Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Agata – sławna aktorka serialowa – ucieka na święta od zgiełku wielkiego miasta i jego awantur. Pragnie odpocząć w rodzinnych stronach od czujnych oczu fanów i fleszy aparatów paparazzi. Niestety, po drodze rozbija samochód, a drogi zasypuje śnieg. Na całe szczęście na jej drodze pojawia się Igor – przystojny wdowiec prowadzący rodzinną plantację świerków. Aktorka przyjmuje jego pomoc, a zrządzenie losu sprawia, że po krótkim czasie zaprzyjaźnia się z jego nastoletnią córką, która dopuszcza się małej intrygi.
Czy ta historia ma szansę na happy end, a powiedzenie „szczęście w nieszczęściu” znajdzie w tym przypadku uzasadnienie?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Paulina Kozłowska
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Urszula Przasnek
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN
978-83-68364-10-1
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Wszystkim dzielnym, samotnym Ojcom,
których w tej książce nazywam „tatomamami”.
Wasze dzieci są z Was dumne.
I ja również.
„Już wiem,
Kiedy tylko spojrzę
W Twych oczach jest to wszystko
Czego szukam…”
Sylwia Grzeszczak – Kiedy tylko spojrzę
ROZDZIAŁ 1
Srebrny samochód mknie zaśnieżoną drogą nieco szybciej, niż powinien. Mam wrażenie, że kierująca pojazdem nie do końca zdaje sobie sprawę z panujących warunków atmosferycznych.
O tej porze roku asfalt często bywa zdradziecki.
Zaciekawiona tą brawurową jazdą, skupiam wzrok na pojeździe, który z góry wygląda jak metalowa zabawka.
Choć mknę ponad koronami świerków i drzew, jestem w stanie dostrzec tablicę rejestracyjną.
Warszawska.
Chichoczę drwiąco, a mój śmiech niesie się z wiatrem, strącając śnieżny puch ze zmarzniętych gałązek. To chyba jedyny „namacalny” dowód, że w ogóle tu jestem. Nie potrafię jeszcze do końca panować nad swoją energią. Inni mają większe umiejętności w bezszelestnym podróżowaniu po ziemskim świecie. Mnie, mimo siedmiu lat przebywania po tej drugiej stronie, nadal zdarza się coś niezdarnie strącić lub trzasnąć drzwiami. Naprawdę nie robię tego specjalnie. Podobno każdy ma z tym na początku problem. Nigdy jednak nie chcemy nikogo przestraszyć, a w szczególności tych, których kochaliśmy. Po prostu ciężko nam się przyzwyczaić.
Auto podskakuje na śnieżnych wybojach.
Mój uśmiech przygasa.
Warszawa była moim domem przez wiele lat. To tam się urodziłam, wychowałam i poznałam, co to prawdziwa miłość. Miałam cudowne życie.
A teraz?
Prawdę powiedziawszy, nie mam nawet własnego ciała: nie widzę tej zgrabnej linii nóg, które zawsze lubiłam, nie czuję pod palcami miękkości ciemnych włosów, które mój mąż komplementował od pierwszych chwil naszego poznania. Gdy muskam palcami policzki i powieki, czuję jedynie zimne powietrze, zupełnie jakbym wsuwała dłonie do lodowatej wody w przeręblu.
Kim jestem?
A może należałoby zapytać, czym jestem?
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu miałam problem z odpowiedzią na to pytanie. Teraz jednak już wiem – jestem duchem.
Choć czasami ze wstydem myślę o sobie, że stałam się szpiegiem z krainy wieczności.
Nie mam jednak pomysłu, co dalej ze sobą zrobić.
Nikt mi wcześniej nie powiedział, że do czyśćca będzie tak długa kolejka. Gdybym była tego świadoma, być może żyłabym tak, aby od razu trafić albo do nieba, albo do piekła. Tam kolejek nie ma i dusze rozliczane są niemal natychmiast. Cała reszta, czyli ci, co do których były jakiekolwiek wątpliwości, musi czekać na swoją kolej, pozostając bytami, krążą pomiędzy światem żywych i umarłych.
Dzisiaj nagle poczułam ogromną ochotę, aby pokręcić się ponad pięknymi lasami otaczającymi drogę prowadzącą do miejscowości, w której zakończyłam ziemskie życie.
Czy znalazłam się tutaj przez tę właśnie kobietę?
Mam dziwne przeświadczenie, że to właśnie przez nią krążę tu bez celu już od kilku godzin. Z drugiej strony zaś czuję coś, co dawniej – gdy miałam ciało – nazwałabym ekscytacją.
Opadam niżej i przelatuję tuż nad obsypaną śniegiem ziemią. Omijam ostrożnie dorodne drzewa, nie spuszczając z oczu srebrnej skody.
Pragnę zobaczyć jej twarz.
Wytężam wzrok, ale jedyne, co widzę, to włosy tak jasne i proste jak u nordyckiej księżniczki.
Kobieta pochyla się w stronę fotela pasażera i czegoś szuka.
