Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowe przygody rezolutnej Mai i Ekipy Badaczy!
Seria książek dla dzieci autorki bestsellerów – Agnieszki Krawczyk.
Maja i jej przyjaciele wyjeżdżają na zieloną szkołę! Tuż przed wycieczką do klasy dołącza nowa koleżanka – Zosia. Na wyprawę jadą również ich starsi koledzy i dzieci zaczynają między sobą rywalizować. Celem podróży jest osada edukacyjna w stylu pradawnej słowiańskiej wioski. Tam można dowiedzieć się wiele o zwyczajach, wierzeniach i codziennym życiu Słowian. Szybko okazuje się, że zawód archeologa ma wiele wspólnego z pracą detektywa, a Maja i Ekipa Badaczy wpadają na trop!
Czy znaleziona stara moneta to autentyczny skarb? A może wyszczerbiony dzbanek okaże się cenny? I czy zwykły pagórek to tak naprawdę kurhan, a odkryta kość może mieć związek ze szkieletem mamuta?
Pełna ciepła i tajemniczych zdarzeń historia o Mai i jej niesamowitych przygodach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wspaniała niespodzianka
Nie macie pojęcia, co się stało! Sama jeszcze nie mogę w to uwierzyć, bo naprawdę – to jest superwspaniałe, emocjonujące i… Aż dreszcz radości przechodzi po plecach…
No tak, ja znowu się śpieszę, jakby mnie ktoś gonił, i kolejny raz zaczynam opowiadać od środka, a nie od początku. Moja pani od polskiego zawsze powtarza, że każda porządna opowieść powinna mieć początek, środek i koniec. Bo jeśli nie ma początku, to zwykle brakuje też końca. No co tu zrobić, kiedy ja lubię zaczynać od najbardziej sensacyjnej wiadomości? I tak sobie po cichu myślę, że wy też to lubicie.
Zatem dobrze, zacznę od samiuteńkiego początku. Jestem Maja, znacie mnie. Moi rodzice są na wyprawie badawczej na Spitsbergenie, a ja mieszkam w tym czasie u babci Irenki. Babcia jest najcudowniejszą osobą na świecie, przyrządza najlepsze gofry z domową konfiturą, potrafi szyć, śpiewać i tańczyć oraz robić jeszcze tysiąc innych rzeczy. Razem z kilkoma seniorkami tworzy zespół Zumbeczki Fajne Babeczki i Romek Super Ziomek. Może to trochę za długa nazwa, ale w pełni oddaje skład zespołu tańczącego zumbę. Ja i moi przyjaciele nazywamy ich po prostu Zumbeczkami, bo tak jest prościej.
No właśnie! Przecież ja nie wspomniałam o Ekipie Badaczy! To moje koleżanki i koledzy z klasy: Ania, Aleks (która ma na imię Aleksandra, ale najbardziej lubi ten skrót, bo uważa, że jest taki nowoczesny i świetny), ja, Maciek, Staszek oraz Leon, zwany Leo, czyli lew. Wszyscy uwielbiamy przygody, zagadki i różne zwariowane śledztwa. Wspólnie odnaleźliśmy już zaginioną wskazówkę z zegara w parku oraz rozwiązaliśmy sprawę ducha na szkolnym strychu.
Uff… Wszystko już opowiedziałam. To był taki wstęp, przez który przeleciałam jak strzała, bo w rzeczywistości najważniejsze jest tylko jedno: moja klasa wyjeżdża na zieloną szkołę!
Tak! Tak nam powiedziała Marcelina, nasza wychowawczyni, a jednocześnie znakomita piosenkarka, sąsiadka babci Irenki i moja oczywiście. Wyjedziemy wszyscy razem na kilka dni do lasu nad jezioro i będziemy mieszkać w domkach kempingowych.
Czy może być coś bardziej rewelacyjnego? Las, jezioro, domek kempingowy i wszyscy moi koledzy i koleżanki z klasy! Będziemy organizować zabawy w lesie, biegi i podchody, palić ognisko nad brzegiem i podpatrywać zwierzęta.
Leon był zachwycony szczególnie tym ostatnim punktem.
– Może spotkamy wilka albo niedźwiedzia… – rozmarzył się, a Ania zakryła usta ręką.
– Och, nie! Przecież te zwierzęta są groźne! W życiu nie chciałabym się z nimi zetknąć oko w oko.
