Pensjonat na Kaczym Wzgórzu - Paulina Kozłowska - ebook + audiobook + książka

Pensjonat na Kaczym Wzgórzu audiobook

Kozłowska Paulina

4,3

Opis

Pamiętaj, po każdej burzy wychodzi słońce!

Samotnia – oaza męskiej rozpusty i Pensjonat na Kaczym Wzgórzu – miejsce, gdzie poturbowane przez miłość kobiety leczą złamane serca. Czy te dwa domy mogą ze sobą sąsiadować bez obaw, że ich mieszkańcy nawzajem się wymordują?

Trzydziestoletnia Łucja jest przekonana, że to niemożliwe i robi, co może, żeby pozbyć się z sąsiedztwa właściciela Samotni, Roberta, o jakże znaczącym nazwisku – Sęp. Niestety, mężczyzna nie ma zamiaru rezygnować z inwestycji. Pomiędzy Łucją a Robertem narasta niechęć i wzajemna antypatia, która z czasem przeradza się w… No właśnie, w co?

Co szykuje dla nich przewrotny i los i ile ich jeszcze czeka perypetii, zanim zrozumieją, że wszystko już dawno zapisane zostało w gwiazdach?

Dobre książki muszą umieć skupić uwagę czytelnika, być pełne emocji, zaskakiwać i skłaniać do przemyśleń. Dlatego zapraszam Państwa na Kacze Wzgórze - fani powieści obyczajowych będą zachwyceni. Przeczytałam jednym tchem i czekam z utęsknieniem na kolejny tom. Polecam!

Matka Książkoholiczka

Ten debiut to istna mieszanka wybuchowa! Emocje iskrzą, napięcie rośnie, a akcja wciąga już od pierwszej strony.

Gorąco polecam, rewelacyjna książka!

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, Książki takie jak my

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 39 min

Lektor: Paulina Kozłowska
Oceny
4,3 (376 ocen)
216
102
32
17
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katarzynaswiatkiewicz
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

A-ha, i jeszcze BARDZO WAŻNA rzecz, czyta tę książkę mężczyzna, co ma wielkie znaczenie, to nie jakieś głupie romansidło, czytane w sposób infantylny i nienaturalny, tylko fajna opowieść z wątkami sensacji, obyczaju i seksu, wszystko w odpowiednich dawkach.
40
osirmina

Nie oderwiesz się od lektury

super audiobook, lektor świetny!
10
Ulatam

Nie oderwiesz się od lektury

zabawna, lekka , letnia lektura . polecam
10
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam szczerze. Super książka
10
galziel

Nie oderwiesz się od lektury

Według mnie ta lektura to udany debiut autorki. Czekam na dalsze perypetie głównych bohaterów.
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Paulina Kozłowska

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Maria Buczkowska

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2021

 

eISBN 978-83-66790-42-1

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej Mamie

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

Robert Sęp był człowiekiem, który doskonale potrafił ukryć targające nim emocje. Kiedy w podstawówce Grzesiek Maraszek – uczeń starszej klasy o posturze i minie goryla – rzucił jego nowiuteńkim plecakiem o boisko, ten zachował kamienny spokój. Podniósł plecak, otrzepał go z piasku i milcząc, wystawił w kierunku wrednego typa środkowy palec. Po czym odszedł, zostawiając oprawcę z jeszcze bardziej kretyńską miną niż zazwyczaj. Gdy klika lat później, na studiach, tuż pod uczelnią rozklekotany fiat punto wjechał w jego nowiutkie BMW E60, które dostał od matki na urodziny, jego tętno również nie poskoczyło nawet o jeden punkt. Choć mogłoby się to wydawać dziwne, nie drgnął mu żaden mięsień na twarzy nawet wtedy, gdy zastał swoją ówczesną żonę Kamilę, oddającą się gorącym amorom na kuchennym blacie ze swoim azjatyckim masażystą. Dopiero w trakcie rozprawy rozwodowej okazało się, że skośnooki typ zapewniał jego żonie erotyczno-penetrujące usługi od wielu miesięcy. Podobno Azjaci to bardzo pruderyjna nacja! No cóż, nic bardziej mylnego!

Gdyby wydobyć z tych trzech historii jakąś konkluzję, byłaby ona jedna – Robert Sęp był mistrzem kamuflażu. Gdy w jego sercu i głowie rozpętywało się piekło, twarz pozostawała spokojna i nieodgadniona jak u paryskiej Mona Lisy.

Sprawy miały się jednak zupełnie inaczej, gdy chodziło o interesy. Wszystko, co mógł kontrolować na tym polu, nie mogło mu się ot tak po prostu nie udać. Nie miał wpływu na sympatię kolegów czy nieopanowaną chuć byłej żony, ale miał wpływ na ilość zer na firmowym koncie. Jeśli coś kulało na gruncie zawodowym, jego przekleństwa było słychać od dachu aż po mroczne piwnice biurowca RS Car.

Tak poza tym uważał się za całkiem sympatycznego gościa.

Siedział teraz w swoim ogromnym gabinecie, który był również minisalą konferencyjną. Nieustępliwe promienie słoneczne przebijały się przez ogromną taflę szkła jak promienie lasera, oświetlając skromnie urządzony duży pokój i wielki szklany stół. Cały czerwiec był tak upalny, że Robert miał wrażenie, że zamieszkał na afrykańskiej sawannie, a nie w małym pomorskim Słupsku. Zapowiedzi synoptyków nie były pocieszające. Upał miał trwać co najmniej do końca sierpnia. Klimatyzacja pracowała więc dzień i noc, aby przynieść choć minimum wytchnienia. Ale srał pies pogodę! To nie ona była teraz jego największym zmartwieniem. Z irytacją przeglądał dokumenty, które przygotował dla niego jeden z jego najbliższych przyjaciół – kierownik działu analiz Paweł Nejman. Odkąd zaczął je czytać, nawet nie tknął ogromnego kubka kawy z napisem You’re the Best.

Pierwsza linijka na drugiej stronie dokumentu była zakreślona na żółto. Robert czytał ją już trzeci raz, nie mogąc uwierzyć, że cały sztab jego doradców nie wpadł na coś podobnego. Jego największy konkurent w sprzedaży samochodów klasy VIP – Redes Car – rozpoczął pilotażowy program rozdawnictwa ekskluzywnych darmowych wycieczek dla swoich najwierniejszych klientów. Zasada programu była banalnie prosta: kupujesz auto za pół miliona, a wycieczkę all inclusive do dowolnego miejsca na świecie masz za darmo. Żadne breloczki, zniżki, opony gratis… Po prostu wycieczki! Niepojęte i genialne zarazem!

Ze złości tak rozbolała go głowa, jakby ktoś tuż obok uruchomił syrenę alarmową i katował go nią od wielu godzin. Wałkował dokumenty, które miał przed sobą, jak mantrę. Sprzedaż aut wzrosła o ponad piętnaście procent, a nie minęły nawet dwa miesiące. Próbował doszukać się jakiejś najmniejszej skazy. Najmniejszego minusika w tej całej litanii cyfr. Niestety, los nie zamierzał dzisiaj spełniać jego życzeń!

Niech ich szlag! Z irytacją rzucił dokumenty na staromodne biurko, pamiętające jeszcze posągowe oblicze Sępa seniora.

– Ty skubańcu! – mruknął pod nosem.

Przyłożył palce do skroni i rozpoczął powolny masaż. Jedno kółko, drugie kółko, trzecie… I chuj, dalej nic! Niestety, nie miał zdolności samouzdrawiania. Przed oczami ciągle stawała mu uśmiechnięta facjata Kamila Redesa. Kto temu kretynowi doradził taki pomysł? Szczerze wątpił, że ten bawidamek, który zakończył edukację na szkole średniej, mógł wpaść na to sam. Boże, co za dzień! Czuł autentyczny wstyd i zażenowanie. Te informacje były dla niego czymś tak niespodziewanym, jakby został kopnięty w tyłek przez osobę, której nigdy by o to nie posądził, na przykład przez własną matkę.

Dotknął krótkiej szczeciny na swoich policzkach i nerwowo ją pomiętosił. Auć! Te kilka zdań na papierze cholernie go bolało. Już wyobrażał sobie, co powie jego ojciec, gdy się tylko o tym dowie. Na pewno zruga go jak uczniaka!

– Kurwa!

Skórzany fotel zaskwierczał, kiedy się z niego poderwał. Sięgnął po słuchawkę służbowego telefonu i wcisnął jedynkę. Numer osobistej sekretarki wybrał się automatycznie.

– Za dziesięć minut kierownicy i cały marketing mają być u mnie! – warknął, nie czekając na odpowiedź po drugiej stronie.

Poluzował nieco kołnierzyk białej koszuli i rozsupłał czarny krawat, rzucając go na fotel. Nawet ten głupi kawałek materiału jawnie z niego drwił, układając się w kształt, przypominający pętlę samobójcy. Potrząsnął głową. Musiał ochłonąć i uspokoić skołatane nerwy. Nie chciał przy pracownikach wyglądać jak poirytowany buc.

Korzystając z prywatnej łazienki, oprószył twarz zimną wodą i przygładził rudego, krótkiego irokeza. Zerknął na swoje odbicie w lustrze. Niestety, nie był aktorem ani cudotwórcą. Widać było po złowieszczo błyszczących piwnych oczach i głębokiej bruździe między brwiami, że coś ewidentnie go uwiera. Pracownicy za dobrze go znali, żeby tego nie zauważyć. Próbował całą siłą woli rozluźnić napięte mięśnie twarzy, ale nic to nie dało. Uparta zmarszczka pogłębiała się coraz bardziej, nadając mu wygląd rozwścieczonego byka.

Trudno, stwierdził, klepiąc się po zaroście, który zaczynał się panoszyć na twarzy po kilku dniach niegolenia. Przymykając oczy nad czarnym zlewem, którego mroczny kolor idealnie odzwierciedlał jego nastrój, wziął głęboki wdech, a potem wypuścił powietrze. Powtórzył czynność jeszcze dwa razy, czując, że kompletnie nic mu to nie pomogło. Wszystkie techniki relaksacyjne, o których słyszał, były gówno warte. Ewentualnie on był na nie bardzo odporny.

Wyszedł z łazienki dopiero, kiedy usłyszał delikatne pukanie.

Pracownicy wchodzili do gabinetu w milczeniu, patrząc podejrzliwie na jego pochmurne oblicze. Znał sekretarkę Basię na tyle dobrze, że wiedział, w jaki sposób przedstawiła całej tej bandzie jego polecenie. Nie omieszkała pewnie przekazać im, jak bezceremonialnie rzucił słuchawkę, nie czekając choćby na kulturalne: dobrze, szefie! Znając charakter tej sześćdziesięcioletniej szelmy, nie miał wątpliwości, że dzisiaj w siedzibie RS Car będzie traktowany jak wróg numer jeden. Już on im zaraz pokaże! Wiedział, że kiedy łypie na nich zza biurka, wygląda jak dziki, wygłodniały lew. I te biedne jagniątka muszą temu sprostać!

 

 

* * *

 

Kacper Struzik, który odbywał akurat staż w dziale promocji RS Car, szedł za innymi pracownikami jak cielę na rzeź. Nie miał pojęcia, co miałby robić na zebraniu taki żółtodziób jak on, ale polecenie brzmiało: wszyscy! Sekretarka prezesa weszła do ich pokoju i oznajmiła, że ten chce widzieć cały dział u siebie. Następnie przeciągnęła palcem wskazującym po szyi, wykonując tym samym międzynarodowy gest, który dla wszystkich pracowników oznaczał jedno: macie przesrane!

Chodziły pogłoski, że sekretarka Barbara Molecka jako jedyna w długoletniej historii firmy miała odwagę powiedzieć szefowi, co o nim myśli. Podobno kilka lat temu, kiedy zarzucił jej niepoprawne zredagowanie pisma do klientów, miała rzucić mu w twarz coś w stylu: ty głupku po studiach! Młody Sęp na początku swojej dyrektorskiej kariery był wcielonym diabłem i cała firma miała go serdecznie dosyć. Burczał i furczał na każdego, kogo mijał, jak najeżony kocur. Reakcja pani Basi więc nikogo nie zdziwiła.

Sprowadzenie szefa do parteru poprawiło atmosferę na tyle, że do dzisiaj można było ją określić jako nieszkodliwie neutralną. Chyba że coś lub ktoś nieźle go wkurzyli. Wyglądało na to, iż dzisiaj nadszedł ten czarny dzień.

Kiedy już wszyscy stłoczyli się jak sardynki w wielkim gabinecie, a poszczególni kierownicy zajęli miejsca przy dużym szklanym stole, sprawca całego zamieszania odchrząknął i uniósł w górę plik kartek. Wszyscy patrzyli z namysłem na dokument z wytłuszczonym tytułem Redes Car.

Nie jest dobrze! Kacper miał ochotę gwizdnąć pod nosem. Temat konkurencji na zebraniu to zły omen. Młody Sęp trzymał dokumenty przez chwilę, zerkając groźnie na zebranych. Kacper musiał przyznać, że ten facet opanował do perfekcji ścinanie krwi w żyłach swoich pracowników. Przerażał samym wyglądem, był ogromny jak tur, ale w połączeniu z posępnym i złowieszczym spojrzeniem mógł spokojnie pretendować do tytułu najbardziej przerażającego szefa roku. Posępny Sęp! Kacper uśmiechnął się pod nosem na takie trafne zestawienie.

– Paweł… – Szef zwrócił się w końcu swoim niskim, chropowatym głosem w stronę kierownika działu analiz. – Powiedz zgromadzonym, co to jest.

Wszystkie głowy automatycznie obróciły się ku wysokiemu, postawnemu blondynowi. Firmowy playboy, do którego wzdychały wszystkie stażystki w firmie, a nawet spora część przyszłych emerytek, poprawił się na krześle i rozpiął błękitną marynarkę. Żeńska części firmy nazywała go mało odkrywczo Bradem Pittem, ale dla Kacpra wyglądał raczej jak niedorobiona wersja Piotra Adamczyka. Ilekroć na niego patrzył, miał wrażenie, że widzi filmowego papieża i za chwilę rozlegną się kościelne dzwony. Choć z tego, co o nim słyszał, ta anielska buźka była totalną ściemą, bo facet miał w sobie tyle męskiego cwaniactwa, że obdzieliłby nim z tuzin innych mężczyzn.

– To jest analiza nowego projektu Redes Car! – odezwał się Paweł pewnie.

Szef kiwnął głową, zachęcając go, aby mówił dalej.

– Redes Car dwa miesiącu temu wprowadził system zachęt dla klientów VIP. Do zakupionego auta oferuje wycieczkę w bonusie, na full wypasie, gdziekolwiek chcą i z kimkolwiek chcą. Najprawdopodobniej firma planuje obranie jakiegoś kolejnego kierunku oprócz sprzedaży aut…Wzrost sprzedaży to piętnaście procent w dwa miesiące.

Dobre, pomyślał z uznaniem Kacper. Prezent w sam raz dla mających rozdęte ego bogaczy. Przecież każdy wiedział, że stać ich było polecieć nawet w kosmos, a mimo to wyciągali ochoczo łapy po wszystko, co darmowe. Czasami zdarzało się, że któryś ze stażystów z działu finansów pozwolił mu przejrzeć wyniki sprzedaży, kiedy akurat spotkali się przy kserokopiarce. Świadomość, że ktoś kupuje auto w cenie mieszkania, była dla Kacpra wręcz paraliżująca. Odpowiedź na pytanie, skąd ci wszyscy ludzie mają tyle pieniędzy, pozostawała dla niego w sferze domysłów. Myślał z żalem, że nie zarobi tyle przez całe swoje życie. Oczywiście, jeśli nadal będzie tylko stażystą, co w wieku prawie dwudziestu pięciu lat nie napawało go optymizmem.

– Dziękuje, Paweł.

Kacper dojrzał, że Sęp skinął głową. Ciągle stawał na palcach, bo jak zwykle dał się wcisnąć w najodleglejszy kąt. Czuł, że za chwilę sklei się ze ścianą jak karaluch, bo nikomu nie paliło się, aby stać bliżej szefa. Jakby zachowanie dystansu dawało szanse na uniknięcie personalnej reprymendy. Udawało mu się dostrzec tylko czubek rudej głowy i mocno zaciśnięte brwi w podobnym odcieniu.

– Nie będę się wdawał w szczegóły i drążył tematu lub pytał, czemu nie wpadliśmy na to pierwsi – mruknął szef, patrząc wymownie na szefa działu promocji, skośnookiego Sławka, którego cała firma nazywała złośliwie Hashimoto.

Oczywiście, że wiadomo! Kacper uśmiechnął się pod nosem. Jak szef działu promocji ma na cokolwiek wpaść, skoro pół dnia przesiaduje na Tinderze?

Anka Prybus, która stała obok i również nosiła nic nieznaczący tytuł stażystki, szturchnęła go wymownie i uśmiechnęła się, dając mu znać, że myśli o tym samym.

– W każdym razie darujmy sobie tandetne akcje promocyjne z balonikami. Macie czas do jutra do południa, żeby wymyślić jakiś pomysł, który rozrusza trochę naszą firmę! Chyba pomału umyka nam fakt, że przedsiębiorstwa, obracające się w danej branży, lubią czasami wychodzić poza nią. Pomyślcie nad tym, co my, jako RS Car, moglibyśmy zaoferować klientom oprócz samochodów. Tylko niech to będzie coś rozważnego, a nie jakieś pomysły rodem z fantasy. Połączenie dobrej promocji z zyskiem! Macie wszyscy współpracować, finanse, administracja…Wszyscy! Macie mnie zadziwić!

Kierownicy przytaknęli automatycznie.

Nierealne, żachnął się w duchu Kacper. Kto w jeden dzień wymyśliłby coś mądrego?!

– To wszystko! – uciął nagle Sęp, uznając zebranie za zakończone.

Pracownicy zaczęli pomału wychodzić, a Kacper już wrzucił to całe wydarzenie do kategorii wspomnień i niemiłych doświadczeń. Nie miał zamiaru ani trochę przejmować się tym, co tu usłyszał. Za niecałe dwa tysiące złotych na rękę nie miał ochoty angażować do pracy swoich szarych komórek. Niech boksują się z tym problemem wyżej postawieni, a jego neurony niech odpoczywają w spokoju.

Anka, która w trakcie zebrania szturchała go w brzuch, odnalazła go w tłumie i, podniecona, złapała pod rękę.

– Dla tych bogaczy to w ramach promocji może powinniśmy dawać kobietę gratis! – Zaśmiała się, świecąc krzywymi zębami.

– Pomysł do dupy. Oni nie muszą dostawać kobiet. Same się pchają. – Odwzajemnił uśmiech, patrząc na swoje znoszone, stare trampki.

Nie miał nawet porządnych butów, a co dopiero niezłe auto czy kobietę. Wolał każdy zarobiony grosz odkładać na czarną godzinę. Staż kończył mu się za niewiele ponad dwa miesiące, a perspektyw na stałą pracę nie miał żadnych. Najprawdopodobniej zanim znajdzie nowe zajęcie, będzie dogorywał na tym, co zaoszczędzi teraz. Dramat!

 

 

* * *

 

Zanim tłum pracowników opuścił biuro Roberta, minęło dobre dziesięć minut. Gdy pozwolił im wyjść, wszyscy jak na komendę rzucili się w kierunku drzwi, korkując się jak śledzie w beczce. Patrzył na nich zza biurka z mieszaniną zdegustowania i złości. Dom wariatów! Do dzisiejszego dnia żył w przeświadczeniu, że im więcej głów, tym większa kreatywność. Nic bardziej mylnego. Pracowali coraz gorzej!

Paweł nie ruszył się ze swojego miejsca. Stukał długopisem o szklany blat i zagryzał wargi.

– Daliśmy dupy! – odezwał się w końcu.

Robert skrzywił się, bo w tym samym momencie wziął łyk zimnej kawy, o której z wrażenia zapomniał.

– To fakt… ale cieszę się, że zdobyłeś te dane.

– Wymyślą coś? Sławek wyglądał raczej na obrażonego, a nie gotowego do wysiłku umysłowego. Myślisz, że z takim nastawieniem zmotywuje ludzi do pracy?

– Musi! – odpowiedział Robert kategorycznie. – Ledwo nad sobą panuję, żeby go nie zwolnić! Idiota płaci alimenty na czwórkę dzieci. Nie mam zamiaru być przyczyną ich śmierci głodowej! – Zdegustowany, przełknął ślinę. – Do tej pory mieli wolną rękę i nie popisali się niczym szczególnym, niech teraz pracują pod presją czasu! W sumie to ja też trochę odpuściłem – westchnął ciężko. – A tuż obok ten sukinkot Redes mości sobie całkiem niezłe gniazdko do zawojowania branży turystycznej. Jak mu będzie dobrze szło, to jeszcze otworzy nową firmę. Taki gówniarz!

Nie mógł sobie darować, że dał Kamilowi Redesowi całe dwa miesiące na spokojne podwajanie zysków. Jak mógł mu umknąć tak ważny projekt największego konkurenta? Przecież siedział w tej branży od tylu lat, bywał na każdej imprezie i innych głupkowatych przyjęciach i nikt nie puścił nawet pary z ust.

Odetchnął głęboko, pocierając dłonią przymknięte powieki. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Redes Car wzbudzał tak wielkie zaufanie swoich klientów, że ci nawet pod postacią przyjemnego rozsiewania ploteczek nie donieśli mu o najnowszym pomyśle. A do tej pory było wręcz odwrotnie! Regularnie otrzymywał informacje o tym, za ile i na jakich zasadach sprzedają samochody w swoich salonach.

– Kurwa! Kurwa! Kurwa! – Uderzał otwartą dłonią w twardy blat. – Pod żadnym pozorem nie pokazuj tego mojemu ojcu! I tak nie może sobie darować przejścia na emeryturę. Jeśli zobaczy coś takiego, będę skończony!

– Nie bierz tego wszystkiego tak mocno do siebie. Mamy świetną sprzedaż, wygrywamy same najlepsze przetargi. Naszymi autami jeżdżą liczący się biznesmeni i największe szychy w mieście. To, że ten dupek Redes wymyślił jakieś biuro podróży, nic nie znaczy. Zobaczymy, czy za pół roku sprzedaż nadal będzie mu wzrastać. Może to chwilowy trend? – uspokajał Paweł, wstając od stołu. – Wybacz, że nie będę dzielił z tobą rozpaczy, muszę lecieć do siebie.

– Powiedz mi jeszcze, skąd masz te dane?

Mężczyzna zatrzymał się z dłonią na klamce. Szczerząc zęby, odwrócił się w kierunku przyjaciela.

– Powiedzmy, że… Redes Car ma cholernie seksowną finansistkę. Operuje liczbami równie sprawnie, jak moim przyjacielem w spodniach.

Robert nie mógł powstrzymać śmiechu. Chociaż jedna poprawiająca humor informacja dzisiejszego dnia. Głupia bo głupia, ale zawsze coś.

– Ty dupku! – Pogroził koledze palcem.

Śmiech mężczyzny jeszcze długo rozbrzmiewał w całym korytarzu. Robert wcale nie miał mu za złe sposobu, w jaki pozyskał te dane. Ważne były cel i efekt. A jeśli coś dotyczyło Redes Car, to mógłby nawet zawrzeć pakt z samym diabłem, żeby tylko być krok przed nimi.

– Redes… – wycedził, zaciskając mocno pięść. – Ten pierdolony gówniarz!

Robert nie pamiętał, ile Kamil, zmora jego życia, ma lat, ale na pewno był sporo młodszy. Tyle tylko, że ten szczyl prowadził biznes ramię w ramię z własnym ojcem. Podpatrywał jego zachowanie, uczył się metod negocjacji. I najważniejsze, miał mądrego doradcę na każde skinienie. Już na starcie był na o wiele lepszej pozycji niż Robert, który dokładnie dziesięć lat temu, po skończeniu studiów, usłyszał od ojca, że następnego dnia ma się stawić w firmie, bo obejmie fotel dyrektora. Sęp senior nie pomógł synowi w tych pierwszych tygodniach, kiedy ten nie wiedział nawet, gdzie w biurowcu jest pieprzony kibel. Jak po nitce do kłębka sam dokopywał się do danych i uczył, jak w ogóle namówić kogoś do zakupu samochodu za milion złotych. Nie było łatwo. Kiedy patrzył na to z perspektywy czasu, całe to zaplanowane przedstawienie stanowiło żenujący popis ojcowskiej wyższości.

Minęło wiele lat, zanim w końcu poczuł, że jest dyrektorem pełną gębą. Nauka pokory i zaangażowania przychodziła mu z trudem, ale w końcu tego dokonał. Zrozumiał, że nie sprawuje pieczy tylko nad marką, ale nad setkami ludzi, zatrudnionymi w całym kraju i pracującymi po to, żeby na koncie firmy stale przybywało zer. Perfidne wydawanie ojcowskich pieniędzy było najwspanialszą rzeczą w jego życiu do czasu, kiedy zrozumiał, ile trzeba zaangażowania, żeby na to wszystko zarobić. Być może gdyby ojciec był tym, kim powinien być ojciec, doceniłby trud i ogromne postępy syna. Niestety, nawet największe sukcesy zawodowe i dostatnie życie tego ostatniego nie były w stanie sprawić, żeby Sęp senior przestał być skurwysynem i traktować własnego syna jak śmiecia.

Robert liczył tylko na to, że ojciec, zepchnięty trochę na pobocze w tym biznesowym świecie, nie słyszał jeszcze o poczynaniach Redesów. Był pewny, że gdyby już o tym wiedział, nie omieszkałby odwiedzić go w firmie i na oczach wszystkich podwładnych przerobić go na tatara. Ojciec nigdy nie odmawiał sobie takiej przyjemności.

Westchnął ciężko. Podniósł wzrok znad papierów, zerkając na kubek z kawą. Postanowił natychmiast poprosić o nową, świeżą i gorącą. Czekał go pracowity dzień.

 

 

* * *

 

Było chwilę po czternastej, a Kacper snuł się po firmie totalnie znudzony. O tej porze większość pracowników wychodziła na obiad lub zamawiała coś do biura. Nie było istotne, czy byłeś głodny, czy twój żołądek domaga się posiłku o zupełnie innej godzinie. Tylko między czternastą a czternastą trzydzieści można było wyłożyć na biurkach talerze oraz szklanki jak na szkolnym pikniku i zająć się jedzeniem. Miało to sprzyjać systematyczności i wydajności pracy. Czy sprzyjało? To był raczej temat do dyskusji. Kurierzy z firm gastronomicznych błąkali się więc po korytarzach jak w amoku, próbując odnaleźć swoich klientów. Co chwila mijał go jakiś zaaferowany chłopak w czapeczce z daszkiem i wielkim logo restauracji czy baru na plecach.

Kacper, jako totalny niejadek z żołądkiem wielkości orzecha włoskiego, wykorzystywał więc te marne trzydzieści minut przerwy do spacerów i zagadywania co sympatyczniejszych ludzi. Od czasu do czasu wychodził również na papierosa. Z tym ostatnim nie mógł za bardzo szaleć. Matka była orędowniczką zdrowego tryby życia i kochała Chodakowską bardziej niż własnego męża. Gdyby wywąchała nawet najmniejszy odór dymu papierosowego, miałby przechlapane. Lepiej więc nie kusić losu i mieć spokój. Jakby tego było mało, przechodziła totalny rozstrój nerwowy, od kiedy wyprowadził się jej starszy syn Igor, i skutki syndromu kukułczego gniazda dotknęły teraz Kacpra.

Spacerował więc po korytarzu, odwiedzając wszystkich tych, z którymi dzielił marny los stażysty. Kiedy jedni objadali się przy swoich biurkach, drudzy byli urobieni po pachy. Na szczęście jemu trafił się dział, który nie wymagał umysłu na miarę Pitagorasa. Promocja i marketing były od wymyślania różnych abstrakcyjnych rzeczy, które następnie nazywano kampanią reklamową, a potem kosztorysowano w dziale finansowym. Zielone światło co do puszczenia projektu w świat należało zawsze do młodego Sępa. Kacper miał się tylko przypatrywać marketingowym guru i kserować im dokumenty. Niczego innego nie oczekiwano od stażystów. Czasami zdarzało się, że ktoś zapytał go o opinię, ale miał wrażenie, że nawet nie słuchają odpowiedzi.

Rozmyślając tak, zawędrował aż do ogromnego holu na parterze. To tutaj przepiękna sekretarka witała wszystkich tych, którzy mieli ochotę dołączyć do zacnego grona posiadaczy luksusowych aut. Pomimo że zasłaniało ją ogromne drewniane biurko, za którym wyglądała jak maleńka laleczka Barbie, nawet ktoś, kto miał kłopot ze wzrokiem, dostrzegłby, jaka jest śliczna. Kacper zapatrzył się w jej ogromne niebieskie oczy, a potem przeniósł wzrok na wijące się długie blond włosy. Był pewien, że nie posadzono jej akurat w tym miejscu przez przypadek. Stanowiła piękno w czystej postaci. Jej zadaniem było omotać potencjalnego klienta i sprawić, że oprócz kluczyków w dłoni wyjdzie z kompletnie złamanym sercem. RS Car było firmą, która w swoich szeregach miała tyle pięknych i roześmianych dziewcząt, że można było dostać palpitacji serca z wrażenia. Część z nich, która pracowała na przykład w sekretariatach poszczególnych działów, dostawała również angaż na takie wydarzenia jak premiery nowych modeli samochodów. Owszem, feministki rwałyby włosy z głów i obrzucały firmę stanikami, gdyby to wszystko wyszło na zewnątrz. Ale jakimś cudem wszyscy byli zadowoleni.

Zerknął ponownie na blond boginię. Posłała mu śnieżnobiały uśmiech, a on poczuł, że płoną mu policzki. Niemrawo odwzajemnił się jakimś grymasem, bo to, co teraz wykrzywiało jego twarz, na pewno nie było uśmiechem. Przypominał najpewniej karykaturę filmowego Jokera. Poszedł więc dalej, starając się, żeby nie wyglądało to na ucieczkę.

Całą uwagę skupił na mapie, obok której właśnie przechodził. Mijał ją setki razy, więc nie robiła już na nim wrażenia. Ot, zwykła drewniana konstrukcja, na której czerwonymi krzyżykami oznaczono salony firmowe. Wiele biurowców miało podobne trofea w swoich siedzibach. Nic tak nie podnosi statusu firmy jak fakt, że jest znana w całym kraju.

Przystanął jednak, żeby wypełnić jakoś wolny czas. Zadarł głowę, podrapał się po nosie i zaczął w myślach liczyć. Dobił do czternastu czerwonych krzyżyków, choć i bez liczenia wiedział, ile ich jest. Dostając się tutaj na staż, musiał zdać test ze znajomości firmy. Jednym z zadań było wypunktowanie dokładnych adresów salonów w całej Polsce.

Spojrzał ostatni raz i już miał iść dalej, ale coś przykuło jego uwagę. Żółte kółko. Uświadomił sobie, że do tej pory nie zwrócił na nie uwagi. Dziwne! A może wcześniej go tu nie było? Kółeczko zahaczało delikatnie o krzyżyk, sugerując, że punkt godny zaznaczenia znajduje się niedaleko Słupska. W tej firmie nic nie dzieje się bez przyczyny, pomyślał. Nie miał śmiałości zapytać ślicznotki z recepcji, ale znał osobę, która mogła rozwiać jego wątpliwości.

Odwrócił się na pięcie, pchnięty ogromną ciekawością, i ruszył na poszukiwania Anki, wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, która miała wtyki w działach pełnych kobiet: księgowości i kadrowym. Nie miał wątpliwości, że tam, gdzie pracują kobiety, istnieje doskonały obieg informacji i plotek.

Zastał ją przy biurku w trakcie pałaszowania ogromnej pizzy.

– Chcesz kawałek? – zapytała, gdy stanął tuż nad nią.

Rzucił okiem na wyschnięty placek i czarne jak robaki pieczarki.

– Nie, dziękuję. Słuchaj… tam na dole, na tej mapie, jest takie żółte kółko, które zahacza o Słupsk. Czemu kółko, skoro są same krzyżyki?

Spojrzała na niego jak na nienormalnego.

– Krzyżyki to siedziby oddziałów.

– Wiem o tym. Pytam o kółko.

Zawahała się przez chwilę i zapatrzyła na pizzę, jakby szukała odpowiedzi w rozpuszczonym serze. Nagle cmoknęła.

– Wiem! To jest jakaś działka w Kobylnicy. Sęp senior kupił ją, bo pierwotnie główna siedziba firmy miała być tam, ale coś nie wypaliło i zbudował tutaj – powiedziała i natychmiast wepchnęła do ust ogromny trójkątny kawałek.

– Działkę? Dużą? – W mózgu Kacpra pojawiła się pewna myśl, jeszcze nie do końca sprecyzowana, ale już skutecznie podnosząca mu ciśnienie.

Anka spojrzała na niego z irytacją.

– Dasz mi zjeść?! – warknęła, oblizując ketchup z warg. – Idź do administracji ogólnej, oni mają dokumenty. Dowiesz się, czy duża.

Do administracji ogólnej? Zwariowała? Kacper uniósł brwi. Kto mu pokaże takie dokumenty? Myślał intensywnie, czy nie poprosić właśnie jej, żeby tam poszła i coś dla niego wyciągnęła, szybko się jednak zreflektował. Co za pomysł! Musiałby się przed nią gęsto tłumaczyć, a efekt byłby taki, że pewnie sromotnie by go wyśmiała.

Cholera, co tu zrobić? Dopiero teraz mu się przypomniało: szef powiedział wyraźnie, że wszystkie działy maja ze sobą współpracować! Zawsze może użyć takiego argumentu.

Wycofał się więc z pokoju i ruszył na najniższe piętro, do siedziby administracji. Mała, oszklona winda piszczała niemiłosiernie, wywołując u niego skręt kiszek. Gdyby nagle się zatrzymała, najpewniej nikt by go nie znalazł. Dmuchnął mocno z ukosa na swoje czoło. Ciężki kosmyk ku jego uldze przemieścił się nad prawą brew. Zawsze to lepiej niż paradować z długim kłakiem na środku czoła jak czarodziej z Hogwartu. W końcu winda z mocnym szarpnięciem zatrzymała się na poziomie zero. Z ulgą postawił nogę poza jej klaustrofobicznym wnętrzem.

Korytarz najniższego piętra niczym się nie różnił od tych, które Kacper pokonywał każdego dnia. Czarne, ogromne granitowe kafle, błyszczące jak w muzeum. Nagie, białe ściany upstrzone długimi jarzeniówkami. Spojrzał na lewo, na prawo, ale nie dostrzegł niczego, co przypominałoby drzwi sekretariatu lub biura administracji. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie ciągnął się rząd metalowych drzwi z tabliczkami „Archiwum 1”, „Archiwum 2”. I tak dalej, aż do numeru dziesięć. Sądząc po ilości pomieszczeń, baza dokumentacji tej firmy musiała być ogromna.

– Jak w Pentagonie… – mruknął pod nosem, a jego głos poniósł się po pustym korytarzu.

W końcu jego niekończąca się wędrówka dobiegła końca. Tuż przed sobą dojrzał światło słoneczne sączące się zza małego okienka.

– A ty to kto? – usłyszał, kiedy stanął zdezorientowany przy szklanej tafli. Spojrzał w lewo. W niewielką wnękę wciśnięte było dosyć duże białe biurko i stanowisko komputerowe. Starsza pani, której nigdy nie widział, przywitała go spojrzeniem, jakim wita się szczura wyłaniającego się zza szafki.

– Dzień dobry! – zaczął nieśmiało, bo naprawdę spojrzenie tej kobiety było wręcz paraliżujące. Czuł się tak, jakby został ostro zrugany przez własną babkę.

Nie odpowiedziała, nadal uparcie się w niego wpatrując. Miała tłustą, nalaną twarz, dwa podbródki i usta pokryte różową szminką, która oblepiała jej zęby. W porównaniu ze ślicznotkami jak z kolorowych okładek, które pracowały piętro wyżej, nie dziwił się, że akurat tę ropuchę zesłano do ciemnej piwnicy.

– Jestem z działu marketingu… – odchrząknął. – Potrzebujemy dokumentów dotyczących działki w Kobylnicy.

Kobieta otaksowała go spojrzeniem z góry na dół. Różowe, uszminkowane usta poruszyły się, jakby próbowała coś z nich zlizać.

– Po co? – odezwała się skrzeczącym głosem, tak samo brzydkim jak jej cała postać.

– Nie wiem. Jestem stażystą, więc mnie poprosili, żebym tu zszedł. Proszę zadzwonić i zapytać – rzucił lekko.

Dużo ryzykował, ale był niemal pewien, że nigdzie nie będzie dzwoniła. Po pierwsze była wybitnie znudzona i sięgnięcie po słuchawkę stanowiłoby dla niej nie lada wyczyn, a po drugie musiałaby dzwonić do samego kierownictwa działu, a tego nie chciało się nikomu robić. Za dużo zachodu dla tak błahej sprawy jak ksero.

Głośne sapnięcie wyrwało się z jej obfitej piersi. Po krótkiej walce z własnym lenistwem wyszła w końcu zza biurka i bez słowa ruszyła w głąb korytarza. Po chwili skręciła w lewo i tyle ją widział.

Przysiadł na jedynym krześle, które stało pod ścianą, i czekał. Z nerwów serce tłukło mu jak szalone. Nigdy nie był jakimś wybitnym kłamcą, więc tym bardziej cieszył go fakt, że jego twarz nie oblała się szkarłatem. Odetchnął mocno parę razy, żeby w końcu się uspokoić. Niestety był tak podekscytowany, że chyba do jutrzejszego południa za cholerę nie będzie miał tętna mniejszego niż sto. Dla dobra własnego zdrowia postanowił wyjąć komórkę i odpalić Facebooka. Porządne odmóżdżenie powinno zmniejszyć jego chorą ekscytację.

Przesuwał palcem po ekranie, zatrzymując się co jakiś czas na kretyńskich zdjęciach znajomych. Był dwudziesty siódmy czerwca, więc większość wstawiała fotki swoich dzieci z zakończenia roku szkolnego. Nie ma to jak pochwalić się mądrą latoroślą, nawet kiedy samemu jest się kompletnym głąbem!

Przedzierając się przez gąszcz czerwonych pasków i dumnych babcinych min, w końcu trafił na najnowszy post, wrzucony przez własnego brata. Przyjrzał się postawnemu brunetowi ubranemu w granatową piankę pływacką i w kapok. Przystojniejsza połowa rodzeństwa, pomyślał kwaśno, podziwiając jego muskuły. Jedyną rzeczą, która ich łączyła, był słuszny wzrost – genetyczny dar po dziadku Włodku, mierzącym całe dwa metry dziesięć centymetrów. Do tego podobno miał tak wielkie dłonie, że jednym ciosem kładł na deski każdego, kto mu nieopatrznie podskoczył. Bracia Struzik byli tylko o dziesięć centymetrów niżsi.

W prawej dłoni jego brat trzymał dumnie wielkie kajakowe wiosło. Dzierżył je z takim triumfem, jakby właśnie wygrał puchar Ligii Mistrzów. Otaczało go mnóstwo kolegów z pracy, również wciśniętych w obcisłe kombinezony. „Męskie spotkanie”– głosił podpis pod zdjęciem. Kacper pamiętał, że matka wspominała mu coś, że Igor wyjeżdża z kolegami z pracy na spływ kajakowy, ale nie interesowały go szczegóły. Teraz szczerze tego żałował. Wiedział tylko, że w firmie jego brata, która zajmowała się tworzeniem stron internetowych, takie wyjazdy były normą. Szef Igora regularnie odrywał zapracowane umysły swoich pracowników od komputerów i wysyłał ich w jakąś dzicz na minimum tydzień. Po takiej eskapadzie mieli wrócić jak nowo narodzeni, z głowami pełnymi pomysłów.

Patrzył na uśmiechnięte oraz wyluzowane twarze i w jego głowie znowu zaczęła się klarować pewna myśl. Impuls sprawił, że serce łupnęło mocno o żebra. Zasugerowanie takiego pomysłu szefowi mogło się skończyć dla niego zesłaniem na kserokopiarkę na resztę stażu albo, co było bardziej prawdopodobne, wyrzuceniem na zbity pysk.

Ciche pomrukiwanie jak u niedźwiedzia wyrwało go z zadumy. Rozejrzał się po korytarzu. W jego stronę zmierzała w końcu kobieta, której tak wyczekiwał. Jej bujne biodra kołysały się w prawo i lewo, powodując u niego oczopląs.

– …będę łaziła i szukała, bo oni tak chcą! – mruczała pod nosem.

Rzuciła poszarzałą teczkę na biurko z takim impetem, aż buchnęło z niej kurzem. Już bardziej dosadnie nie mogła wyrazić swojego niezadowolenia.

Kacpra nic a nic to nie obeszło. Wysyłając podanie o przyjęcie na staż, obiecał matce, że wykorzysta każdą nadarzającą się okazję.

 

 

* * *

 

Przebywanie w firmie wywoływało w Robercie podobne emocje jak kontakt rodziców z własnym dzieckiem. Nie miał wątpliwości, że on również przeżywa takie same rozterki i katusze, patrząc na słupki sprzedaży, jak rodzic, który musi się mierzyć z ząbkowaniem czy nieudolną próbą stawiania pierwszych kroków. Dyskusyjne mogło być jedynie to, kto na tym więcej zyskuje.

Kiedy już odchorował w zaciszu własnego gabinetu sukces konkurencji, wynurzył się z biura z postanowieniem sprawdzenia, jak idzie praca nad projektem. Przecież nic tak nie poprawia humoru jak widok zapracowanych podwładnych.

Powolnym, spacerowym krokiem ruszył w kierunku pomieszczeń działu marketingu. Było chwilę po szesnastej, ale mnóstwo osób ślęczało nadal nad papierami. Sztywnieli natychmiast, kiedy przechodził obok otwartych drzwi lub mijał kogoś na korytarzu. Kiwał im tylko zdawkowo, bo nie był typem szefa, który wylewnie wita każdego, kogo spotka. Pracownicy RS Car musieli się wiele nauczyć, kiedy objął stery na tym pokładzie. Między innymi tego, że nienawidził włażenia w dupę. Lizusów i konfidentów eliminował od razu, jak tylko wyczuł tę zdradziecką nutę w ich zachowaniu czy głosie. W odróżnieniu od własnego ojca, który uwielbiał dyskutować z każdym pracownikiem, pytać, jak się czuje i co słychać u rodziny. Wiedział, komu urodził się wnuk, kto kupił nowe mieszkanie, a kogo łupie w krzyżu. Kiedy odchodził na emeryturę, firmą zawładnęła zbiorowa histeria. Syn szefa był dla nich wielką niewiadomą.

Być może gdyby ojciec wcześniej raczył go tu przyprowadzić, sytuacja wyglądałaby inaczej, a tak, wtargnął jak intruz na tę udeptaną przez ojca ziemię i postanowił nie iść w jego ślady. Nie miał zamiaru jak on okazywać obcym ludziom nadmiernego zainteresowania. Jeśli poznasz rozterki i problemy innych i dasz im nadzieję na ich rozwiązanie, nie uwolnisz się od nich już nigdy. Relacja szef-pracownik była idealna, nie zaprzątała mu głowy zbędnymi sprawami, niezwiązanymi z pracą.

Stanął w drzwiach, mając nadzieję, że ujrzy istną burzę mózgów. I osłupiał. Marszcząc czoło oraz brwi, powiódł wzrokiem po obecnych w pomieszczeniu siedmiu osobach, aż zatrzymał się na Sławku, który zawzięcie klikał w klawiaturę swojego służbowego laptopa. Pozostała szóstka siedziała rozproszona, co go zdziwiło, bo był pewien, że wspólnie coś przygotują. Poirytowany takim obrotem spraw, podrapał się po zaroście i dyskretnie wycofał. Być może wzięli sobie do serca jego rady i uwinęli się z pomysłem szybciej, a te niedobitki po prostu dopracowują ostatnie szlify? Tak! To całkiem możliwe, pocieszał się. Nie ma co się martwić na zapas, upomniał się w myślach, wystarczy jeden, ale dobry pomysł, a nie kilka beznadziejnych. Nie miał wątpliwości, że wzięli sobie mocno do serca jego ostrą reprymendę.

Telefon zabrzęczał mu w kieszeni, kiedy szybkim krokiem wracał do swojego biura. Na dzisiaj wystarczy! Zabiera się stąd, żeby uspokoić nadszarpnięte nerwy. I tak wiele zniósł i był pewny, że dzisiejszej nocy ujrzy we śnie twarz swojego największego wroga z branży motoryzacyjnej. Zgarnął czarną marynarkę z wieszaka i zerknął na wyświetlacz.

– „Kolacja?” – odczytał pod nosem treść wiadomości.

Emilia! Do kurwy nędzy! Właśnie dzisiaj musiało się jej zebrać na amory. Kobiety miały nadprzyrodzoną zdolność wyskakiwania jak królik z kapelusza akurat wtedy, kiedy męski kutas miał ochotę poleżeć smętnie, przybity podłością tego świata. Niestety, musiał z bólem przyznać, że zdarzały się takie chwile, gdy seks był ostatnią czynnością, o jakiej myślał.

„Dzisiaj nie” – odpisał szybko. Myślał tylko o tym, czy jego zespół wywiąże się z zadania. W dodatku nie mógł się pozbyć tego cholernego strzykania w plecach. Był tak spięty, że czuł się jak wyciosany z drewna Pinokio. Trzeba wszystko przemyśleć i się nie rozpraszać!

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej