Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
157 osób interesuje się tą książką
Romans z humorem i nutką pikanterii. Świetna zabawa i gorące doznania gwarantowane! Dla kobiet po trzydziestce, i nie tylko.
Miałam wszystko poukładane. Małżeństwo z dwudziestoletnim stażem, dom na przedmieściach, dobra praca, a w niej mężczyzna, o którym zdarzało mi się snuć marzenia erotyczne wzbogacające moje przeciętne życie.
Cisza, spokój, normalność. Zwyczajny świat dobiegającej czterdziestki przedstawicielki klasy średniej.
Dopóki wszystko się nie rozpieprzyło.
Nudny mąż okazał się nudny tylko w stosunku do mnie. Wobec innych jego stosunki były dalekie od monotonnych. Rozwód pewnie by mnie załamał, gdyby nie pewien przystojniak.
I co z tego, że młodszy?
I co z tego, że nieprzewidywalny?
I co z tego, że nawet jego najlepszy przyjaciel, przypadkiem będący moim ukochanym bratem, odradzał mi tę znajomość?
Przecież żadna, absolutnie żadna laska nie zrezygnuje z okazji, by przekonać się, jak smakuje Pan Niedozarżnięcia.
Prawda?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Małgorzata Lisińska
Wydawnictwo Melissa Darwood
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Łódź 2022
Redaktor prowadzący:
Agnieszka Świątczak
Redakcja:
Iga Wiśniewska
Korekta:
D. B. Foryś
Skład, łamanie i przygotowanie do druku:
Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Okładka:
Melissa Darwood
Maciej Sysio
www.melissadarwood.com
kontakt@melissadarwood.com
Numer ISBN: 978-83-963149-4-9
Powieść jest wyłącznie fikcją literacką.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Iwonie, bo zawsze jest na tak.
Kocham cię, babo.
Czterdzieści lat. Do wszystkich diabłów! Czterdzieści lat! Kiedy to się, do jasnej cholery, stało?!
Spojrzałam w lustro i skrzywiłam się niemiłosiernie. Niby nic, dzień jak co dzień, a przecież powinny chyba rozbrzmieć jakieś trąby anielskie – albo raczej piekielne. Może jakieś trzęsienie ziemi, potop czy coś… Cokolwiek, co podkreśliłoby powagę chwili! Niech to szlag! Skończyłam czterdzieści lat! Niby faktycznie nic się od wczoraj nie zmieniłam, ale do łóżka kładła się jeszcze trzydziestokilkulatka, a wstała czterdziestka.
Przysunęłam się bliżej, żeby dokładnie przestudiować oznaki starości, które MUSIAŁY pojawić się w ciągu tej nocy… Jakieś nowe zmarszczki? Zwiotczała skóra? Motylki? Albo i plamy wątrobowe?
Nie, nic. Zdumiewające. Wciąż wyglądałam względnie nieźle.
Kojarzycie tę anegdotę, w której żona po kłótni z mężem staje goła przed lustrem, ogląda się ze wszystkich stron, a w końcu z satysfakcją myśli: „dobrze mu tak!”. Kojarzycie? No, to ja nie mogłam tego zrobić. I nie, nie dlatego, że Andrzej mnie nie wkurwiał. Byliśmy małżeństwem od dwudziestu lat, wkurwiał mnie średnio dwa razy dziennie, a gdy się rozhulał, bywało jak przy posiłkach w zdrowym odżywianiu: cztery do pięciu. Nie mogłam tak pomyśleć, bo w moim przypadku najzwyczajniej w świecie nie było się do czego przyczepić. Biegałam trzy razy w tygodniu na fitness, w weekendy po prostu biegałam, więc ciało i kondycję miałam bardziej niż okej. A że w naszej rodzinie kobiety starzały się późno i z klasą, wciąż wyglądałam na nie więcej niż te trzydzieści kilka lat. Góra trzy. I tej wersji będę się trzymała. Rozpaczliwie.
Mimo błogosławionych genów spędziłam przed lustrem z dobre dwadzieścia minut dłużej niż każdego innego dnia. Geny genami, ale nie ma jak korektor, podkład, puder i cała reszta tych wspaniałych wynalazków, dzięki którym przeciętny kaszalot zmienia się w foczkę. Potem jeszcze kurewska sukienka i mogę iść do biura. I niech mi ktokolwiek przypomni PESEL, to pożałuje!
Wyszłam z łazienki wypindrzona, jakbym się wybierała do klubu, a nie do pracy, i w drzwiach wpadłam na zaspanego Andrzeja. Na mój widok zamarł, kompletnie zaskoczony. Fakt, nie widział mnie w tej kiecce chyba od dziesięciu lat. Krwistoczerwona bandażówka opinała mnie jak druga skóra i kończyła się dziesięć centymetrów poniżej pośladków. No co? Nogi miałam dwudziestolatki. I tak! Tego też będę się rozpaczliwie trzymała.
Andrzej przesunął po mnie wzrokiem i zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Zawsze miał problem z zapamiętaniem daty moich urodzin. Od pięciu lat przypominała mu o nich Kama, inaczej pewnie by nie pamiętał i byłaby dzika awantura. Dzięki ci, Boże, za dzieci.
Niestety Kamila poleciała z koleżankami do Hiszpanii, żeby uczcić przyjęcie na wymarzony kierunek na wymarzonym UJ-ocie. Miałam więc przekonanie graniczące z pewnością, że pan Kowalski nie pamięta o arcyważnym wydarzeniu związanym z jego małżonką.
– Gdzie ty się wybierasz? – zapytał ślubny, potwierdzając moje podejrzenia.
– Na pogrzeb, kurwa mać – warknęłam z wiadomej przyczyny.
– Ubrana jak dziwka? – Tak! On NAPRAWDĘ uwierzył w ten pogrzeb. Andrzej Kowalski, chodząca definicja tekstu: „jak se pomyślę, jaki ze mnie inżynier, to boję się iść do lekarza”. Tyle że niestety pan Kowalski BYŁ lekarzem.
Zawahałam się. Z jednej strony… Chryste, ależ chciałam się z nim pokłócić! Wydrzeć się na dupka, a potem jeszcze powrzeszczeć i jeszcze… Może by mi nawet ulżyło. Oczyściłabym atmosferę i w ogóle. Tak, byłoby fajnie, ale nie miałam już na to czasu. Dlatego tylko popatrzyłam na niego z wyższością i wyminęłam bez słowa, obiecując sobie w myślach, że niedługo do tego wrócę.
W przeciwieństwie do mojego małżonka koledzy w pracy stanęli na wysokości zadania. Dostałam ogromny kosz kwiatów i sporą, pięknie zapakowaną paczkę. Odśpiewali mi Sto lat, a potem ustawili się gęsiego, żeby już indywidualnie złożyć życzenia. Niczym się to w sumie nie różniło od urodzin każdego innego pracownika, świętowanych w naszej firmie, ale i tak sprawiło mi przyjemność. Prawie też zrównoważyło gorycz, jaką przyniosło zachowanie pana Kowalskiego.
