Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy gromowładny bóg zejdzie z Olimpu, by pokochać śmiertelniczkę
Zeus jest - dosłownie - bosko seksowny i zupełnie niezdolny do zachowania wierności swojej żonie. Wreszcie Hera nie wytrzymuje. Zawiera sojusz z przedwiecznymi kochankami Zeusa. Razem rzucają na niego klątwę. Odtąd przez kolejne stulecia bóg będzie żył uwięziony w posągu z brązu. Raz na stulecie odzyska władzę nad ciałem i częścią swoich mocy, by przez dwa tygodnie próbować rozkochać w sobie kobietę i... samemu obdarzyć ją uczuciem. Jest tylko jeden problem: tej magicznej znajomości Zeus nie może skonsumować.
Czy zmysłowy ojciec bogów utrzyma ręce przy sobie i wygra z przekleństwem Hery? Czy ochroni ukochaną przed mitologicznymi stworami... i samym sobą?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Gosia Lisińska
Wszystkie noce Zeusa
Boski romans
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka
Redakcja i korekta: MT Media
Projekt okładki: Justyna Sieprawska
Fotografia na okładce została wykorzystana za zgodą Shutterstock.
HELION S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://editio.pl/user/opinie/wsznoc_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-1449-0
Copyright © Helion S.A. 2024
Dochodziła dziewiętnasta piętnaście, a ja wciąż ganiałam po domu tylko w pończochach i czarnych stringach. Nie miałam nawet biustonosza, bo nie potrafiłam się zdecydować, który z trzech kupionych na TĘ okazję założyć. Trzech! Jakbym miała tracić to nieszczęsne dziewictwo więcej niż raz.
Dziewiętnasta osiemnaście. Cholera jasna!!!
I telefon. Mama dzwoniła czwarty raz w ciągu dziesięciu minut. Do diabła, nie miałam czasu z nią gadać. Tym bardziej że ona nigdy nie potrafi skończyć, kiedy już zacznie trajkotać. Komórka zamilkła, a ja poczułam ukłucie wyrzutów sumienia. Może jednak coś się stało?
Nie. Na pewno nie. Jeśli zadzwoni piąty raz, odbiorę, a teraz mam pilniejszy temat.
Czarny z koronki, czarny z tiulu czy czerwony usztywniany?
Stringi były koronkowe, więc może pójść za ciosem? No ale ten tiul ze złotym haftem… Trudno od niego oderwać oczy. I niewiele pozostawia wyobraźni…
Stanęłam przed łóżkiem niezdecydowana. W wyobraźni przetwarzałam trzy wersje tego samego filmu z moimi piersiami i palcami wymarzonego faceta w roli głównej. I, cholera, w każdej wersji skupiałam się na jednych i drugich tak bardzo, że stanik przestawał mieć znaczenie. Kurde.
Kolejny dzwonek wyrwał mnie z zamyślenia. Dziewiętnasta dwadzieścia dwie.
— Tak, mamo? — Wybrałam przycisk z zieloną słuchawką, zgodnie z tym, co wcześniej zadeklarowałam.
— Co się dzieje, Netuś? Dzwonię i dzwonię, a ty nie odbierasz. Wszystko w porządku?
— Tak, a u ciebie? Bo dzwoniłaś już pięć razy…
— No właśnie. Bo nie odbierasz.
Kurde.
— Mamo. Spieszy mi się. Stało się coś?
— Gdzie ci się spieszy?
— Na randkę.
— Idziesz na randkę?!
Niedowierzanie w głosie mamy chyba powinno mnie martwić, ale obecnie potrafiłam tylko myśleć, że jest dziewiętnasta dwadzieścia trzy, do Ronda mam autobusem piętnaście minut, a potem jeszcze pięć pieszo. A ja wciąż nie wybrałam stanika!
— Mamo, jestem już trochę spóźniona. Zapytam jeszcze raz: stało się coś?
— Zawsze jesteś albo spóźniona, albo zajęta…
— Mamo!
— Ojej, no. Nic się nie stało. Dzwoniła do mnie ciocia Jadzia. Pamiętasz ciocię Jadzię?
Mama miała trzy najbliższe koleżanki jeszcze z dzieciństwa. Do wszystkich mówiłam ciociu, a Jadzia była jedną z nich. Miałam dwadzieścia pięć lat, nie cierpiałam na okresowe napady amnezji, więc tak, pamiętałam ciotkę Jadzię. Patykowatą brunetkę o wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy, która pięć lat temu, po rozwodzie, wyjechała do UK-eju. Od tego czasu dzwoniła do mamy raz, czasami dwa w miesiącu.
Dziewiętnasta dwadzieścia sześć.
— Pamiętam — poddałam się i szybko sięgnęłam po tiulowy. Facet i tak najpierw zajmie się górą, więc pewnie nawet nie zauważy, że bielizna nie jest kompletem. Tak czytałam…
— No właśnie! Bo widzisz, Jadzia przyjeżdża w przyszły weekend — kontynuowała mama, a ja dokonywałam nieludzkich ewolucji, żeby jednocześnie założyć biustonosz i nie upuścić telefonu. Nie mogłam przerzucić jej na głośnomówiący, bo zawsze to wyczuwała i wtedy w ogóle by nie skończyła. — I wpadnie do mnie w niedzielę na obiad. I strasznie chciała cię zobaczyć.
Strasznie. To zapewne bardzo odpowiednie słowo. Ostatnio kiedy się widziałyśmy, Jadzia zapytała mnie, czy mam już chłopaka, na co odszczeknęłam, że biorę z niej przykład i nie wdaję się w związki. Ciotka się obraziła, a matka przez tydzień marudziła, że nie tak mnie wychowała.
Biustonosz był już na miejscu, więc spojrzałam w lustro. Nieźle. Całkiem nieźle. Wyglądałam tak, że sama na siebie miałam ochotę. Nie żebym się specjalnie znała na tym, co jest, a co nie jest seksowne. Ale w książkach pisali…
— Aneta! Słuchasz mnie?
— Nie. — No co? Uczyła mnie szczerości.
— Masakra z tobą, córcia! Nigdy mnie nie słuchasz! Jakbyś mnie słuchała, to już dawno byłabyś mężatką!
— Jezu, mamo! Mam dwadzieścia pięć lat! Jak dawno miałoby być to dawno?! Kiedy byłam nastolatką?!
— Kasia ma już dwójkę dzieci…
Kasia. Moja puszczalska kuzynka i ulubiony temat mamy.
— A Krystynka już jest babcią…
— A ty — warknęłam — skończyłaś dopiero czterdzieści osiem lat i na bycie babcią masz jeszcze w cholerę czasu!
— Jak ty się odzywasz do matki?!
— Bardzo grzecznie jak na bzdury, które gada! — burknęłam, sięgając po kieckę.
— Aneta!
— Mamo, proszę… Jest dziewiętnasta trzydzieści trzy, a ja stoję przed lustrem w samej bieliźnie. Umówiłam się na dwudziestą na drugim końcu miasta. Przez ciebie się spóźnię, a co gorsza, będę musiała wziąć taksówkę, bo na autobus też już nie zdążę. Możesz przejść do meritum?