Jest piękna.
Nie muszę widzieć jej całej, by to poczuć.
Jej szczupłe ciało otacza mocna, kolorowa aura, która zwiastuje ciekawą osobowość i ogromny temperament.
Ta myśl uderza we mnie niczym gorąca iskra i rozpala we mnie złość, której nie czułam od czasu, gdy uświadomiłam sobie, że nie żyję.
Co taka piękność robi na drodze do Świerkowa?
Nie jestem pewna, czy chcę ją widzieć w miejscu, które tak kochałam.
Po co tu przyjechałaś?!
W chwili gdy myśl ta opuszcza mój umysł, kobieta spogląda w tę stronę. Wstrzymuję oddech, gdy zielone niczym mech oczy spotykają się z moim wzrokiem.
Jej twarz, widoczna teraz w pełnej okazałości, to istne dzieło sztuki: wysokie kości policzkowe, subtelna linia szczęki, zgrabny nos i pełne usta zaciśnięte teraz ze strachu.
Ukłucie zazdrości przeszywa miejsce, w którym dawniej biło moje serce.
Wiem, że ona nie jest w stanie mnie zobaczyć. Gdybyśmy były w jednym pokoju, być może wyczułaby moją obecność. Niektórzy mają podobno taką zdolność.
Mój mózg pracuje tak intensywnie, że nie zauważam grubej gałęzi, która obciążona śniegiem zwisa smętnie niemal do samej ziemi.
Z piskiem, który słyszę tylko ja, wybijam się ku niebu. Kątem oka dostrzegam ciemny kształt wystrzeliwujący wprost na drogę.
Zwierzęta to kolejne istoty, z którymi łatwiej nam – umarłym – się porozumiewać. Nie dziwię się więc, że bezdomny kocur wyczuł moją obecność i czmychnął, aby być jak najdalej ode mnie.
W chwili gdy wybiega na drogę, uświadamiam sobie, że zapoczątkowałam coś, od czego nie ma już odwrotu…
ROZDZIAŁ 2
– Mądrość mnie goniła, ale ja byłam szybsza – mruczę pod nosem, łypiąc na zaśnieżony las po obu stronach drogi i bujające się nad dachem mojego auta ciężkie gałęzie.
Wybór mniejszego samochodu na jazdę w tak daleką trasę był zdecydowanie złym posunięciem. Niestety, dochodzę to takiego wniosku będąc już ponad czterysta kilometrów od swojego domu, na wąskiej drodze wijącej się pośród gęstego sosnowego lasu.
Po cholerę posłuchałam własnej asystentki? Mogłam przecież zapakować się do wielkiego jeepa, którego kupiłam pół roku temu. Podróżowałabym o wiele bardziej komfortowo i przede wszystkim bezpieczniej, bo tą mydelniczką bujało na zakrętach jak okrętem na wzburzonym morzu. I co z tego, że zwracałabym na siebie uwagę. Spotykało mnie to regularnie od pięciu lat, byłam więc już zahartowana w bojach. Uff, westchnęłam pod nosem, rozglądając się na boki.
Świat za oknem wygląda wręcz pocztówkowo i gdybym była młodsza o jakieś dwadzieścia lat, z pewnością bym to doceniła. Może nawet zatrzymałabym auto na poboczu i wskoczyła w jedną z tych zasp, aby zrobić aniołka. Albo zostawiłabym po sobie ślad na drodze w postaci maleńkiego bałwana ulepionego naprędce w ramach rozgrzania zastanych mięśni.
Mam jednak dwadzieścia siedem lat, problemów więcej niż włosów na głowie i śpieszy mi się do domu, droga zaś zdecydowanie nie sprzyja szybkiemu i sprawnemu dotarciu do mety tej podróży. Asfalt jest pokryty rozjechanym śniegiem, pod którym czają się zdradliwe, ubite i zlodowaciałe koleiny.
Oczywiście o czymś takim jak rozsypany piach czy sól mogę jedynie pomarzyć.
W sumie nie powinno mnie dziwić to, że drogowcy spartolili robotę. W tym kraju służby niemal zawsze były czymś zaskoczone, a w szczególności tym, że w grudniu spadł śnieg.
Niech to szlag!
Jeśli nadal będę jechała w takim tempie – niczym pogrzebowy karawan – to do rodzinnej miejscowości dotrę późnym wieczorem.
Mam tylko nadzieję, że rodzina będzie na mnie czekać i przede wszystkim wystarczy mi paliwa, bo na tym odludziu raczej nie powinnam się spodziewać, jakiejkolwiek stacji benzynowej.
Gorzki śmiech sam wyrywa mi się z gardła. Takie są uroki wycieczek na prowincję. Gdybym przyjeżdżała tu częściej, pewnie stresowałabym się mniej. Nie jeździłam jednak, gdyż stolica gwarantowała mi wszystko, czego potrzebowałam – pracę, sławę, dobre pieniądze, rozrywki i masę przyjaciół.
Pociągam nosem i zaciskam mocniej dłonie na kierownicy. Z tą pracą to może trochę przesadziłam. Chwilowo jestem przecież bezrobotna i powinnam bardzo czujnie planować przyszłość.
Auto podskakuje, gdy najeżdżam na niewidoczną pod ubitym śniegiem bryłę lodu. Klnę cicho, próbując zapanować nad ślizgającym się samochodem. Czy moja asystentka pamiętała o zmianie opon na zimowe? Miała zaprowadzić auto do serwisu, aby wykonali wszystkie niezbędne zabiegi, nie zdążyłam jednak zapytać, czy ostatecznie tam dotarła. Uciekałam przecież z Warszawy jak szczur z tonącego okrętu. Mam nadzieję, że nie skończę gdzieś w rowie, wbita w śnieżną zaspę.
Media miałyby wtedy jeszcze większe używanie.
Wizję mojego zakleszczonego w aucie ciała przerywa dzwonek telefonu. Spoglądam w stronę aparatu i udaję, że nie widzę wyświetlającego się tam imienia ani nie słyszę charakterystycznego dzwonka, który ustawiłam specjalnie dla Niego.
Tomasz – facet, z którym się ostatnio umawiałam. Potencjalnie ciekawy mężczyzna, który, niestety, nie zdał podstawowego egzaminu, na jaki naszą relację wystawił los. Sprzedał prasie cenne informacje o mnie, tłumacząc się potem tym, że nie miał pojęcia, z kim rozmawia. Jak na speca od efektów specjalnych, pracującego w tym biznesie od przeszło dwunastu lat, wydawał się aż nad wyraz naiwny. A może po prostu zadziałała magia pieniądza? Nie mam pojęcia i nie chcę tego wiedzieć. Ignoruję kolejną jego próbę nawiązania kontaktu, czekam, aż przestanie wisieć na linii. Oddycham spokojniej dopiero wtedy, gdy telefon przestaje wreszcie dzwonić.
Dlaczego mam takiego pecha do facetów? Jakaś zdradliwa wróżka przeklęła dzień moich narodzin czy co? Wszelkie kłopoty, które napotykam w swoim życiu, zawsze są inicjowane właśnie przez nich.
Podskakuję na siedzeniu, gdy telefon zaczyna ponownie dzwonić.
Jezuuu!
Tym razem jednak wyświetlające się na ekranie imię uspokaja mnie i wywołuje lekki uśmiech na twarzy.
Anita – ją mogę odebrać o każdej porze dnia i nocy.
Przeciągam palcem po ekranie smartfonu wsuniętego do specjalnego zaczepu na przedniej szybie.
– Hej, Anita! – krzyczę na widok znajomej twarzy, która uśmiecha się do mnie z ekranu.
– Dojechałaś już? – Moja osobista asystentka macha do obiektywu, trzymając w ręku kubek kawy.
Czuję w ustach istny potok śliny, gdy przypominam sobie smak i zapach ulubionego napoju. Pomimo tego, że na fotelu obok mam torbę wypełnioną smakołykami i colą light, to obsesyjnie wręcz marzę o gorącej kawie i ciepłym, normalnym posiłku. Od pięciu godzin pożywiam się jedynie maślanymi bułeczkami i batonikami proteinowymi, bo właśnie Anita nastraszyła mnie przed wyjazdem niezapowiedzianymi rewolucjami żołądkowymi, które mogłyby mnie dopaść w drodze. Wolałam więc nie ryzykować i posilam się najprostszymi, suchymi produktami. A to naturalnie nie zmienia faktu, że jestem głodna jak wilk. Zawsze tak mam, gdy się stresuję.
– No coś ty! – odpowiadam, przewracając oczami. – Zostało mi jeszcze dwieście kilometrów. Droga jest kompletnie nieodśnieżona, do tego niczym nieposypana. Ledwo jadę!
Nerwowy ton jest wyraźnie wyczuwalny w moim głosie, tak jakby Anita odpowiadała również za fatalne warunki drogowe.
– Lepiej dojechać później, ale bezpieczniej – kątem oka zauważam, jak Anita marszczy czoło niczym surowa matka – dlatego kazałam ci jechać skodą. Gdy siedzisz za kółkiem jeepa, nie kontrolujesz swojej prawej nogi i zachowujesz się, jakbyś grała w kolejnej części „Szybkich i wściekłych”. Poza tym ta czerwona bestia natychmiast rzuca się w oczy każdemu. Wystarczy, że wyjedziesz na ulicę.
Wznoszę oczy do nieba. Uwielbiam kolor czerwony, bo dodaje mi energii i działa na mnie jak zastrzyk z serotoniny, więc wybór tego właśnie koloru przy zakupie nowego auta był dla mnie sprawą oczywistą. Moja asystentka wyznaje zasadę zachowania skromności, nawet nadmiernej, ja zaś potrzebowałam tego zakupu, aby poprawić sobie nastrój. Szczególnie po tym, co zafundowali mi produkcja i ten obłudny Tomek.
