Miasto smoków. Miasto Smoków. Mróz i mrok - Beata Park - ebook + audiobook

Miasto smoków. Miasto Smoków. Mróz i mrok ebook

Park Beata

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy nikomu już nie możesz wierzyć, zaufaj magii.

Anna odkryła w sobie niezwykłą moc, nauczyła się kontrolować intuicję i rozumieć smoki. Pora na kolejną – tym razem bolesną – życiową lekcję: ludzie często zawodzą. Gdy na jaw wychodzą intrygi najbardziej zaufanych doradców Mistrza, Anna czuje się zagubiona. Czy naprawdę otaczają ją sami zdrajcy? Na kim jeszcze może polegać?

Na wyspie trwa rebelia, Anna nie może teraz pozwolić sobie na słabość. Ma do wykonania ważne zadanie, od którego zależy wszystko. Musi wziąć udział w corocznym Rajdzie Smoków oraz wytropić szpiega, który na pewno się tam zjawi. Wkrótce okaże się również, że buntowników jest znacznie więcej, niż się początkowo wydawało. Czy uda jej się wyjść zwycięsko z tej bitwy?

Wyczekiwana przez czytelników kontynuacja powieści Miasto Smoków. Płomień i cień, której pierwszy tom cieszył się ogromnym zainteresowaniem, a główna bohaterka zdobyła serca miłośników opowieści pełnych tajemnic, intryg, zdrad i... smoków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 412

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog

Pro­log

Patrzy­łam na jego twarde mię­śnie wysta­jące spod pucho­wej koł­dry. Nie­czę­sto uda­wało mi się widzieć go tak zre­lak­so­wa­nego, więc chło­nę­łam ten widok. Nie mogłam omi­nąć wzro­kiem blizn, które pokry­wały jego plecy. Ni­gdy nie pyta­łam, jak powstały. O tę na twa­rzy też nie. Cie­ka­wość zże­rała mnie od środka, ale wie­dzia­łam, że i tak nic mi nie powie. To on decy­do­wał, ile mam wie­dzieć. Prze­cze­sa­łam pal­cami jego mięk­kie włosy, które w nocy były ciem­niej­sze. Gdy jego oddech stał się spo­kojny i mia­rowy, a barki opa­dły, wsta­łam i nało­ży­łam aksa­mitny lawen­dowy szla­frok. Twier­dził, że ten kolor naj­bar­dziej do mnie pasuje, choć sama tak nie sądzi­łam. Mówił, że wyglą­dam jak pierw­szy z kwia­tów wio­sny prze­bi­ja­jący się po sro­giej zimie, jak nadzieja na speł­nie­nie marzeń. Jego marzeń. Pode­szłam do okna, deli­kat­nie roz­chy­li­łam zasłony i usia­dłam na drew­nia­nym para­pe­cie, któ­rego chłód prze­ni­kał moją roz­grzaną skórę. Musiało być już naprawdę późno, bo z ulicy do nędz­nych chat zwle­kli się nawet uza­leż­nieni od alrauny. To oni wyzna­czali godziny w porach noc­nych. Gdy budzili się po ostat­nich daw­kach nar­ko­ty­ków, wia­domo było, że wschód słońca jest coraz bli­żej. Nie­na­wi­dzi­łam ich. Gar­dzi­łam ich słabą wolą i eska­pi­zmem. Na początku, gdy tu tra­fi­łam, prze­ra­żali mnie – brudni, zanie­dbani i agre­sywni. Teraz zwy­czaj­nie się nimi brzy­dzi­łam. Na szczę­ście byli zale­d­wie garstką nic nie­zna­czą­cych odpad­ków. Reszta miesz­ka­ją­cych tu Dra­ka­nów była gotowa do walki o wol­ność. Cze­kali, aż pojawi się odpo­wied­nia osoba, aby nimi pokie­ro­wać. Wybawca odna­lazł ich w odpo­wied­nim momen­cie. Już pra­wie wszystko było gotowe. Tylko jedna rzecz nie dawała mi spo­koju… Dla­czego to musiał być aku­rat ojciec Anny? Wes­tchnę­łam.

Mrok pochła­nia­jący stare, pod­nisz­czone budynki wyda­wał się inny niż ten, który widzia­łam na Ziemi. Nie tylko cie­nie, ale wszystko na tej wyspie wyda­wało się bar­dziej żywe i bar­dziej nie­bez­pieczne. Lecz już nie­długo ujaw­nimy światu praw­dziwą moc. Ludzie na Ziemi zoba­czą smoki, nie­któ­rzy pierw­szy i ostatni raz. Jesz­cze chwila i ten świat oraz każdy inny będą nale­żeć do niego. A ja będę u jego boku, gotowa na każdy roz­kaz. Będzie Kró­lem nowego Świata Smo­ków.

– Wra­caj, Mia. Ppalli1 – szep­nął przez sen.

A ja każ­dej nocy będę jego Kró­lową.

Z kore­ań­skiego „szybko”. [wróć]

Rozdział 1

1

Kwiaty bzu, które mama tak lubiła, kwi­tły w pełni. Na roz­ło­żo­nym na tra­wie kocu sie­dział tata, a mama leżała obok z głową na jego kola­nach i czy­tała książkę. On zaś wpa­try­wał się w bez­chmurne niebo. Dawno nie widzia­łam ich tak szczę­śli­wych. Chwile, w któ­rych byli­śmy razem, nale­żały do rzad­ko­ści z powodu czę­stych wyjaz­dów taty. Chło­nę­łam ten widok, chcąc zatrzy­mać go w sercu na zawsze. Prze­szedł mnie dreszcz nie­po­koju, gdy nad nami zawisł cień. Spoj­rza­łam w górę. W naszą stronę leciał czarny smok. Pysk miał pokryty licz­nymi rogami, a wzdłuż krę­go­słupa niczym ostre szpi­kulce wyra­stały płyty kostne. Wyglą­dał, jakby każdy frag­ment jego ciała stwo­rzony był do zabi­ja­nia. Dopiero po chwili dostrze­głam, że za sze­roką głową, na grzbie­cie sie­dział Dra­kan o wło­sach bia­łych jak śnieg.

Will?

Nagle smok zaczął piko­wać. Był na tyle bli­sko, że dostrze­głam jego oczy. Nie musia­łam być z nim połą­czona, żeby zoba­czyć w nich nie­na­wiść.

– Ucie­kaj­cie!

Obu­dził mnie krzyk. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że pocho­dził z mojego gar­dła. Mia­łam nadzieję, że nie obu­dzi­łam Vicky. Nie chcia­łam, żeby znowu się mar­twiła. Rozej­rza­łam się po ską­pa­nym w świe­tle księ­życa pokoju. To była ostat­nia noc w domu Elianny. Razem z opie­kunką zde­cy­do­wa­ły­śmy, że mogę już zamiesz­kać sama. Przez ostat­nich kilka dni oglą­da­łam dostępne miesz­ka­nia w oko­licy rynku, ale osta­tecz­nie wybra­łam jeden z drew­nia­nych domów znaj­du­ją­cych się nie­da­leko. Ponie­waż na wyspach nie ist­niała żadna waluta, każdy Dra­kan, gotowy zamiesz­kać sam, mógł wybrać jeden z nie­użyt­ków. Elianna zasu­ge­ro­wała mi miesz­ka­nie obok Wichro­wego Wzgó­rza, ale po tym wszyst­kim, co się wyda­rzyło, nie mogłam żyć w hała­śli­wym miej­scu. Hałas spra­wiał, że wra­ca­łam do tam­tej chwili… Do zatło­czo­nej sali, do dnia, kiedy wykrzy­cza­łam, że Naczelna Alche­miczka jest zdraj­czy­nią. Ostat­nie spoj­rze­nie Wil­liama, które spra­wiło, że na moment zatrzy­mało mi się serce. Cią­gle nie mogłam uwie­rzyć, że razem z Linn sta­nęli po stro­nie Kiho­ona, porwali mojego tatę i chcą ujaw­nić świat smo­ków.

Choć bar­dziej od hała­śli­wego dnia oba­wia­łam się nocy. Za każ­dym razem w kosz­ma­rach widzia­łam ojca. Cza­sem tylko patrzył na mnie pustym wzro­kiem, a ja kuli­łam się w środku, czu­jąc, że go zawio­dłam. Cza­sem leżał nie­przy­tomny w lochach, a jego ręce i nogi były skute sta­lo­wymi kaj­da­nami. Budzi­łam się wtedy, a moja poduszka była mokra od potu i łez. Nie wie­dzia­łam, czy to tylko moja wyobraź­nia, czy jedna z wizji, które zda­rzały mi się już wcze­śniej. Modli­łam się do wszyst­kich zna­nych mi bogów, aby to było to pierw­sze. Nie mogłam znieść myśli, że tata może cier­pieć przeze mnie. Po takich kosz­ma­rach leża­łam nie­spo­koj­nie, ni to we śnie, ni na jawie, czu­wa­jąc do rana, z nadzieją, że zoba­czę przy moim łóżku bia­ło­wło­sego męż­czy­znę, który powie, że to wszystko było kosz­ma­rem, że ni­gdy mnie nie zdra­dził i że wszystko będzie dobrze. Pra­gnę­łam poczuć jego dotyk, zatra­cić się w jego poca­łun­kach. Ale z każ­dym dniem nadzieja gasła, a pra­gnie­nia zastę­po­wały złość i czarne myśli.

Dziś była jedna z takich nocy. Z pul­su­ją­cym bólem głowy pode­szłam do okna i deli­kat­nie je uchy­li­łam. Rześ­kie powie­trze wpa­dło do środka, roz­wie­wa­jąc resztki zarówno kosz­ma­rów, jak i nadziei. Słońce wze­szło już nad hory­zont, a jego cie­płe świa­tło prze­ga­niało mrok. W ciągu kilku ostat­nich dni poranki i wie­czory robiły się coraz chłod­niej­sze, a zie­lone zbo­cza gór zaczęły powoli zmie­niać kolory, szy­ku­jąc się do jesieni. Pierwsi Dra­ka­nie wznie­śli się na swo­ich smo­kach, sunąc po nie­bie, a sło­neczne pro­mie­nie tań­czyły na łuskach ich smo­ków. Usły­sza­łam ciche brzdęki za ścianą, co zna­czyło, że Vic­to­ria też już wstała. Cze­ka­łam, aż wej­dzie do mojego pokoju, co robiła ostat­nio każ­dego dnia, jakby chciała spraw­dzić, czy na pewno prze­trwa­łam noc. Po upadku ze skały, mimo pomocy alche­mi­ków, na­dal przy więk­szym wysiłku czu­łam lek­kie kłu­cie w żebrach, więc nie pozwo­lono mi jesz­cze latać ani nad­wy­rę­żać sił. Wzię­łam więc z biurka naczy­nie z elik­si­rem rege­ne­ra­cji i wypi­łam go dusz­kiem. Mie­niący się zie­lo­no­złoty płyn był jedną z wielu mik­stur uzdra­wia­ją­cych, które kazano mi jesz­cze przyj­mo­wać. Miał gorzki smak, ale czu­łam się po nim o wiele lepiej. Zer­k­nę­łam odru­chowo na Tako, któ­rym wcze­śniej komu­ni­ko­wa­łam się z mamą. Niby wie­dzia­łam, że nic tam nie będzie, ale nie mogłam się powstrzy­mać, aby nie spraw­dzać.

– Anna, wcho­dzę! – usły­sza­łam głos przy­ja­ciółki, która ostat­nio prze­stała już nawet pukać przed wej­ściem. – Widzia­łaś? – zapy­tała, prze­stę­pu­jąc próg.

Zdzi­wiona unio­słam brwi.

– Patrz na to – zawo­łała, macha­jąc gazetą.

– Co tam?

Zła­pa­łam szybko z biurka swoją, a po chwili na wierz­chu uka­zał się arty­kuł ozdo­biony wiel­kim zdję­ciem Mistrza. Nie spo­dzie­wa­łam się żad­nych zaska­ku­ją­cych infor­ma­cji. Wła­ści­wie nie spo­dzie­wa­łam się już niczego. Przez kilka dni po wyj­ściu ze szpi­tala codzien­nie rano uważ­nie stu­dio­wa­łam infor­ma­cje w poszu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek na temat buntu, Linn czy Wil­liama, ale na pierw­szych stro­nach gazet nie znaj­do­wa­łam niczego. Na kolej­nych zresztą też nie. Potem stu­dio­wa­łam uważ­nie każde zda­nie, pró­bu­jąc odczy­tać coś mię­dzy wier­szami. Coś, co mogła­bym zro­zu­mieć tylko ja. Ale codzien­nie prze­ży­wa­łam roz­cza­ro­wa­nie. Życie toczyło się dalej, jak gdyby nic się nie stało. Zupeł­nie jakby każdy zapo­mniał o sta­ro­żyt­nym smoku i Linn krzy­czą­cej o prze­ję­ciu Ziemi. Mistrz poka­zał się publicz­nie tylko raz, uspo­ka­ja­jąc miesz­kań­ców i zapew­nia­jąc, że straż­nicy robią wszystko, aby zła­pać zdraj­ców. Wyja­śniał, że nie ist­nieją żadne dowody potwier­dza­jące, że Linn jest jego sio­strą. Więk­szość Dra­ka­nów na wyspie zwy­czaj­nie uwie­rzyła w jego słowa i krę­ciła z nie­sma­kiem głową, że jego syn Wil­liam sta­nął po stro­nie buntu. Dla­tego teraz też bez nadziei zer­k­nę­łam na pierw­szą stronę.

Rebe­lia pod kon­trolą!

Wczo­raj wie­czo­rem Czwarty Oddział Straży poj­mał kolej­nych rebe­lian­tów. Grupa zatrzy­ma­nych była odpo­wie­dzialna za roz­po­wszech­nia­nie tre­ści nawo­łu­ją­cych do buntu. To już kolejni, któ­rzy poniosą sro­gie kon­se­kwen­cje swo­ich czy­nów. Mistrz razem ze Strażą kon­tro­lują sytu­ację, więc pro­simy o zacho­wa­nie spo­koju.

Jeśli jesteś świad­kiem podej­rza­nego zda­rze­nia lub ktoś z two­jego oto­cze­nia nawo­łuje do rebe­lii, zgłoś się do naj­bliż­szego poste­runku Straży. Obie­cu­jemy ano­ni­mo­wość.

– Kogo zła­pali? Wiesz coś wię­cej? Co z moim tatą? Co z Wil­lia­mem? – wyrzu­ci­łam, zaci­ska­jąc palce na gaze­cie.

– Nie, prze­pra­szam, nie wiem – pokrę­ciła ener­gicz­nie głową, aż jej rude loki zafa­lo­wały. Na moment opu­ściła wzrok, ale szybko spoj­rzała na mnie i uśmiech­nęła się deli­kat­nie. – Cho­dziło mi o to.

Poka­zała swoją gazetę, odwró­coną na kolej­nej stro­nie i wbiła palec w sam śro­dek.

Weź udział w Raj­dzie Smo­ków!

Z powodu rezy­gna­cji jed­nego z zawod­ni­ków Rajdu ogła­szamy nabór do dru­żyny.

Zawody spraw­dza­jące indy­wi­du­alne zdol­no­ści oraz wie­dzę odbędą się w try­bie natych­mia­sto­wym, jutro na rynku. Wszyst­kich chęt­nych zapra­szamy!

Pamię­taj­cie, że nie pono­simy odpo­wie­dzial­no­ści za wyrzą­dzone szkody.

Rzu­ci­łam jesz­cze raz okiem na ogło­sze­nie i zdzi­wiona pod­nio­słam wzrok na Vic­to­rię.

– Zgło­śmy się! Od kiedy wyszłaś ze szpi­tala, jesteś wła­snym cie­niem. Pra­wie nie wycho­dzisz, z nikim nie roz­ma­wiasz… – zawa­hała się. – Wiem, że nie jest ci łatwo, że czu­jesz się zdra­dzona i mar­twisz się o tatę, ale sie­dze­nie w pokoju w niczym ci nie pomoże. Spró­bujmy, może któ­raś z nas się dosta­nie? Pomyśl, spo­tkasz Dra­ka­nów z innych wysp, może ktoś będzie wie­dział coś wię­cej?

Opa­dłam bez­sil­nie na sto­jące przy biurku drew­niane krze­sło i rzu­ci­łam gazetę na pusty blat.

– Wybacz, naprawdę nie mam ochoty na żadne rywa­li­za­cje.

Vic­to­ria zła­pała mnie za ramiona i potrzą­snęła lekko.

– Nie możesz tu spę­dzić reszty życia! – powie­działa drżą­cym z eks­cy­ta­cji gło­sem, a oczy jej zabły­sły.

– Tak, wiem. Ale potrze­buję jesz­cze tro­chę czasu. Muszę spo­tkać się z Mistrzem…

– Ile już razy pró­bo­wa­łaś się z nim spo­tkać?

Przy­gry­złam wargę i, nie odpo­wia­da­jąc, skrzy­żo­wa­łam ramiona na piersi.

– Widzisz? Sama już nie wiesz. Znik­nął gdzieś albo cię olewa – rzu­ciła, krę­cąc głową.

– Na pewno jest zajęty łapa­niem rebe­lian­tów, jutro spró­buję ostatni raz.

– Mam iść z tobą?

– Nie, lepiej, żeby nie wie­dział, że wszystko ci powie­działam. Tylko ja, ty i Mistrz wiemy, co naprawdę się wyda­rzyło, a to wszystko, co pisali do tej pory – doda­łam, wska­zu­jąc na gazetę – to tylko pro­pa­ganda.

– O Willu też za dużo, jak dotąd, nie napi­sali, prawda? Jak to szło? „Syn Mistrza, podej­rzany o udział w rebe­lii, na­dal poszu­ki­wany w celu prze­słu­cha­nia”.

Wes­tchnęła gło­śno z rezy­gna­cją, a ja poczu­łam ulgę. Mia­łam nadzieję, że przez kilka dni da mi spo­kój. Odsu­nęła się ode mnie, pode­szła do okna i roz­su­nęła koron­kowe firanki.

– A nie myśla­łaś, że Wil­liam miał w tym jakiś inny cel? – zapy­tała, otwie­ra­jąc okno na oścież, a wiatr owiał moje policzki.

Zamy­śli­łam się.

Tak, myśla­łam. Myśla­łam o tym, kła­dąc się spać. Śni­łam o tym. Może tak naprawdę nas nie zdra­dził? Może cią­gle jest po naszej stro­nie?

– Chcia­ła­bym, aby tak było.

Naprawdę nie wie­dzia­łam, co o tym myśleć. Cią­gle gdzieś we mnie w środku tliła się iskierka nadziei, że na to wszystko ist­nieje jakieś wytłu­ma­cze­nie.

Vicky odwró­ciła się od okna, okryła szczel­niej mięk­kim szla­fro­kiem, prze­szła w głąb pokoju i usia­dła ciężko na łóżku. Spoj­rzała na mnie z tro­ską, co robiła noto­rycz­nie, od kiedy wyszłam ze szpi­tala.

– Jesteś pewna, że chcesz zamiesz­kać sama?

– Tak, potrze­buję tego. A ty nie myśla­łaś, żeby zamiesz­kać ze swoim chło­pa­kiem?

Jej oczy roz­sze­rzyły się na moment, a dolna warga zadrżała.

– Chris… – zro­biła nie­na­tu­ral­nie długą prze­rwę i opu­ściła wzrok. – Wczo­raj nagle prze­nie­śli go na Dzi­ban. Mają tam jakieś pro­blemy ze smo­kami, jesz­cze nie wiem, kiedy wróci.

– Pokłó­ci­li­ście się?

Nic dziw­nego, że myśli o Raj­dzie, pew­nie chce zająć czymś głowę, skoro jej chło­pak znik­nął na jakiś czas, pomy­śla­łam.

– Nie, nie, wszystko jest w porządku.

Poki­wa­łam głową.

– Muszę iść na chwilę do Wieży – powie­działa. – Wpadnę potem do two­jego nowego domu, okej? Jak­byś potrze­bo­wała poga­dać, to pamię­taj, że jestem.

– Jasne, tylko kup coś słod­kiego w mie­ście.

Puści­łam do niej oko, a przy­ja­ciółka uśmiech­nęła się pro­mien­nie i wyszła, zosta­wia­jąc mnie samą z cha­osem zarówno w gło­wie, jak i w pokoju. Nie chcąc wię­cej myśleć o arty­kule, zaczę­łam upy­chać roz­rzu­cone na pod­ło­dze ubra­nia do wiel­kiego lnia­nego worka, który przy­go­to­wała dla mnie Elianna. Dotarło do mnie, jak mało mam rze­czy. Spa­ko­wa­łam pra­wie wszystko, a w worku na­dal było sporo miej­sca. Upew­ni­łam się, że wszyst­kie szafki są puste, i rozej­rza­łam się po pokoju. Miesz­ka­łam na Elta­ni­nie dopiero od kilku mie­sięcy, a tyle się zdą­żyło wyda­rzyć. Pozna­łam przy­ja­ciół, opa­no­wa­łam żywioły powie­trza i wody, prze­ko­na­łam do sie­bie smoka, zako­cha­łam się i zosta­łam zdra­dzona. Spoj­rza­łam na ostat­nią rzecz do spa­ko­wa­nia – krysz­tał zawie­szony na oknie, przez który codzien­nie wpa­dały pro­mie­nie słońca, two­rząc w pokoju kolo­rową tęczę. Pre­zent od Wil­liama. Sta­nę­łam na krze­śle i zdję­łam kamień, a migo­czące w pokoju świa­tła znik­nęły.

Zaci­snę­łam dłoń na krysz­tale tak mocno, że jego wyszli­fo­wane krańce bole­śnie wbiły mi się w skórę. Czę­sto myślami wra­ca­łam do mamy i Mii, które zosta­wi­łam na Ziemi, do Oli­wera, a przede wszyst­kim do Wil­liama. Gdy tylko poja­wiał się w moich wspo­mnie­niach, wście­kłość mie­szała się z roz­pa­czą. Co w ogóle do niego czu­łam? Czy to była ta jedna jedyna miłość, o któ­rej piszą w książ­kach? Czy zaufa­łam mu, bo w jego spoj­rze­niu zoba­czy­łam coś, czego nie dostrze­głam ni­gdy wcze­śniej? Tak. Choć­bym się sta­rała, nie mogłam zaprze­czyć, jak na mnie dzia­łał, jak serce biło mi szyb­ciej na jego widok, jak czu­łam się bez­piecz­nie i swo­bod­nie w jego ramio­nach. Dla­tego nie mogłam go znie­na­wi­dzić. Gdy byłam przy nim, czu­łam coś, czego nie dozna­łam ni­gdy wcze­śniej. I chcia­łam się dowie­dzieć, co to jest. Już mia­łam wci­snąć krysz­tał do reszty rze­czy, gdy nagle jakiś impuls kazał mi zatrzy­mać kamień przy sobie. To jedyna rzecz, która mi po nim pozo­stała. Nie­wiele myśląc, prze­ło­ży­łam rze­myk przez głowę, a chłodny kamień dotknął mojej skóry. Sta­nę­łam w drzwiach i rozej­rza­łam się po pokoju. Był pusty, zupeł­nie jak­bym ni­gdy tu nie miesz­kała.

– Elianna? – zapy­ta­łam gło­śno, scho­dząc po scho­dach.

– Tutaj! – w salo­nie roz­legł się głos opie­kunki.

Weszłam do pomiesz­cze­nia, w któ­rym patrzyły na mnie oczy osób z por­tre­tów wiszą­cych na ścia­nach. Tylu oso­bom pomo­gła w pierw­szych dniach życia na wyspie. Kobieta sie­działa na kana­pie, włosy miała zwią­zane wysoko i szybko poru­szała dru­tami w dło­niach.

– To dla cie­bie – powie­działa, nie prze­ry­wa­jąc dzier­ga­nia, i głową wska­zała paku­nek leżący na stole.

Odwi­nę­łam szary papier i zanu­rzy­łam palce w mięk­kiej weł­nie. Wycią­gnę­łam z paczki długi, czer­wony sza­lik.

– Kolor Suli­rada – wyszep­ta­łam ze wzru­sze­niem.

– Podoba ci się? Nie­długo zrobi się zimno, pomy­śla­łam więc, że ci się przyda.

– Sama to zro­bi­łaś? Dzię­kuję!

Uśmiech­nę­łam się i owi­nę­łam szal wokół szyi. Włóczka była tak przy­jemna w dotyku, że mia­łam ochotę cała owi­nąć się sza­lem i scho­wać przed świa­tem. Elianna odło­żyła druty i spoj­rzała na mnie błysz­czą­cymi oczyma.

– Chcesz, żebym poszła z tobą?

– Nie trzeba, ale możesz przyjść jutro na her­batę.

Wstała i pode­szła do mnie, a w kąci­kach jej oczu zbie­rały się łzy.

– Prze­pra­szam, że nie mogłam ci bar­dziej pomóc…

Zanim powie­działa coś wię­cej, wycią­gnę­łam ręce i mocno ją przy­tu­li­łam. Nie chcia­łam jej dłu­żej obar­czać swoją obec­no­ścią i zwy­czaj­nie potrze­bo­wa­łam być sama.

– Pomo­głaś wystar­cza­jąco. Bez cie­bie pew­nie umar­ła­bym z głodu i przez cały czas przy­cho­dziła wszę­dzie spóź­niona. No i przy­go­to­wa­łaś mi wszystko w nowym domu.

Uśmiech­nęła się deli­kat­nie, a na jej policz­kach poja­wiły się małe dołeczki.

– Daj znać, gdyby ci cze­goś zabra­kło.

– Dzię­kuję za wszystko.

Wypu­ści­łam ją z objęć i wyszłam z pokoju, zabie­ra­jąc swoje rze­czy. Opu­ści­łam dom, jesz­cze raz zer­ka­jąc za sie­bie. Tu wszystko się zaczęło, a teraz cze­kał mnie nowy roz­dział.

***

Szłam z całym dobyt­kiem w jed­nym worku zarzu­co­nym na plecy wzdłuż zbo­cza gór, mija­jąc jaski­nię, w któ­rej znaj­do­wały się jaja smo­ków. Ostat­nie codzienne wędrówki, żeby spraw­dzić, czy nie wykluły się smoki, były moją główną moty­wa­cją do wsta­nia z łóżka.

Dotar­łam do brzegu stru­myka i ruszy­łam teraz jego brze­giem. Kawa­łek dalej, na nie­du­żym wznie­sie­niu, gdzie zaczy­nał się las, stał mały dom z pod­da­szem. Zbu­do­wany z dębo­wych bali, pokryty sza­rymi cera­micz­nymi dachów­kami, miał nie­wiel­kie okna z ażu­ro­wymi okien­ni­cami – z pozoru niczym się nie wyróż­niał, ale gdy kilka dni wcze­śniej przy­szłam tu z Elianną, od razu mnie zauro­czył.

Coś mnie do niego przy­cią­gało, jakby nie­wi­dzialna ener­gia zapra­szała mnie do środka. Sil­nie wie­rzy­łam swo­jej intu­icji, więc od razu pod­ję­łam decy­zję. Elianna i Vic­to­ria pomo­gły mi zor­ga­ni­zo­wać prze­pro­wadzkę oraz ścią­gnęły kogoś, kto spraw­dził stan tech­niczny domu i zro­bił kilka nie­zbęd­nych napraw. A gdy oka­zało się, że dom jest gotowy do zamiesz­ka­nia, wypo­sa­żyły mnie we wszystko, czego potrze­bo­wa­łam, a nawet wię­cej. Weszłam na ganek, na któ­rym stały krze­sła i sto­lik, a po dru­giej stro­nie dwu­oso­bowa huś­tawka, na którą namó­wiła mnie Vicky. Byłam im ogrom­nie wdzięczna za pomoc. Meblo­wa­nie czy deko­ra­cja wnętrz ni­gdy nie były moją mocną stroną. To mama miała hopla na tym punk­cie, więc to ona dbała o takie rze­czy jak nowe ręcz­niki, dobie­ra­nie podu­szek do pościeli czy detale na każdą porę roku.

Spoj­rza­łam na drzwi, na któ­rych wid­niał prze­cięty trój­kąt – sym­bol żywiołu wia­tru. Znak, że mieszka tu osoba wła­da­jąca tym żywio­łem. Prze­je­cha­łam po nim opusz­kami pal­ców, nie mogąc powstrzy­mać uśmie­chu. Zasta­na­wia­łam, się, czy nie dodać jesz­cze znaku wody, ale stwier­dzi­łam, że zro­bię to po tre­ningu, który mnie cze­kał.

Mój dom. Jesz­cze kilka mie­sięcy temu nic nie zwia­sto­wało, abym w ogóle miała wypro­wa­dzić się od rodzi­ców, a teraz mia­łam wła­sny dom. I to w sto­licy Smo­czych Wysp. Cią­gle trudno mi było uwie­rzyć, jak szybko zmie­niło się moje życie. Dziś, zamiast iść na stu­dia, musia­łam zna­leźć spo­sób, aby ura­to­wać tatę i zapo­biec kata­stro­fie. Na samą myśl o cią­żą­cym na mnie brze­mie­niu poczu­łam uścisk w klatce pier­sio­wej i przy­śpie­szone bicie serca. To wszystko mnie przy­tła­czało. Z Wil­lia­mem u boku czu­łam się pew­niej, teraz jed­nak musia­łam pora­dzić sobie sama. No, pra­wie sama.

Pora poka­zać Suli­ra­dowi mój nowy dom.

Zamknę­łam oczy i pozwo­li­łam zadzia­łać intu­icji. Przy­po­mnia­łam sobie, co czu­łam, gdy go widzia­łam. Mia­łam wra­że­nie, że za każ­dym razem łatwiej było mi nawią­zać z nim połą­cze­nie, jakby sta­wało się ono natu­ralną czę­ścią mnie samej.

Musiał być nie­da­leko, bo po chwili doj­rza­łam czer­wony kształt prze­ci­na­jący ciemne chmury. Smok roz­ło­żył skrzy­dła, zato­czył nade mną koło, po czym wylą­do­wał nie­da­leko, a powie­trze poru­szone jego skrzy­dłami roz­wiało mi włosy. Serce waliło mi z eks­cy­ta­cji, gdy ruszy­łam do niego szyb­kim kro­kiem, podzi­wia­jąc mie­niące się kolo­rami ognia łuski. Skie­ro­wał na mnie wzrok i poczu­łam prze­szy­wa­jące mnie jed­no­cze­śnie uczu­cia nie­po­koju i ulgi.

– Jak skrzy­dło?

Zbli­żył się do mnie, po czym roz­pro­sto­wał je, roz­cią­ga­jąc błonę. Po chwili prze­krzy­wił głowę, jakby chciał zapy­tać o moje zdro­wie.

– Coraz lepiej. Myślę, że nie­długo będę mogła już latać.

Pode­szłam do niego tak bli­sko, że jed­nym ruchem ręki mogłam dotknąć jego noz­drzy. Owio­nął mnie zapach siarki pomie­sza­nej z dymem. Zapach smoka. Suli­rad poło­żył się na tra­wie, a jego ogromne ciel­sko zmiaż­dżyło drobne rośliny. Wycią­gnę­łam dłoń i pogła­dzi­łam opusz­kami śli­skie łuski. Nie­ważne, ile razy to robi­łam, ist­nie­nie tego stwo­rze­nia cią­gle wyda­wało mi się nie­re­alne. A jed­nak leżał przede mną, deli­kat­nie pochy­la­jąc głowę. Bli­skość smoka, zamiast prze­ra­że­nia, dawała mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Przy­tknę­łam czoło do chłod­nych łusek pomię­dzy noz­drzami. Oto­czyło mnie gorące powie­trze, gdy Suli­rad zro­bił wydech.

Mia­łam zamknięte oczy, a w gło­wie zaczęły mi się poja­wiać nie­znane obrazy. Widzia­łam małe smoki lata­jące wokół mnie. Potem obraz się zmie­nił i lecia­łam nad zie­mią, spo­glą­da­jąc na nie­skoń­czoną wodę. A gdy znów się zmie­nił – zoba­czy­łam sie­bie. Mia­łam czer­wony płaszcz i szłam do baru spo­tkać się z Oli­we­rem i Mią. Wtedy, ten czer­wony kształt na nie­bie…

To musiał być Suli­rad, co zna­czyło, że widzia­łam wła­śnie jego…

– Wspo­mnie­nia? – zapy­ta­łam gło­śno.

Nagle poczu­łam coś dziw­nego, jakby ktoś ści­skał mi mózg. Tępy ból głowy pro­mie­nio­wał przez skro­nie na całe ciało. Czu­łam coś takiego już wcze­śniej, ale o wiele lżej, tylko raz – kiedy smok wyja­wił mi swoje imię. Teraz ból był tak silny, że osu­nę­łam się na kolana, opie­ra­jąc się ręką o smo­czy pysk.

– To… ty? – wydu­si­łam z sie­bie.

– Tak, usły­sza­łam w gło­wie niski, wibru­jący głos.

– Dla­czego…?

– Masz… ener­gii…

Słowa wybu­chały w mojej gło­wie nie­skład­nie. Nie mogłam zro­zu­mieć, co chce powie­dzieć. Nagle uścisk zelżał, choć żyły dalej pul­so­wały, jakby miały wybuch­nąć.

Czy to w ogóle moż­liwe? Czy można roz­ma­wiać ze smo­kiem?, pomy­śla­łam.

Krę­ciło mi się w gło­wie. Nikt mi nie wspo­mi­nał o roz­mo­wie. Komu­ni­ko­wa­li­śmy się poprzez intu­icję, ale słowa? I te wspo­mnie­nia, które widzia­łam? Pół­przy­tomna popa­trzy­łam w oczy smoka, który napiął wszyst­kie mię­śnie, gotowy zare­ago­wać.

– Już… mi lepiej – wyszep­ta­łam, nabie­ra­jąc powie­trza w płuca, choć czu­łam, jak­bym wypeł­niała je ogniem.

Suli­rad roz­luź­nił się, choć jego inten­sywne spoj­rze­nie skie­ro­wane było pro­sto na mnie.

– Anna! – usły­sza­łam zna­jomy głos.

Suli­rad natych­miast napiął wszyst­kie mię­śnie. Odwró­cił głowę, a następ­nie, roz­pro­sto­wu­jąc skrzy­dła, odbił się od ziemi, spra­wia­jąc, że drzewa wokół zako­ły­sały się.

Vicky bie­gła w moją stronę.

– Wszystko w porządku? Wyglą­dasz blado – powie­działa, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie.

– Tak, chyba tak…

Powie­dzieć jej?, zawa­ha­łam się, ale posta­no­wi­łam, że zatrzy­mam dla sie­bie to, co się przed chwilą wyda­rzyło. Zmu­si­łam się do uśmie­chu i gestem zapro­si­łam ją do środka. Vicky wrę­czyła mi cia­sto cze­ko­la­dowe, na któ­rego widok ślinka napły­nęła mi do ust, i weszły­śmy do małej kuchni połą­czo­nej z salo­nem.

Kiedy szy­ko­wa­łam kawę, przez cały czas czu­łam na ple­cach spoj­rze­nie przy­ja­ciółki, a gdy odwró­ci­łam się w jej stronę, otwo­rzyła usta, jakby chciała coś powie­dzieć, ale spu­ściła wzrok i zaczęła nakła­dać cia­sto na por­ce­la­nowe tale­rzyki.

– Coś się stało?

Znów ucie­kła wzro­kiem i nie­zdar­nie zało­żyła rudy kosmyk wło­sów za ucho.

– Byłam w Małym co nieco po cia­sto i usły­sza­łam, jak Alojzy mówił, że spo­tkał Zenka…

– Zenka? – odsta­wi­łam kubek z kawą, żeby mi nie wypadł z ręki. – Gdzie? Tyle razy pró­bo­wa­łam się z nim spo­tkać! Bez słowa zamknął Wichrowe Wzgó­rze i znik­nął. Prze­cież byłam przed jego domem tyle razy, ale nikt nie otwie­rał…

– Wiem – powie­działa cicho i dopiero zda­łam sobie sprawę z tego, że pod­nio­słam głos. – Wiem, że go szu­ka­łaś, ale nie o to cho­dzi. On podobno… nie był w naj­lep­szym sta­nie.

Zmru­ży­łam oczy i opar­łam się o blat.

– Co masz na myśli?

– Był pijany i no… zanie­dbany.

Wypu­ści­łam gło­śno powie­trze. Tego się oba­wia­łam.

– Wiesz, kiedy Alojzy go widział?

– Chyba wczo­raj, ale lepiej będzie, jak go sama zapy­tasz. Chcesz to spraw­dzić?

Poki­wa­łam głową.

– Pójdę z tobą do rynku. Muszę przy­go­to­wać kilka rze­czy na jutrzej­szy kon­kurs. Może jed­nak pój­dziesz ze mną na eli­mi­na­cje?

– Prze­pra­szam cię, Vicky, ale to ostat­nie, na co mam teraz ochotę. Może nie­długo pozwolą mi w końcu lecieć na Alra­kis, żeby spo­tkać się z Oli­we­rem.

Od kiedy Mistrz potwier­dził, że mój przy­ja­ciel znaj­duje się na innej wyspie, nie mogłam się docze­kać, aż odzy­skam cał­ko­witą spraw­ność i wyru­szę w podróż. Mia­łam szcze­rze dość letargu, w który ostat­nio zapa­dłam.

***

Vicky zosta­wiła mnie przed pie­kar­nią, a gdy weszłam do środka, zabur­czało mi w brzu­chu od zapa­chu słod­kich bułe­czek. Ten aro­mat pobu­dził moje śli­nianki jak nic do tej pory, a pozy­tywna ener­gia, która biła od wła­ści­ciela, spra­wiła, że nie mogłam powstrzy­mać uśmie­chu. Nie ja jedyna, bo w środku zasta­łam śmie­jącą się gło­śno Esterę, na któ­rej widok zrze­dła mi mina. Jeśli kogoś na wyspie szcze­rze nie­na­wi­dzi­łam, to była to wła­śnie ta kobieta. Cią­gle nie mogłam zro­zu­mieć, czemu Alojzy się z nią spo­ty­kał. Odwró­ci­łam się ple­cami, pra­gnąc, żeby nie zauwa­żyła mnie zza zie­lo­nego filaru. Uda­wa­łam, że limon­kowe dropsy są nad­zwy­czaj inte­re­su­jące, żeby tylko nie napo­tkać jej smo­czych oczu.

– Anno, to ty? Dobrze, że przy­szłaś.

I na tyle zdała się moja kry­jówka, pomy­śla­łam, siląc się na lekki uśmiech.

– Dzień dobry – przy­wi­ta­łam się, zer­ka­jąc na weso­łego sta­ruszka za ladą i prze­nio­słam wzrok na Esterę. Gdy tylko nasze spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały, prze­szedł mnie zimny dreszcz. Estera natych­miast wykrzy­wiła usta i wes­tchnęła gło­śno.

Nie dam się, posta­no­wi­łam z mocą. Wypchnę­łam klatkę pier­siową do przodu i zadar­łam brodę. Nie będę się kuliła jak owieczka przed bestią.

– To ja już pójdę – rzu­ciła Estera, mie­rząc mnie wzro­kiem z góry na dół z nie­ukry­waną pogardą.

Zaci­snę­łam mocno pię­ści. Mia­łam ochotę podejść i nią potrzą­snąć. Nic jej prze­cież nie zro­bi­łam, a mimo to ona otwar­cie oka­zy­wała mi nie­chęć. Wstrzy­ma­łam oddech, dopóki drzwi za nią się nie zamknęły, i – uspo­ka­ja­jąc się w myślach – zwró­ci­łam się do Aloj­zego, który gła­skał swoją kozią bródkę.

– To prawda, że widzia­łeś Zenka? – spy­ta­łam pro­sto z mostu.

Alojzy spu­ścił głowę, a zmarszczki mię­dzy jego brwiami się pogłę­biły.

– Tak, wpadł na mnie, dosłow­nie wpadł, wczo­raj wie­czo­rem. Chcia­łem mu pomóc, ale dał się tylko odpro­wa­dzić do domu, a potem mnie prze­go­nił… Wyglą­dał, jakby dawno nie jadł nic porząd­nego. Wró­ci­łem do niego rano, ale już nie otwo­rzył.

Pokrę­cił głową i ruszył do gabloty z bułecz­kami wypeł­nio­nymi mię­snym far­szem.

– Poma­ga­łaś mu w barze, prawda? Mia­łem zamiar spo­tkać się z tobą po zamknię­ciu i popro­sić cię, żebyś do niego zaj­rzała. Może tobie otwo­rzy?

– Mam taką nadzieję. Pró­bo­wa­łam skon­tak­to­wać się z nim kilka razy, nie­stety bez­sku­tecz­nie.

Wrę­czył mi papie­rową torbę wypeł­nioną po brzegi jesz­cze cie­płymi wypie­kami.

– Może dzi­siaj się uda – uśmiech­nął się cie­pło.

Podzię­ko­wa­łam mu i wyszłam, kie­ru­jąc się w stronę miesz­ka­nia Zenka. Minę­łam po dro­dze bar, który teraz odstra­szał ciem­nymi szy­bami. Jesz­cze nie­dawno o tej porze zaczy­na­li­śmy pracę. To tęt­niące życiem miej­sce spo­tkań teraz stało się ponu­rym nie­użyt­kiem. Niebo zasnuły ciemne chmury zapo­wia­da­jące ulewę, a poje­dyn­cze smoki prze­ci­nały niebo, wra­ca­jąc do swo­ich jaskiń. Szłam wzdłuż kolo­ro­wych kamie­nic i skrę­ci­łam we wzno­szącą się w górę uliczkę. Na jej końcu dostrze­głam sym­bol kufla na drzwiach. Dom jako jedyny pokryty był blusz­czem, któ­rego liście zaczęły już żółk­nąć. Pod­nio­słam rękę i zawa­ha­łam się.

A co, jeśli nie otwo­rzy? A jeśli otwo­rzy, a ja wcale nie jestem gotowa na to, co mnie czeka w środku?

Potrzą­snę­łam głową i z całej siły zapu­ka­łam. Przez dłuż­szą chwilę nic się nie działo. Zer­k­nę­łam w okna, ale w żad­nym nie dostrze­głam ruchu. Zapu­ka­łam ponow­nie. Niebo zaczęło już sza­rzeć. Latar­nie przy głów­nej ulicy się włą­czyły, a ich skąpe świa­tło led­wie tu docie­rało, spra­wia­jąc, że cie­nie wykrzy­wiały się nie­na­tu­ral­nie. Na­dal sta­łam przed tymi drzwiami, z nadzieją cze­ka­jąc, aż Zenek mi otwo­rzy. Mijały minuty i robiło się coraz ciem­niej. Nagle pod­sko­czy­łam, gdy usły­sza­łam dźwięk roz­bi­ja­nych naczyń. Więc jed­nak ktoś był w środku.

– Daj mi spo­kój! – usły­sza­łam zza drzwi.

Mało mnie to obcho­dziło, że nie chciał nikogo widzieć. Już się­ga­łam do klamki, gdy drzwi otwo­rzyły się z hukiem i wyle­ciał z nich Ste­fan. Szybko machał skrzy­dłami, pró­bu­jąc utrzy­mać się w powie­trzu na wąskim kory­ta­rzu. Czu­łam, że jest wście­kły, ale mia­łam nadzieję, że nie byłam tego powo­dem.

– Cześć – rzu­ci­łam zasko­czona do smoka, na co przy­wi­tał mnie stru­mie­niem iskier i prze­su­nął się, żebym mogła wejść.

– To ja, Anna, wcho­dzę! – krzyk­nę­łam w głąb domu.

– Jestem w kuchni – dotarło do mnie ciche mam­ro­ta­nie, które led­wie zro­zu­mia­łam.

Zmarsz­czy­łam nos, pró­bu­jąc nie wdy­chać kwa­śnego zapa­chu, który uno­sił się w całym domu. Prze­szłam kory­tarz, lawi­ru­jąc pomię­dzy ubra­niami i pustymi butel­kami, przez cały czas czu­jąc na ple­cach gorący oddech Ste­fana. Zro­bi­łam duży krok, prze­stę­pu­jąc plamę nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego płynu roz­la­nego w przej­ściu, i weszłam do kuchni. Zamar­łam, kiedy zoba­czy­łam przy­ja­ciela. Nie­gdyś schlud­nie przy­cięta broda skła­dała się teraz z ciem­nych wywi­nię­tych we wszyst­kie strony kosmy­ków, wręcz bła­ga­ją­cych o nożyczki. Sińce pod oczami kon­tra­sto­wały z bladą twa­rzą, lecz naj­bar­dziej prze­ra­ziły mnie same oczy. Rado­sne iskry, które przy­cią­gały tłumy, znik­nęły, a zastą­pił je odstra­sza­jący chłód. Bar­man sie­dział na kra­wę­dzi stołka z kuflem w ręce.

– Przy­nio­słam ci jedze­nie od Aloj­zego – powie­dzia­łam cicho i poło­ży­łam torbę na stole, ale nawet na nią nie spoj­rzał. Usia­dłam po dru­giej stro­nie, sta­ra­jąc się nie zwra­cać uwagi na kle­jący się obrus. Teraz do mnie dotarło, że nawet nie wie­dzia­łam, od czego zacząć roz­mowę.

– Żeż nic nie zauwa­ży­łem! – wark­nął z wście­kło­ścią i drżącą ręką pod­niósł kufel, a jego zawar­tość zafa­lo­wała, wyle­wa­jąc się na stół. Przy­ci­snął szklankę do ust i pił tak zachłan­nie, że płyn kapał mu na koszulkę, two­rząc nowe plamy obok star­szych kolo­ro­wych.

– Prze­pra­szam… – wyszep­ta­łam, nie wie­dząc, gdzie skie­ro­wać wzrok.

– Za co? – bek­nął prze­cią­gle. – Prze­cież to nie ty pla­no­wa­łaś prze­wrót za moimi ple­cami. Nie ty nas zdra­dzi­łaś i opu­ści­łaś.

– Tak, ale… – zamil­kłam.

Trudno mi było na niego patrzeć. Mia­łam ochotę uciec i zosta­wić go samego w roz­pa­czy. Byłam taka naiwna. Jak mogłam go pocie­szyć, skoro sama byłam w roz­sypce?

Nagle Zenek zako­ły­sał się nie­bez­piecz­nie na stołku, a moje ciało natych­miast zare­ago­wało. Rzu­ci­łam się w jego kie­runku, ale Ste­fan był szyb­szy. Zła­pał bar­mana, zanim ten wylą­do­wał na drew­nia­nych bel­kach. Chwy­cił go pazu­rami za popla­mioną koszulę i wywlókł z kuchni. Zosta­łam sama.

Sie­dzia­łam tak jesz­cze przez chwilę, patrząc bez­myśl­nie na pusty kufel. Po zapa­chu róż roz­po­zna­łam Płynną Radość.

O iro­nio!

Cze­ka­łam na powrót Ste­fana. Usły­sza­łam kilka prze­kleństw, huk i po chwili smok poja­wił się w kuchni. Nie mógł wle­cieć przez otwarte drzwi, więc zło­żył skrzy­dła i wszedł na czte­rech łapach, macha­jąc wście­kle głową na boki. Zawa­ha­łam się. Nie mogłam spy­tać nikogo innego.

– On… długo już tak?

Smok kłap­nął szczę­kami.

No tak, czego ja się spo­dzie­wa­łam? Że zacznie gadać?

Ste­fan wpa­try­wał się we mnie inten­syw­nie, jakby na coś cze­kał. Nie wie­dzia­łam, czy mnie zro­zu­mie, ale warto było spró­bo­wać.

– Zosta­wiam jedze­nie i notatkę z moim nowym adre­sem. Daję mu ostat­nią szansę, zanim podejmę kon­kretne środki i zapro­wa­dzę go do Wieży na lecze­nie. Niech się ze mną skon­tak­tuje, jak wytrzeź­wieje.

Wyszłam, zosta­wia­jąc jesz­cze odręczną notatkę. Wie­dzia­łam, że to nie mogło dłu­żej tak wyglą­dać. Zarówno ja, jak i on musie­li­śmy zacząć wal­czyć z przy­tła­cza­jącą nas rze­czy­wi­sto­ścią.

Rozdział 2

2

Zimno prze­szy­wało mnie do kości. Było tak ciemno, że dopiero po chwili gdzieś nie­da­leko mnie dostrze­głam ruch. Skrzy­wi­łam się, gdy roz­legł się zgrzyt metalu.

– Ucie­kaj… – dotarł do mnie szept.

– Tato, to ty?

Nagle wszystko znik­nęło, ota­czała mnie ciemna otchłań.

– Tato? Tato!

Gwał­tow­nie usia­dłam na łóżku i odru­chowo zaci­snę­łam dłoń na kamie­niu scho­wa­nym pod koszulą nocną i puści­łam dopiero wtedy, gdy oddech mi się uspo­koił.

To tylko sen, pomy­śla­łam.

Cią­gle zasta­na­wia­łam się, co zro­bić z tym krysz­ta­łem. Z jed­nej strony nie chcia­łam, żeby coś przy­po­mi­nało mi o Wil­lia­mie, ale nie mogłam tak po pro­stu się pozbyć tego kamie­nia. Jakaś część mnie chciała mieć go przy sobie, czu­jąc, że daje mi nie­ra­cjo­nalne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Posta­no­wi­łam więc nosić go jak tali­zman, dopóki nie spo­tkam się z chło­pa­kiem i nie zade­cy­duję, co zro­bić z tymi wszyst­kimi uczu­ciami, które w sobie tłam­si­łam.

Wsta­łam z łóżka i narzu­ci­łam na ramiona cie­pły szla­frok. Mała sypial­nia przy­po­mi­nała pokój w domu Elianny, w któ­rym spa­łam przez ostat­nich kilka mie­sięcy. Wcale mi to nie prze­szka­dzało, wręcz prze­ciw­nie, poma­gało poczuć się jak u sie­bie. Tym, co odróż­niało to pomiesz­cze­nie od tam­tego, był sko­śny sufit, który doda­wał uroku siel­skiemu domowi. Na pod­da­szu znaj­do­wała się tylko sypial­nia i łazienka, więc poszłam zmyć z sie­bie resztki kosz­maru. Potem zeszłam stro­mymi scho­dami. Chcia­łam pobie­gać, co robi­łam regu­lar­nie od momentu, kiedy alche­micy w Wieży pozwo­lili mi ćwi­czyć. Musia­łam jak naj­szyb­ciej wró­cić do formy, żeby utrzy­mać się na smoku pod­czas lotu. Gdy byłam w poło­wie klatki scho­do­wej, zatrzy­ma­łam się. Wyczu­łam czy­jąś obec­ność. Zaczę­łam gorącz­kowo myśleć, kto mógł przyjść do mnie o tak wcze­snej porze i do tego nie­pro­szony. Wezwa­łam żywioł wia­tru, żeby mieć jakąś prze­wagę. Czu­łam deli­katny powiew na twa­rzy, gotowy, by zamie­nić się w wichurę na mój roz­kaz.

– To ja.

Wzię­łam głę­boki wdech. Zbyt dobrze zna­łam ten niski, pewny sie­bie głos. Nie spodo­bało mi się, że wszedł tu bez uprze­dze­nia i bez pozwo­le­nia.

Co chciał przez to poka­zać?

– Pro­szę, czuj się jak u sie­bie, Mistrzu – wyce­dzi­łam z iro­nią, uspo­ka­ja­jąc żywioł i wcho­dząc do kuchni.

Przy małym kwa­dra­to­wym stole, na jed­nym z krze­seł sie­dział wysoki męż­czy­zna, który zupeł­nie nie paso­wał do tego zwy­czaj­nego pomiesz­cze­nia. Ostatni raz widzia­łam go, gdy odwie­dził mnie w szpi­talu. W ogóle się nie zmie­nił. Nie zdzi­wił mnie już ani jego nie­ska­zi­telny wygląd, ani dłu­gie, białe włosy, zle­wa­jące się z długą szatą o tym samym kolo­rze.

Co on tu robi, do cho­lery?

Nawet brew mi nie drgnęła. Nie chcia­łam dać po sobie poznać zasko­cze­nia, czu­łam, że nie mogę do końca mu ufać po tym, jak okła­mał mnie na temat miej­sca pobytu mojego ojca.

– Podać coś do picia?

– Nie trzeba, nie zostanę długo.

Usia­dłam naprze­ciwko, pró­bu­jąc uspo­koić oddech. Gdy roz­ma­wia­łam z nim ostat­nio w szpi­talu, wyda­wał się bar­dziej… ludzki. Teraz ponow­nie zało­żył maskę. Jego oczy nie wyra­żały żad­nych emo­cji, co mocno mnie nie­po­ko­iło. Był jak rzeźba wyryta w mar­mu­rze.

– Od wyj­ścia ze szpi­tala byłam w zamku kilka razy, ale podobno Mistrza nie było.

– Tak, byłem w podróży.

Jego spo­kój zaczy­nał mnie iry­to­wać.

– Co z moim ojcem? Czy moja mama nie jest w nie­bez­pie­czeń­stwie? Co z Wil­lem? Czemu okła­mu­jesz Dra­ka­nów, że kon­tro­lu­je­cie rewo­lu­cję?

Wybu­chłam i zaci­snę­łam mocno pię­ści. Zda­wało mi się, że przez twarz prze­mknął mu gry­mas, ale trwało to tak krótko, że mogło mi się wyda­wać.

– Pomi­ja­jąc prawdę, zapo­bie­gam kata­stro­fie. Wyobra­żasz sobie setki smo­ków z każ­dej wyspy, spa­ni­ko­wa­nych Dra­ka­nów, szu­ka­ją­cych… Czego wła­ści­wie? Jestem za nich odpo­wie­dzialny i zro­bię wszystko, żeby zacho­wać sta­tus quo oraz zapew­nić oby­wa­te­lom bez­pie­czeń­stwo. Do tej pory Kihoon nie wyko­nał żad­nego kroku i liczę, że tak zosta­nie.

Skrzy­wi­łam się. Ta odpo­wiedź mnie nie satys­fak­cjo­no­wała i nie wyja­śniała zupeł­nie nic.

– Chcia­ła­bym zoba­czyć się z moją mamą i Mią, moją przy­ja­ciółką.

Odchy­lił się nie­znacz­nie do tyłu, a jego włosy zafa­lo­wały.

– To obec­nie nie­moż­liwe. Skoro Kihoon zaata­ko­wał cie­bie, zde­cy­do­wa­łem się zapew­nić ochronę two­jej matce. Prze­nie­śli­śmy ją w bez­pieczne miej­sce, moi ludzie jej pil­nują.

– Tak samo jak wcze­śniej mojego taty? – wark­nę­łam.

– Zdaję sobie sprawę, że nad­uży­łem two­jego zaufa­nia, lecz pro­szę cię, żebyś dała mi jesz­cze jedną szansę. Nie musisz wszyst­kiego rozu­mieć. Ja wiem, co robię, i robię to dla dobra nas wszyst­kich. Zaufaj mi.

Wpa­try­wa­łam się w niego, szu­ka­jąc jakich­kol­wiek emo­cji, gestu, cze­goś, co pomo­głoby mi go odczy­tać. Nie zoba­czy­łam nic oprócz czar­nych oczu, które odzie­dzi­czył po nim Wil­liam. W końcu pod­da­łam się, wypusz­cza­jąc powie­trze z płuc i roz­luź­nia­jąc barki.

– W czym mogę pomóc w takim razie?

– Chciał­bym, abyś wzięła udział w Raj­dzie Smo­ków.

Mru­gnę­łam kilka razy, mając nadzieję, że tylko się prze­sły­sza­łam, ale on dalej patrzył na mnie z tym kamien­nym wyra­zem twa­rzy.

– Słu­cham? W tym raj­dzie, w któ­rym miał brać udział… – prze­łknę­łam gło­śno ślinę – Ham­ming?

Serce mnie zabo­lało na samo wspo­mnie­nie o nim. Gdy tylko zaczy­na­łam o nim myśleć, fizycz­nie wręcz czu­łam cię­żar jego mar­twego ciała na moich bar­kach.

– Dla­czego ja? Widzia­łam ogło­sze­nie o eli­mi­na­cjach i się nie zgło­si­łam. Muszę spo­tkać się z Oli­we­rem, zna­leźć tatę i Wil­liama, a nie bawić się w rajdy – mówi­łam coraz gło­śniej.

Chcia­łam kon­ty­nu­ować, ale nagle uniósł dłoń, uci­sza­jąc mnie. Po raz pierw­szy na jego twa­rzy poja­wił się gry­mas jakichś emo­cji.

– Czy jesteś wystar­cza­jąco silna, by poko­nać Kiho­ona? Czy pra­wie nie umar­łaś ostat­nim razem? Czu­jesz się na tyle odważna, żeby z nim wal­czyć? Wiesz, gdzie go szu­kać? To pro­szę, leć!

Zaci­snę­łam zęby i zamil­kłam z rezy­gna­cją. Wie­dzia­łam, że ma rację. Opa­dłam na opar­cie krze­sła, roz­luź­ni­łam ramiona i nabra­łam głę­boko powie­trza. Poczu­łam jakieś dziwne uczu­cie satys­fak­cji, że udało mi się go wypro­wa­dzić z rów­no­wagi.

Czyli jed­nak są w nim jakieś uczu­cia.

– Zapew­nię ci odpo­wiedni tre­ning, naj­lep­szych ludzi, wszystko, czego będziesz potrze­bo­wała. Jeśli zechcesz, będziesz potężna. Nikt cię nie pokona. Ale naj­pierw weź­miesz udział w Raj­dzie.

– Czemu to muszę być ja?

– Bo tobie ufam naj­bar­dziej, tylko ty znasz całą prawdę i wiem, że zależy ci na moim synu. Podej­rze­wam, że w dru­ży­nie repre­zen­tu­ją­cej naszą wyspę mogą być szpie­dzy Linn. Ona rekru­to­wała trójkę zawod­ni­ków, a jeden z nich już oka­zał się zdrajcą. Chcę, żebyś miała oko na pozo­stałą dwójkę. Nie mogę nikogo o nic oskar­żyć, bo nie mam dowo­dów, ale jeśli moje podej­rze­nia się spraw­dzą, możemy to wyko­rzy­stać. Będziesz jego cie­niem i dowiesz się, gdzie jest Kihoon oraz twój ojciec.

– Czemu po pro­stu nie odwo­łasz całej tej imprezy?

Pochy­lił się do przodu i złą­czył dło­nie, opie­ra­jąc łok­cie o blat.

– Anno… – zaczął ciężko. – Jestem odpo­wie­dzialny za wiele ist­nień. Gdy­bym to zro­bił, wybu­chłoby ogromne zamie­sza­nie. Dra­ka­nie od dawna cze­kali na to wyda­rze­nie. Dodat­kowo ostat­nie tygo­dnie wpro­wa­dziły nie­po­trzebny nie­po­kój, więc przyda się, żeby­śmy o tym wszyst­kim zapo­mnieli.

Prze­krzy­wi­łam lekko głowę i skrzy­żo­wa­łam ręce na piersi. Z tru­dem powstrzy­ma­łam się przed powie­dze­niem, co naprawdę o tym myślę.

– A jeśli się nie zgo­dzę?

– Na twoim miej­scu bym nie odma­wiał. Zwol­niły się dwa miej­sca w dru­ży­nie. Twoja przy­ja­ciółka wła­śnie bie­rze udział w eli­mi­na­cjach i zapewne zaj­mie jedno z nich. Czy nie chcia­ła­byś jej pomóc i mieć pew­ność, że nie będzie gro­ziło jej nie­bez­pie­czeń­stwo? Jeśli znaj­dziesz szpiega i dowiesz się cze­goś poży­tecz­nego, obie­cuję, że zapew­nię two­jej mamie nale­żyte bez­pie­czeń­stwo i po Raj­dzie będziesz mogła się z nią spo­tkać.

Z każ­dym jego sło­wem serce biło mi coraz szyb­ciej, a krew szu­miała w uszach.

Skąd wie, że Vicky się dosta­nie? Prze­cież nie zapla­no­wał tego, żeby… żeby mi gro­zić, prawda?

Znów patrzy­łam w jego bez­denne, puste oczy, mając nadzieję, że podejmę dobrą decy­zję.

– Dobrze zatem. Zga­dzam się.

Drgnął mu kącik ust.

– Cie­szy mnie to – powie­dział. – Jutro rano przy­ślę do cie­bie Inez, która też bie­rze udział w Raj­dzie. To jedna z nie­wielu osób, któ­rym cał­ko­wi­cie ufam. Jest też naj­lep­szą z wojow­ni­czek Straży. Pole­ci­cie na wyspę Alra­kis, gdzie będziesz się uczyła wal­czyć. Spo­tkasz się tam z Beatry­cze. Ona pomoże ci kon­tro­lo­wać żywioł wody. Ma swoje lata i pro­blemy z roz­sąd­kiem, ale jest nie­za­stą­piona w swoim fachu. Będziesz mogła też się zoba­czyć ze swoim kolegą. Masz mało czasu, ale wie­rzę – zro­bił długą pauzę – że dasz z sie­bie wszystko.

– Na pewno mogę ufać tej Inez?

– Tak – odparł krótko, ale nie brzmiało to dla mnie prze­ko­nu­jąco.

Kiw­nę­łam głową, oba­wia­jąc się, że gdy tylko otwo­rzę usta, wypły­nie z nich potok nie­cen­zu­ral­nych słów.

– Będziemy w kon­tak­cie – rzu­cił i, nie cze­ka­jąc na moją odpo­wiedź, wstał i wyszedł, zosta­wia­jąc mnie z mętli­kiem w gło­wie.

Pomy­śla­łam, że zamiast bie­gać, lepiej będzie teraz pola­tać. Skoro jutro wybie­ra­łam się na inną wyspę, wypa­dało spraw­dzić, jak pora­dzę sobie pod­czas krót­kiego lotu. Ale przede wszyst­kim chcia­łam na chwilę uciec od myśli o odby­tej roz­mo­wie. Zamknę­łam oczy i pomy­śla­łam o Suli­ra­dzie. Wyobra­zi­łam sobie, jak ląduje przed domem, a kiedy wyszłam na zewnątrz, już tam na mnie cze­kał. Tym razem mil­czał, ale nie spusz­czał ze mnie wzroku.

Bez zbęd­nej zwłoki wsko­czy­łam mu na grzbiet. A on jakby wie­dział, czego mi potrzeba, bo natych­miast wypro­sto­wał skrzy­dła i już po chwili byli­śmy w powie­trzu, prze­bi­ja­jąc się przez kłę­bia­ste chmury sunące powoli po nie­bie. Po krót­kim cza­sie, kiedy zna­leź­li­śmy się nad kra­wę­dzią wyspy, a przed nami roz­po­ście­rało się morze chmur, poczu­łam wol­ność. Krzy­cza­łam, ile sił w płu­cach. Wypu­ści­łam z sie­bie cały gniew, żal, smu­tek i ból. Wszystko, co towa­rzy­szyło mi od tylu dni, w końcu zna­la­zło ujście. Choć przez chwilę byłam wolna jak wiatr. Gdzieś w środku poja­wiła się myśl, żeby uciec, zosta­wić to wszystko, pole­cieć gdzieś daleko i nie wró­cić. Jed­nak poczu­cie roz­sądku wygrało. Wie­dzia­łam, że wol­ność trwa­łaby chwilę, a odpo­wie­dzial­ność nie dałaby mi spo­koju. Gdy tro­chę się uspo­ko­iłam, krzyk­nę­łam do Suli­rada:

– Ląduj!

Kiedy byli­śmy już bli­sko domu, zoba­czy­łam na łące pod lasem zna­jo­mego smoka, a na ganku mojego domu Vicky. Kiedy Suli­rad gładko wylą­do­wał, moja przy­ja­ciółka też nas dostrze­gła, więc zerwała się z krze­sła i pobie­gła w naszą stronę, macha­jąc trzy­ma­nym w ręce papie­rem i uśmie­cha­jąc się sze­roko. Suli­rad spoj­rzał mi w oczy, a jego źre­nice się zwę­ziły. Wpa­try­wa­łam się w niego, szu­ka­jąc jakiejś wska­zówki, cze­goś, co pomoże mi zro­zu­mieć więź mię­dzy nami. Wciąż patrzył na mnie wycze­ku­jąco, aż w końcu szturch­nął mnie w bok pyskiem, na pozór deli­kat­nie, ale pod jego naci­skiem lekko się prze­su­nę­łam. Nie mia­łam poję­cia, czego może ode mnie chcieć. W jego oczach widzia­łam zawód. Ponie­waż nie reago­wa­łam, w końcu obró­cił się i wzbił się w niebo.

– Udało mi się! – zawo­łała Vicky i rzu­ciła mi się w ramiona. – Wygra­łam eli­mi­na­cje!

Zabra­kło mi tchu, gdy ści­snęła mnie mocno, a w gar­dle poczu­łam gulę. Nie wie­dzia­łam, jak zare­ago­wać.

Czy powie­dzieć jej o wizy­cie Mistrza? Czy on to zaaran­żo­wał? Nie, nie mogę jej tego zdra­dzić. Tak długo jej zajęło, żeby uwie­rzyć w sie­bie, nie mogę jej teraz tego ode­brać. Gdy­bym wyja­wiła jej prawdę, pew­nie zaczę­łaby wąt­pić we wła­sne zdol­no­ści, a prze­cież jest tak dobrą alche­miczką i szybko się uczy.

– Gra­tu­la­cje! – przy­tu­li­łam przy­ja­ciółkę i uśmiech­nę­łam się szcze­rze. – Należy ci się.

Spoj­rzała na mnie, a jej oczy lśniły z rado­ści.

– Myśla­łam, że mi się nie uda, było tylu zdol­nych Dra­ka­nów! Cią­gle nie wie­rzę! Patrz!

Wypro­sto­wała ręce, macha­jąc mi przed twa­rzą dyplo­mem, na któ­rym wid­niał tytuł Repre­zen­tanta Wyspy Elta­nin.

– Opo­wiesz mi, jak było? Chodźmy do środka.

Słu­cha­łam rela­cji o pisem­nym egza­mi­nie z geo­gra­fii świata i Smo­czych Wysp i kiwa­łam głową, pró­bu­jąc zacho­wać entu­zjazm. Czu­łam się nie­zręcz­nie ze świa­do­mo­ścią, że ja rów­nież wezmę udział w Raj­dzie, ale bez eli­mi­na­cji. Co Vicky wtedy o mnie pomy­śli?

Może jed­nak powie­dzieć jej teraz? Nie, to jej chwila.

Uśmiech­nę­łam się więc sze­roko i poda­łam her­batę z korze­nia łopianu. Skoń­czyła opo­wia­dać o teście spraw­no­ścio­wym, przy­gry­zła wargę i popa­trzyła na mnie dziw­nie.

– A wiesz, że pod­czas eli­mi­na­cji przy­cze­piła się do mnie jakaś dziew­czyna i cią­gle wypy­ty­wała o cie­bie?

– O mnie? – zdzi­wi­łam się.

– Tak. Pytała, kiedy poja­wi­łaś się na wyspie, czy masz jakieś spe­cjalne zdol­no­ści. Zby­łam ją, zanim zupeł­nie się roz­krę­ciła.

– Dziwne. A jak wyglą­dała?

– Drobna blon­dynka z takim śmiesz­nym, mocno zadar­tym nosem… Ale jej spoj­rze­nie… – prze­rwała i się wzdry­gnęła. – Patrzyła, jakby chciała mnie prze­szyć na wylot.

Ogar­nęło mnie jakieś nie­przy­jem­nie uczu­cie nie­po­koju, lecz nie dałam tego po sobie poznać.

– Mówi­łaś już Chri­sowi? Musi być wam ciężko na odle­głość.

– Roz­ma­wiamy tylko przez Tako, więc no… jako tako – uśmiech­nęła się, roz­ba­wiona grą słów. – O, wła­śnie odpi­sał.

Wycią­gnęła z kie­szeni drew­nianą tabliczkę do prze­sy­ła­nia wia­do­mo­ści i napi­sała coś, uśmie­cha­jąc się przy tym od ucha do ucha.

– Jutro lecę na Alra­kis zoba­czyć się z Oli­we­rem – wypa­li­łam.

Unio­sła brwi i spoj­rzała na mnie.

– Możesz już latać?

– Naj­wy­raź­niej tak. Cie­szę się. W końcu będę mogła zacząć dzia­łać.

– Pole­cia­ła­bym z tobą, ale muszę zacząć tre­ningi do Rajdu – ucie­kła spoj­rze­niem.

– No co ty, dam sobie radę, mam tylko jedną prośbę. Czy możesz odwie­dzać Zenka, jak mnie nie będzie? Jest w cho­ler­nie złym sta­nie – popu­ka­łam ner­wowo paznok­ciami w kubek. – Mogła­byś przy­no­sić mu jedze­nie i spraw­dzić cza­sem, jak się czuje.

– Udało ci się z nim zoba­czyć?

Kiw­nę­łam głową i opo­wie­dzia­łam o tej nie­przy­jem­nej wizy­cie. Patrzyła na mnie z nie­do­wie­rza­niem, a na koniec zakryła zszo­ko­wana usta.

– Jeśli dzia­łoby się coś dziw­nego, napisz, pro­szę – skoń­czy­łam, czu­jąc się okrop­nie, że sama nie będę mogła tego dopil­no­wać.

– Jasne, nie przej­muj się. Dam ci znać. Jego dom jest po dro­dze do zamku, gdzie mam tre­no­wać, więc będę do niego zaglą­dać.

– Dzię­kuję – szep­nę­łam, czu­jąc, jak nie­wi­dzialny cię­żar na moich bar­kach znowu urósł.

***

Szłam ciem­nym tune­lem i choć na­dal nie było to dla mnie naj­przy­jem­niej­sze zada­nie, nie bałam się już tak panicz­nie jak daw­niej. Z wła­snej woli za nic nie weszła­bym do cia­snego kory­ta­rza, ale musia­łam spraw­dzać, czy nie wykluły się smoki. Poczu­łam się pew­niej, gdy po dru­giej stro­nie zoba­czy­łam nie­bie­ską poświatę pocho­dzącą z jaj uło­żo­nych na skal­nych pół­kach.

Sku­pi­łam się, wytę­ża­jąc zmy­sły i intu­icję. Czu­łam, że ktoś jest w jaskini, i jakaś nie­wi­dzialna nić cią­gnęła mnie w stronę kamien­nych rega­łów. Minę­łam pokry­wa­jące całą ścianę malo­wi­dło i zer­k­nę­łam na postać wzno­szącą się nad zie­mią. Duch.

Co o nim mówił Wil­liam? Miał się poja­wiać w cza­sach kry­zysu. Czy tym razem też nam ktoś pomoże? Wes­tchnę­łam cicho.

Na kamien­nej pły­cie leżały sko­rupki jaja, a na półce wyżej dostrze­głam śpią­cego smoka. Wyję­łam z torby koc, który zawsze zabie­ra­łam do jaskini, i owi­nę­łam smoka ostroż­nie, aby go nie wybu­dzić. Na szczę­ście bez pro­ble­mów udało mi się go ścią­gnąć i wyszłam z jaskini, kie­ru­jąc się w stronę Jaja, gdzie zaj­mo­wano się małymi smo­kami. Już mia­łam pukać do drzwi, gdy te otwo­rzyły się i poja­wił się w nich Joachim.

– Anno, dobrze, że cię widzę, wła­śnie mia­łem do cie­bie iść.

– Coś się stało? Wyglą­dasz na zanie­po­ko­jo­nego.

Przy­gła­dził ciemne włosy zwią­zane w kucyk i spoj­rzał na smoka, któ­rego trzy­ma­łam na rękach.

– To przez Rajd… Mam sporo pracy.

– Przy­go­to­wu­jesz coś?

Kiw­nął głową.

– Tak, jako Żywio­łak wia­tru poma­gam przy jed­nej z kon­ku­ren­cji. Słu­chaj, dosta­łem pole­ce­nie od Mistrza, że od jutra zosta­niesz zwol­niona ze spraw­dza­nia jaskini i to ja mam cał­ko­wi­cie prze­jąć to zada­nie.

No tak, jutro mam wyle­cieć na Alra­kis i nie wiem, kiedy wrócę, pomy­śla­łam.

– Naj­pierw Wil­liam, teraz ty – wes­tchnął cicho, a ja poczu­łam się winna, że zosta­wiam go z tym samego. – No nic, jakoś dam radę.

Obró­cił głowę, jakby spraw­dzał, czy nikt nas nie obser­wuje, i zbli­żył się do mnie.

– I powo­dze­nia w Raj­dzie – mruk­nął cicho.

Wytrzesz­czy­łam oczy.

Mistrz mu powie­dział?

Nikt nie powi­nien jesz­cze o tym wie­dzieć. W ogóle do mnie nie docie­rało, że naprawdę będę w tym brała udział.

– Dzię­kuję – ode­zwa­łam się, a męż­czy­zna uśmiech­nął się smutno. Minął mnie, gdy nagle naszła mnie pewna myśl.

– Nauczy­cielu!

Joachim odwró­cił głowę i uniósł brwi zdzi­wiony.

– Tak?

– Czy… – zawa­ha­łam się. – Czy wiesz coś o poro­zu­mie­wa­niu się ze smo­kami?

Skrzy­żo­wał ręce i spoj­rzał w bok, zasta­na­wia­jąc się.

– Nic mi nie świta. Jak chcesz wie­dzieć coś kon­kret­nego, powin­naś iść do Estery. Jeśli coś zostało zba­dane, ona będzie o tym wie­działa.

Poma­chał mi na poże­gna­nie i odszedł, zosta­wia­jąc mnie w osłu­pie­niu. Estera była ostat­nią osobą, od któ­rej mogłam chcieć cze­go­kol­wiek. Pokrę­ci­łam głową i odrzu­ci­łam od sie­bie myśl, żeby ją zna­leźć.

Drzwi do Jaja otwo­rzył mi męż­czy­zna, któ­rego kilka razy widzia­łam w Wichro­wym Wzgó­rzu z Chri­sem. Miał ciemne włosy i kil­ku­dniowy zarost, pod któ­rym kryły się pełne usta, a ręce i nogi chro­niła skó­rzana zbroja.

– Hej, przy­szłam z mło­dym – wska­za­łam głową na smoka zwi­nię­tego w moich ramio­nach, które zaczy­nały już drżeć z wysiłku.

– Wchodź. Anna, prawda? Nazy­wam się Jack.

Prze­szłam przez bramę i ruszy­łam za nim.

– Widzia­łem cię kilka razy za barem. Wiesz, czy Zenek otwo­rzy?

– Nie­stety, nic mi nie wia­domo.

– Szkoda. Młody dawno się wykluł? – wska­zał na smoka, który zaczął ruszać ryt­micz­nie łapą przez sen.

– W nocy albo z samego rana. Jak przy­szłam, już spał.

Kiw­nął głową i powoli wziął ode mnie smoka, który poru­szył się ner­wowo, ale ponow­nie zapadł w sen. Z ulgą poma­cha­łam rękoma i roz­luź­ni­łam barki. W myślach ukła­da­łam argu­menty za i prze­ciw spo­tka­niu Estery. Zawa­ha­łam się. Tak bar­dzo nie chcia­łam widzieć tej kobiety po tym, jak potrak­to­wała mnie i Eliannę. Jed­nak nie mia­łam wyj­ścia, jeśli chcia­łam się dowie­dzieć cze­goś o komu­ni­ka­cji ze smo­kiem. Cie­ka­wość wygrała.

– Czy jest Estera? – zapy­ta­łam z waha­niem.

– Tak, jest u sie­bie. Zapro­wa­dzić cię do niej?

– Tak, jeśli możesz.

Powstrzy­my­wa­łam wyle­wa­jącą się ze mnie nie­chęć i szłam za męż­czy­zną wzdłuż drew­nia­nego kory­ta­rza.

– To tu – powie­dział, zatrzy­mu­jąc się przed drzwiami, na któ­rych wyrzeź­bione były dwa lata­jące smoki. – Pójdę odnieść mło­dego i wrócę po cie­bie.

Podzię­ko­wa­łam i pocze­ka­łam, aż znik­nie za zakrę­tem. Wzię­łam głę­boki wdech. Potem kolejny. W końcu, choć na­dal nie czu­łam się gotowa na to spo­tka­nie, pod­nio­słam rękę, aby zapu­kać, lecz zanim to zro­bi­łam, z wnę­trza dole­ciał mnie nie­przy­jemny głos.

– Wejdź.

Uchy­li­łam drzwi i od razu poża­ło­wa­łam swo­jej decy­zji. Kobieta wpa­try­wała się we mnie, marsz­cząc brwi i wykrzy­wia­jąc usta w dziwny spo­sób. Jej źre­nice, pio­nowe jak u smo­ków, przy­pra­wiały mnie o dresz­cze, ale sta­ra­łam się nie dać tego po sobie poznać.

– Przy­szłam o coś zapy­tać.

– Jeśli musisz – wark­nęła nie­przy­jaź­nie.

Dotarło do mnie, że kobieta pra­wie nie mruga, co jesz­cze bar­dziej mnie nie­po­ko­iło. Naprawdę, co Alojzy w niej widzi?

– Podobno wiesz wszystko o smo­kach… więc tak sobie pomy­śla­łam… Skoro smoki prze­ka­zują nam swoje imiona, to czy mogą się z nami komu­ni­ko­wać?

Zmru­żyła oczy, prze­szy­wa­jąc mnie wzro­kiem na wskroś. Mimo że chcia­łam ucie­kać jak naj­da­lej i ni­gdy nie wra­cać, nie stra­ci­łam z nią kon­taktu wzro­ko­wego.

– Czemu pytasz?

Prze­wi­dzia­łam takie pyta­nie, więc powie­dzia­łam przy­go­to­waną wcze­śniej odpo­wiedź.

– Chcia­ła­bym się lepiej komu­ni­ko­wać z Suli­ra­dem i zasta­na­wia­łam się, czy to moż­liwe.

Przy­glą­dała mi się przez chwilę i czu­łam, że mi nie uwie­rzyła. Gdy prze­je­chała dło­nią po ide­al­nie gład­kich wło­sach i przy­mknęła oczy, spo­dzie­wa­łam się, że zaraz wybuch­nie i wyrzuci mnie z gabi­netu, ale gdy znów na mnie spoj­rzała, poczu­łam coś dziw­nego, jakby coś nas łączyło. Zanim zdą­ży­łam się nad tym zasta­no­wić, pode­szła do regału.

– Teo­re­tycz­nie jest to moż­liwe. Według oca­la­łych po Smo­czej Woj­nie doku­men­tów kie­dyś wszyst­kie smoki potra­fiły się komu­ni­ko­wać, choć w różny spo­sób. Sta­ro­żytne smoki miały wła­sny język i poro­zu­mie­wały się z ludźmi. Podobno smoki wyspiar­skie – jak je nazy­wam – komu­ni­ko­wały się tylko z wybra­nymi Dra­ka­nami, choć nie zna­la­złam na ten temat wielu infor­ma­cji. Po woj­nie ener­gia smo­ków sta­ro­żyt­nych, które zde­cy­do­wały się zostać na Ziemi, została odcięta. One same wygi­nęły, jak sądzi­li­śmy do tej pory, a wraz z nimi ich język. Ist­nieją zapisy, że po Smo­czej Woj­nie pierwsi miesz­kańcy wysp komu­ni­ko­wali się ze swo­imi smo­kami za pomocą słów, ale kolejne poko­le­nia już nie mogły tego robić. Nie zba­dano, co było tego przy­czyną.

Chło­nę­łam każde słowo, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad przy­śpie­szo­nym biciem serca.

A jed­nak JA usły­sza­łam Suli­rada, grzmiało w mojej gło­wie. Wie­dzia­łam, że nie mogę nikomu zdra­dzić tej tajem­nicy. Estera wpa­try­wała się we mnie, zapewne pró­bu­jąc wyczy­tać coś z mojej twa­rzy. Zapa­no­wa­łam nad emo­cjami i choć chcia­łam zadać jesz­cze kilka pytań, oba­wia­łam się, że wtedy zacznie się cze­goś domy­ślać.

– Na pewno nie chcesz mi nic powie­dzieć?

Się­gnęła ręką po książkę w zie­lo­nej skó­rza­nej opra­wie i znów wbiła we mnie wzrok.

– Nie, już wszystko wiem – skła­ma­łam.

– W takim razie weź to – wycią­gnęła rękę z książką. – I zejdź mi z oczu. Przy­po­mi­nasz mi o wszyst­kim, od czego ucie­kłam.

Tym razem nie mogłam powstrzy­mać zdzi­wie­nia. Drżącą ręką się­gnę­łam po książkę, która bar­dziej przy­po­mi­nała zeszyt, i zapy­ta­łam:

– Co masz na myśli?

Kącik jej ust uniósł się w zło­śli­wym uśmie­chu.

– Tajem­nica za tajem­nicę.

– Nie mam nic do wyja­wie­nia – wark­nę­łam, chwy­ta­jąc bru­lion. Skoro ona tak się zacho­wy­wała, jak też nie musia­łam uda­wać miłej.

– Oddaj, jak skoń­czysz, to są moje odręczne notatki.

Pod­nio­słam ze zdzi­wie­niem brew, kiw­nę­łam głową i wyszłam. Gdy drzwi się za mną zamknęły, wzię­łam głę­boki wdech i szybko prze­kart­ko­wa­łam zeszyt. Rze­czy­wi­ście, w środku zna­la­złam rysunki i odręczne zapi­ski. Coś mi to przy­po­mi­nało, ale nie mogłam sobie przy­po­mnieć co.

– Wszystko w porządku? Wyglą­dasz na wstrzą­śniętą – powie­dział Jack, który zja­wił się już bez smoka na rękach.

– Tak reaguję na tę kobietę za każ­dym razem, kiedy ją spo­ty­kam – wci­snę­łam notes do torby. – Już mi lepiej. Ze smo­kiem wszystko w porządku?

– Tak, od razu się zaadap­to­wał. Chodźmy, zapro­wa­dzę cię do wyj­ścia.

Męż­czy­zna opo­wia­dał o pro­ce­sie adap­ta­cji mło­dych smo­ków, jed­nak moje myśli odla­ty­wały do słów Estery. Od czego ucie­kła? Nie dawało mi to spo­koju aż do wie­czora, gdy kła­dłam się spać. Przy­po­mnia­łam sobie o note­sie, który mi poda­ro­wała, dopiero gdy czu­łam nad­cho­dzący sen, więc posta­no­wi­łam do niego zaj­rzeć z samego rana, przed wylo­tem na Alra­kis.

Rozdział 3

3

Gdy upew­ni­łam się, że spa­ko­wa­łam do czar­nego ple­caka wszyst­kie nie­zbędne rze­czy, usia­dłam przy stole z kub­kiem gorą­cej kawy i otwo­rzy­łam notes Estery. Okładka nie wyróż­niała się niczym szcze­gól­nym, ale po otwar­ciu od razu zachwy­ciło mnie sta­ranne pismo, z ide­al­nie wywi­nię­tymi ogon­kami lite­rek. Gdyby przy­kuli mnie na mie­siąc do biurka, nawet w poło­wie nie potra­fi­ła­bym tego odwzo­ro­wać. Dotknę­łam opusz­kami twar­dego papieru i prze­je­cha­łam po sło­wie na pierw­szej stro­nie.

– Smoki sta­ro­żytne i wyspiar­skie. Histo­ria i cha­rak­te­ry­styka – prze­czy­ta­łam cicho tytuł. Led­wie przej­rza­łam kilka stron, które zawie­rały szkice poszcze­gól­nych smo­ków, gdy wyczu­łam, że ktoś się zbliża. Wyj­rza­łam przez okno w salo­nie i zoba­czy­łam, że przed moim domem ląduje śred­niej wiel­ko­ści smok o łuskach kolo­rem przy­po­mi­na­ją­cych burzowe chmury. Z jego grzbietu zesko­czyła młoda Dra­kanka. Miała na sobie strój dosto­so­wany do dłuż­szych lotów – kom­bi­ne­zon i pas z kie­sze­niami na wszystko, co trzeba mieć pod ręką. Zło­ci­ste włosy śred­niej dłu­go­ści opa­dały jej na ramiona, a na policz­kach pokry­tych licz­nymi pie­gami poja­wiły się rumieńce. Nie była pięk­no­ścią, ale nie można było odmó­wić jej atrak­cyj­no­ści. Poru­szała się z gra­cją i pew­no­ścią sie­bie. Wrzu­ci­łam szybko książkę do ple­caka i otwo­rzy­łam drzwi, gdy tylko roz­le­gło się gło­śne puka­nie.

– Cześć, jestem Inez. Mistrz o mnie wspo­mi­nał, prawda? Gotowa do drogi?

Nawet ton jej głosu wyra­żał pew­ność sie­bie. Uśmiech­nęła się do mnie tak szcze­rze, że mimo­wol­nie unio­słam kąciki ust. Zapro­si­łam ją gestem do środka. Zrzu­ciła czarny ple­cak, zaraz obok mojego.

– Tak, mówił, że masz lecieć ze mną. Jestem Anna. Pocze­kasz chwilę? Wezmę rze­czy i przy­wo­łam Suli­rada.

– Jasne, nie śpiesz się.

Zaczęła się roz­glą­dać po salo­nie, ale o nic nie zapy­tała. Następ­nie usia­dła przy stole, a krze­sło zaskrzy­piało deli­kat­nie. Przez cały czas ruszała to nogą, to ręką, jakby przedaw­ko­wała kofe­inę.

– Może się cze­goś napi­jesz?

– Nie dzięki, długa trasa przed nami.

Lustro­wała mnie badaw­czo, co tro­chę mnie ziry­to­wało.

– Masz zastą­pić Ham­minga w Raj­dzie?

Zamar­łam na moment. No tak, Ham­ming był masyw­nym męż­czy­zną z nad­ludzką siłą, a zamiast niego dostała do dru­żyny chu­chro. Nic dziw­nego, że w jej gło­sie wyczu­łam nutkę żalu. Nie wie­działa, że to ja go zna­la­złam, ja go pocho­wa­łam i wola­łam, żeby tak zostało. Kiw­nę­łam głową.

– Przed nami tro­chę roboty. Jakie masz zdol­no­ści? Muszę wie­dzieć, zanim zacznę z tobą tre­no­wać. Lecimy do Beatry­cze, więc zapewne żywioł wody.

– Wła­dam też żywio­łem powie­trza. Po spo­tka­niu smoka polep­szył mi się wzrok.

– Umiesz wal­czyć?

Przy­po­mnia­łam sobie lek­cje samo­obrony, na które zapi­sał mnie tata, gdy cho­dzi­łam do liceum. Nauczy­łam się wtedy pod­sta­wo­wych uni­ków i odkry­wa­nia sła­bych punk­tów prze­ciw­nika. Nie tak dawno przez kilka tygo­dni ćwi­czy­łam też z Wil­lia­mem. Myśla­łam wtedy, że cał­kiem nie­źle mi idzie, moje ciało stało się sil­niej­sze. Ale natych­miast pomy­śla­łam o Kiho­onie, który pod­niósł mnie jedną ręką. Byłam pewna, że mógł zła­mać mi krę­go­słup. Prze­ła­mać go jak cienki paty­czek. Odru­chowo prze­je­cha­łam dło­nią po szyi, jak­bym chciała się upew­nić, że nikt mnie nie dusi.

– Nie bar­dzo.

Zaczęła ruszać ner­wowo nogą, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku.

– Cho­ler­nie mnie to drę­czy. Dla­czego ty? Nie obraź się, ale znam kilku Dra­ka­nów, któ­rzy bar­dziej by się nada­wali do tur­nieju. Wiem, że ty zdra­dzi­łaś prawdę o Linn, byłam wtedy na sali, ale… Dla­czego?

Odwró­ci­łam się do niej ple­cami, paku­jąc pro­wiant, nie chcia­łam, żeby zoba­czyła, jak bar­dzo dotknęła mnie tym pyta­niem.

– Nie wiem, musia­ła­byś zapy­tać Mistrza, to on pod­jął decy­zję.

Jesz­cze przez moment czu­łam na sobie jej wzrok, ale nie dane jej było zapy­tać o nic wię­cej, bo z dworu zaczęły docho­dzić dziwne dźwięki.

Wybie­głam. Suli­rad uno­sił się kilka metrów nad zie­mią, macha­jąc skrzy­dłami. Naprę­żył wszyst­kie mię­śnie, a z jego noz­drzy wydo­by­wał się dym.

– Garielo, uspo­kój się! – zawo­łała Inez i pod­bie­gła do swo­jej smo­czycy, która szcze­rzyła kły, a w jej gar­dle iskrzyło. Uspo­ko­iła się pod wpły­wem Dra­kanki, a Suli­rad wylą­do­wał kilka metrów dalej, nie spusz­cza­jąc z nich wzroku.

– Chyba za sobą nie prze­pa­dają – stwier­dzi­łam ponuro, pod­cho­dząc do swo­jego smoka. Owiał mnie lekki dym wydo­by­wa­jący się z jego noz­drzy.

– Świet­nie. Będę musiała teraz zno­sić jej humory – Inez wes­tchnęła gło­śno. – Daj dłoń.

Wycią­gnę­łam rękę i pozwo­li­łam nakłuć sobie palec, a Inez zro­biła to samo. Gdy wycią­gnęła rękę, rękaw kom­bi­ne­zonu prze­su­nął się, odsła­nia­jąc kawa­łek tatu­ażu na jej przed­ra­mie­niu, przed­sta­wia­ją­cego głowę nie­bie­skiego smoka.

– Piękny – kiw­nę­łam głową w jej stronę. – Kto cię tatu­ował?

– Beatry­cze. Jest w tym naj­lep­sza. Jak ład­nie popro­sisz, to może też cię wydziara.

Wzru­szy­łam ramio­nami.

– Ni­gdy wcze­śniej o tym nie myśla­łam.

– To będziesz miała czas do namy­słu, bo przed nami kilka godzin lotu. Jesteś gotowa?

Kiw­nę­łam głową i, zapa­ko­waw­szy wszystko, wyru­szy­ły­śmy. Zanim wsko­czy­łam na smoka, musia­łam się zmie­rzyć z jego peł­nym wyrzutu spoj­rze­niem. Podróż ze smo­kiem, na któ­rego tak zare­ago­wał, musiała być dla niego udręką, ale ja nie potra­fi­łam się prze­stać uśmie­chać na myśl, że nie­długo zoba­czę Oli­wera.

***

Lecie­li­śmy za Inez i jej smo­kiem, choć Suli­rad przez cały czas utrzy­my­wał spory dystans, a na każdy nie­spo­dzie­wany ruch bestii przed nami reago­wał napię­ciem mię­śni i falą gorąca prze­cho­dzącą przez jego ciało. Mistrz twier­dził, że można jej zaufać, ale nie mia­łam pew­no­ści, zwłasz­cza po tym, jak Suli­rad zareago­wał na Garielę. Na szczę­ście lot był spo­kojny i po kilku godzi­nach na hory­zon­cie poja­wiła się wyspa oto­czona gęstymi, burzo­wymi chmu­rami, dokład­nie tak jak Elta­nin.

Gdy prze­bi­li­śmy się na drugą stronę, ujrza­łam Alra­kis w całej oka­za­ło­ści. Na zaję­ciach z geo­gra­fii wysp Eusta­chy nazwał ja Wyspą Jezior. Tylko jedno spoj­rze­nie wystar­czyło, aby zro­zu­mieć, dla­czego – aż po hory­zont pokry­wały ją dzie­siątki zbior­ni­ków wod­nych. Nie­które połą­czone mostami, do innych wpa­dały wodo­spady, a każde wolne pasmo lądu pora­stały lasy. Gdzie­nie­gdzie spo­mię­dzy drzew wysta­wały gli­niane dachówki świad­czące o tym, że wyspa jest zamiesz­kała. Od razu poczu­łam, że powie­trze się zmie­niło – było nasą­czone wil­go­cią, która od razu pokryła moją skórę.

Smok przed nami zanur­ko­wał, na co Suli­rad zwol­nił i rów­nież obni­żył lot. Wylą­do­wa­li­śmy przed małym drew­nia­nym dom­kiem, bar­dzo podob­nym do tego, który sama nie­dawno opu­ści­łam. Oto­czony był niskim pło­tem, znad któ­rego wyła­niały się krzaki pokryte owo­cami i kwia­tami. Na małym ganku, na któ­rym z tru­dem mie­ściły się sto­lik i krze­sła, sie­działa kobieta. Czas nie był dla niej łaskawy. Zde­cy­do­wa­nie była naj­star­szą osobą, którą spo­tka­łam na wyspach, a przy­naj­mniej na taką wyglą­dała. Twarz pokry­wała pomarsz­czona, obwi­sła skóra, a siwe włosy wyle­wały się spod sza­rej chu­sty zawią­za­nej na gło­wie. Sku­liła się na krze­śle i naj­wy­raź­niej musiała przy­snąć, zosta­wia­jąc paru­jącą zawar­tość kubka na sto­liku.

Ona ma mnie uczyć?, wes­tchnę­łam cicho.

Prze­rzu­ci­łam nogę przez twardy grzbiet i, uwa­ża­jąc na wysta­jące płyty kostne, zesko­czy­łam. Poczu­łam dumę, że przy­cho­dzi mi to cał­kiem natu­ral­nie, jak­bym robiła to od zawsze. Suli­rad odwró­cił głowę i wbił we mnie wzrok. Przez moment prze­szedł mnie dreszcz nie­po­koju, ocze­ki­wa­łam bólu głowy, który poja­wił się wtedy, gdy wdarł się w moje myśli. Jed­no­cze­śnie eks­cy­to­wało mnie, że coś do mnie powie, ale tylko kiw­nął lekko głową i buch­nął mi w twarz parą, przez co tro­chę mnie zemdliło od zapa­chu siarki.

– Bądź nie­da­leko w razie czego, dobrze? – szep­nę­łam.

Gariela wark­nęła na Suli­rada, ale on odbił się od ziemi, nie zaszczy­ca­jąc jej nawet spoj­rze­niem.

Inez naj­wy­raź­niej znała kobietę, bo zesko­czyła ze swo­jego smoka i pew­nym kro­kiem ruszyła w stronę domu.

– Bea!

Sta­ruszka poru­szyła się lekko i uchy­liła cięż­kie powieki. Przez chwilę wpa­try­wała się w prze­strzeń, jakby nie do końca zda­wała sobie sprawę, gdzie się znaj­duje. Zasko­czyły mnie jej puste, białe oczy, pozba­wione źre­nic.

– Beatry­cze, to ja, Inez.

Spoj­rzała na dziew­czynę, a jej usta wykrzy­wiły się w gry­ma­sie, który naj­wy­raź­niej był uśmie­chem.

– Gru­bo­skórna! – jej głos przy­po­mi­nał skrzek. – Co tu robisz?

Gru­bo­skórna? Pod­nio­słam brwi, zapa­mię­tu­jąc ten przy­do­mek.

– Jestem z Anną, nowym Żywio­ła­kiem wody, masz ją tre­no­wać, pamię­tasz?

– Tak, tak… – spoj­rzała na mnie bla­dymi oczyma. Zasta­na­wia­łam się, czy sta­ruszka cokol­wiek widzi, ale prze­cież wpa­try­wała się pro­sto w moje oczy. To spoj­rze­nie spra­wiało, że poczu­łam się nie­kom­for­towo. Bla­do­nie­bie­ski kolor jej tęczó­wek był led­wie zauwa­żalny i pokry­wał pra­wie całą powierzch­nię oka. Zupeł­nie jakby sama zamie­niała się w prze­zro­czy­stą wodę. Mia­łam nadzieję, że to nie była typowa cecha dla Żywio­ła­ków wody.

– Co my tu mamy? – wstała powoli i nie­śpiesz­nie zeszła po schod­kach, a jej kości gło­śno trza­snęły. – Podejdź no tu.

Zro­bi­łam, jak kazała. Wycią­gnęła rękę w moją stronę, na co odru­chowo odsu­nę­łam się lekko. Cmok­nęła z obu­rze­niem i kiw­nęła, żebym pode­szła bli­żej. Zro­bi­łam krok i pochy­li­łam się. Zamknęła oczy i poło­żyła mi dłoń na czole. Jej palce były lodo­wate i lekko wil­gotne. Skrzy­wi­łam się, powstrzy­mu­jąc chęć odsu­nię­cia się.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki