Pikantnie po włosku - Gosia Lisińska  - ebook + audiobook + książka

Pikantnie po włosku ebook

Gosia Lisińska

4,4

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy szalony romans ma szanse przerodzić się w coś trwałego? Zwłaszcza szalony romans z własnym szefem?

Życie Magdy nigdy nie było poukładane czy zwyczajne, a związek z Roberto bynajmniej tego nie zmienia. Przynosi za to mnóstwo namiętności, ale i pytań, których dziewczyna dotychczas sobie nie zadawała.

Jak potoczą się jej losy? Jakie ostatecznie podejmie decyzje?

Tego dowiecie się z tej zabawnej i pełnej erotyzmu powieści.

 

Dawno tak dobrze się nie bawiłam czytając romans.

Grażyna Wróbel, Czytaninka

 

Niekontrolowane wybuchy śmiechu i policzki rozpalone do czerwoności gwarantowane!

Meg Adams, Niegrzeczne Dziewczyny Recenzują

 

Koniecznie musicie poznać Magdę i jej pikantne włoskie perypetie.

Kasia Olchowy, Kulturantki.pl

 

Druga część „Świateł w jeziorze”, jak sam tytuł wskazuje, bardziej pikantna, bardziej niegrzeczna, ale wciąż tak samo zabawna!

Agnieszka Rybska, Blonderka.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (1610 ocen)
962
380
181
71
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwelinaSiwy

Nie oderwiesz się od lektury

dziwnie się kończy
20
Ewelinaglowa

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna 🥰
20
Panibomb

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogłam się oderwać całkowicie mój klimat polecam lekką komedie
21
Drajap

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę pikantna :)
10
Magdulka79

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna! Jak pozostałe! Polecam 🥰
10

Popularność




Rozdział 1

To był cholernie kiepski tydzień. Właściwie miałam za sobą kilka kiepskich tygodni. Zebrało mi się na podsumowania, więc najpierw zerwałam układ z Adrianem… Taaa, układ. Związkiem nie dało się tego nazwać, mimo że trwało przez kilkanaście miesięcy i owocowało dość częstym wzywaniem siły wyższej. Fakt, Adi był niekiepski w łóżku, ale poza nim nie miał nic do zaoferowania. Tatko wygadywał mi to średnio raz dziennie. Serio. Kiedyś wysłał takiego SMS-a: „Adrian nie ma nic do zaoferowania”. Cholera. Jak zawsze miałrację.

Zerwałam więc układ i zostałam sama. A ja serio, serio źle znoszę samotność. Zdarzyły się nawet ze dwie, trzy takie chwile, gdy sięgałam po telefon, żeby napisać do byłego. Na szczęście tatko wykasował go wreszcie z kontaktów. Taaa, tatko, mój własny, osobisty dyktator. To przez niego miałam szczególnie kiepski tydzień. Pokłóciliśmy się ostro o to, dokąd zmierza moje beznadziejne życie. Chyba mu się wydawało, że idę w ślady matki. Dobra, na pewno tym się tatko zamartwiał. No i zrobił mi wykład, a że ja byłam właśnie na etapie kiepskiego znoszenia samotności, wyszło z tego jakieś małe piekiełko. To było w czwartek, więc w piątek miałam tak podły nastrój, że w ogóle nie chciałam iść na grilla. No, ale Roberto powinien tambyć…

Tak, oficjalnie jestem patentowaną idiotką. Kompletną. Szaleję na punkcie gościa, który nie zauważyłby mojego istnienia, nawet gdybym wlazła do jego gabinetu w samym tylko kwietnym wianku i wykonała uroczy taniec hula. Cholera.

Co więc robiłam w piątkowy wieczór nad Jeziorem Paprocańskim? Po diabła przyszłam wbijać spojrzenie zakochanego kundla w to nieosiągalne cudo? Jakoś nigdy nie podejrzewałam się o skłonności do masochizmu. A przecież byłam prawie pewna, że pojawi się Karolina. A biorąc pod uwagę, że Roberto i Karol mieli jakąś tam nie do końca skonsumowaną przeszłość i facet ewidentnie na nią leciał, mogłam spokojnie założyć, że wgapi te swoje cudne niebieskie oczy w jej idealność, a ja pocierpię. Bo pocierpię, tego byłam pewna. Nie żebym nie lubiła Karoliny. Przyjaźniłyśmy się od ósmego roku życia, a że byłam jedynaczką, kochałam ją jak siostrę. No i rzuciła Roberto. Tak, ten nagły i szeroki uśmiech na mojej buźce to efekt myśli o odrzuconym przystojniaku. Potrzebującympocieszenia…

Głupia Magda. Oj, głupia. Nie dalej niż wczoraj obiecałam sobie, że wystarczy szybkich numerków i związków bez przyszłości. A dzisiaj przyszłam na Paprocany i nieprzytomnie zakochanym wzrokiem wgapiałam się w to nienormalnie przystojne ciacho w obcisłych dżinsach i drogiej koszuli, seksownie opinającej mięśnie przy każdymruchu.

Chryste, Magda, weź na wstrzymanie! Ślinisz się jak Bella na widok puszkituńczyka.

Właśnie kiedy miałam wziąć na to wstrzymanie i przynajmniej odwrócić wzrok, na polankę przy jeziorze, na której nasza gromadka paliła grilla i piła piwo, wpadł chłopak Karoliny. Serio, wpadł. Wyglądał trochę jak niedźwiedź szukający zwady. Potężny i umięśniony, z pochyloną głową, napiętymi ramionami i wściekłym wyrazemtwarzy…

Cholera, ma Karolciafarta.

Jurkowski był największym przystojniakiem, jakiego znałam, dopóki nie pojawił się Roberto Moretti. Obaj próbowali zdobyć Karolinę. Pierwsze starcie wygrał Roberto, ale całą kampanię Kuba. Przynajmniej tak twierdziła Karolina do wczoraj, bo potem się trochę poprztykali. No, jak to Karol. Ciągle wszystko przeżywa i traktuje śmiertelnie poważnie. Tatko mówi czasami, że powinnam wziąć z niej trochę przykład. Jaaasne. Żyłabym wtedy w cnocie latami… Zaraz, może i byłoby tolepsze?

Nieważne. W tym momencie bardziej przejmował mnie widok wściekłego Jurkowskiego niż jego panny. Bóg wie, gdzie ona tam była, bo nad jezioro jeszcze nie dotarła. Czy dlatego Kuba rzucił się na to włoskie cudo? Czy może było coś, o czym nie wiem… Nieee, Karol by mi powiedziała, gdyby zeszła się z Roberto. Ona bardzo poważnie traktowała związek z Jurkowskim. Marzyła o nim od roku. Dlaczego więc teraz Kuba szedł do mojego… dobra, trochę podkoloryzowałam, a co mi tam. Dlaczego Kuba szedł z takim wściekłym błyskiem w oczach, ewidentnie chcąc zrobić Morettiemukrzywdę?

Jurkowski krzyknął i Roberto, który dotychczas patrzył na niego obojętnie, spiął się. Zrobił dwa kroki i powiedział coś, dość cicho, więc nie usłyszałam. Kuba warknął i podniósł pięść. Cholera, ma facet jaja. Startować doszefa…

Zamierzył się, ale kiedy wyprowadził cios, mniejszy i szybszy Roberto błyskawicznie sięuchylił.

– Przestań! – krzyknął. Niestety Jurkowski nie wyglądał na chętnego do słuchania jego poleceń. Spróbował ponownie… Roberto znów zrobił unik. Pokręcił głową, a kiedy Kuba po raz trzeci wyprowadzał cios, Włoch znów cośpowiedział.

Patrzyłam jak zakochana nastolatka, więc chociaż nie usłyszałam, co mówi, dokładnie dojrzałam moment, kiedy słowa dotarły do Jurkowskiego. Chłopak zawahał się i opuścił ręce. Czy Roberto tego nie zauważył, czy nie chciał zauważyć, grunt, że właśnie wtedy zaatakował. Uderzył niesłychanie szybko. Raz, drugi i trzeci. Głowa Kuby odskoczyła przy trzecim ciosie, a on sam zachwiał się i upadł na kolana. Moretti uniósłpięść…

Wrzasnęłam. Jakoś tak kompletnie odruchowo, a do tego ani nie słodko, ani nie dziewczęco, ale tak głośno, że pewnie sarenki w pobliskim lesie popuściły ze strachu i zwiały doKobióra.

Roberto nie uderzył. Spojrzał na mnie, uniósł brew, a ja od razu położyłam dłoń na ustach. Włoch uśmiechnął się ponuro, a potem odwrócił do Jurkowskiego. Przez moment wyglądał na niezdecydowanego, ale w końcu podał mu rękę. Kuba, wciąż nieco oszołomiony, przyjął uścisk i wstał powoli. Wymienili kilka zdań, tak cicho, że chyba nawet stojący obok Grzesiek nieusłyszał.

Roberto patrzył za odchodzącym rywalem, a ja gapiłam się na niego. Nie tylko ja zresztą, ale i całe towarzystwo, zwłaszcza trzy biurwy z księgowości, które w ślinieniu się do niego przebijały nawet mnie. Chłopaki z mieszaniną podziwu i złości, bo pokonał gościa potężniejszego od siebie… no, ale w sumie był obcy i pobił ich kolegę. Laski nie miały żadnych dylematów, to był czystyzachwyt.

Włoch tymczasem spojrzał na swoją rękę i skrzywił się. Nawet z tej odległości widziałam, że wciąż ledwie panuje nad gniewem. Cholera, ależ był seksowny. Rany.

Podniósł wzrok i jakoś tak napotkał moje spojrzenie. Uśmiechnął się tak jak poprzednio, raczej ponuro, a potem podszedł domnie.

– Mocne płuca – zauważył spokojnie, rzecz jasna po angielsku, bo nasz nowy szef nie znał słowa po polsku. Wyjął z mojej dłoni piwo i wziął trzy łyki. – Jestem twoim dłużnikiem. Mogłem mu zrobićkrzywdę.

– I dodatkowo wypijasz moje piwo. Wisisz mi – odpowiedziałam. Byłam, cholera, mistrzynią opanowania. Wszystko we mnie tańczyło na wariackiej karuzeli mieszanych uczuć, a na zewnątrz… no, lodóweczka.

– Wiszę – potaknął. Poruszył powoli palcami w dłoni, którą przywalił Jurkowskiemu. Wyprostował je i zgiął. Syknął przy tym i ponownie sięgnął po moje piwo. Opróżnił butelkę i odstawił na ziemię. – Znudziła mnie ta impreza. Idziesz zemną?

O cholera!

– Gdzie?

– Dociebie?

Zmierzyłam go leniwym spojrzeniem. Tak, wiem, że leniwym. Ćwiczyłam to latami, przyglądając się ojcu. Robił w ten sposób kaszankę z mózgu co drugiej laski. Nie wiem, czy na Roberto zadziałało, bo wciąż uśmiechał się tak samo. Miał jednak taki błysk w oczach, takie napięcie w mięśniach i lekko drgające jabłko Adama, że wiedziałam, że albo ja z nim pójdę, albo któraś z biurw.

A miałam się, cholera, szanować.

– Nie pamiętam, żebym cię zapraszała – odparły resztki mojej zdychającejcnoty.

Uniósł brew w milczeniu. Supersamiec w pełnej okazałości. No, cholera, prawie posikałam się z wrażenia.

– Ale w sumie mnie też już mierzi to towarzystwo. – Tak, Magda, bądź zimna, bądź zimna. Może ktoś się nabierze. – Możesz odprowadzić mnie dodomu.

– Mieszkaszniedaleko?

– Na osiedlu U. Dziesięć minut na nogach przezlas.

Zmrużył oczy, jakby sięzastanawiał.

– Przezlas?

– No. Ten tam. – Wskazałam ręką. – Czyżby duży chłopiec bał siędrzew?

– Ten duży chłopiec nie boi się niczego. Prowadź, blondasku.

„Blondasku”? Nawet mi się spodobało. Inna sprawa, że nawet gdyby powiedział „puszczalska kaczucho”, też byłabym w siódmymniebie.

No, szanowałam się… Dobólu.

Ruszyłam wydeptaną ścieżką, w pełni świadoma zazdrosnych spojrzeń biurw i obecności mężczyzny, który szedł obok mnie. Trudno nawet stwierdzić czego bardziej. W żyłach lekko szumiał alkohol z dwóch piw, a wyobraźnia szalała. Gdzieś po dziesięciu krokach serce prawie mi stanęło. Cholera! Czy posprzątałam mieszkanie?! Zaraz jednak odetchnęłam. Taaa… pożarłam się wczoraj z tatkiem, a zawsze sprzątam, kiedy się pokłócimy. Jestluz.

Szliśmy w milczeniu. Coś dziwnego się działo. Coś cholernie dziwnego. Specjalnie wybrałam las, żeby ochłonąć… żeby on ochłonął. Wiedziałam, że ta nagła propozycja… to zlepek adrenaliny i wściekłości. Chciałam więc dać mu czas. Nie wiem, czy podziałało, ale za to ja… ja z każdym krokiem nakręcałam siębardziej.

Słońce zachodziło, cudnie mieniąc się między liśćmi wysokich drzew. Kiedy weszliśmy na szeroką wydeptaną ścieżkę przy częściowo zarośniętym stawie, ostatnie promienie odbiły się w wodzie. Widok był tak cudny, że na chwilę oderwał moje myśli od… no, wiadomo od czego. Zapatrzyłam się i potknęłam.

Złapał mnie za ramię. Mocne palce wbiły się w nie i mnie pociągnęły. Uderzyłam w twardy męski tors i na moment straciłam dech. Nie puścił. Przeciwnie, przyciągnął mnie gwałtowniej i pocałował.

O Chryste! Jak on całował. To był silny, brutalny pocałunek spragnionego faceta. Taki, o jakim się śni w najbardziej zbereźnych snach. O Jezukochany!

Dłonie zsunęły się z moich pleców na pośladki i bezceremonialnie na nich zamknęły. Zacisnęłam palce na jego ramionach. Tak, jeszcze, jeszcze! Pogłębiliśmy pocałunek, a ja przylgnęłam biodrami do jego bioder. Cholera, ależ był podniecony. Chciałam go dotknąć. Już… już…

Zaśpiew ptaka tuż obok nas zadziałał jak kubeł lodowatej wody. Oddychaliśmy jeszcze szybko, wciąż spleceni, ale przestaliśmy się całować. Roberto poprawił kosmyk, który wymknął się z mojegokucyka.

– Daleko jeszcze, blondasku? – zapytał tak cierpiętniczym tonem, że musiałam sięroześmiać.

– Blisko. Serio.

Pokiwałgłową.

– Szybciej – rzuciłtylko.

Potaknęłam w milczeniu.

To było najdłuższe pięć minut w moim życiu. I z pół kilometra pokonane prawie biegiem. Nigdy nie sądziłam, że wspólny szybki spacer w milczeniu może być tak podniecający. Gdy wchodziłam do bloku, ledwie mogłam myśleć. Ręce tak mi się trzęsły, że nie trafiłam kluczem do zamka za pierwszymrazem.

Kiedy wreszcie otwarłam drzwi, Roberto wepchnął mnie do środka i zatrzasnął je za nami. Przez moment stał i patrzył. Najseksowniejszy supersamiec na ziemi. Wreszcie przycisnął mnie do ściany i pocałował. Brutalnie i mocno. Oddawałam pocałunek z taką samą gwałtownością, próbując jednocześnie wyszarpnąć koszulę z jego spodni. Musiałam dotknąć skóry. Jeszcze nigdy niczego tak nie potrzebowałam. Była chłodna i jedwabista, napięta na węzłach mięśni. Cholera. Jeszcze! Wcisnęłam rękę między nas i dotknęłam twardego brzucha. Mięśnie zagrały pod moim dotykiem, a Roberto odsunął się na chwilę. I patrząc mi w oczy, położył dłoń na mojej piersi. Wygięłam się, naciskając na te fantastyczne palce. Ocierałam się o nie, jęcząc i dysząc, a on zaśmiał się cicho. Szarpnął bluzkę do góry i odsłoniłstanik.

– Boże – sapnął. Ponownie mnie pocałował, a palce łagodnie zacisnęły się na sterczącymsutku.

Prawie doszłam z przyjemności. Nie mogłam dłużej czekać. Musiałam mieć go w sobie. Sięgnęłam do paska i błyskawicznie go rozpięłam. A potem wreszciedotknęłam…

Był duży i twardy. Jak cała reszta Roberto. Jedwabisty, duży i twardy. Przesunęłam powoli palcami. Mężczyzna jęknął. Napiął się cały, jakby chciał zatrzymaćchwilę.

– Powoli – szepnął.

– Nie chcę powoli – zaprotestowałam. – Chcę cię miećjuż.

Skinął głową. Włożył rękę pod spódnicę, między uda i pociągnął majtki w dół. Pomogłam nieporadnie, a gdy bielizna znalazła się na podłodze, znów wzięłam go w dłoń. Odepchnął ją, dość obcesowo, a potem wszedł we mnie. Mocno. Brutalnie… Cudownie.

Jęczałam, kiedy się poruszał. Objęłam go udami i wciśnięta w ścianę, zdana tylko na siłę Roberto, dochodziłam z krzykiem takiej rozkoszy, o jakiej dotąd nawet nie śniłam. Krzyczałam raz za razem, niemal umierając z przyjemności.

Dołączył do mnie kilka uderzeń serca później. Jego drżenie tylko spotęgowało ekstazę. Krzyknęłam, a Roberto od razu zamknął mi usta pocałunkiem. Poruszył się jeszcze raz i drugi, jęcząc wprost w moje usta, a potem zamarł w objęciach moich nóg. Oddychał gwałtownie, a jego serce waliło jak oszalałe. Jakmoje.

– Gdzie masz łóżko? – zapytał w końcu, nie zmieniającpozycji.

*

Obudziłam się cudownie zmęczona i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, co się stało i dlaczego głupio się uśmiecham. Nie otwierałam oczu, wciąż na granicy tego słodkiego odrętwienia. Minęło kilka sekund, nim zajarzyłam, że… no… Roberto. O. Mój. Boże. Nawet nie wiedziałam, że tak można. Tyle razy, tak długo. No supersamiec w akcji. Spełnione marzenie. Leżałam cała szczęśliwa, słuchając odgłosów dobiegających z ulicy przez otwarte okno. Jakiś samochód przejechał, a jego silnik terkotał rozpaczliwie. Czyjeś obcasy stukały po bruku, w oddali zaszczekał pies. Typowe osiedlowe dźwięki w Tychach.

Przeciągnęłam się i niechętnie otworzyłam oczy. Byłam sama. Nawet Belka, wyrzucona w czasie nocnych zmagań, nie pofatygowała się do sypialni. Pewnie się obraziła i wcisnęła w domek w drapaku, który kupiłam jej przed rokiem. Zawsze się tam chowa, kiedy coś nie idzie po jej myśli, i potem trzeba ją godzinami przepraszać. To chyba najbardziej pamiętliwy i humorzasty kot na świecie.

Ale to nie brak kota mnie zasmucił, nie okłamujmy się. Byłam sama w sypialni, a facet, który pół nocy mi udowadniał, że w opowieściach o seksualnych możliwościach Włochów jest sporo prawdy, zniknął. Mógł oczywiście być gdzieś w mieszkaniu, więc wstrzymałam oddech i przez chwilę… na tyle długą, na ile pozwoliły mi płuca… nasłuchiwałam. Nic. Cisza. Nawet gniewnego fuczeniakota.

To nie tak, że wyobrażałam sobie romantyczny poranek, słoneczko wpadające przez okno, dźwięki muzyki w tle, przystojnego półnagiego mężczyznę w samych tylko niedopiętych dżinsach, ledwie trzymających się na szczupłych biodrach, niosącego tacę z kawą, słodkim śniadaniem i na wpół rozwiniętą różą… Dobra, coś tam sobie wyobrażałam. Dżinsy byłyby w kolorze denim, pasek w nich czekoladowy, a włosy Roberto uroczo potargane. No i duże, bose, męskiestopy…

Jezu, ta wyobraźnia kiedyś mniewykończy.

Zawinięta w kołdrę, ponownie przymknęłam oczy, żeby skupić się na obrazku, którego nie było. Na zewnątrz słońce stało już wysoko, dzień zapowiadał się gorący, a niebo między blokami miało idealny odcień bezchmurnego błękitu. Taki śliczny, doskonały czerwcowy dzień, a ja wolałabym zobaczyć coś innego. Cóż, życie, jak to mówitatko.

Bella wychynęła zza framugi i spojrzała na mnie z wyższością baby, której potrzeby weterynarz usunął jednym cięciem dwa lata temu. Cholera, może to nie jest takie złe rozwiązanie? Jedno cięcie i po sprawie. Szkoda, że u ludzi tak się nieda.

– I czego się głupio uśmiechasz? – zapytałam nieco poirytowana. – Ja przynajmniej tyłkiem dywanów nie wycieram, jak tywcześniej.

– Miau!

– To nie był dywan! I… nie ma czego porównywać, cholera!

Wstałam niechętnie, bo kocica miała ten wyraz pyszczka, który dokładnie sugerował, że jeśli się nie ruszę i nie dam jej jeść, to mi naszcza do kapci. Lubiłam swoje kapcie. Tatko przywiózł mi je z Wiednia. Były okrutnie różowe, aż oczy bolały, kiedy się na nie patrzyło. Wolałabym, żeby nie skończyły jakpoprzednie.

Kocica szła przede mną z dumnie uniesionym ogonem, bo przecież udowodniła mi swoją wyższość, prawda? Mały, rudy, wredny szkodnik. Stanęła przy misce i spojrzała na mnie zniesmaczona, jakby chciała zapytać: długo jeszcze? Sypnęłam karmę i usiadłam na taborecie w kuchni, żeby popatrzeć, jak Belkaje.

Taaaa, szczyt marzeń dwudziestopięciolatki: siedzieć na golasa w kuchni i gapić się, jak jej kot wpieprza karmę. Niech jeszcze jakiś berbeć od sąsiadów zajrzy w moje okno i będzie komplet. Cholera! Pokręciłam głową i wstałam, żeby iść pod prysznic. Gdy przechodziłam obok kotki, podrapałam ją po grzbiecie. Mruknęła niechętnie. Nie znosiła, kiedy przeszkadzałam jej w jedzeniu.

Ciepła woda zmywała zmęczenie i dotyk faceta, którego tak cholernie pragnęłam. Gdzieś po pięciu minutach stania pod natryskiem zaczęłam ryczeć. W sumie nie jestem pewna dlaczego. Nic się przecież nie stało… Znaczy stało się, jasne, że się stało. Wielokrotnie i za zgodą obojga. No i było zajebiście przyjemne. Powinnam być uchachana od ucha do ucha. A ja płakałam jak kretynka. Tak zupełnie bezpowodu.

Ech, głupia Magda, głupia, głupia…

Telefon zadzwonił przy czwartej głupiej. Rysiek Riedel odśpiewał List do M, a ja z westchnieniem zawinęłam się w ręcznik, żeby odebrać. Tylko jednej osobie przypisałam ten dźwięk. I ta osoba dzwoniła zwykle doskutku.

– Cześć – przywitałamsię.

– Beczałaś?

Kufa! Jakim cudem on gdzieś tam, nie widząc mnie, po jednym słowie potrafił towyczuć?

– No.

– Fajnie. Jakiśtępak?

– Tatku!

– Przecież nie ryczysz z powodu mnie, pogody czy złamanego paznokcia. Tępak?

– Nie. I nie gadam na tentemat.

– Jasne. Corobisz?

Gapię się na kota czyszczącego futro z głębokim przekonaniem, że jestbogiem.

– Nic.

– Świetnie, dzidzia. Będę za godzinę. Spakuj się, wy-skoczymy doWisły.

– Wskoczymy?

– Bardzo śmieszne. Wyskoczymy, matołku. Hotel, spa, full wypas. Zadbają o nas, dopieszczą… Zaraz będzie ci lepiej. Rusz ten krągły tyłeczek, córcia.

– A co z Belką?

– Ten kot i tak ma w dupie, czy jesteś, czy cię nie ma. Zostaw jej żarcie na dwa dni i schowajkapcie.

Popatrzyłam na mojego czworonoga, który od chwili, w której napełniłam jego miskę, nie zechciał mnie obdarzyć choćby jednym spojrzeniem, i westchnęłamzrezygnowana.

– No, dzidzia… Przecież nie masz nic lepszego do roboty, prawda?

No. Nie miałam. Skoro Roberto wyszedł bez słowa czy choćby karteczki na nocnym stoliku, to raczej nie mam co liczyć na to, że wróci na ciąg dalszy. Pewnie wytrzeźwiał i zrozumiał, że… Cholera wie, co zrozumiał, ale wątpliwe, by to, że jestem miłością jego życia, światłem jego oczu, powietrzem dla jegopłuc…

Matko, głupieję.

– Nie, niemam.

Przez chwilę w słuchawce słychać było tylko ciszę. Potem ojciec powiedziałpoważnie:

– Kocham cię, wiesz, prawda?

– Jezu, tato.

– Gdyby co, powieszmi?

– Gdybyco?

– No nie wiem. Jakbyś… no…

– Słuchaj, nie jestem w ciąży, nie mam myśli samobójczych, nie jestem w depresji. Nic mi nie jest. Spokojnie. Przyjedź za godzinę. Będęgotowa.

Rozłączyłam się z wyrzutami sumienia. Cholera.

*

Tatko spóźnił się piętnaście minut. Nic niezwykłego. Kiedy umawiasz się z Markiem Lisowskim, musisz dodać do wyznaczonego terminu od kwadransa do godziny – zależy, jak mu zależy. A że dziecko ma tylko jedno… przynajmniej takie, o którym wie… to na spotkanie ze mną zwykle spóźnia się najmniej. Raz nawet był o czasie, czym mnie śmiertelnie wystraszył. Więcej tego niezrobił.

Zadzwonił dwa razy, jak rasowy listonosz, a potem, nie czekając, otworzył sobie sam. Kiedyś dałam mu klucz, więc korzystał z niego bezzastanowienia.

– Pewnego razu zastaniesz mnie w sytuacji, której nie chciałbyś zobaczyć – warknęłam, gdywszedł.

– Wtedy zareaguję jak dwustuprocentowy ojciec: spiorę dupka, a potem zaciągnę was oboje do urzędu stanu cywilnego. – Tatko sięwyszczerzył.

Mój tata. Zaraz po Roberto najprzystojniejszy facet, jakiego znam. Zaraz, nie mówiłam tak o Jurkowskim? To się myliłam. Jednak tatko. Patrząc na niego… i okazjonalnie na matkę… zawsze się zastanawiałam, jakim cudem dwa tak doskonałe okazy zdołały spłodzić tak absolutnie przeciętną istotę jak ja. Byłam podobna do tatka, ale to, co u mnie było nawet, nawet, u niego było jakieś lepsze, ładniejsze. Oczy miał głębsze, prawie granatowe, włosy, chociaż też blond – ciemniejsze i tak się ładnie kręciły, usta pełniejsze, zęby idealnieproste…

Miał czterdzieści jeden lat, a wyglądał na trzydzieści. Obcy nie wierzyli, że jest moim ojcem, a wszystkie moje koleżanki kochały się w nim na zabój. Od chwili, w której zobaczyłam go pierwszy raz, osiemnaście lat temu, był moim bohaterem, prawie bogiem. No i był najlepszym tatą, jakiego można sobiewyobrazić.

– Gotowa?

– A mamwyjście?

Zachichotał i cmoknął mnie w czoło.

– Nie. – Obejrzał mnie krytycznie i pokręcił głową. – Takjedziesz?

– A coś nietak?

– Pokażtorbę.

– Tato!

– Nie tatuj, pokaż!

– Jezu.

– Jezować też nie musisz. – Sięgnął do mojej torby. – Jezu!

– Jezować też nie musisz – spapugowałamgo.

– Przecież mówiłem: hotel, spa… Czegoś nie zrozumiała? Gorszych szmat niemasz?

– Wstydzisz sięmnie?

– W takich ciuchach? Jasne.

– Lubięje.

– Matko, jakbyś ty taka podobna do mnie nie była… Gust masz po Jolce.

Spojrzałam na jego ciuchy z górnej półki, ewidentnie mówiące „mam kasę”, i przewróciłamoczami.

– Ale wiesz, że ty byłeś w jejguście?

– Dawno i krótko. Potem jej się zepsuł. – Wysypał wszystko z mojej torby, a później podszedł do wielkiej szafy z przesuwnymi drzwiami i bezceremonialnie ją otworzył. Jak bernardyn zasypane w głębokim śniegu ofiary, tak tatko wyczuwał lepsze ciuchy wśród kompletnego bajzlu, jaki panował w moich rzeczach. – No, patrz, masz jakieś ładne łaszki. To się nada, to też, i to… O, to również. – Wyciągał ubranie po ubraniu i wciskał je do torby. – Okej. Wystarczy. Teraz jeszcze załóż to i jesteś gotowa – uznał w końcu, podając mi kieckę, którą sam kupił dwa tygodnie wcześniej, a której jeszcze nie miałam na sobie. – Dalej, dzidzia!

Mój tatko. Wrednydyktator.

Dziesięć minut później wychodziłam z domu w zwiewnej błękitnej sukience, jakiej sama w życiu bym nie wybrała, z jakiegoś delikatnego, półprzezroczystego materiału, który otulał moje uda łagodną pieszczotą. Cholera, to nawet było miłe. Nie żebym od razu zamierzała chwalić gust ojca, przynajmniej nie w jego obecności, ale raz czy dwa razy przesunęłam palcami po materiale, a nim minęłam drzwi, zerknęłam w odbicie w lustrze. Hmmm…. zupełnie jak nie ja. Taka słodka blondyneczka. Jakbym jeszcze rozpuściła włosy, zrobiłamakijaż…

Rany, zaczynam myśleć jak jakaś Barbie! No, ale jakby tak… To możeRoberto…

Dość, Magda!

*

– To co to za typ? – Tatko wytrzymał mniej więcej do Pszczyny. Taaa, i tak byłdzielny.

– Jaki znówtyp?

– Ten, przez którego ryczałaś. I nie patrz tak na mnie. Już kiedy miałaś dziewięć lat, nie dawałem się na to nabrać. Tym bardziej teraz tego nie zrobię. Gadaj.

– Nie ma o czym. Patrz na drogę, cholera!

– Patrzę na drogę, najdroższe moje dzieciątko. Co nie zmienia faktu, że zauważyłem też twoje spuchnięte oczy. Wróciłaś doAdriana?

– Adrian toprzeszłość.

– Więcinny.

– Jezu, tato. Jesteś jak piesmyśliwski.

– No. – Uśmiechnął się z dumą. – Wyćwiczyłem się, prawda? Dawaj. Tylko bez krwistych szczegółów. Dbaj o stare serceojca.

Prychnęłam rozbawiona. Stare serce. Taaa…

– Nie odpuścisz? – zapytałam, bo zerkał na mniejednoznacznie.

– Bez szans. Muszęwiedzieć.

– Rozumiesz, że to nienormalne, że ojciec dopytuje o życie miłosne dorosłejcórki?

– Jakbyśmy kiedykolwiek byli normalni – parsknął.

No tak. Niebyliśmy.

Niektórzy mówili, że jestem wpadką. Matka miała szesnaście lat, kiedy mnie urodziła. Ojciec był jeszcze młodszy. No, wpadka jak nic, prawda? Otóż nie. Byłam jednym z najbardziej planowanych dzieciaków na świecie. Matka, normalnie słabiutka ze wszystkich przedmiotów, tym razem dokładnie doczytała… Chryste, nie mogę uwierzyć, że to mówię, matka czytała! Ale tak, doczytała o dniach płodnych i prowadziła przez kilka miesięcy kalendarzyk. Tak! Kalendarzyk! Znalazłam go, kiedy miałam siedem lat, a ona wytłumaczyła mi ze szczegółami co, jak i po co. Brrr… wciąż robi mi się słabo, kiedy o tym pomyślę. Wybrała odpowiedni dzień, pozbyła się babki z domu i uwiodła najbogatszego dzieciaka w klasie. Kiedy nie było trzeba, była całkiem bystrą dziewczynką. Opracowała strategię, długoterminowy plan wyrwania się z biedy do lepszegoświata.

Niestety, kiedy rodzice tatka się dowiedzieli, zabrali synka i zamieszkali na drugiej półkuli. Jedno trzeba przyznać matce: nie pozbyła się mnie. Przez jakiś czas byłyśmy we trzy. Ja, ona i babka, która szczerze mnie nie znosiła. Nie trwało to długo, bo mamusia lubiła mężczyzn. Przewijali się przez nasze maluchne mieszkanko jeden za drugim, ze średnią pobytową czterech miesięcy. Miałam ze cztery lata, kiedy matka wreszcie wyszła za mąż. Niestety zabrała mnie ze sobą. Pierwszy rok był jako taki, ale z czasem zrobiło się naprawdę kiepsko. Ojczym mnie nie cierpiał, bo byłam żywym dowodem na jego niemożność spłodzenia potomstwa. Ostatecznie matka już jedno urodziła, więc to nie z nią był problem, prawda?

Chwilami robiło się paskudnie. A potem przyjechałtatko.

To były ostatnie wakacje przed pierwszą klasą. W dalekim świecie, o którym nic nie wiedziałam, moi dziadkowie zginęli w wypadku. Tatko dostał spore odszkodowanie, ale został kompletnie sam. Uznał więc, że trzeba polecieć do Polski i zobaczyć jedyne dziecko. Przynajmniejraz.

Przyszedł akurat wtedy, kiedy… nie będę wmawiać, że przez przypadek… zniszczyłam ojczymowi ulubioną koszulę. Facet dostał furii. Serio. Wrzeszczał i wrzeszczał, a potem sięgnął po pas. Cholernie bałam się tego pasa, chociaż wcześniej uderzył mnie tylko raz. Wtedy się posikałam, a ojczym uznał, że to obrzydliwe. Pewnie dlatego więcej mnie nie bił. Aż do tego niedzielnegoporanka.

Matka otwierała drzwi, kiedy ojczym zadał pierwszy cios. Drugiego już nie zdążył, bo tatko rzucił nim o ścianę. Coś mu tam nawet chyba złamał, ale sprawy nie było, bo gość się wystraszył. Kiedy tamten próbował się pozbierać, tatko wyciągnął do mnie rękę i powiedział:

– Jestem twoim tatą. Chcesz iść zemną?

Kuźwa, też pytanie, nie?

Matka nie protestowała. Chyba też się trochę wystraszyła. No i ojciec sporo jej potem zapłacił za zrzeczenie się prawrodzicielskich.

I tak zostaliśmy rodziną. Trochę dziwną, dwuosobową, której głowa sama ledwiedorosła.

– Coś się takzamyśliła?

– Taksobie.

– Nie kombinuj, opowiadaj.

– Nie ma o czym. Była impreza, był cholernie przystojny facet, była szalona noc. Teraz jest ranek, ja mam kaca moralnego, a zamiast robić fajne rzeczy z przystojnym facetem, tłumaczę się mojemuojcu.

– Blee – skrzywił się tatko. – Straszna historia. Zwłaszcza dla biednego ojca, który musiał jej wysłuchać. Mam muwlać?

Westchnęłam, bo to wielokrotnie zadawane pytanie jakoś mnie nie rozbawiło tymrazem.

– On mi się podoba, tatku – stwierdziłam jakoś tak smutno. – Tak cholernie mi siępodoba.

– Ty jemu chyba też, skoro była szalonanoc?

– Ja byłam pod ręką. Nie mógł mieć tej, której pragnął. No i był trochępijany.

Taaa… no i powiedziałam to na głos. Powiedziałam, usłyszałam i rozbeczałam się znowu. Nie ma jak uświadomić sobie prawdę. Cholera byto…

Ojciec zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i objął mnie. Nie namawiał, żebym przestała, nie twierdził, że przesadzam. Nie użył żadnego durnego frazesu. Objął mnie tylko i tyle. Zawsze był najlepszy. Że też nie mogę spotkać takiego faceta. Cóż, może dlatego, że tatko jest jedyny w swoimrodzaju.

Po niesłychanie długim czasie, czyli jakichś trzech minutach, kiedy już mi przechodziło, sięgnęłam do schowka, wyciągnęłam chusteczkę i wysmarkałam głośnonos.

– Już – rzuciłam, spoglądając na ojca.

– Na pewno?

– No. Przejdzie mi. – Wzruszyłam ramionami. – Jakzawsze.

– Rany boskie. – Westchnął. – Wiesz… wykończysz mnie kiedyś. Ręce mi się trzęsą. Widzisz? Jakby ten twój przystojniak się tu pojawił, udusiłbym dziada gołymi łapami. Bycie ojcem jest dodupy.

Pogłaskałam go po ramieniu.

– Dajesz radę. Mamprowadzić?

– Nie. Daję radę, prawda?

Uśmiechnęłam się krzywo, świadoma, że robi to dlamnie.

– Miałeś rację – przyznałam po chwili milczenia, kiedy już znówjechaliśmy.

– Jasne, że miałem. A w czym tym razem? Konkretnie?

– Kiedy powiedziałeś, że nie powinnam brnąć w coraz głupsze znajomości. Niepotrzebnie się na ciebiezłościłam.

– Magda, nie strasz mnie! – Spojrzał zza kierownicy, na serio przejęty. – Od dziecka nie przyznajesz mi racji. Bojęsię.

– Bo od dziecka nie zdarzyło się, żebyś ją miał – skłamałam, a potemzamilkłam.

Jakiś czas podróżowaliśmy w ciszy, bo tatko nawet radiowyłączył.

– Kocham cię. – Ojciec tylko zerknął, a potem kontynuował: – Chcę, żebyś była szczęśliwa. Masz w sobie mnie i matkę. Jak ją ciągnie cię do różnych facetów, ale po mnie masz potrzebę stabilizacji. Nie kręć tą durną łepetyną. Oboje wiemy, że to prawda. Nie będziesz szczęśliwa bez męża, dzieci, domu. Nie da ci tego żaden najprzystojniejszy nawet tępak, wymieniany co pół roku. Choćby nie wiadomo jak dobry był w łóżku.

– Jezu, tato!

– Dzidzia, przestałem wierzyć w twoje dziewictwo, kiedy zastałem cię pod tym osiłkiem w drugiejliceum.

Zachichotałam na to wspomnienie. Biedny Piotrek. Do dzisiaj, kiedy widzi mojego ojca, blednie ze strachu i spieprza na drugą stronęulicy.

– Było nie wracać wcześniej z pracy.

– Z tego, co pamiętam, i tak wróciłem za późno. – Westchnął.

Wprawnie wyminął kolejny samochód, by ledwie kilkaset metrów dalej zatrzymać się na czerwonym świetle. Rzucił mi wtedy przeciągłe spojrzenie, takie pełne czułości, które zawsze sprawiało, że coś drapało mnie w gardle i nagle brakowało misłów.

– Czasami myślę, że powinienem był szybko się ożenić, kiedy tylko cię odebrałem. Znaleźć jakąś starszą kobietę, która pomogłaby mi wychować córkę. Choćby tylko po to, żebyś miała dobry kobiecywzorzec.

– A ja czasami myślę, że bredzisz bez sensu. – Machnęłam ręką. – Zielone. Jedź już. – Kiedy ruszył, dodałam: – Jesteś najlepszym ojcem i matką w jednym. Przeganiałeś moich chłopaków jak ojciec, a teraz zrzędzisz jak matka. I też ciękocham.

Tatko pokręciłgłową.

– Mimoto…

– Czekaj. – Zmarszczyłam brwi. – Masz kogoś? Zamierzasz sięhajtać?

Zachichotał.

– Taaa, jasne. Za stary jużjestem.

– Czyli nie jadę poznać przyszłejmamusi?

– Nie. Jedziemy odpocząć, naładować baterie, odbudować relacje… No wiesz, takie tam bzdety. Będę cię dręczył po ojcowsku, a ty będziesz jęczeć, jak to córka. Dobrze?

– Jasne. Co mi tam. – Wzruszyłam ramionami. Za oknami migały zielone pola. Na błękitnym niebie powolutku przesuwały się pojedyncze chmury. Dzień był ciepły i słoneczny. W taki dzień trudno siedzieć i rozdrapywać rany. Zwłaszcza jeśli wiozą cię do jakiegoś spa w Wiśle. – Jasne. Będziefajnie.

*

Wróciłam w niedzielę, późnym popołudniem, wypoczęta i prawie zadowolona. Ojciec miał rację, potrzebowałam tego. Po kilku ciężkich dniach, niedotrzymanych postanowieniach i małym dołku zaliczonym z wiadomego powodu odrobina luksusu dobrze mi zrobiła. Góry pomogły co niecopoukładać…

Dobra, a teraz szczerze: przez pół soboty zerkałam na komórkę, licząc na… Jezu, przecież to żadna tajemnica na co. Miałam już przygotowaną mówkę i w ogóle… No, niby wiedziałam, że Roberto nie ma mojego numeru. Ale przecież znał numer Karoliny, a ona mój. Mógł zadzwonić, prawda? Jasne, że mógł. Jasne.

Tylko że nie zadzwonił. Ani w sobotę, ani w niedzielę.

Wracałam do domu z cieniem nadziei, że zastanę go pod drzwiami. Zupełnie maleńkim cieniem… Eeee tam, wszystko miałam wymarzone w szczegółach. Że siedzi na schodach przed moim mieszkaniem… Mniejsza o to, jak wszedł, nie mając klucza od domofonu, nieważne. Sąsiad go wpuścił albo co. W każdym razie siedzi taki smutny i czeka. A potem aż cały promienieje, z tą swoją przystojną buźką i cholernie błękitnymioczami.

Nie żebym sobie wyobrażała Bóg wie co, prawda?

Aż wstrzymałam oddech, wchodząc do klatki schodowej. Ale nie, Roberto nie siedział na schodach. Za to Bella stała przy drzwiach, wściekła jak zawsze, kiedy ją zostawiałam na dłużej. Syknęła, kiedy weszłam. Postawiła ogon, a potem machnęła nim raz i drugi, odwróciła się i poszła do kuchni. Tym samym dała mi do zrozumienia, że i tak ma mnie gdzieś, ale na żarcie czeka z utęsknieniem.

Nakarmiłam kota, a później usiadłam przed telewizorem, żeby pogapić się na jakiś durny film. Cholera, ojciec miał rację, byłam samotna. Czy to związek Karoliny z Kubą tak na mnie podziałał, czy rzeczywiście coś tam poczułam do tego piekielnego Włocha? Diabli wiedzą. Ale siedząc w półmroku rozjaśnionym tylko blaskiem telewizora, z kotem, który łaskawie rozłożył się obok mnie na kanapie, poczułam się opuszczona przez całyświat.

Spis treści

Rozdział 1