Marzenie Zuzanny - Agnieszka Biegaj - ebook

Marzenie Zuzanny ebook

Agnieszka Biegaj

3,7
14,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zuza przeżywa miłość z wzajemnością. Ma wspaniałych przyjaciół i cudowną rodzinę. Świetną pracę i własne mieszkanie. Spełnienie wszystkich marzeń. Oprócz jednego. Nie może poślubić mężczyzny, którego kocha najbardziej na świecie. Czy mimo wszystko odnajdzie swoje szczęście?

Miłość, która pokona nawet czas.

Przyjaźń, która wybaczy nawet zdradę.

Namiętność, która przysłoni prawdziwe uczucie.

Nadzieja, która nie gaśnie.

Wzruszająca i wciągająca historia. Zabawne dialogi. Barwne postacie. Szczęście i dramat. Radość i łzy. Namiętność i zdrada. Odrobina sensacji.

Polecam wszystkim czytelnikom i życzę miłej lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 231

Oceny
3,7 (6 ocen)
3
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Agnieszka Biegaj

Marzenie Zuzanny

© Copyright by

Agnieszka Biegaj

Grafika na okładce: shutterstock

Projekt okładki:

e-bookowo

 

ISBN 978-83-7859-430-7

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

CZĘŚĆ I. JANUSZ

Rozdział 1. Ślub Ciotki Hanki

– Och, Suzie, jakie to cudowne, że moja mama jest szczęśliwa i że wszystko się tak wspaniale układa – powiedział John.

Był piękny kwietniowy wieczór. Siedziałam w pokoju z moim kuzynem Johnem. Właściwie miał na imię Janusz, ale mówiłam na niego John. On nazywał mnie Susan, Suzie, Sue, obojętnie, byle nie Zuzanna.

Właśnie zjedliśmy przepyszny obiad ugotowany przez moją obdarzoną wielkim talentem kulinarnym mamę. Świętowaliśmy zaręczyny matki Johna, ciotki Hanki z Markiem. Był on właścicielem sieci hoteli we Francji.

Nasze mamy były siostrami bliźniaczkami, a my z Johnem też byliśmy dla siebie zawsze jak bliźniacze rodzeństwo. Jego ojciec – wujek Remigiusz zmarł na nowotwór, kiedy John miał dziewiętnaście lat i studiował na pierwszym roku Politechniki Wrocławskiej. Mój kuzyn musiał przenieść się ze studiów dziennych na zaoczne, żeby utrzymać siebie i mamę.

– Kiedy zmarł mój ojciec – wspominał John – to wiesz, że były to straszne chwile dla nas obojga, a mama w ogóle nie mogła się pozbierać.

– Tak, pamiętam, że straciła pracę i że ty musiałeś pracować, żeby zarobić na życie i studia. Ale teraz bieda wam nie grozi, będziecie się pławić w luksusach i opływać w bogactwa...

– Auu! – krzyknęłam, bo John dał mi kuksańca w bok. – To nie było miłe!

– Wiesz dobrze, że to nie o to chodzi – sprostował John. – Marek jest szalenie miły i sympatyczny. To zupełnie normalny facet. Mama jest zakochana jak nastolatka i wygląda na to, że on też.

– Ale to, że się poznali na wycieczce po Ziemi Kłodzkiej, to już w ogóle brzmi fantastycznie – westchnęłam. – Chyba zacznę jeździć na wycieczki...

– Nie mów, że na studiach nie wpadł ci w oko żaden przystojniak – przekomarzał się ze mną John.

– Może i wpadł, ale ja nie wpadłam w oko jemu. A tobie przypadkiem nie wpadła w oko moja przyjaciółka Żaneta? – odgryzłam się. – I pewnie żałujesz, że ma chłopaka.

– Już się wyleczyłem! Ale wracając do tej wycieczki, to też nie mogłem w to uwierzyć. Moja mama nie chciała nigdzie jechać, namówiła ją jakaś koleżanka. Podczas zwiedzania kościoła mama poczuła się słabo i wpadła Markowi prosto w objęcia. Historia jak z filmu.

– Też muszę zacząć wpadać w czyjeś objęcia... – zaczęłam, ale przerwało mi wołanie z pokoju:

– Zuzia, Janek, chodźcie na deser!