— Z kim jesteś umówiona?
Z najprzystojniejszym facetem ever, z którym dzisiaj wrócę do domu, oddam mu swoje kompletnie niepotrzebne i ostro już przeterminowane dziewictwo, a potem będę z nim żyła długo i szczęśliwie, gdzieś po drodze biorąc ślub w małym kościółku, może w górach. Zawsze lubiłam góry.
— Z mężczyzną, mamo. Mówiłam ci.
— Masz randkę?!
— Przecież…
— To dlaczego nic nie mówisz??? Na litość boską! Zadzwonię jutro. No już, szykuj się, córcia!
I rozłączyła się. A ja stałam z kiecką w rękach i ogłupiałym wyrazem twarzy.
Niemożliwe, żebym była jej córką. Jakbym taka do taty podobna nie była, zaczęłabym szukać biologicznych rodziców.
* * *
Zanim odebrałam telefon od mamy… Właściwie dużo, dużo wcześniej, jeszcze w pracy, prawie pękło mi serce. Od dwóch lat sensem mojego istnienia była firma Trade Symphony, a konkretnie jeden z jej pracowników. Cudowny, najcudowniejszy Maciej Januszyk. Doskonałość absolutna. Miłość
mojego życia. Apollo z marzeń.
Dotąd jakoś nie interesowali mnie faceci. Długo nie miałam na nich ani czasu, ani energii. Przynajmniej na realnych, bo tym z książek poświęcałam każdą wolną chwilę. Czytałam i czytałam, i czytałam… A że w prawdziwym świecie trudno znaleźć takich doskonałych mężczyzn jak literackie postaci, darowałam sobie marnowanie na nich czasu. Tata zwykł mawiać, że kiedyś w końcu odkryję, że jestem kobietą i jednak mnie interesuje płeć przeciwna.
No i odkryłam, kiedy zaczęłam pracować w TS. Maciek był jak urealnienie tych wszystkich seksownych, boskich ciach, o których wcześniej czytałam. Dla niego nauczyłam się robienia makijażu, zadbałam o figurę i garderobę. Starałam się, czekając, aż mnie zauważy. Bo przecież musiał dostrzec, że jestem nie tylko świetną koleżanką, ale i cudowną, nieustannie zakochaną w nim kobietą.
Tak minęły dwa lata i przyszedł sądny dzień. Konkretnie dzisiejszy dzień.
Tego dnia, po piętnastej, drzwi dyrektora otworzyły się bezdźwięcznie, a dziesięć par oczu jak na zawołanie oderwało się od monitorów i utkwiło w drzwiach spojrzenie.
Z gabinetu wyszedł najpierw Maciek, a potem dyrektor Zychlewicz z podejrzanie zadowolonym wyrazem twarzy. Zrobiło mi się zimno, potem gorąco i znowu zimno, bo powód takiego szczęścia po kilkunastu minutach rozmowy tych dwóch serdecznie się niecierpiących facetów mógł być tylko jeden. Zacisnęłam palce na brzegu biurka i czekałam, wbijając wzrok w Maćka.
Boże! Niech go nie zwalniają! Niech go nie zwalniają! Ja nie mogę bez niego! Nie mogę!
Maciek uciekł spojrzeniem. Cholera, on też się uśmiechał! Uśmiechał się i unikał mojego wzroku. Co jest, do diabła?!
Panowie stanęli przed naszymi biurkami. Zychlewicz przemknął wzrokiem po uroczej gromadce, a Maciek patrzył na ścianę naprzeciwko.
— Szanowni państwo — zaczął dyrektor — pan Januszyk właśnie mnie poinformował, że wybrał inny kierunek swojej kariery zawodowej. W związku z tym, że prosił o skrócenie okresu wypowiedzenia, opuści nasze szeregi z końcem czerwca. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za jego dotychczasową pracę na rzecz Trade Symphony i życzymy mu powodzenia na nowej ścieżce zawodowej.
Zapadła cisza, bo ludzie trawili usłyszaną przed chwilą rewelację. Maciek usiadł przy biurku, a Zychlewicz wrócił do gabinetu, zapraszając tam uprzednio Kingę, która dotychczas zastępowała Maćka, gdy był nieobecny. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy rzucili się do chłopaka z pytaniami i gratulacjami. Tylko ja nie drgnęłam, chociaż nie odrywałam od niego spojrzenia.
Cholera, to tak boli zdrada? No bo przecież inaczej nie można tego nazwać, prawda?
Kochałam się w tym kretynie od dwóch lat. Od roku udawałam jego najlepszą przyjaciółkę, powiernicę. Byłam przy nim, kiedy zdradziła go narzeczona, kiedy liczył na awans, a dostał go Jacek. Studziłam jego emocje, gdy Zychlewicz podważał jego umiejętności i szydził z niego publicznie. Przypominałam, że ma syna, że musi utrzymać pracę przez wzgląd na dziecko. Pocieszałam, przytulałam…
A ten dupek znalazł sobie nową pracę i nawet mi tego nie powiedział?!
Patrzyłam teraz, jak intensywnie unika mojego wzroku, i chciałam wrzeszczeć. Wrzeszczeć i płakać. W końcu wstałam i wyszłam do kuchni, żeby nie zrobić z siebie idiotki.
Ręce mi drżały, kiedy parzyłam kawę, więc otworzyłam szafkę, w której chomikowaliśmy łakocie, i znalazłam jakiś batonik. Ledwie go uszczknęłam, a od razu mnie zemdliło. Rok temu odstawiłam słodycze, więc nic dziwnego. Do diabła! Nawet tak nie mogę sobie poprawić nastroju!
Stałam przy oknie i patrzyłam na ruch uliczny, kiedy za moimi plecami trzasnęły cicho drzwi kuchni.
— Net…
Nie odwróciłam się, przekonana, że jeśli to zrobię, jeśli zobaczę tego zdradzieckiego palanta, to się rozryczę.
— Aneta, spójrz na mnie — poprosił łagodnie.
Nigdy niczego nie potrafiłam mu odmówić, więc i tym razem posłusznie się odwróciłam.
Rany, ależ był przystojny! Te szerokie ramiona, te wąskie biodra, ciemne oczy, pełne wargi, prosty nos i ostre kości policzkowe. Ideał. Zawsze tak myślałam. Ideał. Zwłaszcza gdy się tak uśmiechał. W taki cudownie zmysłowy sposób.
— Nie mogłem ci powiedzieć — oświadczył.
Nie mógł. Jasne.
— Zobowiązałem się, że nikomu nie powiem.
— Jestem dla ciebie nikim?
— Wiesz, że nie.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami.
Podszedł do mnie i stanął tak blisko, że czułam zapach jego perfum i zwodnicze ciepło ciała.
— Wiesz — mruknął cicho, po czym sięgnął do mojej twarzy.
Przesunął opuszkami po moim policzku, a ja straciłam dech. Boże! Od dwóch lat marzyłam, żeby mnie dotknął. Śniłam o tym. Boże drogi… Dotknij mnie. Dotykaj. Całuj. Boże! Niech on mnie pocałuje!
