia Marcella powiedziała mi przed śmiercią dokładnie to samo.
Babcia wyglądała na bardzo wątłą i malutką. Wydawało się, jakby miała na sobie o kilka rozmiarów za dużą skórę, jakby pożyczyła ją od kogoś dwa razy większego od siebie.
Nikt nie uśmiechał się do mnie tak jak ona, gdy wyciągnęła do mnie swoją pomarszczoną rękę. Złapałem ją. Jej skóra przypominała papier, była sucha i zimna.
– Nie odchodź – zażądałem. Ojciec powiedział, że niedługo umrze. Dlatego wysłał mnie do jej pokoju, żebym zrozumiał, co to jest śmierć, choć ja już dobrze to wiedziałem.
Babcia lekko ścisnęła moją dłoń. – Będę pilnowała cię z nieba.
– Stamtąd nie możesz nas chronić – odparłem kręcąc głową.
– Już wkrótce nie będziecie potrzebowali ochrony. – W jej ciemnych oczach była dobroć.
– Będę rządził wszystkimi – wyszeptałem. – Potem zabiję ojca, żeby nie mógł już krzywdzić Mattea i matki.
– Twój ojciec zabił swojego ojca, żeby zostać capo – powiedziała, gładząc mnie po policzku.
– Znienawidziłaś go za to? – zapytałem, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
– Nie – odrzekła. – Twój dziadek był okrutnikiem. Nie potrafiłam ochronić przed nim Salvatore. – Jej głos stał się ochrypły i jeszcze cichszy, musiałem się nachylić, żeby ją słyszeć. – Dlatego próbowałam cię chronić przed twoim ojcem, ale znowu mi się nie udało.
Jej powieki zatrzepotały, a dłoń zwiotczała, ale ja jej nie puściłem.
– Nie bądź taki jak ojciec i dziadek, Luca.
Zamknęła oczy.
– Babciu?
Zrobiłem gniewną minę i zerknąłem na przyglądającego się całej scenie, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, Cesare. Usłyszał, co powiedziała? Ojciec byłby na nią za to zły. Bardzo zły.
Odwróciłem się na pięcie i podszedłem do niego. Stanąłem tuż przed nim i zmrużyłem oczy.
– Nic nie słyszałeś.
Cesare uniósł brwi. Uznał, że żartuję?
Niewiele mogłem zrobić. Ojciec dzierżył całą władzę.
– Nie piśniesz ani słowem albo powiem ojcu, że obgadujesz go za plecami. Jestem jego dziedzicem, uwierzy mi.
Cesare spuścił ręce wzdłuż ciała.
– Luca, nie musisz mi grozić. Jestem po twojej stronie.
Obrócił się i odszedł do szatni. Ojciec zawsze powtarzał, że otaczają nas wrogowie. Więc skąd miałem wiedzieć, komu mogę zaufać?
Luca, 11 lat
Mój koszmar, wizję krwawego potoku na białym marmurze, rozwiały krzyki. Usiadłem zdezorientowany, słyszałem wrzaski i wystrzały. Co się działo?
W korytarzu rozbłysło światło, pewnie fotokomórka. Gdy drzwi się otworzyły, przetoczyłem się na krawędź łóżka. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Wymierzył pistolet w moją głowę.
Zamarłem.
Zamierzał mnie zabić. Widziałem to w jego twarzy. Patrzyłem mu w oczy, chciałem umrzeć z podniesioną głową, jak mężczyzna. Za nieznajomym do skoku zerwał się niewielki cień, Matteo rzucił mu się na plecy z okrzykiem bojowym na ustach. Pistolet wystrzelił, targnął mną gorący ból w samym środku ciała.
Kula trafiła znacznie niżej, niż chciał strzelec. Zabiłby mnie, gdyby nie Matteo. Do oczu napłynęły mi łzy, ale jakoś zlazłem z łóżka i złapałem leżący na stoliku nocnym pistolet. Mężczyzna celował do Mattea. Uniosłem broń, wymierzyłem w jego głowę, tak jak uczyli Cesare i Pierwszy, i nacisnąłem spust. Krew bryzgnęła na wszystkie strony, nawet na zszokowaną twarz Mattea. Wydawało się, że na moment wszystko się zatrzymało – włącznie z moim sercem – a potem ruszyło galopem.
Mężczyzna runął do przodu i przygniótłby mojego brata, gdyby ten, nadal wstrząśnięty, w ostatniej chwili nie odskoczył. Matteo spojrzał panicznie w moją twarz, a potem na moje ciało. Jego wzrok przesuwał się bardzo powoli i zatrzymał dłużej na moim brzuchu.
– Krwawisz.
Ścisnąłem dłonią ranę w boku, trzęsąc się z bólu. Trzymająca pistolet dłoń również drżała, ale go nie wypuściłem. Z dołu nadal dochodziły krzyki i strzały.
– Schowaj się – rzuciłem, wskazując głową na szafę.
Matteo zmarszczył brwi.
– Już – dodałem ostro.
– Nie.
Powlokłem się ku niemu, ledwie utrzymując równowagę. Prawie zeszczałem się z bólu. Złapałam go za rękaw piżamy i zaciągnąłem do szafy. Wyrywał się, ale wepchnąłem go do środka i zamknąłem na klucz.
– Wypuść mnie! – wołał i walił pięściami w drzwi od środka.
Drżąc ze strachu i bólu, popełzłem na dół, w stronę salonu, bo stamtąd dochodziły odgłosy. W środku ujrzałem kucającego za kanapą ojca, ostrzeliwał się z dwoma innymi mężczyznami. Obaj stali plecami do mnie. Ojciec mnie dostrzegł. Przeszło mi przez myśl, żeby nic nie robić. Nienawidziłem go. Nienawidziłem, jak krzywdził mnie i Mattea, a nawet nową żonę, Ninę.
A jednak, podniosłem broń i zastrzeliłem jednego z napastników. Drugim ojciec zajął się sam. Mężczyzna padł na podłogę, kurczowo trzymając się za ramię. Ojciec kopnął jego pistolet, po czym strzelił mu w obie stopy. Gdzieś z głębi domu dobiegły mnie kolejne strzały, a potem odgłosy ciężkich kroków. Do salonu wtoczył się Pierwszy, krwawił z rany w głowie.
– Zabiłeś wszystkich? – zapytał ojciec.
– Tak. Dorwali Drugiego – odparł Pierwszy.
– Nie powinni dotrzeć tak daleko – burknął ojciec. Nagle wycelował w Pierwszego i nacisnął spust. Ochroniarz zwalił się na ziemię tuż obok mnie, a ja krzyknąłem z zaskoczenia. Znałem go całe życie.
Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, w ranie pulsował ból. Ojciec przyglądał mi się bacznie, łapiąc za słuchawkę i wykręcając numer.
– Poślijcie po Doktorka, niech przyprowadzi Duranta. Nikogo więcej, dopóki nie dojdę, kto jest szczurem.
