Lustro w śniegu - Monika Sawka - ebook + audiobook + książka

Lustro w śniegu ebook i audiobook

Sawka Monika

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

To miała być wyjątkowa impreza sylwestrowa – w gronie znajomych sprzed lat i otoczeniu niesamowitych górskich pejzaży. Jednak od momentu, gdy Anna przyjmuje zaproszenie na wyjazd, ma same złe przeczucia. I rzeczywiście, intuicja jej nie zawodzi – dziewczyna zostaje uwięziona z grupą dawnych przyjaciół w górskiej chacie, bez prądu i zapasów jedzenia. Jak na złość brak też zasięgu komórkowego, więc nie ma co liczyć na pomoc z zewnątrz. Z godziny na godzinę napięcie narasta, a strach, złość i frustracja przyćmiewają zdrowy rozsądek. Niespodziewanie wśród uczestników wyjazdu pojawia się tajemniczy wędrowiec, który zdaje się nie mieć przyjaznych zamiarów. Wkrótce wszyscy będą musieli wybierać: albo bierne czekanie na pomoc, albo ryzykowna podróż przez zasypane śniegiem górskie szlaki. Jedno jest pewne – te kilka dni zmieni ich na zawsze…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 59 min

Lektor: Monika Chrzanowska
Oceny
3,4 (7 ocen)
1
3
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ulice miasta były zapchane samochodami. Jechały wolno, od świateł do świateł, rozbryzgując strumienie lejącego się deszczu i rosnące w nieskończoność kałuże. Mimo ulewy, w powietrzu unosił się gęsty zapach spalin. Ciemne chmury zdawały się wisieć tuż nad dachami, potęgując szarość tego grudniowego dnia.

Borys, niezbyt wysoki, barczysty, z wysokim czołem i krótko przyciętymi włosami, w rozpiętym płaszczu i z czarnym parasolem, przeskakiwał między dziurami pełnymi wody, próbując dogonić ujrzaną przed chwilą, znajomą twarz. Przemykał wśród popołudniowego tłumu z dziwną jak na siebie energią.

– Anna!? – zawołał w końcu pytająco.

Kobieta odwróciła się niepewna, czy to do niej.

– Ania? – powtórzył już z bliska.

– Borys? – Na jej twarzy wymalowało się zdziwienie. Rozejrzała się dokoła, szukając wyraźnej przyczyny, dla której ten człowiek miałby w ogóle ją zauważyć.

– Aniu, słuchaj…

– Cześć, Borys… Ty tutaj? – W jej głosie słychać było niepewność i jakąś obawę.

– Aniu! Zbieram kilku naszych dawnych znajomych, także z małżonkami, no wiesz, na sylwestra. Ja zapraszam, do mnie, w góry. Może dołączysz? Masz mój telefon i adres – podał wizytówkę. – Wszystko jedno, co postanowisz – daj znać. W piątek rano możemy jechać. Proszę.

Anna stała zdezorientowana z wizytówką w ręku.

– Będę czekał, to sylwestrowa impreza – przekonywał Borys. – Będzie świetnie. Zresztą, jak zawsze w waszym towarzystwie…

Ostatnie słowa były dla Anny kolejnym zaskoczeniem.

– Okej – wydusiła.

– To na razie! – Mężczyzna uścisnął jej dłoń i już pędził dalej, slalomem omijając tłum przemoczonych przechodniów.

Anna weszła do supermarketu, jednocześnie składając swój żółty parasol. Lubiła jasne kolory. Ożywiały ponurą, szarą rzeczywistość, w której większość ludzi nosiła smutne, ciemne kurtki i płaszcze. Parasole, które mogłyby jak dziecięce oczy wnieść nieco radości, podsycały ciemnymi barwami posępność nastroju, zamykając człowieka między chodnikiem a chmurami. Nisko niesione zmuszały też ludzi do ciągłego patrzenia w dół.

W sklepie wzięła podręczny koszyk i z radością zanurzyła się między półki pełne smakołyków.

Nagle, jak spod ziemi, wyrosła koło niej postać przyjaciółki.

– Anka?

– Och, cześć!

– W taką pogodę nieźle robi się zakupy, prawda?

– No, fakt. Cieszę się, że cię widzę, Dario.

– Właśnie… Kiedy do mnie wpadniesz? Niedługo święta, sylwester… Może znajdziesz jakiś dzień?

– Chętnie. Nawet bardzo chętnie. Wiesz, spotkałam przed chwilą Borysa. Opowiadałam ci kiedyś o nim.

– Żartujesz? Co on tu robi?

– Nie wiem, też przed chwilą zadałam sobie to pytanie. Może wrócił do kraju? W każdym razie, nie uwierzysz, co powiedział.

– No?

– Zaproponował, żebym przyjechała do niego na sylwestra! Rozumiesz to?

Daria zrobiła wielkie oczy. Po chwili Anna ciągnęła:

– Organizuje sylwestra dla kilku naszych… no, moich znajomych. Zaprasza z osobą towarzyszącą. Ale ja w ogóle nie potrafię uwierzyć, że on coś robi tak sobie, dla innych.

Kobiety przesunęły się w stronę puszek z tuńczykiem. Wkładając jedną z nich do kosza, Anna mówiła dalej:

– To do niego niepodobne. Co on kombinuje?

– Ciekawa sprawa – odpowiedziała Daria.

– Właśnie. A do tego głupio mi było zapytać, kto będzie. Zaskoczył mnie zupełnie. – Anna pociągnęła przyjaciółkę za rękaw i przed stosem makaronu, bez świadków, szepnęła:

– Przecież ja się z nim tylko ciągle kłóciłam. Moje relacje z nim to wyłącznie konflikty i nieporozumienia.

Daria nagle się uśmiechnęła:

– I co, pojedziesz?