Ale Maciek cofnął palce. A potem zrobił krok wstecz.
— To nie jest odpowiednie miejsce — stwierdził. — Ktoś może wejść i w ogóle.
Nieodpowiednie? Do czego?
— Zarezerwowałem na wieczór stolik w Rondzie — kontynuował. — Przyjdziesz?
Zbaraniałam. Gapiłam się na niego i ledwie mogłam oddychać. Czy on właśnie…? Czy on…? Nie! To niemożliwe! No, ale przecież… zaprasza mnie na randkę, prawda? Prawda? Co znaczy ten jego wyraz twarzy? Dlaczego tak patrzy? Czy to niepewność? Oczekiwanie? Cholera, nic z tego nie rozumiem…
Zaprosił mnie na randkę czy nie?
Przecież nie mogę zapytać, żeby się upewnić!
— O dwudziestej w Rondzie. Przyjdziesz, prawda?
Wyglądał jak jakieś greckie bóstwo, wysoki, ciemnowłosy i wspaniale zbudowany, doskonały w każdym calu. Nie mogłam mu się oprzeć.
— Aha — potaknęłam słabo.
— Świetnie! — Poklepał mnie po ramieniu, po czym odwrócił się i wyszedł z kuchni.
Opadłam ciężko na krzesło i czekałam, aż odzyskam rozum.
No bo jak miałam wrócić do pracy, skoro mam iść na randkę z Maćkiem Januszykiem???
* * *
O dziewiętnastej czterdzieści pięć ostatni raz spojrzałam w lustro, po czym uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana. Patrzyła na mnie niebrzydka dziewczyna w cholernie seksownej czerwonej kiecce. Centymetr więcej dekoltu i każdy mógłby sobie obejrzeć moje sutki. Pięć centymetrów mniej spódnicy i dla nikogo nie byłoby tajemnicą, że założyłam czarne koronkowe stringi. Na metce sukienki napisano „bandażowa” i faktycznie opinała mnie jak niesamowicie zmysłowy elastyczny bandaż. Sama bym takiej nie wybrała, ale Diana twierdziła, że leży doskonale, więc koniecznie powinnam ją kupić. Jak zwykle miała rację.
W takiej wersji Maciek mnie jeszcze nie widział. Do biura zawsze zakładałam eleganckie marynarki i koszule w towarzystwie spódnic do kolan lub spodni. Miałam kilkanaście fantastycznych kiecek, jednak nie nadawały się do pracy. No a Maciusiowi jakoś dotychczas nie spieszyło się zapraszać mnie na randki. Unikał jakichkolwiek spotkań poza firmą, nie jeździł nawet na imprezy integracyjne. Nie żebym tam ubierała się wyzywająco. Chociaż gdyby Maciek pojechał, to kto wie…
Obejrzałam się ze wszystkich stron i zadowolona z efektu wsunęłam na stopy szpilki. Dwanaście centymetrów niesłychanie cieniutkiego obcasa. Doskonałe w każdym względzie. Zupełnie jak moja dzisiejsza randka. Całe szczęście, że i tak musiałam pojechać taksówką, bo te pięć minut na takich obcasach to byłaby męka.
Ostatni look, ostatnie krople perfum, westchnięcie… i idę.
Dotarłam na miejsce spóźniona. Jednak to ma swoje plusy, no nie? Przynajmniej nie wyjdę na desperatkę, która czeka na tego wymarzonego faceta.
W głębi duszy miałam nadzieję, że Maciek odwiezie mnie do domu. Ba, miałam nadzieję na cały długi, niezwykle interesujący happy end. Między propozycją Maćka a chwilą, w której stanęłam przed drzwiami Ronda, zrozumiałam, że to właśnie było nam potrzebne. Wyobraziłam sobie nawet, że odchodzi z mojego powodu. Żeby ludzie nie gadali. Tak, to na pewno dlatego. Teraz będziemy mogli spokojnie się spotykać, bez złośliwych komentarzy i w ogóle. Nasza znajomość właśnie przechodzi na wyższy poziom. Cudnie, absolutnie, kompletnie cudnie!!!
Tyle że w sumie to Maciek mógł po mnie przyjechać. Nie, nie mógł, powinien! We wszystkich filmach i książkach facet przyjeżdża po dziewczynę, kiedy zaprasza ją na drinka. Tak robią dorośli! Tak robią, prawda? Nie mogłam być tego pewna, bo póki nie skończyłam studiów, zachowywałam się jak jakaś pieprzona zakonnica, a potem zaczęłam pracować w TS i zabujałam się w Maćku, więc odmawiałam wszystkim, którzy wychodzili z inicjatywą.
No i właśnie dlatego wciąż jestem dziewicą. Dziewicą ubraną jak dziwka.
Zachichotałam głupio, aż jakiś przechodzień popatrzył na mnie zniesmaczony. Rzuciłam mu lodowate spojrzenie, więc ponownie skupił się na drodze.
Tak. Dziewica ubrana jak dziwka. Wprawdzie dotychczas nie miałam okazji uprawiać seksu. Liczyłam jednak, że dzisiaj się to zmieni. Przecież zaraz wejdę do lokalu, w którym czeka ten upragniony, no nie?
Poprawiłam sukienkę, a potem jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie w szybie lokalu, żeby się upewnić, że wyglądam jak ktoś spragniony szalonego bzykania. Wyglądałam. Potem weszłam do środka.
I tuż za progiem pojęłam, że jestem kompletną idiotką.
Przy stoliku siedział cały nasz dział. Śmiali się hałaśliwie, więc najwyraźniej zaczęli jeszcze przed dwudziestą i to od razu od mocniejszego alkoholu. Jakim cholernym cudem nie usłyszałam w biurze, jak się umawiali?! Głucha jestem czy co? Czy aż tak mnie opanowała myśl, że idę z Januszykiem na randkę…?
— Netka! — Igor zauważył mnie pierwszy i poderwał się z jednej z sof. W ubiegłym roku kilka razy zapraszał mnie na kawę i nie zniechęcał się kolejnymi odmowami. — Rany, Netka, ale z ciebie dupa, no!
To był jeden z powodów, dla których mu odmawiałam. Niewyparzona gęba. To i fakt, że nie jest Maćkiem.
Gospodarz imprezy też mnie zauważył. Zagapił się, a potem powolutku wstał. I jego wyraz twarzy wynagrodził mi na cholernie krótki, acz niezwykle satysfakcjonujący moment pomyłkę. Znałam Maćka Januszyka ponad dwa lata, ale pierwszy raz widziałam, jak patrzy na kogoś wygłodniałym wzrokiem. I tym kimś byłam ja. O tak. Maciek rozbierał mnie oczami. Nie żeby musiał się specjalnie starać, prawda? Nie z taką sukienką. Powiedzmy więc, że właśnie mnie rozbandażował.
Cholera, podnieciłam się.
Zaraz jednak przyszło opamiętanie. Ubrałam się jak dziwka na spotkanie towarzyskie całego działu sprzedaży. Czterech facetów urżnie się za chwilę w trupa, zaczną robić aluzje i pchać się z łapami. Pięć lasek, z których trzy i tak mnie nie lubią, będzie mnie obgadywać za plecami. Ten, który najbardziej mnie interesuje, zapewne zrobi to, co robił przez ostatnie dwa lata: nic. A ostatecznie będę musiała wrócić, w tej przeklętej kiecce, autobusem albo taksówką!
Zaklęłabym, ale z przeklinaniem było u mnie jak z seksem: nigdy tego nie robiłam.
Tymczasem ten, który najbardziej mnie interesował, podszedł do mnie i pochyliwszy się, powiedział bardzo cicho, z lekkim zaskoczeniem w głosie:
— Wyglądasz zjawiskowo.
Pachniał alkoholem, a oczy błyszczały mu zwodniczo, kiedy przesuwał nimi powoli po moim ciele. Nic nie mogłam na to poradzić: każda cząstka mnie zareagowała od razu. Poczułam ciepło płynące tuż pod skórą i kumulujące się w podbrzuszu. Piersi naraz stały się ciężkie, a sutki ściągnęło pożądanie. Że zaś założyłam miękki biustonosz, przebijały się teraz przez bandaż sukienki niczym dwie wisienki na czerwonym torcie.
— Zjawiskowo — powtórzył Maciek wpatrzony w te dwie perełki wypychające materiał. — I tak apetycznie, że chce się schrupać.
Chciałam krzyczeć: „to chrup!”, ale głos uwiązł mi w gardle, bo ramię Maćka nagle oplotło mnie i przycisnęło do tego wielkiego seksownego ciała.
— Dotarła moja dziewczyna, chłopaki! — wrzasnął zadowolony.
— Te, zara, jaka twoja?! — oburzył się Igor.
— Dzisiaj moja! — warknął Januszyk i zaprowadził mnie do stolika.
Chłopcy zaczęli się popychać, robiąc dla mnie miejsce, a nawet kilka miejsc, lecz Maciek zagłębił się w sofie i pociągnął mnie na swoje kolana.
Swoje kolana!
Usiadłam na nich ogłuszona nadmiarem wrażeń. Cholera, dwa lata go nie interesowałam, a teraz… Teraz obejmował mnie mocno i w taki sposób, że jego dłoń wylądowała tuż pod moim biustem, więc kiedy podnosił kciuk, muskał moją pierś.
Robił to cały czas.
— Pachniesz zajebiście, mała — wymruczał, przesuwając nosem po mojej skroni. Jego palec kręcił kółka u nasady mojej piersi. — To prezent dla mnie?
Zupełnie nie mogłam myśleć. Był tak blisko, taki gorący i spragniony. Nie pamiętam, jak sobie wyobrażałam podobną scenę, ale to… to było lepsze od wszystkich moich wyobrażeń.
Rozmowy przy stole, które ucichły, gdy mnie zauważono, ponownie nabrały intensywności. Alkohol lał się strumieniami, ktoś opowiedział jakiś żart, ktoś inny wspominał coś z biura. Wszyscy się śmiali. I znów jakiś żart, jakieś wspomnienie…
Druga dłoń Maćka zsunęła się ze stołu na moje udo. Była ciepła i duża, a ja miałam wrażenie, że w skórze, której dotyka, zgromadziły się wszystkie zakończenia nerwowe z całego mojego ciała. Tam i pod piersią. O Boże! Przy stole rozbrzmiewały wybuchy śmiechu, sypały się kolejne głośne żarty, a dłoń Maćka powoli wędrowała w górę mojej nogi. Śmiał się razem z wszystkimi, a jego palce już muskały skórę na granicy materiału.
Oddech mi przyspieszył. Krew zdawała się rozsadzać tętnice.
— Powiedz, że mogę — wyszeptał nagle, przyciskając rękę do uda, żebym wiedziała, o co mu chodzi.
Nie potrafiłam odpowiedzieć, więc tylko powoli skinęłam głową.
Ktoś znowu rzucił jakieś wspomnienie, ktoś inny coś dopowiedział, a palce Maćka wsunęły się pod sukienkę. Głęboko. Tak głęboko, że dotarły do koronki i przesuwały się po niej niespiesznie. Moje ciało błyskawicznie zareagowało. Jęknęłam cicho i naparłam na rękę mężczyzny.
— Jesteś mokra — wymruczał, nie patrząc na mnie. Ja umierałam z pożądania i przyjemności, a on udawał, że nic się nie dzieje, i śmiał się z pozostałymi. Jego palce w tym czasie pieściły mnie przez koronkę. Powoli, bardzo powoli, ledwie dotykając, by po chwili lekko przycisnąć. Wędrowały wzdłuż materiału, schodziły na skórę ud, a potem wracały na stringi. Aż wreszcie wsunęły się pod nie.
— Jezu — nie mogłam się powstrzymać.
Maciek szybko cofnął rękę, a potem poderwał się z sofy. Dobrze, że mnie podtrzymał, bo chyba nie dałabym rady ustać.
— Gdzie…e… i…dziecie? — czknął Igor, przyglądając się nam lekko zamglonym wzrokiem.
— Bzyknąć się na zapleczu — oświadczył spokojnie Januszyk.
Igor potaknął ze zrozumieniem i zaraz wrócił do rozmowy z Waldkiem. Maciek tymczasem pociągnął mnie do wyjścia z lokalu. Trzymał mocno, jakby się bał, że ucieknę, aż dotarliśmy do ciemnej uliczki za klubem. Jego dotyk działał jak afrodyzjak. Dotyk i świadomość, że w końcu zwrócił na mnie uwagę… Maciek zwrócił na mnie uwagę!
Żarówka w lampie nad tylnym wejściem do knajpy dogorywała, mrugając niemrawo, ale Maćkowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, kiedy pchnął mnie na ścianę i pocałował. Szybko. Bardzo szybko i krótko.
— Kurwa, Net, ale jesteś… — wymamrotał. — Nie sądziłem… Muszę je pomacać. Cały czas o tym myślałem…
Jednym szarpnięciem odsłonił mi piersi. Patrzył na nie przez chwilę, by zaraz zamknąć na nich dłonie.
— O Jezu! — westchnął cichutko, nie patrząc mi w oczy.
Duże i mocne palce naciskały to mocniej, to słabiej. Twarde brodawki ocierały się o skórę jego dłoni, ciepłą i nieco szorstką, kiedy mężczyzna powoli pieścił mój biust. Odchyliłam głowę i naparłam na niego. Było dobrze. Tak dobrze. Boże, jak dobrze! Pragnęłam poczuć na skórze jego usta. Pragnęłam poczuć znowu palce między nogami… Dobrze, tak dobrze!
Jakby czytał w moich myślach, przeniósł ręce na uda i szybko podciągnął sukienkę. Złapał mnie za biodra, by szybko przesunąć dłonie na pośladki. Sapnął, czując nagą skórę, po czym ścisnął je mocno. Zabolało, ale to był taki słodki, przyjemny ból. Wypięłam tyłek, a Maciek z westchnieniem przejechał po nim opuszkami palców, a potem przemknął dalej, aż trafił w gorące wnętrze. Pieścił je przez chwilę, a ja jęczałam coraz głośniej, coraz bliższa… coraz bliższa… O Boże!!!
Byłam już na tej słodkiej granicy, za którą zostaje tylko rozkosz, gdy Maciek cofnął rękę. Spojrzałam na niego, a on ponownie chwycił mnie za biodra i przycisnął do swoich.
— Czujesz? — wysapał. — Nie wiem, czy wytrzymam. Cholera, naprawdę zaraz dojdę. — Nadal nie patrzył mi w oczy, ale odsunął się, oparł plecy o ścianę i zaczął rozpinać spodnie.
Tylko po to, by złapać moją rękę i wcisnąć ją sobie pod bieliznę.
— Pieść go — jęknął, zaciskając powieki. — Pieść… o kurwa!
Nigdy TEGO nie dotykałam, więc trochę się bałam, ale byłam też podniecona i sama na granicy, dlatego zacisnęłam lekko dłoń i przesunęłam w górę. A potem w dół i znów… I wystarczyło. Maciek zadrżał, jęknął przeciągle, a coś ciepłego i wilgotnego wytrysnęło na moją rękę.
Sekunda, druga i trzecia i wciąż stałam półnaga, z ręką w spodniach swojego wymarzonego faceta, a moje niezaspokojone pożądanie w jakiś tajemniczy sposób zaczęło opadać. Działo się coś dziwnego. Miałam ulotne przekonanie, że ktoś na mnie patrzy, ktoś obserwuje, ktoś obcy i bliski jednocześnie. Kompletnie tego nie pojmowałam, ale to sprawiło, że uświadomiłam sobie, gdzie jestem i jak wyglądam. Nagle poczułam się cholernie źle.
Wyjęłam dłoń z bokserek Maćka. Była śliska i mokra, a ja nie miałam w co jej wytrzeć, użyłam więc do tego pierwszej rzeczy, o jakiej pomyślałam: koszuli chłopaka. On chyba jednak nawet tego nie zauważył, bo nadal trwał z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. W związku z tym nie mógł widzieć, że rozglądam się wokoło z paniką. Nie dostrzegłam nikogo, ale wrażenie wciąż mnie skrobało na granicy jaźni. Dlatego szybko poprawiłam sukienkę, a dopiero potem popatrzyłam na mojego niedoszłego kochanka. Znaczy doszłego, prawda? Patrzyłam zatem na niego, a im dłużej to robiłam, tym lepszy miałam nastrój. Panika ustąpiła, wrażenie znikło. Znów byliśmy sami w ciemnej uliczce na zapleczu Ronda, a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.
Szybki numerek na zapleczu knajpy. Aneta, ty zdziro! Tak rozpoczynać związek. Mama by ci zaraz powiedziała, że zaczynasz od dupy strony, prawda?
Co ona tam wie!
Maciek ostatecznie odsunął się od ściany i uniósł powieki. Zrobił to jednak tylko po to, by szybko uciec spojrzeniem. W milczeniu doprowadził się do porządku. I wreszcie na mnie popatrzył. Powoli i z zastanowieniem. Przesunął po mnie wzrokiem, jakby analizował moją sylwetkę.
— Słuchaj, Net… — zaczął.
A ja już wiedziałam, że nie odwiezie mnie do domu, nie zostanie na noc, nie pozbawi dziewictwa i w końcu nie poślubi w jakimś małym kościółku w górach.
W ciemności widzę, jak jej oczy zasnuwa mgła rozkoszy, a jej pełne wargi się rozchylają w zapowiedzi ekstazy. Pojękuje cicho, zmysłowo, namiętnie. Szarpią mną skrajne emocje. Chcę zabić tego, który ją dotyka. Albo nie: chcę go zastąpić. Tak cholernie tego chcę. Wszystko mnie boli, bo czuję, że muszę ją mieć. O tak, wybrałem właśnie ją i teraz pragnę się w nią wbić. Poczuć gorącą wilgoć i ciało zaciskające się wokół mnie. Jej ciało.
Ale nie mogę. Jeszcze nie. Dlatego czekam, nie wiedząc, czego bardziej pragnę: patrzeć, jak dochodzi w ramionach innego, czy przerwać to. Od wieków nie czułem takiego rozdarcia, takich emocji. Całe tysiąclecia bez gwałtownych uczuć, bez pożądania rozgrzewającego żyły. Odwykłem, a teraz tak cholernie pragnę. Pożądanie prawie pozbawia mnie kontroli.
Patrzę, jak źrenice mojej dziewczyny niemal wypełniają tęczówki, jak nozdrza rozdymają się w gwałtownej próbie złapania oddechu, jak palce zaciskają się w oczekiwaniu. Jak balansuje między pragnieniem, by się zatracić, a barierą, którą zbudował jej umysł. Walczy. Lecz walczy bez przekonania, gotowa spłonąć w ekstazie. Jest już tak blisko, że i mój oddech przyspiesza, chociaż to nie ja ją dotykam. Nie na moje palce płyną jej gorące soki. I już wiem, że nie pozwolę mu jej mieć.
A potem czuję jej niepokój. Widzi mnie? To przecież niemożliwe, ale ona chyba mnie widzi. Nie, to niemożliwe. Nie.
A jeśli?
Tydzień później siedziałam na kanapie Diany i opróżniałam drugi kieliszek wina, pociągając przy tym nosem. Co prawda im więcej wlewałam w siebie alkoholu, tym mniej ponury wydawał mi się świat, ale nadal nie potrafiłam wyrzucić z pamięci złośliwych uśmieszków koleżanek z biura. Cały tydzień mi je serwowały, a raz kiedy weszłam do kuchni, usłyszałam, jak mnie obgadują. Nie żeby mi jakoś specjalnie zależało na ich sympatii, ale dość niemiła atmosfera zmieniła się w całkiem wredną. Przynajmniej ze strony kobiet, bo faceci przeciwnie: intensywniej niż kiedykolwiek okazywali mi zainteresowanie.
— Dorobiłaś się etykietki — autorytatywnie stwierdziła moja przyjaciółka, sącząc powolutku ten swój likierek. Nigdy mi go nie zaproponowała: wiedziała, że nie lubię słodkich alkoholi, więc nie było w tym nic dziwnego.
— Jakiej etykietki?
Diana uśmiechnęła się szczerze rozbawiona.
— Kobiety łatwej, kochanie — odrzekła spokojnie.
— CO?
— Zapewne to wasze tête-à-tête nie uszło uwagi reszty grupy i wysnuli z tego jednoznaczny wniosek. — Wzruszyła ramionami. — Dlatego panowie są tak bardzo uważający.
Popatrzyłam na nią kwaśno.
— Uważający?
— Zainteresowani.
— Wiem, co to znaczy uważający — burknęłam.
— Nie złość się, skarbie. — Odstawiła kieliszek i pochyliła się do mnie. — To nic nie da.
Westchnęłam, świadoma, że ma rację. Alkohol wyostrzył mi zmysły. To i dziwaczna muzyka, którą przyjaciółka puściła tym razem. Uwielbiała takie niesamowite muzyczne eksperymenty. Zawsze kiedy ją odwiedzałam, zmuszała mnie do słuchania czegoś innego.
Poznałyśmy się jakieś trzy lata wcześniej na kursie tańca. Diana go prowadziła. Kiedy się ruszała, trudno było oderwać od niej wzrok. Podejrzewam, że większość facetów przyciągnęło na lekcje właśnie to. A na jej zajęcia zawsze przychodziło najwięcej mężczyzn. Każdy z nich wcześniej czy później próbował swoich szans, ale bezskutecznie. Nie dlatego, że Diany nie interesowali faceci. Jej chyba w ogóle nie interesowały związki. Zapytałam ją kiedyś, czy to efekt złamanego serca, lecz ona tylko się uśmiechnęła. Wysłuchiwała moich opowieści o Maćku, czasami nawet dawała mi rady. Nigdy wszak nie wspomniała, żeby ją ciekawił jakiś mężczyzna. Jedynym przedstawicielem tej płci, o którym często opowiadała, był jej mityczny bliźniaczy brat. Mityczny, bo niemożliwe, żeby ktoś tak doskonały w ogóle istniał. No i ja go nie poznałam. Ponoć przebywał GDZIEŚ i tylko czasami dzwonił. Miała na półce aż jedno jego zdjęcie, właściwie to była ich wspólna fota z jakichś zawodów łuczniczych.
Bo tak, Diana uwielbiała też strzelać i jak we wszystkim, w tym także była zajebista. Na jednej z półek stało kilkanaście pucharów z zawodów łuczniczych. Czasami zastanawiałam się, czy ona jest realna, z tą całą jej urodą, figurą i zdolnościami. No ale skoro siedziała tu ze mną, piła, a nawet raz czy dwa czknęła, to istniała, nie?
— To co da? — burknęłam ponuro, mocno pociągając z kieliszka. — Na samą myśl o tym, że w poniedziałek będę musiała tam pójść, zobaczyć te wszystkie gęby, z Maćkową na czele, szlag mnie trafia!
— Szybko ci przeszło to dwuletnie wielkie uczucie — zauważyła cicho.
Faktycznie szybko. No ale gość mnie obmacał, doszedł w moją rękę, a potem stwierdził, że zafundowałam mu milutkie pożegnanko. MILUTKIE POŻEGNANKO!!!
Tego, rzecz jasna, nie powiedziałam Dianie, bo za bardzo się wstydziłam.
— Eee tam. — Machnęłam ręką — Zaraz uczucie. Zauroczenie i tyle.
Pokiwała z zastanowieniem głową.
— To zmień pracę — zaproponowała.
— Jasne. Bo firmy tylko czekają, aż wyślę do nich CV.
Uśmiechnęła się, a potem otworzyła laptop i usiadła obok mnie.
— Patrz. — Wskazała. — Asystentka prezesa. Wymagane: biegła znajomość angielskiego i greckiego, wyższe wykształcenie… I o! Gotowość do częstych wyjazdów. — Popatrzyła na mnie. — Idealne dla ciebie. Zawsze chciałaś podróżować.
Rzeczywiście, ogłoszenie wydawało się wspaniałe. Zwłaszcza ta znajomość greckiego. Uwielbiałam go, a w TS nie miałam okazji używać tego języka. Tęskniłam za śpiewnością mowy Homera. Taaa, wspaniale. Zbyt wspaniale. Mama nauczyła mnie sceptycyzmu w stosunku do rzeczy, które wyglądają zbyt dobrze.
— Co? — Diana błyskawicznie załapała, że coś nie gra.
— Bo albo gównianie płacą, albo już tam czeka setka ślicznotek marzących o drugim Greyu — wymamrotałam.
— To do nich dołączysz. Też jesteś śliczna, a w TS kokosów nie zarabiasz.
— No niby nie, ale mam ugruntowaną pozycję… — Wolałam się nie kłócić o swoją urodę, bo Diana wciąż się upierała, że jej nie doceniam.
Przyjaciółka parsknęła śmiechem na moje słowa, więc wbiłam jej łokieć w bok.
— O rany! No wiem! Jestem asystentką działu i pewnie nigdy nie awansuję, a jedyne, co mnie tam trzyma, to facet, który mnie nie chce, a i tak odchodzi. — Pokręciłam głową. — Ale to zło, które znam. Rozumiesz? Wiem, czego się tam mogę spodziewać, i wiem, że Zychlewicz mnie nie zwolni, bo robię dużo za małe pieniądze. A ja potrzebuję pracy. Za cholerę nie wrócę do mamy.
— Nie musisz wracać.
— Jeśli nie będę się miała za co utrzymać…
— To zamieszkasz ze mną, póki nie staniesz na nogi. Nie marudź! W TS będziesz nieszczęśliwa. Nie lubisz tam nikogo, zarabiasz marnie, a pracujesz za trzech. Wyślij CV do… — spojrzała na ogłoszenie i jej usta drgnęły nieznacznie — do Olimp spółki z o.o.
— Ale jeśli mnie nie zechcą…
— Zechcą cię, nie martw się — oświadczyła autorytatywnie. — Gdzie znajdą drugą tak inteligentną, piękną i kompetentną młodą kobietę, która dodatkowo biegle włada greckim?
Może to efekt dwóch kieliszków wina, a może perswadowanie wychodziło Dianie równie dobrze jak wszystko inne, ale napisałyśmy moje CV, po polsku, angielsku i grecku, a potem wysłałyśmy wszystkie trzy wersje do Olimp Sp. z o.o.
Później wypiłam kolejne dwa kieliszki i zasnąwszy na kanapie przyjaciółki, śniłam długą kolejkę ślicznotek stojących na wąskiej, piaszczystej górskiej drodze prowadzącej do złotego pałacu.
* * *
Obudził mnie Grek Zorba, który wwiercał mi się w myśli. Otworzyłam oczy i bezradnie rozejrzałam się w poszukiwaniu nieprzestającej dzwonić komórki. Zanim ją znalazłam, dostrzegłam godzinę. Cholera, co za palant dzwoni o dziewiątej trzydzieści w sobotę???
— Dzień dobry — kobiecy głos w telefonie tak jak i numer nie przypominał żadnego ze znajomych.
Zapewne jakaś telemarketerka. O tej porze w weekend? Pokręciło babę?!
— Cokolwiek ma pani do sprzedania — weszłam kobiecie w słowo — nie kupuję. Dziękuję.
Rozłączyłam się, a potem wcisnęłam komórkę pod poduszkę i ponownie zwinęłam się na kanapie Diany. Uwielbiałam te jej cudowne, grube poduchy…
Telefon znowu się rozdzwonił, a ja pożałowałam, że go nie wyłączyłam. Żeby jednak nie obudzić gospodyni, sięgnęłam po komórkę. Ten sam numer. Noż cholera jasna! Rozumiem gorliwość w pracy, ale mogła sobie, pinda jedna, zaznaczyć, że nie biorę garnków czy kołder, czy czegokolwiek, co ona sprzedaje.
Odebrałam, nabierając tchu, żeby nakłaść babie…
— Pani Aneta Jarecka? — zapytał ten sam kobiecy głos.
— Eeee… — Superinteligentna odpowiedź.
— Reprezentuję Olimp spółkę z o.o. Otrzymaliśmy od pani CV. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
O dziewiątej trzydzieści w sobotę??? Co to za firma, do jasnej cholery?!
— Nie. — Odsunęłam włosy z twarzy, usiadłam na kanapie i dodałam: — Słucham?
— Chcielibyśmy zaprosić panią na spotkanie w poniedziałek w siedzibie firmy. Na dziesiątą?
O ja cię…
— Jest sobota — zauważyłam oczywistość.
— Tak.
— Pracujecie w sobotę?
— Standardowo nie, jednakże szef nalegał na kontakt z panią. Czy poniedziałek o dziesiątej pani odpowiada?
Poniedziałek? Muszę wziąć urlop na żądanie, Zychlewicz nie będzie szczęśliwy, a te głupie baby będą komentowały…
Zaraz?! Jeśli rozmowa pójdzie jak trzeba, cały TS może mnie cmoknąć! A skoro ci tutaj dzwonią w sobotę rano, to chyba im zależy, prawda?
Odetchnęłam i tylko lekko drżącym głosem odpowiedziałam:
— Może być poniedziałek.
— Świetnie. Będziemy pani oczekiwać. Proszę wjechać na ostatnie piętro.
— Ostatnie piętro?
— W biurowcu. Znajdzie pani. Do zobaczenia.
Rozłączyła się, a ja wciąż siedziałam z komórką przy uchu i tępo gapiłam się przed siebie. Cała senność, która jeszcze przed chwilą rzuciła mnie na poduszki, właśnie ze mnie uleciała. Trudno zdefiniować, co czułam, ale mieściło się to gdzieś między szokiem a nadzieją.
— Dziwnie wyglądasz. — Diana przyglądała mi się, stojąc w wejściu do pokoju. — Coś się stało?
Popatrzyłam na nią trochę nieprzytomnie.
— Dzwonili z tego całego Olimpu.
— Świetnie. — Wbrew temu, co powiedziała, Diana nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani na specjalnie zadowoloną. Przeciwnie, na moment coś mrocznego pojawiło się w jej spojrzeniu. Ja jednak zbyt przeżywałam sytuację, żeby się tym przejąć. Poderwałam się więc z kanapy i zwróciłam się do przyjaciółki:
— Diana! Jest sobota rano! Która firma wydzwania o tej porze do potencjalnego pracownika?!
— Ta, która jest zainteresowana. Na śniadanie jajka? — Minęła mnie w drodze do kuchni.
Poszłam za nią i w milczeniu obserwowałam, jak przygotowuje jajka sadzone. Nie wiem, co do nich dodawała, ale robiła najlepsze w galaktyce jaja sadzone. Najwyraźniej w tym też była niepokonana.
— Nie dziwi cię, że zadzwonili w wolny dzień? I to z samego rana? — zapytałam w końcu.
— Niespecjalnie. Zrób herbatę, a ja pokroję chleb — rozkazywała.
Od początku naszej znajomości większość weekendów zaczynałyśmy w ten sposób, na zmianę u niej lub u mnie. I zawsze wydawała polecenia, ale nie tak jak podwładnej, raczej jak niesfornemu dziecku. Czasami mówiła tak do mnie matka, kiedy jeszcze z nią mieszkałam. No ale mama to mama, a Diana mogła mieć z dwa, może trzy lata więcej niż ja. Nigdy jej nie pytałam o wiek, ale nie wyglądała na dużo starszą.
Siadłyśmy przy stole i jakiś czas jadłyśmy, milcząc, aż Diana zapatrzyła się na mnie zamyślona.
— Jesteś wyjątkowo piękną kobietą, Net — oświadczyła ni stąd, ni zowąd. Zaraz jednak dostrzegła moje zaskoczenie. Mrugnęła rozbawiona i wyjaśniła: — Spokojnie, nie podrywam cię.
— A już myślałam… — Pokazałam jej język.
Pokręciła głową i spoważniała.
— Mój ojciec… — Zawahała się. — Nigdy ci o nim nie wspominałam, prawda?
— Prawda.
Przez chwilę patrzyła na mnie, ale tak, jakby mnie w ogóle nie widziała. Ostatecznie westchnęła i wyjaśniła cicho:
— Kocham ojca, Net. Ponoć każda córka kocha swojego ojca, ale w naszej rodzinie to wcale nie jest takie oczywiste. Przekonasz się. On… jest trudny. Niesamowity, ale i trudny. I zasłużył na karę. Naprawdę zasłużył. — Przygryzła wargę. Najwyraźniej dużo ją kosztowało to, co mówiła, a czego ja ni w ząb nie rozumiałam. Nigdy wcześniej nie opowiadała o rodzinie. Oczywiście z wyjątkiem brata, bo o nim gadała bez przerwy. Czasami jednak miałam wrażenie, że byli tylko oni: samotne bliźnięta powstałe z powietrza. Bez matki i ojca. A teraz nagle to.
— Di… — postanowiłam więc jej przerwać.
Poklepała mnie po dłoni.
— Nie. Muszę ci to powiedzieć. Bo on naprawdę… zasłużył. Kiedyś był… Ty powiedziałabyś, że był dupkiem. I zasłużył sobie na to, co go spotkało. Ale wierzę, że się zmienił. Chcę w to wierzyć. Chcę wierzyć, że gdzieś tam, w głębi jego cholernego, samolubnego serca, jest ktoś zdolny do miłości. Ktoś, kto zrozumiał swoje winy. — Popatrzyła na mnie smutno. — I dlatego chcę go ratować. Pol mówi, że powinnam odpuścić, że inni… — Zamilkła, po czym wstała i zaczęła zbierać talerze. Wkładała je do zmywarki, stojąc tyłem do mnie i tak właśnie dokończyła tę dziwaczną opowieść: — Kocham mojego ojca, Net. Bardziej kocham tylko Pola. Zrobiłabym dla nich wszystko. Nawet ryzykując szczęście innych. Rozumiesz?
Co miałam nie rozumieć. Ja też kochałam tatę. Wiele bym oddała, żeby znów móc się z nim pokłócić. I to nie tylko stojąc nad jego grobem zezłoszczona, że tamtej nocy wsiadł za kierownicę. Ludzie popełniają błędy, ale i tak ich kochamy.
— Di…
Odwróciła się i popatrzyła na mnie z rozpaczliwym smutkiem i tęsknotą.
— Pojedziemy w góry? — zapytała miękko. — Połazimy po lesie, postraszymy dzikie zwierzęta, zjemy na jakiejś tajemniczej polanie, a potem znajdziemy ustronne jezioro i wykąpiemy się w nim nago?
— Czyli jednak na mnie lecisz? — zażartowałam, próbując poprawić jej nastrój.
— Nie. Ale jakbym szukała materiału na kochankę, byłabyś pierwsza — odrzekła całkiem poważnie. Po czym ponownie się uśmiechnęła. — To co z tymi górami?
— Jakim cudem przeszłyśmy od mojej rozmowy kwalifikacyjnej do kąpieli na golasa? — zdumiałam się. Zaraz jednak uświadomiłam sobie: — Ale ja nie mam się w co ubrać! Najpierw muszę kupić jakąś garsonkę…
— W lesie będzie ci wygodniej w dżinsach i butach trekkingowych. — Diana już odzyskiwała nastrój.
— Na rozmowę potrzebuję ciuchów! — burknęłam. — Przecież nie pójdę w dżinsach ani w którejś z moich dziwkarskich kiecek! Muszę mieć klasyczną garsonkę, która wyrazi profesjonalizm. I koszulę! Koniecznie białą koszulę, taką z kołnierzykiem…
— I krawacik, i buty na płaskim obcasie, i jeszcze zwiąż włosy w ciasnego kucyka — dopowiadała Diana. — Ot tak, żeby nikt nie pomyślał, że możesz być interesująca.
— Wystarczy, że w starej pracy uważają mnie za interesującą — warknęłam.
— A nie masz przypadkiem całej szafy takich… klasycznych garsonek? — Zignorowała moje ostatnie słowa.
— Mam! Wszystkie są stare i niemodne. Eleganckie, ale niemodne. To nowa firma, chcę powalczyć o dobre stanowisko i pensję! Jeśli pójdę w starych ciuchach, będą wiedzieli, że zadowolę się małą kasą, bo jestem w potrzebie.
Cmoknęła głośno i przez kilka sekund znów milczała.
— Może i racja — przyznała. — Strach zakładać to, co u ciebie wisi. Mam w szafie dwie lub trzy odpowiednie garsonki. Chodź, wybierzesz sobie, a potem pojedziemy w góry.
Nie żebym chciała się kłócić, ale wątpiłam, by jej ubrania mogły na mnie pasować. Diana miała jednak coś takiego w głosie, że nie dyskutowałam.
* * *
W ogromnej szafie Diany wisiały dziesiątki ubrań, w tym faktycznie trzy kompletnie aseksualne garsonki w odpowiednio beżowym kolorze. Takim, który podkreślał mój profesjonalizm. W tym czymś nie musiałam spinać włosów ani zakładać oksfordów. I tak wyglądałam jak stara, nieciekawa biurwa. Czyli idealnie.
Patrzyłam na swoje odbicie i nie mogłam się nadziwić, że moja cudowna przyjaciółka, wyższa ode mnie o pół głowy i nosząca ubrania o rozmiar większe niż moje, ma coś, co świetnie na mnie leży. Tak świetnie, jakby ktoś skroił je właśnie dla mnie. Magia, normalnie magia. Oczywiście świetne dopasowanie stroju nie znaczyło, że wyglądałam w nim interesująco. Nie wyglądałam. Z moją jasną cerą i ciemnoblond włosami nie powinnam nosić beżu, bo stawałam się niewidzialna.
Może to i sprawiało wrażenie, jakbym sabotowała angaż w Olimpie, ale po tygodniu nagabywania przez facetów, którym się wydawało, że mogą, bo na jedną imprezę ubrałam się… no… trochę za seksownie, miałam dość. Chciałam, żeby mnie przyjęli, bo jestem mądra, a nie atrakcyjna.
Podrzuciłyśmy ciuchy do mojego mieszkania, a skoro ten problem miałam z głowy, mogłam przyjąć zaproszenie Diany. Spakowałam więc kilka rzeczy do niewielkiego plecaka i o jedenastej byłyśmy już w drodze w góry.
W słoneczny dzień, taki jak ten, setki osób wpadały na taki sam pomysł, więc spodziewałam się ugrzęznąć w korkach. Zamiast tego dojechałyśmy na parking bez przeszkód i w znakomitych nastrojach ruszyłyśmy szlakiem wśród drzew. Najpierw trochę rozmawiałyśmy, ale Diana nadała takie tempo, że po jakimś czasie zaczęło mi brakować tchu, więc i z rozmową było gorzej. Diana zaś im głębiej w las wchodziłyśmy, tym mniej stawała się rozmowna, za to tym mocniej wyciągała te swoje długaśne nogi. W końcu już prawie za nią biegłam. Oczywiście musiało się to skończyć tak, że dystans między nami wzrastał z każdą chwilą. Nie żebym była jakąś lebiegą, ale i sportsmenką trudno było mnie nazwać. Kiedy zaczęła mi znikać między drzewami, uznałam, że muszę coś zrobić.
— Di, cholera! — krzyknęłam.
Zatrzymała się zaskoczona. Po czym powoli zawróciła.
— Nie wyrabiam, babo — burknęłam, z trudem łapiąc oddech. — Uważasz, że powinnam zgubić ze dwadzieścia kilo, że mnie tak przeganiasz?
— Nie. Jesteś idealna — odpowiedziała poważnie.
Pokręciłam głową, bo ostatnio w ogóle przestała czaić żarty, cholera.
— Nie jestem, ale to nic. Spociłam się jak mysz.
— Myszy się nie pocą.
— To ja jestem wyjątkową myszą — wysapałam. — Zgrzałam się, chce mi się pić, jeść i trochę się boję, bo zdaje się, że zeszłyśmy ze szlaku jakieś dwa kilometry temu. Drzewa rosną tu gęsto, więc mam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, zgubimy się w lesie.
Diana uśmiechnęła się szeroko.
— JA nie zgubię się w lesie — odparła z wyższością. — NIGDY. Nie ma takiej możliwości.
— No ty może nie. Ale jak będziesz tak pędzić, to ja i owszem. Twoje urocze dupsko znikło mi z oczu już ze dwa razy.
Zmarszczyła brwi, by po chwili pokiwać głową.
— Masz rację. Przesadziłam.
Dziewczyna usiadła na pobliskim zwalonym konarze. Wyjęła z plecaka bidon i pociągnęła łyk, by zaraz podać go mnie.
— Napij się — poleciła.
O, to coś nowego. Kiedy raz zapomniałam zabrać wodę, specjalnie wracałyśmy, bo Diana absolutnie nie chciała się dzielić swoją. Twierdziła, że dodaje do niej jakieś specjalne zioła czy coś i nie wie, jak zareagowałby mój organizm. A teraz nagle…
— Jesteś pewna? — Wzięłam z ociąganiem pojemnik, po czym powąchałam jego zawartość. Płyn miał przyjemny, chociaż nieco słodki aromat. Zawahałam się i powąchałam raz jeszcze. Taaa, ładny zapach. Bardzo ładny. Nagle poczułam, że muszę go spróbować. Bezwzględnie.
— Pij — powtórzyła Diana.
Nie musiała mnie namawiać. Pociągnęłam spory łyk i aż jęknęłam z przyjemności. Wspaniały smak. Doskonale wyważony pomiędzy słodyczą a goryczką. W dodatku napój był idealnie chłodny. Błyskawicznie ukoił pragnienie, ale to wcale nie oznaczało, że nie chciałam więcej. Przeciwnie. Potrzebowałam więcej. Zaraz, natychmiast…