Krzysiek, jedyny przystojniak w naszym oddziale, ustawił się na końcu kolejki. Lubiłam go nie tylko dlatego, że patrzenie na niego sprawiało niemałą przyjemność. Fajnie się też z nim gadało. Był mniej więcej w moim wieku, dużo podróżował, równie sporo przeżył i potrafił o tym opowiadać tak, że laski gapiły się na niego co najmniej jak na Dorocińskiego w latach świetności. Krzysiek zaś najczęściej raczył takimi opowieściami mnie. Gdybym wierzyła w przyjaźń damsko-męską, powiedziałabym, że się przyjaźniliśmy. No ale nie wierzyłam.
Krzysiek cmoknął mnie w oba policzki, po czym przytulając mocno, zażartował:
– Trzydzieste?
– Tiaaaa, jasne. A na biurku stoi zdjęcie mojej siostry bliźniaczki. – Wskazałam fotę radosnej Kamy z ubiegłorocznych wakacji.
– Oj, nie przesadzajmy. – Uśmiechnął się szeroko. – Nie wyglądasz aż tak młodo. Od razu widać, że siostra jest jednak młodsza o te pięć lat.
Parsknęłam śmiechem i zaraz pocałowałam go w policzek. Krzysiek błyskawicznie skorzystał z sytuacji i mocno mnie przytulił.
–Wiesz, że nam się przyglądają? – zapytał z jednoznacznym błyskiem w oku. – A ty wyglądasz jak definicja grzechu.
– Lekkiego czy ciężkiego? – drążyłam. – No wiesz, takiego: „o jejku, ale ona słodka” czy: „cholera, muszę ją przelecieć”?
Uniósł brew, następnie odsunął mnie, nie wypuszczając z objęć, i przemknął po moim ciele spojrzeniem, które chyba powinno sprawić, że zechcę wyskoczyć z majtek. Dobra, nie chyba.
– W tej kiecce? – wymruczał cichuteńko. – Śmiertelnego, kobieto. Takiego: „kurwa, zdechnę, jeśli jej nie zerżnę”.
– Cham. – Roześmiałam się równie cicho, a potem odsunęłam się od niego, bo faktycznie reszta zespołu gapiła się na nas z podejrzanymi wypiekami na gębach.
– Tam zaraz cham. Jestem po prostu szczery. To jak? Urwiemy się z pracy na dymanko? Dla tej kiecki mogę nawet wynająć apartament w Piramidzie.
Graliśmy w tę grę od kilku miesięcy. On udawał, że myśli jedynie o tym, by zaciągnąć mnie do łóżka, ja – że go nie pragnę i absolutnie nie mam ochoty się z nim puścić. Fajna gra. Podniecająca. Wyobrażałam sobie jej finał wielokrotnie, kiedy Andrzej usłyszał zew, na który ja jakoś byłam głucha. Obraz dochodzącego we mnie Krzyśka regularnie pomagał mojemu małżeństwu. I nie, nie czułam się przez to winna. Nie zdradziłabym męża. Kochałam capa. Nawet jeśli nie pamiętał o moich urodzinach.
– Sorki, przystojniaku, ale ja bzykam się tylko z Kowalskim.
– Cholera… Dobra, laska, zmienię nazwisko, a ty będziesz musiała naprawdę się postarać, żeby mi to wynagrodzić.
Śmiałam się, podchodząc do zajadających się ciastem kolegów. Zebrali się jak zwykle przy takiej okazji w konferencyjnej, gdzie na długim stole przygotowałam poczęstunek dla zespołu. Teraz siedzieli przy nim i udawali, że wcale nie interesuje ich potencjalny biurowy romans. Myśl, że ci wszyscy ludzie uważają, że mogłabym sypiać z najprzystojniejszym gościem w firmie, błyskawicznie poprawiła mi ten podły nastrój trzymający mnie od rana. No i co z tego, że minęłam tę magiczną barierę, za którą kobiety stają się niewidzialne? Ja wciąż byłam bardzo widzialna.
– Pani Małgosiu… – Dyrektor podszedł do mnie z lekkim marsem na czole. – Nie dostałem od pani tego zestawienia dla zarządu.
Kurwa! Akurat teraz mogłabym być niewidzialna. Zestawienie było na pendrivie, a ten wciśnięty w port USB. W domowym laptopie. I nie, nie byłam na tyle mądra, aby zrobić kopię w chmurze albo przynajmniej, po staremu, wysłać ją sobie na e-maila. Idiotka. Kompletna, niereformowalna idiotka.
– Przepraszam, panie dyrektorze – wymamrotałam, unikając wzroku mężczyzny. – Zostawiłam w domu.
W przeciwieństwie do mnie i Krzyśka dyrektor Żabiński nie przeklinał. Nigdy. Nawet wówczas, gdy jego analityczka spieprzyła. Z tej przyczyny tylko na mnie spojrzał, syknął, skrzywił się, a później oświadczył chłodno:
– Niestety muszę go mieć najpóźniej za godzinę. Proszę po niego pojechać.
– Oczywiście, panie dyrektorze – potaknęłam ochoczo i natychmiast sięgnęłam po torebkę, żeby wyjść. Po czym praktycznie wybiegłam z biura.
Krzysiek dogonił mnie na parkingu.
– Gośka!
Wsiadałam już do samochodu, więc zawisłam rozkroczona, co w tej kiecce wyglądało… ekhm… powiedzmy, że aktualnie można było dostrzec prawdę słów Kowalskiego sprzed kilku godzin.
– Co jest? – warknęłam, wściekła bardziej na siebie niż na Krzyśka.
– Nie zabijaj wzrokiem. – Zaśmiał się nerwowo. – Wrócisz jeszcze?
– Jadę tylko po pendrive. Żaba potrzebuje raportu, który zostawiłam w chacie. Będę za pół godziny – uspokoiłam go. – A co? – zainteresowałam się, bo ładna buźka pana Smolorza wydawała się dziwnie spięta.
Przygryzł dolną wargę i milczał.
– Jezu, Krzysiek! Spieszy mi się!
– Chciałem cię zabrać na drinka po pracy – wymamrotał w końcu.
Zagapiłam się na niego, kompletnie zaskoczona. I o to całe halo? Żebym poszła z nim na drinka? Po takim wstępie można się było spodziewać co najmniej wyznania miłości albo i uj wie czego. Niby rzeczywiście termin sobie wybrał gówniany, bo nawet jeśli mój ukochany małżonek niekoniecznie pamiętał o urodzinach, miałam jeszcze rodziców, brata i córkę…
– Gosia…
– Sorki, Krzysiek. Dzięki, niestety moi rodzice wpadną wieczorem.
– To może później. – Wbijał we mnie te swoje cudne oczęta. – Przecież nie zostaną na noc.
Pokręciłam głową, zerkając mimochodem na deskę rozdzielczą i zegar na niej. Guzik na nim mogłam zobaczyć, bo nadal nie odpaliłam silnika.
– Na noc może i nie, pewnie jednak przed dziesiątą nie wyjdą.
– To po dziesiątej. – Uśmiechnął się jakoś tak niepewnie. – U mnie.
Że, kurwa, co?!
Rozdziawiłam usta, bo po prostu brakło mi słów. Fakt, flirtowaliśmy ze sobą od kilku miesięcy. Fakt, był cholernie przystojny, a pod za bardzo dopasowanymi koszulami grały cudne mięśnie, które wypracował na siłowni. I fakt, że doszłam z jego obrazem pod powiekami więcej razy, niż chciałabym się przyznać… No ale, do cholery, miałam męża!
– Masz wyraz twarzy, jakbym ci osobiście zajebał ulubionego króliczka. – Znowu zaśmiał się nerwowo.
Nadal nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, więc popatrzyłam ponad głową Krzyśka, na okna gabinetu Żabińskiego. Taaa, stał tam, jak żywy wyrzut sumienia, że Kowalska zamiast zapieprzać po jego superważny raport, rozważa konsekwencje ewentualnego bzykanka.
Jezu, Gośka! O czym ty myślisz?!
– Potem pogadamy, okej? – Wybrałam najlepszą drogę na teraz, czyli ucieczkę przed podjęciem decyzji. – Żabiński nam się przygląda i pewnie już drepcze w miejscu.
Wsiadłam do samochodu. Krzysiek nie puścił drzwi, więc nie mogłam ich zamknąć.
– Czyli nie mówisz nie? – dopytywał.
Do diabła, Kowalska! Powiedz nie!
– Krzysiek! Cholera! Spieszy mi się! Potem!
Puścił, więc zamknęłam auto i ruszyłam z piskiem opon. Głównie z powodu pulchnej sylwetki Żabińskiego w oknie jego gabinetu, ale również przez… wybacz, Boże!… cholernie kuszącą propozycję.
Pan Krzysztof Piękny Jak Marzenie Smolorz siedział w mojej głowie całą drogę do domu, czyli przez kolejne dwanaście minut. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. To nie tak, że przez ostatnich dwadzieścia lat żaden facet nie zwrócił na mnie uwagi czy że nie słyszałam dwuznacznych propozycji. Zdarzało się. Ba! Andrzej stracił jednego z kumpli z tego powodu, bo żona kolegi kiepsko zniosła fakt, że jej małżonek po pijaku wędrował łapą po moim udzie i żadne strącanie nie pomagało. Niejeden gość uderzał też do mnie, kiedy wychodziłyśmy z dziewczynami do klubu, a kilku zaczepiło na ulicy. Więc tak, zdarzało się. Jednak to był Krzysiek. Kolega, może nawet przyjaciel. Facet świadomy tego, że mam męża, którego, mimo wszystkich zadr, kocham. Milion razy mu mówiłam, że tak jest. Rany, no! Kto po dwudziestu latach małżeństwa spija słowa z ust współmałżonka?
Dojeżdżałam już, gdy zadzwonił telefon i wyrwał mnie z rozmyślań.
– Cześć, stara zdziro!!! – Radosny głos Tośki niósł się po samochodzie. – Jezuuuu! Baaaabooo! Czterdziecha! Chryste!
– Taaaa – próbowałam wejść jej w słowo.
– Masakra! Kurwa! Czterdzieści… Aż dziw, że tacy starzy ludzie wciąż chodzą po tej ziemi. Podsikujesz już czy jeszcze dzielnie trzymasz? – Chichotała na całego.
– Dzięki, Tośka – sarknęłam. – Trzymam. Miejsca na cmentarzu też nie wykupiłam, uprzedzając kolejne pytanie.
– Nie?! Bo słyszałam, że po czterdziestce to już strasznie czuć oddech kostuchy.
– Po czterdziestce to ja będę jutro, moja droga. I jak usłyszę kłapiące wieko trumny, nie omieszkam ci o tym donieść. A jeśli polecę wybierać miejsce pod nagrobek, wezmę od razu po sąsiedzku dla ciebie. W jakimś ładnym zakątku Wartogłowca. Szkoda, że koło Ryśka się nie da, bo pewnie byś mnie wyprzedziła w zawodach na tamten świat. – Błysnęłam złośliwością. Tosia uwielbiała Dżem i co roku ciągała najbliższych na cmentarz w rocznicę śmierci ich frontmana.
– Nie no, teraz to już nie. Młodo i tak w trumnie nie będę wyglądała, to wolę poczekać do dziewięćdziesiątki.
– Bez jaj. Ile?
– No, tak sobie wykalkulowałam. Wiesz: jeszcze z rok czy dwa będę się dymać bez zobowiązań, potem na ostatni dzwonek strzelę sobie dzieciaka. Tak żeby urodzić smarka najpóźniej w twoim wieku… Wychowam gnojka na egoistycznego skurwysyna, takiego jak mój jedyny dotychczas, odżałowany już mężulek, następnie zostanę taką samą suczą teściową, jak moja była. Wiesz: sprawiedliwości dziejów musi stać się zadość. I przynajmniej do pięćdziesiątki synalka będę zatruwać życie jego żonie.
– Twoja zatruwała ci tylko przez pięć lat… – przypomniałam jej uprzejmie.
– Ale ja jestem łagodniejsza, nie potrafię tak kumulować, to muszę dłużej – parsknęła. – Co robisz? Pogłos masz, jakbyś gadała na głośnym.
– Gadam na głośnym. Prowadzę. Musiałam wrócić do domu.
– To może wpadniesz do mnie na kawę?
– Nie mam czasu, sorry.
– Sorry, srory. Wieczorem pewnie przyjdą twoi rodzice, a potem Andrzej będzie przepraszał, że znów zapomniał…
Cholera, ale ona mnie znała. Znaczy mojego męża.
– Jutro też jest dzień.
– Jutro to ty już będziesz przed pięćdziesiątką. Nie wiem, czy chcę się pokazać na mieście z takim dinozaurem.
– Zostaniemy w domu i nie będziesz musiała – warknęłam.
– Ale w moim, bo w twoim pan Kowalski gapi się na mecz.
– Na jaki znów, cholera, mecz?!
– Na jakiś na pewno. Zawsze w sobotę gapi się na mecz z Patryczkiem Pedofilem.
– Mówiłam ci, żebyś go tak nie nazywała.
– A niby jak mam go nazywać? Facet ma prawie pięćdziesiąt lat i bzyka dwudziestkę. Pedofil jak, kurwa, nic!
Z tej perspektywy dużo się nie myliła, więc nie dyskutowałam dłużej. Adam jako prawnik pewnie udowodniłby, że formalnie takiemu związkowi daleko do pedofilii. Ja mogłam zgodzić się z Tośką, co mi tam. Tym bardziej że właśnie dotarłam na Piaskową i zobaczyłam samochód stojący przed naszym domem. Ooo, o wilku mowa. Wielka czarna beemka należała do Patryka Strzałowskiego, ordynatora na oddziale, na którym pracował Andrzej, i przełożonego mojego najdroższego małżonka. Trochę dziwne, że wpadł do nas w piątkowe przedpołudnie…
Nagle przyszło mi do głowy, że może się jednak pomyliłam i Andrzej pamiętał o moich urodzinach. Może zaplanował coś z kolegą i dlatego siedzieli teraz razem w domu, dopracowując niespodziankę. Cholera! A ja muszę tam wejść po pendrive.
– Słuchaj, Toś, sprawę mam – zagaiłam cicho, a jednocześnie minęłam dom i zaparkowałam po drugiej stronie ulicy. – Mogłabyś do nas podjechać?
– Nie zostawię salonu, no co ty!
– Oj, laska, na pół godziny możesz zamknąć…
– Ale po co?!
– Przed moim domem stoi wóz Patryka. Myślę, że szykują z Andrzejem niespodziankę dla mnie, więc ją zepsuję, wchodząc, a potrzebuję pendrive’a z mojego komputera. Wejdziesz, zabierzesz go i mi oddasz.
– Popieprzyło cię?!!! – wrzasnęła. – Mam zamknąć salon, bo ci się ubzdurało, że Kowalski przygotowuje niespodziankę?! Zwariowałaś? Ile razy ten kretyn cię zaskoczył?! I nie, jednorazowa minetka na dwudziestą rocznicę się nie liczy! Był narąbany jak messerschmitt i nawet tego nie pamięta!
Tak, o tym też jej powiedziałam. Cholera!
– Tosiaczku, kochana, ja to wiem – wymamrotałam, wgapiając się w PATXXX na rejestracji beemki. – Ale co, jeśli akurat się mylimy? Jeśli Andrzej pierwszy raz robi dla mnie coś wielkiego? Pamiętasz, jaką urządziłam mu awanturę dziesięć lat temu? Może tym razem stanął na wysokości zadania… Proszę, Tosiek, please, please, please…
Na chwilę zapadła cisza, aż wreszcie przyjaciółka westchnęła teatralnie i wyburczała:
– Wisisz mi. Będę za pięć minut.
Pięć minut później zaparkowała na moim podjeździe, wysiadła i zamiast zadzwonić albo zapukać, po prostu wyjęła z torebki klucze, które dałam jej przed laty przy okazji jakiegoś wakacyjnego wyjazdu, i otworzyła sobie drzwi. Cóż, Tośka była wyjątkową osobą, a mój dom traktowała trochę jak własny. Przyjaźniłyśmy się od szesnastu lat, od kiedy pierwszy raz zajrzałam do salonu fryzjerskiego, gdzie pracowała, a ona, ledwie wtedy po maturze, spojrzała na mnie i zapytała: „Któż cię tak skrzywdził, dziecinko?”. Następnie przefarbowała mnie na blond, który noszę od tamtego czasu, i zrobiła mi taką fryzurę, że wszystkie znajome pytały o adres stylisty. Przeszłam z nią wyjątkowo paskudny rozwód, a ona ze mną dwa poronienia. Gdybym miała siostrę, chyba nie kochałabym jej bardziej.
Właśnie o tym myślałam, kiedy przyszedł SMS.
Wejdź po cichu na górę.
Okej. Co ta Tośka wykombinowała? Dobra, skoro prosi…
Pośpiesz się, cholera!
Przebiegłam szybko przez ulicę i, jak żądała przyjaciółka, weszłam na paluszkach do domu. W progu zdjęłam szpilki, żeby nie stukać na płytkach, skoro Tośka podkreślała, że mam być cicho. Gdzieś w głębi duszy oczekiwałam jakiegoś okrzyku: „NIESPODZIANKA!!!” i znajomych wyskakujących zza różnych mebli. Nic takiego nie nastąpiło. Przez chwilę miałam za to dziwne wrażenie, że znalazłam się na planie jakiegoś katastroficznego filmu, bo telewizor w salonie był włączony, w kuchni grało radio, na kuchence coś bulgotało w garnku. I zero ludzi. Nikogusieńko.
Weszłam na pierwszy stopień i nagle to usłyszałam. Głośniejsze niż telewizor i radio, i nie do pomylenia z czymkolwiek.
– O Jezu! O kurwa! Tak, tak! O kurwa! – jęczał mój ukochany małżonek.
Uprawiałam z nim seks od dwudziestu lat, więc nie miałam problemów ze zdefiniowaniem tych dźwięków. Chociaż, co niestety muszę przyznać, przy mnie nie wydawał ich z siebie aż tak entuzjastycznie.
Zrobiłam kolejne dwa kroki i zobaczyłam przyjaciółkę stojącą przy drzwiach naszej sypialni, z komórką przyciśniętą do niewielkiej szpary w drzwiach.
– O ja pierdolę! Jeszcze! Jeszcze! Ooooo!
Dobra, jeśli on się bzyka z Patryczkiem Pedofilem, to się porzygam! Serio!
Tośka odwróciła się i spojrzała na mnie. Miała przy tym dość dziwny wyraz twarzy, jakby nie mogła się zdecydować, czy czuje się winna, czy przeciwnie, cholernie dobrze się bawi. Przygryzała jednak usta, chyba próbując powstrzymać śmiech, więc podejrzewałam, że raczej to drugie. Odsunęła się lekko, kiedy podeszłam, i zrobiła mi miejsce przy szparze w drzwiach.
Gdy żyjesz z kimś dwadzieścia lat, naprawdę niewiele może cię zaskoczyć. Serio. Jednakże widok mojego ślubnego, który posuwał od tyłu dwudziestoletnią narzeczoną swojego szefa, sam mając wciśniętego w tyłek sztucznego fallusa, po prostu zwalił mnie z nóg. Gapiłam się na nich przez kilka koszmarnie długich sekund, czując taką niesamowitą pustkę w głowie, jakby jakaś pieprzona wichura wymiotła z niej wszystkie myśli i emocje. Znikły gniew, żal, ból, rozpacz. Została tylko próżnia. I zdumienie.
Potem przyszła myśl, że to chyba to dildo, które dostałam od Tośki na trzydzieste piąte urodziny. I zrobiło mi się trochę żal. Cholera, nigdy go nie użyłam i już nie użyję…
– Kupię ci nowe – wyszeptała przyjaciółka, bezbłędnie zgadując, o czym pomyślałam.
Pokiwałam smutno głową.
– Szybciej! Szybciej! Szybciej! Ooooch, ciaputku! – zapiszczało dziewczę wysokim głosikiem, a ja właśnie pojęłam, dlaczego Tośka nazywa Patryka pedofilem.
– Kuuuurwaaaa – jęknął przeciągle Andrzej, najwyraźniej bardzo bliski szczytu.
Uznałam, że mam dość. Otworzyłam drzwi z rozmachem, aż trafiły w ścianę, po czym weszłam do pokoju.
– Nie przeszkadzajcie sobie. – Uśmiechnęłam się promiennie do mojego oszołomionego niedługo eksmęża. – Ja tylko po pendrive.
Potem wyjęłam urządzenie z portu, schowałam do torebki i wyszłam z sypialni.
Jestem prawie pewna, że nowa sekretarka Adama surfowała po internecie, bo kiedy weszłam, popatrzyła na mnie spłoszona. Nie poznałyśmy się wcześniej. Nie odwiedzałam kancelarii od kilku tygodni, panna natomiast pracowała chyba od dwóch, odkąd poprzednia asystentka poszła na macierzyński. Adam przyjmował dziewczyny według schematu: długie nogi, długie włosy, duże cycki i bystrość na płynnej granicy między „kompletna blondynka” a „coś mi tam świta”. Błyskawicznie skojarzyłam pannę z ostatnią zdobyczą Patryka, więc zapałałam do niej organiczną niechęcią.
– Nie panikuj – burknęłam – ja do mecenasa. Jest ktoś u niego?