– Nie rób ze mnie piratki drogowej! Przez dwa sezony byłam twarzą kampanii o bezpiecznej jeździe.
– Wiem, złotko, bo sama ci ją załatwiłam.
– I wygryzłam samego Hołowczyca.
Anita zaczyna rechotać po czym bierze potężny łyk kawy jakby piła toast za moje zdrowie.
Przełykam ślinę, bo widząc to, czuję się jak szczeniaczek kuszony świeżą kosteczką.
Pracuję z prawdziwą zołzą, nie ma co do tego wątpliwości.
Co nie zmienia faktu, że uwielbiam tę małą szelmę. Mimo że jest wredna i ironiczna, to muszę przyznać, że Anita Sołtysik jest najlepszą asystentką gwiazd w tym kraju. Spotkało mnie ogromne szczęście, że mam obok siebie nie tylko profesjonalistkę, ale również zaufaną przyjaciółkę. W tej branży żadko które aktorki kumplują się ze swoimi asystentami. Te zaś, które to robiły, bardzo często wychodziły na tym jak Zabłocki na mydle. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to Anita znała moje wszystkie sekrety, od tych zabawnych i wręcz żałosnych, aż po najbardziej intymne i smutne.
– A tak w ogóle, jak nastrój? Denerwujesz się?
Gorycz podchodzi mi do gardła, gdy spoglądam w zielone oczy asystentki. Niby dzielą nas ekran smartfona i kilkaset kilometrów, ale w tej chwili czuję się tak, jakby Anita siedziała naprzeciwko mnie.
– Jestem przerażona – odpowiadam szczerze. – Nie wiem, czy dobrze robię. Nie wiem, czy będę miała do czego wracać. Po prostu nic nie wiem!
– Nie możesz tak myśleć! Jesteś świetną aktorką, a to całe zamieszanie już wkrótce przekujesz w coś naprawdę dobrego i pożytecznego – pociesza mnie, uśmiechając się ciepło, choć dostrzegam w jej oczach błysk niepewności.
– Zastanawiam się, czy to wszystko było tego warte.
Anita podnosi się z krzesła i przybliża twarz do ekranu, więc widzę teraz zaledwie dwie dziurki od nosa i pomalowane na różowo usta.
– Zabraniam ci tak myśleć – dobitnie artykułuje każde słowo, niemal rozmazując pomadkę na kamerce. – Walka o kobiecą godność zawsze ma sens. Damy temu małpiszonowi taką nauczkę, że nigdy więcej nie wyciągnie swoich brudnych łap w stronę kogokolwiek z żeńskiej obsługi planu.
Przymykam na moment oczy i po raz kolejny uświadamiam sobie, że potwornie boję się o własną karierę i przyszłość. Tak naprawdę nie jadę na Pomorze ze względu na święta i chęć pobycia z rodziną. Od wielu już lat zjawiałam się w rodzinnym domu dopiero w pierwszy dzień świąt, gdy wszystko było już przygotowane, a Wigilię zazwyczaj spędzałam w stolicy z przyjaciółmi. Najbliżsi byli przyzwyczajeni do mojego osobliwego harmonogramu i nikt nie czynił mi z tego tytułu wyrzutów. Teraz jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej – był dopiero początek grudnia, a ja już zmierzałam na spotkanie z rodzicami i siostrą. Będę więc uczestniczyła we wszystkich przygotowaniach, poczynając od kupowania i pakowania prezentów dla rodziców, przez ubieranie choinki, a na odśnieżaniu podwórka kończąc, aby ojciec cierpiący na bóle kręgosłupa zanadto się nie przeciążał.
Nie mam pojęcia, jak to zniosę, jednak świadomość tego, co zostawiłam za sobą w Warszawie, jest jeszcze bardziej frustrująca.
Główne nagłówki serwisów plotkarskich przeskakują mi przed oczami: Skandal na planie popularnego serialu!, Co widziała znana aktorka? Czy to brudna rozgrywka na planie, czy zalążek potężnej afery seksualnej w polskiej branży filmowej?, Czy akcja #metoo niczego nas nie nauczyła?!
Wzdrygam się na wspomnienie goniących mnie dziennikarzy i pełnych pretensji spojrzeń kolegów z planów.
Od kiedy ujawniłam nazwisko jednego z producentów telewizyjnych, którego przyłapałam na molestowaniu młodej dziewczyny z obsługi planu zdjęciowego, dziennikarze nie dają mi spokoju.
– Jestem wściekła, że on nadal pracuje, podczas gdy ja zostałam wyrzucona z serialu i zmuszona wyjechać sześćset kilometrów od domu! – krzyczę, a biedna Anita znosi cierpliwie mój kolejny wybuch.
– Wiem, skarbie. Musisz jednak wierzyć w to, że za chwilę wszystko się uspokoi. Gdy tylko minie zakontraktowany okres twojego bezrobocia, natychmiast zacznę działać, aby pozyskać dla ciebie ciekawe propozycje. Jesteś świetną aktorką i z pewnością świat filmowy się o ciebie upomni.
Patrzę na nią z ukosa.
– Gadasz jak kaznodzieja – mruczę, na co kącik ust Anity unosi się w lekkim uśmiechu. – Na litość boską, usiądź z powrotem na krześle, bo widzę tylko twój nos.
Anita ze śmiechem powraca do poprzedniej pozycji.
– Nie jestem kaznodzieją – oburza się sztucznie, a jej zielone oczy strzelają iskierkami śmiechu. – Po prostu mam doświadczenie w prowadzeniu gwiazd twojego pokroju i wiem, że takie skandale kończą się zazwyczaj dobrze. Zdecydowanie gorzej mają ci, których łapią na jeździe po alkoholu albo malwersacjach podatkowych. Twój przypadek to coś zdecydowanie innego.
– Ale ja nie mam doświadczenia w mierzeniu się z wywołanym z tego powodu bałaganem. – Zaciskam usta, a Anita milknie, wyraźnie nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Obydwie dobrze wiemy, że moja kariera aktorska wisi teraz na włosku. W środowisku filmowym zostałam zakwalifikowana jako osoba roszczeniowa i problemowa. Producent serialu, w którym grałam od czterech sezonów, powiedział wprost, że ze swoimi przekonaniami stanowię zagrożenie dla całej produkcji. Że moje wnikliwe oko – jak prześmiewczo mówił – mogłoby dostrzec niestosowność tam, gdzie była jedynie koleżeńska uprzejmość czy może sympatia. Takich zaś ludzi na planie nikt nie chciał. Z dnia na dzień podjęto więc decyzję o uśmierceniu bohaterki, którą grałam, i zrobiono to w najbardziej prześmiewczy sposób, jaki zdołał wymyślić scenarzysta.
Chyba tylko Hanka Mostowiak zginęła bardziej widowiskowo. Mnie – zamiast kartonów – zafundowano zadziobanie przez kruki.
– Zobaczysz, że po wyemitowaniu odcinka z twoją śmiercią, oglądalność serialu spadnie na łeb, na szyję. – Mówiąc to, Anita pręży się dumnie, jakby osobiście rzuciła na serial klątwę. – Jeszcze będą prosili, żebyś zagrała w jakiejś ich produkcji.
Szczerze w to wątpię.
Pociesza mnie jedynie fakt, że przynajmniej widzowie mnie uwielbiają, czemu dawali wyraz w komentarzach na moich social mediach. Ich serdeczne słowa dodają mi otuchy i sprawiają, że nieco optymistyczniej patrzę w przyszłość.
Bohaterka, którą grałam, była niezwykle charyzmatyczna, i widzom nie przeszkadzało, że była czarnym charakterem. Gazety rozpisywały się nawet, że nigdy wcześniej płatna morderczyni nie zyskała tak ogromnej sympatii widzów.
Gdy strzela ci prosto w serce, masz ochotę ucałować jej karminowe usta na pożegnanie – pisał jeden z krytyków, gdy po raz pierwszy pojawiłam się w obsadzie „Krwawej damy”. To głównie dzięki mnie notowania produkcji poszybowały wtedy w kosmos. Włożyłam w tę postać całe swoje serce i wiele pracy. Pobierałam lekcje strzelania w najlepszej strzelnicy w Warszawie, nie chcąc wyglądać z bronią niczym Frank Drebin z „Nagiej broni”, z własnej kieszeni opłacałam trenera sztuk walk, aby sceny, gdy powalałam serialowych przeciwników na łopatki, wyglądały realistycznie. Naprawdę się starałam, a oni uśmiercili mnie na wysypisku śmieci zadziobaną przez upiorne ptaszyska.
– Nie mam już chyba ochoty z nimi współpracować – jęczę męczeńsko. – Odebrali mi całą przyjemność z gry, jaką czułam na planie. Nigdy więcej nikomu nie pomogę!
Nie powinnam tak mówić, wiem, ale nie potrafię się powstrzymać. Zapłaciłam za empatię i poświęcenie najwyższą cenę i do tego nie usłyszałam od nikogo słowa „dziękuję”. Nawet dziewczyna, którą uratowałam przed namolnymi łapskami zboczeńca, nie odezwała się do mnie ani słowem. Nie oczekiwałam peanów na swoją cześć, ale zwykłe ludzkie „dziękuję” z pewnością byłoby mile widziane.
Czy w tym kraju solidarność jajników kompletnie już zanikła?
– Ależ oczywiście, że pomożesz! Dobrzy ludzie zawsze pomagają innym. Zobaczysz, wkrótce wszystko się ułoży.
Mrugam szybko, czując napływające do oczu łzy. Nie chcę rozklejać się, siedząc za kółkiem, nie chcę się rozklejać w obecności asystentki. Łapię się na tym, że mam ochotę cofnąć czas, żeby nigdy nie przekroczyć progu tego cholernego pokoju socjalnego, do którego weszłam z powodu rozlanej w garderobie kawy.
