Ludzka skaza - Philip Roth - ebook + książka

Ludzka skaza ebook

Philip Roth

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Czuła, szokująca i prowokująca do myślenia opowieść o upadku amerykańskiego snu pokazanego przez pryzmat rasy”. „Guardian”

Rok 1998. Ameryka żyje skandalem seksualnym związanym z prezydentem Billem Clintonem. Tymczasem w niewielkim mieście w Nowej Anglii starzejący się profesor filologii klasycznej Coleman Silk zostaje zmuszony do przejścia na emeryturę, po tym jak koledzy oskarżają go rasizm. Pomówienie jest fałszywe, ale prawda o Silku zdumiałaby jego najbardziej zacietrzewionych krytyków.

Mężczyzna skrywa sekret, którego przez pięćdziesiąt lat nie poznali jego żona, czwórka dzieci, koledzy ani przyjaciele, w tym pisarz Nathan Zuckerman. To właśnie on natrafia na ślad tajemnicy profesora i postanawia odtworzyć nieznane karty biografii szanowanego człowieka. Zuckerman próbuje zrozumieć prawdę, ale wkrótce odkrywa znacznie więcej, bo osobiste przeżycia jego przyjaciela są misternie wplecione w historię współczesnej Ameryki.

„Wrząca, niemożliwa, niemal nieprzyzwoita w swoim geniuszu powieść, której zdania tworzą znany nam strumień Rothowskiej nagłości, błyskotliwości i pasji”. „Guardian”

„Mocne stronyLudzkiej skazyczynią z Rotha głównego kandydata do miana największego powieściopisarza amerykańskiego piszącego o Ameryce”. „Sunday Times”

„Pełna wściekłości narracja, precyzyjnie utkana fabuła – wszystko to sprawia, że powieść wydaje się przesycona diaboliczną wręcz rozkoszą. Arcydzieło”. „Mail on Sunday”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 607

Oceny
4,2 (35 ocen)
15
14
5
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tuliaszn
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Philip Roth
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: The Hu­man Sta­in
Opie­ka re­dak­cyj­na: EWA PO­LAŃ­SKA
Ko­rek­ta: PA­WEŁ CIEM­NIEW­SKI, ANNA RUD­NIC­KA, MAŁ­GO­RZA­TA WÓJ­CIK
Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: RO­BERT KLE­EMANN
Fo­to­gra­fia au­to­ra na 4. stro­nie: © Nan­cy Cramp­ton
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2000, Phi­lip Roth All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Jo­lan­ta Ko­zak © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie 2022
Wy­da­nie II Wy­da­ni I: War­sza­wa 2004
ISBN 978-83-08-07764-1
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

PHI­LIP ROTH uro­dził się 19 mar­ca 1933 roku w Ne­wark w sta­nie New Jer­sey jako dru­gie dziec­ko Ame­ry­ka­nów dru­gie­go po­ko­le­nia, Bess i Her­ma­na Ro­thów. Do­ra­stał w spo­łecz­no­ści głów­nie ży­dow­skiej, w We­equ­ahic, miej­scu, któ­re nie­jed­no­krot­nie przy­wo­ły­wał w swo­jej twór­czo­ści. W 1950 roku ukoń­czył tam li­ceum, a póź­niej stu­dio­wał na Buck­nell Uni­ver­si­ty w Pen­syl­wa­nii oraz Uni­wer­sy­te­cie Chi­ca­gow­skim, gdzie otrzy­mał sty­pen­dium na stu­dia ma­gi­ster­skie na kie­run­ku li­te­ra­tu­ra an­glo­ję­zycz­na.

W 1959 roku wy­dał Go­od­bye, Co­lum­bus – zbiór opo­wia­dań z no­we­lą, za któ­re otrzy­mał Na­tio­nal Book Award. Dzie­sięć lat póź­niej opu­bli­ko­wał czwar­tą książ­kę, Kom­pleks Por­t­noya, któ­ra oka­za­ła się be­st­sel­le­rem i zo­sta­ła do­brze przy­ję­ta przez kry­ty­kę, co ugrun­to­wa­ło po­zy­cję Ro­tha jako jed­ne­go z naj­lep­szych ame­ry­kań­skich pi­sa­rzy mło­de­go po­ko­le­nia. Wy­dał 31 ty­tu­łów, w tym te, któ­re śle­dzą losy Na­tha­na Zuc­ker­ma­na oraz fik­cyj­ne­go Phi­li­pa Ro­tha. W książ­kach tych po­dej­mo­wał te­mat zło­żo­no­ści ame­ry­kań­skie­go do­świad­cze­nia w XX i XXI wie­ku.

