Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
50 osób interesuje się tą książką
Romans komediowy spod pióra autorki bestsellerowej powieści „Mała”. Lekki styl oraz motyw friends to lovers wprawią Cię w figlarny nastrój i zapewnią beztroski relaks.
Moja definicja związku? Bez zobowiązań, za to z pełną satysfakcją. Tak właśnie wyglądały miłosne podboje w moim wykonaniu.
Jednak nagle coś się zmieniło. Choć trudno nazwać „nagłym” podkochiwanie się od lat w bracie przyjaciółki. I to takiej, która jest bliższa niż rodzona siostra.
Przyznaję, bywam frywolna, ale kieruję się jedną dewizą: zero bzykania z bliskimi krewnymi najlepszych przyjaciół.
Problem w tym, że przez tego faceta mam ochotę łamać wszelkie możliwe zasady.
Obym tylko tego nie pożałowała.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Małgorzata Lisińska
Wydawnictwo Melissa Darwood
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Łódź 2023
Redaktor prowadzący:
Agnieszka Świątczak
Redakcja:
Urszula Tyrała
Korekta:
D. B. Foryś
Skład, łamanie i przygotowanie do druku:
D. B. Foryś
Okładka:
Melissa Darwood
Maciej Sysio
www.melissadarwood.com
Numer ISBN: 978-83-966671-5-1
Powieść jest wyłącznie fikcją literacką.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Mojej Przyjaciółce w podziękowaniu za nieustanne wsparcie.
Stałam nad toaletą i gapiłam się do środka. Z każdą mijającą sekundą mój wkurw przybierał na sile. Prawie czułam, jak ciśnienie podnosi mi się skokowo i już ociera o granicę „furia” po tym, jak pięć sekund wcześniej minęło pole „histeria”.
– Co to jest? – zapytałam cicho przez zaciśnięte zęby siedemnastoletnią uczennicę, którą na swoje nieszczęście zgodziłam się przyjąć na praktyki.
– Się zapchało – powtórzyła czwarty raz z absolutnie niewinnym wyrazem twarzy.
– Samo? – starałam się dowiedzieć, wciąż tym samym tonem.
Jakby mnie dzieciak znał, dawno spierdoliłby z mojego salonu. Ba! Mijałby już tablicę z nazwą miejscowości. No ale mnie nie znał. Pewnie z tej przyczyny, zamiast wymyślić coś inteligentnego, stał obok mnie i patrzył w zapchany sedes, z którego woda powolutku wyciekała na podłogę. Woda z resztkami papierowych ręczników i dziesiątkami włosów różnej długości i koloru.
– No, samo – przytaknęła.
Zarąbię gówniarę! Na cholerę było mi przyjmować tę kretynkę! W dupie powinnam mieć jej mamuśkę. Tak się kończy robienie ludziom przysług! Chodził babsztyl, prosił, błagał, obiecywał, że córeczka bystra, dobrze się uczy, praktyk potrzebuje…
Tośka! Bez nerwów! Weź na wstrzymanie. Policz do dziesięciu, nim coś powiesz. Pamiętaj, że dzieci to przyszłość narodu. A to przecież tylko dzieciak. Nie za bystry, ale dzieciak. Każdy się kiedyś uczył… I co z tego, że wypierdoliła wszystkie zamiecione w salonie włosy wraz z papierem do muszli? Tej samej, która – o czym jej mówiłaś raptem pięć razy – ma wąski odpływ, więc trzeba na nią uważać!!!
– Kurwa mać! – I tyle ze „spokojnie Tośka”. – Zamieniłaś się na rozum z tym wucetem?! W chlewie się chowałaś?! W którym domu śmieci się do sracza wypierdala?! Czy nie mówiłam sto razy, że do kosza?!
– Mówiła pani „do kibla” – odrzekło dziewczę, twardo wbijając we mnie wzrok. – Też się zdziwiłam, ale wyraźnie usłyszałam. „Do kibla”.
Zamarłam z rozwartą paszczą. Szlag! Na sto procent powiedziałam „do kubła”. Do łba mi nie przyszło, że przygłucha bździągwa wywali włosy do toalety…
– Nie mogłaś zapytać?! – Nie zamierzałam się poddawać.
– A po co? Skoro pani kazała…
Jasna cholera! Trzymajcie mnie, bo serio zaraz zarąbię idiotkę! I każdy sąd mnie uniewinni, gdy szczerze wyznam, jak to się stało! Nawet adwokata nie będzie potrzeby fatygować.
Na szczęście dla dziewuszki, co to tak literalnie podchodziła do wszystkich poleceń… Swoją drogą, mówią, że młodzież ma problem z autorytetami, a tu patrzcie: nawet nie dopytywała! No więc… na szczęście dla tejże właśnie bystrej inaczej, w chwili, w której ze wszystkimi szczegółami zaczęłam sobie wyobrażać krwawy mord na jej osobie, zadzwoniła moja komórka.
– Nic, kurwa, więcej nie rób! – warknęłam do młodej, po czym sięgnęłam po telefon.
Spojrzałam na wyświetlacz. Adam Malczyk. Zdumiewające! Właśnie pomyślałam o adwokacie i – tadam: sam dzwoni.
– Chcesz mnie reprezentować w sprawie o morderstwo? – zapytałam, zamiast się przywitać.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie jestem najsilniejszy w prawie karnym – zaczął ostrożnie Adam – ale jeśli potrzebujesz…
Spojrzałam na muszlę, potem na praktykantkę i jej niewinną buźkę.
– Jeszcze się zastanawiam – stwierdziłam szczerze.
– Coś się stało?
Westchnęłam ciężko.
– Potrzebuję kogoś, kto mi przepcha rurę. Na cito – oznajmiłam.
Usłyszałam własne słowa i aż się zatchnęłam. Znałam Malczyka. Wiedziałam, jak to zinterpretuje.
– Skarbie, powiedz tylko słowo – zamruczał jak nażarty kocur domagający się pieszczot. – Dziesięć minut i rura jak nowa.
Okej, tym mnie rozbawił.
– Dziesięć minut? – podjęłam grę. – Nie wiem, czy sobie pochlebiasz, czy wręcz przeciwnie. Taki z ciebie mistrz krótkiego dystansu?
– Dystans zależy od potrzeby, dziewczynko. – Malczyk nadal używał tego cholernego zamszowego tonu, od którego twardniały sutki. – A ty wydajesz się potrzebująca, więc nie ma co przedłużać.
– Tak to sobie tłumacz, misiu – burknęłam. W innych okolicznościach i z innym facetem chętnie bym poświntuszyła, ale to był brat mojej najlepszej przyjaciółki, ja zaś stałam przy przelewającej się toalecie. Jedynej toalecie w moim salonie fryzjerskim. – Wracając do sedna: mistrzyni intelektu, która u mnie praktykuje, totalnie zatkała wucet. Nie wiem, czy w sobotę znajdę jakiegoś speca…
– Uuu… – Adam w mig pojął problem. – Znam jednego hydraulika. Ma u mnie dług. Daj mi chwilę.
Rozłączył się. Spojrzałam na zegarek. Za pięć dwunasta. Następna klientka umówiła się na dwunastą trzydzieści. Kolejna – godzinę później. Jak dobrze pójdzie, może żadnej nie przypili i nie będzie wstydu. Szlag!
Po czterech minutach Adam ponownie zadzwonił. Złapał mnie na dworze, przed salonem. Siedziałam na ławeczce i przyglądałam się przechodniom. Musiałam wyjść, bo ilekroć spojrzałam w kierunku toalety, pragnienie zamordowania nastoletniej kiblo-zatykaczki wzbierało na sile. Tym bardziej że dziewczyna nie wykazywała najmniejszych oznak instynktu samozachowawczego i wciąż plątała mi się pod nogami.
– Pan Krzysztof dotrze do ciebie za mniej więcej trzydzieści minut – obiecał Adam. – Właśnie wyjeżdża z Mikołowa.
– Jesteś bogiem, wiesz? – Odetchnęłam z ulgą.
Przechodzący obok facet z brzuchem dyskretnie wymykającym się spod koszulki wypiął dumnie pierś. Zwolnił, najwyraźniej po to, by podtrzymać tak mile dla niego rozpoczętą pogawędkę. Właśnie wtedy rzucił mu się w oczy telefon przy moim uchu, a potem mordercze spojrzenie. I bidulek pojął, że to nie on jest adresatem tych słów.
– Wiem – przyznał skromnie Malczyk. – A ty moją dłużniczką.
– Uhm – wymamrotałam niechętnie.
Wstałam i skierowałam się do zakładu. Na wszelki wypadek. Bez względu na to, jak miała przebiegać ta rozmowa, przeczuwałam, że lepiej będzie ją prowadzić w zamkniętym pomieszczeniu.
– To świetnie, bo ja właśnie z prośbą. – Adam przeszedł do ofensywy. Oho! Miałam rację.
Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Dopiero wówczas zareagowałam:
– Już się boję!
– Tak źle nie będzie. – Zamilkł na chwilę, a gdy kontynuował, po wesołości w jego głosie nie pozostał ślad: – Martwię się o Gośkę.
Tak, ja też się martwiłam. Niecałe dwa miesiące wcześniej, w swoje czterdzieste urodziny, moja najlepsza przyjaciółka a siostra Adama, zastała męża w łóżku z nastolatką. No, prawie nastolatką. Dupencja miała coś ponad dwadzieścia lat, niemal tyle, ile córka Gośki i tego zdradzieckiego kutafona. Była też narzeczoną jego szefa, Patryka Strzałowskiego, pieszczotliwie przez nas nazywanego Patryczkiem Pedofilem. Gocha wystąpiła o rozwód, lecz to jej jakoś nie pomogło. Przeciwnie: z każdym dniem wydawała się bardziej zgaszona.
– Nie chce się przyznać – ciągnął Adam – ale chyba wpada w depresję.
– Wiesz, w końcu dwadzieścia lat jej życia poszło się jebać – przypomniałam mu grzecznie. – Trudno, żeby tak lekko machnęła na to ręką. To nie dziurawe majtki, które przypadkiem włożyłeś na gorącą randkę.
– Jakoś nie sądzę, by to był problem – w jego głosie znów pojawiło się rozbawienie.
– Małżeństwo twojej siostry?
– Nie, twoje dziurawe majtki. Przy całej reszcie żaden gość nie zwróciłby na nie uwagi.
– Jakiej reszcie?
– Już ty wiesz, dziewczynko, jakiej – zamszowe nuty wróciły.
Odetchnęłam głośno. Cholera. Jakby on nie był bratem Gośki… Nie pieprzy się z bratem przyjaciółki. Nawet jeśli buja się w nim od lat. Facetów mogłam znaleźć od chuja, a przyjaciółkę miałam tylko jedną.
– Jesteś tam? – zapytał po chwili.
– Ta, jestem – przyznałam trochę ponuro. – I też zauważyłam, że z Gośką jest kiepsko. Widzimy się prawie codziennie. Ze dwa razy u niej nocowałam w ubiegłym tygodniu. Ma doła. Wreszcie jej przejdzie. Wiem z doświadczenia.
Wiedziałam. Co prawda ja nie zastałam męża dymającego dwudziestolatkę w naszym łóżku w dniu moich urodzin, a nasze małżeństwo rozpadło się po ledwie pięciu latach, ale to i tak nie była kaszka z mleczkiem. Adam znał moją historię, więc zamilkł na moment.
– Sorry – powiedział wreszcie – nie powinienem.
Dziewczyna od włosowo-kiblowej katastrofy lubiła chyba balansować na krawędzi, bo zmierzała w moim kierunku z szerokim uśmiechem na buźce. Niech to szlag!
– Spoko. Co było, to było. – Wyszłam na zaplecze, do niewielkiego schowka, w którym trzymałyśmy z Agą różności, i usiadłam na małym taborecie. Na wszelki wypadek złapałam za klamkę, żeby gówniara nie wbiła do środka. – Już dawno odżałowałam tego buca. Tak tylko przypomniałam, że wiem, jak boli, i że minie.
– Może – w jego głosie brzmiało niedowierzanie – ale Gosia zawsze była wrażliwa. Teraz, kiedy młoda wyjechała na uczelnię, została całkiem sama. Nigdy wcześniej nie była sama.
– Chcesz się do niej przeprowadzić? – zdumiałam się, ignorując chwilowo sugestię, że jego siostra jest wrażliwa, a ja to zapewne beton. – To chyba nie najlepszy…
– Oszalałaś? Braterska miłość ma swoje granice. – Parsknął śmiechem. – Nie. Chcę cię prosić, żebyś ją wyciągnęła na wakacje.
– Co?
– Zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. Jakaś Turcja czy Grecja… Gdzieś, gdzie będzie ciepło, słonecznie, jakiś basen i all inclusive. Mówiła, że wzięła wolne w pracy na następne dwa tygodnie. Zamierza się pewnie umartwiać, zakopać pod kocem i płakać z powodu tego fiuta. – Zgrzytnął zębami na wspomnienie byłego szwagra. – Trzeba ją wyciągnąć z tego marazmu. Pomyślałem, że mogłabyś urwać się z pracy i z nią wyskoczyć.
Kompletnie mnie zaskoczył, dlatego w pierwszej chwili nie odpowiedziałam. On też milczał przez jakiś czas.
– Tośka? Jesteś tam?
– Jestem. Myślę.
– To się chwali.
– Ty nie bądź taki do przodu – wkurzyłam się. – Wiesz, że kocham Gośkę, jednak, po pierwsze, Agnieszka wraca z macierzyńskiego dopiero w listopadzie. Musiałabym zatem zamknąć salon, a mam poumawiane klientki. Nie wszyscy zarabiają taką kasę, żeby sobie pozwolić na tydzień bezpłatnego urlopu.
Z tym nie mógł dyskutować, więc milczał.
– A po drugie – głupio się było przyznać, ale co tam: – jeśli już mam jechać chociażby na tydzień i podwójnie tracić pieniądze, bo raz, że nie zarabiam, a dwa, że wczasów nie rozdają w gratisie, to chciałabym się tam też zabawić. Niestety z twoją siostrą w takim stanie szanse będę miała na to zerowe. – Raaany, usłyszałam własne słowa i zapragnęłam pierdolnąć łbem o ścianę. To się wykazałam współczuciem i wrażliwością, niech mnie sczyści. – Jezu! No wiesz, o co chodzi.
– Jezus pewnie wie, królowo empatii – burknął Adam. – Mam rozwiązanie obu problemów.
– Jakie?
– Polecę z wami. Postaramy się jakoś rozerwać ją we dwoje, a przy tym każde z nas będzie miało czas dla siebie. No i ja stawiam.
– Że co?
– Stawiam. Zapłacę za te wczasy. Wezmę trzy pokoje, więc nawet jeśli będziesz chciała grzeszyć z jakimś śliczniutkim, ledwie pełnoletnim chłoptasiem, nie zgorszysz żadnego z Malczyków. Na upartego mogę ci nawet zwrócić za ten tydzień bezpłatnego urlopu. Powiedz ile.
Przytkało mnie na moment. Tylko na moment i głównie dlatego, że tak się skupiłam na drzwiach schowka, że zrozumiałam wypowiedź Adama z opóźnieniem.
– Popierdoliło cię?! – wrzasnęłam. – Co ja, honoru nie mam? Nikt za mnie płacić nie musi, do ciężkiej cholery!
– Ale przecież…
– Srecierz! Ja pieprzę! Święty, kurwa, Mikołaj w środku lata.
– Weź, Tośka…
– Adam!
Musiałam mieć w głosie coś ostatecznego, bo Malczyk szybciutko zamilkł. Ja zaś wstałam, usiadłam, znowu wstałam. No szlag: kumulacja! Nie dość, że głupi bachor, to i facet niewiele od niego mądrzejszy.
Walnęłam rozwartą dłonią w drzwi, żeby się wyładować. Nie pomogło. Opadłam znów na taboret…
Bum! Z drugiej strony skrzydła też ktoś uderzył. W ten sam sposób.
Zmarszczyłam brwi. Zawahałam się i nie wstając, powolutku otworzyłam drzwi. Ledwie zdążyłam się uchylić, bo nieletnia intelektualistka właśnie wyprowadzała kolejny prawy prosty. Niestety „uchylenie” wysunęło mi spod siedzenia krzesełko. Klapnęłam na podłogę. Konkretnie na coś cholernie twardego, co wbiło mi się w tyłek.
– Kurwa!!! – wrzasnęłam, upuszczając telefon.
– Tosia? – zaniepokoił się Adam.
– Aua, aua, auuuaaa! – jęczałam, rozcierając pośladki.
– Tośka?!
Podniosłam komórkę, po czym spojrzałam na dziewczynę. I cud! W końcu coś do niej dotarło, bo błyskawicznie się cofnęła. Znikła mi z oczu, zanim zdążyłam cokolwiek wyartykułować.
– Tośka?! Co się dzieje?! – W głosie Adama pobrzmiewała panika.
Podniosłam się ślamazarnie.
– Aua – powtórzyłam płaczliwie do słuchawki.
– Żyjesz?
– No – wymamrotałam, nie przestając masować siedzenia. Zerknęłam przy tym pod nogi. Jasne, musiałam trafić w tę starą skrzyneczkę, którą miałyśmy z Agą dawno wywalić. To jej metalowe okucia wciąż czułam na obolałych pośladkach. – W Tychach mieszka ze sto dwadzieścia tysięcy osób, a mnie się trafiła ta najgłupsza. Zacznij się szkolić w tym prawie karnym, bo obiecałam jej matce dwa tygodnie praktyk. Jak nic zatłukę szczyla, nim minie pierwszy z nich.
– Co tym razem?
Westchnęłam.
– Spadłam z krzesła.
– Potłukłaś sobie co nieco? – wymruczał słodko. – Potrzebujesz masażu?
– Chyba tak. – Uśmiechnęłam się krzywo, chociaż nie mógł mnie zobaczyć. – Na szczęście dzisiaj sobota. Przejdę się do klubu. Jakiś masażer się znajdzie.
– Wiesz, że ja mogę zaraz? – Nie zmienił tonu.
– Zaraz to ty pojedziesz do siostry i wytłumaczysz jej, że leci z nami na wakacje. Bez dyskusji. Poszukaj nie mniej niż czterogwiazdkowego hotelu. Najlepiej ultra all inclusive. Jeśli publikują zdjęcia załogi, to mają być wysocy, zbudowani jak Apollo, ciemnowłosi i chętni…
– Myślisz, że tę „chętność” zobaczę na zdjęciach? – Roześmiał się.
– Ponoć prawnicy są spostrzegawczy, nie?
– Co do kobiet również masz wymagania?
– Uhm – przytaknęłam. – Najlepiej, żeby ślubowały życie w czystości. To pozwoli ci się lepiej skupić na potrzebach Gosi i moich.
– Na twoich potrzebach chętnie się skupię od razu.
Jakby się przy tym nie śmiał, może bym i uwierzyła.
– Jasne – skwitowałam i szybko zmieniłam wątek. – Tylko nie przesadź z ceną. Nie wszyscy są zamożnymi prawnikami.
– Aha. – On też się uczył i nie wracał do tematu płacenia za wyjazd. – Jakieś inne wymagania? Może chcesz wybrać hotel? Mógłbym wpaść wieczorem…
– Nie trzeba – weszłam mu w zdanie. – Ufam ci.
– Serio?
Serio. Ufałam. Ostatecznie był bratem mojej najlepszej przyjaciółki. Coś w jego głosie jednak kazało mi szybko się wycofać.
– Dobra, niech będzie, że ufam Gośce. Razem coś wybierzcie. Wpadnę do niej jutro. Dzisiaj muszę odreagować wyczyny tej kretynki.
W tej samej chwili usłyszałam, jak rzeczone dziewczę krzyczy na cały salon, że przyjechał jakiś pan, co to ma mi rurę przetkać.
Nie, jeden wieczór na odreagowanie to zdecydowanie za mało.
Zanim wyszłam do klubu, Gośka wysłała mi kilkanaście SMS-ów, z których nie zignorowałam jedynie pierwszego:
Obiecałaś Adkowi wspólny wyjazd na wakacje?
Zainteresowałam się nim głównie dlatego, że brzmiał dwuznacznie. Nie wiedziałam, czy chodzi jej o to, że jadę tylko z Adamem, czy też bierze pod uwagę wyjazd z nami.
Odpisałam:
Tak, jedziemy we trójkę: ty, ja i on. Będziemy pić, żreć, kąpać się nago w morzu, a jak dobrze pójdzie, każde z nas bzyknie jakiś towar.
W odpowiedzi przyjaciółka zasypała mnie wiadomościami jak szalona. Było tam coś o kretynach, chorobach wenerycznych, metanolu i jedzeniu podejrzanego pochodzenia. Po ósmej czy dziewiątej wiadomości przestałam czytać. W końcu jutro wpadnę do niej na obiad, jak co weekend, to wtedy wyłuszczy mi sensowne zastrzeżenia. Bezsensowne do tego czasu wywietrzeją jej ze łba.
Odłożyłam telefon, a potem przyjrzałam się odbiciu w lustrze. Nieźle. Proste blond włosy z różowymi pasemkami sięgały połowy pleców. Duże oczy, podkreślone dodatkowo makijażem, spoglądały w sposób, jaki Gośka zwykła nazywać „święta kurwa”. Jednocześnie prowokująco i niewinnie. W sumie nie wiedziałam, skąd się brało to drugie, bo o niewinności nie pamiętałam na długo przed ślubem, a to było wieki temu. Największym atutem mojej twarzy były jednak usta: pełne, wydęte, z kącikami uniesionymi w nieustannej zapowiedzi uśmiechu. Zwykle mężczyźni, których chciałam widzieć nago, zawieszali wzrok na moich wargach, ledwie dostrzegając, że mam niezłe ciało i świetne cycki. Ci, których nie chciałam rozbierać, zresztą także. Im nie dawałam szans, żeby się przekonali organoleptycznie.
Buźkę odhaczyłam jako „jest świetnie” i szybko oceniłam resztę. Srebrna kiecka miękko spływała po krągłościach. Nie zostawiała wiele wyobraźni, ale też nie takie było jej zadanie. Miała mówić potencjalnym pomocnikom do odreagowywania, że jestem chętna, by skorzystać z ich pomocy. Nie, nie mówiła. Krzyczała. Głównie z powodu braku bielizny.
Dobra: oficjalnie byłam łatwa. Łatwiejsze są tylko dmuchane lalki. I z taką radosną samoświadomością przekroczyłam próg jednego z popularniejszych tyskich klubów. Zadarłam głowę, rozchyliłam usta, wypięłam cycki… Ruszałam na łowy.
Dla jasności: to nie tak, że brałam, jak leci… znaczy, że dawałam, jak leci. Miałam wymagania. Gość powinien dobrze wyglądać i nieźle pachnieć. Mistrzem intelektu być nie musiał. Ostatecznie nie bzykałam się z jego IQ, prawda? Właściwie w moim targecie nawet nie przewidywałam intelektualistów. Lubiłam określony typ facetów. Konkretnie takich, o których pisały mistrzynie polskich erotyków. Bad boy. To mój target. Nie taki do końca bad, oczywiście. Głupia nie jestem, nie szukam bandytów na kochanków. Po prostu gość na jedną noc powinien mieć mocne, umięśnione ciało, mroczne spojrzenie i nie grzeszyć otwartością. Pieprzyć, nie pieprząc.
O, coś jak ten, który patrzył na mnie, stojąc obok, przy barze. Cienka bluza bez rękawów, chociaż z kapturem, odsłaniała świetnie wymodelowane ramiona i ładnie opinała jego barki, kiedy sięgał po piwo. Pewnie założył ją, żeby zademonstrować seksowne dziary, od bicepsa aż po nadgarstek. Niezłe, cholera.
– Co pijesz, mała? – Przysunął się niespiesznie, gdy zauważył, że mu się przyglądam.
I dwa na dwa punkty odhaczone. Gość pachniał czymś lekkim i apetycznym. Nie znałam, ale działało bezbłędnie. Takich właśnie niegrzecznych chłopców preferowałam. Look dopracowany tak idealnie, że na odległość dawał teatrem. Jak nic, gdyby doszło do jakiejś zadymy, przystojniaczek uciekałby pierwszy. To jednak bynajmniej mi nie przeszkadzało. Nie szukałam prawdziwego twardziela. Wystarczyło, że na takiego wyglądał. No i jeszcze posiadał dwie rzeczy pasujące do takiego określenia: mięśnie i dużego, sprawnego…
– Sex with the stranger1 – rzuciłam radośnie po szybkiej analizie amatora tatuaży.
Zmarszczył brwi.
– Jest taki drink? – Zerknął zagubiony na barmana.
Chłopak spojrzał na mnie zza lady, przygryzając wnętrze policzka, żeby powstrzymać śmiech.
– Nie ma – odpowiedział szczerze, po czym dodał bezczelnie: – Pani pewnie myślała o crazy monkey2.
Tym razem ja musiałam powstrzymać parsknięcie. Bystry dzieciak. Szkoda, że wiekowo bardziej pasowałam na jego mamusię niż kochankę.
Aaa tak, przecież nie bzykam się z intelektem. Dzieciak odpada.
– Widzę, że serwujecie również cheeky bartender3. – Nie zdołałam się powstrzymać. Chwilowo jego wiek miałam w dupie.
– Dla ciebie wszystko. – Wyszczerzył się, ignorując gościa z dziarami. – Chociaż najchętniej postarałbym się, żebyś spróbowała ze mną sweet dream4.
Oż ty, ale wyszczekany smarkacz. I całkiem ładniutki. Za parę lat, kiedy zmężnieje, nie opędzi się od dziewczyn. Teraz brakowało mu trochę… czy ja wiem? Na pewno nie ciała czy wzrostu, bo jedno i drugie było całkiem, całkiem. Może więc tego czegoś, co faceci zdobywają z wiekiem, a co moja młodsza siostra nazywała męskością. Pewnie wiedziała, co mówi, skoro od liceum nie spotykała się z kolesiami poniżej trzydziestki.
Za kilka lat… dobra, nie okłamuj się, Tośka, za kilkanaście lat, gdy chłopak osiągnie twoje trzydzieści pięć, a ty staniesz się… O kurwa! Nie! Nie zmierzamy w kierunku bezlitosnej metryki.
Zimny prysznic, kiedy PESEL pokazał fucka, błyskawicznie sprowadził mnie na ziemię. I przypomniał, po co przyszłam do klubu. Zerknęłam ostatni raz na sympatycznego bystrzaka za barem, by ponownie skoncentrować się na przyszłym loverboyu. Oj, niedobrze, ciacho traciło zainteresowanie. Wątku stracić nie mogło, skoro go w ogóle nie złapało, sądząc po zagubionym wyrazie jego seksownego oblicza. No ale powtórzę: nie bzykam IQ.
Wytatuowany na pewno nie lubił wyzwań, ponieważ widząc, że bardziej interesuje mnie rozmowa z barmanem, zaczął rozglądać się za nową zdobyczą. Może i powinnam odpuścić, w końcu nie zależało mi konkretnie na tym udawanym bad boyu. Od czasów, gdy mafijne romanse zaczęły nam, babom, robić dobrze, gości wyglądających na potencjalnego a seksownego capo pałętało się po klubach na pęczki. Tak, bezwzględnie powinnam odpuścić.
– Cudna dziara – zauważyłam słodko, pochylając się do gościa, którego „bezwzględnie powinnam odpuścić”, tak by w sporym dekolcie mógł zobaczyć cień sutków. – Lubię twardych facetów – dodałam i położyłam dłoń na jego przedramieniu.
Błyskawicznie skupił na mnie wzrok. Właściwie nie tyle na mnie, ile na moich cyckach.
– A ja lubię laski, które lubią mnie – zauważył odkrywczo. – Chcesz poskakać? – Wskazał parkiet.
W sumie, co mi szkodziło?
– Chętnie – przyznałam. Następnie zdjęłam z ramienia torebkę i podałam ją młodziakowi od drinków. – Możesz się nią przez chwilę zaopiekować?
Chłopak pokiwał głową bez entuzjazmu. Pseudo bad boy tymczasem wstał i ruszył w kierunku tańczących, nawet na mnie nie zerknąwszy. Za to ja patrzyłam na barmana. Wyglądał na rozczarowanego. Szkoda, ale PESEL nie łże, synek.
Z żalem przeniosłam spojrzenie na parkiet, po czym dołączyłam do mojego partnera na dziś. Miałam taką teorię, która sprawdzała się od lat: to, jak facet rusza się w tańcu, wiele mówi o tym, jaki jest w seksie. Wiadomo: miękkość ruchów, dynamika, poczucie rytmu, dopasowanie … Wydziarany plasował się tak mniej więcej pośrodku skali. Patrick Swayze z niego nie był, ale na szczęście Jaś Fasola również nie. Najpierw trzymał się z daleka i faktycznie głównie skakał. Nie żeby muzyka pozwalała na coś innego. Rytmiczne techno słabo się sprawdzało jako motyw muzyczny pod macanki. Kiedy w końcu gość za konsoletą zorientował się, że niektórzy chcieliby zakosztować bliskości, prawie bad boy przyciągnął mnie gładko. Od razu też położył mi ręce na tyłku, po czym przycisnął biodra do moich. Poczułam, że całkiem nieźle się rozumiemy, oraz że tam, gdzie powinien, jest odpowiednio twardy.
– Może zmienimy lokalkę? – wykrzyczał mi do ucha. – Mieszkam tuż obok. – I żebym dobrze odczytała jego intencje, ścisnął moje pośladki.
Cholera, no. Dzieciak zza baru wciąż nam się przyglądał z miną zbitego psa. Zbitego, ale nadal gotowego, by gryźć. I to zdecydowanie psuło nastrój. Z drugiej strony nie pieprzyłam się od trzech tygodni. Jeden z najdłuższych okresów celibatu w moim życiu. A celibat nie jest zdrowy. Szkodzi na mózg. Ponoć ktoś to udowodnił. Aha… skoro szkodzi, to jeszcze z tydzień, może dwa, a zostanę warzywem. Albo, co gorsza, takim mistrzem intelektu jak właściciel dziar.
