Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nawet z pozoru prosta droga może doprowadzić do miejsc, które na zawsze zmienią nasze życie, a cena za odkrycie prawdy okaże się wyższa, niż przypuszczaliśmy.
Podróż do Paryża w poszukiwaniu śladów historii rodzinnych, kończy się tragicznym wypadkiem. Pod wpływem tragedii Ari maluje cykl przejmujących obrazów, którym zainteresowany jest francuski agent sztuki. Mężczyzny skrywa jednak intencje, które nie są wyłącznie związanie ze sztuką.
Ari powoli odkrywa sekrety przeszłości, które przynoszą jej jeszcze więcej bólu. Dzięki nim jednak zrozumie, że nie da się uciec od własnej przeszłości i musi poznać do końca historię swojej matki. Inaczej nigdy nie będzie w stanie żyć własnym życiem, a brzemię tajemnic będzie z roku na rok cięższe.
Skomplikowane historie rodzinne, nienawiść i miłość – poznajcie do końca historię młodej malarki, Marion Girous.
Bardzo czekałam na kontynuację historii płomiennorudej malarki Ari. Jej losy opisane są tak plastycznie, że tę opowieść odbiera się niemal wszystkimi zmysłami. Mimo to autorka wciąż pozostawia czytelnikowi pole do wyobraźni. Podsuwa wskazówki, ale pozwala na snucie własnych teorii. Jest to jeden z powodów, dla których cenię twórczość Agnieszki Opolskiej. Zapewniam, że przy tej książce nie można się nudzić, a klimat suspensu utrzyma napięcie do ostatniej strony.
Ada Johnson, autorka powieści "Kalendarz z Dziewuchami" oraz "Kronika Strasznego Dworku, czyli Wakacje z Dziewuchami"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Trzy lata później
Siedzieli przy dębowym stole. Cecylia przyglądała się palcom Ari, które rozdrabniały naleśnika na mniejsze kawałki.
– Myślisz, że nie widzę? – zapytała.
– Widzę, że widzisz, ale jak tak śledzisz każdy mój ruch, nie mogę jeść.
– Specjalnie pobiegłam do pani Danusi, żeby ze świeżych jajek zrobić… – mówiła z pretensją wgłosie.
– Wiem, jesteś najlepsza na świecie. – Chciała ją udobruchać. – Dziękuję. Zjem, jakwrócę.
Cecylia westchnęła i sprzątnęła swój kubek zherbatą.
– Pewnie ten kot wszystko tu pozjada do twojego powrotu. O której będziesz? Wyglądasz jak hak! – Szkło brzęknęło o metalowyzlew.
– Mam malarstwo i rysunek, a potem pojadę do pracowni Lutka. – Tak pieszczotliwie nazywały z Cecylią profesoraNowakowskiego.
Nowakowski i Cecylia zaopiekowali się nią po śmierci Kamila. Dzień po wypadku profesor przyleciał do Paryża i zabrał ją. Nigdy nie zapomni chwili, w której wszedł do salonuIana.
Jego twarz była blada i zmęczona. Czerwony nos Rudolfa nie miał nic wspólnego z katarem siennym. Ocierał chusteczką oczy i ledwie ją odsunął, znów jej potrzebował. Jego twarz była napuchnięta z bólu, którego nie udawało mu się ukryć. Nie próbował nawet tego robić. Profesor Nowakowski płakał jak dziecko. Ari podeszła do niego z obawą. Czuła, że to wszystko jej wina, czekała na oskarżenie. Otarł oczy i zaciągnął się bez kontroli powietrzem. Zacisnął pięści i patrzył. I w tym spojrzeniu nie było wyrzutu, tylko smutek, tak wielki jak wszystkie niewypowiedziane słowa człowieka, któremu odebrano mowę. I ten nieokreślony w czasie i przestrzeni żal był między nimi. Ari zaczęła się trząść, tonęła w morzu „niestety”, wszystkiego, co nie miało prawa się wydarzyć, w straconym życiuKamila.
Nie mogła dłużej stać przed nim, więc przylgnęła do jego piersi. Jego chude kości przebijały się przez skórę, poczuła je przez marynarkę. Zawahał się, podniósł rękę i trzymał ją nad jej głową, nie wiedząc, co zrobić. Wtedy zdarzyło się w nim wszystko, wojna żalu i pretensji, ale potem powiedział:
– Zabieram was dodomu.
– Gotowa? – Profesor stanął w drzwiach kuchni i uśmiechnął się nieporadnie.
– Nic nie zjadła! – naskarżyła Cecylia. – Mógłbyś na niąwpłynąć!
– Marion, powinnaś więcej jeść – upomniał Ari dla świętego spokoju, bo Cecylia gotowa była powtórzyć to jeszcze pięć razy.
Jedzenie, tak jak kwiaty w ogrodzie i uzdrawiające eliksiry, było obsesją Cecylii. Codziennie rano wypijała napar z miodu z cytryną, potem syrop z czosnku, a na noc miała miksturę z klonu.
Ari wróciła do swojego pokoju po telefon i teczkę. Przez okno wpadało ostre światło poranka. Farba, jej kotka, przemknęła przez ogródek, goniąc jakiegoś owada. Ari otworzyła okno i szepnęłakonspiracyjnie:
– Farba! Wyłaź z tych róż! – Ale Farba, niewiele sobie robiąc z jej nakazu, biegła dalej. Gdyby Cecylia to zobaczyła, pewnie obie miałyby kłopoty. Na szczęście kobieta znajdowała się w kuchni, skąd nie było widaćogrodu.
– Farba! – szepnęła głośniej.
Po śmierci Kamila dużo się zmieniło. Cecylia zaproponowała, żeby Ari wprowadziła się do niej. Miała wygodny dom po mężu w Zabierzowie. Dojazdy były długie i męczące, ale lokalizacja rekompensowała wszystko. Budynek znajdował się przy ścianie lasu, wiosną każdego poranka budził ją śpiew ptaków. Oswojone wiewiórki podchodziły pod drzwi, gdzie Cecylia wystawiała im orzeszki. Mieli też zaprzyjaźnioną rodzinę jeży, odwiedzającą ich w ogrodzie. A ogród Cecylii był rajem. Przesiadywała z kotką na ławce wśród krzewów róż i zakłócała odbiór zapachów dymem papierosowym. Profesor zamieszkał z nimi w Zabierzowie zaraz po ich ślubie. Dochód z jego mieszkania w Krakowie stał się źródłem finansowania opieki dla ojca Kamila.
Ari wsiadła do samochodu i Lucjan ruszył zmiejsca.
– Profesor Kowalski mówił, że ostatnio nie przychodziłaś na proseminarium.
– Byłam w Słonej. Pani Halina skarżyła się na tę nowąopiekunkę.
– Mogłaś mi powiedzieć, sam bym się tym zajął, niepowinnaś…
– Nie martw się, nie opuszczam zajęć.
Na drugim roku z pomocą profesora Nowakowskiego Ari przeniosła się na malarstwo, miał tam więcej wpływów, wielu profesorów pod naporem jego próśb przymykało oko lub całkiem ślepło na jej nieobecności lub zaniedbania. Tamten rok po wypadku był odległym i bolesnymwspomnieniem.
– Wiem, że nie opuszczasz zajęć. Nie to chciałem powiedzieć… Powinnaś spotkać się z przyjaciółmi, zabawićtrochę.
– Zastanowięsię.
– Zadzwoń do Justyny, pójdźcie gdzieśrazem.
Znów przyjaźniły się z Justyną, chociaż po rozstaniu z Pascalem bardzo się zmieniła. Dużo imprezowała i zdecydowanie za dużo piła. Często włóczyła się po klubach z Agatą, lesbijką, która ich zaatakowała w kamienicy na Kołłątaja. Brzmiało to raczej jak kiepski żart, ale Justyna i Agata mieszkałyrazem.
– Ok.
Dojechali do placu Matejki. W okienku portiera siedział młody mężczyzna i gapił się na wyświetlacz swojego telefonu. Pan Antoni odszedł na emeryturę rok temu. Nic wokół nie było już takie samo.
W pracowni nie zastała nikogo oprócz modelki, która zaczęła się przygotowywać do pozowania. Ari miała malarstwo pięć dni w tygodniu. Zajęcia prowadził pan Kapustka, który temperamentem przypominał ślimaka skrzyżowanego z misiem koala. Był flegmatyczny, a mówił tak powoli, że zanim skończył zdanie, sam gubił wątek. Niejednokrotnie powiedział coś tak głupiego, że jego teksty krążyły po akademii miesiącami, bawiąc studentów. Na przykład słynna wypowiedź: „Znajomość anatomii jest konieczna, żeby forma miała… (tu zgubił wątek) przerwę na papierosa”.
Wyjęła blejtram i czekała,aż zjawi się Kapustka i powie modelce, co ma robić. W międzyczasie dotarł Filip, kolega z roku, zaspany i na kacu. Usiadł na podeście obok nagiej modelki ijęknął:
– Marion…
Ari zaczęła wyciskać farby napaletę.
– Marion, powiedz… – zebrało mu się na pogawędki. Napił się piwa, które dosłownie znikąd pojawiło się w jego ręce. – Czy wszystkie kobiety są dziwkami?
Popatrzyła na jego zdewastowaną wczorajszą impreząpostać.
– Są takimi dziwkami jak faceci kurwiszonami. Potrzeba nakręca rynek – powiedziała i zakręciłatubę.
– Marion, jak ty wszystko wiesz. Jesteś jedyną kobietą,z którą mógłbym sięożenić.
Uśmiechnęła się. Filip wydoił do końca piwo i wydawało się, że znów jestpijany.
– Powinieneś wrócić do domuwytrzeźwieć.
– Nie. Przyszedłem malować. Kapustka się wkurwi, a wkurwiona kapustka to już prawiebigos.
Jakoś sobie nie wyobrażała profesora Kapustki w stanie wkurwienia. Jego intonacja nigdy się nie zmieniała, zawsze brzmiała jak usypiająca mantra. O wilku mowa. Kapustka wolnym i sennym krokiem wszedł do sali i powiedział rozciągającym się jak guma do żucia głosem:
– Dzieńdobry.
Modelka stała w kontrapoście, jej ustawienie było identyczne jak ostatnio. Kapustka się nie wysilił albo w ogóle zapomniał, jaka poza była wcześniej. Ari przeciągnęła sztalugę i zaczęła malować z innej perspektywy. Filip stanął tuż obok i zacząłmówić:
– Może wpadniesz do akademika? Wieczorami u nas się dzieje, ludzie wpadają z alkoholem, czasami ktoś robizadanie…
Jego potok przerwał ochrypły głosJustyny:
– Słyszałam, że potrzebujesz rozrywki, ale tutaj już ktoś ci jakąś proponuje! – Ari odwróciła się.
Dziewczyna miała na nosie przyciemniane okulary. Poprawiła włosy, które aktualnie sięgały jej do ramion. Po rozstaniu z Pascalem rytualnie obcięła je na krótko. W uchu miała tunel rozmiaru małego guzika, a na ręce nowy tatuaż przedstawiający czarny kwiat .
– Dzwonił do ciebie Rudolf? – zapytała Ari, zdziwiona jej nagłąobecnością.
– Przypadkiem wpadłam na niego na korytarzu i zgadaliśmy się. A skoro dawno cię nie widziałam, postanowiłam zaszczycić cię swoją obecnością.
Filip odchrząknął, żeby go przedstawić. Justyna zerknęła na niego i uśmiechnęła się kącikiem ust, którym wydawała się mówić: „Czego chcesz, żałosna kreaturo płci męskiej?”.
– To Filip… – Chłopak wyciągnął rękę, którą po chwili opuściłz braku zainteresowania niąJustyny.
– Wychodzimy do klubu w piątek… – powiedziała.
– Może mógłbym się przyłączyć? – wtrącił sięFilip.
– My lesbijki wychodzimy do klubu – poprawiła się i kontynuowała. – Zadzwonię do ciebie, żeby potwierdzić godzinę imiejsce.
– Nie jestem w nastroju na kluby. Poza tym mam sporopracy.
– Jasne – prychnęła. – To odwiedź mnie chociaż wieczorem, obiecałam Rudolfowi, że cię gdzieś wyciągnę. Możesz zostać na noc, jakzechcesz.
– Zobaczę…
– Przestań to powtarzać. I przestań myśleć tylko o sobie! Mam ciprzypomnieć?!
Patrzyła na Ari wściekła, jakby wszystkie tamte dni wydarzyły sięwczoraj.
– BędzieAgata?
– Nie. Wyjechała na konferencję. – Puściło ją. Znów byłaobojętna.
Agata studiowała na wydziale porównawczych studiów cywilizacji na UJ, robiła doktorat i dość częstowyjeżdżała.
– Dobrze, przyjadę.
Justyna odwróciła się i odeszła bezpożegnania.
– Fajna jest – rozmarzył sięFilip.
– Podobno ze mną chciałeś się żenić – przypomniała muAri.
– Oczywiście, Marion, tylko z tobą… – Popatrzył swoimi mętnymi od piwa oczami. – Naprawdę jest lesbą? – Zerknął na sylwetkę Justyny znikającą wkorytarzu.
– Niewidać?
– Nie. Uśmiechnęła się do mnie takzalotnie.
Ari prawie się roześmiała. Gdzie on widział zalotny uśmiechJustyny?
Dość tego gadania! Ari zanurzyła pędzel w farbie, rozcieńczony olej skapnął na jej nowe spodnie. Wyjęła chusteczkę z kieszeni i tarła nią poplamie.
– To jak, może nie dziś, ale kiedy indziej wpadniesz do nas do akademika? – zapytał.
– Filip, skup się na malowaniu – mówiła rozdrażniona, widząc, że plama staje się coraz większa.
Po zajęciach Ari pojechała do pracowni. Profesor Nowakowski miał w Skawinie do dyspozycji pomieszczenie w budynku, gdzie mieściło się studio fotografii. Nieruchomość schowana była za piekarnią, pośród rupieci i magazynów, dwieście metrów od głównej drogi. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Studio fotografii nadal było czynne, więc w ciągu dnia można się było tu natknąć na osoby robiące studyjne zdjęcia lub pracujące przy komputerach. Przemknęła koło łazienki i kuchni, wąskim korytarzem, prosto dopracowni.
– Dzień dobry… – powiedziała do mężczyzny, który przyglądał się jej obrazowi nasztaludze.
Odwrócił się i uśmiechnął. Nie poznała go odrazu.
– Rozmawiałem z profesorem Nowakowskim… – zaczął.
– Pascal? – Jej oczy rozszerzyły się. Nie widziała go od dnia, w którym wydała się jego zdrada, kiedy wyjeżdżali z Kamilem do Paryża.
– Mówił, że mógłbym podłubać coś w glinie. Że to duża pracownia i faktycznie sporo tu miejsca… – kontynuował, a Ari nie mogła oderwać od niegooczu.
Pascal nie był już miśkowaty. Był szczupły, może nawet chudy. Przez koszulkę widać było zarys mięśni ramion. Wyglądało, jakby pakował na siłowni. Gdyby minęli się na ulicy, nie rozpoznałabygo.
– Zmieniłeśsię.
– Zapieprzałem przez ostatnie trzy lata na budowie. Wróciłem z Niemiec kilka tygodni temu i postanowiłem się wreszcieobronić.
Nie wiedziała, że wyjechał ani że się nie obronił. Tamten okres był jak zimna woda, która przykryła jej życie. Pascal wyciągnął w stronę Ari piwo. Pokręciłagłową.
– No weź. – Tak namawiał, że w końcu wzięła. Gaz syknął, gdy otwierała puszkę.
– Co u Justyny? – zapytał nieśmiało, kiedy usiadła przy stole, na którym leżały poukładane farby olejne. Przesunęła tubę i ułożyła ją w rzędzie. Patrzył na jej ręce.
– Dobrze… chyba. Nie widujemy się za często, jest trochę zajęta, nie mamy już razem zajęć. Będę u niej dziś, to jązapytam.
– Makogoś?
Dziwiła się, że nic nie wie… Pascal zaciskał palce na puszce, wgniatając cienkąblachę.
– Można tak powiedzieć.
Zawódw jego spojrzeniu był niemal bolesny. Puszka odstrzeliła zbrzękiem.
– Lepiej powiedz, co u ciebie – zmieniłatemat.
Wzruszyłramionami.
