Miejmy do tego dystans - Anna Chaber - ebook + książka

Miejmy do tego dystans ebook

Chaber Anna

4,2

Opis

Ile jesteś w stanie zrobić, by odzyskać kogoś naprawdę ci bliskiego?

Urażona przyjaciółka? Jest. Wspierający chłopak? Jest. Perspektywa nowego życia? Jest.

A przynajmniej tak się Oli wydawało. Wybuch pandemii krzyżuje jej wszystkie plany. Zostaje uziemiona w swoim mieszkaniu, a za towarzystwo ma jedynie pamiętającego lepsze czasy kaktusa, którego podlewa resztkami kawy. Ala w dalszym ciągu się do niej nie odzywa, a bracia i chłopak są porozrzucani po świecie. Nie jest to najlepszy okres w życiu Oli. Na szczęście wbrew temu, co myśli, nie jest sama, a ogromne wsparcie przychodzi do niej z najmniej oczekiwanej strony.

Ola jak zwykle się nie poddaje. Chociaż ma ku temu wszelkie powody. Powtarza sobie w duszy, że gdy nic nie da się zrobić, trzeba po prostu zachować dystans.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (51 ocen)
20
23
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BMaciejewska

Nie oderwiesz się od lektury

książki Anny Chaber mają w sobie coś takiego, że trudno się od nich oderwać. wciągają bez reszty w swój świat.
10
JolaJakubek
(edytowany)

Z braku laku…

Hm. Nie takiej drugiej części oczekiwałam. Brak tej dynamiki jaka była w poprzedniej. Wg mnie coś nie wypaliło. 2 lata pandemii i fakty ,które każdy przeżył - nie stanowią fascynajacej fabuły. Inne wątki ciekawe, lecz takie jakieś " rozmyte".
10
madzia935

Dobrze spędzony czas

Uwaga- w e-book brakuje opisu, że to druga część cyklu. Można czytać bez znajomości pierwszej części, ale byłam zawiedziona, że nie ma tak ważnej informacji.
10
BakaMomo

Dobrze spędzony czas

Druga część historii dwóch przyjaciółek znacznie różni się od pierwszej. jest ona spokojniejsza, ale porusza też cięższe tematy. podoba mi się styl pisania tej autorki. bardzo przyjemnie spędziłam czas i mam nadzieję, że następna część pojawi się jak najszybciej
00
Patrycja_Szlachta1

Z braku laku…

Niestety najsłabsza książka Autorki
00



 

 

 

 

Copyright © Anna Podburaczyńska, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Judyta Kąkol

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Marta Akuszewska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Elementy graficzne layoutu: Martyna Fabisiak-Rejdych

Projekt okładki i stron tytułowych: Martyna Fabisiak-Rejdych

Fotografia autorki na skrzydełku: Adam Słowikowski

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-84-3

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tym, które kiedykolwiek usłyszały:

że taka ich uroda,

że z tego wyrosną,

że czasem musi boleć,

że jak urodzą, to im przejdzie,

że już niech nie wydziwiają,

że nie wiedzą, co to prawdziwe problemy.

 

Tulę Was. Nie tak powinno być.

 

 

 

 

 

Ale się popieprzyło

 

 

 

 

Podobno Szekspir powiedział, że najlepszych ludzi ufor­mowało naprawianie własnych błędów.

Jak nigdy byłam gotowa, żeby stać się najlepszą wersją samej siebie. Halo, panie Williamie, czy mógłby pan nawiedzić moją przyjaciółkę Alę i spytać ją, co takiego powinnam zrobić, żeby w końcu mi wybaczyła? Nie lubiłam przyz­nawać się do błędów, ale tu byłam nawet skłonna wykupić billboard w centrum Warszawy i napisać na nim wielkimi literami: „Przepraszam, zawaliłam”. Niestety, według Ali to chybaby nie wystarczyło. Nie cofnę przecież czasu, chociaż bardzo bym chciała. Wszystko się tak pokopało…

Gdyby istniał dekalog przyjaźni, na pewno okazałoby się, że złamałam w nim minimum jedno przykazanie. W końcu przespałam się z bratem mojej najlepszej przyjaciółki. I przez kilka lat robiłam wszystko, by ten fakt przed nią zataić. Choć winą mogłabym się podzielić — Błażej, ten idiota, starał się to ukryć równie mocno co ja. Dla niego byłam wstydliwą przygodą, panienką z plebsu, którą udało mu się zaliczyć. Najwyraźniej jednak po niedawnym poniżeniu w trakcie wesela siostry stwierdził, że chęć odwetu na mnie jest silniejsza niż poczucie wstydu. Może nienawidząca mnie Sandra, siostra Ali, również maczała w tym palce. Informacja o naszym wyskoku zdążyła okrążyć wszelkie kręgi towarzyskie i kopnąć mnie w zadek.

Wciąż pamiętałam tę piekielną imprezę, która zapoczątkowała to domino błędów! Dlaczego w ogóle na nią poszłam? Ach, no tak. Z powodu przyjaźni. I dlatego, że potrzebowałam zastrzyku pewności siebie.

 

 

— No dalej, będzie super! — namawiała mnie Ala. — Z tobą! Tata wynajął nawet barmana.

Stary Siciński postanowił, że ukończenie przez córkę studiów to dobry moment, by zorganizować przyjęcie. Oficjalnie oczywiście na cześć Alicji, ale już po rzuceniu okiem na wstępną listę gości wiadomo było, że nie o nią tu chodziło, ale o jego kontrahentów. Łaskawie pozwolił Ali zaprosić kilka koleżanek i Tymka, wtedy jeszcze jej chłopaka.

— I będziesz pić pod okiem rodziców? — Nie dowierzałam, że można się dobrze bawić, gdy starzy cię obserwują. Choć skąd mogłam wiedzieć, skoro tak wcześnie straciłam moich?

— Oj, weź, to taki klub, gdzie można się ukryć w ciemnym kącie i nikt cię nie zauważy. Zwiniemy butelkę wina i będziemy sobie popijać z dala od wszystkich.

Męczyła mnie jeszcze argumentami jedzeniowo-alkoholowymi przez kolejne kilka dni i w końcu się zgodziłam. Bo przecież, jak to stwierdził mój młodszy brat Antoni: „Darmowe żarcie i alkohol, a ty się jeszcze zastanawiasz?”.

Tak naprawdę to chciałam wrócić do życia. Półtora tygo­dnia wcześniej po raz pierwszy w życiu dopadł mnie tak potworny okres, że myślałam, że to mój koniec. Nigdy wcześ­niej czegoś takiego nie przeżyłam! Nie żeby dawniej było lekko. Ale tym razem faszerowałam się lekami przeciwbólowymi tylko po to, żeby je potem zwymiotować. Kuliłam się w łóżku i błagałam o szybką śmierć. Krew lała się ze mnie jak z kranu. Bracia zabrali mnie na SOR, ale tam po kilku godzinach lekarz obejrzał mnie i stwierdził, że kobiety tak czasem mają i trzeba to zaakceptować.

Gdybym miała siłę, pewnie skoczyłabym i wycisnęła mu gałki oczne, a i tak jestem pewna, że nie czułby się tak źle jak ja. No ale nie miałam. Ten palant wiedział, jak łatwo się pastwić nad osobą ogarniętą bólem.

Po paru dniach najgorsze przeszło, a ja miałam ochotę wydostać się z pokoju, który kojarzył mi się z rzeźnią. Impreza właściwie nie wydała się złym pomysłem.

 

 

Pamiętam ten lokal na obrzeżach Warszawy, choć dość szybko splajtował. Gościłam tam tylko ten jeden jedyny raz. I tak o raz za dużo. Właściciele nie do końca określili, jakiego typu imprezy i klientelę chcieli przyciągać. Wykafelkowana biała sala, którą łatwo się czyści, gdy ktoś za dużo wypije, dużo drewnianych elementów, ścianka z luster, ale też ogród z girlandami i lampionami. Pomieszanie z poplątaniem. Zbyt klasycznie na imprezy techno. Zbyt nowocześnie na celebracje w gronie rodzinnym. Za mało miejsca na wesele z prawdziwego zdarzenia.

Obiecałam sobie, że wytrzymam dwie, trzy godziny i jeśli będzie tragicznie, to się stąd zwinę. Odhaczę obowiązek wobec przyjaciółki. Ala nie zostanie przecież sama, to w końcu impreza quasi-rodzinna.

Przeszłyśmy przez murowany ganek i skierowałyśmy się oświetloną ścieżką na tył lokalu. Z ogrodu dochodziła muzyka. Jęknęłam, słysząc disco polo. No tak, czego się spodziewałam? Przecież ta impreza zapowiadała się na Mrągowo podlane klasycznym, francuskim szampanem. Właściwie miejscówka nawet do tego pasowała.

Słysząc puszczane z głośników częstochowskie rymy sugerujące stosunek płciowy, Ala trochę zbladła i zacisnęła mocniej palce na pasku swojej eleganckiej torebki.

— Porozmawiam z DJ-em. Może zapodałby coś bardziej… stosownego? — Poklepała mnie po ramieniu i odeszła szybkim krokiem, co podziwiałam, bo specjalnie na imprezę włożyła dziesięciocentymetrowe szpilki od znanego projektanta.

Znałam jej garderobę na wylot i bardzo zazdrościłam tych wszystkich markowych ciuchów i dodatków. Ale w taki pozytywny sposób. Alicja wielokrotnie powtarzała, że może mi coś pożyczyć, ale mimo że udało mi się schudnąć do rozmiaru M, w życiu nie zmieściłabym się w żaden z jej ciuchów, a co do butów to byłam jak siostra Kopciuszka — dwa rozmiary wyżej i mogłabym nosić obuwie moich braci.

Niespodziewanie zostałam sama. Wyglądało na to, że na razie pojawili się wyłącznie znajomi ojca Alicji. Westchnęłam. Zwiewać do toalety czy jednak próbować się z kimś integrować? Wypatrzyłam tacę z kieliszkami z szampanem na stoliku niedaleko wejścia do budynku i odpowiedź nasunęła się sama.

Od wypadku rodziców do alkoholu miałam ambiwalentny stosunek, ale z czasem nauczyłam się go akceptować. Za to jedno się nie zmieniło — pijanych kierowców wciąż potrafiłabym udusić gołymi rękami.

Akurat wyciągałam dłoń po kieliszek, gdy usłyszałam za moimi plecami głosy.

— Błażejku, nie ma co po niej rozpaczać. To paskudna dziewczyna była. Taka… mieszczańska. Kompletnie do siebie nie pasowaliście.

— Mamo… — jęknął brat Alicji niezadowolonym głosem.

Zacisnęłam dłoń na kieliszku i szybko podniosłam go do ust. Nie widziałam Błażeja, odkąd skończyłam dwanaście lat. Zawsze łypał na mnie spode łba, gdy do nich przychodziłam, i odnosił się do mnie z wyższością.

— Chcesz szampana? — spytał matkę.

Nie usłyszałam, co odpowiedziała, ale po chwili znalazł się tuż przy moim ramieniu. Spojrzałam na niego kątem oka, choć instynkt krzyczał, że powinnam kompletnie go zignorować. Dlaczego nie posłuchałam?

Widziałam, że wzrok Błażeja skupia się najpierw na moim dekolcie. Odkąd schudłam, mój biust zmniejszył się o dwie miseczki, ale i tak przyciągał wzrok. Chyba odhaczyłam jakieś pierwsze kryterium, by wzbudzić jego zain­teresowanie, bo następnie brat Ali przeskanował moje nogi w butach na koturnach i w końcu popatrzył na twarz. Odchrząknął.

— Czy my się znamy? — spytał.

No cóż, czas na ucieczkę minął. W końcu mogłam otwarcie na niego spojrzeć, a nie przewracać gałkami na bok niczym iguana. Jego twarz nie zmieniła się aż tak bardzo — oczywiście wydoroślał, ale wciąż wyglądał gogusiowato. Blond włosy nadal układały mu się w sprężynki i świeciły od za dużej ilości żelu. Nosił białą lnianą koszulę, dwa górne guziki były rozpięte. Do tego beżowe chinosy i mokasyny na gołą stopę. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że w ogóle nie respektował dress codu przyjęcia, ale żeby być sprawiedliwą — przy tym typie imprezy ciężko było wyczuć, jaki styl obowiązywał. Ja poszłam w taką tam elegancką klasykę — czerwona sukienka i wygodne koturny. On może sądził, że to letnie przyjęcie dla niedoszłych surferów.

— To ja, Olka — odpowiedziałam w końcu, gdy po piętnastu sekundach ciszy wciąż nie zajarzył. — Przyjaciółka twojej siostry.

Procesy myślowe chwilę mu zajęły, ale wreszcie w niebieskich oczach dostrzegłam błysk zrozumienia. I szoku.

— Co? Ta Olka? Co się stało z twoimi pryszczami? Czy ty nie byłaś grubsza?

Świetnie. Już ponad dekadę temu naśmiewał się z mojej cery czy kobiecej sylwetki, którą mogłam się „pochwalić” dość wcześnie. Wściekłam się. Na niego, oczywiście. Ale też na siebie, że te zdania aż tak mnie zabolały. Myślałam, że w trakcie studiów wyleczyłam się z większości kompleksów, bo albo się ich pozbyłam, albo je zaakceptowałam. Więc dlaczego teraz czułam, że wzdłuż szyi wędruje mi rumieniec o odcieniu równie intensywnym co moja sukienka?

— Ty za to pozostałeś takim bucem, jakim byłeś.

Nie chciałam się bawić w sarkazm czy ironiczne uszczypliwości, bo przy jego ilorazie inteligencji byłoby to bez sensu. Odłożyłam pusty kieliszek po szampanie obok tacy i chwyciłam kolejny, po czym odeszłam. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że on również będzie się bawił na tym przyjęciu. Nie szykowałam się na konfrontację z marami z dzieciństwa.

Podeszłam do wysokiego stolika po drugiej stronie ogrodu i oparłam się o niego, skanując towarzystwo spojrzeniem godnym sąsiadki patrolującej ulicę. Gdzie były koleżanki z roku, gdy najbardziej ich potrzebowałam?

— Hej, nie chciałem cię obrazić. — Sama nawet nie wiem, kiedy Błażej zmaterializował się za moimi plecami.

— Tak? — Uniosłam brew i znów łyknęłam szampana, bo nie potrafiłam patrzeć na niego na trzeźwo. — A jak sądziłeś, że zareaguję na twoje słowa? — wycedziłam.

— Powinnaś to potraktować jako komplement. W ogóle cię nie poznałem. Zrobiła się z ciebie niezła laska.

Wyszczerzył swoje równe zęby we — w jego mniemaniu — czarownym uśmiechu.