– Ten kończący się już rok zdecydowanie nie należał do najlepszych. – Pociągam nosem. – W pracy mam przechlapane i jeszcze ten cholerny Tomek! Kolejny facet, który okazał się palantem. Mam ochotę zaszyć się na jakimś pustkowiu, kupić sobie dziesięć psów i cieszyć się samotnością do końca moich dni!
– W ogóle się nie przejmuj tym kłamcą! – Anita ruga mnie, zgrzytając zębami. – Nigdy nie powinnaś go traktować poważnie. To nie był mężczyzna dla ciebie!
– Żaden facet nie jest dla mnie!
– Oczywiście, że jakiś jest. Kiedyś poznasz takiego faceta i zobaczysz, że na sam jego widok tobą trzepnie!
Trzepnie? Z mojej piersi wydobywa się kpiący śmiech. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach albo romansidłach dla naiwnych. W normalnym życiu dobrzy faceci są albo niezdecydowani, albo zajęci. Niestety jest jeszcze trzecia grupa – parszywi oszuści pokroju Tomka.
– Dobra, muszę kończyć, bo mam jakiś dziwny rozjazd i nie wiem, w którą stronę jechać – kłamię bez zająknięcia, modląc się, aby Anita nie dostrzegła moich błyszczących z powodu wzruszenia oczu. – Muszę sprawdzić trasę na nawigacji.
– Jasne. Jedź ostrożnie i daj mi znać, jak będziesz na miejscu. Pamiętaj, że oficjalnie spędzasz święta i Nowy Rok z rodziną i w tym czasie nie odpowiadasz na żadne pytania lub propozycję wywiadów – instruuje mnie trzeźwo. – Wszystkim zajmuję się ja.
– Wiem, bardzo ci dziękuję. Będziemy w kontakcie.
Rozłączam się, a gdy po chwili ekran staje się czarny, oddycham z ulgą. Przed sobą widzę tylko prostą drogę, a las po jej obu stronach zdaje się chwytać mnie zaśnieżonymi mackami. Podkręcam ciepły nawiew i ustawiam go na twarz, aby osuszył łzy, które jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły spływać po moich policzkach.
Mam świadomość, że to nie ja powinnam się teraz wstydzić i płakać, a jednak czuję się bezradna.
Wydarzenia z ostatnich tygodni wracają do mnie niczym senna zjawa, która przyspiesza bicie serca i uniemożliwia swobodny oddech. Znowu jestem na planie zdjęciowym i próbuję zetrzeć chusteczkami rozlaną chwilę wcześniej kawę. Gdy bez efektu zużyłam już wszystkie, idę do pomieszczenia socjalnego, w którym ekipa sprzątająca zazwyczaj trzyma miotły i mopy. Nie chcę wołać na pomoc obsługi planu, wolę zrobić to szybciej i przede wszystkim samodzielnie. Nie należę do tych rozkapryszonych gwiazdek, które mają dwie lewe ręce, choć ludzie często tak właśnie mnie traktowali. Pcham drzwi i… wpadam wprost na próbującą się wydostać ze składziku młodą dziewczynę i jednego z producentów. Spoglądam na zapłakaną twarz i natychmiast wiem, co się stało. Nie mam pojęcia, skąd to przeczucie, a może tajemniczy zmysł, ale wiem to. Kobieta potrafi poznać, kiedy druga potrzebuje pomocy.
Wpadam w szał i zaczynam wydzierać się na cały głos. Po chwili zlatuje się pół planu. Ktoś chwyta mnie za ramię, bo usiłuję obić temu zboczeńcowi parszywy ryj. Później dowiedziałam się, że mężczyzna podstępem zwabił dziewczynę do składziku i tam próbował ją obmacywać, proponował też polepszenie warunków płacy w zamian za seks. Gdy emocje i adrenalina opadły, byłam z siebie dumna. Uratowałam dziewczynę przed największą traumą jej życia. Doskonale wiem, jacy namolni potrafią być bogaci producenci, jak osaczają dziewczynę, która im się spodoba. Są w stanie posunąć się do najgorszych czynów, aby tylko zaciągnąć taką ofiarę do łóżka. Sama tego doświadczyłam na początku swojej filmowej kariery. Zdecydowanie jednak stawiałam opór wszelkim takim propozycjom, wyrabiając sobie opinię kobiety, do której nie warto „uderzać” w ten sposób.
Satysfakcja z pomocy drugiej kobiecie nie trwała jednak długo.
Po czterech dniach otrzymałam wiadomość od ludzi z najwyższych szczebli produkcji, że mój wątek w serialu został zakończony: Serial zmienia nieco koncepcję, a twoja bohaterka jest zbyt dominująca. Poza tym zamieszanie wywołane wyciekiem plotek na temat niefortunnej sytuacji na planie źle odbija się na oglądalności. Stałaś się twarzą zmasowanej nagonki na naszą produkcję i musimy się jakoś ratować.
A więc molestowanie było dla producentów tylko „niefortunną sytuacją na planie”. Chciałabym widzieć reakcję tych smutnych, starych dziadów w garniturach, gdyby coś podobnego przytrafiło się ich córkom. Ciekawe, czy wtedy również byliby tak wyrozumiali dla jednego ze swoich „ziomków” i uznaliby to za nadinterpretację?
– Sranie w banie – burczę na wspomnienie tego obłudnego maila. Byłam wtedy tak wściekła, że mało nie rozbiłam własnego laptopa o podłogę.
Strącenie z piedestału boli i to bardzo. Nie ma znaczenia, czy jesteś kierownikiem budowy, menadżerem w korporacji czy aktorką. Jeśli ktoś niesłusznie cię degraduje – czujesz się podle. Różnica pomiędzy „normalnie” zarabiającymi obywatelami, a tymi parającymi się zawodem aktora jest jednak taka, że ci pierwsi mogą odwołać się do Sądu Pracy, a ja nie miałam takiej możliwości. Kontrakt, który podpisałam trzy lata wcześniej, pozwalał producentowi na dowolne zmiany w scenariuszu, a tym samym w granej przeze mnie postaci. Mogli mnie więc uśmiercić, kiedy tylko chcieli i jak chcieli.
Nigdy nie przypuszczałam jednak, że posłużą się ową klauzulą do zacierania tak poważnych przestępstw, do jakich dochodziło na planie filmowym.
– Obyś został impotentem na wieczność – mamroczę, wspominając twarz szefa produkcji, który zwolnił mnie mailowo.
W tym momencie przed oczami staje mi jego toporna gęba, jakby wykuta w kamieniu, i zwyczajnie wybucham śmiechem. Mam nadzieję, że to życzenie się spełni i jego młodsza o trzydzieści lat kochanka kopnie go w dupę tak samo, jak on kopnął mnie. I nie ma znaczenia, że zbliżają się święta. Czy tylko dlatego powinnam tryskać miłością i miłosierdziem? W tej chwili mam dla niego same najgorsze uczucia.
– Dupek, dupek, dupek! – pokrzykuję, grzebiąc jedną ręką w plecaku wypełnionym maślanymi bułeczkami.
Poziom stresu wzrasta we mnie wraz z przemierzanymi kilometrami. Gdy zaczyna burczeć mi w brzuchu, postanawiam szybko się posilić. Trzymając kierownicę jedną dłonią, pochylam się nieznacznie w stronę fotela pasażera.
Mam zamiar wyjeść wszystkie bułeczki, jakie kupiłam na drogę. Kogo obchodzi teraz moja figura? Byłam uziemiona aż do kwietnia przyszłego roku, mogłam więc się roztyć. Kto wie, co wydarzy się na wiosnę?
Niespodziewanie opakowanie bułek pęka i cała zawartość paczki rozsypuje się w czeluściach plecaka. Moja irytacja sięga zenitu. Kiedy pod palcami wyczuwam miękkie ciasto, szarpię ku górze. Bułeczka zwyczajnie rozpada mi się w ręku.
– Cholera!
Nienawidzę okruchów w torebce lub plecaku. Na myśl o tym, że będę miała oblepione nimi portfel i kosmetyczkę, zbiera mi się na wymioty. Odrywam więc na moment wzrok od drogi i skupiam uwagę na zawartości plecaka.
– Fuj! – jęczę, na widok totalnego bałaganu, do którego sama doprowadziłam.
Mogłam przecież ułożyć sobie wszystko w odpowiednim porządku na fotelu i bez problemu sięgać po upragnione smakołyki. Ale nie! Jak zwykle musiałam skomplikować sobie życie.
Z grymasem niezadowolenia wyjmuję oderwany kawałek bułki i spoglądam ponownie na drogę.
Wciągam gwałtownie powietrze, gdy kilka centymetrów przed zderzakiem przemyka jakiś tajemniczy, ciemny kształt. Krzyczę przerażona i automatycznie szarpię kierownicą w prawo, nie chcąc uderzyć w to biedne zwierzę, którego nawet nie rozpoznałam. Czy mógł to być dzik?! Czy dziki zapadają w sen zimowy? A może sarny lub jelenie? Cholera, nie mam pojęcia, jakie są zwyczaje leśnej zwierzyny.
Nie panuję nad swoimi działaniami. Wciskam pedał hamulca niemal do końca. Słyszę ABS, a po chwili wyrzuca mnie lekko z fotela. Wrzeszczę z bólu, gdy uderzam klatką piersiową o kierownicę, a pas bezpieczeństwa boleśnie wrzyna się w moje ramię i ociera szyję.
– Auć!
Auto stacza się z drogi, ślizgając się po oblodzonej nawierzchni niczym łyżwiarka figurowa w swoim najbardziej szalonym występie. Kulę się w fotelu i zakrywam głowę dłońmi.
Zginę tu!
Urwie mi głowę i taką poćwiartowaną odnajdą mnie ludzie. Jeśli w ogóle ktokolwiek tędy będzie przejeżdżał. Zrobią mi wystawny pogrzeb i napiszą na nagrobku, że byłam słynną aktorką, która odeszła zdecydowanie za szybko.