Zbity pies zaczynał szczerzyć kły, mnie zaś przechodziła ochota. Niedoczekanie! Żaden frajer nie będzie mi psuł planów na wieczór. A już na pewno nie taki, któremu ledwie sypnął się wąs.
Albo i nie sypnął.
– Ale najpierw skoczymy tu, na zaplecze – zarządziłam.
– Po co?
Chciałam sprawdzić, czy warto. Tego jednak nie wypadało przyznawać.
– Lubię zacząć od miziania – oświadczyłam więc prawie szczerze.
– Że co? – Zagapił się.
Westchnęłam.
– Nie znam cię – wyjaśniłam. – Nie odwiedzam domów obcych ludzi. A tu, z tyłu budynku, jest kilka takich miejsc, w których możemy się… trochę lepiej poznać.
Patrzył na mnie przez chwilę, a ja zaczęłam się martwić, że byłam zbyt subtelna.
– Chcesz się pieprzyć w ulicy za klubem? – On nie miał kłopotów z subtelnością. Ni chuja.
– Dojdziemy do tego – obiecałam.
Uśmiechnął się szeroko.
– Jasne. Dojdziemy. – Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia.
Przecisnęliśmy się przez tłum okupujący wejście. Kilkanaście sekund później staliśmy już w jednym z ciemnych zakamarków między sąsiadującymi ze sobą klubami. Niektórzy z bywalców też wpadli na taki pomysł, bo z dwóch pierwszych miejsc, do których próbował mnie wepchnąć wytatuowany myśliciel, dochodziły intensywne pojękiwania. W trzecim nie zastaliśmy nikogo. Niestety wisiała nad nim oświetlająca tenże kąt lampa. Wydziaranemu to jednak nie przeszkadzało. Przycisnął mnie do ściany i zaczął całować.
Nie wiedziałam, czy to wina tej pieprzonej żarówy nad nami, czy wyrazu twarzy barmana w chwili, kiedy opuszczałam klub, ale pocałunki kompletnie mnie nie rozgrzały. Nie powiem, facet się starał. I nawet nie musiał entuzjazmem nadrabiać braku techniki, bo miał ją całkiem niezłą. Mimo to nic. Odwzajemniałam się co prawda, lecz totalnie bez zachwytu. Trochę tak, jakbym żuła gumę, która straciła smak. Gość chyba nie załapał, że średnio się bawię, gdyż wykazywał coraz większą ekscytację. Zacisnął palce na moim biuście i z jękiem zaczął go miętosić.
– O kurwa! – wydyszał w moje usta. – Zajebiste cycki.
Wpadło mi do głowy, żeby odpowiedzieć: „Bardzo się cieszę, że jest pan usatysfakcjonowany. Dupę też mam całkiem niezłą. Uprzejmie proszę przejść do jej obmacywania”. I na tę myśl nie udało mi się powstrzymać parsknięcia. Facet się nie przejął. Dyszał coraz głośniej, aż zaczęłam się bać, że ma problemy z sercem czy płucami. Właśnie zsunął ramiączko sukienki i odsłonił jedną z tych zajebistych piersi. Nawet na nią nie popatrzył, tylko od razu złapał sutek w usta. Ja za to beznamiętnie obserwowałam czubek jego głowy, na który padało światło nieszczęsnej lampy, i pomyślałam, że powinien nosić jednak nieco dłuższe włosy, bo mu się zaczynają przerzedzać.
Nie, kurwa, nic z tego nie będzie. Ni chuja się nie podniecę.
– Słuchaj… – zaczęłam.
Zero reakcji. Mężczyzna wciąż ślinił cycek, przyciskając mnie całym ciałem do ściany.
– Hej, ty tam – warknęłam trochę głośniej.
– Uhmmm – wymruczał i jednocześnie spróbował wcisnąć rękę między moje uda.
Dobra. Wystarczy tego dobrego.
Złapałam go za barki i odepchnęłam z całej siły. Sukces! Gość się nie spodziewał, więc stracił równowagę i trzasnął na tyłek.
– Co jest, kurwa? – Patrzył na mnie zaskoczony.
Wzruszyłam ramionami. Szybko poprawiłam sukienkę. Koleś wciąż siedział na ziemi. Chyba liczył na odpowiedź.
– Przeszło mi – wyjaśniłam.
– Jak to, kurwa, przeszło?! – Zaczął się podnosić.
Gdybym nie wiedziała, że w pobliżu są inni ludzie, może zaczęłabym się denerwować. Gość wcześniej tylko zgrywał twardziela, teraz jednak na serio wydawał się wściekły. I ciut nieobliczalny, jak to sfrustrowany mężczyzna. Poczułam się minimalnie winna. Nie aż tak, żeby dać mu się przelecieć, oczywiście.
– Słuchaj – westchnęłam – kobiety tak czasami mają. Wiesz, te, no… hormony. Babskie sprawy i tym podobne. Nie twoja wina. Widziałam w klubie z pięć lasek, które chętnie cię obsłużą, więc bez żalu, co? – Wykrzywiłam się w parodii uśmiechu.
Przez chwilę milczał, patrząc na mnie trochę oszołomiony. Ostatecznie pokręcił głową, wyprostował się i też skrzywił.
– Jesteś pojebana – odkrył kolejną oczywistość.
Odwrócił się i zawrócił do klubu. Odetchnęłam z ulgą. Jasne, nic mi nie groziło, ale i szarpać się z typem z dwadzieścia centymetrów wyższym i cięższym zapewne o jakieś trzydzieści kilo jakoś nie miałam ochoty. Przez sekundę, może dwie, odprowadzałam go wzrokiem, zastanawiając się, czy się starzeję, czy coś mi dolega, skoro odpuściłam przygodny seks z niebrzydkim gościem.
W tym roku kończyłam trzydzieści pięć lat. Od siedmiu, od rozwodu, nie byłam w związku. Przez pierwszych kilka miesięcy, odkąd stwierdziłam, że mam już dość bycia panią Skawińską, żyłam w cnocie. Tej najdłuższej w dorosłym życiu. Potem uznałam, że moje potrzeby niczym się nie różnią od potrzeb przeciętnego faceta, dlatego nie ma powodu, żeby próbować je zagłuszać. I nigdy nie miałam związanego z tym poczucia winy czy jakichś durnych hamulców moralnych. Traktowałam seks jak fitness. Trochę wysiłku, a na końcu endorfiny.
Cóż, tym razem musiałabym w to włożyć znacznie więcej niż trochę wysiłku. O to to! To nie starość ani choroba, po prostu zwyczajne lenistwo. Nie chciało mi się męczyć i tyle. Uuufff. Ulga.
Z tą uszczęśliwiającą myślą zamierzałam ruszyć w stronę domu, gdy uświadomiłam sobie, że zostawiłam barmanowi torebkę. Fuck! Musiałam po nią wrócić. Znów pewnie zobaczę ten jego zniesmaczony wyraz twarzy. I wtedy faktycznie poczuję się winna. Cholera. Cóż, jak mus to mus. Miałam w niej nie tylko portfel, ale również komórkę i klucze.
Okazało się jednak, że nie musiałam wracać do klubu. Błyskotliwy dzieciak stał u wejścia na zaplecze. W świetle padającym za jego plecami wydawał się potężniejszy niż za kontuarem. Na jego ramieniu wisiała moja torebka. Podeszłam i skonstatowałam z lekkim zaskoczeniem, że chłopak jest znacznie wyższy, niż sądziłam. I tak, potężniejszy też. W półmroku nie sprawiał już wrażenia nastolatka. Z niewiadomej przyczyny to mnie zirytowało, więc hardo spojrzałam mu w oczy.
– Robisz za anioła stróża? – burknęłam.
Uśmiechnął się.
– Był taki moment. – Podał mi torebkę.
Chwilę milczeliśmy.
– Dobra, młody – podkreśliłam ostatnie słowo, co jednak nie zrobiło na nim wrażenia – czas na mnie. Ty też chyba powinieneś wrócić do roboty.
Potaknął bez słowa. Zmrużył oczy, nie odrywając ich ode mnie. Wreszcie, jakby naprawdę dużo go to kosztowało, zapytał:
– Dasz mi swój numer?
O! To mnie zaskoczył. Na tyle, że nie zdążyłam przemyśleć, nim odpowiedziałam:
– Masz kompleks Edypa?
Roześmiał się cicho.
– Z tego, co wiem, nie – odrzekł po jakimś czasie. – A ty zdecydowanie nie mogłabyś być moją matką.
Cholera, przystojny, wyszczekany i inteligentny. Wymierający gatunek.
Obejrzałam go ostentacyjnie.
– Ile ty masz lat, synku? Osiemnaście? Dwadzieścia?
– Nieco więcej. – Wyszczerzył się. – Na tyle, żeby żadne z nas nie musiało się wstydzić.
– Chłopcze… – Przemknęłam dłonią po jego policzku i z przyjemnością poczułam lekki zarost pod palcami. – Ja niczego się nie wstydzę.
– Więc dasz mi numer – tym razem już stwierdził.
Zastanawiałam się tylko chwilę. Potem cofnęłam rękę.
– Nie. – Zobaczyłam, jak pochmurnieje, i dodałam: – Ty dasz mi swój.
Wyciągnęłam z torebki telefon. Nie patrząc, jaki efekt osiągnęłam swoim żądaniem, odblokowałam komórkę, wyszukałam opcję „dodaj kontakt”, po czym wpisałam: Cheeky Bartender.
– No – ponagliłam chłopaka.
Zerkał na wyświetlacz z rozbawieniem.
– Mam na imię Damian – przedstawił się.
Prychnęłam głośno.
– I spierdoliłeś, młody. Nie słyszałeś, że kobiety lubią tajemniczych facetów, takich milczących?
– Słyszałem. – Wyjął mi z ręki komórkę i wklepał numer. Nie omieszkał przy tym dopisać Damian po Cheeky Bartender. – Słyszałem też, że w większości przypadków ta oszczędność w słowach u tego typu facetów wynika z uszkodzeń mózgu. Tak bywa, gdy się przedobrzy ze sterydami.
Przesunęłam spojrzeniem po jego całkiem przyjemnej sylwetce.
– Ty tak z doświadczenia?
Wyszczerzył się ponownie.
– U mnie to geny, droga pani. I pływanie od piątego roku życia.– Czyli jakieś dziesięć lat?
Oddał mi telefon, a potem szybko się pochylił i cmoknął mnie w usta.
– Strasznie jesteś ciekawska, wiesz? – zapytał z nosem przy moim nosie. Następnie odwrócił się i ruszył w kierunku grupy ludzi zgromadzonych przed wejściem do klubu.
Patrzyłam za nim z uśmiechem. Serio, fajny dzieciak. Naprawdę szkoda.
Zerknęłam na listę kontaktów. Litery składające się na Cheeky Bartender Damian nadal kusząco czerniały na białym tle. Pokręciłam głową nad swoją głupotą, po czym wygasiłam komórkę i wrzuciłam ją do torebki. Właściwie nie miałam pojęcia, dlaczego wzięłam na niego namiar. Totalnie nie marzyła mi się rola Mrs. Robinson. Do MILF-a wciąż zostało mi kilka lat. Poza tym wiedziałam, że takie znajomości niekoniecznie dobrze się kończą. Dzieciak mógł coś tam poczuć i co? Mielibyśmy prawdziwego Edypa, cholera jasna. Tragedię, znaczy się.
Mimo to żal. Żaden facet nie zrobił mi tak dobrze intelektualnie. Prócz Adama Malczyka, rzecz jasna. Może jednak się starzeję?
Nie. Absolutnie nie. Po prostu jestem odpowiedzialna. O! Odpowiedzialna. To ta odpowiedzialność sprawiła, że zamiast doświadczać przyspieszonego oddechu jakiegoś mężczyzny, jego palców na mnie i we mnie, oraz twardego, ciężkiego ciała ujeżdżającego moje z dziką gwałtownością… Zamiast smakować te przyjemności, sobotnią noc spędziłam w łóżku sama, oglądając jakieś gówno na Netflixie.
Odkąd Gosia wypieprzyła zdradzieckiego kutasa z domu, niemal wszystkie weekendowe obiady spędzałam u niej. Co prawda na początku przyjaciółka próbowała utrzymać tradycję rodzinnych spotkań w domu swoich rodziców, ale pokonało ją utyskiwanie matki.
Pani Malczyk uwielbiała zięcia, więc usilnie pracowała nad córką. Nie omieszkała wykorzystać każdej okazji, żeby nie wygłosić uroczystego kazania o nierozerwalności małżeństwa, o rodzinie, o przyrzeczeniu w obliczu Boga… Gośka poddała się po pierwszej niedzieli. Adam radośnie do niej przystał. Też miał dość matczynego namawiania, by się ustatkował, a najlepiej spróbował odzyskać Paulinkę.
Byłam raz świadkiem takiej rozmowy. Widziałam, jak Adam zacisnął zęby i przez chwilę bałam się, że uszkodzi sobie szczęki. Potem zobaczyłam wyraz jego oczu i czym prędzej postarałam się o zmianę tematu. Nie wiedziałam, co mu zrobiła ta larwa, zanim wyjechała do Stanów, ale mimo upływu czasu i kobiet, które przewinęły się przez jego łóżko od rozstania z narzeczoną, wciąż nie potrafił się otrząsnąć. A próbował z wielkim zaangażowaniem. Z tego, co mówiła jego siostra, czy czasami i on, próbował przynajmniej kilka razy w tygodniu, co rusz z innym antidotum. Choć, jak się domyślałam, każde pasowało do tego samego wzorca: długie nogi, długie włosy, spore cycki i zero rozumu.
Uśmiechnęłam się do tej myśli, kiedy parkując przed domem przyjaciółki, dojrzałam samochód Adama. Zwykle przyjeżdżał później. Najwidoczniej on też poprzedniej nocy nie poszalał. Aż dziwne.
Wyjęłam z bagażnika ciasto i lody. Tym razem zorganizowanie deseru leżało po mojej stronie. Podeszłam do wejścia i wdusiłam przycisk dzwonka. Miałam klucze, ale leżały gdzieś na dnie torebki, więc tak było szybciej. Rzeczywiście po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Adam.
Wspominałam, że jest kurewsko przystojny? Nie wspominałam, co?
Mama i tata Malczykowie obdarowali dzieci najlepszymi genami po równo. Gośka była piękna, seksowna i totalnie nie wyglądała na swój wiek. No a Adam po prostu oszałamiał. Był wysoki, szeroki w ramionach, wąski w biodrach, miał płaski brzuch i długie nogi. I ta twarz. Gdyby chciał wystartować w wyborach Mister Universe, zwycięstwo miałby w kieszeni. Mister Mecenas, choleeera. Za każdym razem, kiedy go widziałam, moje IQ opadało na moment do poziomu inteligencji Forresta Gumpa i potrzebowałam chwili, żeby wróciło na właściwe tory. Te niebieskie, głęboko osadzone oczy od lat śniły mi się w najbardziej wyuzdanych snach. Nawet nie wspomnę, co robiły w nich usta.
Znaliśmy się od niemal szesnastu lat, niewiele krócej niż z jego siostrą. I jakoś nigdy się nie złożyło. Na początku wodził za mną wzrokiem. O tak, pamiętam. Słodki był z niego dzieciak, trochę nerdowaty, wyrośnięty i przeraźliwie chudy. I koszmarnie nieśmiały. Totalnie nie w moim typie, więc go ignorowałam. Dobra, może nie ignorowałam, ale traktowałam jak kuzyna. Zmężniał akurat jakoś wtedy, kiedy wyszłam za Skawińskiego. Czasami się zastanawiałam, czy to, że nie potrafiłam wykrzesać więcej entuzjazmu w małżeńskim łożu, nie wzięło się przypadkiem z błękitnych oczu Malczyka. Z tego bezczelnego błysku pojawiającego się w nich przy każdym naszym spotkaniu. O, tak jak teraz.
– Cześć – przywitał się. – Czy spodziewamy się kogoś jeszcze?
Wpatrywałam się w niego jak zakochany kundel o tę nieszczęsną sekundę za długo. Tak właśnie na mnie działał. Hipnotyzująco. Lubiłam to sobie tłumaczyć „zakazanym owocem”. O tak. Nie mogę go mieć, dlatego chcę. Kurewsko chcę.
Na szczęście moje „kurewsko chcę” wstrzymywało pracę mózgu na krótko:
– Niby czemu? – zapytałam.
– Bo ciasta przywiozłaś jak dla pułku wojska. – Zaświecił zębami w uśmiechu, wyjmując z moich rąk jedną z reklamówek. – Albo więc ktoś jeszcze przyjdzie, albo ostatnio cierpisz na brak innych, że tak powiem, bliższych naturze słodyczy.
Zabójczo przystojny. I błyskotliwy. I złośliwy jak cholera. Na szczęście mój intelekt pracował już pełną parą:
– To są lody, misiaczku. Dla ciebie. Coś mi się obiło o uszy, że ostatnio tylko na takie możesz liczyć.
Nie przestając się szczerzyć, Malczyk ostentacyjnie spojrzał na zegarek i przez chwilę udawał, że liczy.
– Coś słaby ten twój stalking, dziewczynko – wymruczał – skoro trzy godziny to dla ciebie „ostatnio”.
– Trzy godziny? – Też popatrzyłam na zegarek. Dochodziła trzynasta. Bzykał się o dziesiątej?! – Serio? Sądziłam, że jeśli w ogóle spędzasz całą noc z jakąś dziunią, to najpóźniej o ósmej ty wychodzisz od niej lub ona musi opuścić twoje szacowne progi.
– Normalnie tak. – Puścił mnie przodem. Dżentelmen, nie pogadasz! – Ale tym razem zaspałem, a gdy dziewczę obudziło mnie mistrzowskim fellatio, nie miałem serca tak od razu jej pogonić.
– Są rzeczy, których nie chciałam nigdy usłyszeć – warknęła z korytarza Gośka. – To była jedna z nich.
Adam powstrzymał się od komentarza. Ja też milczałam, choć z innego powodu. Na widok aktualnej prezencji najlepszej przyjaciółki brakło mi po prostu słów. Cała moja niespełniona fascynacja Adamem chwilowo uległa zapomnieniu. Inaczej się nie dało. Nie, kiedy coś takiego staje przed tobą.
– Ja pierdolę – wymamrotałam. – Jak ty wyglądasz?
– Normalnie – burknęła Gośka, następnie spojrzała na brata. – Już zdążyliście przyjąć ten sam front?
Adam wzruszył ramionami i wrzucił lody do zamrażalnika.
– Nie rozmawialiśmy o tobie. Tośka ma oczy. Ja też. A tego – wskazał dłonią siostrę – nie da się nie skomentować.
– Niedziela jest – broniła się dziewczyna. – Nie muszę się szykować do pracy. Nie zamierzam wychodzić z domu.
– Ale masz gości – przypomniał jej Adam.
– Nie jesteście gośćmi, tylko rodziną.
– Ja pierdolę – powtórzyłam z cichą desperacją.
– Możesz przestać? – zdenerwowała się Gośka.
Przez kilka sekund kontemplowałam stary dres, pamiętający chyba jeszcze liceum, przetartą, zaplamioną jakimś tłuszczem oraz sosem pomidorowym koszulkę, brudne włosy związane w niedbały kucyk i w końcu poszarzałą twarz z zapuchniętymi oczami.
– Masz. – Powiesiłam na ramieniu Adama swoją torebkę, po czym zwróciłam się do jego siostry: – Do łazienki! W tej chwili.
– Ale…
– Nawet mi tu nie próbuj podskakiwać – warknęłam gniewnie. – Idziesz do łazienki! Zlikwidujemy to ptasie gniazdo na twoim łbie, wyszorujemy resztę, a potem założysz stringi, seksowny stanik i kieckę, od której jakiemuś facetowi od razu by stanął.
– Tu nie ma żadnego faceta – próbowała Gośka.
Adam się nie odezwał, bo przecież moje ostatnie zdanie nie mogło go dotyczyć.
– Powiedziałam „jakiemuś” – przypomniałam wściekłym tonem, popychając Gośkę w stronę schodów. – Masz się tak odpierdolić, jakby przed drzwiami stało ich z pięciu. I nie! – wrzasnęłam. – Nieważne, że ich nie będzie. Ty się ubierasz dla SIEBIE, matołku… – Zerknęłam na Adka, który właśnie próbował zapanować nad śmiechem, i dodałam: – I dla nas trochę też. Jeśli zostaniesz taka, jak nic któreś z nas puści pawia. Dalej! Do łazienki. Ale już!
Gośka posłuchała, acz przez tych kilkanaście sekund, które zajęło nam dojście do toalety, na przemian to burczała, to mamrotała o jakichś sadystach, terrorze, dyktatorach i ograniczaniu wolności. Kiedy wlazłam za nią do łazienki, spojrzała na mnie gniewnie.
– Nie uważasz, że to już przesada?
– Bo cię, kurwa, nigdy gołej nie widziałam, co? – Trzasnęłam drzwiami. – Rozbieraj się!
Wzruszyła ramionami, ale posłusznie zdjęła dres. Gdy chciała go wrzucić do kosza na brudy, wyrwałam jej go z ręki.
– Nie ma tak! – zarządziłam. – Nie będziesz tego prała, tylko uroczyście spalimy w kominku.
– To poliester jest – mruknęła. – Nie wolno zanieczyszczać powietrza.
– Patrzcie, państwo, ekolożka, kurwa mać. – Otworzyłam okno i wypieprzyłam za nie szmaty. – Zabiorę, kiedy będę wychodziła. Zrobię ci też przegląd garderoby, żebyś nie założyła już więcej takiego badziewia. A tych majtek, laska – uśmiechnęłam się mimo woli – to sama Bridget Jones by ci pozazdrościła. Zdejmuj, nie patrz tak. Nie ma litości dla lumpeksu… Grzeczna dziewczynka.
– Tośka… – Gosia zaczęła wściekle.
– Czego?
Patrzyła na mnie przez chwilę zagniewana, a jednocześnie dziwnie krucha. Rozumiałam ją. Ten syf, który rozpieprzył jej fajne, poukładane życie, całkiem ją załamał. Nie sądzę, żeby aż tak kochała byłego męża, ale sposób, w jaki się dowiedziała, że jej małżeństwo trafił szlag, mógł rozwalić najsilniejszego. Wiem, byłam przy tym. Więcej – kręciłam z ukrycia film, gdy Andrzejek Kowalski posuwał dwudziestoletnią narzeczoną swojego szefa. Widok był nie tyle koszmarny, co zabawny. To znaczy dla mnie, bo dla jego żony raczej tylko koszmarny. Minęły prawie dwa miesiące, a ona jeszcze się nie ogarnęła. Za samo to najchętniej wysłałabym Adama, by sprał skurwysyna. I poszłabym z nim, co mi tam!
Nie doczekałam się odpowiedzi, więc odkręciłam wodę nad wanną.
– Właź – powiedziałam już łagodnie. Kiedy skapitulowała, kontynuowałam: – Nie możesz tak się umartwiać, Gosiek. Było, minęło. Wiem, że trochę potrwa, nim przestanie boleć, ale jeśli się nie pozbierasz, ten kutas wygra. A nie możesz mu na to pozwolić.
Pokiwała głową w milczeniu i posłusznie weszła do wanny.
– A teraz, wkrótce znowu pani Malczyk – uśmiechnęłam się lekko – dostąpisz zaszczytu darmowego mycia głowy przez wysokiej klasy specjalistkę. Weź no zanurz łepetynę…
Temat wakacji objawił się dopiero przy obiedzie, gdy piękna jak z obrazka Gosia uznała w końcu, że nieodzywanie się do przyjaciółki i brata, kiedy ma się z nimi spędzić całe popołudnie, nastręcza nieco problemów.
– Co to za kretynizm, żebyśmy pojechali razem na wakacje? – zapytała gdzieś między polędwiczkami a ciastem czekoladowym.
– Jaki znowu kretynizm? – zdziwiłam się. – Ludzie jeżdżą z przyjaciółmi na wczasy.
Popatrzyła na mnie z miną „bujać to my, ale nie nas”, po czym przeniosła wzrok na brata.
– Które z was na to wpadło?
– Ja – uczciwie przyznał Adam. – I uważam, że to zajebisty pomysł.
– Niby w czym on jest zajebisty? – Gocha zaczynała się denerwować. – Że zabieracie bidulkę z wtrakcierozwodową deprechą, by przypadkiem nie wpadła na jakąś debilną koncepcyjkę i na ten przykład nie wsadziła głowy do piekarnika?
Oboje z Adamem jednocześnie zerknęliśmy na wspomniane urządzenie: wysokiej klasy piecyk elektryczny, kupiony chyba w ubiegłym roku.
– A po cholerę miałabyś wsadzać tam głowę? – rzuciłam szczerze zdumiona pomysłem, nie faktem, że przyjaciółka błyskawicznie przejrzała nasz plan. Może i miała doła, ale najwyraźniej nie wpływał on na jej percepcję.
Gośka wzruszyła ramionami.
– To przykład był, do diabła! Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co mi chodzi!
Popatrzyłam ze świetnie symulowaną nieporadnością intelektualną na Adka. Biedny zagryzał usta tak mocno, że jak nic zaraz zaczną krwawić.
– Gosieńko… – zaczęłam.
– Nie wyjeżdżaj mi z Gosieńką – burknęła. – Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, dlaczego nagle pożądacie mojego towarzystwa.
– Ale… – spróbowałam ponownie.
Gośka już otwierała buzię, kiedy Adam stwierdził, że najwyższy czas się odezwać:
– Po pierwsze, siostra, nawet jeśli faktycznie mielibyśmy na celu powstrzymanie cię od wsadzania łba do piecyka elektrycznego, powinnaś powiedzieć „dziękuję”. – Uśmiechnął się złośliwie. – W przeciwnym wypadku za taką próbę samobójczą przygotowaliby ci śliczny pokoik w Toszku5. I nie zaciskaj tak zębów, bo je sobie uszkodzisz i będziesz musiała od brata na koronki pożyczać.
– Wiesz, gdzie se możesz wsadzić te koronki? – warknęła. – Tylko uprzedzam: poczujesz pewien dyskomfort.
Uśmiech Adama się pogłębił. Najwyraźniej, tak jak ja, uznał, że Gośka zdrowieje, skoro robi się agresywna. Szło ku lepszemu.
– Najpierw musiałabyś mnie złapać – prychnął – a odkąd skończyłem siedem lat, jakoś nigdy ci się to nie udało. – Gosia zaczęła wstawać z krzesła, ale on jedynie uniósł ironicznie brew i kontynuował: – To było po pierwsze. Po drugie, staruszko, może nie jesteś centrum wszechświata? Tośka ma za sobą kilka cięższych miesięcy w pracy. Haruje za dwie podczas macierzyńskiego Agnieszki, po dwanaście godzin od poniedziałku do soboty. Musi trochę odpocząć…
Tłumaczył, a ja gapiłam się na niego totalnie zaskoczona. Nie kłamał, chociaż kłamał. Mistrz po prostu. Nawet powieka mu nie drgnęła, gdy w czasie tej przemowy zerknął na mnie. Jakby faktycznie w tym wyjeździe chodziło głównie o mój wypoczynek. Cóż, prawnik. Oni, obok aktorów, są najlepszymi łgarzami.
– A ja przez ostatnie trzy tygodnie – mówił dalej – miałem w kancelarii prawdziwy zajob. Marzą mi się palemki, słoneczko, morze i laseczki w bikini.
Dobra, tu spieprzył.
– I po to jest ci potrzebna siostra? – parsknęła Gośka. – Mam cię trzymać za rączkę, kiedy będziesz te laseczki wyrywał? A Tosia będzie robiła za przyboczną czy masz dla niej jakieś bardziej skonkretyzowane plany?
Adam spojrzał na mnie powłóczyście i tak cholernie jednoznacznie, aż zrobiło mi się gorąco.
– Wyciągasz błędne wnioski – blagował bezczelnie. – Nie potrzebuję was na wakacjach. Chcę, owszem, ale nie potrzebuję.
– Weź, Gośka – wtrąciłam się. – Będzie fajnie. Adam pewnie wybrał jakiś miły hotelik nad ciepłym morzem. Będziesz leżeć, opalać to swoje apetyczne ciałko, kusić karmelowych kelnerów…
Przyjaciółka spojrzała na mnie lodowato.
– Dobra, więc tylko leżeć, czytać książki i pić słodkie drinki z palemką. A ja będę kusić karmelowych chłopców.
Zapadła cisza, w trakcie której oboje z Adamem wbijaliśmy wzrok w naszą ofiarę. Gosia zacisnęła wargi i biła się z myślami. Po wyrazie jej twarzy widziałam jednak, że zaczyna się łamać. Dlatego dorzuciłam:
– I fakt, tobie też to dobrze zrobi. A jak kutas się dowie, że balujesz w tropikach, zamiast rozpaczać nad utratą takiego szczęścia jak on, to go szlag jasny trafi – podsumowałam.
Teraz usta Gosi lekko drgnęły. Popatrzyła na mnie, potem na Adama, by ostatecznie zapytać:
– To dokąd jedziemy?
1Sex with the stranger (ang.) – Seks z nieznajomym. Nazwa drinka.
2Crazy monkey (ang.) – Szalona małpa. Nazwa drinka.
3Cheeky bartender (ang.) – Bezczelny barman.
4Sweet dream (ang.) – Słodki sen. Nazwa drinka.
5 Toszek – potoczna nazwa szpitala psychiatrycznego znajdującego się w miejscowości Toszek, w województwie śląskim.