– Życie. Mam synka – Jeremiasza. Nie mieszkam z Karoliną… Widuję go raz na jakiś czas… Częściej, odkąd wróciłem. Chcę się obronić. Zadzwoniłem do profesora, żeby mi pomógł… I powiedział, że mogę korzystać z pracowni.
– Mówił coś omnie?
– Wspomniał, że tu malujesz i że dobrze ci zrobi towarzystwo. A wiadomo, moje towarzystwo jest najlepsze. – Poruszył brwiami i na chwilę znów był beztroskim chłopakiem, z którym mieszkała naKołłątaja.
Uśmiechnęła się i wypiła mały łyk. Dobrze było gowidzieć.
– Dobra, pomaluję chwilę i jadę do Justyny. Umówiłyśmy się nawieczór.
– Może mógłbym pojechać z tobą? Chętnie ją zobaczę – zapytał i popatrzył znadzieją.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Napisz jej i zapytaj – nalegał i błagałwzrokiem.
Wyciągnęła telefon i wystukaławiadomość:
Hej Justa, nie zgadniesz kogo dziś spotkałam – Pascala. Pyta czy nie mógłby ze mną wpaść do ciebie i sięprzywitać.
Pascal otworzył kolejną puszkę i patrzył na telefon Ari jak na wyrocznię. Justyna nic nie odpisywała. Ari założyła fartuch malarski i zaczęła poprawiaćobraz.
– Ty też się zmieniłaś – stwierdził i stanął za jejplecami.
Przyglądał się ruchowi pędzla, którym poprawiała oko. Niewielki punkt światła w tęczówce, drgająca kropla bieli tytanowej na białku i oko patrzyło smutno.
– Tak – stwierdziła i chciała dodać więcej światła w oku. – Jak mogłam się nie zmienić po tymwszystkim.
– Zostaw – zatrzymał jej rękę. – Popsujesz.
Zrobiła krok do tyłu i popatrzyła z daleka. Jej twarz na autoportrecie żyła. Cierpiała niewysłowionym bólem, zaklętym wfarbie.
– Rozwinęłaś się… – Nie skończył, bo na stole zabrzęczał telefon. – Podam ci. – Pospieszył w tamtą stronę. – Copisze?
– Obojętne. Może wpaść – przeczytałaAri.
*
– Cześć – powiedziała pogodnie Ari do Justyny, która otworzyła drzwi. Pascal jak echo też się przywitał. Justyna nic nie odpowiedziała, tylko rzuciła okiem na mężczyznę i natychmiast się odwróciła. Weszli dośrodka.
– Możemy usiąść u mnie.
Pokój Justyny to była mikropracownia. Na ścianach wisiały rysunki i grafiki, na sztaludze do płyty pilśniowej przypięty był rysunek. W rogu stały poustawiane butelki po winach, wódce i piwie.
– Mogę przynieść poduszki – zaproponowała, bo nie było na czym usiąść. Nie miała tu nawet łóżka.
– Podłoga jest w porządku – powiedziała Ari.
– Napijecie się czegoś? – mówiła szybciej niż zwykle i nie utrzymywała kontaktu wzrokowego z żadnym znich.
– Mamy piwo – powiedział Pascal z uśmiechem i pokazał reklamówkę zsześciopakiem.
– Mogę włożyć do lodówki – zaproponowała i już chciała iść do kuchni, ale Ari jąwyręczyła.
– Ja pójdę. – Przejęła reklamówkę, na co Justyna lekko się spłoszyła.
Ari chciała, żeby zostali sami. Widziała, jak Pascal na nią patrzy. Myśl, że mogliby znów być razem, dziwnie ją cieszyła, jakby jedna rzecz w jej świecie mogła wrócić. Jakby coś jednak można było uratować. Brudne gary piętrzyły się w zlewie. Mycie naczyń uznała za dobry pretekst, żeby nie wracać za szybko.
– Zginęłaś tam? – krzyknęłaJustyna.
– Zaraz przyjdę. Sprzątam!
Ogarnięcie tego przybytku zajęło jej dobrych piętnaście minut. Nie spieszyło jej się, tym bardziej że oni jednak dawali radę. Kiedy skończyła, wyjęła trzy piwa z zamrażarki i poszła do pokoju. Justyna siedziała jakby trochę bliżej Pascala i rozmawiali całkiem normalnie. To był dobryznak.
– Minimalnie się schłodziło – poinformowała ich i wręczyła każdemu po puszce. Usiadła pod oknem na wprost sztalugi i patrzyła z rozczuleniem na swoich dawnych przyjaciół.
– Najbardziej podobają mi się te grafiki w technikach mieszanych, rysunek dodaje temu lekkości – mówił o jednym z jej lepszych projektów.
Wypili po piwie i plotkowali na temat Dariusza, który podobno wyjechał do Berlina z Grześkiem, chłopakiem, któremu zniszczyłamakietę.
– Idę po piwo, przynieść też komuś? – rzuciła Justyna, wstając. Zaprzeczyli, Ari wypiła dopiero paręłyków.
– A ty robisz nowy projekt na obronę? – zapytała Justyna, wracając do pokoju z kolejną puszką.
– Tamten i tak był słaby – tłumaczyłsię.
– Nie był słaby, po prostu miałeś ważniejsze sprawy. – Przechyliła i wypiła niemal połowęzawartości.
– Pewnie masz rację – przytaknął.
– Czyli masz syna… – zaczęła i opróżniła puszkę. – Jak się odnajdujesz w roli ojca? – Czuło się, że neutralne tematy właśnie się skończyły. Głos Justyny był trochę wyższy, napięcie tego pytania zadrgało w pokoju.
– Odpowiedzialnie… – ważył słowa. – Za rzadko go widzę, żeby się jakoś odnaleźć. Przez ostatni rok nie widziałem go prawie wcale, tylko na Skypie albo na zdjęciach… Wysyłam pieniądze jego matce, mieszka z rodzicami wMiechowie.
– Co ona na to, że wpadasz do swojej byłej dziewczyny z piwkiem? Przecież jesteście nadal małżeństwem, czy nie tak? – zapytała niby od niechcenia i kręciła pustą puszką, czekając naodpowiedź.
– Rozchodzimy się – mówiąc to, patrzył na nią i badał jej reakcję.
Justyna uśmiechnęła się zpolitowaniem.
– Faceci to mają dobrze. Zrobią lasce dziecko, a potem umywają ręce.
– Nie umywam rąk, płacę alimenty. Jeremi jest moim dzieckiem, niezależnie od tego, czy dogaduję się z jego matką, czy nie – mówiłspokojnie.
– A co, nie daje ci za często? – Nagle zaatakowała go i wbiła w niego przenikliwespojrzenie.
– Na pewno nie tak często jak ty kiedyś – odpowiedział jej z taką samą zgryźliwością, na co ona uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
– Komuś przynieść piwo? – zapytała ponownie Justyna, idąc dokuchni.
– Ja poproszę – odezwał się Pascal i odstawił pustą puszkę.
Pascal przyglądał się zdjęciu, na którym Justyna całowała się zAgatą.
– Nie mogę w touwierzyć…
– W co nie możesz uwierzyć, Pascal? – zapytała Justa.
– Że posuwa cię jakaś laska – mówiąc to, nie spuszczał z niej oka.
Wzruszyłaramionami.
– A co za różnica? Nie wiesz, że penisa można dobrze podrobić? Odkąd nie jesteśmy razem, masz godnychzastępców.
Ari westchnęła. Jednak zapomniała, jak oni potrafili ze sobą rozmawiać.
– Możemy zmienić temat? – odezwała się, przerywając im wymianę zdań.
– A co, Marion, rusza cię rozmowa o wibratorach? Pamiętaj, lepszy wibrator w garści niż penis na dachu. – Justyna zaśmiała się zwłasnego dowcipu i Ari też się uśmiechnęła, bo to, co powiedziała, było wyjątkowo durne.
– Mogłabyś mieć penisa w garści – powiedział do Justyny Pascal, niby zupełnienormalnie.
Zut!1 Usłyszała to w jego głosie. Niski uwodzicielski ton. Justyna też go usłyszała, bo odwróciła się nagle, a na jej policzki wystąpiłyrumieńce.
– Nie jestem zainteresowana – odpowiedziała i odchrząknęła, jakby coś utkwiło jej w gardle. – Ja nie muszę się rozwodzić z żoną, bo nie spełnia moich seksualnych potrzeb.
– Wiesz, że nie o to chodzi?! Seks bez miłości jest tylko rozładowaniemnapięcia.
– Jakoś nie miałeś z tym problemu, posuwając studentkę naimprezie.
– Nie będę do tego wracał. Rozstaję się, bo chcę czegoś więcej od życia niż zapieprzanie na budowie dla kobiety, która mnie nie kocha i niechce.
– Słusznie, Pascal, znajdź sobie nową miłośćżycia.
– Dawno temu znalazłem – powiedział poważnie i patrzył na nią. Zaległacisza.
– Po co tu przyszedłeś? Myślisz, że jak powiesz mi, że jesteś nieszczęśliwy i że rozstajesz się z kobietą, która jest matką twojego dziecka, to nagle rzucę się na ciebie? Dla mnie nie ma tamtych ludzi, którymi byliśmy, nie znasz mnie i ja nie znam ciebie. Poza tym nie zależy mi.
Pociągnęła z puszki i spojrzała przez okno. Ari dopiła swójalkohol.
– Po prostu przyjaźnijmy się jak kiedyś – powiedział, przerywającciszę.
– Tak. – Zaśmiała się szyderczo. – Jasne! Przyjechałeś tu skądś tam i sobie proponujesz. Próbowałeś przyjaźnić się z Marion – zaatakowała. Ari popatrzyła pytająco. – Tak, Marion, tak bardzo skupiłaś się na sobie, że nie zauważyłaś, że inni też istnieją, może nawet potrzebują pomocy i może mogłabyś ruszyć dupę. – Jej oskarżycielskie oczy błyszczały jak w gorączce. – Możesz do woli układać te swoje farby w rzędy, pedantycznie czyścić ręce, segregować wypowiadane myśli i nie dopuszczać nikogo do siebie, bo i tak nikt już nie chce wiedzieć, co jest za ścianą, którą się obudowałaś. Wiecie co, idźcie sobie. Mam nowych przyjaciół, którzy wiedzą, przez co przeszłam i wiedzą, dlaczego się zmieniłam. Nie potrzebuję was. – Jej nagły wybuch złości porażał. Ari skuliła się i objęła ramionami. Czuła jak palce otwierają jej żebra, wpuszczając do wnętrza strasznychłód.
Justyna wytarła ręką oczy, odchrząknęła i podniosła piwo dogóry:
– Tak, za naszą zajebistąprzyjaźń!
Miała rację. Nie było tu już przyjaźni. Została trójka ludzi, tak bardzo oddalonych od siebie, że nie wiedzieli, kim dla siebie byli. Ari nic nie wiedziała o Justynie. I teraz patrzyła w jej czerwone oczy i znów czuła, że źle zrobiła, że ona też jej potrzebowała. Przysiadła się do niej i położyła swoją rękę na jej dłoni.
– Postaram się – szepnęła doniej.
Pascal wstał i zaczął przeglądać płyty. Wyciągnął jedną i włożył do odtwarzacza. Zabrzmiały pierwsze dźwięki z płyty Anathemy.
– Włącz coś bardziej depresyjnego, to może Marion znów podetnie sobie żyły – zadrwiła.
I kiedy to powiedziała, Pascal utkwił pytający wzrok w twarzy Ari. Zanim się zorientowała, Justyna podciągnęła rękaw jej bluzki. Serce Ari zatrzymało się. Pascal zmarszczył brwi i popatrzył z przerażeniem na odsłonięte nadgarstki. Cienkie białe blizny zdobiły przeguby, a od nasady dłoni do łokcia biegła długa linia. Justyna przejechała po niej palcem i Ari nie mogła zatrzymaćwspomnienia:
Wchodzi do łazienki i serce bije jej tak szybko, niemal jakby była podekscytowana. Patrzy w lustro, jej twarz jest zniekształcona, surrealistyczna. Trzyma w lewej ręce nożyk tapicerski, taki do wycinania tektury. Nowy, ostry jak żyletka. Boi się, ale nie tak bardzo jak świadomości, że jego już nie ma. Jej Kamil leży w chłodni zakładu pogrzebowego. Na moment, zanim robi pierwszą linię, myśli jeszcze o Natalie. Nienawidzi jej jak nikogo na świecie. Pierwszej rany nie potrafi zrobić głęboko. Z drugą jest prościej. Wydaje jej się to nawet fascynujące, ta ciepła krew, malowniczo spływająca po umywalce. Ostatnie, co pamięta, to jak gwałtownym ruchem tnie głęboką linię wzdłuż ręki. Wykrwawianie się jest jak sen, ciepły i dobry. Nic już nie boli, bardziej dziwi cię fakt, że to jest zniewalające. Kamil stoi nad jej głową i wypowiada jej imię. I Ari czuje to naprawdę, jest tam, gdzie chce być – w domu.
– Nie masz pojęcia, jak się poczułam – powiedziała Justyna i zacisnęła usta, walczącz płaczem.
To Justyna ją znalazła. Profesor i Cecylia pojechali załatwiać sprawy związane z pogrzebem. Profesor zadzwonił do Justyny, żeby sprawdziła, co się z niądzieje.
– Przepraszam – szepnęła i nie mogła nie płakać. – Bardzo cię przepraszam…
Pascal zbliżył się do nich i usiadł obok. Zanurzył twarz we włosachJustyny.
– Nie zależy mi na waszej przyjaźni – powiedziała z żalem Justyna. – Mam ją w dupie – ciągnęła, ale w jej głosie słyszalny był fałsz. – A ty, Marion, choćbyś mi do końca moich dni nosiła farby, nie wybaczę citamtego.
– Nie chcę, byś mi wybaczała, chcę tylko, żebyś mnie uwielbiała. – Ari wypowiedziała tekst, który ich bawił, kiedy mieszkali na Kołłątaja i rozpłakała się jeszczebardziej.
– Nie znoszę cię, nawet przez chwilę nie miałam szansy być lepsza. Nawet w moim własnym bólu. Rozjebałaś mnie, Marion.
Tamtego upalnego dnia, w dniu pogrzebu Kamila, wszystko rozmazywało się jak drgające od gorąca powietrze… Słońce paliło przez żałobne ubrania. Ale Ari nie czuła nic. Jej sztorm ucichł, była zbyt słaba, żeby próbować się wydostać. Wszyscy patrzyli z ciekawością na jej zabandażowaną rękę. Nie dbała o to, spoczywała na dnie w samotności. Nawet nie płakała. Echo ich twarzy przebijało się przez ciemne fale. Z ust księdza, zamiast mowy, wydobywały się pęcherzyki powietrza. Cisza toni. Jej spojrzenie spotkało się z wzrokiem Justyny. Ciepłe łzy świeciły na rozgrzanych policzkach. Ari hipnotycznie patrzyłana złotą kroplę, która oderwała się od jej brody. Chyba wyciągała rękę w jej stronę, jakby chciała ją chwycić. Ale była za daleko. Spadła. Uderzenie o wyschniętą glebę zassało życie Ari wciemność.
– Nie umiałam sobie poradzić… – Ledwiemówiła.
– Nadal ci się to nie udało, Marion. Rozmawiałam z profesorem, mówił mi, jak sięzachowujesz.
Łzy Ari wsiąkały w bluzkęJustyny.
– Nie chce mi się żyć. Wstaję rano i nie wiem, po co wstaję. Nie chce mi się jeść, jedzenie nie ma smaku.
–Szzz.
Ale Ari nie mogła przestać, wylewała to z siebie jak zatrutą krew, nie wiedząc, czy oni ją rozumieli.
– Nie jest się samotnym, gdy rozumie się samotność, ale ja jej nie rozumiem, nie potrafię jej zaakceptować i tylko maluję, bo tam nie muszę udawać, że daję sobie radę. Tam mogę się rozpaść… To wszystko, co się stało, to moja wina. Gdybym była szczera, gdybym niczego przed nim nie ukryła… Ale on znalazł tę gazetę i potem się obraził, ipojechał…
Potem mówiła o Ianie, o tym jak Kamil wziął Pinky, że rozmawiała z nim przez telefon, i gdyby nie jechał po wolnym pasie i nie rozmawiał z nią, to może ten kierowca nie wjechałby w niego. Mówiła im o tej Cygance, o tym, że powinna zapłacić jej i usłyszeć, co miała do powiedzenia, że ona wiedziała to wszystko… I płakała tak strasznie, jak wtedy w domu Iana, a oni tulili jąi słuchali. Potem wypiła jeszcze jedno piwo i kolejne, aż całkiem sięupiła.
*
Obudziła się z bólem głowy w pokoju Agaty. Pascala i Justyny nie było w pobliżu, ale usłyszała ich rozmowę z kuchni.
– Rozmawialiśmy o tobie – powiedziała Justyna, gdy Ari weszła do kuchni.
– Taaak? – Ziewnęła i przyłożyła zimną szklankę do skroni. – I cowymyśliliście?
– Że powinnaś się wyprowadzić od Cecylii i profesora.
– Dobrze mi tam. – Usiadła na blacie i przyglądała się twarzy Justyny. Chciała z niej wyczytać, czy wybaczyła Pascalowi, czy wydarzyło się coś między nimi wczorajszej nocy. Mina Justyny była jednak nieodgadniona.
– Profesor Nowakowski też tak uważa – dodał Pascal. – Znaczy uważa, że powinnaś sięwyprowadzić.
Justyna wstała, wyciągnęła proszki przeciwbólowe z szuflady i wręczyłaAri.
– Naprawdę? – zdziwiła się i połknęła dwiepastylki.
– Tak, twierdzi, że przebywanie z młodymi ludźmi lepiej ci zrobi niż mieszkanie ze starymiprykami.
– Nie powiedziałby tak! – Nie uwierzyła mu.
– Powiedział.
– Nie mam gdzie i z kim mieszkać, nie stać mnie na wynajmowanie kawalerki, a pokój nie wchodzi wgrę.
– Mogłybyśmy poszukać czegoś większego – zaproponowałaJustyna.
– Nie, dzięki – odmówiła stanowczo. Nie przepadała zaAgatą.
– Ja będę szukać czegoś, na razie mieszkam kątem u kolegi… – wtrącił sięPascal.
Oczy Justyny błysnęły zazdrością, ale szybko skierowała spojrzenie w stronę kubka z herbatą.
– Nie wiem, Pascal… Zastanowięsię…
– Nie wkurwiaj mnie z tym zastanawianiem się! – Justyna odessała się od herbaty. – Po prostu rusz z miejsca! Od trzech lat jesteś trupem. Najwyższy czas sięwskrzesić.
– Po co? – zapytała zupełniepoważnie.
– Nie wiem, sama mam problem z określeniem sensu swojego istnienia, ale przynajmniej nie próbuję sięciąć.
Ari zacisnęła rękę na blacie stołu.
– Od tamtego czasu nie próbowałam.
– Allelluja, kurwamać!
– Poważnie mówię Marion, poszukajmy czegoś, może jeszcze ktoś by dołączył. Za trzypokojowe zapłacimy podobnie jak za dwupokojowe, a podzielimy media na trzy osoby. – Pascal zaczął snućplan.
– Nie mówię nie, zoba…
Ktoś przekręcił klucz w drzwiach i Justyna otworzyła szerokooczy.
– Agata – powiedziała spanikowana. – Musicie iść! – Popatrzyła z przerażeniem naPascala.
Ari zeskoczyła z blatu i pobiegła szukać swoich rzeczy. Justyna podeszła powoli do drzwi. Agata stanęła wprzedpokoju.
– Cześć! – rzuciła Justyna przesadnie radośnie. – Jesteśwcześniej.
– Zerwałam się z tej dupnej konferencji. Gówno powiedzieli. Takie pierdolenie o jeleniu – mówiła tym swoim kobieco–męskim głosem. – Dobrze, że nie płaciłam za uczestnictwo, bo bym się wkurwiła.
– Cześć, Agata. – Ari wyszła z pokoju Justyny ze swojątorbą.
– O… Cześć Marion – odpowiedziała niechętnie Agata.
– Spadamy! – Ari zawołała w stronękuchni.
– Idę, kochanie! – Pascal wyszedł z kuchni powolnym krokiem. Przyciągnął Ari do siebie i objął ją, jakby byli parą. Wiedziała, co robi. Nie chciał sprawiać kłopotów Justynie. Ari wtuliła się wPascala.
– Cześć, Agata! – przywitał się.
Usta Agaty uformowały się w sztuczny uśmiech, po czym, gdy w końcu rozpoznała Pascala, zaokrągliły się w zdziwione „o kurwa”. Wyszli objęci i gdy drzwi się za nimi zamknęły, zbiegli ze schodów. Ari zaczęła się śmiać.
– Widziałeś jejminę?
– Może powinienem był cię pocałować? – Pascal poruszył wulgarniejęzykiem.
– Następnymrazem.
Jadąc tramwajem, otrzymała SMS-a odJustyny:
Dzięki, nawet mnie nie zabiła ;) Przedni spektakl.
– Myślisz, że ona jest szczęśliwa? – zapytał Pascal, patrząc przez ramię na jejtelefon.
– Niewiem.
– Uwielbiała mojego penisa – westchnął.
*
Kiedy weszła do domu, Cecylia słuchała radia Złote Przeboje. Właśnie leciał jakiś stary kawałek, który przeniósł ją w czasy młodości, bo tańczyła i szeptała dokwiatków:
– Tu cię podeprę, tu cię podetnę i będzie ci dobrze. – Włożyła patyczek pod łodygę. – Tak lepiej, co? – Uśmiechnęła się do liściastego krzaczka, jakby ją rozumiał.
Kocica wskoczyła na stół i prawie stłukła cukierniczkę. Cecylia wrzasnęła nanią:
– A kysz kot, a kysz! Niedobra kocica! – Przeganiała zwierzę ze złością i zniecierpliwieniem.