Dlaczego nie spisałam testamentu? Czy moja asystentka wie, że mam konto oszczędnościowe, na którym odłożyłam ponad milion?
Boże, będą się bić o spadek po mnie, jak w jednym z tych paradokumentalnych seriali w TVN!
BUM!
Blacha skrzypi, gdy przód samochodu ląduje w śnieżnej zaspie. Wodospad białego puchu spada z pobliskiego świerku wprost na auto.
Zaciskam powieki i wstrzymuję oddech, czekając, kiedy przeciążony dach zwali mi się na głowę. Po chwili, gdy nic takiego się nie wydarza, otwieram ostrożnie oczy, wsłuchując się w grobową ciszę. Kierunkowskaz pika wściekle, choć nie pamiętam, abym go uruchamiała. Dotykam delikatnie głowy, karku i szyi, spoglądam na dłonie. Oddycham z ulgą, gdy okazuję się, że nie ma na nich śladów krwi. Unoszę lekko jedną nogę, a następnie drugą. Kamień spada mi z serca, gdy okazuje się, że mogę nimi swobodnie poruszać.
Mój oddech przepełniony strachem świszczy we wnętrzu auta, gdy rozglądam się dookoła.
Wszystkie moje bagaże spadły na podłogę, telefon wypadł z uchwytu przytwierdzonego do przedniej szyby, a sama szyba jest popękana, jakbym zderzyła się ze ścianą.
– Żyję...żyję... – szepczę drżącym od emocji głosem, szukając jakichkolwiek śladów świadczących o najmniejszym choćby urazie.
Dżinsy i długi sweter są czyste.
Ależ miałam szczęście.
– Proszę pani! Proszę pani! Żyje pani?!
Przerażona wrzeszczę, gdy jakaś wielka dłoń uderza w boczną szybę. Mija kilka sekund, nim jestem w stanie opanować się na tyle, by spróbować opuścić szybę.
Oczywiście bez efektu. Zaczynam więc mocować się z drzwiami, ale nie jest to takie łatwe. Coś musiało stać się z ich mocowaniem, gdyż nie dają się nawet uchylić.
– Nie otwierają się! – zaczynam panikować.
– Proszę pchać mocno w moją stronę!
Postępuję zgodnie z poleceniem mężczyzny. Zapieram się najmocniej, jak umiem, a on ciągnie drzwi w swoją stronę. Po krótkiej szarpaninie, podczas której pocę się jak szczur, udaje nam się otworzyć je na tyle, że możemy swobodnie rozmawiać.
– Wszystko z panią okej?
– Tak, wszystko w porządku – odpowiadam, dysząc ciężko. – Wpadłam w poślizg, bo na drogę wybiegło jakieś zwierzę.
A oprócz tego jestem bezrobotna i zamieszkam na czas świąt z mamusią.
Tego jednak akurat nie wykrzykuję w stronę mężczyzny.
Twarz upstrzona zmarszczkami patrzy na mnie z troską.
– Jechałem za panią i wszystko widziałem.
– To działo się w ułamku sekundy – przeżywam raz jeszcze tamtą chwilę, czując obijające się o żebra serce.
Ta sytuacja z pewnością będzie mi się śniła po nocach. Już teraz na samą myśl, że mam do przejechania jeszcze dwieście kilometrów, strach paraliżuje moje mięśnie.
– Ależ miała pani szczęście. – Mężczyzna ociera pot z czoła, kręcąc głową, jakby nie mógł uwierzyć w to, czego był świadkiem. – Zatrzymała się pani pół metra przed najgrubszym świerkiem rosnącym przy tej drodze. W zeszłym roku jakiś facet nie miał tyle szczęścia co pani i owinął się wokół pnia jak harmonijka.
– Harmonijka?
Przed moimi oczami materializuje się uliczny grajek, dzierżący w dłoniach akordeon.
– A no! Głośny to był wypadek w naszej okolicy. Policja nawet mierzyła tu prędkość fotoradarem, jak dziennikarze się zainteresowali.
Jego słowa docierają do mnie jakby z oddali.
Kiwa głową, wskazując miejsce gdzieś przed samochodem.
Ostrożnie wysuwam się na zewnątrz. Zimny wiatr natychmiast przenika przez sweter i mrozi moje ciało.
Gdzie jest moja kurtka? Chyba na tylnym siedzeniu.
– Jasna kurwa – klnę pod nosem. Mężczyzna mruga, wyraźnie tym zdegustowany.
Unoszę głowę i wybałuszam oczy. Dopiero teraz to do mnie dociera.
Przerażona przełykam ślinę, widząc tuż przed autem najpotężniejsze drzewo, jakie kiedykolwiek widziałam. Nawet dwie osoby miałyby problem z objęciem pnia ramionami. Zaś przód mojej skody wygląda tak, jakbym zderzyła się z czołgiem. Uświadamiam sobie, że dosłownie centymetry dzieliły mnie od utraty nóg, a być może nawet i życia.
Ciąg dalszy w wersji pełnej