Tort zrobiła ciocia Hanka – specjalistka od przepysznych ciast, a Marek przyniósł szampana, żeby uczcić ich zaręczyny.

Data ślubu ustalona była na początek sierpnia i mogliśmy z Johnem przyjechać wcześniej do posiadłości Marka pod Paryżem i zostać, jak długo byśmy chcieli. Marek obiecał nam też carte blanche na zakupy w Paryżu i zaproponował, żebyśmy zaprosili kilkoro swoich przyjaciół, żeby się nie nudzić ze „starymi zgredami”.

– Marek jest przecież Francuzem. Skąd on zna takie określenia? – zastanawiałam się, kiedy znowu siedzieliśmy z Johnem w moim pokoju.

– Jego matka była Polką – przypomniał mi John.

– Ale ojciec był Francuzem! Po nim Marek odziedziczył tą sieć hoteli. Całe życie mieszkał we Francji.

– Jednak zachował kontakt z językiem polskim i często odwiedzał rodzinę swojej matki i jeździł na wycieczki po Polsce. A kiedy poznał moją mamę, to zaczął się intensywnie uczyć polskiego!

– I to jest prawdziwa miłość – orzekłam. – Ale słuchaj, to szalenie ekscytujące, że pojedziemy do Francji i będziemy zwiedzać Paryż i robić tam zakupy...

John przyglądał mi się z rozbawieniem i czymś jeszcze, czego nie mogłam zidentyfikować. Jakieś zupełnie nowe spojrzenie. Nie miałam jednak ochoty się nad tym zastanawiać. Zanadto byłam zemocjonowana.

– To brzmi jak spełnienie marzeń każdej nastolatki!

– Tylko, że ty nie jesteś już nastolatką, Suzie – przypomniał mi John. – Masz dwadzieścia trzy lata i kończysz czwarty rok studiów, a zachowujesz się, jakbyś miała piętnaście.

– Ty zachowujesz się jakbyś miał sześćdziesiąt! – odgryzłam się. – Nawet Marek wydaje się być młodszy od ciebie! Co cię dzisiaj ugryzło? Najpierw mówisz, że jesteś taki szczęśliwy, a potem nie pozwalasz mi się cieszyć i ekscytować.

– Dobrze już. Przepraszam cię. Może ciągle jeszcze nie dociera do mnie, że jest wspaniale, że lepiej być nie może. Oczywiście, kiedy mama przedstawiła mi Marka, ostrzegłem go, że jeśli ją skrzywdzi, to popamięta.

– I co on na to?

– Powiedział, że właśnie na to liczył i że zawsze chciał mieć takiego syna, jak ja. Tylko, że nigdy nie spotkał tej właściwej kobiety. Aż do czasu, jak poznał moją mamę.

– Romantyk z niego! – westchnęłam.

– Ale, ale – przypomniałam sobie – muszę zadzwonić do Żanety. Już ją widzę, jak piszczy z radości.

– Właśnie. Jest tak, jak mówiłem. Obie zachowujecie się jak nastolatki! – podsumował nas John.

***

– Popatrz! – Żaneta wyciągnęła w moją stronę prawą rękę.

Na palcu miała piękny złoty pierścionek z brylantem. Uśmiechała się radośnie i ledwo mogła ukryć podniecenie.

Siedziałyśmy w małej kafejce w Paryżu i czekałyśmy na Johna i Maćka. Przylecieliśmy wszyscy tydzień temu i przez ten czas codziennie godzinami zwiedzaliśmy Paryż i odwiedzaliśmy sklepy w poszukiwaniu wymarzonych kreacji na ślub ciotki Hanki i Marka.

– O mój Boże! – Też się podekscytowałam.

Zerwałam się z krzesła, wyściskałam przyjaciółkę, a potem zapytałam:

– Kiedy to się stało?

– Dzisiaj koło południa – wyznała Żaneta. – Poszliście z Johnem wybierać dla niego garnitur, a my z Maćkiem wjechaliśmy w tym czasie na wieżę Eiffla. Niczego się nie spodziewałam, zupełnie niczego. Patrzyłam sobie spokojnie na Sekwanę, kiedy on wyciągnął pudełeczko z pierścionkiem i uklęknął przede mną. To było niesamowite, totalnie romantyczne!

– Oświadczyny na wieży Eiffla! – westchnęłam. – O czymś takim zawsze marzyłam! John mówi, że zachowujemy się jak nastolatki.

– On natomiast zachowuje się strasznie poważnie odkąd tu przyjechaliśmy. Wcześniej taki nie był.

– No właśnie to mnie niepokoi. Coś przede mną ukrywa. Zawsze wszystko o sobie wiedzieliśmy, a teraz musi mieć jakieś kłopoty, a nie chce powiedzieć, o co chodzi.

– Z tą powagą też mu do twarzy – orzekła Żaneta. – Ogólnie fajny z niego facet, nie uważasz?

– To mój kuzyn, właściwie jak brat, nie patrzę na niego w taki sposób – odpowiedziałam chyba trochę za ostro. – Poza tym myślałam, że cały czas będziesz mówić tylko o swoim narzeczonym. Ten to dopiero jest zabójczo przystojny!

– Pewnie, że to ciacho! Dlatego jest moim narzeczonym. Ale John też jest interesujący. Niby taki niepozorny, raczej mało przystojny, ale ma swój urok. I te błękitne oczy, takie głębokie i przejrzyste...

– Tylko się za bardzo nie zagłębiaj – mruknęłam ironicznie. – Też mam błękitne oczy, możesz patrzeć w moje.

Żaneta spojrzała na mnie z politowaniem, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo właśnie wrócili John i Maciek. Pogratulowałam Żanecie i Maćkowi zaręczyn i uściskałam ich serdecznie.

Tworzyli uroczą parę. Żaneta wysoka, z naturalnie kręconymi kasztanowymi włosami i brązowymi oczami i Maciek – wysoki, przystojny brunet.

– Za rok spotykamy się na naszym ślubie – powiedział Maciek.

– W lipcu – dodała Żaneta. – Akurat oboje skończymy studia i będziemy mogli zacząć nową drogę życia.

– A ty, John, już obroniłeś pracę, prawda? – zapytał Maciek.

John kiwnął głową, a Maciek kontynuował:

– To co będziesz teraz robił? Masz już jakąś robotę na oku, czy będziesz się pławił w luksusach? W zasadzie nie musisz pracować.

– Oczywiście – odpowiedział John ironicznie. – Będę się wylegiwał na plaży i podrywał panienki w bikini. Weź, stary, to nie jest życie dla mnie. Wolę być taki jak Marek – skromny i nie obnoszący się z bogactwem. Korzystać z pieniędzy, ale nie podporządkowywać im swojego życia. Zresztą pieniądze to nie wszystko – zakończył patrząc na mnie jakimś smutnym wzrokiem.

– Jasne – mruknął Maciek. – Dla tych, co je mają.

***

– Zuziu, wyglądasz cudownie – rozczuliła się moja mama, przytulając mnie delikatnie, żeby nie pognieść mojej kreacji.

Sama wyglądała olśniewająco, ale ja zawsze widziałam, że jest piękną kobietą. Podobno odziedziczyłam po niej urodę. Szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Męski ideał. Ciekawe… Dlaczego w takim razie nie zakochał się we mnie żaden z tych przystojnych chłopaków, za którymi oglądałam się w liceum i na studiach? Taki na przykład Paweł, kolega z uczelni, marzenie każdej dziewczyny. Studia kończą się za rok i jeśli teraz nikogo nie poznam, może być już tylko gorzej. Zawsze pozostaną mi serwisy internetowe – pocieszałam się – no i może dzisiaj wykorzystam swój wygląd i poznam Francuza, z którym do końca życia będę jeść ślimaki i popijać szampana pływając jachtem dookoła świata.

– Jesteś niepokojąco przystojną niewiastą, Zuzieńko – powiedział mój, jak zawsze szarmancki tato i roześmiał się na widok miny mamy.

– Ty też, kochanie – dodał uspokajająco.

W doskonałych humorach udałyśmy się z mamą do garderoby cioci Hanki, żeby pomóc jej w ubieraniu. Właśnie wyszła od niej stylistka, która wcześniej czesała i malowała też mnie, moją mamę i Żanetę.

– Zawsze chciałam mieć garderobę – powiedziała do mnie mama. – A teraz będziemy ją mieć w naszym nowym domu.

– Nowym domu? – Zamrugałam oczami. – O czymś mi nie powiedziałaś, mamo! – Wlepiłam w nią oskarżycielsko wzrok.

– Och, właśnie ci mówię – broniła się. – Marek kupił nowy dom pod Wrocławiem, z dwiema dużymi sypialniami, pokojem gościnnym, wielkim salonem, potężną łazienką i garderobą. On i Hanka będą przyjeżdżać tylko na wakacje i święta, więc my będziemy tam mieszkać.

– To cudownie! – wykrzyknęłam, ale zaraz się zastanowiłam. – Dwie duże sypialnie – powtórzyłam. – A ja co? Będę spała w salonie przy kominku, czy w pokoju gościnnym?

– Właśnie tę najlepszą wiadomość zostawiłam na koniec. – Mama uśmiechała się promiennie. – Zostawimy ci nasze mieszkanie. Będziesz miała sypialnię, salon, a w trzecim pokoju możesz urządzić gabinet, albo…

– Garderobę – uzupełniłam słabym głosem. – Mamo, chyba zaraz zemdleję – westchnęłam, a potem chwyciłam moją mamę w objęcia i odtańczyłyśmy taniec radości przed pokojem cioci Hanki.

Możliwe, że trochę pogniotła mi się piękna suknia, którą miałam na sobie, ale to nie na mnie będę zwracać uwagę wszyscy goście, tylko na nowożeńców. Oczywiście oprócz tego nieprzyzwoicie przystojnego Francuza, największego ciacha wśród ciach, którego wkrótce poznam i który uraczy mnie najgorętszym francuskim pocałunkiem na świecie.

– To prawdziwy cud, że ciocia Hanka zemdlała w tym kościele – powiedziałam nabożnie. – Powinniśmy może ufundować tam jakąś figurę, albo obraz. Przecież gdyby nie to, własne mieszkanie kupiłabym za dziesięć lat i to z potężnym kredytem, a nie garderobą.

Śmiejąc się wpadłyśmy do garderoby cioci, która miała szalenie wymyślną fryzurę i wygląd zakochanej bez pamięci nastolatki.

– Och, jestem taka szczęśliwa! – zawołała na nasz widok. – Po śmierci Remka nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek będę – dodała poważnie.

– Ciociu – powiedziałam uroczyście – chciałam ci gorąco podziękować, że raczyłaś zemdleć w tym małym kościółku i uczynić też nasze życie jeszcze szczęśliwszym.

Roześmiałyśmy się głośno i uściskałyśmy serdecznie.

Rozdział 2. Wyznanie

Ciocia Hanka i Marek brali ślub w polskiej parafii w Paryżu, a wesele odbyło się w ogrodzie w posiadłości Marka.

– Coś ci jest, prawda? – zapytałam Johna, kiedy po szalonym tańcu usiedliśmy przy stoliku.

Byliśmy przy nim sami i mogliśmy szczerze porozmawiać.

– Jesteś chory i nic mi nie powiedziałeś? – zaniepokoiłam się.

– Nic mi nie jest – uspokajał mnie mój kuzyn. – Jestem zupełnie zdrowy i świetnie się bawię.

– To mnie wcale nie przekonało. Znam cię od zawsze i widzę, że coś jest nie tak.

Naprawdę wyglądał niewyraźnie, odkąd tu przyjechaliśmy, a w kościele był taki blady. Przypomniałam sobie, jak w kawiarni w Paryżu Żaneta zachwycała się urokiem Johna i nagle mnie olśniło.

– To przez te zaręczyny Żanety i Maćka, tak? – zaczęłam mówić jak nakręcona, nie dopuszczając go do słowa. – Żaneta ci się podoba. Miałeś nadzieję, że może coś będzie między wami, a teraz ona wychodzi za Maćka i tobie jest żal. A może spotykasz się z nią potajemnie?

Podniosłam głos i parę osób się obejrzało.

– Nie spotykam się z Żanetą. Nie spotykam się z żadną dziewczyną. Uspokój się, ludzie patrzą.