Miałam ochotę wylać mu resztę szampana na tę śnieżno­białą koszulę, ale szkoda było dobrego trunku. Posłałam mu więc najostrzejsze spojrzenie, które zazwyczaj sprawiało, że nawet mój wyluzowany, nieprzejmujący się niczym młodszy brat Antoni kładł uszy po sobie i wycofywał się z zasięgu mojego wzroku.

Osiągnęłam częściowy sukces, bo Błażej schował ten paskudny uśmiech, ale niestety sobie nie poszedł. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Alicji. Przecież już przekonała DJ-a i właśnie z głośników leciała Jennifer Lopez, „Let’s Get Loud”. Misja zakończona, dlaczego jeszcze nie wróciła?

— Wcale nie chciałem tu przychodzić, ale mama mnie namówiła — powiedział ni z tego, ni z owego brat Ali. — Stwierdziła, że to dobrze na mnie wpłynie. Właśnie zerwałem z dziewczyną.

„Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to nie obchodzi” — siedziało mi na czubku języka, ale się powstrzymałam. Wyraźnie miał potrzebę się wyżalić.

— Tak? A co się stało? — spytałam, choć kompletnie bez zainteresowania, i dopiłam kieliszek szampana.

Jeśli nie chciałam upić się na głodniaka, powinnam coś zjeść. Jak na złość widziałam jednak wyłącznie kelnerów z małymi kanapkami. Wszystko z glutenem, który prowadził bezkompromisową wojnę z moimi jelitami.

— Mieliśmy różnicę w… opiniach. Poza tym moja rodzina jej nie lubiła — rzucił Błażej i ku mojej zgrozie zaczął mi streszczać wszystkie cięte uwagi rzucane przez jego matkę.

W końcu zauważyłam kelnera z tacą z krewetkami i mini­kubeczkami czegoś, co wyglądało na gazpacho. Alleluja! Mężczyzna dostrzegł mój uśmiech i natychmiast do mnie podszedł, przerywając Błażejowi wymienianie listy grzechów jego byłej dziewczyny. Według matki Sicińskiej, oczywiście. Zgarnęłam na talerzyk kilka krewetek i postawiłam na stoliku dwa kubki z zupą. Nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się coś więcej. Złota zasada alergika: „Najedz się, kiedy tylko możesz”.

— Uważaj, żebyś znowu nie przytyła — skomentował brat Ali, widząc moje zapasy. — Żartowałem! — rzucił, nim zdążyłam zareagować, i szturchnął mnie lekko w ramię.

Co za dowcipniś, boki zrywać. Nie miał pojęcia, że zajęło mi kilka miesięcy, nim doszłam do porozumienia z moim ciałem. Na początku studiów przez dłuższy czas katowałam je dietami, wiecznie niezadowolona z tego, jak wyglądam. A potem nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestałam się tym przejmować. Zaczęłam zdrowo się odżywiać i to wystarczyło.

Nie potrzebowałam żadnego szkodnika, by podważał fundamenty tego, co sobie wypracowałam.

Zwłaszcza że przypomniał mi, jak w trakcie tego pieprzonego okresu w zeszłym tygodniu brzuch rozdął mi się tak, że zwątpiłam w tę miłość własną.

Dlaczego o tym wszystkim mówię? Bo kilka lat później ten incydent z Błażejem wydałby się niemożliwością, ekstremalną głupotą z mojej strony. Ale wtedy… Byłam niczym Ola świeżo ulepiona z gliny. Niby gotowa, uformowana, ale jednak wciąż niewypalona. Brat Ali próbował wepchnąć paluch w tę masę, nadać jej brzydki kształt. Już ja mu na to nie pozwolę!

Spróbowałam gazpacho. Od razu wyczułam wódkę i wyplułam. Serwowali Krwawą Mary z krewetkami!

— Nawet zamiast zupy podajecie alkohol? Twój ojciec nieźle zaszalał! — stwierdziłam.

Błażej wzruszył ramionami i bez pytania zabrał jedną z krewetek z mojego talerzyka.

— Jego znajomy przejął właśnie jakąś gorzelnię. Może to okazja, żeby przetestować, co też takiego kupił?

„Gdzie jesteś, Ala, gdzie jesteś?” — zastanawiałam się, choć minęło może z pięć, dziesięć minut, odkąd sobie poszła. Nieważne ile, z Błażejem tuż obok każda sekunda wydała mi się nieznośnie długa.

— Masz kogoś? — spytał mnie znienacka, w momencie, gdy planowałam się udać na poszukiwania Ali.

Widziałam, jak wpatruje się w mój dekolt, choć raz na jakiś czas miał na tyle przyzwoitości, żeby spojrzeć na moją twarz i udawać, że nie o cycki mu chodzi. Postanowiłam zrobić mu na złość, skoro oglądał mnie niczym sztukę mięsa. A niech się dowie, że nie dla psa kiełbasa.

— Nie. Niedawno rozstałam się z chłopakiem.

— O! Co się stało? — To pytanie z jego strony wydało się aż za grzeczne, przecież dostał odpowiedź na swoje pytanie.

Pogładziłam palcem nóżkę kieliszka, wbijając wzrok w kryształ.

— Dostał dobrą pracę w Trójmieście. Oboje stwierdziliśmy, że to nie ma sensu, skoro ja zostaję w Warszawie.

Jakoś nie potrafiłam wyobrazić sobie związku na odleg­łość.

— Przykro mi. Chcesz jeszcze szampana? Patrzysz na ten kieliszek z takim zacięciem.

Skinęłam głową i w końcu uwolniłam się od jego towarzystwa. Akurat wtedy odnalazła mnie Alicja, z barczystym Tymkiem przyklejonym do jej boku.

— Hej, przepraszam, że mnie tak długo nie było. Tata zaprosił jakąś daleką rodzinę, która bardzo chciała ze mną porozmawiać — wyjaśniła. — No i chwilę też mi zleciało, żeby przekonać tego DJ-a… ach, przepraszam, obraził się, gdy go tak nazwałam… tego konferansjera… — podkreśliła to słowo — …by zmienił muzykę na coś mniej dziaderskiego.

— Cześć, Olu — przywitał się ze mną w końcu Tymoteusz i poklepał mnie po ramieniu. Lubiłam go, wydawał się taki… solidny. Fizycznie również. W zeszłym roku odkrył crossfit i kompletnie przepadł w treningach. — Dobrze się bawisz?

Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć, że wcześniejsze towarzystwo Błażeja to przeciwieństwo dobrej zabawy. Jakikolwiek by był, Ala na pewno kochała brata. Rozumiałam to nieracjonalne uczucie; mój młodszy braciszek Antoni często doprowadzał mnie do szału, ale i tak zmasakrowałabym każdego, kto w moim towarzystwie powiedziałby na niego złe słowo.

— Ujdzie. A gdzie dziewczyny? — Oderwałam wzrok od niesmacznego Bloody Mary i zwróciłam oczy z powrotem na przyjaciółkę. Wiedziałam, że zaraz znowu gdzieś zniknie, by porozmawiać z gośćmi.

— Podobno ich uber pobłądził, ale powinny dojechać za kwadrans. Słyszałam, że przed chwilą w środku otworzyli barek. Może macie ochotę na drinka?

Skinęłam głową, nie precyzując, że Błażej właśnie poszedł po szampana. Niech się dowie, że już „zapomniałam” o jego obecności.

Weszliśmy do przestronnego pomieszczenia ze spadzistym stropem. Dostrzegłam, że we wnętrzu, przy jednej ze ścian, znajduje się prawdziwy szwedzki stół, więc darowałam sobie czekanie na drinka i tam skierowałam swoje kroki. Sałatki, zimna płyta z apetycznie wyglądającymi wędlinami, serowe koreczki… To ja rozumiem. Chwyciłam za talerzyk i za pomocą niewielkich szczypiec zaczęłam sobie po trochu wszystkiego nakładać. Nagle za plecami poczułam zapach piżmowych perfum.

— Zostawisz może coś dla reszty gości?

Sandra. Harpia. Starsza od Błażeja o rok.

Teraz, streszczając to wydarzenie, przypominam sobie więcej szczegółów. To właśnie wtedy, w trakcie tej imprezy, nasze kąśliwe przytyki zamieniły się w prawdziwą wojnę.

— Oj, przepraszam, nie sądziłam, że każda kostka fety jest tutaj liczona na sztuki. — Odwróciłam się i zgromiłam ją wzrokiem.

Kolejna, która próbowała naruszyć moją pewność siebie. Wzięłam z talerzyka koreczek i ostentacyjnie go zjad­łam. Sandra przypominałaby z wyglądu Alicję, gdyby nie chodziła tak nieustannie naburmuszona i nie oceniała innych. Odziedziczyła te cechy po matce, Błażejowi przypad­ła cwaniakowatość ojca i chyba dzięki temu Ala uniknęła takiego genetycznego spadku.

— Nie wiedziałam, że tu będziesz — mruknęła. — To miała być impreza rodzinna…

— Bardzo rodzinna. — Wskazałam na grupkę starszych facetów w garniturach, najpewniej kontrahentów ich ojca. Nawet rozpoznałam jednego z nich z jakiegoś „Forbesa” czy innego magazynu. — Nie wiedziałam, że wasza rodzina należy do imperium czekoladowego.

Nie zdążyła mi nic odwarknąć, bo akurat wtedy pojawiły się nasze koleżanki ze studiów.

Sandra posłała im pogardliwe spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i poszła w stronę baru. Powietrze od razu zdało mi się lżejsze, mimo że coraz więcej ludzi tłoczyło się w środku. Odeszłam z talerzykiem daleko od stołu, aby nie zostać staranowaną przez głodny tłum.

DJ, czy raczej konferansjer, pogłośnił muzykę, więc wewnątrz nie dało się robić nic poza tańczeniem i próbą niestratowania stołu z jedzeniem. Ci, którzy chcieli poroz­mawiać, wyszli do ogrodu. Przez kolejną godzinę kursowałam między obiema miejscówkami. Próbowałam ograniczyć alkohol, ale musiałam przyznać, że warto było stać w kolejce do barmana, bo mieszał niesamowite drinki.

W sumie to w tamtej chwili nie żałowałam, że pojawiłam się na imprezie. Jedzenie i picie do woli, dobre towarzystwo znajomych. Bawiło mnie, że kilku znajomych ojca Alicji zawiesiło na mnie wzrok. Cóż ta czerwień mojej sukienki robiła z facetami…

Gdy usłyszałam piosenkę Beyoncé „Drunk in Love”, postanowiłam zejść z parkietu. Byłam już prawie przy wyjściu do ogrodu, gdy poczułam na moim biodrze czyjąś dłoń.

— Znów mi uciekasz? — usłyszałam tuż przy uchu.

To był Błażej. Kompletnie zapomniałam o jego obecności na tej imprezie. Obrócił mnie przodem do siebie i objął w talii. Pewnie na trzeźwo poczułabym obrzydzenie, ale po dwóch i pół drinka nagle okazało się, że ciepło i twardość jego ciała mi odpowiadają. Pachniał całkiem atrakcyjnie, żadnym mocnym piżmem czy męskim potem, choć w tej ciasnocie i ścisku właśnie tego bym się spodziewała.

— Zatańczymy? — spytał retorycznie, bo przecież obejmował mnie w talii i poruszał mną w rytm melodii.

Cholerny alkohol. Nie odepchnęłam go, nie powiedziałam: „Czyś ty zwariował?”. Już wtedy powinnam była wiedzieć, że po pijaku często zachowujemy się źle.

Jakaś część mnie zastanawiała się, co by na to wszystko powiedziała Alicja. Mimo otępienia pamiętałam jednak, że wymknęła się z Tymkiem do ogrodu, by się obściskiwać. Poza tym w sali było chyba wystarczająco ciemno, żeby nikt nas nie dostrzegł? Na wszelki wypadek poprowadziłam nas bliżej ściany. Po raz pierwszy pożałowałam włożenia tak jaskrawej czerwieni.

Tańczyliśmy w milczeniu. Właściwie to gdy Błażej nie otwierał ust, był całkiem znośnym partnerem. Miał wyczucie rytmu. Gdy delikatnie musnął ustami płatek mojego ucha, poczułam przyjemne wirowanie w podbrzuszu. I satysfakcję. Bo w końcu dopełniła się moja transformacja z brzydkiego kaczątka w łabędzia. Każdy facet był w zasięgu moich możliwości.

— Olka, słuchaj… — odezwał się i czar chwili prysł, bo jego głos brzmiał jak u napalonego nastolatka.

DJ-konferansjer dopełnił dzieła zniszczenia tej seksownej sceny, bo akurat w tym momencie postanowił zmienić utwór na „Majteczki w kropeczki”. Odsunęłam się od Błażeja i próbowałam nie patrzeć na wybrzuszenie w jego spodniach. Hmm, chciałam, żeby mnie pożądał, ale chyba nie w tak dosadny sposób.

— Pójdę po drinka! — krzyknęłam i nim zdążył coś odpowiedzieć, oddaliłam się.

Kurde! Gdy przez chwilę zapomniałam, jakim był bucem, zaczęło mnie do niego ciągnąć. Fakt, że właśnie żyłam w kilkumiesięcznym celibacie, tylko wzmógł to łaknienie. Zaraz potem pomyślałam jednak o Ali. Rozmawiałyśmy na ten temat tylko raz — gdy w żartach rzuciła, że gdyby nie była z Tymkiem, to chętnie umówiłaby się z moim młodszym bratem, Antkiem (tak go wtedy nazywałam, nim znalazł sobie bardziej międzynarodowe imię). Pamiętam, że zaśmiałam się z tej uwagi, ale wewnątrz poczułam ogromną złość. Takie nieracjonalne uczucie, bo przecież w czym by mi przeszkadzało, że dwójka tak bliskich mi ludzi jest ze sobą?

Pokręciłam głową, jakbym odpędzała od siebie tłustą muchę. Nie czyń przyjaciółce, co tobie niemiłe. Postanowiłam wypić drinka i wtedy zdecydować, czy dla mnie to już koniec imprezy.

W końcu doczekałam się mojej kolejki. Poprosiłam o martini. Kilka piosenek wcześniej leciało „Skyfall” w wykonaniu Adele i mózg sam podpowiedział, na co ma właśnie ochotę.

Chwyciłam kieliszek i powędrowałam do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Mimo ciemności na zewnątrz dostrzegłam niewielki stawek niedaleko płotu, który oddzielał miejsce od pobliskiej drogi. Moje myśli krążyły po głowie równie chaotycznie co rybki pływające w pod­świetlonej sadzawce. Choć… czy aby na pewno ich ruchy można by określić chaotycznymi? To, że nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie poruszają się najprostszym możliwym torem, nie oznaczało, że nie miało to sensu.

Nagle usłyszałam za sobą szelest i poczułam szarpnięcie za ramię.

— Ty gruba sieroto! Odwalisz się od mojej rodziny?! — usłyszałam, a mój wzrok zogniskował się na pokaźnym szafirze, który zdobił dekolt Sandry.

Przez ułamek sekundy myślałam, że bredzi. Że pomyliła mnie z kimś innym. Ale mimo tylu drinków dość szybko połączyłam fakty.

— Że co, proszę? — warknęłam i gwałtownie podnios­łam się z ławki. Przez ten gest wylałam trochę martini do stawu. Pewnie trajektorie rybek staną się teraz jeszcze bardziej nieprzewidywalne.

— Przestań uwodzić mojego brata! Już i tak przyssałaś się do Alicji jak jakaś tłusta pijawka, ale nie licz na to, że i jego zdobędziesz! Nie pozwolę ci na to!

Obie byłyśmy pijane. Obu nam wyłączył się jakiś filtr pozornej dyplomacji. Od dawna wiedziałam, że za mną nie przepada, ale nie spodziewałam się, że to „nieprzepadanie” będzie miało aż taki wymiar.

Nie odpowiedziałam na jej zaczepkę, tylko sięgnęłam po wykałaczkę z drinka, szybko zjadłam oliwkę i dziabnęłam ją w ramię, jakby była balonikiem, który można przebić. Mimo tego, że nie włożyłam w ten gest dużo siły (nie chciałam przecież zranić Sandry, tylko ją nastraszyć), wykałaczka prawie od razu się złamała. To było głupie, zareagowałam jakimś dziecięcym instynktem.

— Au! — krzyknęła i odskoczyła o dwa kroki. — Ocipiałaś?

Była tuż na skraju stawu. Wystarczyłoby jedno porządne pchnięcie. Rany. Byłoby tak kinematograficznie. Plusk wody i Sandra otoczona złotymi rybkami. Czy wyplułaby wodę niczym fontanna? Odwróciłam się jednak na pięcie, nim to pragnienie stałoby się zbyt silne. Już i tak nie czułam dumy z mojego zachowania.

Przynajmniej dostałam odpowiedź na pytanie, co takiego zrobić po dopiciu drinka. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam po taksówkę. Postanowiłam wyjść po angielsku, bez „do widzeń” i zwracania na siebie uwagi, po prostu wysłać do Ali pożegnalnego SMS-a. Stanęłam przed podjazdem. Czułam się coraz bardziej rozedrgana paskudnym zachowaniem Sandry, ale też i moją własną reakcją. Ileż to lat miałam, żeby tak kłuć wykałaczkami dziewczyny, które mnie wkurzały?

— Szukałem cię.

O dziwo, na dźwięk jego głosu nie poczułam irytacji. Może wykorzystałam całe jej pokłady na jego siostrę. Patrzył na mnie uważnie, a ja na niego. Mimo nikłego światła dostrzegł na moich ramionach gęsią skórkę, więc zdjął swoją marynarkę i zarzucił mi na ramiona. Chciałam zironizować, że trzeba czegoś więcej, by mnie do siebie przekonać, ale milczałam. Szumiało mi w głowie. Za dużo wypiłam. Za dobre były te drinki.

— Jedziesz już do domu?

Skinęłam głową.

— Odwiózłbym cię, ale chyba za dużo wypiłem.

No proszę. I kolejny mikropunkt dla Błażeja. Nienawidziłam ludzi, którzy pijani siadali za kierownicę.

— Zamówiłam sobie taksówkę.

Stał kilka centymetrów ode mnie i wyraźnie szukał odpowiednich słów. Nie ułatwiałam mu zadania, bo wpatrywałam się w niego intensywnie. Poznany w dzieciństwie chłopak, który wtedy nie zwróciłby na mnie uwagi w innym celu niż wyśmianie mnie. A teraz był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyłoby, żebym skinęła. Ale czy miałam ochotę to zrobić?

W głowie wciąż huczały mi słowa jego starszej siostry.

— Czy Sandra z tobą rozmawiała? — spytałam.

— Mam w dupie, co tam sobie gada. Jedna matka mi wystarczy.

Dostrzegłam w oddali światła zbliżającego się samo­chodu. Po chwili taksówka wjechała na podjazd. Kierowca zawrócił i stanął tak, bym nie musiała nawet robić kroku, żeby wsiąść do auta.

— No to… trzymaj się — pożegnałam się z Błażejem gestem uniesionej dłoni i wsiadłam do środka. Zdążyłam jedynie przywitać się z kierowcą, ale już nie podać adresu, gdy tylne drzwi naprzeciwko mnie się otworzyły i brat Ali władował się do środka.

— Też chciałem wracać do domu, a ty jedziesz do miasta. Przeszkadza ci to? Zapłacę za cały kurs.

— No… dobra — zgodziłam się, bo zawsze to lepiej zao­szczędzić kilkadziesiąt złotych niż nie. — A gdzie mieszkasz?

— Na Żoliborzu. A ty?

— Na Pradze.

Nie skomentował, choć widziałam po spojrzeniu, że zaczął analizować topografię Warszawy i liczyć, czy to na pewno dobry interes, bo jego mieszkanie znajdowało się o wiele bliżej niż moje.

— To gdzie państwa zawieźć? — spytał taksówkarz, a ja podałam mój adres.

Ruszyliśmy. Czułam nieznośne mrowienie w całym ciele. Sama nie wiedziałam, jakiego rodzaju. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że takie poalkoholowe, ale musiało to mieć związek z Błażejem, bo jeszcze chwilę wcześniej nic mi nie dolegało.

Wjechaliśmy do miasta, nikt się nie odzywał. W tle cicho grało radio. Nagle usłyszałam znów tę nieszczęsną Beyoncé. Tym razem było to „Crazy in Love”. Błażej również musiał połączyć fakty, bo poczułam jego dłoń na mojej. Może gdyby radio było wyłączone, to nic takiego by mnie nie spotkało?

— Olka, słuchaj, nie wiem, co nagadała ci Sandra, ale serio, mam gdzieś, co ona myśli.

— A co takiego ci powiedziała?

Nie wiem, po co chciałam drążyć ten temat. Chyba po to, żeby móc jeszcze bardziej ją znielubić.

Przesunął palcem po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. Nie mógł tego wiedzieć, ale była to na moim ciele całkiem erogenna strefa. Zacisnęłam mocniej uda, machinal­nie próbując się bronić przed tą idiotyczną reakcją mojego ciała. To był Błażej, do cholery! Nie rozstawiamy nóg przed takimi dupkami.

— Zrzędziła coś o tym, że lecisz na naszą kasę i tylko dlatego zadajesz się z Alką.

Zrobiło mi się niedobrze. Nie na tyle, żeby zwymiotować na tylnym siedzeniu taksówki, ale wystarczająco, bym musiała obniżyć szybę i wystawić przez nią głowę. Uderzył mnie pęd zimnego, suchego powietrza. Krążyło mi w myślach tysiąc inwektyw, którymi mogłabym obrzucić Sandrę. Jak śmiała sądzić, że przyjaźnię się z Alicją tylko dlatego, że pochodzi z bogatej rodziny? Ubodło mnie to bardziej niż to, co wygarnęła mi bezpośrednio. Nagle zrozumiałam, o co jej chodziło z tą całą „pijawką”. W pewien sposób zaatakowała nie tylko szczerość mojej więzi z Alą, ale także moją rodzinę. Artur, mój starszy brat, naprawdę świetnie sobie radził z utrzymywaniem naszej trójki. Niczego w kwestii materialnej mi nie brakowało — nie potrzebowałam nie wiadomo jakiego blichtru, tak zostałam wychowana. A ta sucz śmiała twierdzić inaczej!

Jak wspomniałam, w tamtym czasie wciąż cierpiałam na zaburzenia poczucia własnej wartości. Po kilku latach uwaga takiej durnej Sandry spłynęłaby po mnie jak po kaczce. Ale nie wtedy. Niestety.

Schowałam solidnie przewietrzoną głowę z powrotem do środka i podkręciłam szybę.

— Wszystko w porządku? — Nie byłam pewna, czy Błażej domyśla się, jaki efekt wywołały we mnie jego wcześniejsze słowa. Nie chciałam mu tego pokazać.

— Zrobiło mi się trochę niedobrze. Za dużo wypiłam — skłamałam. Połowicznie.

Jego dłoń znów musnęła wnętrze mojego nadgarstka. To było nieznośne. Tak samo jak kuszący zapach jego perfum.

— Słuchaj… Może pojedziemy do mnie? Jest bliżej, napiłabyś się wody czy coś…

„Czy coś”. Znów pomyślałam o paskudnej Sandrze. W głowie zrodziła się wyłącznie jedna myśl — zemsta. Tego się najbardziej obawiała? Mój rozpuszczony przez alkohol umysł stwierdził, że to doskonały pomysł. Ta głupia pinda sama pchnęła mnie w ramiona swojego brata.

— No dobrze — odparłam i położyłam dłoń na udzie Błażeja, by nie zostawić wątpliwości, że wiem, czym było „coś”. Zemstą. I zdradą, ale pijacka chęć dopieczenia Sandrze uciszyła wyrzuty sumienia względem Ali. — Przepraszamy, zmiana planu. Jedziemy na Żoliborz — poinformowałam taksówkarza i spojrzałam wymownie na Błażeja, żeby podał adres.

Kwadrans później zatrzymaliśmy się przy wjeździe na osiedle, które aż pachniało pieniędzmi. Naszła mnie ulotna refleksja, że przez robienie na złość Sandrze właściwie daję jej do ręki kolejny argument, by potwierdziła swoją nieprawdziwą tezę. Ale gdy jej brat zapłacił taksówkarzowi i lekkim ruchem pokierował mnie w stronę bramy, wątpliwości znów zniknęły.

Już w windzie przysunął mnie do siebie i pocałował. Jego usta były pokryte lepką pozostałością po drinkach. To był przeciętny pocałunek. Zbyt nachalny, niemalże desperacki. No ale ja też się nie popisałam, bo odpowiedziałam tym samym.

Weszliśmy do apartamentu. Było tu o wiele schludniej, niż się spodziewałam po facecie, który żył sam, a przecież oglądałam już sporo męskich mieszkań. Ba, w jednym nawet sama żyłam.

Błażej sięgnął do ściany i kilkoma pstryknięciami wyregulował światła, aby były lekko przygaszone. Uśmiechnął się szelmowsko, jakby taki bajer działał na wszystkie laski.

— Napijesz się czegoś?

Skinęłam głową, nim opuściłaby mnie odwaga, by kontynuować to szaleństwo. Czy naprawdę miałam zamiar to zrobić? Z perspektywy czasu wydaje mi się absurdalne, że do tego doszło, ale alkohol, złość i buzujące we mnie hor­mony okazały się paskudnie złymi doradcami.

Nie spytał, na co mam ochotę. Sięgnął do barku i nalał mi whisky, tak jak i sobie, po czym podszedł do wypasionej lodówki i za pomocą jednego guzika nasypał do naszych drinków kilka kostek lodu. Podał mi szklankę, wyjął telefon i po chwili z głośników nad naszymi głowami leciała Beyoncé „Drunk in Love”. Lepsze nagłośnienie niż na imprezie. Muzyka dosłownie mnie otaczała.

Stuknął swoją szklanką o moją i spojrzał na mnie znacząco.

— Za co wypijemy? — mruknął i objął mnie w talii.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam, ale jestem prawie pewna, że musiało to być coś w stylu: „Miejmy to już za sobą”.

 

 

We be all night…[1] Chyba tak szedł ten wers. No cóż, nie w tym przypadku. Piętnaście minut i było po wszystkim. Czy czułam się rozczarowana? Nawet nie, bo też nie nastawiałam się na nie wiadomo co. Nie pochodziłam sobie po szczytach przyjemności, ale też w ten kwadrans zaliczyłam jakiś tam pagórek. Błażej okazał się średnim kochankiem, ale nie moją rolą było go edukować. Szumiący mi w głowie alkohol na pewno nie pomógł w czerpaniu przyjemności.

Po fakcie poprawiłam sukienkę, bo temu leniwcowi nie chciało się nawet jej w pełni ze mnie ściągać, podwinął tylko dół, a górę ściągnął z ramion. I poszliśmy spać.

Za to jego łóżko… było warte tego wszystkiego. Rany. Gdy zapadałam w najbardziej komfortowy sen w moim życiu, postanowiłam, że przed wyjściem wpełznę pod spód i spróbuję zapisać sobie markę materaca.

Spodziewałam się, że będzie mi dane rozkoszować się tym luksusem do późnych godzin porannych. Jakież było moje zdziwienie, gdy wciąż panował mrok, a ja usłyszałam dzwonek telefonu.

— Co? Tak! Niech przyjeżdża! — dobiegł mnie głos Błażeja, po czym chłopak szarpnął mnie za ramię. Byłam zbyt rozespana, by wydać z siebie odgłos inny niż ciche syknięcie. — Olka, musisz natychmiast stąd jechać.

— Co? Która jest godzina?

— Szósta rano! Zaraz przyjeżdża Oksana, bo musi posprzątać mieszkanie i ugotować mi obiady na ten tydzień.

Oksana była ukraińską gosposią rodziców Sicińskich. Nie ruszyłam się, bo to wszystko wydało mi się absurdalne. Czy on na serio kazał mi wypieprzać wczesnym rankiem?

— Olka! — warknął po raz kolejny. Poczułam szarpnięcie kołdry. — Mówię serio, musisz stąd zniknąć! Nikt nie może się dowiedzieć, że się ze sobą przespaliśmy!

Podniosłam się gwałtownie, czując suchość w ustach. Stan między kacem a niekacem. Gdyby pieprzony Błażej dał mi odespać, pewnie szala przechyliłaby się w stronę niekaca.

— A to niby czemu? Mówiłeś, że nie obchodzi cię zdanie Sandry! — wychrypiałam i próbowałam posłać mu miażdżące spojrzenie, ale w tym zaspanym stanie nie potrafiłam.

— Sandry nie, ale moi rodzice nie mogą się dowiedzieć! Mama by mnie zabiła! I tak uważa, że nieustannie zadaję się z niewartymi mnie dziewczynami — stwierdził i wstał, zabierając przy tym całą muślinową kołdrę, żeby ją sobie owinąć wokół pasa.

— Wiesz co? Spierdalaj, Błażej. Też wolę, żeby nikt się nie dowiedział, że przespałam się z takim bucem jak ty! — rzuciłam, ale nawet nie wiem, czy mnie usłyszał, bo zniknął gdzieś w salonie.

Co za bagno. Przeklinając, zeskoczyłam z łóżka i zebrałam z podłogi moje buty i torebkę. Momentalnie otrzeźwiałam.

Podążyłam za Błażejem do salonu, żeby mu jeszcze powygarniać, ale on wręczył mi tylko moje bolerko i poklepał mnie po ramieniu.

— Było miło, co? A teraz idź, bo o tak wczesnej porze Oksana może zjawić się lada moment.

Rzuciłam okiem na salon, który przy wschodzie słońca wydawał się jeszcze bardziej elegancki. Nic dziwnego, że było tu tak czysto i schludnie. I jeszcze te przygotowane w lodówce obiadki…

— Nie wstyd ci tak wykorzystywać Oksanę? Jest niedziela, ona również zasługuje na odpoczynek! — powiedziałam, siadając na kanapie, żeby włożyć buty.

— No coś ty, przecież ona kocha o mnie dbać!

Mój Boże. I ja poszłam do łóżka z tym palantem? Właściwie to dobrze, że mnie wyganiał, teraz sama chciałam się stąd jak najszybciej ulotnić i zapomnieć o tej historii.

Nim zamknął za mną drzwi, stanęłam w progu i spojrzałam na niego jeszcze raz.

— Nikt z twojej rodziny się o tym nie dowie, prawda?

Przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem.

— Tak, tak, nikt. Już zapomniałem, kim jesteś — rzucił mi na pożegnanie i zatrzasnął za mną drzwi.

Gdy znalazłam się w windzie, spojrzałam na moje odbicie w lustrze i prychnęłam. Oczy i szminka rozmazane, jakbym się świetnie bawiła przez całą noc. Zupełnie nieadekwatnie do rzeczywistości. Wyszłam z budynku i wyjęłam telefon z torebki, żeby zamówić sobie ubera. Zorientowałam się, że bateria się rozładowała. Noż kurwa, wyśmienicie. Nie znałam zbyt dobrze tego rejonu Warszawy. Jak miałam się teraz dostać do metra lub tramwaju w kierunku domu bez możliwości skonsultowania się z Mapami Google? I oczywiście zero ludzi na ulicach, bo był niedzielny poranek.

— Miał mi, skurczybyk, zapłacić za taksówkę! — syknęłam do siebie, ale zaczęłam iść. Jakoś sobie poradzę. Zawsze sobie radzę. Wolałam myśleć nad problemami natury logistycznej niż wydarzeniami poprzedniej nocy. Powinnam zamknąć je w szufladce oznaczonej jako: „Zgiń, przepadnij”.

Jedno było pewne. Znielubiłam piosenki Beyoncé.

 

 

 

[1] Beyoncé, „Drunk in Love” (sł. B. Knowles, N. Fisher, S. Carter, A. E. Proctor, R. Diaz, B. Soko, T. Mosley, J. Harmon).

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

W którym robi się nieco słoneczniej

 

 

 

 

Poniedziałek, drugi września. Dzieci wracają do szkół, a miasto znów staje się nieprzejezdne. Z tego powodu nastawiłam sobie budzik kwadrans wcześniej i adekwatnie do tego położyłam się spać.

Nie zdążył zadzwonić, bo z krainy snu wyciągnął mnie ciepły pocałunek w kark. I kto mówił, że poniedziałki są do bani?

— Hej, Aleks… — mruknął mi Kamil do ucha.

Rany, uwielbiałam, gdy używał tego tonu. Przeciągał „ks” w ten dwuznaczny sposób, właściwie jakby wymawiał „seks”. Wiedział, że nie lubię się bawić w żadne rybkowanie, myszkowanie i inne tego typu króliczkowanie. Wystarczyło mi moje imię, zwłaszcza jeśli było wymawiane tak rozkosznie niskim głosem.

— Która jest godzina? — spytałam, odwracając się twarzą w jego stronę. Odsunęłam na bok brązowy kosmyk z jego czoła, bo zasłaniał mi część tych ciemnych oczu, które wpatrywały się we mnie z taką intensywnością. Pocałowałam go, nim zdążył odpowiedzieć. Taki tam nasz poranny rytuał.

Byłam w nim bezspornie zakochana. W przyjacielu mojego brata, który dopiero po latach bycia również i moim najlepszym przyjacielem w końcu wyjawił, co do mnie czuje. A ja, głupia, przez tyle czasu sądziłam, że on i Artur są parą.

Czasem czułam żal, że to nie zaczęło się już kilka lat temu. Dywagowałam nad tymi wszystkimi chwilami, które mogliśmy w ten sposób spędzać razem. Gdyby zdecydował się powiedzieć coś wcześniej, oszczędziłby mi też wielu związkowych rozczarowań. Ale kiedy patrzyłam na niego przy porannych pobudkach i słuchałam tego seksownego „Aleks”, dochodziłam do wniosku, że moje gdybanie jest bez sensu. Liczyło się tu i teraz. Tak miało być. Kto wie, czy układałoby nam się równie dobrze, gdybyśmy zaczęli ze sobą chodzić te lata temu.

— Chyba mamy jeszcze kwadrans przed twoim budzikiem. Może byśmy… — Jego wypowiedź została przerwana przez alarm w moim telefonie. — Jak to, już siódma? — zdziwił się i sięgnął po moją komórkę, żeby wyłączyć irytujący dźwięk.

— Nastawiłam go zawczasu. Nie mogę się dzisiaj spóźnić do pracy — wyjaśniłam i pocałowałam Kamila w ramię, po czym podniosłam się na łokciu.

— Czyli nie ma teraz szans na… no wiesz?

Mimo tych letnich tygodni, które spędziliśmy razem, wciąż nie wytracił uroczej nieśmiałości wobec mnie, zwłaszcza gdy miał mi powiedzieć coś sprośnego. Z komunikatami niewerbalnymi dawał sobie za to radę, o czym przypomniała mi jego dłoń przesuwająca się leniwie po moim biodrze. Poczułam się o wiele bardziej pobudzona niż chwilę wcześniej.

Znów go pocałowałam, tym razem w czoło.

— Nadrobimy wieczorem, okej? Wtedy nocujemy u ciebie i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Jestem prawie pewna, że słyszę, jak Artur właśnie robi porządki za ścianą.

Kamil westchnął z rozczarowaniem i sięgnął po swoje okulary, które leżały na taborecie od jego strony łóżka.

— No dobrze. Zaparzyć ci kawy? Jak i tak już wcześniej wstałem… — Ziewnął.

— Byłoby super. Dzięki. — Poklepałam go po ramieniu i zeszłam z łóżka z zamiarem udania się do łazienki.

Mój słuch mnie nie zawiódł. Starszy brat kręcił się po przedpokoju z miotełką do kurzu. Ostatni raz widziałam go z tym urządzeniem jakieś pięć lat temu.

— Przy tym oświetleniu korytarza ona i tak nie zobaczy, czy Stefan wciąż się tam chowa, czy też nie — rzuciłam do niego zamiast „Dzień dobry”.

— Stefana już nie ma. Wciągnąłem go wczoraj odkurzaczem wraz z całą pajęczą rodziną — oznajmił Artur.

Jeszcze nigdy nie widziałam go podchodzącego do porządków aż tak serio. Nie żebym się skarżyła, ale zgodnie ze stereotypami to raczej ja ogarniałam mieszkanie.

— A więc Stefan okazał się Stefanią. A tak serio to mam nadzieję, że Sunny będzie patrzeć tylko na ciebie, a nie rozglądać się po kątach.

Artur już od tygodnia przygotowywał mieszkanie na przybycie swojej dziewczyny. W nim samym zmiana zaszła już kilkanaście miesięcy temu, gdy poznał ją przez internet. Nie była to żadna rewolucja, bardziej ewolucja, ale teraz jak na dłoni widziałam, że przez ostatnie miesiące schudł i zaczął o siebie bardziej dbać. Koniec z pizzą pięć razy w tygodniu czy siedzeniem przed komputerem przez czternaście godzin na dobę. Ostatnio w lodówce znalazłam nawet jakiś koktajl niczym z horroru „Zielona pożywka”.

Sunny pochodziła z Tajlandii i dotychczas na żywo widzieli się tylko raz, gdy Artur w lipcu poleciał do Bangkoku. Wrócił szczęśliwy i wypoczęty.

 

— Tajki są naprawdę aż tak dobre w masaże i inne sprawy? — rzucił Tony, nasz młodszy brat, który akurat wpadł wtedy z wizytą. — Myślisz, że mogłaby mi odblokować bark?

 

Chyba jeszcze nigdy nie widziałam Artura aż tak wściekłego. Cholerny Antoni, który nie potrafi dobrać słów do sytuacji, a do tego operuje kliszami.

 

— Po prostu czasem się zamknij, kretynie! — wymamrotał wtedy starszy brat.

Było w tym coś pociesznego. Zazwyczaj zachowywał się jak nasz ojciec, w końcu opiekował się nami, odkąd skończył osiemnaście lat. A ta reakcja przypomniała mi, że jesteśmy rodzeństwem — takim, które się kocha, ale też kłóci. Nie wszystko, co robił Artur, musiało być dydaktyczne.

 

Zostawiłam w końcu brata i poszłam przemyć twarz, a także się trochę ogarnąć. W ostatnim czasie moja cera pozostawiała wiele do życzenia. Może przez to, że od kilku miesięcy nie robiłam żadnych przerw w braniu pigułek antykoncepcyjnych. Poczytałam w internecie, że wiele kobiet tak funkcjonuje, a ja w końcu po tylu latach uwolniłam się od tego pieprzonego, comiesięcznego koszmaru, który atakował mnie wszelkimi dostępnymi środkami — migrenami, wymiotami, omdleniami i tym bólem, jakby ktoś wrzucił ci blender do środka i zapragnął zrobić smoothie z twoich trzewi. Dobrze, że przynajmniej moje libido było w normie. Wcześniej zdarzały się tygodnie, że czułam się aseksualna.

Akurat gdy wyszłam z łazienki, z mojego pokoju wyłonił się Kamil, w pełni ubrany, jak gdyby przed chwilą wpadł od siebie z domu. Posłał zawstydzone spojrzenie Arturowi, który wciąż czyścił kąty, i mruknął szybkie: „Cześć”. Bawiło mnie, że wciąż w obecności mojego starszego brata czuje się spłoszony faktem, że jesteśmy razem.

 

— Sypiam z siostrą mojego najlepszego kumpla — tłumaczył mi swoje zachowanie.

— Przecież wie o nas i od dawna nam kibicuje. Nie masz się czego wstydzić — oponowałam.

— Niby tak, ale… Też mam siostrę, byłoby mi dziwnie. Po prostu nie chcę się z tym przy nim obnosić.

 

Stwierdziłam wtedy, że to jego sprawa. W moim przypadku był pierwszym facetem, którego ani trochę nie wstydziłam się przed braćmi.

Kamil poszedł do kuchni nastawić kawę, a ja wróciłam do pokoju, żeby się przebrać. Zerknęłam przy okazji na telefon, by sprawdzić przejezdność dróg. Tak jak się spodziewałam, już zaczęły się korki. Wyszłam do salonu, czując coraz większą nerwowość. Nie mogę się spóźnić do pracy!

— Proszę, taka, jaką lubisz. — Mój ukochany postawił kubek na blacie naszej kuchennej wyspy, a ja w podzięce go pocałowałam. Robił najlepszą kawę pod słońcem. Siekierę, która wystarczała mi za śniadanie i trzymała moje kofeinowe uzależnienie w cuglach przynajmniej do dziewiątej. — Zrobić ci jakieś płatki z jogurtem? — spytał, bo znał moje marne nawyki żywieniowe.

— Nie, dzięki. Nie wiem, czy mam czas na cokolwiek poza tym. — Uniosłam kubek w górę.

— Masz spotkanie tak wcześnie rano?

— Ogłoszenie dla naszego działu. Podejrzewam, że będzie dotyczyło mojego szefa. — Nie ma to jak zacząć wrzesień z kompletnie nowym menadżerem. Bardzo dobrze dogadywaliśmy się z Andreasem, ale wiedziałam, że rotacja kadry kierowniczej jest w mojej firmie nieunikniona. Myśląc o czekającej mnie drodze, zerknęłam w stronę misy, w której zazwyczaj trzymaliśmy kluczyki do samo­chodów. — Co, do…? — Wstałam gwałtownie i podeszłam do kanapy, na której zazwyczaj sypiał brat, gdy wpadał z wizytą z Amsterdamu. — Tony!!! — krzyknęłam, bo wiedziałam, że potrafi spać jak zabity. Rozgarnęłam dłonią koce i poduszki, które wcześniej łudząco przypominały ludzką sylwetkę. Nie wyglądało na to, by spał tutaj przez ostatnie godziny. — Zabiję go! — warknęłam do wciąż sprzątającego Artura. — Pożyczył ode mnie wczoraj samochód i zarzekał się, że odda go rano.

— Wiesz, co od jakiegoś czasu sądzę o pożyczaniu samochodu komukolwiek — odparł brat.

No tak, mimo że od tego incydentu minął prawie rok, wciąż miał mi za złe, że w październiku spowodowałam małą kolizję z udziałem jego renault megane. Przez to poznałam Tomka, faceta, w którym momentalnie się zakochałam, a który okazał się paskudnym draniem. Tak naprawdę miał dom i rodzinę w innym mieście, a ja byłam jego kochanką — ślepą na odgrywaną przez siebie rolę.

Wróciłam do kuchni i wykręciłam numer Antoniego. Nie liczyłam na to, że odbierze, ale przynajmniej tutaj pozytywnie mnie zaskoczył, bo czekałam raptem dwa sygnały.

— Halo… — mruknął mój brat.

— Tony! Gdzie jest, do cholery, mój samochód?!

— O Jezu, czy musisz tak krzyczeć? — stęknął. — Zaraz pęknie mi głowa.

— Pęknie, bo rozbiję ci ją na pół, jak tylko cię zobaczę! Obiecałeś, że wrócisz przed północą! Muszę jechać do pracy!

Usłyszałam niewyraźne mruknięcie po drugiej stronie.

— Co?! — warknęłam. Właściwie nie wiem, dlaczego się tak nakręcałam, to już przecież przegrana sprawa. Tony’ego tu nie było, a ja musiałam wyjść do pracy za maksymalnie kwadrans. Oczami wyobraźni widziałam, jak linie na Mapach Google przechodzą z pomarańczowego w czerwony.

— No wypiłem sobie! Chyba nie chciałabyś, żebym siadał za kółko pijany?

To prawda. Cała nasza trójka czuła obrzydzenie do pijanych kierowców. Czasem się zastanawiałam, czy faceta, który zabrał naszych rodziców, gryzie od czasu do czasu sumienie, czy jednak przeszedł nad faktem pozbawienia kogoś życia do porządku dziennego.

— I jak niby mam dojechać do pracy? — prychnęłam, czekając, aż Tony zaproponuje, że pokryje koszt taksówki. Nie było mowy, żebym zdążyła, gdybym wybrała zbiorkom.

— Ja cię odwiozę — zaoferował Kamil, interpretując sytuację na podstawie mojej miny.