– A ja tak! – buńczucznie oznajmił Staszek. – Gdybym miał przy sobie mojego psa, to w ogóle moglibyśmy się zająć tropieniem…
– Zwierząt nie wolno płoszyć ani straszyć dla zabawy – przypomniała jak zwykle rozsądna Aleks.
– A ja marzę o zobaczeniu sowy albo nietoperza. – Maciek się uśmiechnął. – Zresztą świetnie się znam na leśnych zwierzętach, bo często jeżdżę z rodzicami do lasu na wycieczki.
– Za to ja to bym najbardziej chciała przeżyć jakąś niesamowitą przygodę – stwierdziłam, a moi przyjaciele spojrzeli na mnie.
Właśnie wracaliśmy ze szkoły do domu i szliśmy przez park. Była piękna wiosna, zrobiło się bardzo ciepło, a z każdego drzewa śpiewały ptaki. Wiecie, ja najbardziej lubię taką porę roku – kiedy jest tak przyjemnie i dzień trwa długo.
– O tak! – Leon aż podskoczył. – Też mam nadzieję, że przydarzy nam się coś niezwykłego. Dokonamy wielkiego odkrycia albo spotkamy kogoś niesamowitego…
– Jakieś zwierzę, którego nikt przed nami nie odkrył, takiego leśnego stwora – stwierdził Maciek.
– A ja marzę o prawdziwym biwaku w lesie, wiecie, takim surwiwalu, czyli szkole przetrwania, gdzie samemu trzeba zdobyć pożywienie i wybudować sobie schronienie – dodał Staszek i od razu zaczęliśmy się zastanawiać, jak byśmy sobie poradzili.
– Może spotkamy prawdziwych leśnych mieszkańców, którzy potrafią rozpoznawać wszystkie drzewa, rozumieją mowę zwierząt i umieją uwarzyć jakiś leśny eliksir. No wiecie, jakiegoś czarownika lub czarownicę – rozmarzyła się Ania, która pasjami lubiła czytać bajkowe opowieści i w ogóle książki z motywami fantastycznymi, szczególnie o magach i smokach.
– Phi! Żadni czarownicy nie istnieją – obruszył się Staszek. – Co najwyżej ludzie, którzy dobrze rozumieją las i potrafią w nim żyć. Kogoś takiego chętnie bym posłuchał, bo to są przydatne umiejętności, na przykład jak się zgubisz.
– Bo ty zawsze wiesz najlepiej – zaperzyła się Ania, trochę zła, że tak ją zlekceważył. – A nawet się nie spodziewasz, co tam nas może czekać. Nie masz za grosz wyobraźni.
Spojrzała na Staszka z góry, bo co jak co, ale wyobraźnię Ania miała dużą. To się nazywa „bujna wyobraźnia” – tak zawsze mówi babcia, kiedy fantazjuję. Podoba mi się to wyrażenie, bo bujność kojarzy się mi się z mocno rozrastającymi się pędami dzikiego wina na ścianie naszego domu. Tak właśnie działa wyobraźnia – rozgałęzia się w różnych kierunkach, całkowicie nieskrępowana i nieujarzmiona.
– Myślę, że wszyscy możemy mieć rację – powiedziałam, żeby ich pogodzić. – W takim lesie kryje się na pewno niejedna tajemnica.
– I trzeba mieć oczy szeroko otwarte – dodała Aleks, a my skinęliśmy głowami.
Wróciłam do domu i zastałam tam nie tylko babcię Irenkę, która czekała na mnie z obiadem, lecz także naszego sąsiada pana Romana, tak, tego od Zumbeczek. Pan Roman działa również w towarzystwie historycznym badającym dzieje naszego miasta i naprawia różne sprzęty. Teraz też przyniósł coś babci. Nawet nie miałam pojęcia, co to.
– To takie tajemnicze urządzenie – rzucił z zagadkowym uśmiechem.
– Do czego służy? – zaciekawiłam się.
– Do odnajdywania się w lesie, w każdych warunkach i przy każdej pogodzie – wyjaśnił pan Roman z dumą. – Nie działało, ale je naprawiłem.
– I chce pan dać je babci? – Nie rozumiałam, bo babcia dosyć rzadko chodziła po lesie.
– Nie sądzę, żeby Irenka była zainteresowana takimi wyprawami.
– Racja! – Babcia wybuchnęła śmiechem. – Tylko tego mi trzeba, odnajdywania się w lesie! To by znaczyło, że najpierw musiałabym się w nim zgubić, a nie mam na to czasu. Mało to mam zajęć? Klub Aktywnego Seniora, moje rośliny w ogródku, różne prace artystyczne… Ostatnio zaniedbałam tworzenie witraży…
– No i zumba! – przypomniał sąsiad. – Już się nie mogę doczekać kolejnego występu. Mamy pokazać nasz układ na przeglądzie innych grup seniorskich – zwrócił się do mnie, a ja aż podskoczyłam na krześle.
– To znakomicie! Ale super! – wykrzyknęłam. – Na pewno będziecie najlepsi. Nikt tak nie tańczy jak wy.
– Odkąd dołączyło do nas kilka babć twoich koleżanek i kolegów ze szkoły, zespół działa bardzo prężnie – przyznała babcia.
– Szkoda, że jest tak mało dziadków – westchnął pan Roman. – Trochę mi smutno, że jestem taki samotny. Rodzynek…
– Rodzynek? – roześmiałam się. – Lubi pan rodzynki?
– Przepadam, zwłaszcza w cieście, ale tak się mówi, gdy ktoś jest sam w jakiejś grupie – wyjaśnił mi.
– No ale przecież rodzynków w cieście jest zawsze więcej niż jeden. – Pokręciłam głową. – Skoro tak, to i pan może liczyć, że wkrótce ktoś się pojawi.
– Masz rację, nie mogę się poddawać. Próbowałem już zainteresować innych panów z naszego towarzystwa historycznego, ale są oporni. Chyba nie lubią tańczyć.
– Albo się wstydzą. – Babcia zmarszczyła brwi. – Musimy jakoś temu zaradzić.
– Już ty coś wymyślisz, Irenko. Wierzę w ciebie. – Sąsiad wpatrzył się z nadzieją w babcię, która uśmiechnęła się tajemniczo.
– To dla kogo będzie to urządzenie do odnajdywania drogi? – spytałam, bo pan Roman wciąż nie odpowiedział na moje pytanie.
– Dla ciebie, Maju – oznajmił sąsiad.
– Dla mnie? – zdumiałam się.
– No tak. Dowiedziałem się, że wybieracie się na zieloną szkołę. Pomyślałem sobie, że taki instrument do orientacji przyda się całej Ekipie Badaczy. Nazwałem go sobie nawet szwendaczem, bo umożliwia bezpieczne szwendanie się, czyli chodzenie wszędzie bez obawy zabłądzenia.
Znowu podskoczyłam.
– Świetna nazwa! Szwendacz! Bardzo mi się podoba! Jupi! Wiedziałam, że to będzie najlepszy wyjazd na świecie. Musi mi pan tylko powiedzieć, jak działa taki przyrząd – poprosiłam, a sąsiad zapewnił mnie, że wszystkiego mnie nauczy.
– Dobrze, znakomicie, ale teraz już pora na obiad – przypomniała babcia, stawiając przede mną talerz z zupą.
Oczywiście zaczęłam jeść strasznie szybko, żeby czym prędzej skończyć i obejrzeć nasze nowe urządzenie. Byłam pewna, że cała Ekipa Badaczy będzie nim zachwycona.
Nowa koleżanka
Od samego rana w naszej klasie panował nieustanny gwar. Wszyscy się zastanawialiśmy, co będziemy robić na tej zielonej szkole. Każdy miał jakiś pomysł – budowanie szałasów i pływanie w jeziorze, spacery po lesie i zabawy w chowanego, biegi na orientację i strzelanie z łuków. Wersji było tyle, że nawet nie zdążyłam wszystkich zapamiętać. No i oczywiście najważniejsze – kto z kim będzie mieszkać? Dowiedzieliśmy się już poprzedniego dnia, że domki będą ośmioosobowe, w każdym cztery pokoje po dwie osoby, i można sobie dobrać kogoś do pary. Bo dziewczynki będą mieszkały razem, a chłopcy razem. My, dziewczyny w Ekipie Badaczy, jesteśmy trzy, więc od razu zaczęłyśmy się zastanawiać nad współlokatorką.
