9,99 zł
Charity Wyatt, przymuszona przez ojca, pomogła mu w kradzieży miliona dolarów z konta włoskiego biznesmena Rocca Amariego. Ponieważ ojciec uciekł, Rocco może dochodzić sprawiedliwości tylko wobec Charity. Grozi jej więzienie, jednak Rocco wpada na pomysł, jak w inny sposób Charity może mu wynagrodzić stratę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 148
Tłumaczenie:
Czekaj na mnie w Celu o 13.30. Włóż sukienkę, którą dostałaś przesyłką dziś po południu. W torbie jest też bielizna. Nie masz wyboru. Jeżeli mnie nie posłuchasz, natychmiast się dowiem. I zostaniesz ukarana. R.
Charity Wyatt spojrzała na torbę leżącą na stole w holu. Była ciemnoszara, bez żadnych ozdobnych wzorów, z dyskretnie wydrukowanym nazwiskiem słynnego projektanta bielizny z boku. Zawartość torby zapakowana była w cieniutki papier w grafitowym odcieniu. Pod wierzchnią warstwą znajdowała się gruba biała koperta, a w niej kartka.
Wiedziała, ponieważ zajrzała do środka już wcześniej. Otworzyła kopertę, przeczytała instrukcję i poczuła, jak jej policzki oblewają się ciemnym rumieńcem. Ze złości, rzecz jasna.
Kartkę wrzuciła do szarej torby. Nie miała najmniejszej ochoty czytać jej jeszcze raz.
W Celu. Sprytny pomysł, biorąc pod uwagę, że pół roku temu to on był celem dla jej ojca. I dla niej.
Cel, jeden z elementów planu oszustów. Cel, na którego łasce teraz się znalazła. Zimno jej się robiło na samą myśl o tym. Nie znosiła przegrywać. Nienawidziła tego, po prostu. Powinna była posłać ojca do wszystkich diabłów, kiedy jak gdyby nigdy nic pojawił się znowu w jej życiu po prawie rocznej nieobecności.
„Jeszcze tylko ten jeden raz, Charity ‒ powiedział. ‒ Jeden jedyny, ostatni, nigdy więcej”.
Ile razy to słyszała? Zawsze uśmiechał się i mrugał porozumiewawczo, pewny siły osobistego uroku, dzięki któremu zawsze odnosił sukces. O, jak pragnęła znaleźć się w kręgu jego najbliższych współpracowników! Jak bardzo pragnęła stać się częścią jego świata, zasłużyć na jego uznanie, przestać bez końca wysiadywać na kanapie u babci i zastanawiać się, kiedy on wreszcie wróci, przestać budzić się w pustym mieszkaniu w środku nocy i z przerażeniem uświadamiać sobie, że ojciec wyszedł „do pracy”.
Wszystko to miało się skończyć z chwilą, gdy ojciec wreszcie osiągnie „zamierzony cel”.
Był dobry w snuciu niesamowitych historii, a ona bardzo chciała przekroczyć granicę niezwykłego świata, o którym zawsze jej opowiadał. Świata, gdzie wszystko było łatwe, gdzie mieli być razem, już na zawsze.
Jednak ojciec zawsze miał do wykonania jeszcze jedno zadanie. I zawsze obiecywał jej, że po burzy zaświeci słońce, ale burza trwała i trwała, a słońce nawet nie wyjrzało jeszcze zza chmur. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem zostawił ją w ogromnej kałuży, po kostki w brudnej wodzie.
Kiedy wyjechał z miasta, uświadomiła sobie, że czekają ją kłopoty, i to poważne, ale została, bo przecież w gruncie rzeczy nie miała dokąd uciec. Jej życie toczyło się tutaj. Tu miała przyjaciół i pracę. I była pewna, że uda jej się uniknąć niebezpieczeństwa, ponieważ do tej pory zawsze tak było.
Sześć miesięcy milczenia. Sześć miesięcy normalnego życia. Sześć miesięcy, podczas których usiłowała zapomnieć o zdradzie ojca i wyrzucić z pamięci pewność, że zyskała potężnego wroga.
I teraz to.
To żądanie.
Otrzymała je dzień po tym, jak pierwszy raz nawiązał z nią kontakt. Zadzwonił na jej komórkę z nieznanego numeru, takiego, którego nie sposób zidentyfikować czy wykryć. Doskonale wiedziała, jak wygląda. Rocco Amari był sławnym biznesmenem, playboyem i ulubieńcem mediów. Był oszałamiająco przystojny, jeździł niewyobrażalnie drogimi samochodami i zmieniał piękne dziewczyny jak rękawiczki. Widywała jego zdjęcia w barwnych magazynach, ale nigdy nie słyszała jego głosu.
Aż do wczoraj. Natychmiast zdała sobie sprawę, że nie zdoła się przed nim ukryć. No, chyba że zdecydowałaby się spalić za sobą wszystkie mosty. Uciec w noc, zostawić swoje małe mieszkanie, pracę w restauracji i grupkę przyjaciół. Stać się niewidzialną, tak jak w dzieciństwie.
Nie. Nie była w stanie znowu stać się tamtą Charity, duchem w świecie ludzi.
Więc została.
A to oznaczało, że będzie musiała odstawić najbardziej bezczelny numer ze wszystkich dotychczasowych. Numer, który uwolni ją od cieni przeszłości raz na zawsze.
Musiała pójść na to spotkanie i przekonać go o swojej niewinności.
Tyle że on nie grał zgodnie z jej regułami. I w końcu zadzwonił.
‒ Charity Wyatt?
‒ Tak, słucham.
‒ Nie mieliśmy okazji rozmawiać, ale wie pani, kim jestem. Rocco Amari. Ma pani coś, co do mnie należy, śliczna mała złodziejko.
Głos miał głęboki, uwodzicielski jak zapach dobrej whisky albo aromatycznego cygara, mówił z wyraźnym włoskim akcentem.
‒ Nie jestem złodziejką – odparła bardzo zdecydowanym tonem. – Mój ojciec jest oszustem i…
‒ Pracujesz razem z nim. – Płynnie przeszedł na „ty”.
‒ Proszę pozwolić mi wyjaśnić! Ojciec mnie okłamał. Nie wiedziałam, co zamierza zrobić.
‒ Oczywiście, oczywiście. Dziwne, ale nie udało ci się mnie przekonać.
Przygryzła wargę, starając się przywołać emocje, które ogarnęły ją po zniknięciu ojca.
‒ Nie chciałam nic ukraść.
‒ A jednak z mojego konta odpłynął w nieznanym kierunku milion dolarów, a twojego ojca nie można znaleźć. Sprawiedliwości musi stać się zadość.
‒ Gdybym wiedziała, gdzie jest ojciec, zmusiłabym go, żeby oddał pieniądze.
‒ Ale nie wiesz, gdzie on jest, prawda?
Nie wiedziała. Zresztą i tak mocno wątpiła, czy podjąłby jakiekolwiek ryzyko, aby wydobyć ją z kłopotów. Zostawił ją w tym bagnie celowo, bez dwóch zdań.
‒ Tak czy inaczej, chcę ci zaproponować pewien układ – ciągnął Rocco.
‒ Układ?
‒ Tak. Nie omawiam jednak takich spraw przez telefon. Jutro dostaniesz konkretne instrukcje. Jeśli ich nie wypełnisz, zmienię zdanie i złożę zawiadomienie do prokuratury. Nie mam cienia wątpliwości, że sąd skaże cię na ładnych parę lat więzienia za oszustwo i kradzież, panno Wyatt.
Właśnie dlatego patrzyła teraz na elegancką szarą torbę, w której znajdowały się instrukcje oraz sukienka i bielizna. Miała pełną świadomość, że zaklinanie rzeczywistości niczego nie zmieni. Musiała pójść na to spotkanie. Musiała być posłuszna jego poleceniom. Nie miała pojęcia, co będzie potem. Jej oczy spoczęły na zapakowanej bieliźnie i po plecach przebiegł jej dreszcz obrzydzenia. Nie wiedziała, na czym ma polegać cały ten proponowany przez niego układ, ale w jej głowie zaczęły się formować pewne podejrzenia. Idiotyczne podejrzenia, rzecz jasna. Niby dlaczego Rocco miałby chcieć wymienić ją na milion dolarów albo sprawiedliwy wyrok sądowy? Nie widziała żadnego takiego powodu, ale jednak przysłał jej bieliznę. Fakt był faktem.
Tak czy inaczej, nie miała wyboru – albo układ, albo więzienie. I chociaż przesłana bielizna budziła przerażające myśli, wizja pomarańczowego więziennego uniformu była jeszcze straszniejsza.
Ojciec często opowiadał jej o Robin Hoodzie, przedstawiał historie, w których złodzieje byli bohaterami, a przedstawiciele sprawiedliwości zajmowali się wyłącznie wznoszeniem murów chroniących bogatych i uprzywilejowanych. Tak, prawo było ucieleśnieniem zła, a więzienie najgorszym losem, jaki mógł spotkać ludzi takich jak Charity i jej ojciec, ludzi, którzy nie mieli nikogo, komu by na nich naprawdę zależało. Tacy jak oni musieli troszczyć się o siebie sami.
Charity w dużym stopniu wciąż wierzyła w te słowa. Była przecież przez nie ukształtowana, prawda?
Musiała znaleźć sposób, aby przekonać Rocca Amariego do swoich racji. Wiedziała, że kiedy już wpadnie na jakiś pomysł, wykorzysta go w pełni. Była naprawdę dobra w te klocki. Rocco może sobie myśleć, że ma nad nią zdecydowaną przewagę, dlaczego nie. Powinna pozwolić mu tkwić w tym przekonaniu, tak będzie najlepiej.
Sukienka okazała się tak obcisła, że Charity ledwo mogła oddychać. Warstwy przejrzystej czarnej koronki kleiły się do jej ciała, pantofelki jakimś cudem idealnie pasowały, podobnie jak bielizna. Wysokie obcasy wydłużały jej nogi i podkreślały ich smukłość. Wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg restauracji o nazwie Cel. Podeszła do stanowiska hostess i zarumieniła się pod uważnym spojrzeniem stojącej za kontuarem kobiety. Miała świadomość, że istoty w obcisłych króciutkich sukienkach zjawiały się tu w określonym celu.
Jeżeli Rocco chciał ją upokorzyć, to w zasadzie już mu się to udało.
Ta sytuacja miała jednak i dobre strony – rumieniec na twarzy i drżące nogi mogły pomóc Charity w odegraniu roli onieśmielonego, przerażonego niewiniątka.
‒ Jestem umówiona z panem Rocco Amari – powiedziała z lekkim wahaniem, od razu wchodząc w rolę.
Hostessa uśmiechnęła się uprzejmie.
‒ Oczywiście. Pan Amari ma swój stolik w tamtej części sali. Jeszcze go nie ma, ale zaprowadzę tam panią.
Wysokie obcasy Charity zapadały się w miękki dywan, nogi w kostkach uginały się na miękkiej powierzchni. Dawno nie nosiła takich pantofli. Zniszczone, popękane chodniki w jej dzielnicy Nowego Jorku nie sprzyjały takiej wyrafinowanej elegancji, zresztą i tak zawsze nosiła do pracy czarne spodnie, czarną bluzkę z kołnierzykiem i rozsądne sportowe buty w tym samym kolorze, takie, w których mogła się wygodnie poruszać przez cały dzień.
Była kelnerką w bardzo zwyczajnej restauracji – była to jej pierwsza praca z prawdziwego zdarzenia. Po ucieczce ojca zapragnęła raz na zawsze skończyć z „rodzinną firmą”. Wystarczająco dorosła, aby wiedzieć, że oszustwa finansowe to nie praca, i że na dłuższą metę nie da się tak żyć, choćby człowiek skutecznie wmawiał sobie, że ci, których wpuszcza w maliny, są obrzydliwie bogaci i okropni.
Była najprawdziwszą idiotką. Oszustką, która została oszukana przez oszusta nad oszustami. I teraz musiała ponieść konsekwencje swojej głupoty.
‒ Podać coś do picia? – spytała hostessa.
Charity pośpiesznie rozważyła dwie opcje – z jednej strony, trzeźwość niewątpliwie była konieczna w grze z mężczyzną takim jak Rocco, z drugiej, zdecydowanie przydałoby jej się coś, co by ją trochę uspokoiło, no i czasami przy winie rozmowa toczyła się bardziej gładko.
‒ Białe wino – zdecydowała.
‒ Naturalnie.