Podszedł do mnie i brutalnie postawił mnie na nogi. Trzymając mnie, odepchnął moją dłoń od rany. Szturchnął ją palcem, ujrzałem ciemność i zadrżałem z cierpienia. Ojciec mną potrząsnął.
– Weź się w garść. Nie umieraj mi tu.
Z trudem otworzyłem oczy. Ojciec pokręcił głową, puścił mnie, więc znowu zwaliłem się na podłogę. Jęcząc z bólu, uniosłem się na dłoniach.
Ojciec wyszedł z pokoju. Zostawił mnie samego z rannym napastnikiem, który próbował gdzieś odpełznąć. Wrócił ze sznurem w rękach. Związał mężczyznę, wyciągnął nóż i przyłożył ostrze do jego przedramienia. Gdy ojciec zabrał się za wycinanie mu skóry, mężczyzna zaczął wrzeszczeć. To jak obieranie jabłka. Ojciec zawsze tak mówił, ale jabłka nie wrzeszczały i nie skamlały o litość.
Trzymałem się za krwawiący brzuch i patrzyłem, choć w gardle rosła mi gula. Ojciec co chwilę zerkał na mnie kątem oka. Wiedziałem, że gdybym odwrócił wzrok, czekałaby mnie kara. Ryki mężczyzny pobrzmiewały mi w uszach, przeszedł mnie dreszcz. Tym razem moje ręce odmówiły posłuszeństwa, uderzyłem policzkiem o twardą podłogę. Po chwili krzyki zagłuszył jednostajny szum, a potem wszystko spowiła czerń.
***
Podszefowie i kapitanowie czekali w salonie naszej posiadłości. Ojciec stał na środku, przywołał mnie gestem. Gdy do niego szedłem, śledziła mnie każda para oczu. Zadarłem głowę, żeby wyglądać na wyższego. Jak na swój wiek i tak byłem wysoki, ale pozostali mężczyźni w salonie znacznie mnie przewyższali. Patrzyli, jakby widzieli mnie po raz pierwszy.
Zatrzymałem się tuż przed ojcem.
– Najmłodszy wtajemniczony w historii naszej rodziny mafijnej – obwieścił donośnym głosem. – Ma tylko jedenaście lat, a już jest silniejszy i okrutniejszy, niż mógłby życzyć sobie którykolwiek ojciec.
Duma rozsadzała moją pierś. Ojciec nigdy nie pokazywał, że jest ze mnie dumny, nigdy nie pokazywał, że ja albo Matteo jesteśmy dla niego czymś więcej niż tylko uciążliwym ciężarem. Wyprostowałem ramiona. Miałem na sobie czarny garnitur i eleganckie buty, chciałem wyglądać jak mężczyzna.
– Nasi wrogowie będą szeptali twoje imię ze strachem, mój synu. Moja krew. Mój dziedzic.
Wydobył nóż, a ja wyciągnąłem rękę. Wiedziałem, co się zaraz stanie. Gdy ojciec nacinał wnętrze mojej dłoni, nawet się nie skrzywiłem. Ciął mnie w ten sposób wiele razy, żeby przygotować mnie na ten właśnie moment. Za każdym razem, gdy wzdrygałem się z bólu, ciął od nowa, lał mi na ranę sok z cytryny i sypał sól, dopóki nie nauczyłem się ukrywać ból.
– Zrodzony we krwi, zaprzysiężony we krwi. Wkraczam żywy, wyjdę martwy – wyrecytowałem pewnym głosem.
– Luca, jesteś członkiem rodziny mafijnej. Będziesz zabijał i okaleczał w moim imieniu. Będziesz niszczył i palił.
Przywlekli do salonu jakiegoś mężczyznę. Nie znałem go i nie wiedziałem, co zrobił. Był posiniaczony i zakrwawiony. Spojrzał na mnie błagalnie opuchniętymi oczami. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył, jakbym to ja dzierżył władzę.
Ojciec skinął głową i podał mi nóż, ten sam, którym zabiła się matka. Wziąłem go i podszedłem do mężczyzny. Wił się w rękach nowych ochroniarzy ojca, ale nie miał szans. Zacisnąłem palce na rękojeści. Wszyscy bacznie mnie obserwowali, wypatrywali najdrobniejszej oznaki słabości, ale byłem synem mojego ojca i miałem zostać capo. Szybkim ruchem przesunąłem ręką w bok, ciągnąc ostrzem po jego gardle. Cięcie było niechlujne, krew trysnęła na moje buty i garnitur. Cofnąłem się o krok, a mężczyzna rozszerzył oczy. Pozwolili mu upaść na ziemię, a gdy się krztusił i targały nim konwulsje, wpatrywał się we mnie ze zgrozą.
Przyglądałem się, jak wycieka z niego życie.
Dwa dni później najważniejsze słowa mojego życia zostały wytatuowane na mojej piersi, zostałem wprowadzony do rodziny, na całe życie. Nic nie mogło być dla mnie ważniejsze od mafii.
Luca, 13 lat
Gdy wchodziliśmy do Foxy, ojciec ścisnął mnie za ramię jeszcze mocniej. Odwiedzałem to miejsce już kilka razy, gdy musiał pomówić o czymś z kierownikiem. Był to jeden z naszych najdroższych kurwidołków.
Dziwki ustawiły się w rządku przy barze, a kierownik stanął obok nich. Skinął ojcu głową, a do mnie puścił oko. Ojciec odprawił go gestem.
– Luca, masz trzynaście lat – stwierdził. Nie mogłem uwierzyć, że pamiętał o moich przypadających tego dnia urodzinach. Wcześniej nie zająknął się na ten temat ani słowem. – Jesteś w rodzinie od osiemnastu miesięcy. Nie możesz być równocześnie zabójcą i prawiczkiem.
Zaczerwieniłem się i zerknąłem speszony na czekające kobiety. Wiedziałem, że usłyszały słowa ojca. Ale żadna się nie zaśmiała, pewnie za bardzo się go bały. Wyprostowałem się jak struna, chciałem, żeby patrzyły na mnie tak samo, jak na niego.
– Wybierz dwie – polecił ojciec i wskazał głową na dziwki.
Gdy zrozumiałem, po co mnie tam przyprowadził, moje wnętrze przeszył dreszcz. Podszedłem do kobiet powoli, próbowałem udawać opanowanego, choć nerwy skręcały mi żołądek na wszystkie strony. Miałem już prawie metr siedemdziesiąt, bardzo dużo jak na trzynastolatka, więc dorównywałem wzrostem stojącym na szpilkach kobietom. Nie miały na sobie zbyt wiele, tylko króciutkie spódniczki i staniki. Wodziłem wzrokiem po ich piersiach. Wszystkie miały duże cycki, nie potrafiłem przestać się gapić. Widziałem już kilka nagich kobiet w naszych klubach ze striptizem, ale zawsze przelotnie, nigdy z tak bliska. Wszystkie były ładne. Wybrałem jedną brunetkę i jedną blondynkę.
Ojciec skinął głową. Jedna z nich złapała mnie za rękę i wyprowadziła przez tylne drzwi. Druga szła tuż za mną. Zostałem z nimi sam na sam, w obszernym apartamencie na tyłach Foxy. Przełknąłem ślinę, starałem się grać obeznanego w tych sprawach. Oglądałem pornole i słuchałem historyjek innych członków rodziny, ale to było coś zupełnie innego.
Blondynka zaczęła się nieśpiesznie rozbierać, dotykała się po całym ciele. Gapiłem się na nią, lecz gdy poczułem naprężenie w spodniach, cały się spiąłem. Brunetka uśmiechnęła się sztucznie i podeszła do mnie. Spiąłem się jeszcze bardziej, ale pozwoliłem jej dotknąć mojej klatki piersiowej.
– Ojej, ale już z ciebie duży chłopiec – powiedziała.
Nie skomentowałem, tylko bacznie ją obserwowałem. Zerknąłem ponownie na blondynkę, która w międzyczasie zaczęła macać się po cipce. Zaschło mi w gardle. Brunetka wsunęła mi dłoń w bokserki, a ja wydałem z siebie drżące westchnienie.
– Och, myślę, że ten sprzęt świetnie się sprawdzi, nie sądzisz?
Skinąłem głową i dałem zaprowadzić się na wielkie, okrągłe łóżko na samym środku pokoju.
Luca, 17 lat
– Kurewsko się cieszę, że wyrywamy się od ojca, ale nie podoba mi się, że musimy obchodzić moje urodziny u Juniora – wymamrotał Matteo, wsadzając koszulę do spodni i oglądając efekt w lustrze. Przymierzał już czwartą. Kurwa, kiedy zrobił się z niego taki próżny sukinsyn? Z każdym rokiem było coraz gorzej. Kończył właśnie piętnaście lat i już nie dało się z nim wytrzymać.
Cesare rzucił mi wymowne spojrzenie. Od półgodziny czekaliśmy z nim i Romero, aż mój brat raczy się wyszykować.
– Odrzucenie zaproszenia od kuzyna, który postanowił zorganizować ci imprezę, byłoby hańbiące – wyjaśnił Romero. Zabrzmiał, jakby był dwa razy starszy niż w rzeczywistości. Kilka dni temu skończył czternaście lat, a do rodziny mafijnej wstąpił kilka miesięcy wcześniej, gdy umarł jego ojciec. Jego rodzina potrzebowała pieniędzy, znaliśmy się z Romero od wielu lat.
– Nie ufam mu – burknął Cesare. – Jemu i całej jego rodzinie, ponosi ich ambicja.
Mój wuj Gottardo i jego syn Gottardo Junior nie skakali z radości, że zostanę capo po ojcu, ale w zasadzie to samo tyczyło się wszystkich moich wujów. Uważali, że sami byliby lepszymi szefami.
– Zostaniemy kilka godzin, wrócimy i zrobimy sobie własną imprezę. Albo pojedziemy do jednego z klubów w Nowym Jorku.
– Na serio myślisz, że będziemy na tyle trzeźwi, żeby jechać do Nowego Jorku? To kawał drogi z Hamptons – odparł Romero, marszcząc brwi.
– Jakim cudem zrobiłeś się taki grzeczniutki? – zarechotał Matteo.
Romero się zarumienił.
– Matteo, chodź. Ludzie mają w dupie twoje koszule – powiedziałem podniesionym głosem, bo ewidentnie chodziło mu po głowie przymierzenie kolejnej.
Posiadłość wuja Gottardo była niedaleko od naszej, więc poszliśmy z buta. Goryle otworzyli nam bramę i przeszliśmy długim podjazdem, Gottardo Junior czekał na nas przy drzwiach. Nachmurzył się na nasz widok.
– Myślałem, że przyjdziecie sami.
– Romero i Cesare nas nie odstępują – wyjaśniłem, wymieniając z nim uścisk dłoni. Następnie Junior złożył mojemu bratu życzenia. Wszyscy weszliśmy do okazałego przedsionka. Z głębi domu dobiegały ludzkie głosy i głośna muzyka. Zgodnie ze zwyczajem, odpiąłem kaburę i pochwę na nóż, a potem położyłem je na kredensie. Matteo, Romero i Cesare zrobili to samo, po czym kuzyn wprowadził nas na przyjęcie. Większość gości znałem tylko z widzenia, byli tam prawie sami przyjaciele Gottarda i jego brata Angela z Waszyngtonu.
– Skąd się tu wziąłeś? – zapytałem, kierując się ku stanowisku z alkoholami. Dookoła nas tańczyło kilka półnagich dziewczyn. Junior zamontował im nawet rury.
– Potrzebowałem kilka dni oddechu. Interesy wysysają z człowieka duszę.
Skinąłem głową. Brać robiła nam ostatnio sporo problemów.
– No, ale teraz się zabawmy! – Junior uśmiechnął się szeroko.
Kilka godzin później wszyscy byliśmy totalnie najebani. Ja i Matteo tańczyliśmy z czterema dziewczynami. Zapowiadała się długa noc. Jedna z dziwek odstawiła przede mną twerking, jej rozdzielone mikroskopijnymi stringami półdupki połyskiwały cekinami. Romero zniknął z inną w jakimś zacisznym pokoiku. Może w końcu porucha. Cesare półleżał na fotelu z przymkniętymi oczami, a jego wybranka fachowo go ujeżdżała.
Matteo dał klapsa potrząsającej dupą tancerce, na co ta pisnęła, obróciła się i otarła o jego krocze. Wokół nas kłębiło się coraz więcej dziewczyn. Zwaliłem się ciężko na fotel. Alkohol zbierał już swoje żniwo, jedna z dziewczyn uklęknęła przede mną i zaczęła masować mi fiuta przez spodnie. Druga zaszła mnie od tyłu i położyła mi dłonie na klatce piersiowej. Już miałem ją ochrzanić, że tak się zakrada, gdy nagle spadła na mnie i zachlapała mnie krew z jej rozharatanego gardła.
– Kurwa!
Dziwka zajmująca się moim fiutem rozszerzyła oczy. Zerwałem się z fotela i obracając, zasłoniłem się ręką, akurat, gdy Junior ciął nożem. Ostrze otworzyło mi przedramię. Dziwki zaczęły wrzeszczeć i biegać we wszystkie strony. Gdzie Matteo?
Junior ponownie się na mnie zamachnął, ale staranowałem go barkiem, złapałem za gardło i przygniotłem do ściany. Otaczał nas niezły bajzel pełen krzyków i jęków. I wtedy rozległ się pierwszy strzał.
Skupiłem się wyłącznie na Juniorze. Zamierzałem rozpierdolić go w puch. Zacisnąłem na jego gardle drugą dłoń i ścisnąłem z całych sił.
– Ty jebany zdrajco – wycedziłem. Wyobrażał sobie, że mnie zabije?
Oczy wychodziły mu już z orbit, ale ścisnąłem jeszcze mocniej, dopóki żyłki w jego pierdolonych gałkach ocznych nie zaczęły pękać, a jego kości trzeszczeć. Wierzgnął po raz ostatni, po czym pozwoliłem opaść jego ciału na podłogę. Jego krew zalała mi palce.
Obróciłem się powoli i ujrzałem Mattea, siedział na innym napastniku i właśnie szykował się do poderżnięcia mu gardła.
– Nie – rozkazałem bratu, ale było już za późno. Rozharatał skurwysyna.
Oddychając ciężko, rozejrzałem się po otaczającym mnie burdelu. Cesare leżał pod ścianą, wyglądał na lekko oszołomionego. Miał rozcięcie na szyi i wpatrywał się w leżące przed nim zwłoki. Romero też ciężko dyszał, stał w samych bokserkach, z pistoletem w ręce. Dwie dziwki nie żyły, pozostałe płakały i patrzyły na mnie jak na diabła.
Podszedłem do Romero i Cesare, mijając je bez słowa. Romero krwawił z rany w ramieniu. Matteo wstał na równe nogi, miał szeroko rozwarte oczy, wyglądał jak w amoku. Znałem podnietę zabijania aż za dobrze.
– Kurwa, zmiażdżyłeś mu krtań gołymi rękami!
– Ojciec nie będzie zadowolony – stwierdziłem, przyglądając się własnym dłoniom. Zabiłem już wielu ludzi, ale tym razem czułem się inaczej. To było bardziej osobiste, kurewsko podniecające. Czułem, jak z Juniora uchodziło życie, czułem, jak jego krtań pęka pod siłą moich dłoni… Kurwa, coś wspaniałego.
– Wszystko w porządku? – zapytał Cesare, przyglądając mi się badawczo.
Uśmiechnąłem się szyderczo. Myślał, że mam jakiś problem, bo właśnie udusiłem kuzyna?
– Zadzwoń do ojca – poleciłem mu. – Bardzo źle? – zapytałem Romero.
– Nic się nie stało – odparł ze wzruszeniem ramion. – Kula przeszła na wylot. Jeden kumpel Juniora był prawie tak szybki, jak ja.
Kiwnąłem głową, ale w myślach bez przerwy odtwarzałem śmierć kuzyna. Moją uwagę przykuły niedraśnięte dziwki. Miały w tym jakiś udział? Podszedł do mnie Matteo.
– Kurwa, nie wierzę, że rodzony kuzyn chciał nas zajebać.
– Miałeś przy sobie nóż – stwierdziłem.
– Wiesz, że nigdzie się bez niego nie ruszam – odparł z niepokojącym uśmiechem.
– Nigdy więcej nie oddam, kurwa, broni.
Zbliżył się do nas Romero, wyglądał na nieco wstrząśniętego.
– Myślicie, że wasz wuj i inni kuzyni maczali w tym palce?
– Pewnie tak – mruknąłem. Wątpiłem, by Junior zaplanował coś takiego samodzielnie. Namówienie syna na taką akcję, zamiast ryzykowania własnym życiem, tak, to pasowało do starego Gottardo. Tchórz.
– Po co tak ryzykował? Przecież nawet, jakby nas zabił, to ojciec by cię pomścił – zapytał Romero.
– Nie – wycedziłem. – Gdybyśmy okazali się z Matteo na tyle głupi, żeby dać się zabić Juniorowi, to ojciec uznałby nas za słabe ogniwa. Pozwoliłby Ninie zajść w ciążę i zrobiłby sobie nowego dziedzica. Koniec pieśni.
Matteo się skrzywił, bo wiedział, że to prawda. Obaj wiedzieliśmy.
– Muszę się, kurwa, napić – warknąłem do jednej z dziwek. Pobiegła do barku i przyniosła mi whisky. Biorąc łyka, obserwowałem ją badawczo. – Wiedziałaś?
Zaprzeczyła nerwowym ruchem głowy.
– Nie. Powiedzieli nam, że to przyjęcie urodzinowe i że mamy tańczyć. To wszystko.
Podszedłem ze szklanką w dłoni do jednego z foteli i ciężko usiadłem. Dziwka, której Junior poderżnął gardło, leżała obok w kałuży krwi. Po chwili Matteo, Romero i Cesare usiedli naprzeciwko, czekaliśmy na ojca i jego ludzi. Nie mieliśmy nic innego do roboty. Zabiliśmy Juniora i jego kumpli, więc nie było kogo przesłuchać, a Gottardo i Angelo siedzieli w Waszyngtonie. Wyłapałem spojrzenia Romera i Cesare, dostrzegłem w nich mieszankę szoku i respektu.
– Kurwa. Inaczej sobie wyobrażałem ten dzień – stwierdził Matteo, kręcąc głową.
Ojciec, Bardoni i kilku żołnierzy zjawili się niecałą godzinę później.
Ojciec ledwie na nas spojrzał, podszedł prosto do mojego kuzyna.
– Zmiażdżyłeś mu krtań? – zapytał, przyglądając się truchłu Gottarda Juniora. Wyłapałem w jego głosie szczyptę dumy. Nie potrzebowałem jego pierdolonych pochwał.
Skinąłem głową.
– Nie miałem broni, bo założyłem, że przyjmuje nas rodzina, a nie jebani zdrajcy. Zadławił się swoją zdradziecką krwią.
– Zmiażdżył go jak imadło – skomentował Matteo.
– Luca Imadło – powiedział ojciec z dziwnym uśmiechem.
***
To był kurewsko długi dzień, a potem kurewsko długie tygodnie, jedna gehenna za drugą. Chciałem pozabijać wszystkich wujów.
– Mam dość, że traktują mnie jak pierdolone dziecko – oświadczyłem Matteo i ruszyłem ku wejściu do Sphere.
Matteo uśmiechnął się od ucha do ucha i przeczesał włosy palcami, chyba po raz setny. Przyjdzie taki dzień, że dam mu w mordę i ogolę mu ten łeb, żeby przestał mnie wkurwiać tym ciągłym przylizywaniem fryzury.
– Luca, masz siedemnaście lat, nie jesteś jeszcze mężczyzną – powiedział, przedrzeźniając wuja Gottardo w irytująco doskonały sposób. Nie zapomniał o wymawianiu głosek przez nos, aż miałem ochotę wyrwać mu struny głosowe z krtani.
Widziałem strach w jego oczach – odkąd udusiłem Juniora, widziałem ten sam strach w oczach wielu ludzi. Gottardo pozwalał sobie na takie odzywki, bo myślał, że jest bezpieczny, w końcu był moim wujkiem. Nie mieściło mi się w głowie, że ojciec uwierzył jemu i Angelowi… A może im nie wierzył, tylko rozkoszował się tym, jak teraz się przed nim płaszczyli? Po tamtej nocy wzmocnił ochronę, czyli wiedział, że nadal są wśród nas zdrajcy.
– Jestem lepszym mężczyzną, niż oni wszyscy razem wzięci. Zabiłem więcej ludzi, zerżnąłem więcej dup, mam większe jaja.
– Spokojnie z tym ego – zarechotał Matteo.
– Masz pryszcza na czole – wyburczałem. Kłamałem, ale wiedziałem, że przy jego próżności tak najlepiej odpłacić mu za to, jakim jest upierdliwym dupkiem.
Zgodnie z oczekiwaniami, natychmiast zaczął macać się po gębie w poszukiwaniu tej niewybaczalnej skazy. Po chwili opuścił ręce i zmrużył powieki. Tym razem to ja zarechotałem. Stanęliśmy przed bramkarzem Sphere. Powitał nas uprzejmym skinieniem głowy i usunął się z drogi. Wtedy jakiś facet, stojący z przodu długiej kolejki, krzyknął:
– Ej, byliśmy pierwsi! Poza tym ten koleś jest za młody, żeby tu wejść!
Spojrzeliśmy z Matteo na tego kretyna. Mówił o moim bracie i oczywiście miał rację. Piętnastolatka z całą pewnością nie powinni wpuszczać do tego typu klubu, ale w sumie mnie też. Wszyscy zakładali, że jestem starszy, bo byłem po prostu wyrośnięty.
Popatrzyłem na brata porozumiewawczo i podeszliśmy do gościa z niewyparzoną mordą. Gdy stanąłem tuż przed nim, jego ułańska odwaga gdzieś wyparowała.
– Problem?
– Są jakiś zasady… – odparł.
Matteo błysnął rekinim uśmiechem, który godzinami dopieszczał przed lustrem.
– Może dla ciebie.
– Od kiedy to chłopcy mogą wchodzić do takich klubów? Robicie tu bal maturalny czy co? – Tym razem Niewyparzona Morda zwrócił się do bramkarza.
Matteo już zamierzał wyciągnąć nóż na oczach tych wszystkich ludzi, a mi nawet przeszło przez myśl, żeby pozwolić mu na trochę uciechy, gdy z kolejki odezwała się jakaś kobieta.
– Bynajmniej nie wygląda mi na chłopca – zagadała zachęcająco do mojego brata.
– Natomiast ty wyglądasz na moją następną zdobycz – powiedziała do mnie jej koleżanka.
Uniosłem brew. Matteo, z jego urokiem słodkiego, słonecznego chłopczyka, zawsze przyciągał kobiety, jak widać mój urok – brutalnego drapieżnika – też miał swoje zalety. Obie były wysokie, blondwłose i cholernie seksowne.
– Wpuść je – poleciłem bramkarzowi. Odsunął barierkę i obie się za nią wślizgnęły. – A ten tu i jego znajomi mają zakaz wstępu do Sphere – dodałem.
Wchodziliśmy do klubu w akompaniamencie głośnych skarg Niewyparzonej Mordy, ale miałem go w dupie. Objąłem swoją dziewczynę, ona złapała mnie za tyłek i obdarzyła uwodzicielskim uśmiechem.
Matteo i jego blondyna już zaczęli się ślimaczyć.
– Jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się popieprzyć? – zapytała moja blondyna, mocno się o mnie ocierając.
Uśmiechnąłem się półgębkiem. Takie lubiłem najbardziej. Łatwe kobiety, które nie zadawały zbędnych pytań.
– Pewnie – odparłem i zrewanżowałem się jej uszczypnięciem w tyłek.
– Kutasa też masz takiego wielkiego? – zapytała, gdy wprowadzałem ją do składziku na tyłach.
– Sprawdź sobie – wymamrotałem. I sprawdziła. Gdy tylko zamknąłem drzwi, uklękła i wyssała mnie tak, że miałem mroczki przed oczami. Ciągnęła zawodowo, a jej szminka zostawiała na moim fiucie czerwone ślady. Odchyliłem głowę i zamknąłem oczy.
– Kurwa… – wycedziłem, gdy zmieściła całego. Była lepsza od większości dziwek, z którymi miałem do czynienia, a przecież doskonaliły swoje rzemiosło całymi latami. Oparłem się swobodnie o drzwi, zaraz miałem spuścić się jej do gardła.
Jednak w pewnym momencie drgnęła i naprężyła się w sposób, który wzbudził we mnie czujność. Instynktownie otworzyłem oczy, na ułamek sekundy zanim wbiła mi coś w udo. Uderzyłem ją w rękę. Z jej dłoni wypadła strzykawka, zaczęła szukać jej po podłodze. Złapałem ją za gardło i odepchnąłem z całej siły. Jej potylica uderzyła o półki magazynowe z przyprawiającym o mdłości chrupnięciem. Zwaliła się na ziemię bez życia. Dysząc ciężko, spojrzałem na strzykawkę. Co za gówno chciała mi podać?
Podciągnąłem spodnie i stanąłem nad nią w rozkroku. Nawet nie chciało mi się sprawdzać pulsu, sposób, w jaki wykrzywił się jej kark, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Schyliłem się i zsunąłem jej spodnie odsłaniając biodro. Miała bliznę po wypalonym tatuażu. Wiedziałem nawet po jakim: dwóch skrzyżowanych kałasznikowach pierdolonej Braci. Tatuowali je wszystkim swoim dziwkom.
– Kurwa – warknąłem. Zastawili pułapkę, a ja wszedłem prosto w sidła, zacząłem myśleć kutasem, opuściłem gardę. Czy przyjęcie u kuzyna nie było wystarczającą nauczką?
Wyprostowałem się. Kurwa. Matteo. Wybiegłem ze składziku i zacząłem przeszukiwać resztę pomieszczeń na tyłach klubu. Ani śladu po nim ani drugiej zdradzieckiej kurwie, bo zapewne też nią była. Wpadłem na parkiet, rozejrzałem się, ale nigdzie w tłumie nie dostrzegłem brata. Gdzie się podział?
Wyszedłem z klubu, minąłem długą kolejkę i skręciłem w ciasną uliczkę za Sphere. Matteo był w pełni zaangażowany w gałowanie. Też miał zamknięte oczy. Byliśmy jebanymi debilami. Żadne obciąganie nie było warte przekreślenia pierwszej zasady naszego świata: nie ufaj nikomu.
Dziwka sięgnęła po coś do torebki.
– Matteo! – krzyknąłem i wyciągnąłem pistolet. Otworzył oczy, na jego twarzy pojawiła się mieszanka irytacji i dezorientacji. Zrozumiał, co się dzieje, gdy zobaczył, co dziwka trzyma w ręce. Sięgnął po nóż, a ona zamachnęła się strzykawką. Nacisnąłem spust, kula trafiła prosto w głowę i odrzuciła dziwkę o kilka metrów do tyłu. Upadła na bok, strzykawka wyturlała się z jej dłoni.
Matteo, z nożem w ręku i stojącym fiutem w pełnej okazałości, spojrzał na ciało. Podszedłem do niego i pokazałem mu wypalony znak na jej biodrze.
– Szkoda, że nie poczekała z tym atakiem aż dojdę – wymamrotał pod nosem.
Wyprostowałem się i uśmiechnąłem kwaśno.
– Może byś podciągnął gacie? Na razie sprzęt nie będzie ci potrzebny.
Podciągnął spodnie, zapiął pasek i spojrzał na mnie.
– Dzięki za uratowanie dupy. – Uśmiechnął się cwaniacko, ale wiedziałem, że nie jest mu do śmiechu. – Czy chociaż ty doczekałeś szczęśliwego zakończenia, zanim twoja zdobycz spróbowała cię załatwić?
Pokręciłem głową.
– Brać prawie nas dopadła. Zachowaliśmy się jak jebani durnie, daliśmy się tym kurwom wodzić za kutasa, jak napaleni nastolatkowie.
– Przecież jesteśmy napalonymi nastolatkami – zażartował Matteo, chowając nóż.
Spojrzałem na martwą kobietę.
– Druga kurwa też martwa? – zapytał mój brat.
– Skręcony kark – potwierdziłem.
– Twoje pierwsze kobiety – powiedział ostrożnie i spojrzał badawczo na moją twarz. Bóg jeden wie, czego w niej szukał. – Masz poczucie winy?
Wpatrywałem się w rozlewającą się po asfalcie krew i w martwe oczy dziwki. Moje ciało odczuwało przede wszystkim gniew. Gniew na siebie samego, że okazałem się tak łatwym celem, bo założyłem, że piękna kobieta nie może stanowić zagrożenia. Poczułem też obezwładniającą furię, że Brać próbowała mnie zabić. I – co gorsza – Mattea.
– Nie – odparłem. – Żałuję tylko, że zabiłem je przed zadaniem kilku pytań. Teraz będziemy musieli złowić kilku dupków z Braci i wydusić informacje od nich.
Matteo podniósł strzykawkę. Zmroziło mnie, wystraszyłem się, że może zakazić się trucizną przez skórę. Nie miałem wątpliwości, że cokolwiek w niej było, gwarantowało śmierć w cierpieniu.
– Musimy się dowiedzieć, co jest w środku.
– Najpierw, to musimy się pozbyć dwóch ciał, zanim goście albo policja się pokapują. – Przyłożyłem komórkę do ucha, dzwoniąc do Cesare. – Potrzebuję cię w Sphere. Szybko.
– Dobra. Daj mi dziesięć minut – odparł, brzmiąc na rozespanego.
Cesare był bardziej moim człowiekiem niż żołnierzem ojca i ufałem, że w razie konieczności, będzie trzymał gębę na kłódkę.
– Ojciec nie będzie zadowolony – stwierdziłem.
– Tym, że wleźliśmy w pułapkę, czy tym, że Brać chciała nas zabić? – zapytał Matteo i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Tym pierwszym, drugim może też.
– Zaczyna mnie męczyć, że co chwilę ktoś chce nas zabić – stwierdził, choć raz na poważnie, Matteo.
Wziąłem głęboki oddech.
– Ano tak już jest. I zawsze będzie. Możemy ufać tylko sobie nawzajem.
Matteo pokręcił głową.
– Spójrz na ojca. On nie ufa nikomu. Nawet Ninie.
Biorąc pod uwagę, jak traktował żonę, słusznie robił, że jej nie ufał. W naszym świecie małżeństwa rzadko rodziły zaufanie, a jeszcze rzadziej miłość.
Luca, 20 lat
Słyszeliśmy z oddali muzykę i śmiechy, gdy tylko weszliśmy do windy.
– Ta impreza chyba będzie warta naszego czasu – stwierdził Matteo, oceniając swój wygląd w odbiciu w drzwiach. Nie licząc ogólnych cech naszych twarzy, nie byliśmy do siebie podobni. Ja nadal byłem kopią ojca. Miałem takie same zimne szare oczy, takie same czarne włosy, ale nigdy nie zalizałbym ich do tyłu w ten obrzydliwy sposób co on.
– Byłoby dobrze, ale przyszliśmy tu głównie dla koneksji.
Apartament należał do senatora Parkera, który wyjechał gdzieś z żoną w interesach. Jego syn, Michael, wykorzystał okazję do zorganizowania biby i zaprosił w zasadzie każdego, kto liczył się w Nowym Jorku.
Gdy wyszliśmy z windy na korytarz, nasz gospodarz czekał już w drzwiach. Parker Junior starał się we wszystkim naśladować ojca, więc dopiero teraz miałem pierwszą okazję oglądać go bez garnituru. Pomachał nam z krzywym uśmieszkiem, był już pijany.
Kiwnąłem mu głową. Przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie uścisnąć, jak ci ludzie, którzy przytulają się z każdym bez wyjątku, ale ewidentnie musiał to przemyśleć. Miał szczęście.
– Ale się cieszę, że daliście radę – wybełkotał. – Łapcie drinki. Wynająłem kilku barmanów, przygotują wam, co tylko chcecie.
Luksusowy apartament był pełen gości, głośny bit dudnił mi w skroniach. Nie zamierzaliśmy z Matteo zbyt dużo pić, o ile w ogóle. Uczyliśmy się na błędach, nawet jeżeli tutejsi goście nie stanowili zagrożenia. Większość z nich zlałaby się w spodnie, gdyby poznała połowę naszych dokonań, odkąd zostaliśmy członkami mafii. Słyszeli tylko plotki. Oficjalnie byliśmy spadkobiercami biznesmena, magnata nieruchomości i właściciela klubów, Salvatorego Vitiello.
Ludzie zaczęli między sobą szeptać, gdy tylko przekroczyliśmy próg. Zawsze to samo. Michael coś opowiadał, wskazując to na bar, to na bufet, ale słuchałem go jednym uchem. Parkiet przyciągnął mój wzrok. Znajdował się na samym środku rozległej, otwartej przestrzeni. Zanim usunęli meble na potrzeby imprezy, zapewne był tam salon. Kilka tańczących z synami innych polityków dziewczyn, zerkało w naszą stronę.
Spojrzeliśmy na siebie z bratem. Wkrótce miały nas otoczyć poszukiwaczki mocnych wrażeń. Rozpieszczone, do szpiku kości znudzone dziewczynki z dobrych domów były naszym głównym łupem. Przynajmniej nie próbowały nas zabić.
Jedna z nich, wysoka blondwłosa seksbomba ze sztucznymi cyckami i strojem, który opinał jej ciało jak druga skóra, od razu zaczęła ruchać mnie wzrokiem. Zostawiła ogłupiałego partnera na środku parkietu i podpłynęła do mnie na wysokich szpilkach.
Michael aż jęknął. Spojrzałem na niego pytająco.
– To moja młodsza siostra, Grace.
Zmarszczyłem brwi. To nieco komplikowało moje plany. Gospodarz popatrzył na mnie, potem na siostrę.
– Mam gdzieś, czy do niej uderzysz. I tak robi, co chce. Bez przerwy poluje, ale w jej słoiku z musztardą zamoczono już wiele parówek, jeśli łapiesz, o co mi chodzi.
Uniosłem brwi. Nie obchodziło mnie, czy Grace przeruchała połowę, czy jedną trzecią męskiej populacji Nowego Jorku. Była od dupczenia i obciągania, i tylko to się liczyło. Natomiast, gdybym ja miał siostrę, to, w przeciwieństwie do Michaela, na pewno nie pozwalałbym się jej prowadzić w taki sposób.
– Spadam. Nie chcę tego oglądać – powiedział, kręcąc głową.
Oddalił się do baru, a Matteo puścił mi oko i ruszył jego śladem.
Grace zbliżyła się tanecznym krokiem, aż w końcu położyła mi dłoń na piersi.
– Słyszałam, że należysz do organizacji przestępczej – zamruczała wprost do mojego ucha. Jej dłonie zjechały niżej, a jej spojrzenie mówiło mi, że jest nieźle napalona. Zdecydowanie nie zamierzała owijać w bawełnę.
Gdyby sięgnęła za moje plecy, wyczułaby na moich lędźwiach schowaną pod podkoszulkiem kaburę.
– Tak słyszałaś? – zapytałem z uśmiechem, na widok którego dziewczynom puszczały wszelkie hamulce. Był na tyle mroczny, żeby trafić do jej jaźni znudzonej-jak-sam-skurwysyn-dziewczynki-z-dobrego-domu, ale daleki od prawdziwego mroku mojej natury, który po prostu by ją wystraszył.
– To prawda? – Otarła się o mnie.
– A jak sądzisz? – mruknąłem i mocno przyciągnąłem ją do siebie, odsłaniając rąbek mojej nieokrzesanej brutalności. Rozchyliła usta, a na jej obliczu strach mieszał się z pożądaniem.
– Sądzę, że chcę zostać przerżnięta – wyszeptała mi do ucha.
– To dobrze – odparłem mrocznie – bo zamierzam cię zaraz przerżnąć. Prowadź.
Złapała mnie za rękę i zaciągnęła gdzieś z podekscytowanym uśmiechem na ustach. Matteo wyszczerzył się do mnie szeroko, ale chwilę później wsadził język z powrotem w gardło jakiejś brunetki.
Weszliśmy z Grace do pokoju, chyba jej sypialni. Popchnąłem ją w kierunku niskiej szafki i podsadziłem na blat, po drodze zrzucając połowę jej szminek. Zacisnęła usta.
– Bałaganisz.
– Czy wyglądam, jakby mnie to obchodziło? – zapytałem, z nieodzownym mrocznym uśmiechem. – Jak będę cię ruchał, reszta twoich pierdolonych szmineczek też poleci na podłogę.
Rozdziawiła gębę. Przywykła do miękkich chłoptasiów, którzy nigdy w życiu na nikogo nie podnieśli ręki.
– To będziesz je musiał potem pozbierać.
Sprawdzała mnie? Chciała wyczuć, czy będę popychadłem, jak jej dotychczasowe fagasy?
Ściągnąłem lekko jej spódnicę i przyjrzałem się nieskazitelnej skórze na jej biodrach. Był to bardziej nawyk niż konieczność. Tym razem definitywnie nie miałem do czynienia z zabójczynią z Braci.
– Kurwa, nie kiwnę nawet palcem, rozumiemy się, Grace? – warknąłem, wsadzając dłoń pod jej kieckę. Odsunąłem materiał majtek na bok i dotarłem do wilgotnej szparki. – To ja wydaję polecenia, nigdy na odwrót. Nowy Jork jest, kurwa, mój – dodałem, wpychając w nią dwa palce. W jej oczach błysnęła fascynacja.
Była zafascynowana niebezpieczeństwem, choć nie miała o nim bladego pojęcia.
Ostro ruchałem ją palcami.
– Przyduś mnie – szepnęła. Oho, czyli to jedna z tych.
Złapałem ją za gardło i przygniotłem do szafki, zrzucając na podłogę resztę jej kosmetyków. Przeszedł ją dreszcz rozkoszy. W ogóle nie włożyłem siły w uścisk, gdyby tylko wiedziała, że zabiłem tak człowieka, gdyby wiedziała, ile gorszych rzeczy zrobiłem tymi rękami, to na pewno by mnie o to nie poprosiła. Ale dla niej to była gra, nowa, sprośna zabawa. Wszystkie traktowały mnie tak samo. Byłem dla nich urzeczywistnieniem najmroczniejszych fantazji.
Nie zdawała sobie sprawy, że nie odgrywam przed nią brutalnego nieznajomego, bo to nie była moja mroczna strona. Nawet się o nią nie otarłem. Nie mogłem pokazywać jej publicznie.
***
Zdrzemnęliśmy się z Matteo ledwie dwie godziny, a ojciec już wybudził nas dzwonieniem na śniadanie. Przed posiłkiem chciał zamienić ze mną słowo na osobności. To nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
– Jak myślisz, czego chce? – zapytał Matteo, gdy szliśmy do gabinetu ojca.
– A kto to wie?
Zapukałem.
– Wejdź – zawołał w końcu, choć kazał mi czekać prawie pięć minut.
– Powodzenia – rzucił na odchodnym Matteo z krzywym uśmieszkiem. Zignorowałem go i wszedłem do ojca. Nie znosiłem tego, że musiałem lecieć, gdy tylko ten pstryknął palcami. Był jedynym człowiekiem, który mógł rozstawiać mnie po kątach i ogromnie się tym, kurwa, rozkoszował. Siedział za biurkiem ze swoim narcystycznym uśmiechem, nic nie budziło we mnie większego wstrętu.
– Chciałeś mnie widzieć, ojcze – powiedziałem, próbując zabrzmieć, jakbym miał to w dupie.
– Luca, znaleźliśmy ci żonę. – Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.
Uniosłem brwi. Wiedziałem, że od miesięcy rozmawiał z grupą z Chicago o możliwym związku, ale z reguły nie dzielił się ze mną szczegółami swoich poczynań. Uwielbiał mieć nade mną władzę.
– Z oddziału w Chicago?
– Naturalnie – odparł, stukając palcami o blat i bacznie mnie obserwując. Chciał, żebym zapytał, co to za jedna, chciał żebym musiał to z niego wyciągać, chciał, żebym się wił na jego haczyku. Walić go. Wsadziłem ręce do kieszeni i spojrzałem mu w oczy. Sposępniał.
– Najpiękniejsza kobieta, jaką Chicago może zaoferować. Zniewalająca. Złote włosy, niebieskie oczy, jasna skóra. Anioł, który zszedł na ziemię, jak raczył wyrazić się Fiore. – Wydupczyłem w życiu wiele pięknych kobiet. Zeszłej nocy przerżnąłem Grace na każdej powierzchni jej sypialni. Naprawdę myślał, że oniemieję z wrażenia, bo znalazł mi ładną żonę? Gdyby to zależało ode mnie, nie żeniłbym się w najbliższym czasie.
– Mam nadzieję, że przetrącenie jej anielskich skrzydełek będzie przyjemne – dodał.
Czekałem na jakieś „ale”. Ojciec był z siebie zbyt zadowolony, jakby trzymał w zanadrzu coś, z czym nie będę mógł się pogodzić.
– Może o niej słyszałeś. Aria Scuderi. Córka consigliere, kilka miesięcy temu skończyła piętnaście lat.
Nie zdążyłem zamaskować szoku malującego się na mojej twarzy. Piętnaście?! Jaja sobie, kurwa, robił?
– Myślałem, że chcą w miarę szybkiego wesela… – powiedziałem ostrożnie.
Nachylił się nad biurkiem, wypatrywał we mnie cienia słabości.
– Bo chcą. Wszyscy chcemy.
– Nie ożenię się z pierdolonym dzieckiem – warknąłem, miałem dość sztucznej uprzejmości. Miałem dość jego gierek.
– Ożenisz się z nią i będziesz ją dupczył, Luca.
Wypuściłem powietrze z płuc. Nie chciałem powiedzieć albo zrobić czegoś, czego mógłbym potem żałować.
– Naprawdę myślisz, że nasi ludzie będą szanowali jebanego pedofila?
– Nie bądź śmieszny. Szanują nas, bo się nas boją. Poza tym Aria wcale nie jest aż taka młoda. Wystarczy, żeby rozkładać nogi i żebyś mógł ją dymać.
Nie pierwszy raz miałem ochotę wyciągnąć pistolet i strzelić mu w łeb. Był moim ojcem, ale oprócz tego sadystycznym gnojem i niczego na tym świecie nie nienawidziłem tak mocno, jak jego.
– A co ta dziewczyna sądzi o waszym planie?
Parsknął śmiechem.
– Jeszcze nie wie, nie żeby jej odczucia miały jakiekolwiek znaczenie. Zrobi, co się jej każe, tak jak ty.
– Jej ojciec nie ma nic przeciwko oddaniu córki przed pełnoletnością?
– Nie ma.
Jakim bydlakiem musiał być Scuderi? Widziałem, jak ojca cieszy moja furia.
– Ale pomysł nie spodobał się Dantemu Cavallaro i zaproponował przesunięcie ślubu.
Skinąłem głową. Przynajmniej jednemu z nich całkiem nie odpierdoliło.
– Oczywiście jeszcze nie zdecydowaliśmy, co zrobimy. Gdy decyzja zapadnie, dam ci znać. Przyjdę do jadalni za kwadrans. Powiedz Ninie, że chcę jajko na miękko. I niech go nie przeciągnie ani o sekundę.
Odprawił mnie tymi słowami, więc wyszedłem. Matteo opierał się o ścianę naprzeciwko drzwi gabinetu. Minąłem go bez słowa, próbowałem kontrolować wrzący we mnie gniew. Chciałem kogoś zabić, najlepiej ojca. Poszedłem prosto do barku w salonie.
– I cóż takiego tym razem zgotował ci nasz sadystyczny ojciec? – zapytał Matteo, ruszając za mną.
– Chce, żebym się, kurwa, ożenił z dzieckiem – warknąłem.
– Co ty pierdolisz? A ja myślałem, że próbuje cię wyswatać z najpiękniejszą damą całego oddziału z Chicago – skomentował prześmiewczo.
– Musiało im tam braknąć piękności, bo chcą mi dać Arię Scuderi, która ma, kurwa, piętnaście lat.
– Jasny gwint. – Matteo gwizdnął przez zęby. – Pojebało ich? Czym to biedne dziewczątko zasłużyło sobie na taki los?
Nie byłem w nastroju na jego żarty. Miałem ochotę w coś przypierdolić – i to z całej siły.
– To najstarsza córka consigliere i, jeżeli wierzyć Fiore Cavallaro, wygląda jak anioł, który zszedł na ziemię.
– Więc wydadzą ją za diabła. Iście piekielny układ.
– Matteo, zaczynasz mnie wkurwiać. – Złapałem za ladę barku i odnalazłem najdroższą butelkę whisky. Ojciec trzymał ją na specjalne okazje. Przyłożyłem butelkę do ust i pociągnąłem duży łyk.
Matteo mi ją wyrwał i mocno przechylił. Zanim mi ją oddał, pochłonął sporą ilość bursztynowego płynu. Przekazaliśmy sobie tak flaszkę kilka razy, zanim Matteo znowu się odezwał.
– Naprawdę każą ci się ożenić z tą dziewczyną? To znaczy, lubię wszelkie zboczenia, ale dymanie piętnastolatki nawet dla mnie jest chore.
– Ten dupek, jej stary, wcisnąłby mi ją nawet jutro. Gnój ma to gdzieś.
– I co zrobisz?
– Powiedziałem ojcu, że nie ożenię się z dzieckiem.
– A on ci powiedział, żebyś nie był pizdą i że masz słuchać capo.
– Nie rozumie, że jest za młoda na ślub. Przecież wystarczy, że rozłoży przede mną nogi.
Matteo zmrużył oczy w ten swój upierdliwy sposób. Jak zawsze, gdy próbował coś rozgryźć.
– I zrobiłbyś to?
– Co? – Wiedziałem, o co mu chodzi, ale szlag mnie trafiał, że w ogóle o to zapytał. Spodziewałbym się takich pytań po innych, ale nie po nim. Wiedział przecież, że nawet ja mam granice, których wolałbym nie przekraczać. Jeszcze. Życie potrafi dać w kość, zwłaszcza jak jesteś w mafii, więc nauczyłem się już żyć zgodnie z mottem „nigdy nie mów nigdy”.
– Wyruchałbyś ją?
– Jestem mordercą, nie pedofilem, tępy dupku.
– Przemawiasz niczym prawdziwy filantrop.
– Spierdalaj i przestań czytać słowniki.
Matteo wyszczerzył zęby, a ja pokręciłem głową z kwaśnym uśmieszkiem. Skurwiel wiedział, jak poprawić mi humor.
***
Odkąd wysiedliśmy z samolotu, Matteo prawie nie zamykała się gęba i w posiadłości Scuderich ewidentnie zamierzał gadać dalej. Byłem o włos od walnięcia go pięścią w krtań.
– Luca, no przestań się boczyć. Powinieneś się cieszyć. Poznasz dziś narzeczoną. Nie ciekawi cię, jak wygląda? Może będzie brzydka jak krowi zad.
Nie będzie. Ojciec nie pozwoliłby, żeby Chicago oszukało nas w tej sprawie. Ale nie znalazłem jej zdjęcia w necie. Wyglądało na to, że Scuderi dba o prywatność rodziny.
– Dziwne, że służąca nie idzie za nami. Wpuszczanie potencjalnych wrogów do domu bez żadnego nadzoru wygląda ryzykownie. Aż się zastanawiam, czy to nie pułapka – powiedział Cesare, który stale oglądał się przez ramię.
– Pokaz siły. Scuderi chce udowodnić, że nie boi się naszej obecności – stwierdziłem, gdy szliśmy w stronę wskazaną nam przez służącą.