– Była pani umówiona?
Spojrzałam na nią ostro.
– Słuchaj, dziecko, miałam kurewsko podły dzień, więc nie utrudniaj. Adaś ma klienta czy mogę do niego wejść?
O tak, płynna granica, jak nic. Dziewczę wyglądało niczym oślepiona światłami sarenka na S1. Aż, cholera, żal serce ściskał. Znaczy ściskałby, gdyby nie wiadoma sprawa.
– Ogłuchłaś, dziewczyno? – podniosłam głos.
– Niech pani na mnie nie krzyczy.
– A czy ja, kurwa, krzyczę? – warknęłam.
– Krzyczysz, siostra. – Adam pojawił się w drzwiach, szczerząc się jak idiota. – Nie stać mnie na terapię dla pracowników, więc przystopuj. Aniu – zwrócił się do sekretarki – zrób mi kawę, a Gosi zaparz melisę.
– Sam se, kurwa, pij melisę! – Minęłam młodszego brata i weszłam do jego gabinetu.
Siadłam ciężko w ogromnym fotelu i przez jakiś czas wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu. Młody wywalił koszmarną kasę na ten fikuśny gabinecik. Dąb, skóra, chrom i szkło. Elegancko i z klasą. Nic dziwnego, w jego zawodzie wrażenie zrobione na klientach miewało pierwszorzędne znaczenie.
– Ale wiesz, że nie zapomniałem o tej żałosnej rocznicy? – Adam wciąż suszył zęby, gdy siadał naprzeciwko mnie. – Zamierzałem wpaść wieczorem ze starymi.
Wzruszyłam ramionami, nie zniżając się do komentarza, ale brat chyba w końcu pojął, że coś nie gra, i przestał się uśmiechać.
– Co się dzieje? – Zmarszczył brwi.
Popatrzyłam ostentacyjnie na otwarte drzwi, a on potaknął w milczeniu. Poczekaliśmy, aż mało bystra panienka przyniesie napoje – tak, naprawdę zrobiła pieprzoną melisę – a potem zamknie drzwi.
– Co się dzieje? – powtórzył Adam.
Zamiast odpowiedzieć, odpaliłam film przesłany mi przez Tośkę i położyłam telefon na biurku przed bratem. W ciszy gabinetu rozległy się znajome jęki, a mnie kolejny raz tego dnia zemdliło.
– O kurwa – sapnął cicho młody i zapauzował film.
– W sumie masz rację – wymamrotałam. – Kurwa. A na dodatek dupa jego szefa.
– Patryczka Pedofila? – zdumiał się młody. Taaaa, lubili się z Tośką.
Potaknęłam w milczeniu.
– To chujek umoczył – podsumował gładko Adam. Nigdy nie lubił Andrzeja. I z wzajemnością. – Rozwodzisz się?
– Nie, kurwa, wrócę do domu i ładnie przeproszę, że przeszkodziłam mu pieprzyć gówniarę.
– A przeszkodziłaś?
– Zostawiłam gwizdek z raportem dla szefa w sypialni. Uznałam, że skoro straciłam męża, powinnam przynajmniej utrzymać robotę, więc tak. Weszłam, kiedy dochodził.
Przez chwilę Adaś gapił się na mnie prawie jak ta jego nowa asystentka, a potem wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy krztuszącą się kozą a duszącym wałachem.
– Siostra – wycharczał, ze wszystkich sił próbując zapanować nad śmiechem. – Proszę…
Przewróciłam oczami.
– Jak przewiniesz do końca, zobaczysz wyraz tej zakłamanej mordy. – Zawahał się, a ja westchnęłam. – Spoko, nie krępuj się.
Adam walczył ze sobą przez kilka sekund, ale ostatecznie nie uruchomił odtwarzania. Zapanował nad rozbawieniem, po czym zaczął łagodnie:
– Może powinnaś to przemyśleć? No wiesz, na chłodno, przeczekać kilka dni, ostygnąć… Rozumiesz: emocje i w ogóle. W końcu to dwadzieścia lat. Pół twojego życia.
Spojrzałam na brata właściwie bez gniewu.
– Nie dam rady, Adek – oświadczyłam ponuro. – Myślałam nad tym od dwóch godzin. Pojechałam do pracy, wysłałam raport dyrektorowi, a potem wzięłam wolne na resztę dnia i łaziłam po Paprocanach. I myślałam. A za każdym razem, kiedy przychodziło mi do głowy, że to połowa mojego życia, wracał obraz podrygującej dupy kochanego męża z wystającym niczym świeczka na torcie dildo. No, kurwa, nie mogę, młody. Czas nic tu nie zmieni. Nie byłabym w stanie pójść z nim do łóżka. Ba! Nie wiem, czy zdołam normalnie z nim rozmawiać i nie wydrapać mu oczu.
Adam słuchał pozornie spokojny, ale już widziałam, że żal w moim głosie zaczyna go nakręcać. Mimo to próbował nad sobą zapanować. Wciąż walczył w nim brat z prawnikiem. Ten drugi się zainteresował:
– Skąd masz film?
Opowiedziałam mu, jak było, a on nie przestawał kręcić głową. Im dłużej jednak mówiłam, tym bardziej wyraz twarzy brata się zmieniał. Czasami zapominałam, że to nie tylko gówniarz, który podrzucił mi żabę do łóżka i podpieprzył u rodziców, kiedy wróciłam wstawiona z imprezy. To przede wszystkim chłopak, który złamał rękę jednemu osiłkowi, gdy ten mnie uderzył. Teraz, kiedy usłyszał o specyficznym prezencie, jaki małżonek ofiarował mi na urodziny, Adam przypominał tamtego osiemnastolatka z żyłą pulsującą na czole.
– Mam cię reprezentować? – zapytał pozornie spokojnym tonem.
– A chcesz?
– Serio pytasz? – Jego głos podejrzanie ścichł.
– Nie, żartuję. Jasne, że serio. Nie wiem nawet, czy możesz. Ostatecznie to twój szwagier.
– Wkrótce były. I mogę. – Otworzył swój laptop. – Przygotuję dokumenty. I zaraz się tym zajmę.
Przez chwilę pisał coś na klawiaturze, uderzając w nią z taką zaciekłością, że zaczęłam się bać, czy ta przetrzyma. Nagle jego palce zawisły nad klawiszami i Adam wbił we mnie spojrzenie.
– Tata to widział?
Też pytanie, kretyn jeden.
– Ochujałeś? – zapytałam grzecznie. – Chcesz ojcu na Wigilię karpia do pierdla zanosić, a z mojego dziecka zrobić półsierotę?
Młody nie odpowiedział, tylko pokiwał głową. Oboje wiedzieliśmy, jak ojciec zareaguje na wieść, że jego jedyna córka przyłapała męża na zdradzie. Mimo upływu lat wciąż siedział w nim stary gliniarz. Ledwie zniósł fakt, że syn stanął po drugiej stronie barykady. Kiedy Adam wybierał prawo, ojciec wierzył, że to oznacza karierę w prokuraturze albo i w policji, jak w przypadku tatusia. Do dzisiaj miał żal, że stało się inaczej. Dobrze przynajmniej, że młody nie specjalizował się w prawie karnym, bo pewnie na drzwiach rodzinnego domu Malczyków widniałby zakaz wstępu dla niego.
