Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W książce zatytułowanej „Przedsiębiorcze państwo” Mariana Mazzucato broni tezy, że państwowa ingerencja jest niezbędnym elementem na drodze do rozwoju gospodarczego. Przedstawia ona rozumowanie mające wyjaśniać, w jaki sposób centralne planowanie pomaga gospodarce, oraz przedstawia przykłady mające popierać jej teorię.
Autorzy „Mitu Przedsiębiorczego Państwa” zwracają uwagę na błędy w etatystycznym rozumowaniu. McCloskey i Mingardi podkreślają, że teoria o konieczności ingerencji państwa w rozwój gospodarczy jest błędna, a przykłady przedstawiane na jej poparcie w rzeczywistości pokazują coś zupełnie innego. Para naukowców rozprawia się z narracją Mazzucato wskazując na jej niespójność z faktami historycznymi i tendencyjny charakter.
Jak w rzeczywistości wyglądał udział państwa w tworzeniu takich projektów, jak m.in. Internet? Odpowiedź na to i inne pytania znajduje się w książce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oto i modus operandi przedsiębiorczego państwa. Najpierw trzeba znaleźć problem: za niskie wynagrodzenia jakiejś grupy zawodowej, za mała dostępność mieszkań dla młodych ludzi, zbyt powolny wzrost gospodarczy, upadek krajowego przemysłu lub inny niekwestionowanie palący problem społeczny. Nie jest to trudne zadanie – w świecie ograniczonych zasobów problemy czekające na odkrycie są akurat nieograniczone. Kiedy już problem się znajdzie, trzeba zaproponować działanie państwa – politykę, która ulży we właśnie odkrytej udręce. Oczywiście taka polityka nie może cechować się bylejakością – musi być „umiejętna”, „mądra”, „świadoma”, „prorozwojowa”, „dobrze pomyślana”, „sprawna”, „efektywna” i „odpowiednia” (nikt nie zaproponował jeszcze interwencji określonej antonimicznymi epitetami). Jeśli tylko taka będzie, problem uda się rozwiązać. Ale co, jeśli „polityka” nie przyniesie zapowiadanego efektu? Na pewno nie jest to argument za jej zaprzestaniem i przyzwoleniem na to, by społeczeństwo oddolnie w ramach dobrowolnych umów decydowało, ile jakich zasobów na rozwiązanie domniemanego problemu przeznaczyć. Co to to nie.
Może to co najwyżej oznaczać, że polityka nie była dostatecznie „umiejętna”, „mądra”, „świadoma”, „prorozwojowa”, „dobrze pomyślana”, „sprawna”, „efektywna” i „odpowiednia”. A w takim razie powinniśmy ją zrewidować i – zapewne – przeznaczyć więcej zasobów na jej realizację. Być może też wymienić ludzi odpowiedzialnych za jej prowadzenie. Jeśli poprzedni czek nie wystarczył, potrzebna jest seria kolejnych. A to, że kolejne nie wystarczając, jest co najwyżej argumentem za tym, że być może należałoby dać czek in blanco. Wtedy na pewno się uda.
W świetle tych etatystycznych zaklęć niepowodzenie polityki nigdy nie świadczy o niemożliwych do przezwyciężenia ułomnościach państwa (wszak takie niemożliwe do przezwyciężenia ułomności to domena rynku – oddolnej inicjatywy wolnych ludzi). Wystarczy się rozejrzeć, bo przecież nie brakuje empirycznych „dowodów” pokazujących, że państwo może być „silne i mądre”, że może być „przedsiębiorcze”. Przyjrzyjcie się „historii industrializacji Ameryki Północnej, Niemiec i Japonii w XIX wieku czy sukcesowi azjatyckich tygrysów po II wojnie światowej” (a to tylko mała próbka historycznych dobrodziejstw, jakie przyniosła przedsiębiorczość państwa). Widać, że „państwa, które odniosły największy sukces, umiejętnie stymulowały pewne procesy gospodarcze”. Porzućcie neoliberalne dogmaty i poczytajcie Mazzucato.
A skoro tym krajom się udało, to dlaczego miałoby nie udać się nam? W czym jesteśmy gorsi? Pójdźmy ich śladem, skorzystajmy z ich doświadczeń. Zacznijmy wreszcie „prowadzić aktywną politykę”, wypracujmy „odpowiedni model instytucjonalny”. Jeśli państwo nie przestanie być bierne, to nie będzie w stanie odpowiedzieć na „wyzwania współczesnej globalnej gospodarki” i zagospodarować „wielkiego potencjału, jaki drzemie w naszych obywatelach”.
Wszystkie cytowane w powyższych akapitach słowa pochodzą z napisanej w 2016 roku przedmowy do polskiego wydania Przedsiębiorczego państwa Mariany Mazzucato. Jej autorem był ówczesny wicepremier i minister rozwoju, a obecny premier – Mateusz Morawiecki, przedstawiciel obozu, który w sferze zarówno retoryki, jak i praktyki najsilniej po 1989 roku opowiada się za aktywną rolą państwa w gospodarce. Chociaż nie da się zaprzeczyć temu, że stawiane cele są zwykle wyjątkowo ambitne, to jednak na końcu ich litanii – cytując pewnego bohatera filmowego – brakuje słowa „amen”. Tam, skąd pochodzimy, tak właśnie się kończy modlitwy i prośby o działania nadprzyrodzone.
Transformacyjna Polska odziedziczyła po socjalizmie garb w postaci aktywnego państwa we wszystkich obszarach: dominacji nieefektywnych państwowych monopoli z przerośniętym zatrudnieniem, drobiazgowych nakazów i zakazów poważnie utrudniających jakąkolwiek działalność gospodarczą, kontroli cen, poddania niemal całej aktywności centralnemu planowi czy też skarlałego sektora prywatnego (który przez swoje instytucjonalne otoczenie nie był wolny od patologii, nieobecnych – przynajmniej w takim natężeniu – w gospodarkach kapitalistycznych).
Reformy, zapoczątkowane jeszcze przez komunistyczny rząd Mieczysława Rakowskiego, przybrały właściwy kierunek ku gospodarce kapitalistycznej z 1 stycznia 1990 roku, gdy wszedł w życie plan Balcerowicza. Mimo że droga często okazywała się wyboista, czego bezpośrednią przyczyną było dziedzictwo demokracji ludowej, to porównania międzynarodowe pokazują, które kraje faktycznie pozostały w tyle. Wcześnie wprowadzone, relatywnie radykalne, kompleksowe i szybkie reformy sprawiły, że w 1992 roku Polska stała się pierwszym krajem postsocjalistycznym, który wszedł na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Poza tym, że przez kolejne dekady Polska pozostawała transformacyjnym liderem wzrostu, dzięki czemu podniósł się poziom życia całej populacji (również w stosunku do najbardziej rozwiniętych gospodarek), poprawiły się też inne wskaźniki: gwałtownie wzrosła produkcja przemysłowa (na przekór tezom o rzekomej deindustrializacji), zmniejszyła się emisja dwutlenku węgla (na przekór tezom o tym, że za emisyjność gospodarki odpowiada sama kapitalistyczna chciwość), zwiększył się udział w światowym eksporcie (na przekór tezom, że transformacja służyła przekształceniu nas w rynek zbytu dla zagranicznych koncernów). Szybka transformacja i postawienie na większą rolę kapitału zagranicznego pozwoliły wyprzeć oligarchiczne układy postkomunistyczne. A z kolei deficyt transformacyjny w tym wymiarze widoczny w Ukrainie, Białorusi i Rosji może rodzić konsekwencje daleko poważniejsze niż tylko w zakresie wzrostu PKB.
To prawda, że, jak napisał Mateusz Morawiecki, „leseferyzm w czystej postaci nigdy nie zaistniał w Polsce po 1989 roku”, jednak trudno podważyć to, że do 2015 roku zakres wolności gospodarczej zwiększał się: w początkowym okresie radykalnie, później stopniowo – rósł nawet pod rządami mniej prorynkowych partii. O ile historia gospodarcza Polski od drugiej wojny światowej do 1989 roku dostarcza licznych ilustracji braku przedsiębiorczości państwa, o tyle historia gospodarcza po 1989 roku ukazuje obraz przedsiębiorczości sektora prywatnego w warunkach kapitalizmu. A mimo to niesłabnącą popularnością cieszą się opowieści o wspaniałych i innowacyjnych państwowych zakładach, które transformacja zniszczyła (pozwalając, jak głoszą krytycy polskich reform, na „wrogie przejęcie” – zwróć, Drogi Czytelniku, uwagę na niezgodne z ekonomiczną definicją używanie tego terminu – przez zagranicę), czego skutkiem był rzekomy upadek polskiego przemysłu.
Oczywiście opowieść o przedsiębiorczej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to przykład zaklinania rzeczywistości, polegające na pomieszaniu niewątpliwego kapitału ludzkiego ze zdolnością do spektakularnej przedsiębiorczej organizacji. Posiadanie wybitnie uzdolnionych inżynierów to nie to samo co biznesowe zarządzanie na skalę światową. Czy naprawdę można dać wiarę, że w kraju, w którym ludzie stali w wielokilometrowych kolejkach po najbardziej podstawowe produkty (jak papier toaletowy), jednocześnie rozwijał się nowoczesny przemysł komputerowy, zdolny do konkurowania z firmami ze Stanów Zjednoczonych czy Japonii? Czy naprawdę jedynym wyjaśnieniem upadku tego rzekomo nowoczesnego przemysłu komputerowego jest świadome przyzwolenie na „wrogie przyjęcie”, skoro w tym samym okresie w poważne tarapaty popadali faktyczni liderzy branży z poprzedniej dekady, jak Apple, Atari albo Commodore, a nie gwałtownie zmieniający się krajobraz w połączeniu z jednak przestarzałą technologia?
Ale to – można by zripostować – działo się w gospodarce centralnie planowanej, więc niewykluczone, że faktycznie nie było tak kolorowo, a Mazzucato przecież nie chce wprowadzać socjalizmu, lecz postuluje jakąś formę trzeciej drogi, partnerstwo publiczno-prywatne albo, jak to napisał Mateusz Morawiecki, „optymalne współdziałanie sektorów publicznego i prywatnego”. Żeby nie sięgać pamięcią daleko wstecz, wydarzenia ostatnich lat w Polsce znakomicie ilustrują problemy państwowego, więc z konieczności upolitycznionego, zarządzania: stępka pod flagowy projekt „Batory” (służący „odbudowie” krajowego przemysłu stoczniowego) po uroczystym położeniu jej przez samego wicepremiera i ministra rozwoju najpierw przez kilka lat rdzewiała, by teraz – jak się dowiadujemy – zostać zaoferowaną skupom złomu (nie lepiej wygląda też realizacja innych flagowych projektów „Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”), a „optymalne współdziałanie sektorów publicznego i prywatnego” sprowadza się do właścicielskiego i regulacyjnego poszerzania domeny państwa z konsekwencjami takimi jak wzrost korupcji i nepotyzmu. Być może sny o polskim imperium grafenowym zakończone wizytacją Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego to jedynie nieszczęśliwy wypadek. A być może wiąże się to w jakiś sposób z angażowaniem się państwowych spółek w nazbyt karkołomne i niepewne projekty?
Znana polskiemu czytelnikowi z Burżuazyjnej godności Deirdre Nansen McCloskey wraz z Alberto Mingardim wskazują, że „jeśli Państwo wydaje od jednej trzeciej do połowy dochodu narodowego i reguluje znaczną część gospodarki, szanse na tendencyjne wyszukanie przykładów dobrego działania Państwa będą wielkie”. Zadać trzeba więc pytanie: „Co lepiej, biorąc wszystko pod uwagę, stymuluje powstawanie innowacji – mądre Państwo czy komercyjnie testowane ulepszanie?”.
Żeby dowieść rzekomej przedsiębiorczości państwa i tym samym przedstawić faktyczne uzasadnienie dla jego interwencji, nie wystarczy opisać kilku – skądinąd wątpliwych – „wisienek”. Tak nie wyglądają poprawne badania empiryczne. Niezbędna jest analiza porównawcza różnych rozwiązań, jakkolwiek trudna by nie była do wykonania. To, że państwo z racji samej swojej wielkości znalazło się na którymś etapie „łańcucha dostaw” przy powstawaniu jakiejś innowacji, nie oznacza wcale, że jego obecność była tam konieczna i nie mogłaby zostać zastąpiona wkładem wolnych ludzi działających w ramach sektora prywatnego. Fakt ten nie oznacza też wcale, że da się zaprojektować skuteczną politykę przemysłową, która odpowiednio typowałaby zwycięzców i zwiększała w ujęciu netto dochód narodowy, a przy tym unikałaby problemów od lat wskazywanych przez ekonomistów szkoły austriackiej i teoretyków wyboru publicznego, a mianowicie że politycy i biurokraci często kierują się swoim osobistym interesem, a nie mglistym dobrem publicznym, czego namacalnymi efektami są korupcja i nepotyzm.
Nie żywimy złudzeń, że argumentacja McCloskey i Mingardiego powstrzyma aspirujących planistów przemysłu przed wysuwaniem kolejnych postulatów, które tym razem przyniosą skutek (bo przecież klęski poprzednich programów wynikały tylko z ułomności zawartych w nich propozycji, a nie ułomności państwa per se). Mamy jednak nadzieję, że pomoże spojrzeć krytycznym okiem na ich pomysły. Warto bowiem pamiętać, że każdy nawet najbardziej pociągający i ambitny w swoich założeniach projekt może mieć wysoką cenę i niejednokrotnie rozczarowujące oblicze.
Mateusz Machaj
Marcin Zieliński
luty 2022 roku
Za ideą „przedsiębiorczego państwa” kryje się pewna teoria ekonomiczna. Jak ujął to prezydent Barack Obama, prawnik z wykształcenia: „Ty tego nie zbudowałeś”. Innymi słowy, do biura Google’a w Mountain View w Kalifornii prowadzi wybudowana przez państwo droga publiczna, dzięki której samochody mogą dostać się na parking firmy. To prawda. Analogicznie, zasilająca rynek pracy wykształcona siła robocza powstała dzięki szkołom finansowanym przez państwo. To też prawda. Często wskazuje się również, że porządek społeczny zapewniany jest przez państwową policję. Z pewnością. I tak dalej.
To ekonomika łańcucha dostaw. Kawałek „infrastruktury” (lubiane słowo) powstaje tylko dzięki państwowym „inwestycjom” (kolejne lubiane słowo) wybranym w procesie państwowego „planowania” (najbardziej lubiane słowo ze wszystkich). Udział państwa budującego drogę jest – jak twierdzi Obama – konieczny, by można było podejmować działania prywatne. Oznacza to, że twoje prywatne działania są zależne od państwa. Przestań więc narzekać! Przywyknij do tego. Okaż wdzięczność. Z radością płać podatki. I zaakceptuj, że wydający pieniądze pochodzące z tych podatków zarządcy są mądrzy, niezbędni, a nawet… przedsiębiorczy w swoim planowaniu. Innymi słowy, państwo jest kreatywnym elementem w gospodarce.
Jak zatem idea przedsiębiorczego państwa realizowana jest w praktyce? I w tym wypadku jego stronnicy mają teorię, tym razem polityczną. Każde państwo, rzecz jasna, lubi składać obietnice, których nie jest w stanie dotrzymać. Obiecanki cacanki. Najważniejszą obietnicą jest to, że państwo z łatwością może „napędzać” (jeszcze jedno lubiane słowo) rozwój gospodarczy, kierując gospodarkę na właściwe tory. Wzrost gospodarczy można bez problemu ukierunkować tak, by – zależnie od upodobań politycznych – był dobry dla środowiska, sprawiedliwy lub po prostu jak najwyższy. Państwo będzie rozważnie wyłaniać zwycięzców w wyścigu gospodarczym. Jakżeby inaczej.
Niezadowalającą alternatywą jest okropny nonsens proponowany przez „neoliberałów” (inne lubiane słowo), szalona idea, że firmy powinny odnosić sukcesy lub bankrutować zależnie od tego, co chcą kupować konsumenci. O nie! W przeciwieństwie do państwa biznes działa „niedoskonale” (jeszcze jedno lubiane słowo, warto też zauważyć, że nie mamy żadnego ilościowego kryterium tej niedoskonałości), ponieważ konsumenci i przedsiębiorcy są samolubni i głupi oraz – zupełnie jak dzieci – nie myślą o przyszłości. Natomiast państwowi zarządcy potrafią niczym Józef z Egiptu przepowiadać, że po siedmiu tłustych latach nastąpi siedem lat chudych, i jak Józef są mądrzy i sprawiedliwi. Laissez nous faire – „zostawcie to nam” – tym razem jednak owo „nam” nie odnosi się do przedsiębiorców (takich jak ci, którzy w 1681 roku w Paryżu odrzucili uprzejme zapytanie francuskiego kontrolera generalnego do spraw finansów Jeana-Baptiste’a Colberta, co państwo mogłoby zrobić, aby im pomóc), lecz do samych colbertowskich kontrolerów.
Taka etatystyczna filozofia polityczno-ekonomiczna jest oczywiście stara jak merkantylizm Colberta czy wizje Józefa. Jej współcześni stronnicy przeważnie odrzucają etykietę socjalistów. Niewielu z nich wzywa do pełnej nacjonalizacji środków produkcji, jak z entuzjazmem czynili to lewicowi i prawicowi etatyści w latach trzydziestych XX wieku. Ich argumentacja jest dziś łagodniejsza, bliżej jej do inżynierii społecznej zalecanej przez brytyjskich nowych liberałów w latach siedemdziesiątych XIX wieku i amerykańskich progresywistów drugiej dekady XX wieku. W tym ujęciu opracowany i z powodzeniem wprowadzony na rynek przez prywatną firmę produkt nie powstaje dzięki kreatywności, umiejętnemu zarządzaniu ryzykiem czy nawet szczęściu konkretnego przedsiębiorcy, lecz za sprawą odpowiedniego kierowania gospodarką przez państwo. Ty tego nie zbudowałeś. A skoro tak, to zwiększenie udziału państwa w gospodarce nie wypiera prywatnej przedsiębiorczości, lecz staje się jej naturalnym dopełnieniem. Jesteśmy z rządu i przyszliśmy po to, by wam pomóc! To, co robi państwo, jest zasadniczo słuszne i dobre. Pogląd taki popierają oczywiście politycy zarówno z lewicy, jak i z prawicy. Przecież to oni są tymi mądrymi i dobrymi zarządcami, których istnienie zakłada teoria. Także większość mediów zasadniczo zgadza się z tym opisem. Jeśli dzieje się coś złego, dziennikarze pytają, dlaczego nasz zarządca, niczym dobry ojciec, nie uchronił swoich dzieci? Dajmy tatusiowi więcej władzy.
W ostatnich latach najbardziej zagorzałym zwolennikiem etatyzmu i propagatorem przedsiębiorczego państwa jest Mariana Mazzucato.
Mazzucato pracuje jako profesor ekonomii na Uniwersytecie w Sussex oraz na University College w Londynie. W 2020 roku została doradcą włoskiego rządu1. W pełnych pasji pracach pisanych w ostatniej dekadzie przedstawia siebie jako osobę, która odważnie toczy „dyskursywną walkę” z nieszczęśliwą dewaluacją roli rządu, dokonywaną przez „neoliberalnych” ekonomistów2. Bez wątpienia takie kwestie retoryki i ideologii są warte badania. Ale problem z owym autoportretem polega na tym, że współcześni ekonomiści (przynajmniej ci akademiccy) nie są szczególnie skłonni do popierania liberalnego i dobrowolnego rynku w miejsce nieliberalnych interwencji rządu3. A contrario. Prawie wszyscy profesorowie ekonomii są dziś keynesistami.
Mazzucato nie jest więc śmiałą buntowniczką występującą przeciwko obiegowej mądrości, to tylko wrażenie, jakie naiwny czytelnik może odnieść z lektury jej artykułów i dwóch popularnych książek: Przedsiębiorcze państwo. Obalić mit o relacji sektora publicznego i prywatnego (2013; wydanie polskie: 2016) oraz Wartość wszystkiego. Wytwarzanie i zawłaszczanie w globalnej gospodarce (2018; wydanie polskie: 2021).
Mazzucato, lojalna córa lewicy, jest nieufna wobec prywatnej korzyści, jaką chcemy odnieść na przykład wtedy, gdy idziemy na zakupy, dlatego jest też podejrzliwa wobec ludzi podejmujących różne działania, by otrzymać za to wynagrodzenie. Chce, aby to Państwo4, któremu to ona będzie doradzać, decydowało za nas. Jednak prywatna przedsiębiorczyni – Mazzucato ostatecznie na to przystanie – otrzyma nagrodę, kiedy zadowoli swoich klientów. Wszak to właśnie uczyniła w swojej dziedzinie Mazzucato. Wskoczyła w centrum debaty na temat tego, jaką rolę w obszarze innowacji i alokacji zasobów powinno pełnić państwowe planowanie, a jaką prywatna działalność nastawiona na zysk. Stało się tak nie dlatego, że Mazzucato była innowacyjna (choć tak sugeruje jej śmiała retoryka), ale z tego powodu, że zachowała się niczym działający na wolnym rynku przedsiębiorca – dała ludziom to, czego większość z nich pragnie najbardziej: magiczne myślenie, mityczną pewność, darmowe obiady, opowieść o mądrych i kochających rodzicach, którzy pokierują ludźmi, narzucając odgórnie właściwe rozwiązania. Słowem, dała im nowoczesny „etatyzm”. To nieliberalna teoria, która dominuje w ekonomii od osiemdziesięciu lat, kiedy to głośno i odważnie zarysował ją John Maynard Keynes.
Będziemy używać słowa „liberalny” w jego pierwotnym, osiemnastowiecznym znaczeniu (w jakim nadal stosuje się je w większości miejsc na świecie), nie zaś w przyjętym w Stanach Zjednoczonych dziwacznym znaczeniu „demokratycznego socjalizmu” ani w równie dziwacznym latynoamerykańskim znaczeniu „zbrojnego autorytaryzmu”5. Przeciwieństwem liberalizmu jest etatyzm. Etatystyczną i keynesistowską teorię ekonomii sugestywnie wyłożył w niezwykle popularnym swego czasu podręczniku Paul Samuelson (w licznych wydaniach od 1948 roku). Pośród milionów innych gorliwych studentów uczących się z tej książki była również w 1961 roku współautorka niniejszej pracy, która na jakiś czas została jednym z wyznawców keynesizmu. Mazzucato wiarę tę wyznaje do dziś.
Fundamentem jest przekonanie, że ekonomiści mogą ocalić „nieskrępowane” rynki, wykorzystując do tego kajdany wykute przez błyskotliwych kowali zatrudnionych przez Państwo, takich jak Keynes, Samuelson i Mazzucato. Można by się zastanawiać, dlaczego „krępowanie” dużych i małych transakcji rynkowych, takich jak kupno i sprzedaż bochenków chleba, miałoby być aż tak doniosłym pomysłem. W każdym razie potrzeba krępowania rynków i sterowania gospodarką (w tym czy innym kierunku) przez Państwo jest od lat trzydziestych XX wieku dominującą teorią ortodoksyjnych ekonomistów. Wersja Mazzucato przedstawia tylko w innym opakowaniu mikroekonomiczną stronę Keynesa.
Jej argumentację można podsumować następująco: „Prezentowane przez główny nurt [tj. błędne, ale obecnie niestety dominujące] koncepcje i recepty polityczne” są „normatywnymi postulatami permanentnego «państwowego planowania w celu zwiększenia urynkowienia» [przez złych, wolnorynkowych ekonomistów niezalecających prawdziwego, dobrego, odgórnego planowania] przede wszystkim za sprawą organizowania «deregulacji połączonej z prywatyzacją», nie zaś z wykorzystaniem świadomie wybranych warunkowych zaleceń [tworzonych przez dobrych, propaństwowych ekonomistów], opartych na rozważaniu [mądrym i zadziwiająco wnikliwym] alternatywnych możliwości i ścieżek”6. W trakcie tego „rozważania” ekspert-ekonomista jest – jak ujął to Mistrz w 1936 roku – „w stanie obliczać krańcową efektywność dóbr kapitałowych na dłuższą metę […] pod kątem widzenia ogólnych korzyści społecznych”7. To rozważanie, a następnie intencjonalne odrzucanie z Whitehall czy Waszyngtonu cen ustalanych w efekcie dobrowolnych ludzkich działań wystarcza do pokierowania gospodarką.
Mazzucato i jej pobratymcy atakują „prostacką normatywność [wymierzoną w bezbronne Państwo obsadzone przez biednych i zewsząd atakowanych keynesistowskich ekonomistów], która dominuje od końca lat siedemdziesiątych XX wieku”. Chodzi tu oczywiście o liberalizm takich osób jak Milton Friedman. Jednak w minionym stuleciu wydatki publiczne jako odsetek PKB dryfowały w kierunku 50 procent, podczas gdy w okresie przedkeynesistowskim wynosiły zaledwie 10 procent8. Pomimo rzekomo szerokiej „deregulacji połączonej z prywatyzacją” wydatki te wzrosły jeszcze bardziej w 2020 roku, żeby pobudzać gospodarkę w ramach wielkich programów stymulacyjnych na walkę z kryzysem towarzyszącym COVID-19. Jak zauważyli w 1977 roku liberalni ekonomiści James Buchanan i Richard Wagner, pisząc o makroekonomicznej stronie keynesizmu: „Kiedy demokratycznie wybrani politycy, a wraz z nimi popierający ich wyborcy, zostali w końcu przekonani, że równowaga budżetowa ma niewielkie albo żadne znaczenie normatywne, co miało powstrzymywać permanentną presję na zwiększanie wydatków?”9. No właśnie: co? Co może powstrzymywać regulację i nacjonalizację, kiedy porzucono ideologię prawdziwego liberalizmu?
Prawdziwie liberalni ekonomiści stanowią obecnie niewielką mniejszość, zwłaszcza w Europie, nie za wielu da się ich znaleźć także w Stanach Zjednoczonych, gdzie tylko 2,7 procent ekonomistów można uznać za autentycznych wolnorynkowców (zaliczają się do nich McCloskey i Mingardi, choć ten ostatni nie jest z wykształcenia ekonomistą), a tylko 8,3 procent ekonomistów amerykańskich zgadza się z więcej niż kilkoma liberalnymi zasadami10.
Działania proponowane przez Mazzucato popiera większość ekonomistów amerykańskich i prawie wszyscy ekonomiści europejscy od co najmniej 80 lat. W 1999 roku jeden z francuskich ekonomistów wywołał ogólnonarodowe oburzenie tylko dlatego, że poczynił zdroworozsądkową uwagę – odwołującą się do dorobku tzw. teorii wyboru publicznego (której pionierem był cytowany wcześniej Buchanan) – że politycy i biurokraci, a nawet ekonomiści mogą kierować się swoim osobistym interesem, który nie zawsze pokrywa się z dobrem publicznym. Quelle absurdité! Francuscy intelektualiści uznali tę ideę za skandaliczną, bardzo anglosaską i niefrancuską11.
Współcześni ekonomiści są więc w większości „etatystami”, wierzą w prymat państwowego przymusu nad dobrowolnymi zachowaniami ludzi na rynku. W istocie takie spojrzenie na świat jest typowe bardziej dla prawnika niż dla ekonomisty. Najważniejsze są przepisy, a nie współpraca między ludźmi. Etatyści wyobrażają sobie, że zawsze dzieje się coś, co przypomina COVID-19. Według teorii liberalnej Państwo powinno angażować się w działania mające na celu na przykład stłumienie epidemii, walkę z pożarami lasów czy obronę przed napaścią zbrojną, działania te mają bowiem, technicznie rzecz ujmując, charakter dóbr publicznych. Jednak według Mazzucato i innych etatystów Państwo powinno w podobny sposób ingerować we wszelkiego rodzaju prywatne sprawy, nawet jeśli trudno dla takich ingerencji znaleźć równie przekonujące uzasadnienie. Zarobkowe zaplatanie włosów winno być uregulowane przez Państwo. Innowacyjność i alokację zasobów, jak podkreśla Mazzucato, należy uspołecznić.
Od początku XX wieku, a zwłaszcza od lat trzydziestych, ekonomiści – popierając progresywizm, a następnie Nowy Ład w Stanach Zjednoczonych, fabianizm, a potem Klauzulę IV programu Partii Pracy w Wielkiej Brytanii, socjaldemokrację spod znaku „wspólnego domu” (folkhemmet) w Szwecji, nie wspominając już o rządach komunistycznych, pod którymi w latach 1949–1989 żyła jedna trzecia ludności świata – stale zwiększali swój entuzjazm dla miło i rozważnie brzmiących działań Państwa. Te działania polegają oczywiście na ingerowaniu przez Państwo w dobrowolne umowy, ich przykłady to: cła, plany zagospodarowania przestrzennego, pozwolenia na budowę, regulacje, zapobieganie praktykom monopolistycznym, zakazy, wojna z narkotykami, polityka pieniężna, eugenika, umowy handlowe, raport Beveridge’a, ustawa o pełnym zatrudnieniu z 1946 roku oraz, co najważniejsze w kontekście tej książki, sugerowane przez Mazzucato kształtowanie innowacji (jej książka z 2013 roku) i zarządzanie alokacją zasobów (jej książka z 2018 roku) poprzez Państwo.
Od prawie stu lat większość ekonomistów – co wydaje się tym dziwniejsze, gdy porównamy ich z innymi, skromniejszymi przedstawicielami nauk społecznych, na przykład z antropologami – zakłada (jak Mazzucato) bez głębszej refleksji, że ich zadaniem jest opracowywanie kolejnych rozwiązań pomagających pokonać niezliczone „niedoskonałości”. Jednak w większości przypadków wpływ tych niedoskonałości na krajową gospodarkę nie został zmierzony, co więcej, przeważnie są one powodowane wcześniejszymi działaniami Państwa (jak działo się to w przypadku śmiertelnych opóźnień w przeprowadzaniu testów na nowego koronawirusa: efektem tej wywołanej przez Państwo niedoskonałości była konieczność wprowadzenia masowej kwarantanny). Zatrudniani przez Państwo eksperci mają sterować – w zasadzie permanentnie – prywatną gospodarką, która porusza się w sposób beznadziejnie pozbawiony jakiegokolwiek kierunku. Widzialna pięść Państwa ma panować nad niewidzialną ręką swobody wejścia na rynek i zakupu.
Spójrzmy chociażby na system opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych z jego polityką rozdawania pochodzących ze środków publicznych pieniędzy monopolom stworzonym przez samo Państwo. Dla przykładu w Stanach Zjednoczonych nie można kupić okularów powiększających dla osób z wadą powyżej 3,5 dioptrii bez recepty wypisanej przez okulistę, który cieszy się monopolem egzekwowanym przez prawo stanowe. W jaki sposób można by rozwiązać ten problem? Zlikwidować monopol? Pozwolić zagranicznym okulistom na praktykowanie w Stanach Zjednoczonych? Pozwolić producentom okularów na sprzedawanie tego, co ich klienci chcą kupić? O nie! Monopol okulistów jest konieczny do zapewnienia klientom bezpieczeństwa. Zamiast tego Państwo przekazuje pochodzące z podatków pieniądze na rozszerzanie programu Medicare, by w jego ramach starsze osoby mogły otrzymać okulary12. Wedle dominującego etatystycznego podejścia „niepowodzenie” przeszłych działań „nie niszczy wiary w środki użyte”, czyli w Państwo, lo Stato, „lecz poddaje myśl zużytkowania ich w sposób ściślejszy lub zastosowania do większej liczby wypadków”13.
Podobnie, aby sięgnąć po jeszcze jeden przykład z obszaru opieki zdrowotnej, obywatele Stanów Zjednoczonych nie mogą kupować leków na receptę w Kanadzie, gdzie te same firmy farmaceutyczne sprzedają identyczne leki w niektórych przypadkach nawet o 90 procent taniej. Swego czasu celnicy grozili więzieniem matce współautorki niniejszej książki, starszej kobiecie, jeśli nadal będzie sprowadzać swoje lekarstwa z Kanady, gdzie kosztowały ją one 500 dolarów miesięcznie – o połowę mniej niż u niej w kraju. Jakie działanie mogłoby rozwiązać ten problem? Przyzwolenie na import? Pozwolenie ludziom na kupowanie tam, gdzie chcą? O nie! To byłoby niebezpieczne. Przecież wszyscy wiedzą, że Kanadyjczycy nie są godni zaufania. Choć nie wymuszałoby to na Amerykanach finansowania badań nad lekami na powszechne choroby14. Zamiast tego lepiej dać staruszkom takim jak matka współautorki dopłatę w ramach Medicare, by mogli zapłacić wysokie amerykańskie ceny będące efektem patentowo-celnego monopolu stworzonego przez Państwo.
Wymieńmy niektóre działania tworzące monopole w Stanach Zjednoczonych i tym samym podnoszące koszty opieki zdrowotnej: niezwykle trudno dostać się do amerykańskich uczelni medycznych, ponieważ stany ograniczyły ich liczbę; proces zdobywania wykształcenia medycznego w Stanach Zjednoczonych jest znacznie dłuższy niż w innych krajach; zagraniczni lekarze nie mogą praktykować w Stanach Zjednoczonych; od zarejestrowanych przez stany pielęgniarek wymaga się dyplomu uniwersyteckiego; licencje zezwalające na wykonywanie zawodów medycznych często nie pozwalają na praktykowanie w innych stanach; firmy ubezpieczeniowe są regulowane na poziomie stanowym i nie wolno im sprzedawać usług poza swoim stanem; założenie nowego szpitala w Stanach Zjednoczonych wymaga uzyskania „zaświadczenia o potrzebie”, którego zdobycie blokują oczywiście okoliczne szpitale; wymaga się, by lekarze dokonujący aborcji mieli prawo przyjęcia swoich pacjentek do lokalnego szpitala, w którym często nie są one mile widziane. I tak dalej, i tak dalej.
Mimo wszystkich tych problemów Państwo nie przestaje chronić stworzonych przez siebie monopoli. O nie! To byłoby niebezpieczne, taka deregulacja prowadziłaby do wielu złych zjawisk. Zamiast tego Państwo zwiększa ciężar ponoszony przez podatników, aby w jakiś sposób skompensować problemy wynikające z istnienia stworzonych i chronionych przez siebie monopoli. Skutek? Opieka medyczna w Stanach Zjednoczonych kosztuje w stosunku do PKB dwa razy więcej niż w jakimkolwiek innym kraju, choć w wielu krajach udaje się osiągnąć lepsze wyniki w zakresie ochrony zdrowia. Zamiast usuwać główną przyczynę problemu, którą są chronione przez Państwo monopole, zwiększa się finansowane z podatków wydatki, które mają skompensować pacjentom wysokie koszty wynikające z istnienia tychże monopoli. Cierpią na tym podatnicy, poza tymi korzystającymi z Medicare staruszkami jak współautorka i jej matka. Cierpią pacjenci pochodzący z obszarów wiejskich, oprócz milionerów latających prywatnymi samolotami. Cierpią kobiety w ciąży, z wyjątkiem tych z wyższej klasy średniej. Szczególnie cierpią potrzebujące aborcji ubogie kobiety.
1Profesor Mazzucato została mianowana specjalnym doradcą premiera 28 lutego 2020 roku wraz z Gunterem Paulim, samozwańczym guru, który chce wyeliminowania produkcji chemikaliów. Z kolei 10 kwietnia została członkiem zespołu prowadzonego przez Vittoria Colao, byłego prezesa Vodafone. Zespół ma stworzyć plan działania Włoch po lockdownie. Mazzucato jest również członkiem rady spółki Enel, przedsiębiorstwa energetycznego kontrolowanego przez włoski rząd.
2Mariana Mazzucato, Przedsiębiorcze państwo. Obalić mit o relacji sektora publicznego i prywatnego, tłum. Joanna Bednarek,Wydawnictwo Ekonomiczne Heterodox, Poznań 2016, s. 5–10.
3Daniel B. Klein, Charlotta Stern, Professors and Their Politics: The Policy Views of Social Scientists, „Critical Review”, 17(3–4), 2005.
4Mazzucato przeważnie, dla wyrażenia szacunku, zapisuje słowo „Państwo” wielką literą, tak jak robił to Keynes. Idziemy tu jej tropem.
5Być może dodają coś do wody w Nowym Świecie.
6Wolfram Elster, Policy and State in Complexity Economics, w: Nikolaos Karagiannis, John E. King (red.), A Modern Guide to State Intervention, Edward Elgar, Cheltenham 2019, s. 13.
7John M. Keynes, Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, tłum. Michał Kalecki, Stanisław Rączkowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2003, s. 144.
8Duża część tych rosnących wydatków publicznych związana jest z transferami: pieniądze zabiera się z dochodów Piotra i przekazuje Pawłowi. Jak wskazuje liberalny ekonomista Robert Higgs, transfery tego typu „same w sobie przynoszą małą lub żadną wartość, a czasem nawet ich wartość jest ujemna”. Gdyby amerykańscy biedni otrzymywali większą część federalnych transferów, w Stanach Zjednoczonych nie byłoby biednych ludzi. Ale ta większa część idzie w istocie do głosującej klasy średniej. Zob. Robert Higgs, Government Bloat Is Not Growth: Real Gross Domestic Private Product, 2000–2011, Mises Institute, 20 grudnia 2012.
9James M. Buchanan, Richard E. Wagner, Democracy in Deficit: The Political Legacy of Lord Keynes, Academic Press, New York 1977, s. 50. Zawdzięczamy ów cytat, jak wiele innych, liberalnemu blogowi Donalda Boudreaux Café Hayek.
10Daniel B. Klein, Charlotta Stern, Is There a Free-Market Economist in the House? The Policy Views of American Economic Association Members, „American Journal of Economics and Sociology”,66 (2), 2007, s. 322.
11Jean Tirole, Economics for the Common Good, tłum. Steven Rendall, Princeton University Press, Princeton 2017, s. 155–156.
12Ostatecznie starsi ludzie głosują, tworząc trwałą presję na zwiększanie państwowych wydatków.
13Herbert Spencer, Jednostka wobec państwa, Nakładem Księgarni A. Gruszeckiego, Warszawa 1886, s. 48.
14I przy okazji finansowania wielkich kampanii marketingowych przez firmy farmaceutyczne.
Etatyzm jest we współczesnym świecie wszechobecny. Oznacza to, że argumenty Mazzucato na rzecz etatystycznego nieliberalizmu nie są ani trochę oryginalne. A jednak jej grube, pełne pasji i szczegółów książki zachwyciły entuzjastów aktywności Państwa na całym świecie15. Jej etatystyczny aksjomat głosi, że obywatele są niczym małe dzieci, Państwo zaś jest mądrym rodzicem. Mazzucato twierdzi, że Państwo może odgórnie zarządzać innowacjami i innymi obszarami gospodarki. W jej przekonaniu można wskazać „wiele przykładów, w których przedsiębiorcza inicjatywa pochodziła raczej od Państwa niż od sektora prywatnego”16. Przekonanie takie pojawia się już w tytule jej książki z 2013 roku: Przedsiębiorcze państwo.
Jej publikacje ożywiły popularną wśród powojennych keynesistów narrację, że Państwo jest nieodzowne do kierowania inwestycjami, stymulowania innowacji i korygowania rzekomych niedoskonałości rynku. Brytyjski dziennikarz ekonomiczny Martin Wolf stwierdził w 2013 roku, że przed ukazaniem się książki Mazzucato „pogarda, jaką darzy się rząd, pozbawiała go zarówno chęci, jak i możliwości podejmowania ryzyka przedsiębiorczego. […] Aktywną rolę państwa wykreślono z opowieści”. Wolf podsumował złowieszczo, że „nieumiejętność rozpoznania ważnej roli rządu w napędzaniu innowacji może być największym zagrożeniem dla rosnącego dobrobytu”17. Zwróćmy raz jeszcze uwagę na słowo „napędzanie”, co może się kojarzyć z napędem samochodu, albo, lepiej, z pędzeniem bydła. Jeśli nie pozwolimy Państwu przejąć kierownicy lub elektrycznego poganiacza bydła, będziemy zgubieni.
Mazzucato nie jest jedyną etatystką, która weszła ostatnio na wojenną ścieżkę, co zrozumiałe w kontekście wielkiej recesji 2008 roku. W końcu keynesistowski etatyzm wyrósł z wielkiej depresji. Socjalizm zaś miał swoje źródło w politycznym zamęcie 1848 roku, a następnie kryzysie 1857 roku. Z trwogą oczekujemy wzmożenia poparcia dla etatyzmu, jakie przyniesie najprawdopodobniej epidemia COVID-19. Lockdowny, które były konieczne, gdyż Państwo nie wywiązało się ze swoich podstawowych obowiązków na początku pandemii, pozwoliły złapać drugi oddech etatystom z lewa i prawa (jeżeli w ogóle drugiego oddechu potrzebowali). Po stronie lewicy zdecydowanie w stronę etatyzmu zwrócili się błyskotliwy ekonomista z Kennedy School na Harvardzie Dani Rodrik i jego współpracownicy, jak Charles Sabel18, profesor prawa z Uniwersytetu Columbia19. Obecnie amerykańscy politycy po obu stronach politycznego sporu (na przykład senator Elizabeth Warren z Massachusetts i senator Marco Rubio z Florydy) doceniają mądrość Państwa w planowaniu innowacji20. Zarówno lewica, jak i prawica są dziś entuzjastami regulacji.
Jeszcze przed pandemią wśród prawicowców było wielu konserwatywnych etatystów (o skłonnościach heglowskich w Niskanen Center w Waszyngtonie lub straussowskich w Claremont w Kalifornii), jak Samuel Hammond, James Poulos czy Walter Hudson21. Ukochana przez Mazzucato i neokeynesistowską lewicę polityka przemysłowa uwielbiana jest również przez „narodowych konserwatystów” z prawicy, którzy sprzymierzają się z trumpizmem i innymi prawicowymi populizmami w imię narodowej suwerenności i samowystarczalności. Przykładowo narodowy konserwatysta Oren Cass uważa, że rządzący powinni przejąć odpowiedzialność za „strukturę gospodarki” (czyli za to, ile zasobów w Stanach Zjednoczonych winno być przeznaczanych na produkcję samochodów, a ile na pożyczki dla firm technologicznych), ponieważ „ma to poważne konsekwencje dystrybucyjne”22. Oznacza to, że amerykańskie Państwo powinno decydować, które grupy społeczne mają zyskiwać kosztem innych grup. Cass zaleca więc obrabowanie Piotra, by zapłacić Pawłowi, w efekcie czego Piotr i Maria, a ostatecznie także sam Paweł, staną się biedniejsi. Jak pisał sto lat temu amerykański dziennikarz H.L. Mencken, Państwo „jest pośrednikiem w grabieży, a każde wybory to rodzaj aukcji mającej określić, kto będzie miał prawo kontrolować zagrabione dobra”23.
Inny nowy amerykański narodowy konserwatysta, Samuel Hammond, oświadczył niedawno, że polityka przemysłowa „polega na rozwiązywaniu oczywistych zawodności rynku związanych z koordynacją i przepływem informacji, napędzaniu publicznych inwestycji w technologie, które nie są jeszcze komercyjnie opłacalne, i tworzeniu wykwalifikowanej siły roboczej”24. Hammond nie wyjaśnia jednak, w jaki sposób Państwo będzie w stanie wykryć te oczywiste, umykające uwadze firm ryzykujących utratą zysków, zawodności rynku ani skąd będzie wiedzieć przed komercyjnymi inwestorami, jakie komercyjne inwestycje okażą się wkrótce opłacalne. Trudno zgadnąć też, w jaki sposób Państwo miałoby wiedzieć lepiej od pracowników (dla których jest to sprawa ich własnej przyszłości), jakie umiejętności będą wymagane.
Nasz drogi przyjaciel, wielki znawca historii gospodarczej, a zwłaszcza historii technologii (w żadnym wypadku nie lewicowiec, raczej liberał, który – jak wielu dumnych ekonomistów – nieroztropnie gardzi filozofią polityczną i humanistyką), uznał po pobieżnym zapoznaniu się z Przedsiębiorczym państwem, że Mazzucato dostarczyła licznych dowodów na to, że Państwo powinno zajmować się stymulowaniem innowacyjności. Mazzucato rzeczywiście stawia wiele śmiałych tez i sugeruje istnienie wielu dowodów na ich poparcie. Ostatecznie jednak dowodów tych nie przedstawia. Żadnych, niente. Bardzo zaniepokoiło nas wrażenie naszego przyjaciela, któremu tezy Mazzucato wydały się dobrze uzasadnione.
Nadszedł więc czas, aby szczegółowo zbadać jej argumenty, a także inne argumenty, jakie lewica i prawica wysuwają dzisiaj na rzecz etatyzmu, a jeszcze chętniej czynili to w 2020 roku w reakcji na nieudolne zarządzanie w czasie pandemii. Chcemy zdemaskować mętne myślenie Wolfów i Hammondów, a także (na co nie mamy zbyt wielkiej nadziei) podkopać ufność, jaką elokwentni i pełni dobrych intencji, ale niestety błądzący ludzie – jak Dani Rodrik, Oren Cass, Elizabeth Warren, Marco Rubio i Mariana Mazzucato – pokładają w działaniach Państwa.
15Podobny odzew wywołały równie wypełnione szczegółami i równie błędne książki Thomasa Piketty’ego.
16Mazzucato, Przedsiębiorcze państwo, s. 279.
17Martin Wolf, A Much-Maligned Engine of Innovation, „The Financial Times”, 4 sierpnia 2013.
18Współautorka uczyła Sabela na niewielkim seminarium, gdy Sabel był jeszcze studentem. Och Chuck, jak mogłeś?
19Dani Rodrik, Charles Sabel, Building a Good Jobs Economy, working paper, John F. Kennedy School of Government, Harvard University, listopad 2019.
20Marco Rubio, American Industrial Policy and the Rise of China, przemówienie wygłoszone w National Defense University (NDU), Washington, DC, 10 grudnia 2019.
21James Poulos, Rubio Takes the Lead, The American Mind, Claremont Institute, 7 stycznia 2020; Walter M. Hudson, America Needs a New Geo-Economic Strategy, The American Mind, Claremont Institute, 7 stycznia 2020.
22Oren Cass, Resolved: That America Should Adopt an Industrial Policy, Law & Liberty, 23 lipca 2019.
23H.L. Mencken, A Carnival of Buncombe: Writings on Politics, red. Malcolm Moos, University of Chicago Press, Chicago 1984, s. 325.
24Samuel Hammond, The „Central Planning” Straw Man, The American Mind, Claremont Institute, 7 stycznia 2020.