Majówka - Mariusz Zieliński - ebook + książka

Majówka ebook

Mariusz Zieliński

4,0

Opis

1 maja 2022 roku w PRL-u, czyli co by było, gdyby…

Jak mogłaby wyglądać Polska, gdyby nie przemiany ostatnich trzydziestu lat? Wkrótce przekona się o tym Darek, który podczas imprezy integracyjnej zorganizowanej przez nowego pracodawcę ulega wypadkowi i traci przytomność. Po jej odzyskaniu okazuje się, że znalazł się w świecie równoległym. Świecie, w którym Polska w dalszym ciągu jest socjalistyczna i należy do Układu Warszawskiego. Na początku Darek podejrzewa, że to dziwaczny kawał wymyślony przez jego kolegów lub rodzaj gry terenowej, mającej na celu sprawdzenie jego kreatywności. Mężczyzna podejmuje wyzwanie. Ucieczka z siermiężnej rzeczywistości PRL-u będzie od niego wymagała mnóstwa cierpliwości i sprytu, a to, co czeka na końcu tej długiej drogi, pozostaje niewiadomą…

Zajrzał przez drucianą kratkę chroniącą szyby kiosku przed włamaniem. Na blacie pozostały niesprzedane egzemplarze wczorajszych gazet – „Trybuna Ludu”. „Trybuna Robotnicza”. „Czerwony Sztandar”. Co to jest? Jakiś happening z okazji 1 maja? Spojrzał na daty wydań. –30 kwietnia 2022. No to w porządku, bo można by dojść do wniosku, że przeniosłem się w czasie, pomyślał. Roześmiał się z tej koncepcji.

Mariusz Zieliński
Doktor habilitowany nauk ekonomicznych. Wieloletni pracownik naukowo-dydaktyczny Politechniki Śląskiej, obecnie zatrudniony w Politechnice Opolskiej. Jest miłośnikiem literatury wszelakiej i piłki nożnej, zwolennikiem twierdzenia, że książki z pozytywnym przekazem nie muszą być nudne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 484

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (7 ocen)
2
4
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adamzabka

Nie oderwiesz się od lektury

całe szczęście, że rzeczystość w tej książce opisana jednak się nie wydarzyła w naszej ścieżce czasu. Dla młodszych czytelników to znakomita opowieść o realiach czasów słusznie minionych
00
slawczykszymon

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra
00
busio1990

Z braku laku…

nudna
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Nie jest to wybitna literatura ale dobrze się bawiłem więc mu wystarczy.
00

Popularność




Rozdział 1

Dostał nową robotę. Ściślej rzecz ujmując, powalczył o nią ze skutkiem pozytywnym. W poprzedniej pracy też co prawda dobrze zarabiał, ale brakowało regularności w wysokości dochodów. Bo jeśli chodzi o regularność oraz ilość zadań do wykonania, to było ich aż za dużo. Jeździł po kraju i sprzedawał różne wyroby różnych producentów, poszukiwał też nowych klientów dla swoich zleceniodawców. Miał przygotowanych kilka wersji tekstu reklamowego, czy może bardziej negocjacyjnego, które wykorzystywał w zależności od typu klienta i ocenianej „na oko” jego cierpliwości. W zasadzie szło mu zupełnie dobrze, to znaczy jeśli miał dobry miesiąc, wyciągał ponad dwie średnie krajowe. Jeśli słaby – nie spadał poniżej jednej średniej krajowej. Tylko jak długo można prowadzić życie komiwojażera? Nie czuł się jeszcze stary, niestety, nie czuł się też już młody.