– Ale generalnie zamierzasz mu powiedzieć? – Brat przerwał moje rozmyślania.
– A nie, skąd – sarknęłam. – Może przy okazji ślubu Kamy coś napomknę, że od dziesięciu lat jestem po rozwodzie. – Przewróciłam oczami. – Jasne, że mu powiem. Nawet dzisiaj. Muszę im jakoś wytłumaczyć, dlaczego u nich nocuję, nie?
– Zawsze możesz pomieszkać u mnie – zaproponował brat, ale bez entuzjazmu. Najwyraźniej przebolał już rozpad swojego długoletniego związku i w jego domu znowu bywały jednonocne panny, w kontaktach z którymi starsza siostra raczej nie sprzyjała.
– Nie, spoko. Zatrzymam się u rodziców – stwierdziłam, też bez zachwytu.
I właśnie w tym momencie do mnie dotarło, że faktycznie: skoro chcę u nich przenocować, muszę im powiedzieć, co się wydarzyło. Oczywiście bez krwawych szczegółów, bo jak wspomniałam bratu, mimo wszystko nie chciałam, żeby Kama straciła ojca.
Z tego powodu szybciutko zmieniłam nastawienie z sardonicznego na słodkie i wbiłam błagalny wzrok w Adka.
– Co? – Nie od razu pojął. Wyglądało na to, że udzieliła mu się bystrość nowej asystentki.
– Pojedziesz tam ze mną? – poprosiłam grzecznie. – Już uprzedziłam, że plany się zmieniły i to ja wpadnę do nich, ale wolę… no wiesz.
Uśmiechnął się złośliwie.
– Nie mów. A do czego ja ci jestem potrzebny, siostrzyczko? – Rozparł się w fotelu. – Mam powstrzymać ojca przed zamordowaniem Andrzeja czy mamę przed dwugodzinnym wykładem, że nie powinnaś wychodzić z domu ubrana jak prostytutka?
A tak! Zapomniałam. Wciąż miałam na sobie tę czerwoną bandażówkę. Adam miał rację: matka na sto procent bardziej przejmie się moim wyglądem niż tym, że ukochany zięciunio leczył hemoroidy dupą dwudziestolatki i dildem własnej żony. Jednocześnie.
– Urodziny mam – wymamrotałam niewyraźnie, czując się nagle kompletnie goła.
– Ja to wiem, ty to wiesz, ale dla mamuni będziesz upadłą kobietą zmierzającą prostą drogą w piekielne czeluści. Zwłaszcza gdy jej powiesz o rozwodzie. Jak nic uzna, że to twoja wina.
– Jasne! Bo to ja wepchnęłam fiuta męża w tę gówniarę! – warknęłam, absolutnie świadoma, że tym właśnie torem podąży matczyne rozumowanie.
Wciąż wyszczerzony Adam tylko wzruszył ramionami. Potem spojrzał na zegarek i przestał się uśmiechać.
– Za kilka minut mam spotkanie – oświadczył. – Michał już pewnie jest w drodze, więc nie zdążę odwołać. Do galerii masz rzut kamieniem. Skoczysz po jakieś ciuchy, przebierzesz się, a ja w tym czasie obgadam z nim sprawę. Później pojedziemy oświadczyć naszej matce, że jej największa duma spierdoliła swoje małżeństwo, posuwając nastolatkę.
Może i powinnam z nim dyskutować, tłumaczyć, że to nie z Andrzeja, ale właśnie z niego mama jest najbardziej dumna, jednak po co? Adam był najmądrzejszym facetem, jakiego znałam, i doskonale wiedział, że dla mamy bogobojny lekarz w rodzinie, biegający co tydzień do kościoła i przyjaźniący się z proboszczem jednej z tyskich parafii, był znacznie większym powodem do dumy niż prawnik specjalizujący się w sprawach rozwodowych. Nie żeby nie kochała syna. Kochała. Mimo to o Andrzejku opowiadała sąsiadkom, jego osiągnięciami chwaliła się na spotkaniach rodzinnych i, co chyba najbardziej bolało Adasia, dla Andrzeja gotowała zawsze rosół bez cebuli, chociaż jej syn uwielbiał to warzywo. Ostatecznie przestała też kupować ukochaną przyprawę syna – maggi, bo Andrzej nakładł jej do głowy, że jest niezdrowa. Pewnie dlatego mój brat tak nie znosił szwagra.
– Ona ma dwadzieścia jeden lat – wyjaśniłam więc jedynie.
– No! – Uśmiechnął się krzywo. – To już cholernie wiekowa dupa. Aż dziw, że Jędrusiowi stanął na jej widok.
Przypomniałam sobie ciało dziewczyny i w milczeniu zacisnęłam zęby. Młody w tym czasie wrócił do pisania na klawiaturze. I znów walił w nią zaciekle, aż wdusił ostatnią kropkę, a drukarka wypluła kartkę.
– Podpisz tu – wskazał – i tu. Wieczorem obgadamy, co zabierzesz gnidzie. I wyślij mi ten filmik. – Schował podpisane przeze mnie dokumenty, po czym podniósł się z fotela. – Tośce przekaż, że ją kocham. Dzięki jej przytomności umysłu to będzie najszybszy rozwód ever. Nie sądzę, by doktor Kowalski robił ci pod górkę. Pamiętam, że Strzałowski to kawał wyjątkowego skurwiela. Wyjątkowego, niewybaczającego skurwiela. Jędruś odda ci wszystko, byle Patryczek się nie dowiedział, że podwładny obrabiał mu narzeczoną.
Też się podniosłam.
– Patryk nie może się dowiedzieć – oświadczyłam spokojnie. – Nikt nie może wiedzieć, kim była ta laska, okej? Najlepiej, żeby nikt w ogóle nie wiedział, dlaczego się rozwodzimy. Oczywiście oprócz ciebie, Tośki i rodziców. Nikt. Zwłaszcza Kama.
– Ale…
– Kama zaczyna studia. I tak ma pod górkę. Nie chcę dodatkowo obarczać córki zdradzieckim tatusiem, który sypia z dziewczynami prawie w jej wieku – westchnęłam. – Nikomu to nie posłuży. Niech sądzi, że coś tam się wypaliło, że się rozstajemy w przyjaźni… A cholera wie co. Jeszcze wymyślimy.
– Gosiek, takich rzeczy się nie ukryje. W końcu wyjdą.
– To wyjdą, ale nie teraz. Młoda i tak ma mnóstwo na głowie. No i będzie potrzebowała wsparcia finansowego ojca. Jeśli się dowie, weźmie moją stronę, a Andrzej może ją odciąć od kasy. O ile będzie miał jakąś kasę, bo Patryk go zniszczy, gdy pozna prawdę.
Adam podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach.
– Kama ma bogatego wujka, a ten jest bezdzietnym starym kawalerem – mrugnął – i stać go na utrzymywanie siostrzenicy na studiach.
Otwierałam już drzwi, ale kiedy to powiedział, cmoknęłam go wzruszona w policzek.
– Singlem, kretynie, nie starym kawalerem – poprawiłam brata drżącym głosem. Po czym objęłam i powiedziałam coś, czego nie słyszał zbyt często: – Kocham cię, Adek.
Młody, też wzruszony, poklepał mnie nieporadnie po plecach. Uśmiechnęłam się, wyswobadzając z jego objęć i wyszłam na korytarz, dodając:
– Ale nie omieszkam wykorzystać, jeśli będę musiała.
– Ja też się zgłaszam – zabrzmiał niski męski głos. – Do tego wykorzystywania.
Spojrzałam w kierunku mówiącego. Wysoki, szczupły mężczyzna, mniej więcej w wieku mojego brata, taksował mnie typowo samczym spojrzeniem. Jakbym była głównym daniem na jego prywatnym bankiecie. Normalnie może i by mi to pochlebiło, chwilowo jednakże czułam awersję do wszystkich przedstawicieli przeciwnej płci. Wszystkich oprócz brata i ojca.
– Pan chce cię wykorzystać – zwróciłam się do brata. – Sam powiesz, że wolisz laski, czy ja mam złamać mu serce?
– Nie mam serca, mała. – Mężczyzna wyszczerzył zęby. – Za to inne organy chętnie oddam w twoje ręce.
– Michał – warknął Adam. – Jesteś za wcześnie.
– Tylko kilka minut. – Gość błysnął szerokim uśmiechem. Skurwiel był przystojny. W taki surowy, drapieżny sposób. – Warto było – dodał, wbijając we mnie bezczelne spojrzenie.
No tak. Ta moja kurewska sukienka. Szlag by to trafił. Co Krzysiek mówił o śmiertelnym grzechu…?
Stojącemu obok mnie Adamowi błyskawicznie włączył się tryb rycerskiego braciszka. Nie byłam tylko pewna, czy chodziło faktycznie o mnie, czy wyczuł, jak mój poziom wkurwienia rośnie pod sufit i za chwilę eksploduje wprost w urodziwą gębę jego klienta. Bez względu na powód, Adam stanął między nami i nie spuszczając wzroku z mężczyzny, zwrócił się do mnie:
– Masz jakieś czterdzieści minut. Nie łaź za długo.
Przez chwilę stałam niezdecydowana, pragnąc wyładować cały gniew i frustrację, jakie czułam z powodu zdrady męża, na przystojnym bucu, któremu się wydawało, że może oceniać po wyglądzie. O tak! To była przemiła myśl. Wydawał się wystarczająco bystry, żebym mogła uskutecznić na nim językową ostrą jazdę bez trzymanki. Taaa, może by mi nawet ulżyło, ale to klient Adama. I to jakiś bliski klient, bo brat raczej nie był ze wszystkimi, którzy korzystali z jego usług, po imieniu. Ważny klient, a ja, w przeciwieństwie do rodziców, szanowałam pracę brata.
Dlatego ostatecznie ruszyłam do drzwi.
– Tylko wybierz takie ciuchy, żeby pasowały do kółka różańcowego – zakpił Adam, kiedy już dotykałam klamki.
– Spoko – burknęłam. – Odwiedzę sklep, w którym ty się ubierasz.
Obaj mężczyźni parsknęli jednocześnie. Obdarzyłam ich pełnym wyższości uśmiechem. Zanim wyszłam, dojrzałam jeszcze wyraz ślicznej buzi braciszkowej asystentki. Serio, płynna granica.
Godzinę później, odziana w najbardziej nie moją sukienkę ever, wchodziłam wraz z bratem do domu rodziców. Tata, kiedy mnie zobaczył, uniósł brwi w niemym pytaniu: „serio się tak przejęłaś tą czterdziestką?”, ale grzecznie nie skomentował. Zapewne na widok rozkloszowanej beżowej kiecki w kratkę do połowy łydki uznał, że nie kopie się leżącego.
Mama najwyraźniej nie rozumiała problemu:
– Śliczna sukienka! – zachwyciła się tym cholernym paskudztwem. – W końcu zaczęłaś się ubierać adekwatnie do wieku!
Kurwa!
– A gdzie Jędruś?
Kurwa po raz drugi.
– Nie ma – warknęłam.
– Jak to nie ma? – Mama wyglądała na szczerze rozczarowaną. – Tylko mi nie mów, że ma dyżur w twoje urodziny? Ja wiem, że on jest bardzo zajęty, ma na głowie szpital i pacjentów, ale to w końcu twoje czterdzieste urodziny. Ktoś inny mógłby przecież poprowadzić tę operację…
– Jezu! Mamo! – podniosłam głos. – Andrzej nie operuje ludzi! Nie ma na głowie szpitala! Jest lekarzem na oddziale wewnętrznym! Jednym z kilkunastu!
W korytarzu zapadła nagła cisza. Matka spojrzała na mnie wzrokiem pełnym urażonej niewinności przemieszanej z tak wielkim rozczarowaniem, że choćbym stawała na rzęsach, chyba nie zdołałabym tego naprawić. Dlatego nie próbowałam. Po prostu weszłam, wyminęłam matkę oraz zaskoczonego moim wybuchem ojca, a potem zatrzymałam się na końcu wąskiego korytarza i czekałam, aż Adam zamknie drzwi.
– Nie musisz na mnie krzyczeć – przerwała ciszę mama.
– Przepraszam. – Opuściłam głowę. – Nie powinnam.
– Ano nie powinnaś – przytaknął ojciec. – Wejdźcie do dużego pokoju. Mama nakryła do stołu. Jest rosół, kluski śląskie i rolada.
Adam skrzywił się przy rosole, ale zmilczał. Żadne z nas nie lubiło też rolady. Zgadnijcie, kto był fanem tego dania. Andrzej Ciaputek Kowalski, jasne, że on. Skoro jednak raz już naskoczyłam na matkę, uznałam, że wstrzymam się na razie z komentarzami. I tak paskudnie się czułam, a przecież zamierzałam złamać jej serce.
Zasiedliśmy przy stole w kompletnej ciszy. Adam zerkał na mnie co jakiś czas, chyba próbując dodać mi odwagi. Ojciec przyglądał się nam ze zmarszczonymi brwiami, a mama niemal nie mogła oderwać rozpaczliwie smutnego wzroku od pustego krzesła. Ja zaś z każdą chwilą czułam się gorzej. A kiedy czułam się fatalnie, bywałam wyjątkowo niesympatyczna. Mimo to nadal trzymałam język na wodzy.
Mdły rosół, według receptury mojej teściowej, rósł mi w ustach. Adam czuł tak samo, lecz i tak jadł. Miał przy tym taki wyraz twarzy, jakby bolał go każdy ząb. Mama zdawała się tego nie zauważać, wpatrzona w stołek, na którym na rodzinnych spotkaniach siadał mój mąż. Cholera, jak zakochana nastolatka!
– Potem przyjedzie? – Nie wytrzymała w końcu.
– Szczerze wątpię – wymamrotałam. – Hemoroidy leczy.
Adam parsknął śmiechem, aż opluł maminy obrus na specjalne okazje.
– Hemoroidy?! – Mama podchwyciła temat. – Biedulek! Nic nie mówił. A i dziwić się nie ma czemu. To trochę wstydliwy temat. I ponoć bardzo dokuczliwa przypadłość. Ja nie miałam, ale ciocia Grażynka się nacierpiała…
– No – przytaknęłam, patrząc na duszącego się ze śmiechu Adka. – Andrzej też się strasznie męczy. Jęczał przy tym, że trudno zapomnieć.
– Gośka! – Mój brat charczał.
– Jęczał? – dopytywała mama.
– Aha. Adaśka zapytaj. Nie mógł uwierzyć, że szwagier aż tak potrafi.
– Gośka, kur…
– Adam! – powstrzymał go tata. W domu Malczyków nigdy się nie przeklinało. Dziwne, kurwa, nie?
– Ja może ciocię Grażynkę o tę maść, co to jej pomogła, zapytam… – Niezrażona mama już wstawała od stołu, żeby dzwonić do siostry.
– Nie, mamuś, nie trzeba. – Uśmiechnęłam się nieszczerze. – Pamiętasz: Andrzej jest lekarzem. Znalazł świetny masażer na tę swoją dolegliwość.
Adam bez słowa wstał od stołu i wyszedł z pokoju.
Tata patrzył na mnie poważnie. Oho! On się nie dał nabrać. Pieprzony glina.
– Co? – burknęłam.
– Nie rób z tata wariata. – Pokręcił głową. – O co chodzi?
Wzruszyłam ramionami.
– Dlaczego Adaś wyszedł? – zainteresowała się mama. – Chodzi o te hemoroidy? Niby to nie temat do rozmów przy stole, ale nie wiedziałam, że synuś taki wrażliwy.
Ojciec wciąż wbijał we mnie ostre, policyjne spojrzenie, od którego siedzisko pod moim tyłkiem zaczęło się jeżyć, wrzynając cholernie ostre szpilki w tę szlachetną część mojej osoby. Kręciłam się na krześle, żeby jakoś zniwelować ten dyskomfort, ale ojciec nie odpuszczał. Westchnęłam i już otwierałam usta, by w końcu powiedzieć, co się stało, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Mama zerknęła na mnie z nadzieją i poderwała się z krzesła, bezgłośnie mówiąc coś, co podejrzanie przypominało: „Jędruś”.
Szczerze: też się wystraszyłam, że to ten dupek, dlatego pobiegłam za nią. W korytarzu wyprzedził mnie Adam, więc już we trójkę pędziliśmy do wejścia, przepychając się niczym dzieci do darmowych lodów. Dzwonek ponaglał nerwowym bzyczeniem, a ja miałam wrażenie, że robi to coraz głośniej, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Matka albo też tak sądziła, albo była najbardziej zdeterminowana, bo pierwsza złapała za klamkę, po czym szarpnęła gwałtownie.
I tak. To był ten dupek.
– Jędruś!!! – wykrzyknęła mama.
Cholera! Zaraz poleci tekstem z Potopu!
– Wchodź, synuś! Wchodź! – Jednak się powstrzymała.
– Nie! – wrzasnęliśmy jednocześnie z Adamem.
Andrzej stał w progu z niezdecydowaniem wymalowanym na twarzy. I serio, chciałam zobaczyć w tej zakazanej mordzie wyrzuty sumienia albo przynajmniej żal czy smutek, czy uj wie co, cokolwiek, co by sugerowało, że te nasze dwadzieścia wspólnych lat miało znaczenie, a to, co widziałam rano, tylko mu się przytrafiło, nie zaś należało do rytuału. Tak bardzo chciałam to zobaczyć, że wbiłam wzrok we wciąż jeszcze męża.
No i, cholera, nie zobaczyłam.
– Słuchaj, Gośka – zaczął Andrzej spokojnym, rzeczowym tonem, jakiego miał zwyczaj używać wobec pielęgniarek na oddziale. I to tych mniej bystrych, które potem, za ich plecami, określał „ćwierć tumanami”. Słyszałam to tyle razy, że mi się utrwaliło. I określenie, i ton. A że usłyszałam go w stosunku do siebie…
– Spierdalaj – przerwałam mu równie spokojnym, rzeczowym tonem.
– Małgorzata! – Mama złapała się za serce.
– Gośka… – Andrzej zrobił krok w moim kierunku, więc cofnęłam się gwałtownie, ale on nie przejął się tym specjalnie i zrobił kolejny krok. – Musimy pogadać.
– Słyszałeś. – Adam stanął między nami, zasłaniając mnie tymi swoimi stu osiemdziesięcioma pięcioma centymetrami i zdumiewająco szerokimi barami. Kurde, brat chyba ostatnio ćwiczył.
– Adam! Gośka! Rany boskie! – Ooooo, mama nadużywała Bożego imienia. Było źle.
Tyle że ja miałam to chwilowo w dupie. Olałam rodzicielkę i ponownie grzecznie starałam się, żeby jej zięciunio poczuł ekscytację z nadchodzącej podróży:
– Spierdalaj. – Wskazałam drzwi i odwróciłam się do gnoja plecami.
– Jezus Maria! – Znowu mama. – Staszek!
Przywołany ojciec pojawił się w tym samym momencie, w którym mój nieuczący się na błędach małżonek spróbował złapać mnie za ramię. Poczułam tylko muśnięcie, bo Adek wykazał się niesamowitym refleksem. Odepchnął Andrzeja, też ignorując świdrujący krzyk matki.
– Spokój! – krzyknął ojciec.
Mama błyskawicznie ucichła.
Stałam twarzą do taty, więc zobaczyłam, jak przywdziewa tę swoją maskę. Pozorna obojętność. Dystans i chłód. Trzeba go było dobrze znać, żeby się zorientować, jakie emocje buzują pod tym całym zimnem. Bo buzowały. Widziałam to w szarych oczach.
Mój tato był kiedyś jednym z lepszych gliniarzy w śląskiej dochodzeniówce. Jego koledzy mawiali, że miał nosa. Instynkt, dzięki któremu bezbłędnie rozwiązał niejedną prawie nierozwiązywalną sprawę. I chociaż minęło sporo lat, odkąd odszedł na emeryturę, wciąż miał to coś. Coś, co w jednym momencie, w jednym tylko spojrzeniu pozwoliło mu dostrzec, że jego ukochana, mała córeczka, w której nadal widział tę dziewięciolatkę idącą w białej kiecce do pierwszej komunii u Jana Chrzciciela… że ta mała córeczka została skrzywdzona.
– Adam – zwrócił się spokojnie do syna. – Czy Andrzej ma prawo tu być?
Na chwilę zapadła cisza. Nawet ten kretyn, Kowalski, nie odważył się odezwać.
– Nie, tato – odpowiedział po kilku sekundach mój brat. – Pan Kowalski nie należy już do rodziny.
Mama sapnęła zdumiona. Tata nie. Tata minął mnie, po czym złapał Andrzeja za ramię i wypchnął za drzwi.
A następnie zamknął je i ze spokojem zwrócił się do mnie:
– Chodź, Małgoś. Zdaje się, że masz nam sporo do opowiedzenia. A matka upiekła ciasto. Co prawda sernik, ale w obecnej sytuacji zjemy i to.
Nikt nic więcej nie powiedział, bo sernik lubił w tej rodzinie tylko Andrzej Kowalski.