John wziął mnie za rękę.

– Chodź, pójdziemy na spacer. Pogadamy spokojnie.

Szłam za nim i nabierałam coraz większej pewności, że żałuje, iż nie może być z Żanetą. Wbrew temu, co usiłuje mi wmówić. To przecież niezwykle piękna dziewczyna, musiało coś być na rzeczy. Nie rozumiałam, dlaczego mnie to tak rozstroiło.

– Zakochałeś się w niej? – zapytałam, dla odmiany cicho, kiedy odeszliśmy kawałek od domu i zatrzymaliśmy się w altance na skraju ogrodu.

– Zakochałeś się w Żanecie? – powtórzyłam.

John westchnął cicho i popatrzył mi w oczy. Serce we mnie zamarło, sekundy trwały wieczność. Powoli rodziła się we mnie świadomość czegoś, na co czekałam, co chciałam usłyszeć, o czym zawsze marzyłam.

– Zakochałem się w tobie – powiedział John drżącym głosem, a ja nagle znalazłam się w siódmym niebie.

Cały świat zniknął. Byliśmy tylko my dwoje. Zrozumiałam, że ja też od dawna czułam do niego to samo, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Patrzyłam na Johna i wiedziałam, że jest to najpiękniejsza chwila mojego życia.

– Ja też cię kocham – szepnęłam.

Ledwo wymówiłam ostatnie słowo, John mnie pocałował. Ziemia się zatrzęsła, a ja czułam się tak, jakbym frunęła, unosiła się nad ziemią. To był z pewnością najbardziej namiętny i najcudowniejszy pocałunek na ziemi, a nawet we wszechświecie!

***

Przez kilka dni spacerowaliśmy po Paryżu upajając się bezmiarem miłości, ale euforia powoli ustępowała miejsca rzeczywistości. Odwiedziliśmy parafię, w której ciotka Hanka i Marek brali ślub, żeby poradzić się znajomego księdza. Szczerze nam współczuł, to było widać, ale był nieubłagany. Nie ma możliwości, żeby związek małżeński mogły zawrzeć osoby ze sobą spokrewnione, nawet w czwartym pokoleniu, a cóż powiedzieć o nas, kiedy nasze matki były siostrami i to siostrami bliźniaczkami.

– A może jesteśmy adoptowani, ty albo ja? – pytałam z nadzieją.

Oczywiście nie chciałam tego, ale dałoby nam to jakąś szansę, jakieś wyjście.

Siedzieliśmy na ławce w parku i jedliśmy pieczone kasztany.

– Nie jestem, ani ty nie jesteś – powiedział John bardzo stanowczo.

– Skąd wiesz? – nalegałam. – Zrobiłeś badanie DNA?

– Tak! – odpowiedział. Zadziwił mnie tym bardzo.

– Mam kumpla, który pracuje w laboratorium – dodał, widząc moją minę.

– Ale skąd wziąłeś próbki? I dlaczego to zrobiłeś? – Miałam tyle pytań.

– Suzie – zaczął John biorąc mnie za rękę – kocham cię już od dawna. Chciałem to sprawdzić, na wypadek, gdybyś choć trochę podzielała moje uczucia. Pamiętasz, jak wmówiłem tobie i twojej mamie, że potrzebuję próbek dla kolegi, który pisze pracę o testach DNA? A kiedy mój ojciec chorował na białaczkę i potrzebny był dawca szpiku, miałem badanie zgodności tkankowej. Nie zostałem dawcą, bo miałem inne antygeny, ale pewne było, że jestem jego synem. Jesteśmy dziećmi naszych rodziców i to jest super, ale w naszym wypadku to klęska.

Łzy napłynęły mi do oczu. Zgasła ostatnia nadzieja.

John przytulił mnie i powiedział:

– Możemy wyjechać gdzieś i być razem.

– Wiesz, że nie – wydusiłam przez łzy. – Nie będziemy mogli wziąć ślubu kościelnego, nie będziemy mogli mieć dzieci, rodzina się od nas odwróci…

John wiedział o tym równie dobrze jak ja.

– W takim razie musimy próbować jakoś żyć dalej – powiedział zrezygnowany.