Miesiąc temu dotarła do niego informacja, że firma z kapitałem niemiecko-amerykańskim poszukuje marketingowców do nowo tworzonego oddziału w Gliwicach. Kryzys związany z pandemią już minął, następowało ożywienie, a inwestorzy zagraniczni znów poszukiwali lokalnych talentów. Doszedł do wniosku, że szansa na zmianę pracy pojawiła się w odpowiednim momencie jego życia. Spodobało mu się to, że szukają specjalistów z doświadczeniem, raczej do badań rynku i realizacji projektów marketingowych niż do rozwożenia towaru po kraju. Dawali na dzień dobry dwie średnie krajowe. Mieszkał w Gliwicach, znał angielski i nieco niemieckiego, uznał więc, że to oferta dla niego. Wystartował i dostał się.

Był wczesny wieczór 30 kwietnia, a on siedział na przystanku autobusowym przy ulicy Tarnogórskiej, czekając na minibus. Firma zaczęła sympatycznie, od zorganizowania pracownikom wstępnego wyjazdu integracyjnego. Szkoda tylko, że zaczyna się od soboty. Co to jest za kultura, niemiecka czy amerykańska, żeby zabierać człowiekowi długi weekend? Chyba że sprawdzają gotowość personelu do poświęceń. W zasadzie raz się może poświęcić. Żeby im tylko wymuszanie wyrzeczeń nie weszło w krew. Trudno, większość majówki zamiast z rodziną trzeba będzie spędzić z nowymi kolegami i koleżankami w hotelu na skraju Tarnowskich Gór. Na marginesie, cóż to za wypoczynkowa miejscowość? Do Ustronia czy Wisły jest niewiele więcej niż godzina jazdy, więc dlaczego nie tam? W dodatku przedstawiciel firmy kazał wziąć buty sportowe, więc pewnie szykują dla nich jakieś atrakcje. Miał nadzieję, że nie maraton. Żeby utrzymać się w szczątkowej formie, grał dwa razy w tygodniu w piłkę na hali. Pomagało mu to wydalić z organizmu nadmiar energii i agresji, nie uratowało go jednak przed pewną nadwagą. Na wszelki wypadek poza bielizną wziął do niewielkiego plecaczka parę koszulek na zmianę i bluzę sportową.

Z zamyślenia wyrwał go przyjazd minibusu z tabliczką zawierającą nazwę jego nowego pracodawcy za przednią szybą. Pojazd zatrzymał się na przystanku i jego drzwi otworzyły się zachęcająco. Wsiadł i podniósł rękę w geście powitania wszystkich obecnych.

– Cześć, dzień dobry.

– Cześć i dzień dobry – odpowiedzieli mu nowi koledzy i koleżanki, a w każdym razie większość z nich. Jak się okazało, był ostatnim wsiadającym. Szybko rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Zamachał do niego, może nie entuzjastycznie, ale jednak zachęcająco, facet w trzecim rzędzie po lewej. Wskazał wolne miejsce obok siebie. Nieco niepewnym krokiem, bo minibus włączał się właśnie do ruchu, podszedł i usadowił się na wskazanym miejscu.

– Cześć, jestem Darek. – Wyciągnął rękę na powitanie.

– Radek – odpowiedział sąsiad i uścisnął mu dłoń.

Myślał przez chwilę, jak by tu zagaić rozmowę. Sądząc z uśmiechu, jakim obdarzył go sąsiad, powód jego zastanowienia nie był trudny do odgadnięcia.

– Co by tu powiedzieć, żeby skleiła nam się rozmowa? Przecież to niedopuszczalne, żeby panowało milczenie między marketingowcami. Nie martw się, kolego, mam na to lekarstwo.

Sąsiad rozejrzał się konspiracyjnie i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki piersiówkę. No nie, zupełnie jak na wycieczce ze szkoły średniej. Ale czy z tymi wycieczkami kojarzyły się złe wspomnienia? Z drobnymi wyjątkami – wprost przeciwnie. Operacja ściśle tajnego napełniania kieliszka zdjętego z wierzchu piersiówki powiodła się i napój rozluźniający trafił do adresata. Poczęstowany wypił, starając się nie odchylać głowy, żeby nie było widać, co robi.