– Nie wiem – odparła Anna, odkładając jedną z dwóch paczek makaronu na półkę – ale wszystko to zaczyna mnie intrygować. Kto wie?

Wieczorem Anna zadzwoniła do Darii.

– Mam pomysł! – zawołała.

– Taak? – Usłyszała ziewający ton z drugiej strony słuchawki komórki.

– Jedź tam ze mną.

– Co?!

– No! Słuchaj, nie będę tam sama, a jeśli impreza okaże się niewypałem, będziemy mogły się nagadać do woli. A poza tym poznasz paru moich byłych dobrych znajomych.

– No, nie wiem…

– Pokaż mi przyjaciół, a powiem ci kim jesteś… – zacytowała żartobliwie Anna.

– Ha, ha! Nie naciągaj mnie takimi metodami!

Roześmiały się obie.

– Daria, zobacz, to tylko jeden weekend. Trochę inny niż wszystkie, ale w końcu to tylko dwa dni.

– Pomyślę. Kiedy mam ci dać znać?

– Super! – Ucieszyła się Anna. – Najlepiej jak najszybciej.

– Ale… – łamała się znów Daria. – Ale przecież ja nie jestem… jakby to powiedzieć… jedną z was.

– Przestań! Zgłupiałaś? Sama noc sylwestrowa to zabawa. Nikt nie zastanawia się, kto jest kim. Tańce, hulanki, swawole… Co się przejmujesz? Przecież chciałaś się wyrwać gdzieś po operacji? Wyjazd w góry zimową porą nie jest wart wysiłku? Zresztą, co tam inni! Mnie też jeszcze do wieczora nie chciało się tam jechać. Głównie przez to, że właśnie znam te osoby! Z niektórymi nie chciałabym się już spotkać.

– Dobra, jutro zadzwonię! Dobranoc, Anka!

– No to hej!

Anna była zadowolona, że przyjaciółka zgodziła się rozważyć jej propozycję. Czuła, że Daria się zgodzi, a to oznaczało, że spędzą razem bardzo intrygujące dwa dni. Domyślała się, kogo Borys ściągnie w góry, dlatego targały nią na przemian chęć spotkania z dawnymi przyjaciółmi i lęk przed nimi. Najbardziej chciała zobaczyć Cezarego. W trakcie studiów i tuż po ich ukończeniu był dla niej najbliższą osobą. Bardzo lubiła jego towarzystwo. Teraz, po różnych życiowych perypetiach, zdała sobie sprawę, że to był jedyny człowiek, przy którym naprawdę czuła się sobą, czuła się wolna. Problem jednak polegał na tym, że on chciał się z nią ożenić, a ona tę propozycję odrzuciła. Początkowo, kiedy Cezary bardzo jasno powiedział jej, że chce wspólnej przyszłości, przystała na to. Jednak po dłuższym namyśle zaczęła się wahać. Wtedy, z różnych przyczyn, oddaliła się od przyjaciela i każde z nich poszło swoją drogą. Zaczęła się znów zastanawiać, czy w taki razie w ogóle go kochała? Sama wciąż nie potrafiła na to odpowiedzieć.

Drugą osobą, która prawdopodobnie pojawi się na sylwestrze, będzie Łukasz. Bardzo zaradny, ale okropnie mdły facet, dla którego nic nie jest szare, a wszystko jest czarne albo białe, dobre albo złe i kropka. Sprawiało to, że z jednej strony patrzyła na niego z podziwem, ale z drugiej odrzucała ją jego bezwzględność. Odkąd urodziło mu się drugie dziecko, syn, stał się nieco wyniosły i pouczał wszystkich dokoła. Miał rodzinę, mieszkanie, dobrą pracę i dawał każdemu odczuć swoją wyższość: jakie to wzorcowe, chrześcijańskie życie prowadzi jako mąż i ojciec.

Anna była pewna, że tych dwóch znajomych mężczyzn razem z żonami pojawi się na pewno. Co do reszty, mogła tylko oczekiwać ich jak męczącej niespodzianki.

W przypadku kobiet domyślała się, że imprezy nie odpuści Grażyna, jeśli tylko zostanie zaproszona. Lubiła ją. Była konkretna, rzeczowa i bardzo uczynna. Nie należała jednak do osób wylewnych, cechował ją raczej dystans, a nawet chłód – słyszany też w głosie. Mimo to wystarczyło nie zwracać uwagi na jej ton, a okazywało się, że jest niezwykle wrażliwą, pełną troski osobą.

Zanim Anna dała odpowiedź Borysowi, przez kilka godzin biła się z myślami, czy nie zrezygnować. Zestaw ludzi, którzy się lubią, a nie cierpią z Borysem, mógłby się okazać chybiony nawet na taką noc, jak sylwestrowa, kiedy się je i tańczy, tańczy i je, no i pije…

Na drugi dzień, zaraz po tym, jak Daria zdecydowała się na wyjazd, Anna zadzwoniła do Borysa i oznajmiła mu:

– Przyjadę i zabieram ze sobą przyjaciółkę.

– Jasne, nie ma problemu. Wspaniale! – ucieszył się mężczyzna.

Anna nie wytrzymała, ponownie słysząc niespotykanie radosny nastrój emanujący z kolegi.

– Borys, coś ty taki szczęśliwy? Tętnisz radością. Podzielisz się tym ze mną? Może i mnie się udzieli twoja radość?

– To długa historia. Ale kto wie, może się dowiesz, już niedługo. – Aha… – odparła Anna ze zrozumieniem. – A co do przyjazdu… Spotkanie jest w piątek o ósmej rano na rogu ulicy Jasnej i Wolności. Wszyscy zabierzecie się wynajętym busem. Wrócimy nim w niedzielę wieczorem. No, chyba że ktoś bardzo chce jechać własnym samochodem. Jeśli chodzi o kreacje, to obowiązuje całkowita dowolność!

– Okej, a co z…

– Alkohol zostawcie mnie, a jedzenie… No cóż!… Mile widziane ciasta i sałatki zrobione przez was. Każdy coś przywiezie, a trochę dań załatwię sam.

Minęło parę dni. Gdy nadszedł 31 grudnia, kilka osób przybyło na miejsce spotkania. Powitania były serdeczne, lecz raczej oficjalne. Nie było rzucania się sobie w objęcia, jakby nie wypadało tego robić, zamiast tego przedstawiano współmałżonków i znajomych. Borys powitał przybyłych, gdy zajęli miejsca w busie.

– Bardzo się cieszę, że was wszystkich widzę! Jeszcze niektórzy dojadą wieczorem. Póki co, odpoczywajcie przed szaloną nocą i równie wariackim następnym dniem, na który zaplanowałem już kilka atrakcji – mówił, wciąż się uśmiechając.

– Chyba leczenie kaca – wtrącił złowieszczo Andrzej.

– Raczej szukanie przyszłości – szepnął Borys z dziwnie tajemniczą miną. – Spotkamy się na miejscu za jakieś cztery godziny, będę jechał przed wami.

Tak jak Anna przewidywała, Cezary i Łukasz byli z żonami. Zachowywali się w sposób niczym nieprzypominający chłopaków, których kiedyś znała. Pod kurtkami ukrywały się dodatkowe kilogramy, ruchy były powolniejsze, głowy pochylone… Pojawiła się również Grażyna, sama jak na razie, i Andrzej, którego żona, Krystyna, miała później dojechać z chłopakiem Grażyny jednym samochodem. Borys zaprosił również Michała i jego nową narzeczoną, ale i oni mieli pojawić się później. W sumie miało być dwanaście osób, nie licząc gospodarza imprezy.

Podróż przebiegała w miłej atmosferze, chociaż rozmowy początkowo nie kleiły się zupełnie. W miarę upływu kilometrów zmieniał się krajobraz za oknem. Zaczął sypać śnieg. Im bliżej celu, tym opady stawały się coraz intensywniejsze. Kiedy dotarli na miejsce, mokry śnieg pokrywał wszystko dokoła grubą warstwą.

– Ooo! Ale „chatynka”! Nieźle się urządził! – padło pierwsze zdziwienie z ust Grażyny.

– No, niczego sobie mały domek – dopowiedziała Daria, wpatrując się w ogromny ni to dom, ni to pałac, oświetlony kaskadą świątecznych świateł.

– Bardzo efektowny, nowoczesny budynek z wysokim i gustownym ogrodzeniem – oceniła Grażyna, puszczając oko do Anny.

Brama zamknęła się za busem, gdy tylko wjechał na teren posesji i zatrzymał się przed wejściem. Borys, z niemalejącym entuzjazmem, pomagał przy przenoszeniu bagaży. Następnie oprowadzał gości po pokojach i niezwykle skromnie reagował na wszelkie pochwały dotyczące wystroju wnętrz, których dziewczyny mu nie szczędziły.

– Wciąż jest dla mnie zagadką to zachowanie Borysa – powiedziała Anna do Darii, gdy zostały same w swoim pokoju. – Aż trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek. Zauważyłaś, że każdy, kto go wcześniej znał, podchodzi do niego z rezerwą?

– Czyli wszyscy, prócz mnie – zauważyła Daria.

– W sumie tak. Jedynie ciebie to nie dziwi, ale jeszcze zostają żony Cezarego i Łukasza. Krystyna miała z nim też swoje ciężkie zatargi. Michał pewnie do tej pory nie może się zdecydować na przyjazd tutaj, tak bardzo Borysa nie cierpiał! Na razie całe towarzystwo jest niepewne. Nie potrafimy żartować, nie możemy się jakoś wyluzować.

– To przez Borysa? – spytała przyjaciółka.

– Myślę, że w dużej mierze tak. Ale wydaje mi się też, że jesteśmy pozamykani w sobie. Nie ufamy Borysowi – to jedno, a drugie to chyba… ucieczka przed rozpoznaniem.

– Nie rozumiem… Kto niby ma cię rozpoznać?

– Wiesz, kilkoro z nas znało się jak łyse konie. Gdybym tak dłużej się przyjrzała znajomej twarzy, wyczytałabym z niej całkiem sporo. Oni z mojej pewnie też. Dlatego się unikamy.

– Ale dlaczego tego się boicie? To musi być wspaniałe, jak prawdziwa przyjaźń!

– Tu nie chodzi o to, kto ma cię rozpoznać, a raczej co ma rozpoznać. A co ma rozpoznać? Nie wiem, może frustrację, cierpienie, niezrozumienie, mylną ścieżkę, którą poszłaś, jakąś słabość… U każdego coś się znajdzie, a przecież wszyscy chcą być zwykle zwycięzcami. Teraz panuje wszechobecna moda na sukces! Przestały rozmawiać, poszły w milczeniu zająć się jedzeniem.

Kobiety wyniosły całe jedzenie do kuchni i zaczęły rozkładać smakołyki na półmiskach. Przystroiły je i wniosły do ogromnego salonu. Była to piękna sala odświętnie przygotowana na nocną zabawę. Nagle w całym domu rozległy się cudowne dźwięki bijących dzwonów. Na ten odgłos wszyscy goście zaczęli się schodzić do ogromnego hallu, w którym miały się odbywać tańce.

– To tylko próba sprzętu – zaśmiał się Borys. – Będziemy to grać dokładnie o północy. Ale skoro tu jesteśmy, a mamy sporo czasu, zapraszam chętnych na mały spacer. Po górskim, świeżym powietrzu. To jak? Kto chętny?

Zgłosiło się sześć osób. Wszyscy ubrali się w puchowe kurtki i wyszli. Zapobiegliwy Łukasz złapał jeszcze latarkę i zamknął drzwi.

– Dokąd idziemy? – spytał przed bramą Andrzej.

– W górę tej rzeczki. Będzie się łatwiej szło, bo to droga dojazdowa do leśniczówki. Za nią, już wąską dróżką, cały czas prosto – Borys urwał tajemniczo.

– Nie odchodźmy zbyt daleko, niedługo przyjadą pozostali i noc może zapaść – wtrąciła Anna.

– Właśnie, i trzeba się przecież przygotować – dorzuciła Grażyna.

– Przejdziemy się niedaleko. Spokojnie, mamy do wieczora parę godzin – powiedział Borys.

Początkowo szli bardzo wolno i nikt nic nie mówił. Śnieg nieustannie sypał i z minuty na minutę robiło się go coraz więcej. Zaczął też chwytać niewielki mróz. To były pierwsze oznaki zimy tego roku po miesiącu wyczekiwania na nią. Każdy starał się trzymać blisko pozostałych i nie stracić z oczu Borysa, który szedł na przedzie z Łukaszem. Wreszcie ciszę przerwał głos:

– Dziwny ten klimat – zachrypiał Andrzej. – Zimy są coraz cieplejsze i coraz później się zaczynają. A jak zaczyna sypać śnieg, to nie może przestać.

– To podobno dziura ozonowa sprawia, że takie są zmiany – wtrącił Cezary.

– Mnie taki klimat odpowiada – włączyła się nieśmiało Daria. – Lubię ciepło, więc wcale nie tęsknię za chłodem i mrozem.

– Jeszcze parę lat – odezwał się ponownie Cezary – i u nas wcale nie będzie zimy. Na narty będziemy musieli jeździć wyłącznie w Alpy. Dzieci będą znały śnieg z naszych opowiadań i zdjęć sprzed lat.

– E, no może nie będzie tak źle – odparła Daria.

– Ale wszystko się jednak zmienia i to raczej nieodwracalnie – dorzucił Cezary.

– Wszystko się zmienia… – powtórzył Andrzej roztargnionym głosem – wszystko się zmienia…

– A ty co? – zapytała go Grażyna.

– Co, co?

– Coś się tak zamyślił?

– A, tak. Ludzie się zmieniają… – ciągnął jakąś swoją wewnętrzną myśl.

– To fakt – stwierdził Cezary

– Czy myśmy się zmienili? – zapytał retorycznym tonem Andrzej.

– A nie widać? – odezwała się wreszcie Anka, która przysłuchiwała się dotychczas rozmowie. – Jesteśmy zupełnie inni.

– Mnie się wydaje, że jestem wciąż taki sam, tylko wolniej myślę – zażartował Cezary. – Ciekawe, co będzie ze mną za kolejne dziesięć lat?

– Twoje dzieci będą myślały za ciebie!

– Dziesięć lat minęło, odkąd skończyliśmy studia? – Cezary zmarszczył czoło.

– Ciebie to nie dotyczy. Byłeś rok na urlopie dziekańskim, a rok zawaliłeś – jesteś opóźniony! – Szturchnęła go Grażyna.

Przez chwilę wydawało się, że trochę przeholowała i Cezary się obrazi. Czy dalej ma takie poczucie humoru? Czy wciąż potrafi z siebie żartować? – myślała Anna. – Faktycznie, niedużo stracił z dawnego Czarka.

– Nie opóźniony, a jedynie starszy. Kończyłem razem z wami. A skoro starszy, to może mnie teraz posłuchacie i zaczniemy powoli wracać? – z troską zapytał Cezary.

– Dobra myśl. Nie zapędzajmy się dalej w głąb tych leśnych gęstwin – westchnęła Daria.

– Jeszcze tylko parę metrów, chcę wam coś pokazać – zachęcił Borys.

Podążyli więc gęsiego wąską, mocno już przysypaną śniegiem ścieżką. Borys, idąc pierwszy, udeptywał ją razem z Łukaszem. Przesuwali się powoli wzdłuż krawędzi lasu. Nagle przed nimi wyłoniła się wielka biała przestrzeń. Zaczęli brnąć przez świeży śnieg. Tutaj ścieżka się urywała i Borys się zatrzymał:

– Słuchajcie, przed nami do przejścia polana. Zaraz za nią jest coś sympatycznego do zobaczenia. Za dziesięć minut będziemy na miejscu. Dacie radę?

– Szczerze mówiąc, wolałabym wracać – odezwała się Grażyna.

– Masz w sobie góralską krew! Dasz radę! – odezwał się nagle milczący dotąd Łukasz.

– Kto jeszcze? – zapytał przewodnik. – W takim razie za mną!

– To niesłychane! – szepnęła Anna do Darii. – Ludzie jednak bardzo się zmieniają! Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby tych trzech facetów podążało za Borysem. Może z wyjątkiem Cezarego, który starał się być człowiekiem ugodowym. Każdy z nich miał tyle swojej dumy… i zupełnie nie ufali Borysowi. Na takich wycieczkach jak ta, dawno by się już pożarli i wędrowali osobno. Sama się dziwię, że mu zaufałam. A może chce nas wyprowadzić w pole?

– Zwariowałaś?! – przestraszyła się Daria.

– Nie, takie mamy skrzywione z nim doświadczenia – westchnęła Anna.

– Ale chyba ci faceci mają jakieś rozeznanie? Będziemy wiedzieć, którędy wrócić? – nerwowo ciągnęła Daria.

– Nie martw się. Na razie to sama wiem, jak trafić do domu. Droga nie była zbyt skomplikowana. Tylko sypie śnieg, co utrudnia powrót.

– No to mogę być spokojna?

– Pewnie! Ale…

– Co znowu? – zaniepokoiła się na nowo Daria.

– Ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Borys zaprowadził nas do gęstego lasu i uciekł – odparła pół żartem pół serio Anna.

– Och… – jęknęła Daria.

Przez kilka minut podążali, wsłuchując się w szum wiatru i szelest własnych kurtek. Próbowali iść po śladach Borysa. Dlaczego nie zawrócili? Dlaczego parli do przodu w nieznane, zdając się na przewodnictwo kogoś, kto tyle razy ich zawiódł? Kto potrafił kiedyś okraść ich ze wspólnie zebranych pieniędzy na podróż po Syberii. Kto sprzedał własnym kumplom namioty na wyprawę w góry po podwójnej cenie. Norwegia też czekała na nich otworem. Wszystko było już gotowe, a tu… sabotaż. Samochód, którym mieli podróżować, „zawiódł” w ostatniej chwili. Jak się później okazało, Borys potrzebował go do własnych celów, ciemnych interesów, które już wtedy prowadził, czego nikt nie podejrzewał.

Teraz, w ostatni dzień starego roku, kilkanaście lat później, jak każdy rozpoczynał własne życie, brnęli w zaspach śniegu, w mroźną aurę nie wiadomo gdzie, za tym dziwnie odmienionym człowiekiem.

Pogoda powoli zaczęła się zmieniać. Sypało zdecydowanie mniej i można już było zobaczyć kilka najbliższych szczytów. Pokonali jeszcze parę metrów i wyszli na odkryte wzniesienie, z którego przy dobrej widoczności można by pewnie zachwycić się roztaczającym krajobrazem. W tej chwili zobaczyli jedynie niedaleko jakiś dom otoczony kolorowymi, choinkowymi lampkami. Były poprzyczepiane do fasady oraz wysokiego płotu w bardzo zmyślny sposób. Ze świecących żarówek układały się napisy: Happy New Year i Szczęśliwego Nowego Roku.

– Podejdźmy trochę bliżej, z drugiej strony dom jest równie ciekawy – powiedział Borys.

– Tandeta! – odezwał się Andrzej.

Nikt nie dołączył do jego spontanicznej krytyki, żeby nie robić przykrości Borysowi.

– A mi się podoba – zwróciła się do niego Grażyna. – Tylko komu to potrzebne w środku lasu, wysoko w górach?

Kiedy zobaczyli drugi napis, Łukasz odezwał się zachwycony:

– Ekstra!

– Będę rzygał! – oznajmił Andrzej.

Anna doszła zaraz po wygłoszonych opiniach kolegów i przeczytała na głos: Oto czynię wszystko nowe.

– Fantastycznie! – powiedziała głośno Grażyna, jakby tym samym oznajmiała: „Koniec. Wracamy!”.

– Właśnie! Teraz to już rzeczywiście pora zawrócić. Pospieszmy się – stanowczo zawołał Łukasz i zaczął kierować się w stronę wydeptanej przez nich ścieżki.

– Borys! – powiedział do kolegi – Ja poprowadzę! Ty idź na końcu i poganiaj maruderów.

Odczekał chwilę, po czym znów odezwał się donośnym głosem:

– Borys?!

– Jestem, jestem!

W tym momencie odezwała się Anna:

– Schodźmy już! Widoki piękne, ale znów zawiewa śniegiem. Możemy się zgubić.

– Spokojnie – odparł Borys. – Pójdziemy na skróty. Znam je.

– Skróty? Źle mi się kojarzą.

– Idźcie za mną – rzucił głośno do wszystkich. – Pójdziemy inną drogą, krótszą. Niech nikt nie zostaje w tyle! Łukasz, idź na końcu, okej?

– Zgoda.

– Ruchy! – wtrąciła Grażyna poganiająco. – Robi się ciemno. To zima!

Powoli zaczęło szarzeć i znów ostro sypać śniegiem. Dopóki szli między drzewami, nie było tak dokuczliwie. Po jakimś czasie znów wyszli na pustą przestrzeń, ale zamiast schodzić, Borys prowadził ich w górę. Wiedział, gdzie ma iść, znał to przejście, ponieważ przeszedł nim już wiele razy i to w różnych porach roku. Trzeba było wspiąć się na dość strome zbocze, by później łagodnie i bez przeszkód schodzić prosto w dolinę – i to niemal przed sam jego dom.

Mozolny marsz w nieznanym, mocno szarzejącym terenie zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Andrzej, któremu spieszyło się najbardziej, nie wytrzymał i rzucił do Borysa.

– Chłopie, gdzie ty nas prowadzisz?!

– Dobrze jest, już niedługo – odparł Borys.

– Ale wciąż idziemy pod górę! Nie straciłeś orientacji? Na mój gust powinniśmy schodzić w prawo, tam powinien płynąć ten twój strumyk.

– Kierunek jest dobry – odpowiedział Borys – ale później czekałoby nas urwisko. I tak musielibyśmy wrócić w to miejsce, tutaj. Mówię ci, że jest dobrze, trochę cierpliwości. Jeszcze chwila.

Andrzejowi minuty ciągnęły się w nieskończoność. Zrobił się nerwowy i w końcu dobry humor wszystkich się ulotnił, ponieważ zaczęli podejrzewać, że się zgubili. Chcieli już siedzieć w ciepłych pokojach z kieliszkami szampana w ręku. Głód, który zaczęli odczuwać, przywoływał widoki sylwestrowych przysmaków. Zaczynali być naprawdę zmęczeni, choć nikt nie chciał się do tego przyznać.

– Góry są nieprzewidywalne – uspokajała Andrzeja Daria. – Czasem nam się wydaje, że idziemy całe wieki, a to dopiero kilkanaście minut. Czasem tracimy wszystko z oczu, by za moment ogarnąć przestrzeń aż po horyzont.

– Przestrzeń – powiedział wkurzony Andrzej. – Wiedziałem, że nie można mu ufać nawet w tak idiotycznej sprawie, jak spacer po górskim lesie – i to ścieżką!

– Bądź cierpliwy. Sądzę, że on wie, co robi.

– A ja nie! – krzyknął, podszedł energicznie do Borysa, wyrwał mu latarkę z ręki, odwrócił się do podążających za nim piechurów i rzucił głośno:

– Myślę, że już idziemy źle i zbyt długo. Głupia, godzinna przechadzka trwa już ponad dwie i pół godziny.

– Uspokój się! – Grażyna chciała go uciszyć. – Jeśli chodzi o czas, to minęło dopiero półtorej godziny, a poza tym jest już prawie ciemno i wciąż sypie gęsty śnieg. Masz lepszy pomysł niż iść za Borysem?

– A tak! Lepiej po prostu wróćmy do tego domu na polanie, a potem pójdźmy tak, jak do niego dotarliśmy.

– Może on ma rację? – zastanawiała się po cichu Anna, chociaż zrobiło jej się głupio wobec Borysa, który milczał, zamiast z uporem bronić swojego wyboru trasy. Postawa przewodnika nie wzmocniła w przyjaciołach wiary w jego znajomość terenu, wręcz przeciwnie.

– To kto idzie za mną? – spytał Andrzej niecierpliwie.

Wahali się. Łukasz i Grażyna podeszli do niego.

– My.

– Ja chyba też wolę wrócić znaną już trasą. Ta mi trochę nie pasuje – cicho i niepewnie zdecydowała Anna. Za nią poszła Daria

– Cezary? – zapytał Andrzej.

Mężczyzna chciał w pierwszym odruchu stanąć po stronie Borysa, coś jednak przeważyło w nim szalę zwątpienia i powiedział:

– Wiecie co? Nie podoba mi się ani obecna droga, ani to, że chcemy po nocy wracać bez przewodnika. Z dwojga złego wybieram jednak powrót z wami.

Entuzjazm Borysa zmalał natychmiast. „Nie ufają mi” – pomyślał.

Wszyscy stali przez chwilę w oczekiwaniu, że i on do nich dołączy.

– W porządku – odparł Borys. – Wracam sam i przygotuję imprezę. Uważajcie, po drodze są dwa rozwidlenia, które mogą łatwo zmylić, zwłaszcza przy takiej pogodzie. Jeśli nie będziecie pewni, gdzie iść, lepiej kierujcie się na lewo – kierunek zachód.

– Dobra, dobra, damy radę – mruknął Łukasz.

– Do zobaczenia. Powinniście być w moim domu za godzinę – jeśli się pospieszycie i pójdziecie bez przygód – zakończył Borys smutno.

Po tej wymianie zdań rozstali się. Ekipa najpierw szła rzeczywiście szybko, po swoich śladach, wśród wysokich świerków osłaniających od narastających opadów śniegu i od wiatru. Łukasz przekazał latarkę i prowadzenie Andrzejowi, który starał się nadawać równe tempo.

Kiedy wyszli na polanę, wydała im się zupełnie nie do przebycia. Śnieg sięgał już powyżej kolan i śladów, po których zamierzali iść, w ogóle nie było widać. Nie zauważyli, że przystrojony lampkami dom minęli zbyt daleko i teraz weszli na teren gładki, bezdrzewny, lecz wciąż wznoszący się ku górze. Wreszcie usłyszeli szum strumienia, więc skierowali się ku niemu, by odnaleźć przy nim powrotną ścieżkę. Niestety, za chwilę Andrzej przystanął i oświetlił ostrą skarpę, z której nie było zejścia. Potok wił się wartko, wgłębiając się w kamienną przepaść.

– To bez sensu! – Anna dała upust nerwom. – Przyznajcie, że się zgubiliśmy.

– Właśnie. – Łukasz zaczął się rozglądać i nasłuchiwać. – Trzeba trzeźwo pomyśleć, jak z tego wybrnąć.

– Czułem, że należy zdać się na niego! – krzyknął Cezary, myśląc o Borysie. – Zadzwońmy do niego! Ma ktoś komórkę przy sobie?

– Mam. – Anna wyciągnęła telefon z wewnętrznej kieszeni kurtki. – Tylko… Tylko pewnie nie ma zasięgu – nerwowo dreptała w różne strony z wyciągniętą ręką. – Nic z tego. Brak.

– No to jesteśmy uziemieni! – Grażyna usiadła na śniegu. – Że też nam się zachciało sylwestrowego spaceru na świeżym powietrzu.

– Masz rację, ale nie możemy tak tutaj tkwić! Zamarzniemy – stwierdził Łukasz. – Lepiej chodźmy. Spróbujmy w górę, może jakieś przejście się znajdzie, żeby zejść w dół, wzdłuż tego strumienia.

Zaczynali mieć dość. Byli już zmęczeni, a do tego myśl o już pewnie gotowej imprezie rozdrażniała ich jeszcze bardziej. Niestety, marszruta przeciągała się. Byli już pewni, że nie tylko się zgubili, ale że ich życie może być zagrożone.

– Kto nas podkusił, by zawrócić z drogi, którą chciał iść Borys? To było strasznie głupie – zagadnęła Anna do Cezarego.

– Kto? Wiemy. Ale, że wszyscy na to przystaliśmy, to dziwne.

– I co teraz? Jeśli faktycznie gdzieś utkniemy? W śnieżnej zaspie? Jesteśmy już zmęczeni. Nie mamy nic do okrycia ani do jedzenia. To wszystko zaczyna mnie przerażać.

– Nie bój się. Może to głupio zabrzmi, ale odnoszę wrażenie, że to całe zamieszanie jest po coś – Cezary uśmiechnął się zagadkowo.

– Po coś? – zdziwiła się Anna. – Ciekawe po co? Mamy dzisiaj zginąć? Nie wygłupiaj się, Cezary!

– Nie, nie zginiemy – odparł spokojnie. – Od dawna nie miałem tego uczucia…

– Cezary, zejdź na ziemię! Jesteśmy w górach, kluczymy po nieznanym terenie, w nocy, w śniegu, który sięga po pas. Nie mamy jedzenia ani dachu nad głową. Telefon nie łapie zasięgu. Daria ledwo idzie. Tracimy siły, jest katastrofalnie!

– A jednak mam przeczucie, że jest tak, jak ma być – Cezary skończył przerwaną myśl.

Annie zbierało się na płacz.

– Jest beznadziejnie – odpowiedziała.

Po kilkunastu minutach zatrzymali się.

– Słuchajcie… – zaczął powoli Łukasz. – To nie wygląda najlepiej.

– Ale odkrycie – rzuciła Anna.

– To… może by po prostu zacząć schodzić na przełaj, byle w dół? – próbowała znaleźć rozwiązanie Daria.

– No, panowie przewodnicy… – zwróciła się kąśliwie Grażyna do Łukasza i Andrzeja – tyle chodziliście kiedyś po górach, to bardzo proszę o szybkie i proste rozwiązanie tej sytuacji. Nie mam zamiaru spędzić sylwestra w śnieżnej zaspie, umierając z głodu i zimna.

Łukasz robił mądrą minę:

– Zaraz się naradzimy i będzie dobrze. Coś wymyślimy. – Nerwowo wodził smugą światła po najbliższej ścianie lasu.

– Czy naprawdę nikt nie ma komórki prócz Anny? – dopytywał Andrzej.

Wszyscy potwierdzili, choć każdy złapał się za kieszeń w nadziei, że się pomylił.

– Technika! – rzucił Cezary. – Jakiż z niej pożytek? I tak w potrzebie zawodzi. Anka, masz już zasięg?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Co to za operator, który nie umożliwia połączenia z cywilizacją wtedy, gdy jest się naprawdę w potrzebie! Co by było na środku pustyni?

– Człowieku, nie gadaj od rzeczy, bo mnie denerwujesz! – rzucił Łukasz.

– A co się czepiasz? Wciągnąłeś nas w to, to teraz wyciągnij! – warknął Cezary.

– Ja?! To Andrzej! – odciął się Łukasz.

– Jak dzieci – westchnęła Daria.

– Masz coś do mnie?! – ryknął Andrzej w stronę Cezarego.

– Ty podobno zawsze trzeźwo myślisz – zwrócił się Cezary do Łukasza. – Czemu nas nie powstrzymałeś?

– Myślałem, że Borys nas wkręca. Dobrze go znałem.

– Kiedyś – zauważyła Anna – to było kiedyś. Gdyby Andrzej się tak nie zakogucił, to w tej chwili jedlibyśmy już przystawki.

– Dajcie mi spokój! Ja sobie dam radę. Muszę wrócić przed północą do żony i tyle!

– No to wracaj – odparł ironicznie Cezary.

– Wkurzasz mnie. – Andrzej prawie rzucił się na Czarka. – Pokojowy laluś!

– Słuchaj, mądralo, odpieprz się ode mnie! Nie czas i miejsce na skoki do gardła! Wracaj swoją drogą, egoisto!

– Uspokójcie się wreszcie! – Anna chciała przerwać kłótnię, ale Cezary kontynuował:

– Wyszliśmy razem i razem wrócić musimy! Myślisz o żonie? Ja też. Im nic nie będzie, spędzą sylwestra bez nas, a tutaj mamy trzy kobiety i musimy się o nie zatroszczyć równie skutecznie, jak o własne.

– Wal się! – prychnął Andrzej i odszedł kilka metrów na bok.

Zapadło milczenie. Przez moment panowała kompletna cisza. Nawet wiatr ustał. Czuli na twarzach wciąż padające i topniejące płatki śniegu. Póki się ruszali, było im ciepło. Kiedy stali, chłód zaczął ich przenikać, zwłaszcza przez przemoczone buty i rękawice sztywne od podpierania się przy zapadaniu po kolana w białym, lepkim puchu.

– Mam pomysł – ożywił się Łukasz. – Poczekajcie tu trochę. Mówcie coś do siebie, a ja wejdę tam wyżej, poza las, może coś da się zobaczyć. Może jakieś światło nas uratuje? Przecież nie jesteśmy w Himalajach!

Niechętnie, jednak przystali na ten pomysł, zwłaszcza, że już nikomu nic się nie chciało. Każdy z radością usłyszałby szum helikoptera ratowniczego, gdyby go w ogóle można sprowadzić. Czekali, a nadzieja na to, by znaleźć rychłe uwolnienie tej sytuacji, znikała z minuty na minutę. Co Łukasz może znaleźć? Sam pewnie utknie w głębokim śniegu i trzeba będzie mu pospieszyć na pomoc. Minęło pół godziny, od chwili gdy Łukasz poszedł przeszukać teren, kiedy odezwała się Anna:

– Panowie, może on też gdzieś zniknął? Może gdzieś utknął?

– Zimno mi strasznie – stęknęła Daria.

Anna krzyknęła z nieukrywaną rozpaczą:

– Zróbcie coś! Nie czekajmy jak na zbawienie!

– Jesteście tam?! – usłyszeli znienacka głos Łukasza.

– Przychodzisz z ekipą GOPR-u? – wyparował Cezary.

– Nie, ale mam dobrą wiadomość, jak na te warunki.

– Jaką? – zapytało chórem kilka głosów.

– Odkryłem starą chałupę zabitą dechami. Chyba tam nikogo nie ma. Możemy się w niej schronić. Potem zobaczymy, co dalej.

– Świetnie, prowadź – zdecydował za resztę Cezary.

– Pomóżcie Darii, ona jest bardzo osłabiona – poprosiła kolegów Anna.

Cezary i Łukasz chwycili dziewczynę pod ramiona. Andrzej szedł na końcu, wściekły na cały świat. Tak bardzo chciał spędzić z Krysią tego sylwestra! Spodziewali się trzeciego dziecka i taka noc, jak ta, była chwilą marzeń o przyszłości jego i ich pozostałej dwójki ukochanych dzieci. Dla Krysi to był ważny dzień, który też chciała spędzić z mężem. Planowali ten weekend już dawno. Andrzej po raz pierwszy od bardzo dawna wziął urlop od własnej firmy, która pochłaniała całą jego energię. Prawie cały rok, każdego dnia bywał w domu jedynie na noc. Czasem nawet w niedzielę załatwiał interesy, prowadząc rozmowy telefoniczne z podwykonawcami, kontrahentami lub pracownikami. Sylwestrowy weekend miał być prawdziwym urlopem poświęconym tylko żonie. Plan niespodziewanie legł w gruzach.

Kiedy dotarli do drewnianej chaty, byli już wykończeni. Łukasz z Cezarym jakimś cudem otworzyli stare, grube, solidne drzwi. W środku panowała ciemność. Latarka, którą używali od paru godzin, świeciła coraz słabiej. Weszli do sieni z kamienną podłogą. Po prawej stronie dostrzegli schody prowadzące na piętro. Pod nimi znajdowało się wejście do piwnicy. Dalej, na prawo zauważyli szeroką izbę z trzema solidnymi stołami, przy których stały szerokie ławy. Pod jedną ze ścian znajdował się kominek.

Naprzeciw wejścia do domu wchodziło się do szerokiej drewutni, w której stał wóz do przewożenia siana, leżały kamienne koła do mielenia ziarna zbóż i znajdowało się mnóstwo drewna do palenia.

Na lewo z sieni wchodziło się do izby kuchennej ze starym paleniskiem. Naprzeciwko pieca były kolejne drzwi, lecz Łukasz ich nie otworzył. Znalazł na ścianie kontakt i włączył światło. Na trzy sekundy oba pomieszczenia wydały im się całkiem przytulne, po czym światło zgasło ze skowytem przepalanych kabli.

– No to pięknie! Latarka też wysiada – zirytował się Łukasz. – Przynieśmy ławę do kuchni i niech Daria się na niej położy.

Po chwili Anna już pomagała wycieńczonej przyjaciółce ułożyć się na twardym posłaniu. Łukasz, szukając czegoś w sieni, powiedział do siebie:

– Może to się da naprawić?

– A ty co, elektryk jesteś? – rzucił z przekąsem Andrzej.

– Tak jakby, zapomniałeś?

– A… no… faktycznie. Ale co ty chcesz naprawiać? Nie mamy narzędzi i nie wiemy nawet, gdzie strzeliło.

– Marudzisz, facet! – odparł Łukasz, stukając latarką o rękę, bo zaczęła nagle migać. – Zaraz zostaniemy całkowicie bez światła – ponownie stuknął w gasnącą latarkę, która właśnie w tej chwili przestała go słuchać.

– Nie rób mi tego, nie teraz! – ryknął wściekły, po czym zapadły wyjątkowe ciemności. – Dobra, słuchajcie – zaczął bardzo trzeźwym głosem. – Mniej więcej wiemy, jaki jest rozkład tego domu. Przeszukajmy pomieszczenia, może coś znajdziemy – jakieś świece, zapałki, nie wiem… Coś trzeba wymyślić. Zejdę na dół, wydaje mi się, że tam ciągnęły się przewody elektryczne. Może coś wymyślę.

– Idę z tobą – zgłosił się na ochotnika Andrzej. Zeszli na dół, ostrożnie dotykając ścian. O coś kłócili się półgłosem, a potem ucichli. Łukasz wrócił na górę.

– Cholera, tu nic nie widać! Ciemności egipskie! – zawołał Andrzej z dołu.

– Dobra, coś poszukamy tutaj! Zaczekaj chwilę – odkrzyknął Łukasz.

Wszyscy stali przez moment bez ruchu, jakby każdy główkował, jak właściwie mają znaleźć cokolwiek. Zbyt krótko widzieli wnętrze w świetle, a i ono było niewystarczające.

– Pięknie! Tylko zanim coś wymyślimy, ktoś rozwali łeb o ścianę – głos Andrzeja świadczył o tym, że już wyszedł z piwnicy. – Auu!… Cholera!

– Może nie jest tak źle, Cezary… – pewnie odezwała się Anna. – Wydaje mi się, że w drugim pomieszczeniu, tym kuchennym, widziałam resztki jakiejś świecy. Może są gdzieś obok zapałki?

Po chwili usłyszała obok siebie szelest.

– Dobra, idę tego poszukać. A wy najlepiej stójcie w miejscu – zakomenderował Łukasz i ruszył do lewej ściany kuchni.

– Chętnie bym też coś przeszukał – odezwał się niepewnie Cezary. – Spróbuję zbadać te półki przede mną. – Powoli wyciągnął obie ręce przed siebie i delikatnie zaczął dotykać rzeczy przed nim. Wydawał przy tym dziwne dźwięki: zdziwienia i obrzydzenia na przemian.

– Ania, może podejdziesz i sprawdzisz ze mną? Pewnie masz lepszą orientację w tych kuchennych drobiazgach. Och… – W tym momencie jakieś szkło spadło u stóp Cezarego i z głośnym brzdękiem roztrzaskało się o podłogę.

– Co to było? – spytał ktoś.

– Nie wiem, jakaś buteleczka, chyba… z oliwą – odparła Anna na wdechu.

Dziewczyna w ciemnościach, po dotyku i zapachu, rozpoznawała papierowe woreczki z resztkami cukru, soli, mąki. Plastikowe pudełeczka, kilka puszek na herbatę, stary młynek do kawy, drewnianą deskę do krojenia, małe słoiczki, z których właściwa zawartość dawno już została zjedzona… Teraz znajdowały się w nich kminek i pieprz.

– Te