Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Czuła, szokująca i prowokująca do myślenia opowieść o upadku amerykańskiego snu pokazanego przez pryzmat rasy”. „Guardian”
Rok 1998. Ameryka żyje skandalem seksualnym związanym z prezydentem Billem Clintonem. Tymczasem w niewielkim mieście w Nowej Anglii starzejący się profesor filologii klasycznej Coleman Silk zostaje zmuszony do przejścia na emeryturę, po tym jak koledzy oskarżają go rasizm. Pomówienie jest fałszywe, ale prawda o Silku zdumiałaby jego najbardziej zacietrzewionych krytyków.
Mężczyzna skrywa sekret, którego przez pięćdziesiąt lat nie poznali jego żona, czwórka dzieci, koledzy ani przyjaciele, w tym pisarz Nathan Zuckerman. To właśnie on natrafia na ślad tajemnicy profesora i postanawia odtworzyć nieznane karty biografii szanowanego człowieka. Zuckerman próbuje zrozumieć prawdę, ale wkrótce odkrywa znacznie więcej, bo osobiste przeżycia jego przyjaciela są misternie wplecione w historię współczesnej Ameryki.
„Wrząca, niemożliwa, niemal nieprzyzwoita w swoim geniuszu powieść, której zdania tworzą znany nam strumień Rothowskiej nagłości, błyskotliwości i pasji”. „Guardian”
„Mocne stronyLudzkiej skazyczynią z Rotha głównego kandydata do miana największego powieściopisarza amerykańskiego piszącego o Ameryce”. „Sunday Times”
„Pełna wściekłości narracja, precyzyjnie utkana fabuła – wszystko to sprawia, że powieść wydaje się przesycona diaboliczną wręcz rozkoszą. Arcydzieło”. „Mail on Sunday”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 607
PHILIP ROTH urodził się 19 marca 1933 roku w Newark w stanie New Jersey jako drugie dziecko Amerykanów drugiego pokolenia, Bess i Hermana Rothów. Dorastał w społeczności głównie żydowskiej, w Weequahic, miejscu, które niejednokrotnie przywoływał w swojej twórczości. W 1950 roku ukończył tam liceum, a później studiował na Bucknell University w Pensylwanii oraz Uniwersytecie Chicagowskim, gdzie otrzymał stypendium na studia magisterskie na kierunku literatura anglojęzyczna.
W 1959 roku wydał Goodbye, Columbus – zbiór opowiadań z nowelą, za które otrzymał National Book Award. Dziesięć lat później opublikował czwartą książkę, Kompleks Portnoya, która okazała się bestsellerem i została dobrze przyjęta przez krytykę, co ugruntowało pozycję Rotha jako jednego z najlepszych amerykańskich pisarzy młodego pokolenia. Wydał 31 tytułów, w tym te, które śledzą losy Nathana Zuckermana oraz fikcyjnego Philipa Rotha. W książkach tych podejmował temat złożoności amerykańskiego doświadczenia w XX i XXI wieku.
Przemożny wpływ Rotha na literaturę był uznawany przez całe życie pisarza zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą. Pośród jego licznych nagród nie sposób nie wspomnieć o Pulitzerze i międzynarodowym Bookerze. Roth dwukrotnie zdobył National Book Critics Circle Award i National Book Award, a prezydenci Bill Clinton i Barack Obama uhonorowali go odpowiednio National Medal of Arts i National Humanities Medal.
Zmarł 22 maja 2018 roku w wieku 85 lat. Sześć lat przed śmiercią przeszedł na pisarską emeryturę.
EDYP
Jakiż rytuał
oczyszczenia? Jak się to dokona?
KREON
Przez banicję człowieka albo odkupienie
krwi krwią...
SOFOKLES, Król Edyp
1
Wszyscy wiedzą
To właśnie latem dziewięćdziesiątego ósmego roku mój sąsiad, Coleman Silk – który zanim dwa lata wcześniej przeszedł na emeryturę, był przez dwadzieścia parę lat profesorem filologii klasycznej w pobliskim Kolegium Atena, a przez szesnaście kolejnych lat pełnił tam dodatkowo funkcję dziekana – zwierzył mi się, że jako siedemdziesięciojednolatek romansuje z trzydziestoczteroletnią sprzątaczką, zatrudnioną w jego macierzystej uczelni. Dwa razy w tygodniu kobieta Colemana sprzątała również lokalny urząd pocztowy, niepozorny, szary, drewniany baraczek, który wyglądał tak, jakby w latach trzydziestych chronił przed plagą trąb powietrznych rodzinkę gastarbeiterów z Oklahomy. Teraz przycupnął samotnie na odludziu, naprzeciwko stacji benzynowej i sklepu wielobranżowego, z powiewającą amerykańską flagą na styku dwóch dróg, wyznaczając centrum handlowe naszego górskiego miasteczka.
Coleman ujrzał swoją kobietę po raz pierwszy, kiedy zmywała mopem podłogę na poczcie, a on akurat zaszedł tam późno, parę minut przed zamknięciem, żeby odebrać swoje przesyłki – chuda, wysoka, kanciasta sylwetka, siwiejące blond włosy, ściągnięte w kucyk, i ta swoista, ostra rzeźba rysów, potocznie kojarzona z pobożnymi, pracowitymi niewiastami, które dzielnie znosiły trudne początki Nowej Anglii; z surowymi kolonistkami, zaskorupiałymi w obowiązującej moralności i bezwzględnie jej posłusznymi. Nazywała się Faunia Farley, a cokolwiek w życiu przecierpiała, skrywała to za pozbawioną wyrazu, kościstą twarzą – twarzą, która niczego nie sugeruje i wyraża bezbrzeżną samotność. Faunia wynajmowała pokój na nieodległej farmie mleczarskiej, gdzie pomagała przy dojeniu krów i w ten sposób spłacała czynsz. Jej edukacja zakończyła się na drugiej klasie szkoły średniej.
Tego samego lata, kiedy Coleman Silk dopuścił mnie do konfidencji w sprawie Faunii Farley i łączącego ich sekretu, wyszedł też na jaw, jakże à propos, sekret Billa Clintona, i to z wszystkimi kompromitującymi detalami – z wszystkimi ż y w o t n y m i detalami, których żywotność, jak i ogólną kompromitację, pogłębiała pikanteria niektórych szczegółów. Taki sezon nie trafił nam się od czasu, gdy ktoś przypadkiem natknął się na zdjęcia aktualnej Miss Ameryki w starym numerze „Penthouse’a”, ukazujące ją na golasa, upozowaną elegancko na kolanach i na wznak – zdjęcia, które zmusiły zawstydzoną młodą kobietę do zrzeczenia się korony miss i pozostania słynną gwiazdą popkultury. Lato roku dziewięćdziesiątego ósmego zasłynęło w Nowej Anglii z niezwykłego ciepła i słońca; w baseballu – z mitycznego pojedynku białoskórego boga biegów do bazy z ciemnoskórym bogiem biegów do bazy, a w całej Ameryce – z masowej eksplozji pobożności i rygoryzmu moralnego, kiedy to terroryzm – który zastąpił komunizm w roli głównego zagrożenia bezpieczeństwa kraju – ustąpił pola stosunkowi oralnemu, a jurny, młodzieniaszkowaty prezydent w średnim wieku i zadziorna, zalotna, dwudziestojednoletnia pracownica Białego Domu, zabawiający się w Gabinecie Owalnym jak dwoje nastolatków w aucie na parkingu, ożywili najstarszą zbiorową emocję Ameryki, jej najzdradliwszą i najbardziej destruktywną rozkosz: ekstazę świętoszkowatości. W Kongresie, w prasie i w mediach zaroiło się od prawomyślnych, pryncypialnych lizusów, żądnych potępienia, jeremiady i kary, prześcigających się w umoralniających kazaniach; wszyscy w starannie kontrolowanej gorączce, którą Hawthorne (mieszkający w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku parę zaledwie mil od moich drzwi) zdiagnozował przed laty w rodzącym się dopiero państwie jako „ducha prześladowczego”; wszyscy skorzy do odprawiania srogich rytuałów oczyszczenia, które raz na zawsze wyrugowałyby erekcję z branży administracyjnej, gwarantując tym samym atmosferę spokoju i bezpieczeństwa, w której dziesięcioletnia córka senatora Liebermana będzie mogła znów oglądać telewizję w towarzystwie swojego, dziś zbulwersowanego, tatusia. Nie, kto nie przeżył roku dziewięćdziesiątego ósmego, ten nie wie, co to znaczy świętoszkowatość. Stały felietonista konserwatywnej gazety, William F. Buckley, pisał: „Kiedy to samo uczynił Abelard, znaleziono sposób, aby zapobiec powtórzeniu się incydentu...” – insynuując, iż najlepszym lekarstwem na wykroczenie, zwane przezeń w innym felietonie „nieokiełznaną chutliwością” Clintona, byłaby nie anemiczna procedura w rodzaju impeachmentu, lecz raczej kara stosowana w dwunastym wieku i wymierzona kanonikowi Abelardowi przez zbrojnych w nóż sojuszników jego zakonnego towarzysza, kanonika Fulberta, w odwecie za potajemne uwiedzenie i poślubienie siostrzenicy rzeczonego Fulberta, dziewicy Heloizy. W odróżnieniu od fatwy Chomeiniego, skazującej na karę śmierci Salmana Rushdiego, żarliwy apel Buckleya o słuszną karę kastracji nie wiązał się z gratyfikacją finansową dla potencjalnego wykonawcy. Wyrósł jednakże z ducha nie mniej rygorystycznego niż duch ajatollaha, w obronie nie mniej wzniosłych ideałów.
Było to dla Ameryki lato nawracających mdłości, gdy żarty, domysły, teorie i aluzje mnożyły się bez końca; gdy uchylono moralny obowiązek uświadamiania dzieci – na rzecz podtrzymywania wśród nich niedorzecznych iluzji o dorosłym życiu; gdy małość ludzka okazała się wprost porażająca; gdy jakiś demon wstąpił w naród i ludzie po obu stronach sporu zadawali sobie pytanie: „Czemu my się tak wygłupiamy?”; gdy mężczyźni i kobiety budzili się rano ze świadomością, że nocą, kiedy sen pozwala człowiekowi wznieść się ponad zawiść i nienawiść, oni śnili o niegodziwości Billa Clintona. Mnie osobiście przyśnił się gigantyczny transparent, udrapowany dadaistycznie, jak pakunki Christo, wzdłuż całego Białego Domu, z wielkim napisem: TU MIESZKA ISTOTA LUDZKA. Tego lata – po raz miliardowy – pomieszanie, pandemonium i chaos okazały się subtelniejsze niż niejedna osobista ideologia, niejedna osobista moralność. Tego lata wszyscy mieli w głowie penis prezydenta; tego lata życie, w całej swojej bezwstydnej nieczystości, raz jeszcze zbiło Amerykę z pantałyku.