– Może Tola? – podsunęła Ania. – Jest fajna i ma świetne pomysły.
– Super – zgodziła się Aleks. – Zapytajmy ją, czy chce być z nami.
Tola jednak umówiła się już wcześniej z Wiki. Pamiętacie ją? Zaprojektowała stroje dla Zumbeczek i pomogła je wykonać mojej babci. Potem w tych strojach Zumbeczki wywalczyły pierwsze miejsce na konkursie talentów.
A razem z nimi chciałyby być Zuza i Gabi, bo wszystkie doskonale się znają.
– No to trudno – orzekła Aleks. – W naszej klasie nie ma więcej dziewczynek, będziemy zatem mieszkały we trójkę, dostawimy jedno łóżko, bo chyba żadna z nas nie chce być w pokoju sama. Nie będzie to wcale takie złe.
– Chwileczkę – przerwała nam nasza pani, czyli Marcelina, która właśnie weszła do klasy i stanęła cicho w progu. Nawet nie zauważyłyśmy, że przerwa już się skończyła i zaczyna się lekcja wychowawcza, tak byłyśmy zajęte sprawą domków. – Mam dla was pewną informację. – Wychowawczyni zrobiła ruch ręką. – Tak się składa, że właśnie dołącza do nas nowa koleżanka. Przeprowadziła się tutaj z rodzicami i zmieniła szkołę. Poznajcie Zosię, która będzie chodziła z wami do klasy.
Za plecami Marceliny stała szczupła i bardzo nieśmiała dziewczynka. Patrzyła na nas z niepokojem, chyba zastanawiając się, jak ją przyjmiemy, i zaciskała nerwowo dłonie. Miała bardzo fajne włosy spięte w dwa koczki po obu stronach głowy i była piegowata jak Leon. Wyglądała sympatycznie, ale prawdopodobnie trochę się nas bała.
– Ojej, ale wielokropek – odezwał się Kacper na jej widok, a Zosia od razu się zaczerwieniła.
– Ty za to jesteś skrzyżowaniem przecinka z paragrafem – odgryzł się Leon, któremu zawsze bardzo podobały się piegi, bo sam je miał. – Tak mówi pani od wuefu, kiedy się garbisz!
Roześmialiśmy się. Na pewno wiecie, jak wygląda przecinek, prawda? Ale czy wiecie, jak wygląda paragraf? Właśnie tak: § – jest to symbol używany w różnych ważnych urzędowych pismach i pewnie dlatego go nie znacie. Ja też nie znałam i dopiero Aleks mi pokazała, co to jest. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak bardzo musiałby się starać Kacper, żeby wyglądać jak takie pokręcone coś, bo moim zdaniem jest to zupełnie niemożliwe. Być może gdyby był wężem, ale na pewno nie chłopakiem z piątej klasy. Rozumiem jednak, że pani od wuefu użyła po prostu takiej przenośni, żeby Kacper pamiętał o prostowaniu pleców.
Zosia też od razu się uśmiechnęła i zerknęła na nas już pewniejszym wzrokiem.
– Możesz usiąść ze mną – zaproponowałam, bo po ostatnich przetasowaniach w klasie (pamiętacie, w każdym tygodniu siedzieliśmy z kimś innym, bo tak wymyśliła Marcelina) ja akurat byłam bez pary.
Zosia kiwnęła głową i spojrzała na naszą panią.
– Oczywiście, Zosiu, usiądź koło Mai – potwierdziła Marcelina. – Chciałabym, żebyście się od razu dobrze poznali, więc przeczytam listę obecności i każdy powie Zosi dwa przymiotniki na swój temat. Ale tylko dwa. Nie wolno się rozgadywać!
Macie pojęcie, co to było? Jak trudno jest przedstawić siebie w dwóch słowach? Możecie sami spróbować i zobaczycie, że to niełatwe. Staszek stwierdził, że nie wie, co wybrać z szeregu swoich zalet, a Tola pisnęła, że jego najlepiej opisuje słowo „wszystkowiedzący”, Leon zaś, żeby ułatwić sobie sprawę, stwierdził, że jest „zwierzolubno-sympatyczny i eksperymento-ciekawski”, co zdaniem Aleks nie było żadnym przymiotnikiem, tylko „nie wiadomo czym”. W końcu ja powiedziałam, że jestem wesoła i towarzyska, a Zosia, że jest spostrzegawcza i miła. Myślę, że był to dobry opis, bo mnie od razu wydała się fajna.