– Przepraszam, ale na zakup czegoś do przepicia nie starczyło czasu i pieniędzy. – Częstujący rozłożył ręce w geście bezradności.

– Nic nie szkodzi – odpowiedział częstowany, starając się ukryć rozczarowanie i myśląc przy tym, że powinien zostać ostrzeżony przed wychyleniem kieliszka, że nie będzie go czym przepić. Sąsiad z wprawą nalał sobie i wypił w sposób nierzucający się w oczy innych podróżujących, co świadczyć mogło o wieloletnim treningu.

– Gdzie wcześniej pracowałeś?

Potoczyła się zwyczajowa rozmowa nowych współpracowników pojawiających się w jednej firmie, a z jakiegoś powodu rezygnujących z dotychczasowego zatrudnienia. Podzielili się doświadczeniami z poprzednich miejsc pracy. Poopowiadali o fajnych ludziach, których poznali, i o socjopatach, którym podlegali. Szczególną uwagę poświęcili tym ostatnim. Pozwoliło im to dojść do konkluzji, że dobrze mieć nową pracę. W nowej firmie, gdzie nie będą się spotykali z dotychczasowymi przełożonymi, którzy przyczynili się różnie, ale w decydującym stopniu do poszukiwania przez nich nowego pracodawcy. Lepiej zaczynać od zera niż być w dalszym ciągu zależnym od takich skurczybyków, żeby nie użyć grubszego określenia.

– Należy wypić za nasz dotychczasowy szlak bojowy i brak skurczybyków w nowej robocie – podsumował dotychczasową rozmowę Radek. Wyciągnął piersiówkę, nalał do kieliszka, podał go i ruchem głowy nakłonił do konsumpcji. Częstowany przyjął co prawda kieliszek, ale zawahał się przed jego wychyleniem.

– Nie powinniśmy tak szybko pić, bo nastukamy się jeszcze przed kolacją.

– A komu to będzie przeszkadzało, że będziemy słodcy i uroczy? Chyba że masz zwyczaj zachlewać się na agresora. – Częstujący zrobił ruch, jakby miał zamiar odebrać kieliszek z rąk potencjalnego rozrabiacza, by uniknąć ewentualnego nieszczęścia.

– Nie, jestem do rany przyłóż, z wyjątkiem nielicznych sytuacji, gdy mi się film urwie. Ale to mi się nie zdarzyło od kilku lat.

– I tak trzymaj.

Tym razem był przygotowany na brak czegokolwiek do przepicia, nie odczuł więc rozczarowania. Rozejrzał się po wnętrzu pojazdu i doszedł do wniosku, że nikogo nie zna, poza przedstawicielem firmy, który go rekrutował. Miał nadzieję, że lepszą znajomością towarzystwa cechuje się jego sąsiad.

– Znasz tu kogoś?

– Znam Adama. – Zapytany wskazał ruchem głowy w tył, na prawą stronę pojazdu. – To ten gość krótko strzyżony, którzy szczerzy siekacze do swojej sąsiadki. Poszedł sprawdzić, czy jakaś dziewczyna jest w stanie znieść jego towarzystwo dłużej niż pięć minut. Dobrze, że ty mi się trafiłeś, bo nawet nie miałbym się z kim napić po drodze.

Podążył wzrokiem za wskazaniem sąsiada. Adam rzeczywiście starał się zainteresować rozmową jakąś dziewczynę. Choć może jednak rozmowa to za dużo powiedziane, bo wyglądało na to, że zawzięcie monologuje. Wydawał się przy tym wniebowzięty. Chyba nie można było tego samego powiedzieć o jego rozmówczyni. Odwrócił od nich wzrok i przyjrzał się raz jeszcze Radkowi. Obaj nowi współpracownicy wyglądali jak spod jednej sztancy. W zasadzie tak, jak powinni wyglądać marketingowcy – zdrowo, optymistycznie i ekspansywnie. Może nawet zbyt ekspansywnie. Trudno było ich nazwać kulturystami, ale też nie omijali siłowni szerokim łukiem. Ponieważ sąsiad zdjął właśnie kurtkę, można było zauważyć pod jego koszulką nieprzesadnie duże, ale ładnie rzeźbione mięśnie. Swoją postawą dawał znać, że nie musi suplementować diety testosteronem. Jeśli do tego dodać krótkie fryzury obu nowych kolegów, mogliby aspirować do roli kibicowskich oldbojów. Skonstatował też, że byli jakieś dziesięć lat młodsi od niego. Rozejrzał się po minibusie dokładniej. Wyglądał na najstarszego, co nie poprawiło mu nastroju. No, jednak najstarszy był przedstawiciel firmy, który zajmował teraz jedno z siedzeń w ostatnim rzędzie i przeglądał jakieś papiery. Pracuś, nie ma co.

Tarnowskie Góry są w zasadzie po sąsiedzku, więc po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Hotel był niewielki i trzygwiazdkowy. Szału nie było, ale też nie było tragicznie. Zostawił w recepcji dowód osobisty w celu dopełnienia procedury zameldowania i pobrał klucz do swojego pokoju. Gdy już do niego dotarł, rzucił plecaczek na łóżko, wyciągnął komórkę i napisał SMS do żony: „Dojechałem, wszystko w porządku”. Miał jeszcze pół godziny do kolacji. Włączył telewizor i przeszukał kanały. Było tylko kilkanaście programów, w tym cztery po niemiecku, jeden informacyjny i dwa muzyczne, w tym jeden disco polo. Na tym ostatnim kanale podmiot liryczny odnosił się do przymiotów swej wybranki, po czym wzywał ją do podjęcia aktywności, z przewagą fizycznej nad umysłową. Westchnął, wyłączył telewizor i wyjrzał przez okno. Nie było specjalnie czemu się przyglądać. Okno pokoju wychodziło na parking i drogę, którą przybyli. Naprzeciwko hotelu była wiata przystanku komunikacji miejskiej. Jakby co, można prysnąć, nie czekając na przewóz wynajętym przez firmę minibusem.

Postanowił wziąć prysznic, żeby spłukać z siebie te dwa kieliszki wypite w drodze. Doszedł do wniosku, że pozwoli mu to też dojść do siebie, to znaczy do stanu „ja tu jestem wymiataczem”. Przychodziło mu to coraz trudniej, ale musiał nadrabiać miną, inaczej młoda konkurencja go zeżre. A wyglądała na wygłodniałą.

Po paru minutach spłukiwania całodziennego zmęczenia wodą wyszedł z kabiny prysznicowej, wytarł się dokładnie ręcznikiem, z powrotem włożył dżinsy, do tego niebieską koszulę z krótkim rękawem. Miała podkreślać błękit jego oczu, jak mawiała żona. Chętnie narzuciłby na nią jeszcze sportową marynarkę, niestety, oficjalne i półoficjalne stroje były zabronione w czasie wyjazdu integracyjnego. Zszedł na dół, do sali konferencyjnej, która została zamieniona w salę biesiadną. W drzwiach został powitany skinieniem głowy przez przedstawiciela firmy. Połowa jego nowych kolegów i koleżanek już siedziała za stołem. Rozejrzał się i postanowił usiąść obok Radka, jedynego, którego już poznał. Z perspektywy ewentualnego tempa picia mogło to być niebezpieczne, pozbywał się natomiast ciężaru prowadzenia konwersacji, który to ciężar zamierzał przerzucić na sąsiada. Przy okazji pozbywał się ciężaru jego rozbawiania. Sąsiad świetnie umiał bawić się sam. Po chwili pojawił się Adam. Popatrzył na Darka, jakby ten zajął jego miejsce, ale zaczepiany wzrokiem, zachował kamienną twarz. Nie będzie ustępował nikomu, zwłaszcza nie będzie reagował na niewypowiedziane sugestie. Nic to, że gość jest większy gabarytowo.

– Wolne? – zapytał nowo przybyły, wskazując miejsce po drugiej stronie Darka.

– Proszę bardzo.

– Adam jestem. – Wyciągnął dłoń do powitania.

– Darek. Miło mi.

– Mnie również.

Odczekawszy do zakończenia skróconej wersji rytuału powitalnego, do rozmowy włączył się Radek.

– Gdzieś tak długo był? Nie udawaj, że jesteś taki wielki, że musisz się myć dłużej niż inni!

– Widocznie suszy mnie mniej niż ciebie, więc nie musiałem galopować do stolika, żeby ustawić się jak najbliżej wódopoju.

Radek nie przejął się przyganą.

– Przynajmniej ja mogę stosunkowo łatwo zaspokoić swoją aktualnie odczuwaną potrzebę, w przeciwieństwie do ciebie, który skupiłeś się na innej podstawowej potrzebie. Do jej zaspokojenia potrzebna ci jest przychylność osób płci przeciwnej, a według mnie masz niewielkie szanse, że wyrwiesz jakąś dziewczynę z tego towarzystwa.

– A to dlaczego?

– Bo masz słabe gadane, a żadna tu nie wygląda na upośledzoną.

– Słabe gadane!? Nie za często przesiadujesz ze swoim dziadkiem? – odgryzł się Adam. – Zresztą to tylko kwestia statystyki, wystarczy, jak się uda dwa razy na dziesięć, żeby było co robić.

– Możesz mieć taką skuteczność, jak rwiesz wszystko, co się rusza. Tutaj towarzystwo wydaje się inteligentne.

Wyglądało na to, że koledzy dobrze się znają i pałają do siebie wzajemną sympatią. Adam zgrzytał zębami i poszukiwał ciętej riposty. Poszukiwał zbyt długo, żeby można to było uznać za ripostę. Pozostawała mu tylko ciętość.

– Zaczekaj. Obiję ci ten pusty łeb, jak się trochę napiję. Na trzeźwo to mogłoby być przyjęte za coś osobistego.

– Nie mogę się doczekać jednego i drugiego – odparował Radek. – To znaczy napicia się i tego, jak to mi potem będziesz obijał łeb. Nawiązując do pierwszego, uważasz, że moglibyśmy odkręcić jakąś flaszeczkę? – Wskazał na stół. Stały na nim między innymi litrowe butelki wódki. Darkowi zaraz skojarzyło się, że może były kupowane w promocji w jednej z sieci dyskontowych po 49,99 za sztukę. Zboczenie zawodowe. Przyjrzał się swoim sąsiadom. Ich groźby okładania się po łbach mogły na pierwszy rzut oka uchodzić za wiarygodne.

– Nie bądź narwany, bo wyjdziesz na alkoholika. Poza tym musimy poczekać na wypowiedź mistrza ceremonii. – Adam wskazał oczami na przedstawiciela firmy.

– No to niepotrzebnie tak szybko przyszedłem. Cytując klasyka, rozeschnę się tu jak pusta beczka.

Na szczęście dotarli ostatni z biesiadników i przedstawiciel firmy mógł przemówić. Wstał, odchrząknął i podniósł lewą rękę do gardła, prawdopodobnie odruchowo sprawdzając, czy krawat mu się nie przekrzywił. Nie mógł się przekrzywić, ponieważ podobnie jak inni, przybył w stroju nieoficjalnym. Jeszcze raz odchrząknął. Czuł napięcie wśród zgromadzonych, a ponieważ nic tak nie łagodzi napięcia jak konsumpcja, postanowił szybko zmierzać do celu.

– Witam drogich zgromadzonych. Firma jest dumna, że udało jej się pozyskać tak znakomitych przedstawicieli profesji marketingowej. Mamy nadzieję, że stworzycie państwo zespół, który osiągnie efekty synergiczne, że suma dwudziestu elementów wyniesie znacząco więcej niż dwadzieścia. Czekają nas ciekawe i ambitne wyzwania, którym musimy stawić czoła. Ale to za dni kilka. Dziś i jutro skupimy się na wzajemnym poznawaniu. Przepraszam w imieniu firmy za ściągnięcie was tu w czasie weekendu, ale to tylko dziś i jutro. W poniedziałek z rana was odwozimy i będziecie mogli jeszcze we wtorek wypocząć. Zatem, przechodząc do meritum, bierzcie, jedzcie i pijcie oraz radujcie się póki czas, albowiem od 4 maja zaczynamy zapierdzielać!

Rozległy się gromkie brawa, a uwaga oraz dłonie najniecierpliwszych biesiadników skierowały się ku butelkom. Przedstawiciel firmy podniósł rękę i zamachał nią, po czym głośno chrząknął, jeszcze raz przyciągając uwagę słuchaczy.

– Nie przesadzajcie jednak z jadłem i napitkiem, albowiem w dniu jutrzejszym organizujemy wielki pojedynek paintballowy! Zostaniecie państwo podzieleni na dwie drużyny, a ta, która wygra, dostanie cenne nagrody niespodzianki!

Słuchacze natychmiast podzielili się na dwie grupy, z których pierwsza, zdecydowanie liczniejsza, zainteresowała się, jakież to są nagrody. Do grupy tej zaliczali się niewątpliwie sąsiedzi Darka. On sam należał do mniej licznej grupy, która uważała, że do dupy z taką zabawą tudzież nagrodami niespodziankami. Grupa ta nie wyraziła swego zdania oralnie jedynie dlatego, że impreza dopiero się rozpoczynała.

Przedstawiciel firmy postanowił wprowadzić zebranych w odpowiedni nastrój oraz dostarczyć im podstawowych informacji, zresztą zupełnie sprytnie przydzielając to zadanie samym zainteresowanym.

– Chcę, żebyście się państwo poznali. Żebyście powiedzieli coś o sobie. Myślę, że mogę zaproponować coś w rodzaju motta, które może przyświecać waszym wypowiedziom. Proponuję hasło „Marketing jako powołanie i styl życia”. Proponuję zacząć od najbardziej doświadczonego w naszym gronie. To znaczy, oczywiście najbardziej doświadczonego zaraz po mnie. – Mówiąc to, wskazał na Darka. – Potem proponuję, żeby zabierały głos kolejne osoby zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Wywołany do odpowiedzi wstał i rozejrzał się po zebranych, raczej po to, żeby zebrać myśli, niż obciążać pamięć twarzami współbiesiadników.

– Mam na imię Darek, mam czterdzieści cztery lata.

– To już powinieneś być dziadkiem!

– Kiedyś ludzie tyle nie żyli – nie przegapili szansy błyśnięcia dowcipem jego sąsiedzi. Poziom ich wypowiedzi wskazywał, że impreza zapoznawcza może być intensywna, ale chyba nie nazbyt długa.

– Rzeczywiście, mam nadzieję, że zostanę dziadkiem, przy czym mam też nadzieję, że nieprędko. Jestem żonaty i mam córkę. Moja żona pracuje na uczelni, w katedrze – i tu niespodzianka – marketingu. Zarabia dobrze, przy czym nie tak dobrze jak ja. Co, w rzeczy samej, dobrze jest i niedobrze.

– He, he, jajcarz! Wypijmy za zdrowie dziadka, najbardziej doświadczonego jajcarza spośród nas! – wydarł się Radek. Widać każdy pretekst był dla niego dobry, by wznieść toast. Przedstawiciel firmy nie zareagował negatywnie, nastąpiło zatem rozlewanie wódki do kieliszków oraz przepitki do literatek. Przemawiający poczekał, aż skończy się zamieszanie związane z napełnianiem szkła, spełnił toast na swoją cześć, postanawiając, że w sprzyjającej chwili odpowiednio się zrewanżuje, po czy kontynuował przemówienie:

– Nawiązując do zaproponowanego motta. Marketing to rzeczywiście moje powołanie. Kiedy zaczynałem studiować, marketingowców było bardzo niewielu. – Rozległ się pomruk niedowierzania. Patrzcie, chłop mówi o prehistorii. – Absolwenci studiów po specjalności marketingowej w połowie lat dziewięćdziesiątych dostawali na dzień dobry stanowiska kierownicze. Na rynku pracy była straszna luka, bo w socjalizmie marketing nie był potrzebny, jako że socjalizm to była gospodarka niedoborów. Ludzie mieli pieniądze, tylko nie było towaru, który można by za nie kupić. W socjalizmie była potrzebna produkcja, a nie marketing. Wszystko, co pojawiało się w sklepach, znikało na pniu. Reklama była niepotrzebna, a wydatki na ozdabianie opakowania były bez sensu, albowiem człowiek socjalistyczny nie był analfabetą i jak mu się napisało na szarym opakowaniu: „ryż”, to wiedział, że to nie cukier. Chociaż czasem zdarzało się, że na opakowaniu były przybite dwa stemple, na przykład na krzyż przekreślony „ryż”, a pod spodem napis „opakowanie zastępcze” i wielokropek, nad którym opisywało się zawartość torebki. I można było pakować, co się chciało, a potem to opisać długopisem. Albo ołówkiem kopiowym po polizaniu rysika, jeśli przejściowo brakowało wkładów do długopisów. Taki to był postęp. – Uśmiechnął się do siebie. Naprawdę to pamiętał!

– To są bajki równie stare jak Bolek i Lolek. Dziadek, mamy cywilizację obrazkową, zasuwaj prędzej do brzegu, bo się alkohol grzeje – pogonił go Radek.

– Dochodzę do sedna. Otóż najważniejsze jest robić wszystko po kolei. Co się robi przed podjęciem decyzji o wprowadzeniu produktu? Badania rynku i opracowanie planu strategicznego o horyzoncie czasowym przekraczającym kilka lat. Ja tego nie zrobiłem. Poszedłem za zainteresowaniem. Zaoferowałem rynkowi pracy produkt „ja – marketingowiec”. Kiedy kończyłem uczelnię, jedynym stanowiskiem kierowniczym, jakie mi zaoferowano, był kierownik dystrybucji ketchupu na rejon Zabrze–Gliwice. Wziąłem. Co miałem zrobić? Potem dostałem się do większej firmy i okazało się, że mój kierownik jest ode mnie tylko o pięć lat starszy i w dodatku dobrze się prowadzi, nie stosuje wspomagaczy wydajności w proszku i nie nadużywa produktów rozrywkowych. Jakie są zatem szanse, że się przeniesie do innego wymiaru? Przeszedłem wiele firm i niemal w każdej szef marketingu był niewiele starszy ode mnie, dlatego nie mogłem liczyć na objęcie prawdziwego stanowiska kierowniczego. Wpadłem w czarną dziurę. Między innymi z tego powodu od lat jestem skoczkiem, ale teraz mam nadzieję, że na stałe osiądę w tej firmie, która była łaskawa właśnie nas zatrudnić. Nadzieja ta wynika z faktu, że proponuje mi w miarę stałe dochody. W związku z tym nie będę miał chudych miesięcy i uniknę żywienia się parówkami ze sklepów dyskontowych w promocji.

– He, he, dobre – docenił wypowiedź ktoś z naprzeciwka.

– Za parówki z dyskontów w promocji! – wykrzyknął Radek, podniósł się z krzesła i zaczął rozlewać wódkę do kieliszków.

– Żebyśmy je jedli, kiedy chcemy, a nie kiedy musimy! – poparł i uzupełnił toast Adam.

Spełniwszy toast, przemawiający doszedł do wniosku, że musi przyspieszyć, bo jego ślamazarność i tempo konsumpcji alkoholu spowodują, że zanim głos dojdzie do dwudziestego zebranego, przodującego we wznoszeniu toastów, to albo nie będzie on już w stanie mówić zrozumiale, albo nie będzie go miał kto słuchać.

– W zasadzie to tyle co miałem do powiedzenia. Chciałem przekazać głos następnemu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Nie będę miał nic przeciw temu, jeśli będziecie gadali krócej ode mnie, starego komiwojażera.

Przed wystąpieniem zajmującego kolejne miejsce Adama głos zabrał jeszcze przedstawiciel firmy. Wyglądało na to, że obawiał się zepsucia atmosfery przez zbyt wyluzowany personel i pojawienia się niesnasek między biesiadnikami. Z całą pewnością nie taki był cel wyjazdu integracyjnego.

– Zanim przejdziemy do następnych wystąpień i toastów, przypominam państwu, że w naszej firmie obowiązuje kodeks etyczny, który został wam kilka dni temu wysłany na prywatne adresy, wpisujący się w zasady społecznej odpowiedzialności biznesu. Zgodnie z tym kodeksem nie wolno nikogo dyskryminować, z jakiegokolwiek powodu, a zwłaszcza z powodu płci, wieku, wyznania i poglądów. Prosiłbym zatem państwa o ograniczenie liczby komentarzy pod adresem kolegów i koleżanek, które mogłyby być opacznie zrozumiane.

– Rozumiemy! Że dziadki muszą się trzymać razem! – zawołał Radek. – Oczywiście bez urazy. – Zajął się nalewaniem do kieliszków, bo w końcu to nie on miał teraz przemawiać. Przedstawiciel firmy, wyglądający w tej chwili na nieco zrezygnowanego, usiadł i oddał głos następnemu w kolejce do zaprezentowania swojej osoby i poglądów, do czego ten przystąpił bez zwłoki.

– Mam na imię Adam i uważam, że dobry marketingowiec może sprzedać wszystko. Może sprzedać samochód, furmankę, jogurt, trumnę i długopis. Bo czymże na przykład różni się długopis od trumny? Jedynie wkładem.

To było bardzo stare, słabe i raczej żałosne. Darek przestał słuchać i zajął się jedzeniem, a w zasadzie raczej spożywaniem zakąsek, biorąc pod uwagę częstotliwość kolejnych toastów. Na szczęście zaczynała ona z wolna spadać, nie tyle z powodu braku błyskotliwości wypowiedzi kolejnych osób prezentujących się zebranym, ile z powodu zaspokojenia pierwszego głodu alkoholowego mistrza wznoszenia toastów z byle powodu, to jest jego sąsiada. Czas leciał, a kolejni koledzy i koleżanki popisywali się elokwencją i dowcipem na różnym poziomie. Starał się zapamiętać ich imiona, ale nie za bardzo mu wychodziło. Pamiętał oczywiście imiona swoich sąsiadów. Poza tym wśród już przemawiających był Michał, Zbyszek, Andrzej, Janusz, Maciek… Były też Kasia, Basia, dwie Marzeny. Tylko która jest która? Postanowił, że na początek zapamięta imiona sześciu–siedmiu osób, a z resztą zaczeka do jutra lub rozpoczęcia pracy. Krąg prezentujących się został domknięty i zaczął przemawiać mistrz toastów.

– Cześć, mam na imię Radek i z wielkim ubolewaniem muszę powiedzieć, że prawie wszystko zostało już powiedziane. Uprawiamy najpiękniejszy zawód na świcie. I gdybym nie był sobą, to zazdrościłbym sam sobie tej roboty. Proponuję wznieść toast za nas, za firmę i za marketing. Ponieważ kółko zostało zamknięte, wydaje mi się, że możemy przejść do pracy w podgrupach.

Rozdział 2

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17

Majówka

ISBN: 978-83-8219-826-3

© Mariusz Zieliński i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Agata Sawicka-Korgol

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek