Maraton uczuć - Barbara Kosmowska - ebook + książka

Maraton uczuć ebook

Barbara Kosmowska

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tomek bardzo dobrze biega, jest miły, dowcipny i po raz pierwszy naprawdę zakochany. Jak wielu nastolatków. Tomek dostał jednak pewien „bonus”, który sprawia, że niemal codziennie musi walczyć z obciachem i nieporozumieniami. Zaprawiony w boju w sztuce rezygnacji, ma już zwyczajnie dość!

Chce trenować bez przeszkód, móc spotkać się z dziewczyną i najlepszym kumplem po szkole.

Nic z tego. W tym ekstremalnym maratonie uczuć nie wiadomo do końca, kto zostanie zwycięzcą…

Agnieszka Hałubiec

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 215

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Barbara Kosmowska

Maraton uczuć

© by Barbara Kosmowska

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka: Amanda Zaręba

Skład i korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I, Łódź 2024

ISBN 978-83-8208-788-8

Wydawnictwo Literatura

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Mój brat i jego bułka z masłem

Tomek

To jest moja mama, Magda.

Akurat teraz wygląda śmiesznie, bo ma twarz w leczniczym błocie. Do tego wydęła policzki, więc Kacper natychmiast ją poinformował, że przypomina żabę.

Trudno o celniejszą uwagę. Wyciągnięty zielony sweter i wszechobecne błoto nie pomagają w ucieczce od tego porównania, więc wszyscy reagujemy uśmiechem.

Kacper nie jest dumny ze swojego dowcipu, bo przecież on wcale nie żartuje! Naprawdę tak uważa, a co gorsza, nie znosi żab. Są jego zdaniem śliskie i obleśne, więc mama raczej nie ma powodu, aby się tak mile do synka uśmiechać. Ale robi to szczerze, jakby była Kacprowi niezwykle wdzięczna za tę niezamierzoną złośliwość. To są dwie różne szczerości. Ta Kacprowa często bywa bolesna, śmieszna, a nawet okrutna, i już dawno nas do niej przyzwyczaił.

Nadęte policzki mamy rosną w niepokojącym tempie. Zawsze je wydyma, gdy jest oburzona. No tak! Domyślamy się z tatą, że znowu znalazła w necie jakiś irytujący artykuł, z którym się nie zgadza. Za chwilę nerwowo wypuści powietrze i będzie zaciekle przekonywać tatę, że większych bredni o dzieciakach ze spektrum dawno nie czytała! I że niektóre spektrumowe matki robią swym dzieciakom więcej szkody niż pożytku, produkując na forach takie bzdury!

Tata delikatnie jej przypomni, że kiedyś też była początkującą spektrumową matką i o wielu rzeczach nie miała pojęcia. A po chwili pożałuje swoich słów, bo rozpęta się prawdziwe piekło.

Nie, że samo się rozpęta! Mama jest mistrzynią w wyłapywaniu wszystkiego, co nie idzie po jej myśli. Nawet jeśli uwagi ojca są ostrożne i niepozorne jak muchy, też je usłyszy. Gdyby zawodowo łapała muchy, nie przeżyłaby żadna!

‒ Ja??? W życiu nie ogłaszałam takich niedorzeczności! ‒ pieni się w zapiekłym gniewie, aż jej lecznicze błoto skapuje z nosa prosto na laptop. ‒ Ta metoda, z muzyką, przynosi więcej szkód niż korzyści! Ktoś to musi bidulce napisać! Jak myślicie? Napisać?

Zawsze jest gotowa komentować wszystko, z czym się nie zgadza.

‒ Czy ty mnie w ogóle słuchasz? ‒ Patrzy zaczepnie na męża, choć przecież wiadomo, jak jest.

Tata podnosi wzrok znad obliczeń, które przygotowuje dla inwestora budowy. Udaje, że śledzi każde jej zdanie. Ale gdzie tam śledzi! Nikt nie dogoni rozpędzonych myśli mamy! Nawet ja, choć reprezentuję szkołę w biegach na setkę. No więc ojciec kiwnie na wszelki wypadek kilka razy głową i zrobi jedną ze swoich mądrych min, że niby wszystko ogarnia. Ale tak naprawdę czeka na moment, żeby chyłkiem powrócić do notatek. Jakby chciał wyjść z domu, nie trzaskając drzwiami.

Trzeba przyznać, że często się w ten sposób wymyka. Czasami nie ma wyboru. Wystarczy, żeby coś poszło nie tak w sprawach mojego brata, i już afera gotowa. Matka się piekli, ojciec jej przytakuje, bo to najlepsze wyjście awaryjne. Ja zwykle łapię doła, gdyż w takich razach nikogo w tym domu nie obchodzę. A Kacper, który obchodzi nas wszystkich i kręcimy się wokół niego, jakby był słupem karuzeli, wyniośle opuszcza rodzinne zgromadzenie. Zawiesza w swoim kącie kartkę z napisem „nie jestem dostępny” i oddala się z cudowną obojętnością do swoich dziwolągów w sieci, z którymi dogaduje się lepiej niż z nami.

Czasami myślę, że to jego jedyny bezpieczny świat w naszej wspólnej przestrzeni. Wszystko tam jest uporządkowane, poukładane i całkowicie podporządkowane Kacprowi. Gdy tylko przekracza próg swojej komputerowej gry, staje się kimś całkowicie osobnym i samodzielnym. Nagle nas nie potrzebuje, a nawet okazuje wielkie poirytowanie, jeśli jakimś pytaniem czy prośbą próbujemy do niego dotrzeć. Mam wówczas wrażenie, że to od Kacpra ruchu na klawiaturze zależy nasz byt. I że tak naprawdę jest naszym ojcem, utrzymującym tę nieznośną rodzinę, więc to jemu należą się święty spokój i szacunek.

Jednak nie tego zazdroszczę mu najbardziej, tylko tego, że nie musi się kontrolować. My ‒ wręcz przeciwnie! Na każdym kroku.

Choćby taka sytuacja.

Zwyczajne słowo „porażka”, od czasu sławetnej wizyty ciotki Zuli, nie ma prawa wstępu do naszego mieszkania.

Gdybyście przypadkiem chcieli tu wpaść na planszówki albo na keks mamy, nie używajcie tego słowa! Nawet kiedy Kacper wam dołoży w każdej z gier i zostaniecie bez szans, ani pary z ust o porażce! Tak będzie bezpieczniej.

Biedna ciotka Zula nie miała pojęcia, czym się może skończyć takie „porażkowanie”. Kiedyś wpadła na pogaduchy, akurat tego dnia, gdy Kacper się nie załapał na jakiś turnus terapeutyczny. Wszyscy to przeżywaliśmy. Ona też! No i jej się wypsnęło, że życie z chorobą Kacpra to wieczna porażka. Że tyle starań na nic. Że to niesprawiedliwe…

Nie chciała powiedzieć nic złego. Raczej wyrazić współczucie. Ale i współczucie, i słowo na „p”, kiedy mowa o Kacprze, są jak wyrok śmierci. Mama nikomu nie odpuści. Teraz ciotkę widujemy tylko przy rodzinnych okazjach. Odwiedzam ją po cichu, bo jest świetna. Czasami zabieram brata. On też za nią przepada. To, oczywiście, nasz wspólny sekret, trzymany w ogromnej tajemnicy. Prawda jest taka, że mama, ta na co dzień miła i kochana Magda, uwielbiana przez nasze wszystkie sąsiadki z bloku, potrafi być zawziętą awanturnicą, kiedy chodzi o jej starszego syna.

No, to już wiecie…

A oto i bohater całego zamieszania. Siedzi tam, na kanapie. Trochę sztywniak, tak już ma. Może przez tę koszulę zapiętą po ostatni guzik? Gdyby jej nie zapiął, uważałby, że w ogóle nie włożył koszuli. Z takim elegantem przyszło mi żyć w jednym pokoju!

Teraz ze skupieniem coś zapisuje w swoim zeszycie. Czasami dodaje do tych notatek jakieś symbole i dziwne rysunkowe szyfry, zupełnie nieczytelne dla kogoś takiego jak ja ‒ zwyczajnego chłopaka. Chciałoby się jakoś delikatnie napomknąć, że mój brat niepotrzebnie traci czas na te bzdety, zamiast wziąć się w garść i zacząć dorastać, czyli – jak normalny chłopak w jego wieku – trochę poszaleć, wywalić te latami zbierane pierdoły, autka, plastikowe dinozaury, muszelki znad morza. Całą tę graciarnię stojącą w rządkach i regularnie odkurzaną…

Tyle że on właśnie tak dorasta. Wśród tych uzbieranych gracików. Robi to po swojemu i byłbym największym kretynem, mówiąc tu o bzdetach.

Dawno zrozumiałem, że Kacper ma po prostu inny rozkład życiowej jazdy. Jego pociągi do dorosłości jeszcze stoją na jakimś zapyziałym peronie, bo mu dorosłość do niczego w tej chwili nie jest potrzebna. Być może nigdy nie będzie. Tego nie wiemy. Jedynie mama wciąż wierzy, że jej starszy synuś zalicza właśnie „stan przejściowy”, by któregoś dnia zadziwić wszystkich triumfalnym wyjściem ze swojego spektrum. Trochę żal mi mamy, bo jeśli w tej sprawie nic się nie zmieni, może być bardzo zawiedziona.

W domowym słowniku wyraz na „p”, czyli ta nieszczęsna „porażka”, nie ma prawa zaistnieć, kiedy chodzi o jakieś drobiazgi. Jak wtedy, gdy zimą siądą kaloryfery i grzejemy się przy świeczkach udających ognisko. Ani nawet wtedy, gdy stary opel taty nie jest w stanie dojechać na pobliską wieś, do dziadków, i rozkracza się w połowie drogi, akurat w tym miejscu, gdzie nie ma zasięgu. Porażką nie jest też zła ocena z matmy ani brak kasy na nową zmywarkę czy odwołany wyjazd na moje zawody lekkoatletyczne.

Ale gdyby dla Kacpra zabrakło miejsca na obozie integracyjnym, przepadł mu termin wizyty u psychologa lub, jak teraz, pojawił się głupi artykuł, który może zaszkodzić dzieciakom ze spektrum ‒ słowo „porażka” zmartwychwstaje i jest odmieniana przez wszystkie przypadki.

Jeśli mam być szczery, to do grona porażek należą moim zdaniem również ci durnie z osiedla, którzy się uparli, żeby przy każdej okazji wyśmiewać Kacpra, choć akurat on jest dla nich miły i nie ma pojęcia, że go wyśmiewają. Im bardziej Kacper nie ma pojęcia, tym durniom weselej. A jak durnie się cieszą, on razem z nimi.

Na szczęście obaj się do nich przyzwyczailiśmy i kiedy zakapiorków z jakichś powodów nie ma na przystanku, Kacper jest wyraźnie zawiedziony. Bo on lubi, jak wszystko się powtarza, czyli jest na swoim miejscu. Nawet durnie z osiedla.

Czasami mu tego zazdroszczę. Że sobie tak żyje, jakby wystarczyło wywiesić kartkę z napisem „nie jestem dostępny” i wierzyć, że cały ten niedobry świat ze swoimi demonami wyniesie się do wszystkich diabłów. I zawsze się wynosi, bo na straży Kacprowego spokoju stoi cała nasza trójka. Dla niego to normalka. Za nic nie musi dziękować, a okazywanie wdzięczności jest mu obce jak język mandaryński. Na szczęście wiemy, że nas docenia. Nauczyliśmy się Kacpra na pamięć. Jego ucieczek przed przytuleniem czy rozpaczliwym szukaniem naszej pomocy. Bo nigdy nie wiadomo, czego może potrzebować do swojego trudnego szczęścia.

Czasami mu zazdroszczę tych przywilejów. Takie życie to bułka z masłem ‒ myślę, zazdrosny o względy rodziców.

Ale czy naprawdę mam apetyt akurat na taką bułkę?

Tyle razy widziałem, jak ją Kacper żuje w samotności. Jest zbyt nieufny, by mieć przyjaciół. Dzieciaki bywają zbyt niecierpliwe, by go poznać i polubić. Zresztą okrutna szczerość Kacpra potrafi skutecznie odstraszyć nawet tych, którym na moim bracie zależy.

Kiedyś okropnie się na to wkurzałem. Niepotrzebnie. On po prostu zawsze, czy się to komuś podoba, czy nie, mówi, co myśli. Gdybym ja tak postępował, miałbym przechlapane! Zresztą, co to za życie, kiedy nie potrafisz leciuchno minąć się z prawdą? Albo przemilczeć jakiejś wtopki czy skuchy. Bo przecież nie każdy zasługuje na szczerość. A bywa i tak, że można nią kogoś trwale pokaleczyć.

Lepiej niech już zostanie, jak jest. W końcu przywykłem do tego, że ten mój starszy „młodszy” brat robi dziesiątki dziwnych rzeczy. I choć bywa najbardziej wkurzający na świecie, to w takich chwilach też jest moim bratem. Gdybym o tym zapomniał choćby na chwilę, poczułbym się tak, jakby moja bułka z masłem była obłożona plastrami nieznośnego egoizmu.

Kacprowanie w nieskończoność

Tomek

Stoimy na przystanku, drżąc z zimna. Wrzesień rzadko jest tak kapryśny. Po fali upałów mrozi niską temperaturą, a wiatr wywiewa nam z głów ostatnie chwile wakacji.

‒ Dlaczego wziąłeś parasolkę? ‒ pytam Kacpra.

Jestem wściekły, że wcześniej jej nie zauważyłem. Wyglądamy debilnie, bo jest na domiar złego damska i brzydka. Ale on uwielbia mieć ją przy sobie.

‒ Będzie dziś padało ‒ odpowiada jak zaprogramowana pogodynka. ‒ Między siódmą piętnaście a dziesiątą przewidywane są przelotne opady deszczu ‒ recytuje zapamiętane prognozy. ‒ W południe może nastąpić…

‒ Zanim spadnie pierwsza kropla, jeśli w ogóle spadnie ‒ zżymam się ‒ będziesz już w swojej klasie, suchy jak kabanos.

Jestem poirytowany, bo w każdej chwili grozi nam randka z osiedlowymi durniami. A ci, jak ich znam, nie przejdą obojętnie, zwłaszcza koło damskiej parasolki.

‒ Mama ostatnio kupiła kabanosy. Nie miała parasolki i były mokre ‒ Kacper patrzy na mnie z triumfem. – Mógłbym więc zmoknąć jak kaba…

Nie kończy, bo szczęśliwie podjeżdża nasza ósemka i poganiam go do wejścia. Od szkoły dzielą nas trzy przystanki. Potem ruszamy każdy w swoją stronę, do różnych klas. Ja do swojej VIIIb, a Kacper do zespołu integracyjnego, gdzie ma indywidualne zajęcia. Matmy uczy się z mojego podręcznika, ale większość jego szkolnych książek to, jak się niektórzy śmieją, „zestawy dla głupków”.

Wrócimy do domu razem. Czekanie na brata jest wpisane w nasz plan lekcji, a rodzice lubią powtarzać, że to najważniejszy przedmiot i musimy opanować go celująco.

Mamy szczęście, bo dziś wiezie nas ulubiony kierowca Kacpra.

‒ Ależ wyrosłeś! ‒ wita go serdecznie zza kierownicy. ‒ No, to teraz wiem, że wakacje się skończyły. Miło was widzieć, chłopaki.

‒ Dzień dobry! Mam swoją parasolkę, bo dziś może padać ‒ melduje Kacper. ‒ Między siódmą piętnaście a dziesiątą… ‒ rozpoczyna, ale przesuwam go ramieniem w stronę kasownika.

‒ Pana też miło zobaczyć ‒ uśmiecham się serdecznie.

To wielka ulga wsiąść do autobusu bez komentarzy przygłupów i znaleźć się wśród fajnych ludzi.

‒ Gdzie z tą parasolką! Na miłość boską, uważaj, gówniarzu! ‒ obrusza się na cały głos pani z pierwszego siedzenia, gdy Kacper potyka się o czyjś leżący na podłodze pakunek i ląduje niebezpiecznie blisko niej.

Już wiem, że nawet miłość boska nam nie pomoże.

‒ Wcale nie chcę siedzieć na pani ‒ wyjaśnia głośno mój brat. ‒ Dziś może padać między…

‒ Przepraszamy ‒ dodaję ugodowo, a Kacper przesyła jej szeroki uśmiech.

‒ I jeszcze się śmieje, bezczelny bachor!

Znajduję wolne miejsca na końcu, gdzie jest najmniej pasażerów. Nigdy nie wdaję się w jakieś głupie dyskusje, nawet gdy na Kacpra lecą gromy. Patrzę na niego i wiem, kiedy trzeba się za nim ująć. Teraz nie trzeba. Jest zadowolony. Zostawił rozsierdzoną panią oraz jej potrzebę awantury na przednim siedzeniu. Bardziej go interesuje parasolka. Czy w wyniku wypadku nie ucierpiała zanadto.

Oby nie! Pamiętam, ile się naszukaliśmy nowej, kiedy jej poprzedniczka poległa w sparingu z wiatrem. Musiała być identyczna i odetchnęliśmy z ulgą dopiero wtedy, gdy właśnie taką namierzyłem na portalu Kupmnie.pl.

‒ Wziąłeś wszystko? ‒ upewniam się, bo Kacper często zostawia śniadaniówkę.

Jeśli o czymś zapomina, to o jedzeniu.

‒ Nie, ponieważ nikt nie może wziąć wszystkiego… ‒ zaczyna mnie instruować.

‒ Pytam o śniadanie ‒ wyjaśniam cierpliwie.

‒ Śniadanie wziąłem, ale to nie jest wszystko ‒ odpowiada z niewzruszoną powagą.

Obaj się uśmiechamy. On wie, o co go zapytam, a ja od lat wiem, co mi odpowie.

Wyskakujemy z autobusu szczęśliwi, bo zdążyliśmy przed czasem. Kacper nie lubi się śpieszyć, więc dotrze na lekcje o właściwej porze, a ja mam szansę zamienić kilka słów z Kaśką z siódmej, tą nową, z kółka sportowego. Po nieudanych randkach z Melą postanowiłem być totalnym singlem. Ale Kaśka nie dość, że biega jak gazela i chyba jest wporzo, to zawsze mówi do rzeczy, co w rozmowach z dziewczynami nie jest takie oczywiste. Przynajmniej dla mnie. Przez Melanię, z którą spotkałem się zaledwie dwa razy, rosnę na szowinistę, jak lubi dokuczać mi mama.

Gdy autobus odjeżdża, skrzypiąc starym podwoziem, znienacka wylewają się na nas hektolitry deszczu. Jakby ktoś specjalnie czyhał, by złośliwie odkręcić kurek z podniebnym śmigusem-dyngusem.

‒ Jest siódma trzydzieści trzy ‒ Kacper patrzy z satysfakcją na swój zegarek, po czym z miną stwórcy świata i wynalazcy deszczu rozkłada nad naszymi głowami swoją damską parasolkę…

Po ostatnim dzwonku nie wszyscy jesteśmy jednakowo szczęśliwi. Zdarza się, że serdecznie zazdroszczę kolegom pędzącym na wyścigi do szatni. Kacper ma często dodatkowe zajęcia, więc ja na swoją radosną chwilę muszę jeszcze poczekać.

‒ Idziesz z nami, czy zostajesz? ‒ Leo jest moim najlepszym kumplem. I najgorszym, jeśli chodzi o zadawanie irytujących pytań.

‒ Przecież wiesz ‒ odpowiadam, wciskając na siłę książki do plecaka. ‒ Dziś wtorek, więc zostaję.

‒ Szkoda ‒ mruczy. ‒ No, żal, kolego… Bo mamy rezerwację na strzelnicy. Ojciec Kuby załatwił… Myślałem, że razem wyskoczymy.

Konrad, klasowa małpa do zadań specjalnych, aż zaciera ręce, że tak się podkładam.

‒ A ty zdziwiony, że masz ksywkę Niania! ‒ śmieje się z głupią satysfakcją. ‒ Tylko ta dzidzia jakby większa od ciebie o głowę ‒ rechocze.

‒ Poszedłbym może na tę strzelnicę ‒ odpalam błyskawicznie ‒ ale po co? Kacper ma spektrum na legalu, a ty, Kondziu, latasz po życiu bez diagnozy i zagrażasz mojej godności ‒ odcinam się szybko.

‒ Że co? ‒ Konrad mruga małymi oczkami. Im ma większe muskuły, tym mniejsze oczka ‒ myślę, patrząc na jego głupkowatą minę.

Po cichu przyznaję, że Konrad strzelił celnie. Zabolało. Pomyślałem, że i strzelnica niepotrzebna, kiedy chce się kogoś zranić.

Przesadzam, bo jestem wściekły.

Leo docenia mój atak, chichocze, ile wlezie.

Przyjaźnimy się od lat. Nigdy mnie nie zawiódł. A ja jego pewnie i z tysiąc razy! Choćby ostatnio. Czekał na mnie w skate parku i się nie doczekał, bo mama zbyt późno wróciła z miasta. W ubiegłym miesiącu nie dotarłem na basen. Tydzień temu odwołałem w ostatniej chwili udział w grze komputerowej i Leo został bez partnera. Na jego urodziny też nie dojechałem, a on nie drążył dlaczego. Nigdy nie pyta. Wie, że jeśli to zrobi, będę musiał „Kacprować” w nieskończoność.

Kacper, Kacpra, Kacprowi, z Kacprem, o Kacprze…

Nie cierpię tego. Zresztą, kto lubi się wiecznie usprawiedliwiać, jeśli nic złego nie zrobił? Co innego wymówić się randką z tajemniczą laską, a co innego zawalić popołudnie na robieniu bratu kanapek.

‒ Wpadnij do nas po tej strzelnicy. Zagramy w jakąś planszówkę ‒ mrugam do Leo.

Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym mu proponował, że się pobawimy w dom. W mamę, tatę i synka. Obaj w tym samym momencie parskamy śmiechem. Stąd wiem, że choć tak często go rozczarowuję, wciąż jesteśmy przyjaciółmi.

Mam godzinę. Całe sześćdziesiąt minut dla siebie, zanim zgarnę Kacpra, który przyklei się do dębu rosnącego pod szkołą i będzie tam stał jak manekin ze swoją nieodłączną parasolką. W szatni wciągam dresowe spodnie i kolce. Noszę je zawsze w plecaku, jakbym codziennie miał wuef.

Boisko od południowej strony, z pustą teraz bieżnią, jest moim całym światem. Okrążę je kilka razy, poganiany przez wiatr. Biegnę ile sił, by go przechytrzyć. Przyśpieszę, gdy dogoni mnie jedna z moich nielubianych myśli. Wówczas mknę tak szybko, że na kolejnym wirażu ją gubię i znowu czuję się zwycięzcą. Z trybun słyszę nieme brawa. I swoje imię, skandowane przez tłum. Na oczach niewidzialnych kibiców przegoniłem kilka czarnych chmur.

Pierwsza, ogromna i nabrzmiała od zazdrości to myśl o chłopakach, którzy teraz na miejskiej strzelnicy robią z tarcz kompletne sito. Druga chmura to nasz weekendowy wyjazd do dziadków. Kocham ich, ale wiele bym dał, żeby choć raz zostać w pustym domu. Nigdy tak nie jest, więc może stąd to marzenie?

Trzecia z chmur, też ciemna i złowroga, również została w tyle. Czarna od obaw, że za mało trenuję i nie dostanę się na Międzyszkolne Biegi o Złotą Tarczę. Na razie wygrywam z każdą z tych chmur. Jestem szybszy od wszystkich smutków, skrzypiących żwirem pod podeszwą. Ale czy to wystarczy? Inni ćwiczą codziennie, ja tylko w wolnych chwilach…

Z niedowierzaniem patrzę na zegarek i zrywam się do finiszu. Zbieram ostatnie siły, by jak najszybciej dobiec do szatni. Jeśli zaliczę spóźnienie, Kacper może znowu stać się obiektem kpin i złośliwości paskudnych maluchów ze świetlicy. Przyznaję, to są upiorne bachory, ale jeszcze bardziej wkurza mnie myśl, że mój wielki brat siedzi w kącie i beczy. Czasami wystarczy odrobina czyjejś złośliwości, żeby zamienił się w mokrą pieluchę.

Łzy Kacpra to jedyny deszcz, który przynosi same straty ‒ myślę. ‒ I nawet jego damska parasolka na niewiele się przyda.

W kącie szatni znajduję brata. Siedzi w kucki. Oczy zasłania pięściami.

‒ Sorki za spóźnienie ‒ dyszę, pochylając się nad nim. ‒ Znowu ktoś ci dokuczył?

Odrywa ręce od suchych oczu, roześmiany. Oszust przebrzydły!

‒ Ty mi dokuczyłeś ‒ mówi wolno, jak to on. ‒ Niby jesteś szybki, a przychodzisz za późno o cztery minuty i dwadzieścia sekund ‒ w jego głosie brzmi lekka pretensja. ‒ Te niedorozwoje ze świetlicy mogły mnie tu zabić i nie skończyłbym pojedynku z Wielkim Złem…

Uśmiecham się głupkowato i jestem z niego dumny. Dobrze usłyszeć, co twój starszy brat myśli o innych.

Do domu też wracamy przez park. Czasami stajemy przy małym stawku i Kacper dokarmia rezydujące tam kaczki. To jego przywilej, więc nawet gdy bardziej marzę o jedzonku niż te miejskie pieszczochy, cierpliwie mu towarzyszę.

‒ Doceń to! ‒ upominam się o pochwałę jak dziecko. ‒ Stoimy tu już dziesięć minut!

Jestem bardziej głodny od jego kaczek, ale przecież mu nie powiem, że w domu też czeka na nas kaczka, tyle że po tajsku.

‒ Spóźniłeś się. Dlatego to tyle trwa ‒ przypomina mi z wyrzutem.

‒ Gdybym miał czarodziejskie buty, nigdy bym się nie spóźniał ‒ wzdycham z udawanym smutkiem. Wiem, jak Kacpra ukraść tym małym żarłokom.

Uśmiecha się, wytrzepując resztki chleba.

‒ Opowiedz mi o nich ‒ prosi, szybko wkładając plecak.

Uwielbia, kiedy fantazjuję o magicznych butach, które niemal same biegają. Nikt takich nie ma, tylko my dwaj. Sam je skonstruowałem i dzięki pneumatycznym sprężynom, ukrytym w podeszwie, możemy pojawiać się i znikać wszędzie, gdzie tylko zechcemy. Wprawdzie Kacper wcale nie zamierza pojawiać się wszędzie, bo on najbardziej lubi być w pokoju, ale w marzeniach nie ma nic przeciwko takim wypadom.

– Do dziadków byśmy sobie w nich chodzili ‒ mówię.

‒ Byłoby szybciej niż autem taty ‒ przytakuje.

I już do samego domu wymieniamy te wszystkie wspaniałe miejsca od dawna umieszczone na trasie naszych czarodziejskich butów, a ja się czuję jak znany na całym świecie obuwniczy dizajner.

Wolnoć Tomku w swoim domku

Tomek, Leo

W domu zostawiam uczciwą połowę swojego deseru dla Leo.

‒ Mogę pograć z wami? ‒ Mama lubi się wcinać w nasze planszówki. Na mój gust jest zbyt ambitna, co ją często eliminuje ze wspólnej zabawy.

‒ Przypominam ci, że wciąż masz szlaban na plansze ‒ mruczę z satysfakcją. Po jej oszustwach w chińczyka jednogłośnie uznaliśmy, że musi ponieść karę.

‒ Dobra. To tylko sobie popatrzę ‒ wzdycha, udając ogromne rozgoryczenie.

Leo wszyscy tu lubią. Każdy z nas z innego powodu.

Ja ‒ wiadomo, to przyjaciel. I jeśli nie mam szczęścia do dziewczyn, to przynajmniej on mi się udał.

Mama go uwielbia, bo Leo jest dżentelmenem i potrafi dogadać się z Kacprem.

Tata lubi, jak do nas wpada, bo wtedy mama chętnie z nami przesiaduje i ojciec może spokojnie pracować.

Kacper okazuje mu przyjaźń po swojemu.

‒ Zdejmij te brudne buty, jak chcesz zobaczyć moje nowe autka ‒ wzdryga się na widok adidasów Leo. Ale ze wszystkich naszych gości tylko on dostąpił zaszczytu regularnego podziwiania rozrastających się Kacprowych kolekcji. I tylko on może spojrzeć na sekretną liczbę punktów, jaką mój brat zdobył w ostatnim tygodniu w swej ulubionej grze z upiornymi Grundolami.

Potem rozkładamy nasze tekturowe place bojów. Kacper, niby maruda, czasami nad planszą całkiem odpływa, więc nie wiadomo, na jakich aktualnie przebywa wodach. Ale nadchodzi moment, kiedy budzi się z tego odrętwienia i ku naszemu zdumieniu pierwszy dopada mety. Po każdym zwycięstwie patrzy na nas z nieufnością. Uważa, że planszówki są zbyt banalne, aby w nie przegrać.

Zupełnie nie pojmuję, jak gość, któremu pół młodości upływa na sznurowaniu butów, temperowaniu ołówków i składaniu w kostkę koszulek, może na tych pogmatwanych planszach wykonywać ruchy, które go skazują niemal zawsze na sukces.

Uśmiecha się, zadowolony, gdy wszyscy mamy już dość jego zwycięstw i nikomu się nie chce ponownie rzucać kostką. Wówczas wstaje od stołu i upomina się o swoją nagrodę.

Zadowala go wszystko. Nawet jogurt, który przecież i tak zawsze je po kolacji.

Dziś ma więcej szczęścia.

‒ Wiedziałem, że znowu dasz czadu. Zobacz, co ci przyniosłem ‒ mówi Leo, wyciągając papierową tarczę ze strzelnicy. ‒ Tomek zrobi ci lotki i pewnie za chwilę będziesz najlepszy w rzutach.

‒ Nie będę ‒ wzdycha Kacper. ‒ Chwila już minęła, a ja wciąż nie mam lotek…

‒ Ciągle zapominam, że ten twój bracki jest bardziej dosłowny niż słowniki ‒ śmieje się Leo. ‒ Może dlatego tak nam zawsze dowala w te gry? Niby dzieciak, a łebski gość ‒ mówi z nutką podziwu, co mnie cieszy. Rzadko ktoś zachwyca się Kacprem.

Siedzimy w mojej części pokoju. Za udawaną ścianą z szafy mieszka mój brat, jego idealny porządek, równo ustawione stada dinozaurów, modele bryczek i armie małych rycerzyków. Nijak to się ma do radosnego bałaganu na moim terytorium.

‒ Fajna ta twoja dziupla ‒ Leo rozwala się na materacu i z podziwem lustruje mój piękny nieporządek.

‒ Powiedz to Kacprowi! ‒ śmieję się. ‒ Jak tu zagląda, jest bliski zgonu! Mama zresztą też. Ale się postawiłem. W końcu dali mi na imię Tomek, więc wiadomo! Wolnoć Tomku w swoim domku. Czasami myślę, że ten bałagan… to są takie wały obronne przed moją rodziną. Ich skręca, jak widzą ten pieprznik, a ja zawsze mogę tu uciec, kiedy tylko chcę być sam. To u nas zawsze graniczy z cudem. Łatwo nie jest…

Znowu narzekam! A obiecałem sobie tego nie robić! Przecież Leo doskonale zna wszystkie nasze rodzinne tajemnice. Łącznie z tą, że opieka nad Kacprem może trwać przez wieczność i nigdy nie skończy się rozwodem za porozumieniem stron. Mój brat może mieć zajęcia poza domem, spać, wyjeżdżać na swoje obozy czy zjazdy, a my i tak wciąż będziemy z nim albo tam gdzie on.

‒ Nie doceniasz Kacpra ‒ mruczy Leo, oglądając filmiki w swojej komórce.

Nie bardzo wiem, o co mu chodzi. Lepiej niech sam zacznie doceniać, że jest jedynakiem! Nie musi z nikim dzielić ani miłości do rodziców, ani tygodniówki. Mniejsza o kaskę, ale jednak jego nawet brudne adidasy są z najnowszej kolekcji. Pokój ma tylko dla siebie. I czas. Tego zazdroszczę mu najbardziej.

‒ Chciałbym tak pomieszkać ‒ wzdycha Leo ze szczerą zazdrością, zapatrzony w róg materaca z piętrzącą się pościelą.

‒ W sprawie bałaganu możesz na mnie liczyć. Wpadnę i zrobię ci taki sajgon, że pękniesz z dumy ‒ śmieję się.

‒ Zapomnij! ‒ Leo pochmurnieje. ‒ Od miesiąca pracuje u nas Daria, Ukrainka. Tak wymiata i nabłyszcza, że można z podłogi jeść!

‒ To chyba dobrze, co?

Pomyślałem o mamie. Pewnie byłaby w siódmym niebie, gdyby ktoś za nią choć jednego dnia zrobił zakupy, obiad czy odkurzył te nasze nędzne trzy pokoiki.

‒ Wcale nie tak dobrze ‒ odpowiada z ponurą miną. ‒ Wolałem, jak mama zajmowała się domem. A teraz… Sam nie wiem, może i dobrze ‒ szybko kończy temat i patrzy na zegarek. ‒ Jak będziesz szukał współlokatora, to wiesz, ja zawsze ‒ śmieje się, wciągając zabłocone adidasy.

‒ Wow! Nasze podłogi są zdradliwe! Pobrudziłeś swoje wypasione skarpetki! ‒ mówię mu ze śmiechem, ale też z pewnym zakłopotaniem.

‒ Spoko! Powinno się jeść z talerzy, nie z podłogi ‒ rzuca na do widzenia, a ja znowu nie kumam, o co mu chodzi. I to jest dość kiepskie odkrycie, że ostatnio biegamy z Leo po różnych stadionach, a jeszcze tak niedawno razem wpadaliśmy na metę…

Dwa małże w jednej muszli

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Futro na wybiegu

Dostępne w wersji pełnej

Talerz w maki

Dostępne w wersji pełnej

Żadne „zakochaj” mi nie grozi

Dostępne w wersji pełnej

Ad Astra, Ad Astra

Dostępne w wersji pełnej

Barszcz z pierogami i polskie wszy

Dostępne w wersji pełnej

Corrida z Mikołajem

Dostępne w wersji pełnej

Miłość z dostawą

Dostępne w wersji pełnej

Zimowa kampania buraczana

Dostępne w wersji pełnej

O miłości Meli wszyscy już słyszeli

Dostępne w wersji pełnej

Kiedy tęsknisz za przypalonym omletem

Dostępne w wersji pełnej

Dlaczego Ziemia nie jest płaska?

Dostępne w wersji pełnej

Wyłożyć się na kożuchu

Dostępne w wersji pełnej

Kostka lodu pod językiem

Dostępne w wersji pełnej

Jasność w temacie „przyjaźń”

Dostępne w wersji pełnej

Pomyśl o fali…

Dostępne w wersji pełnej

Pierogi na mecie

Dostępne w wersji pełnej

Uczciwy znalazca nadziei

Dostępne w wersji pełnej

Płoszenie skowronków

Dostępne w wersji pełnej

Szuflada na cierpliwość

Dostępne w wersji pełnej

Billy Rodgers, bye, bye…

Dostępne w wersji pełnej

Nie można zmieniać zasad gry

Dostępne w wersji pełnej

Rodzice to szczególny gatunek ludzi

Dostępne w wersji pełnej

Powrót do kapsuły czasu

Dostępne w wersji pełnej

Ktoś tu zapomniał, że ma dwóch synów

Dostępne w wersji pełnej

Dobro nadejdzie, gdy zło minie

Dostępne w wersji pełnej

Idę tam, gdzie idę

Dostępne w wersji pełnej

Pytania retoryczne

Dostępne w wersji pełnej

Czarodziejskie buty na sprzedaż

Dostępne w wersji pełnej

Kiepska pogoda na Malcie

Dostępne w wersji pełnej

Dobry Opiekun na mojej drodze

Dostępne w wersji pełnej

Remis w rodzinnych oszustwach

Dostępne w wersji pełnej

Puszka Pandory

Dostępne w wersji pełnej

Żaden wstyd urodzić się dwa razy

Dostępne w wersji pełnej

Odkrywca i podróżnik, z którym mieszkam

Dostępne w wersji pełnej

Skarby na wysypisku

Dostępne w wersji pełnej

Dzień odwieszania futer

Dostępne w wersji pełnej

Jak ciężar gipsu wpływa na uczucia

Dostępne w wersji pełnej

Szczęście to nie jest sernik na zimno

Dostępne w wersji pełnej

Deser, który nie ma sobie równych

Dostępne w wersji pełnej

Tego dnia po raz pierwszy przytuliłam Irynę

Dostępne w wersji pełnej

Biegniemy razem. Kacper i ja

Dostępne w wersji pełnej