Hostessa zniknęła, pozostawiając Charity samą.
Przebiegła wzrokiem menu, nie czytając opisów dań. W takim lokalu kuchnia po prostu musiała być wyśmienita.
Gdy podniosła głowę, do sali właśnie wchodził niezwykle interesujący mężczyzna. Oczy wszystkich gości natychmiast spoczęły na nim. Był wysoki, szczupły, muskularny, idealnie zbudowany i poruszał się z gracją pantery. Czarne włosy były odgarnięte do tyłu i odsłaniały piękne czoło. Miał na sobie czarny garnitur, najwyraźniej szyty na miarę, ale to nie ubranie, eleganckie włoskie buty, złoty zegarek na przegubie dłoni ani drogie ciemne okulary przyciągały uwagę. Było to coś więcej, jakiś magnetyzm, którego istnienia nie można było zignorować. Wszystko, dosłownie wszystko w tym mężczyźnie obliczone było na to, aby zwrócić i przykuć uwagę innych. Był naprawdę niewiarygodnie przystojny. Oliwkowa cera, wysokie kości policzkowe, mocny, prosty nos, a usta… Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek wcześniej świadomie zauważyła wargi mężczyzny. Cóż, Rocco Amari był w rzeczywistości jeszcze piękniejszym egzemplarzem męskiego rodu niż na błyszczących zdjęciach w czasopismach. Z jakiegoś powodu bardzo ją to zirytowało.
‒ Panna Wyatt – odezwał się. – Cieszę się, że jednak zdecydowałaś się przyjść. No i że sukienka przypadła ci do gustu.
Jego słowa sprawiły, że natychmiast pożałowała, że na stole jeszcze nie ma wina, którym mogłaby chlusnąć mu w twarz.
Nie daj się sprowokować, upomniała się surowo.
‒ Doskonale pasuje – odparła. – Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
‒ O, sprawdziłem wszystkie pani dane, i to bardzo dokładnie. – Usiadł naprzeciwko niej i rozpiął jeden guzik marynarki.
W pobliżu natychmiast zaroiło się od personelu restauracji.
‒ Poprosimy o dania polecane przez szefa kuchni – rzucił.
Kelnerzy i kelnerki zniknęli i Rocco skupił całą uwagę na Charity. Spojrzenie jego ciemnych oczu było tak przenikliwe, że się zmieszała.
Kiedy kelnerka, inna niż poprzednio, postawiła przed nią kieliszek z białym winem, sięgnęła po niego pośpiesznie, byle tylko zająć czymś ręce.
‒ Mam nadzieję, że wino będzie pasowało do posiłku. – Ruchem głowy wskazał kieliszek.
‒ W tej chwili nie jest to sprawa, która wydaje mi się najważniejsza.
‒ Dla mnie takie sprawy zawsze są istotne – rzekł. – Doceniam życiowe luksusy, dobre jedzenie i dobre wino, dobrą szkocką i piękne kobiety. Muszę tu zauważyć, że jesteś prawdziwą pięknością, panno Wyatt.
Nabrzmiałe znaczeniem słowa przebiegły po niej niczym gorąca fala, przyprawiając ją o gęsią skórkę. Co się z nią działo? Nie uznawała takich gierek, nie interesował jej flirt. Zawsze musiała panować nad sobą i rozsądnie i szybko myśleć, a to oznaczało, że nie może przywiązywać wagi do miłych słówek, jakich pełne były usta seksownych mężczyzn.
‒ Pewnie powinnam podziękować za komplement, ale nie zamierzam tego robić. Nie chcę odkładać rozmowy, którą i tak musimy odbyć.
‒ Ale może ja mam na to ochotę – zauważył. – Mają tu znakomitą kuchnię, więc wolałbym nie psuć atmosfery wyśmienitego posiłku.
Charity zerknęła w lewo i kątem oka dostrzegła grupkę modnie i drogo ubranych mieszkanek Manhattanu, które dosłownie nie spuszczały oka z nich obojga. Najprawdopodobniej zastanawiały się, co taka dziewczyna jak ona robi w towarzystwie mężczyzny takiego jak Rocco. Potrafiły bezbłędnie rozpoznać kobietę z klasy wyższej na podstawie takich oznak jak fryzura, strój i obuwie, a także sposób zachowania i stopień pewności siebie, i Charity doskonale wiedziała, że mimo sukienki od znanego projektanta widzą w niej kobietę, która znalazła się tu wyłącznie dzięki bogatemu mężczyźnie.
Wiedziała to wszystko, ponieważ jej ojciec całe życie zajmował się obserwacją ludzi z wpływowych, bogatych rodzin. Musiał to robić, by poznać i do perfekcji opanować wszystkie ich manieryzmy po to, by skutecznie kraść ich pieniądze. W planach ojca Charity niezmiennie odgrywała rolę niewiniątka o wielkich oczach, które rozpaczliwie potrzebuje pomocy. I właśnie do tej roli zamierzała wrócić tego wieczoru.
‒ Nie sądzę, żebym była w stanie docenić tutejszą kuchnię – oznajmiła leciutko drżącym głosem.
Rocco nie sprawiał wrażenia poruszonego. Wyciągnął rękę i wierzchem dłoni delikatnie musnął jej policzek. Zaskoczyło ją to tak bardzo, że znieruchomiała, czując, jak fala gorąca spływa z jej policzków na szyję. Spojrzała na kobiety przy sąsiednim stoliku, zobaczyła ich wzgardliwe uśmiechy i spuściła wzrok. Uznały ją za call girl, to jasne. Było dopiero wczesne popołudnie, a ona siedziała tu w wieczorowej sukience, więc dla nich nie ulegało wątpliwości, że jest dziewczyną na telefon albo utrzymanką. Uważały się za lepsze do niej, bo urodziły się w rodzinach posiadających pieniądze, o jakich ona nawet nie mogła marzyć. Na szczęście była przyzwyczajona do takich sytuacji.
‒ Wiedziałeś, co ludzie sobie pomyślą – odezwała się głosem, w którym wibrowały starannie wyreżyserowane emocje. – Wiedziałeś, że wezmą mnie za twoją dziwkę. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Nie jestem taka.
Mało brakowało, a skrzywiłaby się, wypowiadając tę ograną frazę.
Rocco przytrzymał jej podbródek kciukiem i palcem wskazującym. Charity w jednej chwili zapomniała o swoim fałszywym, udawanym gniewie.
‒ Ależ jesteś, cara mia – powiedział. – Jesteś tu, ponieważ coś ci zaproponowałem. I nie zapominaj, że zapłaciłem za wszystko, co masz na sobie.
Był okropny. Całkowicie odporny na jej sztuczki. Nie miał serca, co mogło stworzyć pewne problemy.
Wyszarpnęła podbródek z jego palców. Opuścił rękę.
‒ Powiedz mi, czego ode mnie chcesz, i tyle – warknęła.
Kelnerzy pojawili się znowu i postawili przed nimi jedzenie. Żołądek Charity skurczył się ze zdenerwowania. Musiała jak najszybciej zakończyć grę, bo im dłużej to trwało, tym mniej prawdopodobne było, że Rocco ulegnie.
Sięgnął po sztućce i zaczął jeść powoli, w milczeniu, delektując się każdym kęsem. Sekundy i minuty wlekły się nieznośnie. Nie chciała mówić za dużo, obawiała się jednak także, by nie mówić za mało. Jemu cisza wyraźnie nie przeszkadzała, czerpał chyba jakąś satysfakcję z tego, że pod jego ciemnym spojrzeniem ona czuje się jak schwytana w pułapkę mysz.
Co gorsza, im dłużej na nią patrzył, tym częściej myślała o tym, że pod sukienką ma na sobie drogą, zmysłową bieliznę. Jego spojrzenie w jakiś sposób uruchamiało w niej tę świadomość, z automatu, pewnie dlatego, że wiedział o tym. Wyczytała to w jego oczach. Dokładnie wiedział, co ona ma na sobie, i niewątpliwie potrafił ją sobie wyobrazić w każdej z rzeczy, które jej przysłał. Obserwował ją tak, jakby była przedmiotem, i to przedmiotem, który stanowi jego własność.
Każąc jej przyjść tutaj, wyraźnie podkreślił jeszcze jedno – różnicę w ich sytuacji życiowej. Ona była kelnerką, kobietą. Jej powiązania ze światem przestępczym były niezaprzeczalne, chociaż nigdy nie została aresztowana. Jej ojciec uciekł z pieniędzmi ukradzionymi z konta firmy Amari Corporation i nic nie wskazywało na to, by miał się pojawić, nawet gdyby jego córka stanęła przed sądem, a może nawet właśnie tym bardziej wtedy, gdyby się to stało. Nolan Wyatt nie był człowiekiem, który zaryzykowałby własne bezpieczeństwo. Charity miała więc zostać przykładnie ukarana. Czekał ją proces sądowy, a następnie więzienie, oto, co miało ją spotkać.
Jednak Rocco chciał jej zaproponować jakiś układ. Układ, dzięki któremu mogłaby uniknąć więzienia. Realistycznie rzecz biorąc, powinna chyba przyjąć jego propozycję, niezależnie od jej natury.
Czuła nienawiść do samej siebie, bo była tchórzem. Była gotowa się sprzedać, ze strachu, rzecz jasna. Myśl o więzieniu budziła w niej najgłębsze przerażenie. Dorastała przecież w przekonaniu, że wymiar sprawiedliwości to coś okropnego, że ludzie w mundurach są jej wrogami.
Nie wiesz jeszcze, czego on od ciebie chce, powiedziała sobie.
Nie, nie wiedziała, ale przysłał jej bieliznę, a to coś znaczyło.
Nie była pierwszą naiwną. Jej ojciec był kłamcą, oszustem i manipulantem. Nauczył ją, jak rozpoznawać takich jak on. W rezultacie Charity zawsze przygotowana była na najgorsze, a w tym wypadku… Cóż, w tym wypadku Rocco Amari ubrał ją, przygotowując do wykonania zadania, jakie zamierzał jej powierzyć.
Kelner wyrósł przy ich stoliku dokładnie w momencie, gdy Rocco skończył jeść.
‒ Deser, panie Amari?
‒ Nie – zaprotestowała Charity, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Żadnego deseru.
‒ Proszę kazać zanieść deser i kawę do mojego apartamentu – powiedział Rocco, zupełnie jakby jej nie słyszał. – Panna Wyatt i ja zaraz się tam udamy.
‒ Oczywiście. – Kelner skinął głową i pośpieszył wykonać polecenie Amariego.
Żołądek Charity spłynął gdzieś w okolice jej stóp. Nagle zrobiło jej się niedobrze. Rocco zamierzał zabrać ją w jakieś ustronne miejsce. Nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego.
‒ Omówimy ten układ? – zagadnęła.
Nie chciała opuszczać restauracyjnej sali. Musiała wpłynąć na jego sposób myślenia tutaj, teraz.
‒ Naturalnie, w moim pokoju – odparł. – I to w tej części naszego spotkania zorientuję się, czy posłuchałaś mojego ostrzeżenia.
Serce zabiło jej mocniej.
‒ Jakiego ostrzeżenia?
Nagle zaschło jej w gardle, bo przecież doskonale wiedziała, o jakim ostrzeżeniu mówił. Wiedziała.
‒ I tak się dowiem, jeśli nie masz na sobie bielizny, którą ci przesłałem.
‒ Na nic się nie zgodziłam. – Spojrzała mu prosto w oczy.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna jak najszybciej wrócić do roli, którą zamierzała odegrać, i zaapelować do niego na poziomie emocjonalnym. Nie miała cienia wątpliwości, że rzucając mu wyzwanie, zachowuje się nierozsądnie. Był samcem alfa, który na atak był w stanie zareagować jedynie kontratakiem.
‒ Zgodzisz się na wszystko, co każę ci zrobić – rzekł powoli. – Jeśli pójdziemy do sądu, wygram. Dobrze o tym wiesz, prawda?
Z trudem przełknęła ślinę, w ogóle nie próbując ukrywać zdenerwowania. Zależało jej, żeby dostrzegł strach w jej oczach, ponieważ demonstracja odwagi nie mogła jej przynieść nic dobrego.
‒ W tej sytuacji wolisz chyba pójść do mojego apartamentu niż do więzienia, co?
Długą chwilę nie mogła wydobyć głosu z gardła.
‒ Tak – powiedziała w końcu. – Wolę pójść do twojego apartamentu.
Tytuł oryginału: Married for Amari’s Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2015
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2015 by Maisey Yates
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3029-2
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.