– Ja też dopiero od tego roku chodzę do tej szkoły – poinformowałam ją.
– Tak? Też się przeprowadziłaś? – Zosia się zaciekawiła.
Opowiedziałam jej więc o moich rodzicach, o ich wyprawie badawczej na Spitsbergen i o tym, że nie mogłam z nimi jechać, więc teraz mieszkam u babci.
– Szkoda, że nie mogłaś wyjechać. – Moja nowa koleżanka pokręciła głową. – Bardzo bym chciała zobaczyć, jak tam jest. Wiesz, te wszystkie zwierzęta i góry lodowe.
– Mogę ci pokazać. Rodzice kręcą dla mnie filmy i wysyłają masę zdjęć. Widziałam już wszystkie zwierzęta i nawet zorze polarne.
– Ale super! No jasne, że bym chciała zobaczyć. Świetny pomysł. – Zosia podskoczyła w ławce, a razem z nią dwa koczki na jej głowie.
– Smutno mi trochę bez rodziców, ale moja babcia jest naprawdę wystrzałowa, nie można się z nią nudzić. Mieszkam w takim dużym domu koło parku – wypaliłam jednym tchem, a Zosia niespodziewanie przytaknęła.
– Wiem, gdzie jest park. Tu niedaleko. Ja mieszkam koło rzeki, w takiej starej drewnianej willi. Moi rodzice bardzo chcieli odnowić taki budynek, oboje pracują w muzeum miejskim i są absolutnie zakręceni na punkcie takich staroci, a mama zajmuje się konserwacją zabytków…
– Ojejciu, jakie to ciekawe! – pisnęłam. – Zakonserwują wasz dom? W jaki sposób? Konserwa to puszka z czymś w środku, zatem wsadzą dom do puszki?
Zosia roześmiała się wesoło i wyjaśniła, że konserwator nie umieszcza niczego w puszce, ale stara się doprowadzić do porządku coś starego – obraz, mebel, albo nawet cały dom, jak w tym przypadku.
– Nie miałam pojęcia – stwierdziłam z powagą. – Czyli mój sąsiad, pan Roman, też jest takim konserwatorem zabytków. On naprawia różne stare sprzęty, których nikt nie chce. Teraz na przykład naprawił mi takie urządzenie do odnajdywania się w lesie…
– Jakie urządzenie? – zainteresował się Maciek, który dużo biwakował ze swoimi rodzicami i jak zawsze podkreślał, świetnie znał się na wszystkich trikach umożliwiających przetrwanie w trudnych warunkach.
– Taki jakby kompas z mapą, ale też z atlasem nieba i gwiazd – tłumaczyłam. – Zegarem i innymi jeszcze rzeczami na przykład do pomiaru wiatru. Pan Roman nazwał go szwendaczem, bo ułatwia włóczenie się po różnych bezdrożach.
– Muszę to zobaczyć – oznajmił Maciek. – To może nam się przydać na wycieczce.
– Kochani! – Marcelina przywołała nas do porządku. – Rozumiem, że chcieliście powitać nową koleżankę i poznać się z nią, to się wam bardzo chwali, ale wracajmy już do lekcji. Chciałam wam coś opowiedzieć o naszej wycieczce.
– Hurra! Świetnie! Wycieczka! Super! Ale fajnie! – rozlegały się głosy z każdej strony.
Marcelina uśmiechnęła się szeroko i uniosła rękę.
– Wiecie już, że jedziemy nad jezioro, do lasu i będziemy mieszkać w domkach kempingowych…
– Tak! Re-we-la-cja! Nie może być lepiej! Ja będę mieszkał z Kacprem i Jaśkiem! A ja z Wiki i Tolą! Wcale nie! Z Jaśkiem zamieszkają Adrian i Patryk!
Rozumiecie, jakie zamieszanie się od razu zrobiło? Każdy wrzeszczał jak najgłośniej, żeby to jego było najbardziej słychać. Niektórzy wstali z ławek i przepychali się do przodu, licząc na to, że pani ich zauważy i zapamięta, jak się podzielili miejscami w domkach.
– Spokój, spokój, bo nigdzie nie pojedziemy, jak będziecie tak krzyczeć. Pani dyrektor uzna, że piąta klasa nie nadaje się na takie wycieczki, bo nie potrafi się cicho zachować, a w lesie jest to konieczne. Chyba nie chcecie tego?
Od razu ucichliśmy. To jasne, że pragnęliśmy jechać, i to bardzo. Taka okazja nie mogła nam przejść koło nosa, absolutnie.
– Znakomicie. – Marcelina ucieszyła się, że ochłonęliśmy. – Musimy się postarać, bo nie wybierzemy się tam sami. Będzie z nami jeszcze szósta klasa i jej wychowawczyni, pani Sylwia. Znacie ją doskonale, bo uczy was historii…
Ale świetnie! Tyle osób wybiera się na tę wycieczkę. Byłam przekonana, że wszystko uda się wspaniale, a starsza klasa nam pomoże, gdybyśmy z czymś sobie nie dawali rady.
Nasza pani mówiła dalej:
– Na miejscu czeka na nas mnóstwo atrakcji. Przede wszystkim udamy się na zwiedzanie pradawnej słowiańskiej wioski…
– Co to jest? – zdumiał się Kacper. – To taka wieś, w której mieszkają pradawni Słowianie? A skąd się tutaj wzięli? I czemu są pradawni, a nie współcześni? Mają tysiąc lat?
– Nie rób z siebie głąba – przerwał mu Staszek. – Jak ktoś pradawny, czyli bardzo, bardzo stary, mógłby żyć dzisiaj? To oczywiste, że to nie jest prawdziwa historyczna wioska.
Marcelina uśmiechnęła się.
– Owszem, to taka osada edukacyjna. Powstała całkiem współcześnie, ale pokazuje życie naszych przodków, Słowian. Ich zwyczaje, wierzenia, codzienne prace i to, czym się zajmowali w wolnym czasie. Każdy z was będzie mógł spróbować choć przez chwilę stać się takim człowiekiem sprzed wielu wieków…
– Ale to ciekawe! – Aż podskoczyłam. – Na pewno będzie mnóstwo zabawy.
– Myślę, że sporo dowiecie się na temat archeologii – dodała wychowawczyni.
– Archeologii? – zdumieliśmy się.
– Owszem. Bo zbieraniem wiadomości na temat bardzo dawnych czasów, odkrywaniem tajemnic z przeszłości zajmuje się archeologia. Archeolog to naukowiec, który szuka śladów dawnego życia. Wykopaliska archeologiczne pozwalają nam zrozumieć, jak kiedyś żyli ludzie, jak wyglądały ich domy, naczynia, z których jedli i pili, biżuteria, którą się ozdabiali.
– I to wszystko jest w ziemi? – zainteresowała się Ania. – I archeolog kopie łopatą i znajduje te rzeczy? Tak po prostu?
– Ja ci mogę opowiedzieć, bo moi rodzice są muzealnikami i znają się na tym – wtrąciła się Zosia.
I wyjaśniła, że archeolog wcale nie kopie gdzie popadnie – naukowcy z tej dziedziny najpierw prowadzą drobiazgowe badania, zastanawiając się, w którym miejscu może leżeć jakieś starodawne miasto albo inny zabytek, a potem zaczynają szukać. W ogóle to jest kilka rodzajów archeologii: na przykład archeologia podwodna, która odkrywa zatopione miasta lub statki, a nawet wysokogórska lub arktyczna.
– Na wykopaliskach ziemię przesiewa się sitem, żeby zauważyć każdą najdrobniejszą rzecz, choćby fragment ceramicznego naczynia – tłumaczyła dalej Zosia. – Moja mama potem skleja takie przedmioty i wiemy, jak w przeszłości wyglądał przykładowo dzbanek do wody albo jakaś miska.
To było pasjonujące. Już widziałam siebie na takim stanowisku archeologicznym – bo tak się to fachowo nazywa – przesiewającą ziemię sitem i znajdującą różne skarby. Może złotą koronę? Albo naszyjnik z prawdziwych wielkich pereł?
– Mam nadzieję, że w tej osadzie słowiańskiej też coś odkryjemy – powiedziałam, gdy już po zakończonej lekcji wychodziliśmy ze szkoły.
Pani Marcelina rozdała wszystkim kartki z planem zielonej szkoły, żebyśmy zanieśli je rodzicom. Byłam pewna, że moja babcia będzie zachwycona tym pomysłem, tak samo jak mama i tata. W końcu oni też prowadzili swoje badania naukowe nad klimatem na Spitsbergenie i rozumieli mnie doskonale.
– Mówcie, co chcecie, to jest kolejne wyzwanie dla Ekipy Badaczy – stwierdził Leon z powagą.
– A pewnie! Jeśli ktoś znajdzie zaginione miasto albo skrzynię ze złotem piratów, to na pewno my! – pochwalił się Staszek.
– Skrzynia ze złotem piratów. – Aleks zmarszczyła nos. – Z pewnością ją odkopiesz w lesie nad jeziorem.
– Czemu nie? Myślisz, że nie było piratów na jeziorach? – zaperzył się Staszek.
– Piraci pływali tylko po morzach i oceanach – pouczył go Maciek. – Na wodach słonych.
– A ja ci mówię, że byli również piraci słodkowodni – upierał się Staszek, coraz bardziej rozzłoszczony, jak zwykle, kiedy mu się ktoś za bardzo sprzeciwiał.
– Pirat słodkowodny – parsknęła Ania. – Mnie się to bardzo podoba. Sympatycznie brzmi. Taki pirat z pewnością nie był zbyt groźny.
– Skąd ta pewność? Moim zdaniem taki pirat dopiero był niebezpieczny – nie rezygnował Staszek.
Oczywiście wywiązała się zacięta dyskusja, który pirat – słonowodny czy słodkowodny – był straszniejszy, a mnie pociągnęła za rękaw Zosia.
– Co to jest Ekipa Badaczy, o której mówił Leon?
– My wszyscy jesteśmy Ekipą Badaczy! Bo interesują nas różne ciekawostki i rozgryzamy zagadki.
– Ach, ale bym chciała należeć do tej Ekipy – westchnęła Zosia, a ja popatrzyłam po moich przyjaciołach, którzy dalej się spierali o tego pirata.
– Halo! Załoga! – krzyknęłam, żeby zwrócili na mnie uwagę. – Zosia chciałaby wstąpić do Ekipy Badaczy! Co wy na to?
Od razu ucichli i przyjrzeli się naszej nowej koleżance.
– Czy jesteś wystarczająco bystra? – spytał Maciek, a ona skinęła głową.
– A odważna? – w odpowiedzi na to pytanie Staszka Zosia od razu potwierdziła.
– Lubisz rozkminiać zagadki i szukać rozwiązań najtrudniejszych spraw? – To ciekawiło Leona.
– Pasjami. – Zosia aż podskoczyła.
– I nigdy, przenigdy nie gniewasz się dłużej niż jeden dzień? Nawet jeśli się wcześniej trochę pokłócimy? – To była Aleks.
– Oczywiście!
– I będziesz traktować wszystkich po przyjacielsku? – wtrąciłam się.
– Bo wiesz, takie są zasady naszej paczki – dodała Ania. – Lubimy się i nawet jak się spieramy, to nie obrażamy się na siebie. W każdym razie na niezbyt długo.
– Jesteśmy zawsze przyjaciółmi – zakończył Leon.
– Och, super! Bardzo chcę być w Ekipie Badaczy – oznajmiła Zosia. – Nigdy wcześniej nie miałam takiej paczki.
– No to jesteś! – krzyknęliśmy chórem, a potem ja zabrałam Zosię do siebie do domu, bo bardzo chciała zobaczyć filmy od moich rodziców.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tekst © Agnieszka Krawczyk, 2024
Ilustracje © Katarzyna Kołodziej, 2024
Copyright © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie pierwsze, Poznań 2024
REDAKTORPROWADZĄCA: Natalia Szenrok-Brożyńska
REDAKCJA: Katarzyna Wojtas
KOREKTA: Aleksandra Deskur, Małgorzata Kuśnierz
SKŁADI ŁAMANIE: Monolitera Piotr Przepiórkowski
DRUK: Edica
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-584-1
Wydawnictwo FRAJDA
Imprint Grupy Wydawniczej FILIA sp. z o.o.
www.wydawnictwofrajda.pl
Grupa Wydawnicza FILIA sp. z o.o.
ul. Franciszka Kleeberga 2, 61-615 Poznań
www.wydawnictwofilia.pl