Cecylia nie znosiła kotki. Farba była maleńka, gdy profesor przywiózł ją z Akademii. Bezdomny, rudy, porzucony sierściuch o zielonych oczach. Gdy usiadł na kolanach Ari, nawet Cecylia, wielka przeciwniczka idei posiadania zwierząt w domu, nie mogła zaprzeczyć, że te dwa rude stworzenia pasują do siebie. Zgodziła się na kota, przekonana przez profesora.
Cecylia znów wrzasnęła na Farbę, tym razem za to, że przewróciła miskę zwodą.
– Niezdaro jedna, coś tu narobiła! Sio mi stąd, łachudro!
– Ja to sprzątnę – powiedziała Ari i wzięła ścierkę dopołogi.
– Ta kuchnia jest za mała, żeby tu jeszcze rozstawiać miski na podłodze – westchnęła gospodyni.
I gdy tak Ari patrzyła na nią, zapytała ją o to, co od kilku dni chodziło jej pogłowie:
– Powiedz mi, czy wy chcecie, żebym sięwyprowadziła?
Cecylia podniosła głowę zaskoczona, ale po chwili zamyślenia powiedziała:
– Chodźmy zapalić – chwyciła papierosy, które leżały na lodówce. Brak odpowiedzi był odpowiedzią. Ari wiedziała jużwszystko.
Cecylia poczęstowała ją swoim grubym, mocnym papierosem. Paliła ich mniej, od kiedy jej kaszel stał się jeszcze okropniejszy i wykryto u niejcukrzycę.
– Nie zrozum mnie źle, ale uważamy, że powinnaś znaleźć sobie nowe miejsce do życia – powiedziała bez zbędnego wstępu, bezpośrednio, tak jak to miała wzwyczaju.
Ari uśmiechnęła się gorzko. A jednak. Świat Cecylii był prosty jak jej ogród. Wkładasz ziarenko do ziemi, podlewasz i rośnie. Nie podlewasz, nie rośnie. Chore ziarenko nie daje plonu. Chorą roślinę należy leczyć. Jeśli to nic nie daje, trzeba ją wyciąć. I tu był dylemat Cecylii. Jestem chorą rośliną, myślała Ari. Ona nie umie sobie ze mną poradzić. Trzeba mnie usunąć. Ari wiedziała, że Cecylia zgodziła się, żeby tu zamieszkała po namowach profesora. Może sama by jej tego nie zaproponowała, szczególnie po całej akcji z podciętymi żyłami. Cecylia należała do osób, które nie mieszały się w życie innych ludzi, raczej trzymała się z daleka od kłopotliwych i wymagających znajomych. Wspierała dobrym słowem i umywała ręce… Ari zaciągnęła się głęboko, aż poczuła palący dym w płucach.
– Zawsze możesz na nas liczyć. – Cecylia odwróciła głowę w stronę Ari. Była szczera i uśmiechała się, pokazując swoje słynne, zdrowe zęby. – Kochamy cię jak córkę. – Jej jasnoniebieskie oczy zabłysły w słońcu. – Poza tym widzisz, czasami jest ciężko, to mały dom, a ten kot łazi po garach i wszystko wylizuje, wiesz, jak tego nieznoszę.
Dom Cecylii był malutki, dwa pokoje i kuchnia. Ari mieszkała w jednym pokoju, podczas gdy oni mieli sypialnię w drugim. Pokój Ari w przyszłości miał zostać połączony z kuchnią. Cecylia chciała tam zrobić salon z wyjściem do ogrodu. Byli po ślubie już ponad dwa lata i mieli dwudziestoparoletnią lokatorkę, która odbierała im radość z bycia ze sobą. Nie zastanawiała się nad tym, bo dla niej świat się skończył. Nienawidziła ludzi, ranili ją swoją radością, śmiechem. Wolała swój znieczulający chłód. I teraz widziała pomalowane usta Cecylii. Zbliżała się do sześćdziesiątki, ale nadal chciała czegoś od życia. Chciała podobać się profesorowi, zmieniać swój dom, tworzyć ich gniazdo. Jestem samolubna, zostając tutaj, nie pozwalając im na to, pomyślałaAri.
– Przepraszam, powinnam się była dawno temu wyprowadzić. Wiem, że chcecie przebudować ten dom, że ja tu przeszkadzam zFarbą.
– E tam, głupoty opowiadasz. Na takie przebudowy to trzeba furmanki pieniędzy, a wszystko idzie na opiekę dla ojca Kamila. I nie przeszkadzasz. Wyprowadzisz się, jak będziesz gotowa. Nikt cię nie wygania. – Przyciągnęła ją do siebie i siedziały tak razem na ławeczce, patrząc na ogród budzący się do życia pod długiejzimie.
– Zobacz, Marion, to drzewko tam! – Wskazała palcem. - Przemarzło dwa lata temu i już miałam je wyciąć, ale puściło pędy z jednej strony – cieszyła się. – Życie jest tajemnicą i tylko Bóg ją rozumie. Mam pięćdziesiąt sześć lat i nie myślałam, że jeszcze coś mnie dobrego spotka. Wszystko ma swoją kolej, to, co wydaje się nam stracone, ożywa w promieniach słońca, kwitnie i przyćmiewa swoim pięknem. Trzeba tylko cierpliwiepoczekać.
Patrzyły na to brzydkie drzewo. Cecylia uśmiechała się, jakby widziała w nim coś więcej, ale dla Ari był to po prostu uschnięty krzak z trzemalistkami.
1Zut – (fr.) cholera, kurde, kurczę