Prze­moż­ny wpływ Ro­tha na li­te­ra­tu­rę był uzna­wa­ny przez całe ży­cie pi­sa­rza za­rów­no w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, jak i za gra­ni­cą. Po­śród jego licz­nych na­gród nie spo­sób nie wspo­mnieć o Pu­lit­ze­rze i mię­dzy­na­ro­do­wym Bo­oke­rze. Roth dwu­krot­nie zdo­był Na­tio­nal Book Cri­tics Circ­le Award i Na­tio­nal Book Award, a pre­zy­den­ci Bill Clin­ton i Ba­rack Oba­ma uho­no­ro­wa­li go od­po­wied­nio Na­tio­nal Me­dal of Arts i Na­tio­nal Hu­ma­ni­ties Me­dal.

Zmarł 22 maja 2018 roku w wie­ku 85 lat. Sześć lat przed śmier­cią prze­szedł na pi­sar­ską eme­ry­tu­rę.

EDYP

Ja­kiż ry­tu­ał

oczysz­cze­nia? Jak się to do­ko­na?

KRE­ON

Przez ba­ni­cję czło­wie­ka albo od­ku­pie­nie

krwi krwią...

SO­FO­KLES, Król Edyp

1

Wszy­scy wie­dzą

To wła­śnie la­tem dzie­więć­dzie­sią­te­go ósme­go roku mój są­siad, Co­le­man Silk – któ­ry za­nim dwa lata wcze­śniej prze­szedł na eme­ry­tu­rę, był przez dwa­dzie­ścia parę lat pro­fe­so­rem fi­lo­lo­gii kla­sycz­nej w po­bli­skim Ko­le­gium Ate­na, a przez szes­na­ście ko­lej­nych lat peł­nił tam do­dat­ko­wo funk­cję dzie­ka­na – zwie­rzył mi się, że jako sie­dem­dzie­się­cio­jed­no­la­tek ro­man­su­je z trzy­dzies­to­czte­ro­let­nią sprzą­tacz­ką, za­trud­nio­ną w jego ma­cie­rzy­stej uczel­ni. Dwa razy w ty­go­dniu ko­bie­ta Co­le­ma­na sprzą­ta­ła rów­nież lo­kal­ny urząd pocz­to­wy, nie­po­zor­ny, sza­ry, drew­nia­ny ba­ra­czek, któ­ry wy­glą­dał tak, jak­by w la­tach trzy­dzie­stych chro­nił przed pla­gą trąb po­wietrz­nych ro­dzin­kę ga­star­be­ite­rów z Okla­ho­my. Te­raz przy­cup­nął sa­mot­nie na od­lu­dziu, na­prze­ciw­ko sta­cji ben­zy­no­wej i skle­pu wie­lo­bran­żo­we­go, z po­wie­wa­ją­cą ame­ry­kań­ską fla­gą na sty­ku dwóch dróg, wy­zna­cza­jąc cen­trum han­dlo­we na­sze­go gór­skie­go mia­stecz­ka.

Co­le­man uj­rzał swo­ją ko­bie­tę po raz pierw­szy, kie­dy zmy­wa­ła mo­pem pod­ło­gę na po­czcie, a on aku­rat za­szedł tam póź­no, parę mi­nut przed za­mknię­ciem, żeby ode­brać swo­je prze­sył­ki – chu­da, wy­so­ka, kan­cia­sta syl­wet­ka, si­wie­ją­ce blond wło­sy, ścią­gnię­te w ku­cyk, i ta swo­ista, ostra rzeź­ba ry­sów, po­tocz­nie ko­ja­rzo­na z po­boż­ny­mi, pra­co­wi­ty­mi nie­wia­sta­mi, któ­re dziel­nie zno­si­ły trud­ne po­cząt­ki No­wej An­glii; z su­ro­wy­mi ko­lo­nist­ka­mi, za­sko­ru­pia­ły­mi w obo­wią­zu­ją­cej mo­ral­no­ści i bez­względ­nie jej po­słusz­ny­mi. Na­zy­wa­ła się Fau­nia Far­ley, a co­kol­wiek w ży­ciu prze­cier­pia­ła, skry­wa­ła to za po­zba­wio­ną wy­ra­zu, ko­ści­stą twa­rzą – twa­rzą, któ­ra ni­cze­go nie su­ge­ru­je i wy­ra­ża bez­brzeż­ną sa­mot­ność. Fau­nia wy­naj­mo­wa­ła po­kój na nie­od­le­głej far­mie mle­czar­skiej, gdzie po­ma­ga­ła przy do­je­niu krów i w ten spo­sób spła­ca­ła czynsz. Jej edu­ka­cja za­koń­czy­ła się na dru­giej kla­sie szko­ły śred­niej.

Tego sa­me­go lata, kie­dy Co­le­man Silk do­pu­ścił mnie do kon­fi­den­cji w spra­wie Fau­nii Far­ley i łą­czą­ce­go ich se­kre­tu, wy­szedł też na jaw, jak­że à pro­pos, se­kret Bil­la Clin­to­na, i to z wszyst­ki­mi kom­pro­mi­tu­ją­cy­mi de­ta­la­mi – z wszyst­ki­mi ż y w o t n y m i de­ta­la­mi, któ­rych ży­wot­ność, jak i ogól­ną kom­pro­mi­ta­cję, po­głę­bia­ła pi­kan­te­ria nie­któ­rych szcze­gó­łów. Taki se­zon nie tra­fił nam się od cza­su, gdy ktoś przy­pad­kiem na­tknął się na zdję­cia ak­tu­al­nej Miss Ame­ry­ki w sta­rym nu­me­rze „Pen­tho­use’a”, uka­zu­ją­ce ją na go­la­sa, upo­zo­wa­ną ele­ganc­ko na ko­la­nach i na wznak – zdję­cia, któ­re zmu­si­ły za­wsty­dzo­ną mło­dą ko­bie­tę do zrze­cze­nia się ko­ro­ny miss i po­zo­sta­nia słyn­ną gwiaz­dą po­pkul­tu­ry. Lato roku dzie­więć­dzie­sią­te­go ósme­go za­sły­nę­ło w No­wej An­glii z nie­zwy­kłe­go cie­pła i słoń­ca; w ba­se­bal­lu – z mi­tycz­ne­go po­je­dyn­ku bia­ło­skó­re­go boga bie­gów do bazy z ciem­no­skó­rym bo­giem bie­gów do bazy, a w ca­łej Ame­ry­ce – z ma­so­wej eks­plo­zji po­boż­no­ści i ry­go­ry­zmu mo­ral­ne­go, kie­dy to ter­ro­ryzm – któ­ry za­stą­pił ko­mu­nizm w roli głów­ne­go za­gro­że­nia bez­pie­czeń­stwa kra­ju – ustą­pił pola sto­sun­ko­wi oral­ne­mu, a jur­ny, mło­dzie­niasz­ko­wa­ty pre­zy­dent w śred­nim wie­ku i za­dzior­na, za­lot­na, dwu­dzie­sto­jed­no­let­nia pra­cow­ni­ca Bia­łe­go Domu, za­ba­wia­ją­cy się w Ga­bi­ne­cie Owal­nym jak dwo­je na­sto­lat­ków w au­cie na par­kin­gu, oży­wi­li naj­star­szą zbio­ro­wą emo­cję Ame­ry­ki, jej naj­zdra­dliw­szą i naj­bar­dziej de­struk­tyw­ną roz­kosz: eks­ta­zę świę­tosz­ko­wa­to­ści. W Kon­gre­sie, w pra­sie i w me­diach za­ro­iło się od pra­wo­myśl­nych, pryn­cy­pial­nych li­zu­sów, żąd­nych po­tę­pie­nia, je­re­mia­dy i kary, prze­ści­ga­ją­cych się w umo­ral­nia­ją­cych ka­za­niach; wszy­scy w sta­ran­nie kon­tro­lo­wa­nej go­rącz­ce, któ­rą Haw­thor­ne (miesz­ka­ją­cy w la­tach sześć­dzie­sią­tych dzie­więt­na­ste­go wie­ku parę za­le­d­wie mil od mo­ich drzwi) zdia­gno­zo­wał przed laty w ro­dzą­cym się do­pie­ro pań­stwie jako „du­cha prze­śla­dow­cze­go”; wszy­scy sko­rzy do od­pra­wia­nia sro­gich ry­tu­ałów oczysz­cze­nia, któ­re raz na za­wsze wy­ru­go­wa­ły­by erek­cję z bran­ży ad­mi­ni­stra­cyj­nej, gwa­ran­tu­jąc tym sa­mym at­mos­fe­rę spo­ko­ju i bez­pie­czeń­stwa, w któ­rej dzie­się­cio­let­nia cór­ka se­na­to­ra Lie­ber­ma­na bę­dzie mo­gła znów oglą­dać te­le­wi­zję w to­wa­rzy­stwie swo­je­go, dziś zbul­wer­so­wa­ne­go, ta­tu­sia. Nie, kto nie prze­żył roku dzie­więć­dzie­sią­te­go ósme­go, ten nie wie, co to zna­czy świę­tosz­ko­wa­tość. Sta­ły fe­lie­to­ni­sta kon­ser­wa­tyw­nej ga­ze­ty, Wil­liam F. Buc­kley, pi­sał: „Kie­dy to samo uczy­nił Abe­lard, zna­le­zio­no spo­sób, aby za­po­biec po­wtó­rze­niu się in­cy­den­tu...” – in­sy­nu­ując, iż naj­lep­szym le­kar­stwem na wy­kro­cze­nie, zwa­ne prze­zeń w in­nym fe­lie­to­nie „nie­okieł­zna­ną chu­tli­wo­ścią” Clin­to­na, by­ła­by nie ane­micz­na pro­ce­du­ra w ro­dza­ju im­pe­ach­men­tu, lecz ra­czej kara sto­so­wa­na w dwu­na­stym wie­ku i wy­mie­rzo­na ka­no­ni­ko­wi Abe­lar­do­wi przez zbroj­nych w nóż so­jusz­ni­ków jego za­kon­ne­go to­wa­rzy­sza, ka­no­ni­ka Ful­ber­ta, w od­we­cie za po­ta­jem­ne uwie­dze­nie i po­ślu­bie­nie sio­strze­ni­cy rze­czo­ne­go Ful­ber­ta, dzie­wi­cy He­lo­izy. W od­róż­nie­niu od fa­twy Cho­me­inie­go, ska­zu­ją­cej na karę śmier­ci Sal­ma­na Ru­sh­die­go, żar­li­wy apel Buc­kleya o słusz­ną karę ka­stra­cji nie wią­zał się z gra­ty­fi­ka­cją fi­nan­so­wą dla po­ten­cjal­ne­go wy­ko­naw­cy. Wy­rósł jed­nak­że z du­cha nie mniej ry­go­ry­stycz­ne­go niż duch aja­tol­la­ha, w obro­nie nie mniej wznio­słych ide­ałów.

Było to dla Ame­ry­ki lato na­wra­ca­ją­cych mdło­ści, gdy żar­ty, do­my­sły, teo­rie i alu­zje mno­ży­ły się bez koń­ca; gdy uchy­lo­no mo­ral­ny obo­wią­zek uświa­da­mia­nia dzie­ci – na rzecz pod­trzy­my­wa­nia wśród nich nie­do­rzecz­nych ilu­zji o do­ro­słym ży­ciu; gdy ma­łość ludz­ka oka­za­ła się wprost po­ra­ża­ją­ca; gdy ja­kiś de­mon wstą­pił w na­ród i lu­dzie po obu stro­nach spo­ru za­da­wa­li so­bie py­ta­nie: „Cze­mu my się tak wy­głu­pia­my?”; gdy męż­czyź­ni i ko­bie­ty bu­dzi­li się rano ze świa­do­mo­ścią, że nocą, kie­dy sen po­zwa­la czło­wie­ko­wi wznieść się po­nad za­wiść i nie­na­wiść, oni śni­li o nie­go­dzi­wo­ści Bil­la Clin­to­na. Mnie oso­bi­ście przy­śnił się gi­gan­tycz­ny trans­pa­rent, udra­po­wa­ny da­da­istycz­nie, jak pa­kun­ki Chri­sto, wzdłuż ca­łe­go Bia­łe­go Domu, z wiel­kim na­pi­sem: TU MIESZ­KA ISTO­TA LUDZ­KA. Tego lata – po raz mi­liar­do­wy – po­mie­sza­nie, pan­de­mo­nium i cha­os oka­za­ły się sub­tel­niej­sze niż nie­jed­na oso­bi­sta ide­olo­gia, nie­jed­na oso­bi­sta mo­ral­ność. Tego lata wszy­scy mie­li w gło­wie pe­nis pre­zy­den­ta; tego lata ży­cie, w ca­łej swo­jej bez­wstyd­nej nie­czy­sto­ści, raz jesz­cze zbi­ło Ame­ry­kę z pan­ta­ły­ku.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki